- Opowiadanie: padzik07 - Anarchista 2

Anarchista 2

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Anarchista 2

Rozdział I

Przebudzenie

 

1. Imiona

 

– No i jak? Nie śpij! Mówię do ciebie. – Ktoś szturchnął leżącego budząc go tym samym z lekkiego snu. – Będziesz pracować czy spadasz?

Bavar pokiwał lekko głową na znak, że się zgadza. Miał jakiś inny wybór?

– Świetnie. Zawiadomią mnie jak wstaniesz, nie myśl, że się wymigasz.

Postać wyszła. Chwilę potem do izby wbiegła na szybko ruda i postawiła miskę obok posłania.

– Nie mam teraz czasu zjedz sam. – Odwróciła się i już miała wyjść gdy najwyraźniej jakaś zagubiona myśl wyszła na wierzch jej świadomości. Odwiązała czarną, trójkątną chustę jaką była przewiązana i rzuciła rannemu na łóżko. – Załóż to, mój syn chce tu przyjść i z tobą pogatać, a bliznę masz paskudną.

Bavar pomacał delikatnie dłonią twarz. Czoło, potem oczy i nos. Gdy jego palce dotknęły ust i brody wyczuły nieznane wcześniej nierówności, strupy i wilgotne jeszcze rany. To musi wyglądać okropnie, pomyślał. Nagle do jego nozdrzy uderzył grzybowo mięsny zapach. Spojrzał na miskę. Leżał na niej skromny kawałek, suchego i żylastego mięsa przysypanego Chojnie smażonymi pieczarkami. Przemógł zmęczenie i spróbował usiąść. W głowie zakręciło mu się i niemalże znów się przewrócił. Sięgnął delikatnie po miskę, położył sobie na nogach i zaczął łapczywie pożerać jej zawartość. W przeciwieństwie do poprzednich posiłków, ten był całkiem smaczny. Odstawił pustą miskę na bok i nagle zorientował się, że ktoś stoi w drzwiach i przygląda mu się bacznie. Był to mały chłopczyk. Wychudzony i zmizerniały ale wesoły. W ręku trzymał kurkę i skubał ją raz na jakiś czas.

– Cześć – powiedział rześko.

– Cześć – odpowiedział słabo bavar i szybko zasłonił sobie twarz przypominając sobie słowa rudej.

– Jestem Udo, a ty?

– Nie… Nie pamiętam – stwierdził z rezygnacją w głosie po chwili myślenia. – Nie pamiętam.

– To jak chcesz mieć na imię? – Chłopiec skubnął grzyba.

Bavarowi poprawił się humor, w końcu ktoś wył dla niego miły.

– A jak proponujesz?

Ułożył się delikatnie, siedzenie męczyło go bardzo.

– Może… Nie wiem. Tapfer? To oznacza „odważny” w języku taty.

– Więc nazywam się Tapfer. – Skinął głową na znak, że się zgadza. Miał rację, ten stary musi być z północy, jeśli oczywiście to on jest ojcem małego.

– Gdzie jestem Udo?

– W Kontach. – Chłopiec zjadł ostatni fragment kapelusza i niechętnie zabrał się za nóżkę. – Na Kresach. Co ci się stało w twarz?

– Pamiętam tylko…

Nie dokończył, bo młody bavar chciał się najwyraźniej pochwalić zasłyszaną wiedzą.

– Tata mówił, że to na pewno torg! Musisz być odważny!

– Tak, to chyba on.

-Pamiętajcie tylko panowie, mam go potem nie poznać, i nasza matka też!

Wspomnienie opanowało jego głowę, nie widział w nim twarzy, słyszał tylko delikatny głos mężczyzny.

W drzwiach pojawiła się ruda, chwyciła syna i pociągnęła za sobą.

-Zostaw go, ma szybko dojść do siebie!

Poszedł spać.

 

2. Gotów do pracy!

 

Minął tydzień odkąd poborca przywiózł go do Kontów. Stary bavar, który okazał się być przewodniczącym lokalnej społeczności zagonił go już do roboty, miał się zająć przygotowywaniem strzał z kobietami. Nazywał się Gotr i rzeczywiście mieszkał kiedyś na północy.

Same Konty nie były imponującą miejscowością, ot parę chatek, wszystkie w takim samym stanie jak jego. Miejscowość różniła się od innych zupełnym brakiem żebraków, ale jak zauważył Tapfer, nie mieli by oni od kogo żebrać. Wszyscy tu byli wymizernieli i chudzi jak patyki. Brudni i obszarpani, coraz więcej osób mówiło o zbliżającej się Morrzni. Z tego co się dowiedział, tak nazywano tu Hiver, okres śniegów.

Pewnego dnia do jego pracowni wszedł Gotr i zażądał stanowczo.

– Pokarzesz mi jak strzelasz z łuku. Dosyć obijania się.

Tapfer wstał bez szemrania, przyzwyczaił się już, że tego akurat bavara należy słuchać.

Gotr zaprowadził go na kraniec wsi i pokazał palcem sęk w desce jednego z budynków.

– Trafisz w to?

Bavar naciągnął łuk, przycerował i…

– Oddawaj to! Jeszcze byś kogoś zabił, leć po strzałę!

Młodzian pobiegł truchtem pod chatkę obok i podniósł strzałę.

-Będziesz zapędzał zwierzęta w sieci, do tego nadają się nawet dzieci.

-Co muszę robić.

Stary uderzył się w udo.

-Co ty w ogóle robiłeś, zanim tu trafiłeś? Robisz hałas i zapędzasz w naszą stronę!

-Chyba sobie poradzę.

– No myślę. Idź po kija, do mojej chaty, zajmujesz miejsce Roba, to ten po którym masz dom, zmarł cykl księżyca temu na ospę.

Tapfer wzdrygnął się mimowolnie.

-Zobaczymy czy zasłużysz na nowe imię.

 

3. Tu się nic nie marnuje.

 

Chrust pod stopami skrzypiał niemiłosiernie. Kolega naganiacz patrzył na niego wrogo. Przeszli jeszcze kawałek gdy zauważyli stado lanów pasących się na polance. Rogate zwierzaki nawet ich nie zauważyły. Wyrywały tylko wciąż trawę długimi językami i wkładały sobie w podłużne pyski. Drugi naganiacz pokazał palcem na siebie a potem na drugą stronę polanki, po czym oddalił się bezszelestnie. Oboje znali plan, na dany znak wyskoczyli zza krzaków i pogonili zwierzynę w stronę strzelców. Pobiegli kawałek za lanami i zaczekali w bezpiecznej odległości na strzały, następnie krzyknąwszy ostrzeżenie weszli na obszar ostrzału i zaczeli zbierać strzały, które poleciały za daleko. W Kontach nic się nie marnowało, o czym Tapfer miał się już niedługo przekonać.

– Dobra robota, nie spartaczyłeś. Szkoda tylko Michaela, mam nadzieje, że się wyliże.

Bavar ów nie trafił w swojego zwierza, który stratował go łamiąc nogę. Kość przebiła mu skórę i najprawdopodobniej tętnicę. Lokalna znachorka zajęła się nim już, lecz jego stan nie był najlepszy.

– Skąd ta staruszka zna się zna się na leczeniu – spytał po kilku dniach bavar rudą.

– Wiedza przekazywana z babki na córkę, tak jest u nas od pokoleń. – Elisa postawiła miskę na stoliku i chciała już iść, gdy Tapfer zatrzymał ją następnym pytaniem.

-Wyglądasz, jakby coś cie z ty Michaelem łączyło.

– Mam z nim dziecko.

– Udo?

– Nie Iginę – stwierdziła i wyszła nie pożegnawszy się.

 

W Kontach mieszkało jakieś pięćdziesiąt osób. Jedno polowanie starczała na jakieś dwa-trzy tygodnie. Do tego dochodziły święta grzybobrania i owocobrania na jesień. Mianem „święta” określano jak się przekonał każdy dzień, w którym odnajdywano nowe miejsca do zbiorów. Runo leśne stanowiło jednak jedynie urozmaicenie do mięsa i leśnej kapusty.

Panowało tu przekonanie, że kobieta powinna rodzić przynajmniej dwoje dzieci. Elisa pierwsze poczęła z Gotrem, lecz nieszczęśliwe polowanie odebrało mu władzę w członku i drugie musiała powić z innym. Wodę przynoszono z pobliskiego strumienia, tym zajmowały się kobiety. Rola mężczyzn polegała głównie na obróbce martwych.

 

Tapfera obudziło poranne słońce wbijające się do izby przez dziury w deskach. Wstał więc i zaczął się ubierać. Nie lubił tej wsi, lecz nie miał wyboru innego niż czekanie na najbliższego poborcę podatkowego, który może go ze sobą zabierze.

Do pomieszczenia weszła ruda.

– Jesteś dziś wyjątkowo smutna. – Zauważył od razu bavar.

-W nocy zmarł Michael, wykrwawił się – odparła drżącym głosem.

– Przykro mi.

Postawiła miskę na ziemi i przetarła oczy rękawem.

– Mąż cie wzywa. Trzeba go oporządzić.

-Co?

Tapfer zamrugał kilkakrotnie.

– Jak to „go oporządzić”?

-Tu się nic nie marnuje.

Ostatnie słowa załamały jej się w ustach. Wyszła szybko kryjąc twarz w dloniach.

Rozdział II

Nowy dom

1. Morrz

Pierwszy śnieg spadł później niż się tego spodziewano. Konty poczyniły już przygotowania na zimę. Mięso zostało zasuszone, owoce przetworzone, a wykopki, rośliny podobne do ziemniaków, posadzone. Jedyną rzeczą jaka dziwiła Tapfera była nieustanna produkcja strzał i konserwacja łuków. Dodatkowo mężczyźni zdwoili ćwiczenia strzeleckie Nikt nie mówił mu czemu. Gdy pytał się o polowania, ze śmiechem odpowiadali mu, że niestety w zimę nie da rady. Gdy pytał czy strzały są na wiosnę, odpowiadali, że i tak produkują ich zazwyczaj zbyt dużo na cały rok polowań. Gdy pytał o handel, śmiali się tylko.

Bavar nie rozumiał mieszkańców swego nowego domu. Choć przeżył tu już miesiąc, nadal nie mógł przełknąć kęsów z Michaela. Dopiero gdy zaczęto oszczędzać na zimę zrozumiał swój błąd. Tu kanibalizm był jedyną metodą przetrwania. Konty były zawsze ostatnim miastem na drodze poborców, nigdy więc nie przywozili oni niczego zdatnego na handel. Wszystko sprzedawali w poprzednich miejscowościach. Nie było tu kur, gęsi, owiec ani innych zwierząt hodowlanych. Dla Kontów były nie do zdobycia.

Głód zaczął doskwierać wyraźniej, gdy zabrakło grzybów i codziennej porcji wody. Ludzie byli coraz bardziej zaniepokojeni. Nadjeżdżał poborca podatkowy.

 

2. Fioletowe Czuby

 

– Z czego płacicie podatki? Nie widziałem tu nigdy pieniędzy – zagadnął pewnego dnia Tapfer rudą.

– Sprzedajemy owoce i wyroby z drewna.

– Nie widziałem tu nigdy ścinki drzew.

– Jesteś tylko miesiąc, ścinamy latem. – Odwróciła się już by wyjść, gdy bavar zagadną ją raz jeszcze.

– A w czasie morrzy?

– Nie interesuj się, może Gotr ci kiedyś powie.

Niedługo potem kobiety zaczęły odciągać go od wioski na długie godziny. Miały pewnie „zapewnić mu rozrywkę", ale widać było po nich, że najwyżej zgodzą się na wymianę zdań.

Dopiero po trzech dniach odciągania, Gotr zaprosił go na tak skrywane spotkanie.

– Uznaliśmy, że można ciebie wciągnąć w konspirację. Inaczej się nie da – powiedział starzec.

Siedzieli w jego domu wraz z dwudziestoma innymi dorosłymi i jednym podlotkiem.

– Dziękuję.

– Nie dziękuj, to pomysł twojego kolegi, naganiacza. Uznał, że do tej roli się nadasz.

Jego kompan z polowań, Elmhir, kiwną mu głową i uśmiechną się przyjaźnie.

Przez ostatnie dwa tygodnie dogadywali się coraz lepiej. Najpierw były to tylko pojedyncze stwierdzenia, niezbędne w komunikacji. Potem Elmhir zapytał go skąd jest, widać ciekawość przemogła wstręt. Kiedy Tapfer opowiedział mu wszystko co wiedział, ten podzielił się swoją wiedzą. Mieszkał on w Kontach od trzech lat. Wysłano go tu z Martwialni, więzienia-fortecy z północnych Kresów. Same Konty były właśnie taką miejscowością. Byli przestępcy lub ich potomkowie, gwałciciele, mordercy, złodzieje uwolnieni za dobre sprawowanie, zsyłani do niesławnej w więzieniu „powolnej śmierci", Kontów. Nienawidzi się tu każdego nowego, bo psuje harmonię, nie nauczył się jeszcze żyć w spokoju wolności, nie ufa się jego „zmianie na dobre" no i trzeba będzie dzielić jedzenie na więcej porcji.

– W zimę zawsze organizujemy pewną akcję, słyszałeś może o Fioletowych Czubach?

Tapfer pokiwał przecząco głową, nie pamiętał wielu rzeczy z przeszłości, miał nawet wrażenie, że została mu z niej jedynie umiejętność mowy.

– Za mało się więc staramy. Co roku organizujemy akcję napadu na poborcę. Na szczęście nie zorientowali się jeszcze, kto napada.

– Nie zauważyli, że mają tu wioskę bandytów pod nosem?

Wszyscy spojrzeli nań wrogo, Tapfer nie skulił się jednak pod ich spojrzeniem. Gotr machną do nich ręką i kontynuował:

– Po to jesteś tu ty, a wcześniej Michael i ja. Masz tu stać i grzecznie poprosić, aby przyszli później, bo jeszcze nie mamy z czego zapłacić. Poproś by zebrali podwójną kwotę wiosnął.

– I to działa? Tak po prostu sobie idą?

– Nie mają wyboru. Gościniec w pewnym momencie rozdziela się na dwa trakty. Krótszym idzie ten poborca, którego napadamy. To on ma obstawę. Drugi idzie do nas, jest sam. Nikt nie jest tak głupi by wymuszać w „wiosce przestępców". Po za tym zawsze płacimy podwójnie na wiosnę. Chyba nie muszę mówić z czego?

– Puszczają poborcę samego? Bez obstawy?

– O to dbaliśmy już blisko dwadzieścia lat. Zbrojnych dają napadanemu. Nasz gościniec jest pusty i bezpieczny.

-Dobrze więc, wchodzę w to.

Wszyscy rozluźnili się wyraźnie.

-Dostaniesz jeszcze jakiegoś młodzika, będzie cię pilnował. Mamy nadzieję, że przyjedzie ten sam poborca co na jesieni. To dobry człowiek, lubi nas, a w szczególności chyba ciebie. Ja pójdę organizować napad. Dawno już tego nie robiłem, czas wyjść w pole.

 

3. Dzień próby

 

Mężczyźni opuścili wioskę rano. Twarze zasłonili chustami a włosy postawili na czub, trzymany mazią z jagód i żywicy z piaskiem. Młodzik nie odstępował Tapfera na krok. Najwidoczniej maił go zabić, gdy ten będzie tylko próbował zdradzić, było to po nim widać. Mieszanina strachu i niepewności na twarzy mówiła wyraźnie, „zabij, jeśli będzie czegoś próbował". Na szczęście małego, Tapfer nie myślał nawet o zdradzie. Jedynie o ucieczce do Kresów. Chciał w mieście znaleźć odpowiedzi na swoje pytania.

Zbliżał się już wieczór, poborca powinien dawno już przybyć, a Czuby wrócić. Młodemu widocznie się to nie podobało. Sięgał do pasa ze sztylecikiem zawsze gdy starszy bavar zrobił jakiś gwałtowny ruch.

Mijały godziny.

Na tyłach Kontów coś przedzierało się przez iglaki. Były to Czuby. Cali, zdrowi i bez łupu. Na ich plecach wisiały pełne kołczany i nieruszone łuki. Brakowało jednego.

Daleko, na granicy widoczności, bavar zauważył dużą grupę bavarów. Szli w ich kierunku.

– Tapfer!

Wołany odwrócił się.

– Gotr? Co tak długo?

– Elmhir spieprzył gdzieś gdy tylko wyszliśmy! Musiał nas wydać, poborca nawet nie skręcił.

Staruszek wraz z resztą Czubów szli śpiesznym krokiem do bramy. Kilku odłączyło się i ruszyło biegiem do chatki na przeciwko wejścia do Kontów, reszta podbiegła do domu przywódcy, prawdopodobnie po więcej strzał.

– Idź po łuk, będzie oblężenie – prychnął Gotr patrząc na iglaki.

Grupa na gościńcu była coraz bliżej, dało się już odróżnić pojedynczych żołnierzy, a nawet ich uzbrojenie. Wielu uzbrojonych było w tarcze i miecze, nosili kolczugi i skurzane kurty. Inni trzymali łuki, na plecach wisiały im włócznie.

Tapfer ruszył po uzbrojenie. W chacie panował rozgardiasz. Stół połamano i zmieniono w kilka pałek, regały również. Nieliczni szczęśliwcy dopadli stalowe sztućce. W głównej izbie otwarto klapę i wyjmowano z piwnicy pęki strzał. Bavar chwycił jeden, potem zabrał łuk od rudej i wybiegł na podwórze. Zebrało się tam już wiele kobiet, wszystkie gotowe do drogi.

– Biegnijcie do Czerpki, my postaramy się ich zatrzymać – wrzeszczał Gotr. – Dawać żerdzie, panowie, blokujemy wejście! Dobrze, a teraz do domów, w okna i za osłony! Mamy to przetrwać jak najdłużej!

Oddział na drodze przystanął i ustawił się w szyku. Tarczownicy na przód, za nimi łucznicy. Jakiś mężczyzna wyszedł przed szereg. Nosił niebiesko-czerwony kabat a pod nim kolczugę, w ręku miał miecz.

– Poddajcie się, a darujemy wam życie! – krzyknął.

Wszyscy spojrzeli na Gotra w wyczekiwaniu i jak na znak nałożyli strzały na cieńciwy. Starzec stał i tylko śmiał się pod nosem.

– Już to widzę, darujecie życie przestępcom, takim jak my! Strzelać panowie, póki są daleko!

Nieskoordynowana salwa spudłowała, nie trafił nikt. Kilka pocisków odbiło się od tarcz, inne poleciały w las.

– To wasza ostatnia szansa, przyznajcie się, że należycie do grupy Fioletowych Czubów, a darujemy życie tym bez wyroków!

Kilku młodych ruszyło się niepewnie w stronę gościńca, lecz stanęli pod groźnym spojrzeniem Gotra.

-Strzelać, panowie!

Ta salwa wyszła znacznie lepiej, jedna strzała wbiła się w stopę tarczownika, dwie inne uderzył w udo herolda.

-Szarżować!

Szereg ruszył powoli. Mur tarcz nie opadł, a zza linni poleciały wypuszczone na oślep strzały.

Jedna z nich wbiła się w ziemię tuż obok Tapfera. Ten odskoczył dalej i nałorzył kolejny pocisk na cieńciwe, wypuścił celując w herolda. Chybił, lecz oberwało się jednemu z tarczowników. Raniony w kolano żołnierz przykląkł na chwilę. Szereg został przerwany. Reszta Czubów strzelała bez rozkazu. Nieprzerwany deszcz strzał leciał w przeciwników. Kolejny z żołnierzy upadł. Tym zarem odsłoniony łucznik.

Tarczownicy uklękli nagle dając pole łucznikom ukrytym w tylnym szeregu. Ich jedna salwa wystarczyła by położyć dwóch przy barykadzie i jednego w oknie.

-Aaaa! Cholera, nie mamy szans! Uciekamy! -krzyknąl przerażony Gotr, pociski przeleciały mu obok głowy raniąc ucho, odwrócił się i pobiegł na drugą stronę wsi.

Druga salwa żołnierzy.

– Aaaaaa!

Staruszek upadł. Czerwona strzała sterczała mu z pleców. Kilka Czubów podbiegło by chwycić przywódcę. Z ciężkiego ciała kapała czerwona krew. Starzec zabulgotał i wypluł mieszaninę krwi i śliny.

Żołnierze strzelili.

Kilka kolejnych trupów padło na placu. Upadli też ci, którzy trzymali Gotra.

Tapfer wraz z resztą mężczyzn biegło już w stronę iglaków. Hałasy z tyłu wskazywały na to, ze tarczownicy ruszyli w pościg. Szczęki mieczy, odgłosy łamanych kości, krzyki dobijanych. Oto co pożegnało banitów uciekających z Kontów.

 

 

 

Koniec

Komentarze

tekst jak dla mnie chaotyczny, bo musiałam rozkminiać pewne rzeczy ;p
do kogo jest przypisane określenie "bavar" i co ono znaczy? Chyba nie tylko do głównego bohatera (swoją drogą najpierw myślałam, że to jego imię), bo później w tekście tym mianem okreslasz też kogoś innego. Czy może to jest nazwa mieszkańców krainy Bavari? jeżeli tak, to z dużej litery, (tak samo, jak ruda, bo nazwa własna chyba, ze czegoś nie rozumiem) i wypadało by poinformować czytelnika o tym w jakiś sposób
 
" - No i jak? Nie śpij! Mówię do ciebie. - Ktoś szturchnął leżącego budząc go tym samym z lekkiego snu. - Będziesz pracować czy spadasz?
Bavar pokiwał lekko głową na znak, że się zgadza. Miał jakiś inny wybór?"
Scena moim zdaniem nie logiczna. 
"-Będziesz pracować, czy spadasz?
-Tak"
 oto jak to widzę. Jeżeli w pytaniu dajesz dwie możliwości, odpowiedzią nie moze być "tak", a to wynika z tego co opisałeś/ łaś("Bavar pokiwał lekko głową na znak, że się zgadza" -  zgadza się na którą opcję?)

Uważam, że jeszcze tekst trzeba dopracować
 

Sorry za offtopic, ale jak udało ci się zamieścić dwa screeny w opowiadaniu?

Nałorzył pocisk na ciciwe. Jeżu kolczasty! Pocisk. Łuk i pocisk.
Na blogaska mnie przeniosło, czy co?

Drogi Martinie,
Nie wiem czy zauwarzyłeś, ale w tytule znajduje się cząsta "2", co oznacza, ze gdzieś jest numer 1.
 Zanim napiuszesz, że coś jest niezrozumiałe, sprawdź w części 1.
http://www.fantastyka.pl/4,5462.html

Czytam, czytam... I wymiękłem w połowie - sukces, że i tak dotrwałem do połowy.
Czy ktoś wogóle czyta ten twój tekst przed wrzuceniem na stronę, bo tu aż się roi od błędów i braku logiki?
Proszę cię, przeczytaj kilka razy swój tekst zanim go wrzucisz albo daj komuś innemu do przeczytania, może nauczycielowi?

Tę szóstkę to sam sobie wstawiłeś, bo wątpię, żeby ktoś aż tak zachwycił się twoja twórczością? 

(...) daj komuś innemu do przeczytania, może nauczycielowi?
Nie bądź okrutny, IpManie.

Drogi padzik07 (wybacz, nie umiem odmienić, albo też nie chcem)
Nie wiem, czy zauwarzyleś (oczywiście, że nie, ale to przecież taka mała uszczypliwość, prawda?), ale w moim niku nie ma żadnej lierki "t".  Robi to trochę różnicę, no nie? Piękny przykład tego, że czlowiek nie jest nieomylny. Faktycznie, nie zauwazyłam, ale wybacz, pora akurat taka.

Mimo wszystko, nawet jeżeli wykazałam się takim rażącym brakiem wiedzy, kompetencji itp..., to nic mnie nie przekona, by przeczytać, część pierwszą! To, na co miałam okazję rzucic okiem, zniechęciło mnie z lekka

Dalej uważam, że tekst trzeba dopracować!

Nowa Fantastyka