- Opowiadanie: Makos - Candala - Przeklęta, sądnie gorejąca niewinność...

Candala - Przeklęta, sądnie gorejąca niewinność...

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Candala - Przeklęta, sądnie gorejąca niewinność...

W mroźny zimowy wieczór przy rozpalonym ognisku, siedziała postać. W słabym świetle obozowego ogniska gładziła nagą, delikatną dłonią pierścień. Spod warstw grubego futra wystawały pojedyńcze kosmki kruczoczarnych włosów, a z delikatnych ust uchodziło cenne ciepło pokrywając pierścień delikatną, matową warstwą pary. Wygrawerowany wewnątrz herb zdradzał przynależność, ów właściciela do jednego z rodów Południowej Fwaramnii. Kobieta ścisnęła dłoń w pięść i powolnym ruchem, ukryła swój skarb pod futrem. Teraz jej ledwo widoczny wzrok powędrował na tańczące ogniki przyciągające znużone podróżą oczy. Samotna łza spłyneła po aksamitnym policzku.

Od pamiętnego wieczoru mineły zaledwie trzy dni. Trzy dni, od kiedy wkroczyła na nową, nie znaną ścieżkę życia. Trzy dni, od kiedy przebudziła się w niej, jej przeklęta krew, pozostawiając z jej rodzinnego domu zgliszcza, pochłonięte przez zaklęte, piekielne płomienie zesłane na niczego nie świadomego niegodziwca. Straciła wszystko, a mogła wieść normalne życie wiejskiej dziewki poślubionej temu potworowi. Niestety jakaś wewnętrzna siła skłoniła ją do przeciwstawienia się władcy. A teraz, siedziała tu, bez jedzenia, picia, bez dachu nad głową oraz, co najgorsze, sama.

Zimowy wiatr kołysał nagimi, zmrożonymi konarami drzew. Mróz szczypał w odsłoniętą delikatną twarz. Kobieta usiłowała ze wszystkich sił uchronić odkryte partie ciała od przenikliwego zimna, lecz na próżno próbowała zakryć całe ciało, gdy tylko przykryła jedną stronę ciała, to już po przeciwnej mróz swoimi przenikliwymi palcami wędrował po delikatnej skórze w głąb. Wreszcie zrezygnowana, ułożyła się na prowizorycznym, wyłożonym dwoma warstwami futer, siedzisku wpatrując się w czyste niebo z migoczącymi gwiazdami. Wyobrażała sobie swoje życie. Życie pełne radości, spełnienia i przedewszystkim godne, tak różne od tego jakie doświadczyła dotychczas.

– Przeznaczenie…– Pomyślała, roniąc kolejne łzy.

– Dlaczego dla jednych tak surowe i bezwzględne, a dla innych łagodne i proste? Dlaczego bogowie poprostu nie pozwolili temu tyranowi mnie zabić? Lub najnormalniej w świecie się nie wykrwawiłam? Albo nie umarłam z bólu? Czyżbym była marnym dowcipem znudzonego wiecznością i władzą kaprysu przeznaczenia? Marną, nic nie znaczącą kukiełką smaganą przez niespawiedliwe koleje losu?

– Czym zasłużyłam sobie na takie życie! – Wstała krzycząc w niebo.

– Dlaczego poprostu nie spłonełam wraz z innymi – padła roztrzęsiona z zimna roniąc kolejne gorzkie łzy.

Chłód narastał, a ogień powoli przygasał. Dziewczyna starała się poddźwignąć z posłania, lecz przyjemny, nagły przypływ ciepła domknął zmęczonę powieki, przynosząc ze sobą kojący dla wyczerpanego ciała, sen.

Śniła o doskonałym życiu, zdala od rodzinnej wsi, gdzie wiosenne słońce swoimi łagodnymi promieniami ogrzewało jej delikatną skóre, a wiatr rozwiewal długą kaskadę kruczoczarnych loków. Przechadzała się powoli po pachnącej kwiatami łące podziwiając urodzajny krajobraz. W oddali zauważyła mężczyzne pracującego w polu oraz dzieci biegające radośnie między trawami. Nagle mężczyzna podniósł wzrok, rzucił wszystko i wraz z dziećmi zmierzył powoli w jej kierunku, gdy już byli na tyle blisko, zaczeli biec ku sobie. Wten, kobieta usłyszała radosne okrzyki.

– Mama!

– Candala!

Mężczyzna ujął ją w ramiona i obrócił z radości. Dziewczyna zamknęła oczy dając ponieść się czułości łagodnego, czułego pocałunku. Szczęście jednak nie trwało zbyt długo. Nieoczekiwanie, poczuła w sobie żar, który powoli przeradzał się w pojedynczy płomień, a następnie wybuchł w potężne inferno. Kobieta otworzyła oczy z przerażenia. Nagle, ze wszystkich stron zaczęły napływać płomienie trawiąc urodzajne pola wraz z łąką. Nie było żadnej drogi ucieczki, z każdą sekundą płomienie narastały wywijając niespokojnie piekielnymi jęzorami. Mężczyzna osłonił rodzinę własnym ciałem, lecz niepowstrzymany ogień dopadł całą rodzinę otulając nienasyconym płomieniem. Dzieci krzyczały z przerażenia i bólu, kiedy ogień powoli zaczął trawić ich drobne, niewinne ciała. Candala patrzyła z przerażeniem, jak wszystko na czym jej zależało, znika w jednej chwili w płomieniach. Pogrążona w wielkim bólu i rozpaczy sama próbowała się podpalić, lecz okrutne płomienie w żaden sposób nie wyrządzały jej krzywdy.

Po krótkiej chwili trwającej niemal wieczność, ogień opuścił spalone ciała jej najbliższych. Pełna trwogi i cierpienia próbowała objąć, w rozpaczy ich ciała, lecz gdy tylko je dotknęła, rozsypały się w pył. Następnie złośliwy los porwał na wietrze popioły rozrzucając je we wszystkie strony świata. Kobieta upadła na kolana i rozpaczliwie próbowała chwycić choć garstkę pyłu, nieskutecznie.

– Przeklęta… Sądna… Gorejąca… Niewinność…

Teraz klęczała na spalonej dostrzętnie ziemi i wpatrywała się nieobecnym wzrokiem w horyzont…

 

Niespodziewany zgrzyt zmrożonej ściółki, wybudził ją z koszmarnego snu. Ognisko już dogasało, a nagłe uderzenie zimna przeszyło jej spocone ciało. Usłyszała ciężkie kroki stąpające po zmarzniętym śniegu. Zamarła. To coś nachyliło się nad nią. Leżała w totalnym bezruchu.

Ciepłe, śmierdzący zgniłym mięsem oraz padliną powietrze rozchodziło się nad nią drażniąc żołądek.

Nadal pozostawała w bezruchu. Wiedziała, że nawet najmniejszy ruch mógłby sprowokować wygłodniałego zwierza. Nagłe mlaśnięcie wraz z potokiem gęstej, śluzowatej śliny zdradziło intencje stwora. Był głodny, a ona była łatwym łupem. Sama, bezbronna na skaju lasu. Całe trzy dni oczekiwała momentu, w którym zejdzie z tego okrutnego świata, ale nigdy nie życzyła sobie śmierci w taki sposób. Jednak bogowie są okrutni i bez serca. Ofiarowali jej przeklętą krew, tylko po to, by posłużyła jako pokarm dla wygłodniałej bestii. Jeżeli takie jest jej przeznaczenie, to niech teraz jej przekleństwo przyjdzie z pomocą. W myślach prosiła o pomoc wręcz błagała tlący się gdzieś w niej piekielny ogień. Jej błagania okazały się bezskuteczne. Candala zrezygnowana i zawiedziona, iż jej prośby pozostały głuche, zamknęła oczy oczekując na nieuchroną śmierć.

Potwór jednym, silnym szarpnięciem obrócił ją na wznak, aż mimowolnie otworzyła oczy i wten zobaczyła masywnego stwora. Ogromne łapska przypominające konary zwisały tuż nad jej ciałem, a mała w stosunku do reszty ciała głowa, uzbrojona w pożółkłe zębiska ociekające śłuzowatą śliną, nadawała groteskowego wyglądu bestii. Nienaturalnie wijący się, długi jęzor giętko wyginał się smakując powietrze. Stwór zaryczał i podniósł sparaliżowaną ze strachu kobietę obórącz nad ziemię, wpijając masywne dłonie w jej delikatne ramiona. Długi mięsisty ozór przysłonił cała twarz dziewczyny, smakując ofiary. Odurzona smrodem mało co nie zwymiotowała.

Nagle, stwór zaryczał, upuszczając ofiarę. Kiedy upadła na twardą, zmarzniętą ziemię, ryk przerodził się w potworny pisk. Potwór próbował sięgnąć olbrzymimi ramionami pleców, lecz z powogu garbatej oraz masywnej postury nie był w stanie dosięgnąć rany. Candala, nie wiedziała co się dzieje, wpatrywała się z przerażeniem w daremne podrygi stwora. Za poczwarą pojawił się wyrażnym metaliczny błysk. Stwór odwrócił się, odsłaniając głeboką ranę tuż poniżej garbu. Przy słabym świetle paleniska ledwo dostrzegła, stojącą na przeciwko stwora, postać. Przez chwile stali naprzeciwko siebie, stwór i tajemniczy nieznajomy. Mrok nocy nie pozwalał dziewczynie dostrzec więcej szczegółów, jedynie marne rozmazane kontury. Obaj przeciwnnicy wyczekiwali na odpowiedni moment do ataku.

Nagły podryw nieznajomego wznowił walkę. Ostrze zawirowało w powietrzu, posyłając serie cięć i draśnięć kaleczących grubą, chropowatą skórę bestii. Ta jedynie pokwikiwała za każdym uderzeniem tnącym ciało. Nie wiadomo, czy w szale, czy w akcie desperacji, stwór rzucił się na mniejszego przeciwnika, nabijając się wprost na wysunięty w przód miecz. Nie dając za wygraną, bestia ugodziła z impetem nieznajomego w pierś przerośnięta łapą, posyłając go o dobre kilka metrów w tył. Nieznajomy zarył plecami o zmrożoną ściąłkę upuszczając miecz. Potwór widząc przewagę, zaszarżował, by wykończyć pozbawionego broni przeciwnika. Ten jednak, w ostatniej chwili skierował dłonie przed siebie i zza pleców wyleciało potężne ostrze przyszpilając korpus stwora do pobliskiego drzewa.

Oszołomiony stwór w furii orał potężnymi łapskami powietrze, w nadzieji, iż dosięgnie i rozszarpie przeciwnika. Ten, jednak odturlał się na bok i z niezwykłą szybkością dopadł do miecza, wyrwał go z ciała bestii, pochylił się, by uniknąć zamaszystego ciosu łapą, po czym wyszeptał coś pod nosem,by zadać śmiertelny cios, który w ostatecznym rozrachunku rozpłatał stwora na dwoje.

W chwili, kiedy rozprawił się z rozszalała bestią, po przeciwnej stronię obozowiska, zaraz za kobietą pojawił się drugi, bliźniaczy stwór. Candala obróciła się i wten zobaczyła kolejną bestię rządną jej przeklętej krwi. Zdążyła, jedynie odruchowo zasłonić się rękoma. Kiedy myślała, że już po niej, nagle usłyszała świst i zamaszyste mlaśnięcie rąbanego mięsa. Odsłoniła twarz i tuż przed nią stał jej wybawca z wyciągniętym do bok mieczem. Bestia upadła głucho na zaśnieżoną ściółkę. Dziewczyna, już miała podziękować swojemu wybawcy, kiedy spostrzegła pojedyńcze krople krwi kapiące na zaśnieżoną ściółkę. Bohater nie upuszczając miecza runął na zmarzniętą ziemię.

Kobieta w pełni przerażona, podbiegła do nieznajomego nie zważając na kąsający mróz i zaciągnęła jego ciało na posłanie przy palenisku. Pospiesznie rozgarnęła tlące się węgle i dołożyła nieco drewna do ognia. Następnie rozpróła sztyletem wierzchnie odzienie nieznajomego. Jej oczą ukazała się głeboka rana, z której sączyła się krew. Nie miała za wiele czasu na zastanawianie się co powinna uczynić i odruchowo zaczęła tamować krwotok szmatami z podręcznej torby. Modliła się do wszystkich bogów o łaskę. Była dogłębnie przerażona, iż kolejna osoba przez nią straci życie. Dotychczas wszyscy, którzy krzyżowali z nią swój los, gineli. Jednak nie mogła pozowlić, by i tym razem śmierć odebrała swoimi zimnymi, kościstymi palcami, kolejne życie. Panujący, potworny mróz nie był jej sprzymieżeńcem i nawet jeśli jej wybawiciel nadal żył, to bez zbawczego ciepła, umrze z wyziembienia. Po chwili zatamowała krwotok, jak potrafi najlepiej. Nie była medyczką, ni znachorką. Teraz jednak żałowała, że nie poświęciła odrobinę czasu, by choć opanować podstawy w zakresie leczenia.

Po chwili ochłonęła i przyjrzała się dokładniej nieznajomemu. W słabym świetle paleniska dostrzegła młodą przeciętą dwoma bliznami twarz, jedną tuż nad lewym okiem dzielącą brew na dwoje i drugą cieńszą wzdłuż prawego policzka. Miał długie blond włosy i ciemny zarost nadający kontrastu jego męskim rysą. Zarumieniła się, gdy spostrzegła, że nawet jest przystojny. Szybko jednak wróciła do rzeczywistości i pospiesznie ułożyła się obok niego, przykrywając siebie i nieznajomego futrami, po czym wtuliła się w mężczyznę, by ogrzać go ciepłem własnego ciała. W ten sposób z utęsknieniem oczekiwała ranka. Kiedy emocje ustopiły miejsca zmęczeniu, powtórnie zasnęła, jednak tym razen nie była już sama.

Koniec

Komentarze

W mroźny zimowy wieczór przy rozpalonym ognisku, siedziała postać. W słabym świetle obozowego ogniska gładziła nagą, delikatną dłonią pierścień.
Powtórzenia. Naga dłoń? 
 Kobieta ścisnęła dłoń w pięść i powolnym ruchem, ukryła swój skarb pod futrem
Zacisnęła chyba... I zaimkoza. Klasyk gatunku. 
 Trzy dni, od kiedy wkroczyła na nową, nie znaną ścieżkę życia.
Bójsięboga!
Więcej nie ma sensu gmerać. Zaimkoza, problemy z interpunkcją, błędnie zbudowane zdania. I pytanie: o czym był ten tekst? Bohaterka wydaje mi się być dotknięta marysuizmem.  

Pomijając błędy, które zauważył Orson, to pierwszy fragment jest pełen powtórzeń, np.:

W mroźny zimowy wieczór przy rozpalonym ognisku, siedziała postać. W słabym świetle obozowego ogniska gładziła nagą, delikatną dłonią pierścień. Spod warstw grubego futra wystawały pojedyńcze kosmki kruczoczarnych włosów, a z delikatnych ust uchodziło cenne ciepło pokrywając pierścień delikatną, matową warstwą pary. Wygrawerowany wewnątrz herb zdradzał przynależność, ów właściciela do jednego z rodów Południowej Fwaramnii. Kobieta ścisnęła dłoń w pięść i powolnym ruchem, ukryła swój skarb pod futrem. Teraz jej ledwo widoczny wzrok powędrował na tańczące ogniki przyciągające znużone podróżą oczy. 

Ja tu widzę fragment większej całości, a nie zamknięte opowiadanie. Przydłoby się to doracować scenę walki, która jest jedynym elementem akcji. A co do głównej bohaterki i jej klątwy, to przydałoby się chociaż wspomnieć dlaczego została skazana na to przekleństwo. 

Nowa Fantastyka