
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Dla tych, którzy okazują sympatię dla dla tego opowiadania, które mutuje niebezpiecznie w kierunku powieści, wklejam kolejny odcinek. Pierwsza połowa to taka mała kompilacja pomysłów Tolkiena i Sapkowskiego na temat natury Elfów. Sami oceńcie. Druga połowa zawiera opis scenografi. Nie jestem w tym dobry, więc liczę na waszą druzgoczącą krytykę. Miłego czytania.
Dariusz rozłączył się z Bractwem. Przez cały czas rozmowy z Arielem i z ludźmi znajdował się w swoim mieszkaniu wydrążonym w żółto-szarej, opalizującej skale. Zaokrąglone na rogach kamienne ściany, podłoga i strop promieniowały delikatnym, jasnym światłem, tak że w pomieszczeniu było wystarczająco jasno. Mieszkanie składało się z czterech połączonych ze sobą małych jaskiń tworzących salonik, dwie sypialnie i łazienkę. Wszystkie pokoje były skromnie urządzone prostymi meblami z ciemnego drewna. Pomiędzy jaskiniami zamiast drzwi powieszone były ciemnoszare wełniane maty, a w głównym wyjściu z mieszkania zamontowane były drewniane drzwi.
Główny wysiłek utworzenia i utrzymania portalu komunikacyjnego wzięli na siebie ludzie, więc Ćwierć-Elf nie czuł zmęczenia i mógł spokojnie przeanalizować usłyszane informacje. Wiedział że powinien przekazać Radzie Starszych wiadomość o Dziecku– Źródle. Jednak zamiast zająć się bieżącymi sprawami, jego myśli uleciały we wspomnienia i historie usłyszane gdy był jeszcze dzieckiem.
Gdyby powiedział o tym ludzkości, to pewnie by go wyśmiano, ale energia magiczna była czysto naturalnego pochodzenia tak samo, jak magnetyzm lub prąd elektryczny. Jej śladowe ilości nieustannie wypromieniowują z powierzchni Ziemi. Nieco więcej magii wydostaje się z wnętrza planety w pęknięciach skorupy ziemskiej– w takich miejscach jak źródła wodne czy wulkany. Przez miliardy lat atmosfera stopniowo wysycała się tą formą energii tak, że kiedy pojawiły się pierwsze myślące istoty– prymitywni przodkowie Elfów, Krasnoludów i Magów– magiczna energia była pospolita jak tlen. Pierwsze Rasy stopniowo wznosząc się po stopniach ewolucji i rozwijając swoje zdolności, traktowały magię jak coś najnormalniejszego w świecie. Do głowy nikomu nie przyszło, że Moc jest czymś niezwykłym i że może się kiedyś wyczerpać. Wszyscy korzystali z tej formy energii wierząc że tak będzie wiecznie. Czarowanie, włożone przez ludzi w dziedzinę bajek, w zamierzchłych czasach było poważną i powszechną dziedziną nauki. W taki sposób powstała potężna cywilizacja napędzana magią. Doszło do tego, że nawet klimat regulowano za pomocą czarów.
Mniej więcej wtedy na Ziemi pojawili się pierwsi ludzie. Jaskiniowcy wzrastali w cieniu potężnej kultury, której nie potrafili zrozumieć. Wszystkie Starożytne Rasy oswajały i hodowały ludzi jak zwierzątka domowe i używały ich jako zabawki (także seksualne), służących, niewolników, bądź żołnierzy. Pozytywnym efektem ubocznym z punktu widzenia ludzi, był skok cywilizacyjny i uczłowieczenie się. Ich panowie zaś szybko spostrzegli, że z jakichś niezrozumiałych przyczyn są spokrewnieni z tymi bezwłosymi małpami i mogą mieć z nimi pełnowartościowe dzieci. Z czasem zaczęli traktować swoich prymitywnych pobratymców z nieco większym szacunkiem. To z tego okresu zachowała się w świadomości ludzkości pamięć o czymś wielkim i niezwykłym, o nadludziach i czarach, na bazie której powstały późniejsze baśnie i podania.
Kiedy pojawiły się pierwsze nieśmiałe głosy ekologów, mówiące że Elfy i Magowie (bo to głównie o nich chodziło) zużywają więcej energii, niż Ziemia jest w stanie jej wyprodukować, było już za późno. Nieliczni śmiałkowie grozili nadchodzącą katastrofą i apelowali o wstrzemięźliwość w używaniu magii. Niestety dekadenckie społeczeństwa zaślepione żądzą przyjemności i zabawy, lub też władzy i wojny nie słuchały głosu rozsądku.
Katastrofa nadeszła niespodziewanie. W ciągu kilku dni w pył i gruz obróciło się to, co zużywało na swoje potrzeby najwięcej energii. Spadły z nieba potężne i dumne latające miasta, unoszące się dotąd niczym gigantyczne chmury. Popękały i rozsypały się w drobny mak pyszne pałace Elfów i wieże Czarnoksiężników. Pod wodą znalazła się magicznie utworzona wyspa Atlantyda. Zapadały się podziemne królestwa Krasnoludów. Na skutek tajemniczej epidemii zaczęły masowo wymierać magicznie stworzone gatunki hybrydy: pegazy, sfinksy, gryfy i centaury. Przeżyły jedynie te czarodziejskie zwierzęta, które nie były skrzyżowaniem różnych gatunków, jak na przykład rozumne Koty wyhodowane przez czarownicę Bastet.
Na koniec załamał się, sterowany sztucznie przez setki lat, klimat. Przyszła pierwsza Epoka Lodowcowa. Napierające lodowce sprasowały te resztki kultury Elfów, które przetrwały kataklizm.
Starożytni uciekając przed lodowcem wycofali się w okolice Morza Śródziemnego w Europie, oraz Tygrysu i Eufratu w Azji. Tragiczne wydarzenia dały ocalałym Elfom wiele do myślenia. Z uwagi na stale malejące zasoby pozostałości magii, nauczyły się oszczędzać. Porzuciwszy zbytkowny styl życia, uznały za swój cel pomaganie w rozwoju Rodowi Śmiertelnych– czyli ludziom. Duży wpływ na taką decyzję miało kilkoro Pół-Elfów wychowanych w książęcych rodzinach. W taki sposób, w miejscach skupisk Starożytnych powstały pierwsze ludzkie cywilizacje.
Jedynym pozytywnym aspektem całej sprawy było to, że Siły Zła również straciły swoją moc i nie mogły już szkodzić tak bardzo jak do tej pory, a Książęta Ciemności w poszukiwaniu źródeł Mocy uciekli aż za ocean.
Niestety poziom magicznej energii ciągle opadał. Nawet drobne czarowanie na użytek osobisty sprawiało coraz większe problemy. Trzeba było wyszukiwać aktywne magicznie miejsca, z których wydobywała się Moc. Początkowo nie rozumiano przyczyn tego zjawiska– przecież używano czarów tylko w większej potrzebie, a i to używając energooszczędnych zaklęć. Przy tak rygorystycznym oszczędzaniu, Moc powinna się regenerować, a nie wciąż maleć. Wskazówką gdzie ulatnia się magia, okazały się coraz częstsze osłabnięcia i niedomagania Elfów, szczególnie tych najstarszych. Do tej pory Starożytnych można było zranić i zabić, ale nigdy nie chorowali. Żyli przez tysiąclecia, coraz piękniejsi i przeniknięci światłem, aż w końcu rozpływali się w tej światłości.
Wtedy okazało się, że Nieśmiertelni potrzebują magii do życia, tak jak tlenu do oddychania. Gdzieś daleko na ścieżkach ewolucji, ich przodkowie tak bardzo zasymilowali się z tą energią, że teraz nie potrafili bez niej żyć. Badania naukowców na Starożytnych, Śmiertelnych, oraz ich mieszańcach (wśród których był ojciec Dariusza) wykazały że młody Elf po urodzeniu był taki sam jak człowiek. Początkowo rozwijał się też tak samo. Dopiero w miarę upływu czasu ich drogi się rozchodziły. Człowiek zaczynał się starzeć, a potem umierał; Elf natomiast chłonął magię i dzięki niej trwał wiecznie młody. Niestety wraz z latami jego organizm wchłaniał coraz więcej i więcej energii. W końcu fizyczne ciało zostawało całkowicie zastąpione przez Moc, jednak zanim to następowało, Elf zużywał niewyobrażalne ilości magii.
Kiedy epoka zimna przeminęła, Elfy powróciły do północnej Europy: Wysp Brytyjskich, Francji i Skandynawii. Przeprowadzili się tam głównie dlatego, że już zdążyli wyssać z magii dotychczas zajmowane tereny. W Europie Wschodniej nawet nie próbowali się osiedlać– kilkanaście tysięcy lat wcześniej był tam olbrzymi ośrodek kulturalny, który całkowicie zużył energię i dla Elfów kraina ta nie nadawała się do zamieszkania.
Wszyscy wiedzieli, że ich czas już przeminął. Magia się kończyła. Poza tym, ludzkość się usamodzielniła i w większości zapomniała o Elfach i Krasnoludach; natomiast ci ludzie którzy wciąż się z nimi stykali, nie chcieli już protektoratu Starszych Ras. Zaczęły się prześladowania Starożytnych, a Elfy ani nie chciały, ani nie miały możliwości żeby się bronić. Ich potęga przeminęła bezpowrotnie.
Wtedy narodziła się idea Odejścia. Ocalała reszta Elfów odkryła gdzieś daleko, w miejscu ukrytym przed ludzkością miejsce nadające się do zasiedlenia. Stopniowo, etapami, ostatni przedstawiciele Rasy wyemigrowali w nowe rejony Kosmosu.
Kiedy rodzina ojca Dariusza opuszczała Ziemię, Ćwierć-Elf miał zaledwie kilkadziesiąt lat i razem ze swoim starszym bratem studiował historię w ukrytych starożytnych bibliotekach w Tebach. To tam poznali Ariela i jego ród. Ich matka, Koptyjka, już nie żyła. Bracia mieli do wyboru: zostać i żyć przez najwyżej dwieście– trzysta lat, tak jak to się działo ze Starożytnymi którzy zamieszkali na terenach wyjałowionych z magii, lub odejść w nieznane, aby móc maksymalnie wykorzystać swoje jedne/czwarte Elfa i żyć przynajmniej tysiąc lat. Nie zastanawiali się długo. Dariusz zdecydował się odejść. Poza ojcem i Elfami nie miał innej rodziny. Poza tym Stary Świat opuszczała także miłość jego życia– Yanette. Brat Dariusza– Aleksander– postanowił zostać razem z Kotami, które bez podania przyczyny, oświadczyły że nigdzie nie emigrują. Miały jakieś swoje ukryte źródło magii, dzięki któremu wciąż żyły i nie zamierzały odchodzić.
W nowym miejscu na początku było trudno. Wszystko trzeba było budować od nowa. Starożytni nauczeni doświadczeniem, nie chcieli znów opierać się wyłącznie na magii. Co prawda, jej zasoby na razie wydawały się niewyczerpalne, ale przecież podobnie było kiedyś na Ziemi. Z czasem Elfom udało się zagospodarować nowe miejsce. Dariusz z Yanette pobrali się i po jakimś czasie doczekali się córki. Żyli skromnie, tak jak większość Starożytnych na uchodźctwie, ale byli szczęśliwi. Wtedy Rada Starszych zaproponowała Ćwierć-Elfowi zrobienie rekonesansu na starą ojczyznę. Miał monitorować co się tam dzieje, jak rozwija się cywilizacja Śmiertelnych i w jakim tempie odnawia się poziom magicznej energii. Elfy, pomimo odejścia, tęskniły za Ziemią i czuły się odpowiedzialne za ludzi. Decydującym argumentem przemawiającym za wybraniem Dariusza na zwiadowcę, było jego pochodzenie. Był w trzech/czwartych człowiekiem i kilkudniowy pobyt w atmosferze pozbawionej magii nie zaszkodzi mu tak bardzo, jak czystej krwi Elfowi.
Cóż miał robić, zgodził się. Sam też był ciekawy co słychać na starej planecie. Czasami nawiązywał słabe telepatyczne połączenie z Arielem, ale to nie to samo, co być tam osobiście. Poza tym Kot od tysiąca lat ukrywał się na pustkowiu pod opieką potomków Artarkseksesa i niewiele wiedział o tym, co się dzieje na świecie.
Ponieważ do odejścia z Ziemi wykorzystali kamienne kręgi, w tym Stonehenge w Anglii, postanowił wrócić także tą drogą. To co zobaczył, przeraziło go. Była druga połowa XIX wieku. Epoka pary i drapieżnego uprzemysłowienia. Idąc ulicami Londynu czuł się jak w przedsionku piekła: brud, hałas, kopcące kominy i ludzie w łachmanach wychodzący z fabryk po szesnastogodzinnym dniu pracy. Od razu skojarzył to z Siłami Ciemności. Przypomniał sobie, że przecież tamci zostali na Ziemi. Widocznie słudzy Zła znaleźli jakiś sposób aby istnieć bez magii i chociaż pozbawieni Mocy, szkodzili ludziom mącąc im myśli i trując zgniłymi ideami. Ćwierć-Elf miał ochotę uciec i nigdy nie wracać. Poza tym boleśnie odczuwał skutki przebywania w atmosferze bez magii. Co prawda przez te tysiąc i kilkaset lat nieobecności Elfów, energia zaczęła się odnawiać, lecz wciąż były to ilości śladowe.
Na szczęście już pierwszego dnia spotkał Timon'a i wyczuł pokrewieństwo. Tamten też coś poczuł. Dariusz uświadomił sobie, że Starożytni uciekając, oprócz istot służących Cieniowi, pozostawili za sobą całą rzeszę mieszańców swojej krwi. Przegadali z Timon'em całą noc, skuleni przy świecy, w oficynie gdzie mieszkał spotkany mężczyzna. Ćwierć-Elf powiedział mu prawdę o sobie, człowiek podzielił się swymi odczuciami. Od słowa do słowa doszli do pomysłu stworzenia Bractwa Dzieci Elfów.
Dzięki temu Dariusz nigdy więcej nie musiał osobiście zjawiać się na Ziemi. Początkowo to on inicjował holograficzne połączenia z Timon'em. Było to jednak zbyt niebezpieczne, gdyż nigdy nie był do końca pewny czy nie zastanie 'czującego' w towarzystwie innych ludzi. Dlatego, kiedy w Bractwie uzbierało się już kilka osób, nauczył ich jak mają nawiązywać z nim kontakt czerpiąc z połączenia własnych sił mentalnych. Co prawda, z czasem członkowie Bractwa wymierali; tylko niektórzy byli tak długowieczni jak Henry i Jasmine; jednak na miejsce zmarłych wciąż odnajdywano następnych potomków Starożytnych. Henry jako 'czujący' był wręcz znakomity. Kate, prawnuczka pani Graham, była już czwartym pokoleniem Dzieci Elfów.
Ćwierć-Elf dochodząc we wspomnieniach do Bractwa, przypomniał sobie o czekającym go zadaniu. Ubrany był tylko w białą lniane spodnie i tunikę przepasaną pasem; w takim stroju nie wypadało stawiać się przed Radą. Podniósł więc z krzesła bawełnianą opończę i narzucił na siebie. Czuł jednak, że zanim uda się do Starszych, musi porozmawiać z kimś zaufanym. Wyszedł więc z mieszkania w poszukiwaniu tej, której ufał najbardziej. Nie zamykał wejścia na zamek, nie obawiał się złodziei. Takie bzdury jak przestępstwa wywietrzały Elfom z głów już kilka tysięcy lat temu. Drzwi, zasłony i tego typu rzeczy służyły ochronie prywatności i intymności mieszkańców, a nie jako zapora przed niechcianymi intruzami.
Mieszkanie Dariusza było ostatnim z pięciu usytuowanych wzdłuż krótkiego korytarza wydrążonego w tej samej skale co jego potrójna jaskinia. Mężczyzna szybkim krokiem minął pozostałe wejścia i wyszedł na zewnątrz. Znalazł się na tarasie wykutym w kilkusetmetrowej pionowej ścianie skalnej. Ściana ta biegła lekkim półkolem w obydwie strony zataczając olbrzymie koło i łącząc się po przeciwległej stronie. Dariusz dobrze wytężając wzrok, mógł ze swojego miejsca dostrzec majaczący na horyzoncie masyw skalny. Ponad jego głową ściany przechodziły w kamienny strop z dziwnej przezroczystej skały przepuszczającej światło. Kilkadziesiąt metrów poniżej tarasu rozciągały się ogrody, pastwiska i pola uprawne poprzecinane siatką dróg i ścieżek. Ćwieć-Elf znajdował się w ogromnej pieczarze zagospodarowanej na osiedle Elfów.
Z obu stron półki skalnej na której stał Dariusz, znajdowały się szerokie stopnie schodzące na drugi taras poniżej, a następnie na dno pieczary. Na obydwu tarasach, oraz na poziomie gruntu znajdowało się po kilka korytarzy kryjących w sobie mieszkania Starożytnych. Gdzieniegdzie wśród zieleni widać było sylwetki Elfów krzątających się za swoimi sprawami.
Dariusz zszedł na dół i skierował się w kierunku ogrodów warzywnych. Wiedział że Yanette powinna tam być. Po drodze krótko pozdrawiał uśmiechem, bądź przyjaznym słowem mijane osoby. Tutejsze osiedle Elfów liczyło zaledwie kilkadziesiąt osób, wszyscy się znali i darzyli sympatią. Ćwierć-Elf z przyjemnością używał śpiewnej i lekkiej mowy swojego plemienia i żałował że nie ma czasu na dłuższe rozmowy. Wtem usłyszał, że ktoś go woła. Obejrzał się. Na poboczu drogi, pod jabłonią, siedział niewidoczny w pierwszej chwili, wysoki, przystojny blondyn o błękitnych oczach i nordyckich rysach twarzy, ubrany w białe lniane spodnie i tunikę. Stopy, jak większość żyjących tutaj osób, miał bose. Cała jego postać jaśniała delikatnym blaskiem, świadcząc o zaawansowanym wieku mężczyzny.
– Witaj Thalos– powiedział Dariusz unosząc lekko dłoń w pozdrowieniu.
– Witaj Dariuszu– odpowiedział tamten– Jak tam twoje Bractwo i twoi podopieczni o Nieśmiertelny?
Ćwierć– Elf skrzywił się.
– Wiesz że nie lubię tytułu, który mi nadali ludzie. Co prawda jestem starszy, i to o wiele, wiele lat od każdego z nich; jednak w naszym świecie, wśród was jestem śmiesznie młody. W naszym osiedlu jest tylko kilka osób młodszych ode mnie. No i nie jestem nieśmiertelny. Mój czas już wkrótce się skończy.
– Przepraszam cię. Masz rację, nie chciałem cię urazić. Miałem tylko ochotę pożartować z przyszłym teściem mojego syna Legolina. Chętnie bym cię zatrzymał i wypytał co słychać na naszej starej planecie, ale widzę że się spieszysz. Pewnie zatęskniłeś za swoimi paniami. Są tam, przy ziołach– Elf wskazał podbródkiem.
Dariusz zdziwił się, słysząc że Yanette i Isildamante są razem. Był niemal pewien, że córka będzie ze swoim narzeczonym, a on będzie mógł porozmawiać z żoną na osobności. Jednak bez zbędnego komentarza podziękował Thalosowi skinieniem głowy. Gdy odwracał się we wskazanym kierunku, Elf rzucił jeszcze za nim na wpół żartobliwie, na wpół poważnie:
– Pospieszcie się z tym wykańczaniem mieszkania dla nowożeńców. Czekam na wnuki. Oby Isildmante i Legolin nie przegapili swojego czasu.
Dariusz nie odpowiedział, ale wiedział dokładnie co Thalos ma na myśli. Elfy chociaż żyją dziesiątki tysięcy lat, potomstwo mogą spłodzić tylko przez pierwsze kilkaset lat swego życia. Później magia zbyt mocno przemienia ich ciała; konserwuje młodość w zamian odbierając płodność.
Wreszcie zobaczył pomiędzy rządkami odwróconą do niego tyłem, schyloną kobiecą sylwetkę, ubraną w lnianą białą sukienkę. Złociście rude włosy spływały na plecy, sięgając bioder.
-Yanette– zawołał cicho.
Kobieta wstała i odwróciła się, w pełni prezentując szczupłą, wysoką kibić i piękną twarz o błękitnych oczach i bladej cerze. Delikatnie wystające kości policzkowe dodawały jej urody. Na piersiach , zawieszony na srebrnym łańcuszku, kołysał się, wyrzeźbiony w bursztynie kwiat. Kobieta wypuściła z dłoni małe grabki i ze śmiechem rzuciła się na szyję mężowi. Mężczyzna przytulił ją, nie zważając na to, że ubranie i dłonie ukochanej pobrudzone są czerwoną, wulkaniczną glebą.
– Tęskniłam.
– Ja też– odpowiedział. Nie widzieli się raptem kilka godzin, ale już mu jej brakowało.
Tymczasem zza drzew wychyliła się ich córka. Dziewczyna była bliźniaczo podobna do swojej matki; miała tylko ciemniejszą cerę i kasztanowo-rude włosy. Dariusz patrząc na nią, przypomniał sobie że Yanette tysiąc lat wcześniej, jeszcze przed ich ślubem, też tak wyglądała. Konserwująca ją magia, coraz bardziej zamieniała ją w świetlistego anioła.
– Thalos znów pytał, kiedy będziemy gotowi– powiedział do córki.
– Wiem, mnie też przed chwilą zaczepił– z niechęcią odpowiedziała młoda Elfka
– Wcale mu się nie dziwię. Szanuje twój wybór i czeka cierpliwie już ponad sto lat, ale tu chodzi również o przetrwanie naszego gatunku. Płodnych Elfów nie zostało dużo. Wiesz przecież, że narodziny dziecka w naszej Rasie są rzadkością. Oboje z Legolinem jesteście jeszcze w wieku reprodukcyjnym, ale to nie będzie trwało wiecznie.
-Ty znowu o dzieciach. Wszyscy w kółko mi o tym mówią– zirytowała się dziewczyna.
– Isildamante, nie rozumiem dlaczego wciąż odkładasz datę waszego ślubu. W końcu nikt cię nie zmuszał do przyjęcia oświadczyn. Wszystko było na dobrej drodze, wydawaliście się tacy zakochani w sobie, aż nagle sto lat temu zaczęłaś unikać narzeczonego i zwlekać ze wspólnym zamieszkaniem. Tak jak mnie prosiłaś, zwodzę ich wszystkich mówiąc, że wasze mieszkanie jeszcze nie jest gotowe. Tylko że to trwa już zbyt długo. Nie chodzi już nawet o to, że twój wybranek i jego ojciec przestają wierzyć w moje wykręty. Wasz czas ucieka. Zanim się spostrzeżesz, będzie w tobie więcej magii niż materii. To nieuczciwe wciąż zwodzić i wiązać życie Legolinowi. Jeżeli go nie chcesz, powiedz wprost. Będzie mu trudno, ale się pozbiera i może zdąży znaleźć sobie kogoś innego. Poza tym spójrz na mnie– tu Dariusz pokazał na swoją czarną czuprynę, w której błyszczało kilkanaście złotych włosów– moja przemiana już się zaczęła, a u mieszańców takich jak ja, bycie przemienianym przez magię oznacza rychłą śmierć, a nie długowieczność. Nie zostało mi więcej niż dwieście, trzysta lat życia, a też chciałbym nacieszyć oczy przynajmniej jednym wnukiem.
– Mam już dosyć traktowania mnie jak chodzącą macicę!- wrzasnęła Isildamante– Dosyć! Rozumiesz?! A może ja nie chcę dzieci?! Jak tak wam zależy na bachorach, to trzeba było samemu ich napłodzić, a nie poprzestawać na mnie!
Dariusza zamurowało. Nigdy nie widział swojej córki w takim stanie. Stał oniemiały z otwartymi ustami, nie wiedząc jak się zachować. Twarz dziewczyny wykrzywiał brzydki grymas wściekłości, a z oczu leciały łzy. W końcu przypadła z płaczem do matki i przywarła całym ciałem do jej piersi. Yanette przytuliła ją niepewnie.
– Przepraszam skarbie, przepraszam. Nie chciałem… przecież wiesz…– wydukał Dariusz.
– To ja przepraszam– szepnęła przez łzy– po prostu wolałabym, żeby Legolin chciał być ze mną dla mnie, a nie dla dziecka.
– Wiesz że tak jest. Przecież wiesz.
Kiedy dziewczyna uspokoiła się zupełnie, Dariusz zaproponował spacer. Szli w milczeniu, przytuleni do siebie, rodzice po bokach, a córka pomiędzy nimi. Zapatrzyli się w górę, na sklepienie swojego osiedla, przez które przenikały ostatnie tego dnia, bursztynowo-złote ożywcze promienie słońca. Stopniowo zapadał zmrok. Nagle dziewczyna oderwała się od rodziców i popatrzyła Ćwierć-Elfowi w oczy.
– Coś się stało. Jesteś jakiś inny.
Dariusz westchnął. Chciał na ten temat porozmawiać najpierw tylko z żoną. Po chwili namysłu zdecydował jednak wyjawić prawdę także córce. Przecież nic złego się nie stanie.
– Rozmawiałem z Bractwem. Znaleźli Człowieka-Źródło.
Dziewczyna znieruchomiała.
– To znaczy?
– Ach, no tak. Przecież ty urodziłaś się już tutaj, w osiedlach Isil. Stąd twoje imię. Nie wiesz jak było na Ziemi, nie słyszałaś o żywych źródłach Mocy.
Młoda Elfka odsunęła się i starając się ukryć, jak bardzo wiadomość ją poruszyła, udawała irytację.
-To, że nie jestem stamtąd, tak jak ty tato, i że jestem młodsza raptem o te kilkaset lat, nie znaczy że jestem głupia. Wypraszam sobie. Znam całą historię naszej Rasy i wiem czym jest Źródło. Chciałabym tylko dowiedzieć się o niej czegoś więcej.
– O niej?
-No, o Źródle– niepewnie powiedziała Isilamante unikając wzroku ojca.
– Ach, tak. To on, nie ona. Chłopiec, ma dziesięć lat. Skąd pomysł, że Źródło jest płci żeńskiej?
– Nie wiem… tak jakoś sobie skojarzyłam– odpowiedziała patrząc na swoje dłonie. Jednak napięcie z jej twarzy odpłynęło.
– Więc co z tym Człowiekiem-Źródłem? Przecież takie dzieci kiedyś też się rodziły– spytała raz jeszcze, tym razem spokojnie, na wpół obojętnie.
– Właśnie to, że jest człowiekiem. Co prawda pojawienie się żywego Źródła, statystycznie rzecz biorąc, było do przewidzenia. Takie przypadki już się zdarzały w historii Starożytnych. Co kilka tysięcy lat rodził się ktoś emanujący czystą Mocą. Osobiście podejrzewam, że Bastet– matka Kotów– też była Źródłem, a jej zabalsamowane ciało nawet tysiące lat po śmierci wciąż emanuje mocą, utrzymując przy istnieniu Ariela i jego pobratymców. To co mnie zastanawia, to rodowód tego chłopca. Nawet jeśli Henry ma rację i to dziecko jest elfickiego pochodzenia, to jeszcze za mało. Nie chciałem mówić o tym ludziom z Bractwa, żeby ich nie niepokoić, ale Źródła zawsze, ale to zawsze, rodziły się w rasie Magów.
– No tak, Bastet też pochodziła z tej linii– potwierdziła Yanette.
-Powszechnie panuje pogląd– Ćwierć-Elf kontynuował– że Magowie wymarli pod koniec Naszej Ery. Zniknęli bezpowrotnie, kiedy wyczerpała się Moc. Więc skąd, do diaska, wziąłby się ten chłopiec? Chyba że w jego narodzinach maczali palce Książęta Ciemności, wciąż ukrywający się na Ziemi. Po ich stronie też było kilku Magów.
Młoda Elfka, w miarę jak docierała do niej waga słów mężczyzny, coraz szerzej otwierała oczy. Dariusz i Yanette zwróceni twarzami do siebie, nie zauważyli nagłego strachu na twarzy córki. Starsza Elfka patrząc na męża zadała szeptem pytanie, które nurtowało Dariusza, odkąd ten rozłączył się z Bractwem.
– Czyżby Słudzy Ciemności wykorzystali któreś z naszych elfich dzieci i wyprodukowali tego chłopca, aby odzyskać władzę?
– Witaj Isilamante.
– Och nie, tylko nie to! Co ty robisz w mojej głowie? Wynoś się natychmiast, ty potworze!
– Skąd takie ostre słowa, mój słodki diamenciku, po tylu latach rozłąki? Kiedyś inaczej mnie nazywałaś. Pamiętasz?
-Wynoś się. Po co tu przylazłeś, wredna kreaturo? Nie chcę cię.
– I znowu mnie obrażasz. Dawniej wołałaś na mnie „mój słodki, mój jedyny". Pragnęłaś żebym cię odwiedzał. Sama otworzyłaś mi bramy swojego umysłu. Pamiętasz? Dlatego wciąż mogę tu przyjść. Poza tym zwabiło mnie twoje myślenie na mój temat. To ja chciałem zapytać– cóż się stało, że po przeszło stu latach znów mnie wspominasz? Czyżbyś zatęskniła za mną i za moimi pieszczotami?
– Gardzę tobą. Brzydzę się ciebie. Uwiodłeś mnie i wykorzystałeś, a na koniec skrzywdziłeś. Nie twoja rzecz, dlaczego sobie dzisiaj przypomniałam o tobie. Spadaj stąd i nigdy nie wracaj.
– Moja słodka, tak łatwo się mnie nie pozbędziesz. Jeżeli znów o mnie myślisz, to coś się musiało stać. Powiedz mi dobrowolnie, albo sam to z ciebie wydobędę. Tylko że wtedy to będzie bolało. Wiesz że mnie na to stać, już raz ci to zrobiłem.
– Kiedyś było kiedyś. Minęło sto lat, jak sam powiedziałeś. Nie jestem już tą głupiutką, słabiutką dziewczynką. Jestem starsza i silniejsza. Drugi raz nie będziesz mnie torturował i przesłuchiwał na siłę. Mogę zamknąć przed tobą bramy mojego umysłu i właśnie to robię. Spadaj do piekła, skąd przyszedłeś.
– Spokojnie, spokojnie. Coś taka prędka i wyniosła. W końcu jestem ojcem twojego dziecka. Nasz mały sekrecik. Czyżbyś zapomniała? O, czuję że trafiłem. To o niej dzisiaj myślałaś, o naszej słodkiej córeczce. Mam rację?
– Wynoś się potworze. Nic ci do niej. Ukryłam ją tak dobrze, że nawet ty jej nie znajdziesz. To moje ostatnie słowo. Wyganiam cię!
-Aaaahh… ja… jeszcze się spotkamy…
Nikt nie napisał, to ja napiszę. Ta krótka historia Nieśmiertelnych jest fatalna, jakby rodem z najbardziej tandetnej fantasy. Piszesz o energii magicznej podtrzymującej w powietrzu całe miasta. Wybacz, ale to bełkot. Zresztą magia to nie energia, bo niby jaka to energia miałaby być? Magia to dziedzina wiedzy, w dawnych czsach nazywano ją królową nauk. Poza tym cały ten fragment burzy rytm opowieści,bo jest zbyt łopatologiczny.Na twoim miejscu bym go usunął. Szkoda też że zdecydowałeś się na elfy Tolkiena, bo pierwsze odcinki wcale na to nie wskazywały.Myślałem, że będzie to opowieść o zagłębianiu się rodowe tajemnice, a główny bohater zacznie odkrywać jakąs mroczna przeszłośc rodziny czy coć w tym stylu. W każdym razie ja bym tak zrobił. A tak mamy kolejna opowieśc o dziecku obdarzonym mocą.Ale może z tego wybrniesz.
To tylko takie ogólne uwagi, z którymi oczywiście nie musisz się zgadzać.
Ostra krytyka. naprawdę ostra. Cóż, przyjmuję. Popracuję nad tym kawałkiem. Szkoda, że tylko tyle masz mi do napisania.
Ja nazwałem "królową nauk" czarami, czarowaniem. Magia (zamiennie- Moc) to energia, tak jak magnetyzm, czy zjawisko elektryczności, która umożliwia czarowanie. Zaklęcia są jak programy komputerowe, dzięki którym komputery robią to, co chcemy. Popracuję nad tym, żeby nie było takie łopatologiczne. A fragment ten umieściłem tutaj, ponieważ wyjaśnia kilka spraw, które zadzieją się później.
Z Tolkiena wziąłem kilka pomysłów na Elfy i zapożyczyłem trochę nazw. Stylu nie próbuję dublować, bo wyszłaby farsa.
Skoro otwarcie nawiązujesz do Tolkiena, to ta twoja historia powinna być zgodna z mitologią Sródziemia, a nie wiem, czy ona pasuje. Tolkien nic nie pisał o "energii magicznej", u niego magią dysponowali tylko czarodzieje, a było ich zdaje sie pięciu. No i ten kawałek o Nieśmiertelnych pojawił się za wcześnie.Bo opowieść powinna rozwijać się harmonijnie, a tu wykładasz kawę na ławe.Piszę o tym tak, bo pierwsze odcinki zaczynały sie ciekawie, tak trochę kameralnie, a tu nagle taka rozbuchana fantasy.
A magnetyzm, jak wiadomo, okazał się farsa, żadna taka energia naprawdę nie istnieje. Z magia w fantasy nie powinno się szarżować, choć wiem, że wielu tak robi, bo wynikają z tego głupoty.Tych wszystkich magicznych mieczy, które same walczą czy różnych magicznych świecidełek powinno sie unikac. Ale to tylko moje takie przemyślenia. Mimo wszystko jestem ciekawy, jak dalej potoczy sie twoja opowieść.