
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Zazwyczaj, kiedy nie dzieje się nic niepokojącego, nie ma o czym opowiadać. Wzgórze Mafara od dwudziestu lat można nazwać jakkolwiek, ale na pewno nie miejscem sielankowym. A mimo to bardzo ciężko opisać, co się tam działo przez cały czas, dlatego skoncentruję się na wydarzeniu, które możnaby uznać za początek wszystkiego, co przyszło później.
Dzień na zamku lorda Redemara zaczął się zupełnie zwyczajnie, choć wam może się wyda to wszystko czymś potwornym. Przeciągły, kobiecy krzyk przetoczył się przez dziedziniec. Stajenny, parobcy, nawet przygarbiony kapłan Kireo, odwiedzający co jakiś czas tę część Kaleroru, nie raczyli oderwać się od swoich zajęć.
W kącie rozległej sali stały dwie służki. Jedna, młodziudka, ledwo trzymała się na nogach, tak bardzo była rozdygotana. Po policzkach kapały jej łzy, z trudem łapała oddech i wyraźnie widać było, że chce być daleko stąd. Druga z nich, w podeszłym już wieku, skrzyżowała ręce na piersi i po prostu wpatrywała się bez słowa w trzecią obecną w pokoju postać. Pośród połamanych krzeseł, skorup potłucznonych misek i kubków, znajdował się niezbyt wysoki (a już na pewno nie teraz, bo strasznie się zgarbił), młody mężczyzna o czarnych włosach, który płonącymi, jasnobrązowymi oczami wpatrywał się w staruszkę. Kiedy jej towarzyszka później opowiadała o tym wydarzeniu, przysięgała, że młodzieniec przywodził jej na myśl samego Akachi, czyli księcia ciemności. Historia tego wspaniałego ducha i jego upadku jest naprawdę warta opowiedzenia, jednak najlepiej usłyszeć ją z ust jednego z kapłanów Kireo.
-CHCĘ SIĘ ZOBACZYĆ Z MOIM MISTRZEM! PRZYPROWADŹCIE GO DO MNIE!
Tego było zbyt wiele dla młodej służki. Osunęła się na ścianie i wtuliła twarz w fałdy sukienki. Za to doświadczona Rhian przemówiła swoim głębokim, uspokajającym głosem:
-Paniczu, twój mistrz właśnie rozmawia z lordem Redemarem. Otrzymałam wyraźne polecenie, żeby im nie przeszkadzać. Czy zechcesz wypić odrobinę wina, kiedy będziesz czekał, aż skończą?
Sądzę, że gdybyście brali w tym wydarzeniu udział, bylibyście pełni podziwu dla tej niesamowicie opanowanej istoty, ale ze sprawcą całego zamieszania było inaczej. Zatrząsł się ze złości i cisnął na podłogę kolejny półmisek, który właśnie miał pod ręką, po czym wybiegł z pomieszczenia.
Służąca wzruszyła ramionami i zabrała się za porządkowanie komnaty. Po chwili jednak wyprostowała się i rzuciła do swojej towarzyszki:
-No już, o co chodzi? Jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłaś?
Młode dziewczę otarło policzki i ruszyło jej na pomoc. W domu lorda Redemara trzeba było być twardym.
Słońce stało już wysoko, kiedy do młodzieńca, siedzącego na zwalonym pniu na skraju lasu podszedł wysoki mężczyzna. Był średniej budowy, o brązowych, przypruszonych siwizną włosach i żywych oczach. Nie było wątpliwości, że młodzieniec zdawał sobie sprawę z jego obecności, a mimo to nawet nie raczył odwrócić się do niego.
-Rhian powiedziała mi, że mnie szukałeś, Egemenie.
Postać lekko się poruszyła, ale dalej sprawiał wrażenie, że czyjaś obecność zupełnie go nie interesuje. Arduino westchnął ciężko, przeszedł ponad zwaloną kłodą i zajął miejsce koło niego, sprzedając mu równocześnie delikatny cios w tył głowy. Chłopak zaczął się śmiać i spojrzał z miłością na swego mistrza.
-Mistrzu, tak długo cię nie było! Dlaczego mi to zrobiłeś? Dlaczego nie chciałeś się ze mną spotkać? Zrobiłem coś nie tak? Myślałem, że nauczysz mnie dzisiaj tego now… -przerwał w połowie zdania, widząc, że Arduino wyciąga rękę w geście uciszania. Popatrzył na niego z zakłopotaniem.
-Zanim Ci odpowiem, chciałbym wiedzieć, dlaczego Lynna siedzi w swojej komnacie i wypłakuje sobie oczy?
-Wybacz, mistrzu, kto..?
-Lynna, młodzieńcze, Lynna. Ta młoda służka, którą doprowadziłeś dzisiejszego ranka do histerii.
Twarz chłopca zastygła w wyrazie głębokiego skupienia. Chwilę zajęło, zanim sobie przypomniał.
-Aa, TA służka. No cóż, mistrzu, to nauczka dla ciebie, że kiedy każesz mi na siebie czekać, cierpią postronni.
Myślę, że każdy z was palnął kiedyś coś niezwykle głupiego, czego mocno później żałował. Egemenowi często się to zdarzało, być może dlatego, że nie ponosił żadnych konsekwencji swojego gadania. Chyba, że akurat rozmawiał z Arduino. Przez chwilę młodzieniec śmiał się z własnego żartu, jednak chwilę później uśmiech zniknął, a zastąpił go wyraz niepokoju. Natychmiast spuścił wzrok, żeby nie musieć patrzeć w brązowe, w tym momencie karcące oczy. Dość długo tak siedzieli, aż wreszcie młody podniósł głowę i szepnął:
-Przepraszam. To było głupie.
-Zaiste, było – odparł z radością mężczyzna. -Skoro już twoją codzienną dawkę głupoty mamy za sobą, mogę wreszcie powiedzieć ci to, z czym do ciebie przyszedłem. Chciałbym, żebyś wyruszył ze mną w podróż.
Egemen przez chwilę zastanawiał się, czy dobrze wszystko usłyszał. W podróż. Z mistrzem. Pytanie, jakie po kilku sekundach wypłynęło z jego ust było jak najbardziej naturalne:
-I ojciec się zgodził?
Arduino, nie mogąc się powstrzymać, wybuchnął śmiechem. Prawdopodobnie ten atak wesołości był spowodowany niezbyt inteligentnym wyrazem twarzy jego rozmówcy, ale ten wiedział już, że oznacza to odpowiedź twierdzącą.. Zaczął mu wtórować, choć sam do końca nie wiedział dlaczego zrobił się taki spokojny i szczęśliwy.
Kiedy wreszcie uspokoili się, zaczął wypytywać o szczegóły: gdzie pojadą i czy ktoś będzie im towarzyszył.
-Cóż, udamy się do przyjaciela twego ojca, do lorda Therona. W poblizu jego posiadłości wznoszą się góry i rośnie duży las, będzie to doskonałe miejsce na naszą wyprawę. Jednak lord Rademar bardzo chce, żeby jechał z nami lord Gaël, z czego zresztą bardzo się cieszę. To świetny rycerz, i w dodatku wiem, że go lubisz.
Być może jako dzieci czesto wyjeżdżaliście na wieś, do swoich krewniaków, aby odpocząć od życia w wielkich grodach czy zatłoczonych miastach. Tam, gdzie powietrze pięknie pachnie, a czas wydaje się zatrzymany. Takim miejscem był dla Egemena Veion, dziedzina o wiele mniejsza od tej należącej do jego ojca. Zawsze lubił się tam bawić, ale los chciał, że nie był w tym miejscu od lat. Stąd jeszcze większa radość wypełniła go na samą myśl odwiedzenia leśnej posiadłości.
-No dobrze, czas, żebyś się spakował.
Egemen szeroko otworzył oczy
-Tak wcześnie? To znaczy.. wyruszamy już dzisiaj?
-Oczywiście, chyba nie chcesz, żeby twój wielmożny rodziciel zmienił zdanie? Bywam
przekonujący, ale to może nie wystarczyć.
Chłopak szybko wstał z pnia. Arduino trafił w sedno, lord Rademar zawsze trzymał syna z dala od kłopotów. Pewnego dnia ten po prostu wyznał swojemu mistrzowi, że wszystko, co MOŻE robić, jest bezpieczne. I niesamowicie nudne. Egemen był już w połowie drogi do zamku, kiedy usłyszał za sobą krzyk:
-I nie zapomnij przeprosić Lynny!
Ten dzień był niezwykły. Dziedzic na wzgórzach Mafara opuszczał swój dom niemalże samotnie. Nie trzeba chyba wspominać, że wieść rozeszła się błyskawicznie wśród służby. Kucharki, odźwierni, strażnicy, nawet szlachetni rycerze byli dla "młodego panicza" jeszcze milsi, niż zazwyczaj. Egemen był przekonany, że to dlatego, że ojciec wreszcie dostrzegł w nim odpowiedzialnego mężczyznę, a nie małego chłopca, który nie może nigdzie ruszyć się bez całej armii. Prawdziwą przyczyną tego szamapńskiego nastroju był, oczywiście, sam fakt nieobecności przez dość długi czas rozpieszczonego smarkacza. Taka perspektywa wywoływała uśmiech na wszystkich twarzach. No, może nie wszystkich.
Kiedy młodzieniec wreszcie uporał się ze swoimi bagażami (a właściwie z wydawaniem poleceń służącemu), a także załatwił sprawy z biedną Lynną (wierzcie mi, przepraszanie osoby niższego stanu było dla niego nie lada wyzwaniem), udał się do komnaty swojego ojca. Nie mógł przecież wymknąć się z domu niezauważony – należało uszanować tradycje Kaleroru. Wreszcie stanął przed potężnymi drzwiami, które tak często stawały otworem zawsze, kiedy czegoś potrzebował. Albo raczej, kiedy czegoś chciał. Zaskoczyło go, jak szybko bije mu serce.
Mam nadzieję, że w tym momencie całkowicie rozumiecie, co chłopak przeżywał. Na pewno sami niejednokrotnie znajdowaliście się w podobnej sytuacji, kiedy pierwszy raz musieliście zmierzyć się z zadaniem, jak mogłoby się wydawać, niewykonalnym. Musicie wiedzieć, że Egemen nie miał tak dobrych stosunków z ojcem, jak wy, przypuszczam, macie ze swoimi.
Na kilka dobrych chwil znieruchomiał, wyciągając przed siebie drżącą rękę. Przemknęło mu przez głowę, że nie musi tego robić, że tato go zrozumie. Ogarnął go spokój, którego nie da się opisać słowami. Moment później usłyszał delikatny trzepot skrzydełek. Z uśmiechem odwrócił głowę, wiedząc, czego się spodziewać.
Jakiś metr od niego, na wysokości jego twarzy unosiło się niewielkie, przedziwne stworzonko, jakiego jeszcze nigdy nie widzieliście, jestem tego pewien. Miało długie, stojące uszy, błyszczące oczka, piękne skrzydełka i śliczne, ciągnące się futerko. Nikt nigdy nie odważyłby się określić koloru stworka, często natomiast mówiło się, że aż strach go dotknąć – wydawało się, że przecudna mara rozpłynie się w powietrzu.
– Rahat – szepnął młodzieniec z czułością. Duszek błyskawicznie poszybował w jego kierunku i wtulił się w gładki policzek. Zaczęło się rozchodzić od niego rozkoszne ciepło. Egemen stał tak przez kilka wspaniałych sekund, po czym nacisnął klamkę i razem z Rahat wszedł do środka.
Spotkanie z ojcem przebiegło o wiele lepiej, niż chłopiec przypuszczał. Co prawda, padło kilka gorzkich słów, ale ostatecznie otrzymał błogosławieństwo. Najwidoczniej lord Redemar spodziewał się, że jego syn wyśmieje propozycję Arduino, lecz ta dzika, żądna przygód i wciąż żywa cząstka młodego serca zwyciężyła.
Młodzieniec wybiegł z zamku na oświetlony dziedziniec. Czuł w brzuchu dziwne łaskotanie. Ujrzał swojego mistrza rozmawiającego z jednym ze służących, a tuż koło niego mężczyznę, który właśnie przywiązywał sakwę do siodła. Miał on silnie zarysowany, gładko ogolony podbródek, prosty nos i modnie uczesane, sięgające szyi włosy. Tak, sir Gaël zdecydowanie był faworytem wszystkich panien na Wzgórzu Mafara.
-…nada się. Możesz powiedzieć lordowi, że jesteśmy przygotowani na wszystko – Arduino puścił oko do swojego rozmówcy. Ten skłonił głowę i od razu pobiegł, aby wykonać polecenie. – No, widzę, że nie ma na co czekać? Możemy wyruszać, Egemenie?
Chłopiec tylko kiwnął głową. Z podniecenia aż zaniemówił. Mentor popatrzył na niego przez chwilkę, po czym podniósł oczy i zaczął bezgłośnie ruszać ustami. Egemen doskonale wiedział, co się dzieje. Był świadkiem takich zdarzeń kilka razy dziennie – Arduino się modlił.
Jeżeli mieszkacie w Kalerorze, zapewne wydaje wam się to dziwny sposób. Znacie gesty potrzebne do modłów – pochylona głowa i rozłożone ręce. Musicie jednak wiedzieć, że nie wszyscy rozmawiają z Kireo tak samo. Ten mężczyzna był najlepszym przykładem na to, że dormaliońskie zwyczaje są inne.
Tymczasem Gaël zręcznie wsiadł na konia, a młodzieniec szybko poszedł w jego ślady. Nawet nie przyszło mu do głowy, aby sprawdzić, czy z jego wierzchowcem wszystko jest w porządku. Wam pewnie wydaje się to dziwne, ale Egemen był do tego stopnia przyzwyczajony do bycia wyręczanym we wszystkim, że nie zawracał sobie głowy szczegółami. Gdyby stało się coś złego, mógł przecież po prostu oskarżyć któregoś ze służących.
Po skończonej modlitwie, Arduino dosiadł Oleandra, swojego rudego bułanka. Egemen zawsze lubił przyglądać się temu wspaniałemu zwierzęciu, mimo że nigdy, wbrew kaprysom paniczyka, nie pozwoliło mu się dosiąść. Rahat, który już od jakiegoś czasu krążył wokół głowy dormaliończyka, teraz wygodnie umościł się na jego prawym ramieniu. Ta dwójka nigdy na długo się nie rozstawała.
Egemen spojrzał przez ramię. Jego matka stała w oknie zamku, z niepokojem spoglądając na syna. Siostra, maleńka Eglantine, jedną rączką trzymając się spódnicy Rhian, entuzjastycznie machała mu na pożegnanie. Ciężko było mu określić to, co przeżywał. Z jednej strony rozpierała go radość, z drugiej atakowały niepokoje związane z przygodą. Szybko jednak otrząsnął się z rozmyślań, zawrócił konia, aby pomachać siostrzyczce, po czym pokłusował w kierunku bramy. Za nim ruszyli jego dwaj towarzysze.
Pęd powietrza targał ich włosy i ubrania, słońce mile przygrzewało. Nie oglądając się za siebie, Egemen zostawiał za sobą ojca, matkę, siostrzyczkę, cały swój świat. Przerażenie i euforia tworzyły w jego młodym sercu na tyle ciekawą mieszankę, że zastanawiał się, czy z wrażenia nie zemdleje. Spojrzał w prawo – Arduino właśnie szeptał coś do swojego latającego kompana. Zerknął w drugą stronę, aby ujrzeć, jak Gaël poprawia się w siodle, po czym zaczyna gwizdać.
Przypomnijcie sobie to śmieszne uczucie, kiedy widzicie lub słyszycie coś, co z całą pewnością znacie, ale nie możecie sobie przypomnieć, skąd i jaka wiąże się z tym historia. Właśnie to działo się teraz z chłopcem. Ta melodia, przecież ją kojarzył. Tylko jakie były słowa?
Na szczęście długo nie musiał się zastanawiać, bo rycerz zaczął śpiewać. Głos miał czysty, wysoki jak na mężczyznę. Mimo to, słuchało się go z przyjemnością:
Oto nasz czas – ruszamy w drogę
Niebezpieczeństwo szczerzy swe kły.
Czuję, że wszystko zrobić mogę
Przejść przez burze, deszcze i mgły.
Zbrzydły nam posłania wygodne
Bezpieczne mury tych wielkich miast.
Nasze dusze przygód są głodne
I podróży wśród błyszczących gwiazd!
Egemen wstrzymał oddech. Już sobie przypomniał! Kiedy był małym chłopcem, często słyszał tę piosenkę od rycerzy swojego ojca. Zamykał wtedy oczy i wyobrażał sobie siebie – odzianego w lśniącą zbroję, ze śmiechem i dzikim błyskiem w oczach ruszającego naprzeciw niebezpieczeństwom. Nie wiedział, skąd znał słowa ani kiedy się dołączył:
Do broni, bracia! Hej, do broni!
Ziemie nasze obronić przed Złym!
W wysiłkach naszych nie spoczniemy
Póki Nieprzyjaciel wiedzie prym!
Radość orzeźwi nasze dusze
Po trudzie, znoju, przelanej krwi.
Do mojej lubej wrócić muszę
Jej Piękno wypełni moje dni.
Chłopiec głęboko odetchnął. Dawno nie czuł się tak spokojny jak teraz.
tak na początku "20" zapisz słownie. Żadnych cyferek. Przeczytam i wracam z komentarzem:)
a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?
że kiedy karzesz mi na siebie czekać - ort.
Dziedzic na wzgórzach Mafara opuszczał swoją dziedzinę niemalże samotnie.
Miał on silnie zarysowany, gładko ogolony podbródek, prosty nos i modnie uczesane, sięgające szyi. - brakuje "włosy"
Z podniecenia aż zaniemówił. Mentor popatrzył na niego przez chwilkę, po czym podniósł oczy do góry i zaczął bezgłośnie ruszać ustami. - nie można podnieść w dół.
To jest jakaś część czegoś? Bo w tym fragmencie nic ciekawego się nie dzieje. Moim zdaniem za dużo uwag narratora przez co brakuje dynamiki. Poza tym uwagi w stylu "dziwicie się pewnie" jakoś nie przemawiają do mnie, a nawet odstraszają.
Nie zapowiada się też szczególne oryginalnie(o ile to pierwsza część?). Teraz powiem tylko tyle, że nie wciągnęło.
niemniej pozdrawiam serdecznie.
PS zaimkoza(mój, twój, jego) Jakby coś to pytaj.
pozdrawiam
a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?
teraz widzę, że to debiutancki tekst.
Niech się autor nie zniechęca:)
a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?
Wzgórze Mafara od 20 lat można nazwać jakkolwiek, ale na pewno nie miejscem sielankowym, a mimo to bardzo ciężko opisać to, co się tam działo przez cały ten czas, dlatego skoncentruję się na wydarzeniu, które możnaby uznać za początek wszystkiego, co przyszło później. – To zdanko lepiej by było podzielić na dwa. Czytając je prawie się udusiłem. Albo mam za małą pojemność płuc :P Sugerowałbym kropkę po „sielankowym” i dalej od nowego.
Przeciągły, kobiecy krzyk przetoczył się przez dziedziniec wokół posiadłości. – Zdanie można rozumieć na dwa sposoby. Że kobiecy głos przetoczył się przez dziedziniec i wokół posiadłości ( A dlatego, że dziedziniec wcale dookoła posiadłości być nie musi), albo, że przetoczył się przez dziedziniec, który otaczał posiadłość. Ja bym sugerował zostawić sam dziedziniec, a „wokół posiadłości” wywalić, bo wprowadza zamęt.
Osunęła się na ścianie i wtuliła twarz w fałdy sukienki. – Chciałeś chyba napisać, że oparła się plecami o ścianę i osunęła, czy tam zemdlała?
Wreszcie stanął przed potężnymi drzwiami, które tak często stawały otworem zawsze, kiedy czegoś potrzebował. – Nie rozumiem tego sformułowania. Jak czegoś potrzebował, to często stawały otworem, ale nie zawsze. A kiedy niczego nie potrzebował, to się wtedy nie otwierały? Zdanie z całą pewnością do przeróbki. Do tego zdanie brzmi, jakby jego wizyta u ojca była uzależniona od kaprysu drzwi, a chyba nie o to Ci chodziło, co?
Przemknęło mu przez głowę, że nie musi tego robić, że tato go zrozumie, kiedy ogarnął go spokój, którego nie da się opisać słowami. – Kiedy ogarnął go spokój ojciec go zrozumie? Kolejne zdanie do przeróbki. Chodziło zapewne o to, że nagle ogarnął go spokój, co było spowodowane przybyciem tego zwierzątka. Niestety, z kontekstu zdania wynika co innego :P
- Rahat - szepnął młodzieniec z czułością. Duszek błyskawicznie poszybował w jego kierunku i wtulił się w gładki policzek. Zaczęło się rozchodzić od niego rozkoszne ciepło. – Od stworka czy od policzka?
Najwidoczniej lord Redemar spodziewał się, że jego syn wyśmieje propozycję Arduino, lecz ta dzika, żądna przygód i wciąż żywa cząstka młodego serca zwyciężyła. – Jaka cząstka, czemu miałaby być martwa i nad czym zwyciężyła? Przecież chłopak od początku nie miał żadnych wątpliwości, że chce z mistrzem na wyprawę jechać.
Egemen zawsze lubił przyglądać się temu wspaniałemu zwierzęciu, mimo że nigdy, wbrew kaprysom paniczyka, nie pozwolił mu się dosiąść. – Koń chciał dosiąść Egemena? Powinno być „pozwoliło” i sytuacja będzie klarowna.
Siostra, maleńka Eglantine jedną rączką machała mu entuzjastycznie na pożegnanie, drugą zaś trzymając spódnicę Rhian. – Siostra, maleńka Eglantine, jedną rączką trzymając spódnicę(trzymając się spódnicy) Rhian, entuzjastycznie machała mu na pożegnanie.
W twojej wersji kulała składnia.
Ode mnie tyle uwag technicznych. Faktycznie, z zaimkami nieco przesadziłeś, ale ogólnie mnie czytało się przyjemnie. Co prawda jak narazie nie dzieje się nic jakoś specjalnie wartego uwagi, ale jeśli to jakiś wstęp czy pierwsza część, to mam nadzieję, że się rozkręci. Mnie w każdym razie zaciekawiłeś, a pomimo błędów (niezbyt wielu w sumie, w niektórych opowiadaniach co drugie zdanie kuleje) potrafisz pisać ciekawie. Nie zniechęcaj się zatem i kontynuuj.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Na razie dałem 4.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Edytowane.
Dziękuję, meksico, Fasolett, za cene rady.
To oczywiście pierwsza część, hm, czegoś (na co wskazuje 1-1 w tytule ;). Nie ma lekko, odważę sę stwierdzić. Mam tylko nadzieję, że mój styl będzie się poprawiał w miarę pisania. Pozdrawiam.
No właśnie to "1-1" w tytule mnie zmyliło :) jakby było "rozdział pierwszy" albo "1z3", czy jakoś tak, to bym się domyślił.Bo tak, to widzę "pierwsza część z jednej części" :)
Fasowi sie spodobało, nawet ocenę dał:) Mnie nie wciągnęło ale faktycznie źle nie jest.
-CHCĘ SIĘ ZOBACZYĆ Z MOIM MISTRZEM! PRZYPROWADŹCIE GO DO MNIE! - czemu to z Capem?
Pozdrawiam i pisz dalej. Jest ciężko, ale warto się wysilić:) Na pewno z każdą częścią będzie lepiej. Nie spiesz się.
a jakby tak zjeść wszystko i wszystkich?
Moim zdaniem jeśli jest to debiut to ciekawy. Trzymać tak dalej. Oceny nie mogę dać, ale jeśli móglbym to byłoby 4.
(...) Arduino dosiadł Oleandra, swojego rudego bułanka.
Albo rudy, albo bułany.
Słabo z językiem, Nedzie. Nie tylko z powodu zacytowanego przykładu.
Hm, jestem tego świadomy ;) Mimo to, dzięki AdamKB
Dziękuję, Czarek100. Doceniam to.