
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Od autora:
Podczas pisania towarzyszyły mi najczęściej utwory Douga Applinga (a.k.a. Emancipator): „Siren" oraz „Bury Them Bones". Muzyki była cała masa, ale przy tych kawałkach pisało mi się najlepiej, więc być może i lektura przy nich będzie najprzyjemniejsza.
My wszyscy, zmartwychwstali…
„I ujrzałem umarłych – wielkich i małych – stojących przed tronem,
a otwarto księgi. I inną księgę otwarto, która jest księgą życia"
[Obj] 20:12
Od paru dni coś wisiało w powietrzu, jakaś niesamowita groza, która nie pozwalała zasnąć. Nie wszystko da się określić, nie zawsze istnieje przepis na spójny opis jakiegoś zjawiska, a wówczas człowiek staje się szczególnie niespokojny – ludzie nie lubią sytuacji, w których nie potrafią nazwać własnych odczuć, niepokojów, stanów emocjonalnych. Każdy znajduje własny sposób na rozwianie wszelkich niuansów związanych z tzw. bólem istnienia – jednym z takich sposobów jest alkohol.
Mariusz siedział właśnie w Podziemiu nad trzecim piwem i starał się zbyt wiele nie myśleć. Nie miał ochoty na powrót do domu, do żony i dzieci – wszystko to zaczęło go już od pewnego czasu męczyć. Wolał więc po pracy zaglądać do knajp i przepuszczać ciężko zarobione pieniądze na papierosy i alkohol, ryzykując jednocześnie złapanie opinii alkoholika, bądź menela. Nikt normalny przecież nie przesiaduje sam w pubie – czym innym jest alkoholizować się ze znajomymi, a czym innym upijać się w samotności. Tym bardziej, gdy ma się rodzinę, do której należałoby kiedyś jednak wrócić. Ale być może rzeczywiście stawał się alkoholikiem. Wprawdzie jak dotąd rozdzielał picie i pracę, lecz coraz częściej myślał, że mógłby sobie zrobić „dzień wolny". To co jednak najbardziej go w tym wszystkim przerażało, to fakt iż nie miał zupełnie pojęcia co nim powoduje. Żaden kryzys wieku średniego, żona nie jest upierdliwa, dzieci w miarę jak na dzisiejsze czasy normalne, nawet praca go nie wkurwia. A mimo wszystko coś w głębi jego pokiereszowanego umysłu siedziało i podszeptywało najgorsze myśli. Może to chęć ich zgłuszenia powodowała jego obecny stan? Kto wie.
– Jeszcze jedno…
– Mariusz, masz już dość. Do domu.
– Jagoda, weź mnie nawet nie wkurwiaj…
– Nie. Przychodzisz tu co dzień od dwóch tygodni. Zawsze wychodzisz zalany – ile już kasy przepiłeś?! Nie każdego powstrzymuję przed taką głupotą, więc już możesz być pewien, że masz specjalne względy.
– Nie chrzań… dorosły jestem, mogę robić z moimi pieniędzmi co mi się tylko do piczki mać podoba.
– Kawał z ciebie głupiego sukinsyna, wiesz? Masz i udław się. Ale to ostatnie. Więcej tu nawet nie podchodź.
– Ja ciebie też kocham Jagódka.
– Spierdalaj…
Całkowicie ją rozumiał. Była przyjaciółką jego żony jeszcze z okresu studiów, a w tej chwili sprzedając mu kolejne piwo, tak jakby walnie przyczyniała się do nieszczęścia bardzo bliskiej jej niegdyś osoby. Niemniej zupełnie olewał w tej chwili moralne problemy Jagody, wolał się skupić na sobie.
Nagle dźwięk dzwoniącego telefonu rozproszył pierwsze nietrzeźwe rozmyślania. Dzwonili do niego z biura, choć wiedzieli w jaki sposób spędza ostatnio wolny czas, i że dzwonienie o tej porze, może się lekko mijać z celem. A jednak dzwonili, czyli musiało się stać coś ważnego.
– Mariusz, słucham.
– Hej, tu Robert. Słuchaj, przyjdź koniecznie.
– Teraz?! Pogięło cię? Nie mam ochoty. Jesteście już duzi poradzicie sobie.
– Mariusz. Dzieje się coś… no cholera musisz przyjść i sam zobaczyć.
– No, ale o co w ogóle chodzi? Po jaką cholerę mam się teraz wlec na drugi koniec miasta?
– Stary… ja nawet nie wiem jak ci to przekazać. Jest tu twoja żona.
– Cholera! Chyba jej nie powiedziałeś gdzie teraz jestem?! Powiedz jej, że gdzieś wyjechałem czy coś!
– Nie! Nie rozumiesz: jest tu twoja była żona.
– Na razie… – i rozłączył rozmowę, a następnie wyłączył telefon.
Zabrał marynarkę, wrzucił napiwek do słoika i wyszedł z Podziemia wprost na puste ulice Miasta. Dochodziła już druga i zupełnie nie rozumiał co Robert mógł jeszcze robić w biurze. W tej chwili myślał przede wszystkim nad ostatnimi wieściami. Oczywistym jest, że w robocie lubili sobie zrobić od czasu do czasu jakiś żart, ale zazwyczaj te żarty były śmieszne. Poza tym znał Roberta na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że nic tak szczeniacko głupiego nie wpadłoby mu do głowy, z drugiej strony Robert znał jego byłą żonę, wiedział jak wygląda – ktokolwiek tam teraz siedzi musi być naprawdę uderzająco podobny. Ktoś tu ewidentnie robi sobie jaja i to w bardzo gówniarskim stylu. Decyzję już podjął – wezwał taksówkę. Szybka trasa, Jamiroquai w tle nocnego miejskiego pejzażu, niegadatliwy taksówkarz. Tak dobre zestawienie rzadko kiedy się zdarza. Po piętnastu minutach stał już przed biurowcem – stał i nie mógł postąpić ani kroku naprzód. Całkowity paraliż kończyn i mózgu.
– A jeśli to ona? – pomyślał – Co ja mam jej w ogóle powiedzieć?! Cześć? Witaj? Kopę lat? Absurd, do kurwy nędzy, absurd! W ogóle o czym ja myślę?! Przecież to się nie dzieje!
Stałby tak jeszcze i drugie piętnaście minut, gdyby nie cichy głos dobiegający ze słabo oświetlonego wejścia do budynku.
– Zmieniłeś się – zabrzmiał delikatny, kobiecy głos. Tak cholernie dobrze znał ten głos.
– Ty za to ani trochę… co tu robisz?
– Po prostu jestem. Odwiedziłam nasze mieszkanie, ale zastałam jakiegoś obcego człowieka.
Stał jak kompletny głupiec nie potrafiąc wykrzesać z pustego łba nic co nadawałoby się do wyartykułowania.
– Zdziwiony? – spytała uśmiechając się delikatnie. Taka mała delikatna szelma – miała w oczach tę iskrę, która niegdyś sprawiła, że po raz pierwszy zwrócił na nią uwagę.
– Jak mogę nie być zdziwiony… – zawahał się w obawie, że rozwieje pewien nierzeczywisty stan, jednak wiedział, że musi to powiedzieć – przecież od siedmiu lat nie żyjesz.
– To aż tyle czasu minęło? – rzuciła jakby nigdy nic, po czym spojrzała na jego dłoń i obrączkę – Ożeniłeś się ponownie…
– Tak. Nie masz chyba za złe?
– Nie mam prawa, przecież nie mogłeś zostać sam do końca życia, prawda? – bardzo prosta i rzeczowa odpowiedź, nawet dosyć szczera, a mimo to poczuł się jakby ją zdradził.
– Kasiu… jak? Przecież byłem przy tym jak odchodziłaś, pochowałem cię, nie mogło być mowy o pomyłce… jak to się stało, że teraz tu jesteś? Wszystko co tylko zdrowe w moim umyśle podpowiada, że nie powinienem wierzyć własnym oczom. Że to jakiś żart. Mistyfikacja. Nie rozumiem nawet co ja tu jeszcze robię i dlaczego rozmawiam z kimś kogo nie ma?!
Umysł wysyłał całkowicie sprzeczne informacje. Przecież ją widzi – może ją dotknąć (choć może lepiej nie ryzykować?). Ale wszystko w nim krzyczy, że to jakaś nieprawda. Ułuda. Jak to możliwe, że zachowuje taki spokój? Przecież powinien chyba zacząć fiksować? Tak by pewnie zresztą zrobił będąc bohaterem hollywoodzkiego filmu, ale zamiast tego będąc postacią realną po prostu stał i gapił się jak kretyn nie mogąc wykonać żadnego ruchu.
– Mariusz, nie pytaj mnie o takie rzeczy. Nie wiem. Po prostu nie wiem. Nagle się obudziłam jak gdyby nigdy nic. Jakby nic się tamtego dnia nie wydarzyło. Widzisz? Nawet ubranie mam to samo co wtedy.
Miała rację, najpierw nawet nie zwrócił na to uwagi, ale teraz gdy o tym wspomniała, rzeczywiście wyglądała jak tamtego dnia przed wypadkiem.
– Jezu Kaśka, ale co my teraz zrobimy? Jak to w ogóle wygląda prawnie? Z kim ja w takim razie jestem w związku małżeńskim? I w ogóle, gdzie masz zamiar nocować? Przecież nie wezmę cię do domu i nie powiem: „Kochanie, to moja zmarła żona. Niech poczuje się jak u siebie w domu".
– Słuchaj, nie będę ingerowała na siłę w twoje życie – zrobisz co zechcesz, to twoja decyzja. Rozmawiałam już z kilkoma ludźmi, też byli w szoku ale zgodzili się mnie przenocować. Z tym problemu nie będzie, a ty jak widzę musisz wchłonąć informacje.
– Tak, zdecydowanie…
– Jeszcze jedno, coś się chyba zbliża… nie wiem dokładnie co, ale wydaje mi się, że nie jestem jedyna. Mam takie uczucie, że coś się nie zgadza. Coś jakby wisi w powietrzu i tylko czeka, żeby uderzyć. Nie wiem jeszcze o co chodzi, ale mam wrażenie, że to początek czegoś większego. Idę. Znajdę cię jutro.
Zaczął powoli wracać do domu. Zdecydował, że lepszy będzie spacer – więcej czasu na myślenie. W jednej chwili wyparował z niego cały alkohol, pozostała za to niepewność i strach. Nawet nie odważył się jej dotknąć, ale czego się bał? Że jej skóra pod jego dotykiem zmieni się w rozpadającą się tkankę? Że delikatna powierzchowność ukrywa toczącą ciało zgniliznę? Nie mógł się przemóc, żeby wyciągnąć dłoń i choć spróbować ją dotknąć. Wracał więc powolnym krokiem starając się uporządkować myśli, po wszystkich nowych wiadomościach. Chyba miała rację mówiąc, że nie jest jedyna – jak na tę porę nocy i dzielnicę Miasta, bardzo wielu ludzi się tu kręciło. Wyglądali na kompletnie zdezorientowanych, przeglądali się w witrynach sklepowych. Kilka osób go zatrzymało i spytało, czy też się właśnie obudził. Poczuł olbrzymią chęć aby stamtąd uciec, tak jakby stanowili dla niego jakieś bliżej nieokreślone zagrożenie.
– Co tu się do ciężkiej cholery dzieje?! – pomyślał – Czy cały świat właśnie staje na głowie?!
Wrócił do domu, otworzył drzwi i wszedł do przedpokoju.
– Mariusz! Gdzie byłeś!? Wszystko wariuje, a ja siedzę sama z dziećmi w domu! Wiesz w ogóle co się dzieje?!
– O ile dobrze się orientuję – odpowiedział z udawaną flegmą – zmarli powracają do domów.
– Wiesz jak bardzo się bałam?! Ledwie udało mi się ułożyć chłopców do snu…
– Spotkałem moją byłą żonę.
Cisza. Wiedział, że sama i tak w końcu o to zapyta, wolał to wyprzedzić i nieco wybić ją z rytmu.
– Ona… ona też?
– Tak. Poszła na dawne mieszkanie, potem musiała się chyba dowiedzieć od naszych znajomych gdzie pracuję, wiesz że siedzę ostatnio do późna nad jednym projektem, no i właśnie w biurze mnie dopadła – drobne kłamstewko.
– Mariusz… co w takim razie zamierzasz?
– Nie no, Ewka, bez przesady. Fakt, ona była moją żoną, ale przecież zmarła, związałem się z tobą. Koniec pieśni.
– Ale teraz jest tu znowu. Chcę po prostu wiedzieć na czym stoję. Czy nie wpadnie ci coś głupiego do głowy.
– Przestań, nawet przez myśl mi to nie przeszło. Przecież to by była jakaś nekrofilia!
– Po prostu wiem, że nigdy do końca nie pogodziłeś się z jej odejściem. Kto jak kto, ale ja dobrze wiem, że ciągle obwiniałeś się o ten wypadek samochodowy. Że mogło być inaczej.
– Proszę, nie zaczepiaj tego znowu. Nie mam na to ochoty. Zamknijmy porządnie drzwi na wszelki wypadek, jakoś nie ufam do końca tym… stworzeniom. Co mówią w ogóle w telewizji na ten temat?
– To co zawsze: nikt nic nie wie, ale każdy jest ekspertem. A ty coś wiesz? Mówiła ci coś?
– Niewiele. Powiedziała, że po prostu nagle się obudziła w tym w czym była w dniu kiedy… wiesz. Po prostu się obudziła. Nic więcej.
– Mariusz, boję się. To jest tak kurewsko nienormalne, jak tylko może być. Chodzą po ulicach, w większości wyglądają jakby zupełnie nie rozumieli co się stało. A jeśli staną się agresywni?
Wprawdzie jego też nurtowało to pytanie, ale zdecydowanie odrzucał myśli o zombie-apokalipsie jako czymś całkowicie nierealnym. Te istoty były zagubione – owszem, ale nie wyglądały wcale na agresywne. Mimo wszystko wciąż nie mógł się przekonać do nazywania ich ludźmi. Do poranka pozostało ledwie parę godzin, nie będzie się kładł spać – można lepiej spożytkować ten czas. Do roboty jutro nie pójdzie, zresztą cały świat i tak pogrąży się pewnie w kompletnym chaosie na dłuższy czas. Wygląda na to, że światowa populacja nagle gwałtownie się zwiększy. Czy teraz w ogóle będzie można umrzeć? To pytanie, jakkolwiek bezsensu, nagle zaczęło go zastanawiać. Skoro umarli nagle ożyli, to czy w takim razie jest to jakiś stały trend, czy może tylko jednorazowe zdarzenie? Czy ten proces się posuwa? W sumie nie widział ludzi ubranych w starodawne ubrania, jak również nie widział przechadzających się neandertalczyków, czy (o zgrozo!) dinozaurów. To ostatnie wydało mu się nawet zabawne, ale nasunęło kolejne pytanie – czy to zjawisko dotyczy jedynie ludzi, czy może również zwierząt? A może nawet roślin, tylko nikt nie zwraca na to uwagi? Wszystko to wymykało się wszelkiemu logicznemu rozumowaniu. Jednakże jeżeli chodzi o samych ludzi wygląda na to, że ‘budzą się' jedynie ci, którzy umarli w ciągu kilku ostatnich lat. Czy chodzi o stan rozkładu ciała? Może dusza jest wówczas jakoś związana z ciałem? Oczywiście o ile dusza w ogóle istnieje. Zbyt dużo tych pytań jak na jeden raz – wolałby usiąść i napić się whisky, może to by mu pomogło.
Nieuchronnie zbliżał się poranek. Nikt nie niepokoił ich domu przez noc, a mimo to oczy Ewy i dzieci były zaczerwienione i opuchnięte – nie mogli zasnąć. Ale czy można się im dziwić? Przez noc podjął pewną decyzję, dosyć drastyczną dla swojej rodziny, głównie ze względu na to, że będzie musiał wyjść i zostawić ich samym sobie. Nie, nie wróci do byłej żony – ta myśl napawała go przerażeniem, ale musi wyjść na co najmniej kilka godzin, a w obecnej sytuacji, to tak jakby zostawiał ich na pożarcie tym dziwnie spokojnym istotom, których coraz więcej tłoczyło się na chodnikach między blokami. Łatwo można ich było rozpoznać – ciągle jakby czegoś szukali. Jedno nie dawało Mariuszowi spokoju. Widział to w twarzy każdego z tych stworzeń – pośpiech. Chodzą i szukają, czy to miejsc, czy krewnych, ale chodzą i bezustannie szukają, ogarnięci jakimś nieziemskim uporem. Niby w pełni spokojni, ale jednocześnie w tym poszukiwaniu widać jakąś rozpacz – nie tyle za utraconym życiem, rodziną i znajomymi. To zupełnie nie to. W głowie ciągle szumiały mu słowa ‘zmarłej' żony: „coś się zbliża". Oni wszyscy to czuli. On również to czuł. Cała ludzkość to odczuwała od jakiegoś czasu, ale nikt o tym głośno nie mówił, każdy żył jak dawniej. Przecież jak zaczniesz się wyrywać z przemyśleniami, to jeszcze wezmą cię za wariata. Ewentualnie napisz książkę – społecznie akceptowalny zastępnik publicznej psychoterapii.
Wyszedł z domu ku rozpaczy żony i płaczu niemałych już przecież dzieci. Nie próbował się tłumaczyć – po prostu powiedział, że musi wyjść. Normalnie wziąłby taksówkę, ale tym razem wolał się przejść. Jakaś część niego była przerażona na myśl o marszu poprzez hordę tych poszukiwaczy sensu drugiego życia, ale czuł że musi się z tym zmierzyć. Zacisnął zęby i ruszył pewnym krokiem w sobie tylko znanym kierunku.
Przebił się przez tłumy i powoli zaczął dochodzić do granic Miasta. Tu ruch był zdecydowanie mniejszy. Szedł małą, wydeptaną w trawie ścieżką, która prowadziła do ławeczek ustawionych na łączce położonej w sąsiedztwie zakola rzeki. Bardzo malowniczo.
Usiadł.
– Cześć tato. Tak myślałem, że tu będziesz.
– Cześć Mariuszku. Ile to już lat?
– Piętnaście.
– Aż tyle? O matko z córką…
– No.
Jakież to idiotyczne uczucie, gdy widzisz kogoś tak bliskiego, kogo tyle lat nie widziałeś, a jedyne co potrafisz powiedzieć to zwyczajne, wręcz prostackie „no".
– Długo tu tak siedzisz tato?
– Trochę. Czekałem, aż przyjdziesz. Chciałem znów zobaczyć mojego synka, zanim to wszystko się zacznie.
– Co się zacznie?
– Nie wiem, Mariusz. Po prostu mam takie wewnętrzne uczucie, że coś się zbliża, i że nie mamy nad tym żadnej mocy.
– Wiem o czym mówisz. Od paru tygodni mnie to prześladuje. Ale tak w ogóle to dobrze cię znów zobaczyć tato…
– Ciebie też synek. Ciebie też. Ale te piętnaście lat dało ci nieźle po dupie, to widać. Zapalimy?
– Już kiedyś paliłeś.
– No i mnie to zabiło, owszem, ale teraz znów tu jestem i mam ochotę zapalić. Pewne rzeczy się nie zmieniają.
Zapalili. Tak jak dawniej. Tak jak wtedy, gdy nie wiedzieli, że płuca jego ojca toczy rak. Kiedy się dowiedzieli było już za późno – przerzuty na mózg, żołądek, jelita. Najgorsze skurwysyństwo jakie tylko można sobie wyobrazić. I znów siedzieli w swoim miejscu i palili.
– A mama? – spytał Mariusz.
– Ona chyba nie powróciła. Wiesz rozmawiałem z innymi i doszedłem do wniosku, że wstają tylko ci, którzy zmarli maksymalnie siedemnaście lat temu. Starszego nie spotkałem. Ba, sam jestem jednym z najstarszych odrodzonych.
– Tak siebie nazywacie? Odrodzeni?
– Różnie, słyszałem już wiele wersji: odrodzeni, zmartwychwstali, przebudzeni. Naprawdę różnie. Wiesz, myślałem całą noc o tym co się dzieje.
– Jakieś wnioski?
– Same idiotyczne.
– Czyli coś wymyśliłeś?
– Synek, wiem że to zabrzmi jak skrajny debilizm rodem z literatury science fiction, nie wiem nawet czy mój tok rozumowania jest dobry, ale… gdyby to wszystko było tylko złudzeniem?
– Czegoś tu nie rozumiem…
– Nie musisz. Widzisz, podobnie jak ja, zacząłeś na bazie obserwacji, zapewne słusznych, wnioskować że świat właśnie zaczyna totalnie świrować, że łamane są elementarne prawa natury. Kosmiczne nieporozumienie. Ale wszystko to wywodzi się z przewodniej myśli, że wszystko jest w należytym porządku tak jak było zawsze.
– Przecież było!
– Może i było… a może od siedemnastu lat wcale nie było?
– Jezu, tato wyjaśnij wreszcie o co ci chodzi?!
– Wiesz, czytałem kiedyś taki artykuł o testach jądrowych jakie prowadzili Amerykanie na swoich poligonach i na zasadzie „ktoś, gdzieś, kiedyś" zauważył, że w momencie detonacji, gdy pierwsza fala uderzeniowa docierała do zabudowań symulujących miasteczko, pomiary wskazywały na to, że na jakiś ułamek sekundy dochodziło do przesunięcia energii tych obiektów. Tak jakby istniały równolegle w dwóch miejscach. Na ten ułamek sekundy tworzyła się równoległa rzeczywistość. Zresztą, może ona zawsze tam była, tylko moc wybuchu prowadziła do pewnego rodzaju desynchronizacji? Zresztą Einstein twierdził, że na pewno jest wiele równoległych światów.
– Ale tato, do czego ty w ogóle pijesz?
– Skoro bomba atomowa, której moc w jakieś kosmicznej skali stanowi ledwie, nazwijmy to, margines błędu, jest w stanie wywołać taki efekt, to co dopiero mogłoby zdziałać wydarzenie na skalę prawdziwie kosmiczną?!
– Wybuch gwiazdy? Tato to rzeczywiście bzdury…
– Ależ nie! Pomyśl tylko…
– To niemożliwe, głupota. Słońce jest zbyt małe, żeby zamienić się w nową, czy supernową. Jezu, no nie znam się, ale w tych wszystkich programach edukacyjnych zawsze powtarzali, że Słońce nie wybuchnie – to po pierwsze, a po drugie, że jego śmierć rozpocznie się za kilka miliardów lat. Tak więc twoja teoria nie trzyma się kupy.
– Gwiazda to jeden wielki reaktor jądrowy. Może stało się coś nieprzewidzianego, co sprawiło że reakcje zaczęły przebiegać za szybko, zaczęło się tworzyć zbyt wiele energii i w końcu wszystko licho wzięło?
– Tato, to tak naciągane jak tylko się da.
– Ale słuchaj, to by wiele tłumaczyło.
– Jak dla mnie wcale nie tłumaczy nagłej pobudki umarłych.
– Nie rozumiesz, umarli wcale się nie obudzili. Nie mogli. Bo nikt już tak naprawdę nie żyje. Wszyscy my… jesteśmy zmartwychwstałymi. Pomyśl – siedemnaście lat temu nastąpiła wielka katastrofa, nieważne czy to słońce czy coś innego – grunt, że był to tak potężny kataklizm, że dokonał tego, jak ja to nazwałem, przesunięcia energii i utrzymywało ten stan przez wiele lat. A może nawet wcale nie – być może te siedemnaście lat to, też jedynie złudzenie?
– Ale przecież w tym czasie ludzie umierali, jak ty. Rodziły się dzieci.
– Wcale nie umarli. Nikt od siedemnastu lat nie umarł! Po prostu… jego umysł jakby przestawał funkcjonować w obiegu postrzegania zmysłów innych jednostek, bo taka była logiczna konsekwencja. Taka… pełna iluzja kontynuacji istnienia naszego świata. Nawet nie zauważyliśmy, że przestaliśmy istnieć, więc ta nasza zbiorowa świadomość, nasz wspólny gatunkowy Logos, kontynuował swoje dzieło, a wszelkie wydarzenia uzupełniał konsekwencjami jakie powinny nastąpić. Uprawiasz seks – rodzą się dzieci, które są wypadkową cech rodziców. Palisz, dostajesz raka…
– Masz wypadek, ‘obrażenia' determinują twoją ‘śmierć'…
– Właśnie! Zaczynasz pojmować! Wszystko to było jedną wielką ułudą! Iluzją! Może nawet nie iluzją, ale… nie było prawdziwe… było zaledwie tymczasowe… i teraz wszystko się sypie. Energia, która utrzymywała ten stan powoli się wytraca. Siła, która utrzymywała wszystko w logicznym porządku, zaczyna słabnąć. Wszystko powoli obraca się w niebyt.
– Koniec?
– Tak synku. Koniec. Zasadniczo najśmieszniejsze jest to, że jeżeli mój tok rozumowania jest właściwy, to wcale ze sobą nie rozmawiamy. Lepiej – stanowimy obecnie jedną, wspólną jaźń naszego wymarłego gatunku i właśnie dotarło do nas, że nasz czas się kończy.
– Może to właśnie stąd od kilku tygodni to ciągłe napięcie w ludziach… wszyscy jakoś to odczuwaliśmy… niepokój… wiedzieliśmy…
– Tak. Wiedzieliśmy.
– Czy w takim razie jest sens, żebym wrócił do żony? Skoro to tylko złudzenie…
– A czy czujesz, że chciałbyś ten ostateczny czas spędzić myśląc o sobie jedynie jako o bycie logicznym?
– Nie wiem, czy w tym momencie ma to jeszcze jakiś sens, skoro wiemy… myślę, że każdy nasz fragment już wie…
– O sile naszego gatunku stanowiła zdolność odczuwania drobnych, niby nic nie znaczących uczuć. Czy naprawdę chciałbyś z tego zrezygnować?
W jakiś niewiarygodny sposób, każda część, nawet najdrobniejszy fragment tego co zostało z ludzkości, znalazło sobie własne miejsce na świecie. Zamarł cały ruch. Wiatr ustał. Woda przestała falować. Zaobserwowano nawet zanik efektu Coriolisa. Zwierzęta przestały wydawać swoje odgłosy. Wszystko zamarło jakby w oczekiwaniu. Wszystko zdawało się łączyć w jedną całość – istniała jakby jedna wielka wszechistota, która spajała wszystko co istniało, albo raczej zdawało się istnieć.
Nadchodził wieczór, jego wyobrażenie. Napięcie, które dotąd rosło osiągnęło swój zenit. Mariusz, jego ojciec, Ewa, dwaj chłopcy oraz Kasia siedzieli na tarasie obserwując Miasto, które z tej perspektywy zdawało się świetlistą wyspą w morzu czerni. Nagle, jednocześnie spojrzeli w górę, gdzie po cichu jedna za drugą, gasły kolejne konstelacje…
" Nie wszystko da się określić, nie zawsze istnieje przepis na spójny opis jakiegoś zjawiska, a wówczas człowiek staje się szczególnie niespokojny - ludzie nie lubią sytuacji, w których nie potrafią nazwać własnych odczuć, niepokojów, stanów emocjonalnych."
Drogi Autorze. zacząlem czytać i od razu napotkalem zagwozdkę..
O czym wlaściwie informuje to zdaniu? Jeżeli istnieje zawsze przepis na opis, to czemu człowiek ( ludzie) stają się szczególnie niespokojni? Moim zdaniem, bardzo mętne.
Sugeruję przepracowanie.
Pozdrowienia.
@RogerRedeye:
"nie zawsze istnieje przepis na spójny opis" - nie rozumiem do czego się odnosisz; owszem, jest to mętne, ale takie właśnie miało być, a sens logiczny jest zachowany :)
Jak dla mnie to jest za krótka forma, żeby opisać tak złożony pomysł. Żeby to dobrze wyszło musiałby być klimat, psychologia, powoli stopniowane napięcie i rozłożenie informacji. Tego brakuje. Wychodzi taki po łebkach potraktowany pomysł. Na Twoim miejscu przemyślałabym to wszystko jeszcze raz i rozwineła, żeby się toczyło bez pośpiechu i zyskało jakąś głębię.
www.portal.herbatkauheleny.pl
@Suzuki M.
Tyle, że ja lubię takie krótkie formy :) nie lubię ciągnąć historii - taki jest mój styl :)
Poza tym, taka forma to niejako odwołanie do klasyków złotego okresu SciFi, kiedy właśnie takie krótkie opowiadania były w modzie :)
Ale ja nie mam nic przeciwko krótkim formom. Zresztą to wcale krótka forma nie jest. Chodziło mi o to, że potraktowałeś ten temat zbyt powierzchownie i skrótowo, żeby faktycznie czytelnik mógł się wczuć. Zobaczymy, co jeszcze nam pokażesz :)
www.portal.herbatkauheleny.pl
@Suzuki M.
Mam nadzieję, że wiele dobrego :D