- Opowiadanie: suari - Przygody kupca Anzelma (cz I.)

Przygody kupca Anzelma (cz I.)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Przygody kupca Anzelma (cz I.)

( Z góry pragnę uprzedzić że nie było łatwą sprawą opublikowanie tego co poniżej, więc jako nowicjuszka – za wszelakiej maści błędy przepraszam i proszę o odrobinkę wyrozumiałości ;) )

 

Po gościńcu hulał zimny, listopadowy wiatr, przenosząc tumany kurzu i suchych liści. Brak towarzystwa dodatkowo sprawiał że Anzelm był w ponurym nastroju. I do tego odnowił mu się ból w kolanie. Jego koń Borys, również odczuwał przygnębienie wiszące w powietrzu. Niechętnie stawiał kolejne kroki, a przy każdym większym podmuchu stawał na środku traktu i ani myślał się ruszyć.
– Przeklęta szkapa – warknął kupiec, kiedy Borys nie zareagował nawet na kopnięcie w zad – Bodajbym Cię zostawił wtedy we wsi, rzeźnikowi. Pfu!
Borys lekceważąco prychnął i schylił swój wielki łeb w poszukiwaniu trawy, Anzelm natomiast szczelniej opatulił głowę szalem i podparł się pod boki.

– No ruszże się! Miasto widać, o tam! – Wskazał na widnokrąg – Chcesz przezimować w ciepłej stajni, z sianem, czy może zdechnąć w lesie, pożarty przez wilki? Parszywy zwierz..

Koń nie reagował, co jeszcze bardziej zezłościło Anzelma. Z rozmachu kopnął wkoło od małego kramiku, który prowadził ze sobą, aż dotkliwy ból przeszył mu kolano.

Nie był to pierwszy raz, kiedy Borys odmawiał współpracy. Mówią że z czasem zwierze upodabnia się do właściciela, ale Anzelm wolał w to nie wierzyć. Jeżeli byłby to chociaż cień prawdy, to przecież ten koń nie byłby tak uparty, złośliwy i upierdliwy! Tak, upierdliwy! Ponieważ Anzelm może i owszem, przejawiał trochę więcej zainteresowania co inni, może działał trochę zbyt pochopnie i natarczywie, ale z pewnością Borys przechodził wszelkie pojęcie wyżej wymienionych cech.

– Bądźcie pozdrowieni, Panie Kupiec! – Ryknął bas, który wyrwał Anzelma z zamyślenia. – Mus wam się usunąć z drogi!

– Chciałbym przyjacielu, uwierz. Ale ta uparta szkapa zaparła się i nie chce dalej iść, ot co.

Właścicielem niskiego głosu okazał się jakiś poczciwy wieśniak, który nie dość że sprawił że Borys odzyskał wigor, to i uparł się towarzyszyć przejezdnym aż do samego Gwiazdowa. Anzelm zamierzał tam nabrać prowiantu, wyspać się, przy dobrych układach sprzedać kilka swoich magicznych wywarów i przedmiotów pięknym paniom, by później ruszyć na twierdzę Fuargo, gdzie zima kojarzyła się jedynie z białym, jasnym puchem oglądanym zza kolorowych szybek.

– Nikt wam nie powiedział, że na tym trakcie klienteli nie będzie o tej porze roku? Zimno jest, a późno, patrzeć tylko jak wilki wylezo. Sam pietra miałem nie licho, bo i prócz wilków – tu wieśniak ściszył głos – powiadajo że tu coś gorszego siedzi przy gościńcu. A we dwóch chłopa zawsze raźniej! – Mówiąc to szturchnął Anzelma w bok.

Gdyby to od Kupca zależało z miłą chęcią kopnąłby chłopa w to miejsce gdzie światło nie dociera, podmienił Borysa, na tego pięknego i młodego konia który ciągnął wóz ze słomą, a później uciekł ze swoim małym kramikiem, śmiejąc się z naiwności kmiecia. Ale niestety to nie zależało od niego. Poza tym, rzeczywiście, nowe wieści mówiące o „nieludziach" grasujących po lesie nie wydawały się zbyt optymistyczną opcją na samotną podróż. Anzelm skrzywił się więc i przy okazji niechętnie zaciągnął powietrzem przesiąkniętym gorzałą i brudem.

– Nikt nic nie mówił, bo i nie pytałem. Moja kuma po zawodzie, to jest Halge, ruszyła na północ, ja zaś na wschód. Nie mądrze byłoby ją pytać o sytuację na wschodzie. Całe życie przesiedziała na północy.

– Ano, jakbyśta pomyśleli, bo to o dobro ogółu chodzi, kupiec ważna rzecz; to byśta w drogę razem ruszyli. W Gwiazdowie moc chętnych na nowinki! Podobnież w Fuargo, wszędy szukają amuletów, elykserów!

– Eliksirów znaczy.

– Może i eliksyrów, bo ja się tam znam ?

– Cóż, pewnie i masz racje, ale ona w tej samej specjalizacji. Przeto byśmy sobie tylko konkurencji narobili wzajem. A bez utargu z interesów nijak zimy nie przeżyjesz.

– Panie Kupiec, a bo to i jeden rolnik je w tej okolicy ? – Chłop podrapał się po nosie, znakiem tego że gorączkowo myślał nad tym co w tej mówił – Nie! A wszystkie sobie rady dajo, chleb w chacie majo, a i śmietanki się trafi.

Anzelm poskubał się po brodzie i wzruszył ramionami.

– Trudno, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem.

– Ano.

Resztę drogi do Gwiazdowa już nie rozmawiali, choć Bougysz – pomocny wieśniak, z ochotą nucił znane mu piosnki o gołych babach i zadartych spódnicach. Z upływem czasu, kupiec się do nich przyzwyczaił, a i nawet sam dośpiewywał poszczególne wersy, chichrając się przy tym w brodę co niemiara.

Wczesny wieczór zastał ich gdy wjeżdżali właśnie za bramy Gwiazdowa. Rozstali się tuż po tym, kiedy Anzelm podczepił kramik pod uprzęże Borysa i wciskając Bougyszowi różne flaszeczki i puzderka z asortymentu, żegnał się, dziękując oraz zamiatając ziemię bufiastym nakryciem głowy. Sam Bougysz, nieco zakłopotany, z ulgą przyjął specyfiki kupca i oddalił się z miną rasowego bohatera. Samouwielbieniem napawał go dobry uczynek w stosunku do bliźniego i podobnież stawiał go w innym, jaśniejszym świetle, wśród swoich.

Kupiec również cieszył się że nie musiał płacić kmieciowi za pomoc, a jedynie gestem nietolerującym sprzeciwu opchnął mu kilka eliksirów, które były tak stare że ich nalepki wytarły się, a przeznaczenie dostało doszczętnie pochowane w zwojach pamięci Anzelma. Zresztą, Anzelm podchodził do eliksirów jak do wina. Im starsze, tym lepsze.W zależności od ich jakości, ma się rozumieć.

Przywiązał więc powróz do płotku i raźnym krokiem ruszył do gospody „Zjełczałe sadło". Panujący tam gwar i ciepło bijące od tego miejsca powitał z tęsknotą i uwielbieniem, napawając się dogłębnie każdym zapachem dochodzącym z paleniska i mis gości.

„ Baranina.. Hmm.. Powidła śliwkowe… I nalewka! Oh! Nalewka! Jak dawno nie kosztowałem tak smakowitej nalewki, wszędzie tylko jakieś pomyje na bazie siarki… „ – Pomyślał, przekraczając próg gospody. Każdy stół zapełniony był znamienitym jadłem, a ludzie wokół wydawali się być uprzejmi i mili dla siebie wzajem. Zachęciło to Anzelma, który z nonszalancją znaną wśród wyższych sfer, ukłonił się gospodyni, zamiótł kapeluszem i ucałował jej pulchną, zgrubiałą dłoń.

– Dajże mi piękna, mięsiwa, grzybów na maśle i nalewki, co tak cudnie pachnie! A, i chleba świeżuchnego, pajdę, lub dwie.

Gospodyni spojrzała na niego spod byka. „ Elegancik „ – Pomyślała – „ Z takimi to zawsze najwięcej problemów jest. „

– A pieniądze macie ?

– Mam – z dumą odrzekł kupiec, machając jej przed nosem sakiewką, na co gospodyni uśmiechnęła się szczerze i złapała pod boki – No ślicznoto! Na jednej nodze!

Udzielił mu się nastrój karczmy. Nastrój lekkiego podpicia, pełnego brzucha, dobrych dowcipów i solidnie nabitych ziołem fajek. Jakie piękne byłoby życie, gdyby miał to wszystko od ręki, codziennie, bez podróży po zimnych, ciemnych uliczkach, traktach i splugawionych wioseczkach.

Raz jeszcze rzucił okiem po stołach. Pucułowaty jegomość rozlewał piwo, żwawo gestykulując. Wszyscy wkoło śmiali się i klaskali. W kącie siedział samotny rycerz, nad kuflem jabłecznika. Długie, splątane, jasne włosy spływały mu na ramiona, zasłaniając przy tym twarz. Anzelm dotknął swoich prostych, popielatych, krótko ściętych kosmyków. Jakże zazdrościł owemu rycerzowi. Jakże marzył że i jego kudły odrosną, tak bujne jak za młodu.

– Czego się macasz po tym czerepie – powiedziała kobieta stercząca za ladą, o wiele chudsza i bardziej zabiedzona od gospodyni – Czego się macasz, hę ?

Kupiec poczuł się jakby go raził piorun, psując całą atmosferę tego miejsca, wyrywając go od swoich najszczerszych pragnień. Zerknął na kobietę kątem oka, po czym pożałował że to zrobił i utkwił oczy w jednym punkcie na ladzie. Jej twarz wyrażała największe obrzydzenie i to nawet nie w stosunku do niego, lecz jakby wrodzone, do całego świata. Czoło przecięte krzywą bruzdą zmarszczek nakryte było kilkoma opadającymi włoskami, reszta z nich upięta była w kuc na samym czubku płaskiej głowy. Kiedy Anzelm nie odpowiedział, oparła się na łokciach tuż przed jego twarzą i ponowiła :

– Masz wszy ?! Bo jak masz…

– Nie, nie mam wesz. – Odparł niecierpliwie, uciekając przed odorem gnoju i wilgoci jaki ze sobą przyniosła – A macam się po głowie bo lubię, sprawdzam czy nie zaraziłem się wszami ot, chociażby od Ciebie.

– Nazywam się Lulka – odparła niewiasta, puszczając mimo uszu obelgę jaką poczęstował ją Anzelm – Jak jesteś tu sam i masz trochę złota to możemy… Wiesz…

– Możemy co.. ? – Zapytał z wolna, przyglądając się podejrzliwie szparze którą miała pomiędzy przednimi zębami.

– No, taki duży czerep, a taki bezmózg – cmoknęła z dezaprobatą – Mówię o dupceniu! Chyba nie o dojeniu krów, panoczku.

Sytuacja stawała się coraz dziwniejsza ponieważ im więcej obelg wypluwał Anzelm pod adresem Lulki, tym bardziej ona nalegała by iść na stronę.

– Chodźże no! Nie biorę dużo! – Po chwili ciągnęła go za rękaw, zostawiając tłuste ślady na jego nowiuśkiej tunice.

– Hej tam ?! – wrzasnęła kolejna kobieta, tym razem jej głos wydał się Anzelmowi znajomy – Łapy precz od mojego chłopa, bo drągiem po plecach przejadę !

– Halge ?! Nigdy nie cieszyłem się bardziej że Cię widzę – wykrztusił, ostatecznie wyswobadzając rękę z morderczego uścisku Lulki. – Powiedz tej damie kulturalnie, że nie jestem zainteresowany jej usługami.

– Ja nie wiedziała, żeś z babą przyjechał, ja.. Ja pójdę podłogę umyć – rzuciła Lulka, zakręciła się przy wiadrze z wodą i zniknęła im z oczu.

Halge zmierzyła wzrokiem Anzelma i siadła tuż obok niego, zdejmując rękawice. Rozwichrzona, splątana czupryna, oraz zakurzone, skórzane buty świadczyły o tym że to jej pierwszy przystanek od wielu godzin.

– Znów ratuję Ci skórę druhu. – Rzuciła niby od niechcenia, wiedząc jak bardzo Anzelm stara się być samodzielny i niezależny od nikogo.

Kupiec nie odezwał się, tylko również zlustrował ją wzrokiem. Trochę się zmieniła od kiedy ostatni raz ją widział. Teraz ubrana była po męsku, w skórzaną kurtę i spodnie sznurowane na rzemyki, a u jej pasa zwisał sporych rozmiarów sztylet. Poczuł się trochę głupio, ponieważ podczas gdy wszyscy dążyli za modą, on dalej ubierał się w zwiewne, kolorowe tuniki, przetykane złotymi nićmi. Pod nimi udawało się przynajmniej przemycić ciepłe, obcisłe kalesony z wełny. Co tam moda, kiedy marzły mu klejnoty.

Pulchna kucharka przyniosła półmiski, stawiając je przed gośćmi, a gdy dostała dwie złote monety za strawę i nocleg, umknęła do drugiej izby, w ukryciu nagryzając złoto jedynym zębem jaki miała.

Anzelm zajął się półmiskami, czego też Halge nie mogła mieć mu za złe, bo i sama odczuwała nieprzyjemne ssanie w żołądku.

– Widzę że rozmownyś – zagaiła, odrywając chrupiącą skórkę od pajdy chleba i wkładając ją sobie do ust – i widzę również że wciąż nosisz wełniane kalesraki.

– Kalesony – poprawił ją Anzelm – Kalesony moja droga. Tak, noszę. I co w tym złego? Nie marznę, a i nie jest to taka z kolei najtańsza wersja kalesonów. Noszę tylko te na guziki! A tak uogólniając… Co ty tu robisz ?

– Co za miłe powitanie – oburzyła się kobieta, znów urywając chleba – Spodziewałam się raczej czegoś w stylu „ Co się stało Halge, czemu nie jesteś na trakcie ? Martwiłem się… „ … A ty nic. Mogłyby mnie zeżreć morskie stwory, lub nieludzie co głośno o nich teraz, a Ciebie by to nawet nie wzruszyło.

– Czyli do Ciebie też doszły wiadomości o tych dziwnych, groźnych stworzeniach…

Halge pobladła i ściszyła trochę głos, bawiąc się okruszkami.

– W zasadzie doświadczyłam tego na własnej skórze, dlatego też właśnie wróciłam z północnych terenów. Nie mam już kramu, wszystko spadło w przepaść. Dobrze jednak, że zabezpieczyłam swój dobytek, wpłacając trochę złota do Poppkina. Kupiłam konia, trochę ubrań na zimę i tak włóczę się od wioski, do wioski.

Anzelm przestał przeżuwać i spojrzał na nią uważnie.

– Bądź poważna… Nie daj się zastraszyć tym bredniom! Mogę się założyć że to te cwaniaczki z Gildii Kupiectwa rozpuściły taką plotkę, za to że nie chcemy im oddawać jednej trzeciej naszych zysków.

– Nie tym razem Anzi.

– Dobrze, w takim razie opowiedz co widziałaś. – Powiedział spokojnie kupiec, odsuwając od siebie mięsiwo i kierując swój wzrok na kobietę.

Nastała chwila milczenia, zakłócana pojedynczymi wybuchami śmiechu z innych stron izby. Halge rozglądnęła się, jakby to co zamierzała mu powiedzieć było najważniejszym sekretem na świecie i nachyliła się odrobinę.

– To.. coś, bo nie mam pojęcia czym ów stwór jest; ma wielkie kły, lodowe pazury i jest na siedem stóp wysokie. Widziałam je tylko przez ułamek sekundy, ale nigdy nie zapomnę tych pazurów, które przynoszą chłód.

– A tak! No i mamy przyczynę. Chłód powiadasz. A ja powiadam Ci, że alkohol daje złudne ciepło a Ty prawdopodobnie byłaś już w stanie częściowego zamarzania, mówiłem żebyś odstawiła gorzałe na trasie.

– Nie sądzisz chyba że miałam jakieś pijackie halucynacje! – Warknęła Halge, patrząc na niego z tak dzikim gniewem w oczach że Anzelm zakrztusił się własną śliną.

Właściwie czuł że sprawa może być poważniejsza niż przypuszczał. Wstrząsał nim dreszcz na samą myśl o opisie Halge, jednak nie chciał dać tego po sobie poznać. Wszystko można było wyjaśnić za pomocą metod naukowych, tak więc złudny spokój sprawiał że w nocy jego sen nie był niczym zakłócany. Tak było lepiej.

– Nic nie sądzę, jedynie stwierdzam fakty. Jak mnie znalazłaś ?

– Chłop Bougysz w swojej wsi latał i chwalił się wszystkim jak to pomógł pewnemu dobrodziejowi, a ten łaskawiec podarował mu w zamian medykamenty i „elyksery". Jeszcze pamiętam jak pozbywasz się starych nakładów towaru.

Kupiec uśmiechnął się kwaśno i wrócił do konsumowania. Teraz jakoś nie bardzo smakował mu opiekany barani udziec, pachnący, ciepły chleb, ani nawet naleweczka. Kąsał niemrawo i przeżuwał, czując niesmak do całej historii z Halge. Jej nie powinno tu być, a bynajmniej nie powinna mu opowiadać takich bredni. Nie był strachliwy, czy przesądny, poczucie stabilizacji i grunt pod nogami dawały mu twarde prawa nauki. Lodowe monstra burzyły cały jego poukładany światopogląd. Anzelm należał do tych osób które bez odpowiedniego argumentowania wszelakich zjawisk, odczuwały niepokój i lęk przed tym co nieznane.

– Masz uroczą manierę psucia ludziom humoru. – Odezwał się pokrótce.

– Wiem – Halge uśmiechnęła się od ucha do ucha i upiła spory łyk z flaszeczki z nalewką – Ale przecież dzięki temu właśnie mnie lubisz.

 

c.d.n

Koniec

Komentarze

Debiut debiutem, ale błędy swoją drogą. Na szczęście nie są aż takie rażonce, żeby przeszkadzały w czytaniu ;)
O to garstka z nich:
-Z rozmachu kopnął wkoło od małego kramiku, który prowadził ze sobą, aż dotkliwy ból przeszył mu kolano. - domyślam się, że chodziło p w koło ;)

- Gdyby to od Kupca zależało z miłą chęcią kopnąłby chłopa w to miejsce gdzie światło nie dociera, podmienił Borysa, na tego pięknego i młodego konia który ciągnął wóz ze słomą, a później uciekł ze swoim małym kramikiem, śmiejąc się z naiwności kmiecia. - "kupiec" z małej, no chyba, że to nazwa własna?

- Poza tym, rzeczywiście, nowe wieści mówiące o „nieludziach" grasujących po lesie nie wydawały się zbyt optymistyczną opcją na samotną podróż. Anzelm skrzywił się więc i przy okazji niechętnie zaciągnął powietrzem przesiąkniętym gorzałą i brudem. - Z tekstu wynika, że są na świeżym powietrzu, więc skąd ten smrud? Sugeruje zaznaczyć w jakiś sposób, że to od chłopa, który mu towarzyszy.

- Z upływem czasu, kupiec się do nich przyzwyczaił, a i nawet sam dośpiewywał poszczególne wersy, chichrając się przy tym w brodę co niemiara. - nie wiedziałem, że można śmiać się w brodę? 

- Każdy stół zapełniony był znamienitym jadłem, a ludzie wokół wydawali się być uprzejmi i mili dla siebie wzajem. - ?

- Gospodyni spojrzała na niego spod byka. „ Elegancik „ - Pomyślała - „ Z takimi to zawsze najwięcej problemów jest. „ - tutaj chciałem tylko zaznaczyć zły zapis cudzysłowów.

- Widzę że rozmownyś - zagaiła, odrywając chrupiącą skórkę od pajdy chleba i wkładając ją sobie do ust - i widzę również że wciąż nosisz wełniane kalesraki. - Tutaj widzę aż dwa błędy, po pierwsze powtórzenie, które zaznaczyłem, po drugie przed „że" powinien być przecinek. Jeszcze chciałem dorzucić, że słowo kalesraki nie pasuje w żaden sposób do języka jakim się posługują w opowiadaniu ;)

Co do treści to muszę pochwalić za zacnie poprawadzone dialogi i opisy, które nie są długie i męczące. Za minus uważam, na siłę wciśnięty dialog Anzelma z Lulką, jak dla mnie to jest niepotrzebne i zbędne. W opowiadaniu prawie nic się nie dzieje, ale może w następnej części się to zmieni.
I jeszcze zastanawia mnie jedna rzecz, skąd Halge tyle wie o tajemniczych potworach skoro widziała je tylko przez ułamek sekundy?
Mam nadzieję, że nie przestraszyłem cię tą „łapanką" i krytyką ;)

 

Ależ skądże znowu, wszelkie uwagi działają tylko na moją korzyść ;) I też właśnie jak wcześniej wspomniałam -  mogą pojawić się błędy. W każdym razie, za oświecenie dziękuję! :)

IpMan staraj się sam nie popełniać błędów podczas gdy komuś je "wytykasz" :)

 

Halge jest kupcem, w czasie podróży mogła się wiele nasłuchać na temat stworków więc raczej nie jest to dziwne. Z kolei Lulka jest według mnie przedstawieniem nędzy, chorób i tragedii, które spadną na świat ze względu na inwazję owych stworków. Takim odpowiednikiem jednego z jeźdzców apokalpisy.

Zamiast wytykać błędy w komentarzach, radziłbym skupić się na opowiadaniu.

Niespecjalnie jest na czym się skupiać.
Kupiec,  prowadzący sprzedaż obwoźną, męczy się z chimerycznym koniem, zamiast poszukać odpowiedniego. Lulka najprawdopodobniej jest zdrowo stuknięta*) --- porządnie odziany kupiec na taką paskudę nie poleci, o czym rzeczona paskuda wiedzieć z doświadczenia powinna. Halge coś tam opowiada, to coś może zapowiadać serię przygód, zmagań z jakimiś "cosiami", ale na razie nic się dzieje.
IpMan już sporządził wstępny wykaz niedostatków jezykowych, więc i tego nie ma co powtarzać.
---------------
*) może miała to być scenka humorystyczna, ale, jestem zdania, nie wyszła.

Nawiązując do *) <- poczucie humoru to kwestia tylko i wyłącznie indywidualna, więc rozumiem że do kogoś nie koniecznie dotarło ;) 

 "porządnie odziany kupiec na taką paskudę nie poleci, o czym rzeczona paskuda wiedzieć z doświadczenia powinna." - Nie do końca tak, Lulka to kobieta mało rozgarnięta, biedna, raczej z góry widać że nie wyciąga wniosków z sytuacji. Poza tym, odnieść to można chociażby do czasów dzisiejszych i Pań stojących pod lasem/latarnią - jak kto woli ;)

No wiesz, są gusta i guściki, więc również paskudy jakieś tam szanse mają i stoją...
Wiesz, na czym polega wyższość czytelników nad piszącymi? Na prawie do odrzucania wszelkich spóźnionych wyjaśnień twórców dowolnego dzieła. Jeśli z treści dzieła --- niekoniecznie dosłownie rozumianej, bo wchodzą w grę konteksty, niedopowiedzenia, aluzje itp. --- coś nie wynika samo i od razu, święty Boże nie pomoże. (Co poznałem, zakulisowo, na własnej skórze.)

Nowa Fantastyka