- Opowiadanie: Petunia07 - Śmiertelna miłość

Śmiertelna miłość

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Śmiertelna miłość

Dzień I

 

Był ciepły, letni wieczór. Camille pierwszy raz zobaczyła Marcusa. Wyglądał niepozornie: czarne, noszone trampki, dżinsy i T-shirt ze spranym nadrukiem. Rzuciła okiem na grupkę znajomych ubranych w kolorowe ubrania. Chłopak ją zafascynował.

On też ją zauważył, ale skrzętnie to ukrywał. Nie przyspieszając ruszył wzdłuż bloku. Dziewczyna wyszła mu na spotkanie.

– Cześć! Mieszkasz tu?

Chłopak rzucił jej spłoszone spojrzenie. Rozejrzał się, po czym niepewnie odpowiedział :

– Wprowadziłem się wczoraj.

– To dobrze. W końcu będę mieć towarzystwo.

Posłała mu uśmiech.

– Ja jestem Camille a ty?

– Marcus – rzucił.

Wykonał kilka nieskoordynowanych ruchów ręką, chcąc dać jej do zrozumienia, że musi iść. Nie umiał jednak znaleźć słów, a nie wypadało sobie pójść bez słowa. Rzucił jej nieco błagalne spojrzenie.

– Gdzie idziesz? – spytała. – Potowarzyszyć ci?

– Spieszę się – sapnął i rzuciwszy przez ramię krótkie – Cześć – ruszył szybkim krokiem przed siebie.

Camille patrzyła na oddalającą się postacią chłopaka. Jego postawa była inna niż ludzi z osiedla. Ciekawe, dokąd idzie, pomyślała. Kiedy Marcus odszedł wystarczająco daleko, że nie mógł jej zobaczyć, ruszyła w jego stronę.

Skręcił za blok. "Dziwna ta dziewczyna" przeleciało mu przez myśl. "Ale, jakby na to nie patrzeć, chciała być miła. Pff, ot, głupi człowiek, który nic nie rozumie." Przyspieszył nieco kroku. Szybko zorientował się w topografii tego miasta. Bezbłędnie kluczył miedzy budynkami. W końcu dotarł do zarośniętego drzewami terenu, jak na ironię, wewnątrz dużego miasta. Zagłębił się między drzewa i puścił się biegiem. Wolał nie ryzykować, ze ktoś za nim pójdzie.

Camille szła za nim. "Skąd on wie, gdzie iść?" myślała. "Przecież ja ledwie znam tę okolicę". Słońce schowało się za wysokimi blokami a w uliczce zrobiło się ciemno. Dziewczyna szła niepewna swych kroków. Teraz, kiedy zapadł zmrok nie mogła dostrzec chłopaka. Zaczęła biec. Kilkanaście metrów dalej zatrzymała się. Na jej drodze stanęła jakaś postać. Camille odwróciła się i zaczęła uciekać. Błądziła między ulicami i w końcu zmęczona usiadła pod opuszczonym domem. "Co teraz?" spytała samą siebie.

Marcus zacisnął powieki i wsłuchał się w przytłumione odgłosy miasta. Usłyszał krzyk, jakby zaskoczenie pomieszanie z lękiem. Głos był znajomy. "Ja tu przecież nikogo nie znam" pomyślał. "Camille". Westchnął i ruszył w jej kierunku. Minął jeden budynek, drugi, trzeci. Skręcił w prawo, w lewo i znowu w prawo. Zobaczył ją siedzącą na schodach jakiegoś domu.

– Co tu robisz tak późno? – zagadnął do niej, wciskając brudne dłonie do kieszeni.

– Marcus! – wykrzyknęła zaskoczona. – Jak dobrze, że cię widzę!

Rzuciła się mu w ramiona.

– Ja tutaj nie chodzę, ale dzisiaj poszłam, i zgubiłam się, i nie wiedziałam gdzie iść, i zobaczyłam jakiegoś człowieka, i przeraził mnie, i uciekłam i… i… – wydyszała Camille. – Jak to dobrze, że jesteś!

Posłała mu pełne wdzięczności spojrzenie.

Rzucił jej podejrzliwe spojrzenie, zgromił ja wzrokiem i dość brutalnie od siebie odsunął.

– Jeśli nie znasz okolicy, to się tu nie zapuszczaj – warknął i ruszył w kierunku domu.

– Czekaj – zawołała. – Nie zostawiaj mnie tu samej!

Pobiegła za nim.

"Dziwny jakiś" pomyślała.

– A właściwie, to skąd wiedziałeś, że tu jestem? – spytała.

Marcus zerknął na nią kątem oka i pobłażliwie zwolnił. Kiedy go dogoniła odpowiedział :

– Nie wiedziałem.

– Ale przecież… – zawahała się. – To gdzie ty byłeś? – spytała oskarżycielsko.

– Chcesz, żebym ci się tłumaczył? – spytał kpiąco.

– Nie, oczywiście że nie – zaprzeczyła – ale to dziwnie wygląda. Jesteś nowy w tym mieście, i od razu wiesz gdzie masz iść, i nie błądzisz, i… – urwała. – A zresztą! – Zamilkła i spojrzała się w ziemię.

Marcus zaśmiał się pod nosem. "Niech sobie pomilczy, nie zaszkodzi jej".

Resztę drogi przebyli w milczeniu.

Kiedy znaleźli się pod blokiem Camille weszła szybko do klatki nie żegnając się z Marcusem. W mieszkaniu zastała matkę. Rzuciła dobranoc i zamknęła się w pokoju. Wyjrzała przez okno. Dostrzegła Marcusa. Odwróciła się i poczuła łzę na policzku.

 

Dzień II

 

Obudziła ją mama.

Umyła się, ubrała i poszła do sklepu po pieczywo na śniadanie. Idąc, myślała o wczorajszym zdarzeniu. "Nic się przecież wielkiego nie stało", mówiła sobie. "To czemu tak lamentujesz idiotko!" Oburzyła się na samą siebie. Nie patrząc na drogę weszła na ulicę. Usłyszała klakson i pisk opon. Zatrzymała się zaskoczona. Samochód uderzył.

 

Marcus przez cały czas obserwował Camille zza firanki w swoim pokoju. Był wściekły, od momentu w którym ujrzał ją wychodzącą z klatki. Ta dziewczyna wyjątkowo działała mu na nerwy.

Na pasy, przez które przechodziła, wjechał samochód.

Westchnął. "To tylko głupia dziewczyna, która nic nie rozumie" pomyślał. Samochód niespodziewanie zmienił kierunek i rozbił się na znaku drogowym.

Chłopak westchnął ciężko i wszedł w głąb mieszkania.

 

Camille leżała na asfalcie. Podmuch pędzącego auta odrzucił dziewczynę na ziemię. Wokół niej zebrało się kilka osób. Inni wyciągali z samochodu nieprzytomnego człowieka. Camille słyszała fragmenty rozmów. Wypadek…Ranni…Pomoc…Głupia… Spod półprzymkniętych powiek widziała tłum pochylonych nad nią gapiów. Jeden z nich wydawał się bardzo podobny do Marcusa. Uchyliła szerzej powieki ale chłopak zniknął w tłumie. Straciła przytomność.

 

Marcus wyszedł na dwór. Była ósma wieczór, od wypadku minęło wiele godzin. Tak się złożyło, że na jego drodze stanęła Camille. Nie wyglądała źle. Miała tylko kilka zadrapań na nogach i rękach. "Trzeba zachować pozory człowieczeństwa" pomyślał chłopak i zagadną dziewczynę :

– Cześć.

Camille spojrzała na niego z niechęcią. Głupio się czuła, bo ten wypadek spowodowała przez niego.

– Cześć – powiedziała z rezerwą.

– Słyszałem o wypadku – powiedział. Bądź co bądź szli w tą samą stronę. Kiedy tylko usłyszał co sam powiedział, zbeształ sam siebie za poruszanie tego tematu.

– No, tak – odpowiedziała cicho. – Ale jednak miałam szczęście.

Spojrzała na Marcusa. Jego twarz wyrażała głębokie zamyślenie.

– Szczęście… – powtórzył szeptem i prychnął.

– Podły jesteś – krzyknęła. – Jak możesz się tak zachowywać?!

Zaczęła płakać. Rozmazała sobie makijaż i wyglądała okropnie ale nie zważała na to. Uciekła do domu.

Chłopak przewrócił oczami i skierował się do lasu.

 

Dzień III

 

Camille czuła, że musi zebrać myśli. W tym celu wybrała się na spacer. Długo kluczyła między blokami, rozmyślając. "Hmm… Wydawał się być taki miły", myślała. "Czemu ja, jeśli już trafię na odpowiedniego chłopaka to ten okazuje się być aroganckim draniem. Przez niego prawię się zabiłam!". Dziewczyna dotarła do miejsca, w którym kilka dni wcześniej znalazł ją Marcus. Tym razem patrzyła na drogę i znaki szczególne. "Ciekawe, gdzie on szedł", zastanawiała się. "Musiał być niedaleko, skoro mnie usłyszał". Ruszyła w kierunku północnym, minęła kilka bloków i stanęła przed lasem. W środku miasta. Wydało jej się to trochę dziwne. Poczuła dreszcze ale niezrażona tym weszła pomiędzy drzewa.

 

Marcus stał wśród drzew. W swoim naturalnym środowisku. Środowisku najbardziej zbliżonym do piekła. Tak przynajmniej zawsze sądził.

Zamknął oczy i napiął do bólu mięśnie ramion. Czarne oczy nie wyrażały żadnych uczuć. Skulił się i energicznie rozłożył ramiona z cichym jęknięciem. W powietrzu zafalował czarny materiał jego ubrania. Jego skóra pociemniała, w ciągu kilku sekund stała się czarna jak węgiel. Teraz jedynym jasnym obszarem na jego ciele były białka oczu, odcinające się wyraźnie od skóry. Czarne, upiorne skrzydła nadawały mu wygląd stracha na wróble.

– Taaak… – syknął, machając językiem, przypominającym język jaszczurki.

Skulił się i nasłuchiwał. Jego ofiara już tutaj szła. Chwilę przed tym, zanim wyłoniła się zza drzew, Marcus upadł na ziemię i ułożył się tak, żeby zakryć skrzydła. Kiedy dziewczyna go ujrzała, podbiegła wołając :

– Nic się panu nie stało!?

Szczupła blondyneczka potrząsnęła jego ramieniem. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić, on uniósł się nad nią. Teraz od czarnej skóry odznaczał się jeszcze jeden element. Ostre zęby, lśniące w szyderczym uśmiechu. Zanim dziewczyna zaczęła krzyczeć, chwycił ją za ramiona i wyssał całą jej energię życiową.

Niespodziewanie zza drzew wyszła Camille.

Po lesie poniósł się jej przerażony krzyk. Dziewczyna stała i patrzyła na chłopaka, bojąc się zrobić jakikolwiek ruch. Pewnie już wiedział o jej obecności. "Co to jest"?, spytała samą siebie. "Czy on zrobił krzywdę tej dziewczynie"?. Odważyła się i zrobiła krok bliżej. W końcu podeszła na tyle blisko, że słyszała oddech Marcusa. Nie odezwała się ani słowem.

Odwrócił się do niej, wypuścił bezwładne ciało dziewczyny z rąk i zmierzył Camille wzrokiem. Dziewczyna wykonała ruch, jakby chciała pójść z pomocą blondynce, ale Marcus opadł w ludzkiej postaci na ziemię, rozdzielając je swoim ciałem. W typowo nie-ludzkim odruchu syknął na dziewczynę.

Zaskoczona cofnęła się mając przerażenie w oczach.

– Marcus… – wyjąkała. – Czy to ty?

– A jak myślisz? – zapytał, nawet nie siląc się, by jego głos był normalny. Brzmiał szorstko i metalicznie.

– Czym ty jesteś? – spytała drżącym głosem. Spojrzała na jego ciało. Nie miał już skrzydeł a na ziemi leżało bezwładnie ciało dziewczyny.

– Co jej zrobiłeś? – spytała oskarżycielskim tonem.

 

– A jeśli odpowiem, że tym co stworzyła twoja wyobraźnia? – mówił na powrót swoim zwykłym, aksamitnym głosem – Ja jestem tylko zwykłym kolesiem – rzucił drżącym ze śmiechu głosem – Nic jej nie zrobiłem.

– Jeżeli nic jej nie zrobiłeś, to czemu tak leży na ziemi? – spytała Camille – No, chyba że lubi tak sobie leżeć w trawie, bez żadnych odznak życia – rzuciła kpiąco. Spojrzała na Marcusa – A poza tym ja nic sobie nie wymyśliłam! – dodała.

– Po co tu przyszłaś? – zapytał lodowatym tonem.

Camille nie wiedziała co odpowiedzieć bo wydało by się, że szukała chłopaka. Wytrzymała spojrzenie Marcusa i rzuciła jakby od niechcenia:

– Spacerowałam. A co TY tu robisz? – kładąc nacisk na słowa.

– Przyszedłem w celu rekreacyjnym – ironizował – A koleżanka… – spojrzał na leżącą na ziemi dziewczynę jak na plastikową torbę, którą ktoś upuścił – …lubi być blisko natury.

– Widzisz. Mam takie samo prawo być tutaj, tak samo jak ty – powiedziała. Kucnęła przy dziewczynie i spojrzała na jej twarz. Pustka. Szukała tętna, ale nie mogła go znaleźć.

– Ona nie żyje – oznajmiła drżącym głosem. – Co jej zrobiłeś?! Przed chwilą jeszcze z tobą rozmawiała!

– Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy – warknął Marcus, chwytając ją za ramię i stawiając do pionu – Akurat ciebie nie powinno interesować czy ona żyje czy nie! – krzyknął, nachylając się nad Camille, jak drapieżnik nad ofiarą.

– Ty draniu – powiedziała cicho, pod nosem. – Jak można być takim okropnym, bezczelnym egoistą?! Ja rozumiem, z jakiegoś powodu mnie odrzucasz i ranisz, ale jakaś obca dziewczyna umiera przy tobie a ty nawet nie pozwalasz mi jej pomóc! Może jeszcze uda się ją uratować!

Przerwała na chwilę, żeby wyciągnąć telefon z kieszeni dżinsów. Wykręciła numer pogotowia ratunkowego i przystawiła słuchawkę do ucha.

Telefon zniknął. Kiedy Camille podniosła głowę, zauważyła, że trzyma go Marcus. Dał dziewczynie chwilę, żeby się otrząsnęła i oddał jej aparat.

– Nie dzwoń – westchnął.

Zmęczyła go ta rozmowa. Ale skoro ona już ma jakieś podejrzenia, to trzeba je rozwiać. Schylił się do blondynki, chwycił ją za nadgarstek i powiedział :

– Wstawaj, przedstawienie skończone.

I rzeczywiście, dziewczyna wstała, pożegnała się i wróciła tam skąd przyszła. Marcus czuł się osłabiony, ale przywdział maskę cwaniaczka, skrzyżował ręce na piersi i spojrzał wyzywająco na Camille.

To ją wprawiło w osłupienie. Spojrzała na opanowanego Marcusa. "To jakiś żart", spytała samą siebie. "Przecież to niemożliwe" stwierdziła.

– Hm… Marcus – westchnęła – Co się dzieje. Przecież ona… ona była martwa. Nie było… Pff… Nie… Nie mogłam znaleźć pulsu. To był trup! Robisz sobie żarty?

– Czyli nie byłabyś dobrą pielęgniarką – zażartował.

"Coś tu nie pasuje. Przecież…"

– Moment! – ożywiła się. – Gdzie schowałeś przebranie? I po co ci ono było?

Marcus uśmiechnął się zawadiacko.

– Dobra sztuka jest wtedy, gdy nie wiadomo jak aktorzy ją odgrywają..

Camille ciągle nie dawała za wygraną.

– No dobra – oznajmiła. – Przypuśćmy, że miałeś skrzydła… – urwała spoglądając na chłopaka – Ale po co ci one były potrzebne?! Odpowiesz mi czy nie?

– Nie – rzucił po prostu.

– Jak chcesz – odpowiedziała. – Nic tu po mnie – stwierdziła.

Odwróciła się i poszła w stronę miasta.

– Zakochałaś się we mnie? – zawołał za nią, nie ruszając się z miejsca.

Camille zatrzymała się. Spojrzała na Marcusa. Stał w tej samej pozycji co wcześniej.

– Skąd ci to przyszło do głowy? – spytała drżącym głosem.

– Rumienisz się – wskazał na nią brodą, zachowując całkowitą powagę, jakby mówił o jakimś naturalnym zjawisku.

– Ale to nie znaczy, że mi się podobasz! – rzuciła jednym tchem.

– Czyli się we mnie nie zakochałaś? – mówił pozbawionym emocji głosem.

– A chciałbyś? – spytała Camille głosem, w którym można było wyczuć nutkę nadziei.

Niespodziewanie szybko Marcus znalazł się bardzo blisko niej. Zajrzał jej głęboko w oczy.

– Zakochałaś się? – zapytał bardzo rzeczowym, ale jednocześnie miękkim głosem.

– W tobie? – spytała kpiąco – W życiu!

Odwróciła się i pobiegła do miasta.

Wśród drzew poniósł się gromki śmiech Marcusa.

 

Dzień IV

 

Camille siedziała na ławce przed domem. Zastanawiała się czemu nie powiedziała Marcusowi prawdy… W chłopaku podobała się jej osobowość. Ranił ją, ale coś jednocześnie ją przyciągało. Marcus musiał wiedzieć o uczuciach dziewczyny. Tylko co teraz z tym zrobić?

Marcus wyszedł z bloku. Rzucił okiem na dziewczynę i ruszył w swoją stronę.

Camille spojrzała na wychodzącego z klatki Marcusa. Obdarzyła go krótkim spojrzeniem i odwróciła wzrok. Poczuła się jeszcze gorzej. Przypomniała jej się "martwa" dziewczyna. Nie zastanawiając się dłużej wstała i pobiegła w kierunku lasu, uważając, żeby nie spotkać Marcusa.

Wiedział, że dziewczyna idzie za nim. Postanowił się z nią policzyć. Kiedy tylko minął linię drzew przemienił się i uwiesił na jednym z nich. Gdy Camille pod nim przechodziła po prostu się puścił i spadł na nią.

Krzyk dziewczyny przeszył las. Camille straciła równowagę i teraz leżała na ziemi. Uderzyła się w głowę i nie wiedziała co się stało. Poczuła czyjś ciężar na swoich plecach. Spróbowała się odwrócić, ale nie dała rady. Ktoś przygniótł ją całym ciężarem i nie pozwalał na żaden ruch.

Marcus zaśmiał się, a jego śmiech był w stanie zmrozić krew w żyłach. Podniósł się, nieco odciążając dziewczynę i przewrócił ją na plecy, niesamowicie ciekaw jej reakcji.

– Ty jesteś nienormalny! – wykrzyknęła zaskoczona widząc Marcusa pochylonego nad nią. – Chcesz, żeby mi się coś stało idioto?! A w ogóle co to za przebranie?! Z cyrku uciekłeś?!

– No to spróbuj zdjąć moją maskę – wycharczał obcym głosem. Kiedy mówił, zza zębów wyłaniał się podwójny język.

Camille zamilkła. Podniosła się na nogi i spojrzała niepewnie na chłopaka.

– Hm… Marcus – wyjąkała. – Czy tobie coś jest? Może przyda ci się pomoc jakiegoś lekarza? – spytała.

Chłopak uśmiechnął się półgębkiem. Postanowił zaprezentować jej odrobinę swojej mocy. Najpierw wzniósł się w powietrze, energicznie machając skrzydłami, a później złapał ją brutalnie za nadgarstek i bardzo powoli zabierał jej energię życiową.

– Co czujesz? – zapytał, przekrzywiając nieco głowę.

– Marcus – wyjąkała przerażona – Co ty robisz?! Zostaw mnie! Co ci do cholery zrobiłam?! – krzyczała, a jej głos z każdą chwilą słabł.

Zwrócił jej całą zabraną energię jak za pstryknięciem palców. Stanął na ziemi, kilka centymetrów od niej. Camille była jakaś taka… niezwykła. Miała w sobie coś, czego do tej pory nie dostrzegał. Ignorując jej krzyki, dotknął opuszkami palców jej policzka, otoczył ją skrzydłami i obserwował z bardzo bliska.

– Zostaw! – krzyknęła i dość brutalnie, jak na dziewczynę, odtrąciła rękę Marcusa.

Chłopak uśmiechnął się słodko, chcąc omamić dziewczynę. Opuścił ręce wzdłuż tułowia, jednocześnie szczelniej zamykając jej drogę ucieczki skrzydłami.

Camille spróbowała odepchnąć chłopaka od siebie, ale ten nie ruszył się z miejsca.

– Wypuść mnie – poprosiła.

– Nie wiesz o co prosisz – powiedział z pełnym przekonaniem, wypowiadając słowa najbardziej miękkim głosem na jaki był w stanie się zdobyć. Dodatkowo nadał swojej skórze ludzki wygląd, więc ze swojej prawdziwej natury pozostały mu tylko skrzydła – Będziemy razem szczęśliwi. Dam ci nieśmiertelność. Nikt i nic, nigdy nas nie rozdzieli… – obiecał, przyciskając zachłannie swoje usta do jej ust.

Zaskoczona, odsunęła się od niego na tyle ile mogła i uderzyła go ręką w twarz.

– Człowieku! – krzyknęła ostrzegawczo. – Zostaw mnie!

Wściekła na niego spróbowała się wyrwa między skrzydłami. Bezskutecznie.

– Wypuść mnie – zażądała.

– Nie nazywaj mnie człowiekiem, jeśli nie masz pewności, że nim jestem – krzyknął wściekły.

Jego oczy zapłonęły, a on ponownie, tym razem brutalniej, przycisnął ją do siebie, blokując jej ręce przed możliwością jakiegokolwiek ruchu. Jedną ręką chwycił ją za szyję, drugą złapał Camille za głowę i pocałował, sadystycznie ściskając ją. Wiedział, że ma wystarczająco dużo siły, by dziewczyna nie mogła się ruszyć, jednocześnie nie będąc nadmiernie miażdżona.

Camille wiedziała, że nie może się uwolnić. Przerażona i jednocześnie smutna poczuła łzę na policzku.

Marcus odsunął się od niej na jakieś kilka milimetrów i wpatrując się w jej nic nie rozumiejące oczy wyszeptał :

– Zobaczysz, będzie nam razem naprawdę dobrze. Na wieki…

Dziewczyna opuściła głowę. Była zagrożona i nie miała szans na ucieczkę. Chłopak nie chciał jej puścić. "Co mam zrobić" zastanawiała się. "Ja chcę być szczęśliwa i bezpieczna, ale … z nim? Nie! Tu musi być jakaś droga ucieczki".

Chłopak schował twarz we włosach dziewczyny i myśląc, że już się uspokoiła, zmniejszył nieco uścisk.

– Marcus – wyjąkała. – Proszę, zostaw mnie. Czego chcesz? Nie rozumiesz, że takie życie jakie mam jest dla mnie najlepsze… i… i nie chce tego zmienić… Zrozum – poprosiła.

– Mówiłaś, że mnie kochasz – szepnął, nawet nie podnosząc na nią wzroku.

– Ja? Kiedy? – odrzekła zdziwiona.

– Nie pamiętasz? – zapytał, z delikatnym uśmiechem – Może sobie to przypomnijmy. Powiedz mi, kochasz mnie?

Nagle z Camille stało się coś dziwnego. Jej umysł się zawiesił, a ona bezwiednie powiedziała :

– Tak, kocham.

Po kilku sekundach napawania się tą chwilą, Marcus uwolnił jej rozum spod swojego wpływu.

– Ja… ja tego nie powiedziałam z własnej woli! – krzyknęła. Po twarzy pociekły jej strumienie łez. – Marcus. Ja… Kochałam twoje wcześniejsze wcielenie… Hm… Kiedy wydawałeś się być normalnym… człowiekiem…

Przerwała, kryjąc twarz w dłoniach. Kucnęła nie patrząc na chłopaka.

Marcus uśmiechnął się pobłażliwie i kucnął na wprost niej, chowając skrzydła. Rzucił jej ciepłe spojrzenie i chwycił za brodę, tak żeby na niego spojrzała.

– Mogę być taki kiedykolwiek zachcesz. Jeśli taka wola twoja, nie będę ci się pokazywał jako demon.

– To niczego nie zmienia – jęknęła. – Wiem już kim jesteś i… boję się ciebie!

– Nie musisz się bać najdroższa – szepnął, tak manipulując jej umysłem, by z własnej woli przytuliła się do jego piersi. Otoczył ją ramionami i skrzydłami, które przywołał na nowo, by jedwabistymi piórami gładziły gołą skórę na ramionach dziewczyny. Bojąc się odrzucenia, cały czas kontrolował jej mózg, dając jednak niejaką swobodę.

Camille zamilkła, bo wiedziała, że nic nie osiągnie. On kontrolował jej umysł i nie mogła nawet uciec. Poddała się i stała w miejscu przytulona do chłopaka.

– Widzisz to piękno? – zapytał szeptem Marcus – Widzisz jaki świat jest piękny, kiedy jesteśmy razem?

Złożył delikatny pocałunek na jej ustach, później na szczęce i zjeżdżał powoli ustami ku szyi. Nie musiał omamiać jej mózgu. Sama jego demoniczna a zarazem pociągająca obecność sprawiła, że dziewczyna zaczęła odczuwać niepohamowaną rozkosz.

– Marcus – wyszeptała. – Jesteś… – urwała. Nie mogła powiedzieć nic złego na jego temat. Czuła się pokonana. Spróbowała inaczej. Ujęła głowę chłopaka i skierowała przed swoją twarz. Zamknęła oczy i delikatnie jak tylko mogła złożyła pocałunek na jego ustach. Włożyła w niego całe uczucie. Chłopak trochę zaskoczony jej nieoczekiwaną reakcją odsunął się. Spojrzała na niego i powtórzyła pocałunek.

Oszołomiony westchnął cicho i przygarnął dziewczynę do piersi. O cokolwiek by go w tamtej chwili poprosiła, dałby jej to bez wahania. Nawet gdyby poprosiła, żeby pozwolił jej teraz sobie pójść. Choć zapewne zaraz po jej odejściu, zmieniłby zdanie.

– Marcus – wyszeptała Camille – Moglibyśmy już wrócić do domu? – spytała – Już się ściemniło i chłodno jest…

– Odprowadzić cię? – zapytał nonszalancko, dotykając jej nosa swoim w eskimoskim pocałunku.

– Przecież i tak mieszkamy w jednym domu – uśmiechnęła się. Objęła chłopaka i ruszyli w stronę domu.

Marcus zadowolony schował twarz w miękkich włosach Camille. Uśmiechnął się do niej uroczo. To był prawdopodobnie najlepszy dzień w jego kilkusetletnim życiu.

Kiedy dotarli do domu dziewczyna na pożegnanie rzuciła:

– Do jutra!

I złożyła mu delikatny pocałunek. Uśmiechnęła się do niego i poszła do domu. Zamknęła się w pokoju i szczęśliwa położyła się do łóżka.

 

Dzień V

 

Następny dzień nie był już tak upalny. Od rana niebo było pochmurne, a z nieba nieprzerwanie leciała mżawka. Słońce tylko chwilami wyłaniało się zza chmur, tworząc co rusz nowe, zachwycające tęcze.

Mama Camille zapukała do drzwi mieszkania Marcusa. Otworzył jej zaskoczony. Matka dziewczyny była zapłakana. Podała chłopakowi kartkę i wyjąkała:

– Camille… nie żyje… popełniła samobójstwo – zaniosła się płaczem.

Na kartce było napisane: "Wolę śmierć niż życie z tobą. Camille" Ocucił go dopiero siarczysty policzek wymierzony przez kobietę. Chłopak warknął na nią i zatrzasnął jej drzwi przed nosem. Zwinął kartkę w kulkę i podpalił, samą siłą umysłu. Dopilnował także, by razem z kartką, spaliło się całe mieszkanie, a może i blok.

Jego to jednak nie dotyczyło. Po kilku sekundach wypadł przez okno i poszybował, mocząc ciemne jak burzowe niebo skrzydła. Jego oczy płonęły nienawiścią. Pragnął się mścić. Problem polegał na tym, że nie miał na kim wyładować swojej złości. Bezsilnie zacisnął szczęki.

 

Każdy, kogo Marcus minął tamtego dnia, był martwy.

 

 

Tworzone wraz z M.W.

Koniec

Komentarze

Niewątpliwie bardzo wstrząsające. 

Witam. Przeczytałem i mogę powiedzieć, że:
-- tekst jest niewątpliwie duchowym dzieckiem Stephenie Meyer. Jako taki do mnie zdecydowanie nie trafia, niemniej na pewno znajdą się miłośniczki Zmierzchu, którym to się spodoba,
-- z ww. powodu utwór jest infantylny. Bohaterka widzi mrocznego kolesia i z miejca zaczyna za nim się włóczyć. Reaguje w sposób nienaturalny na stresujące sytuacje. Na koniec popełnia samobójstwo z powodu znajomości, która trwała raptem cztery dni,
-- Jeżeli chodzi o emocje i dialogi, to mamy Mongolię.

Rozumiem, że taka konwencja i taki target. Z drugiej strony szkoda, bo tekst jest napisany całkiem przyzwoicie. Buble sporadycznie zgrzytają, kompozycja jest sensowna. Masz jakiś tam warsztat, a marnujesz go na taki badziew. Ode mnie 3+.
pozdrawiam

I po co to było?

Cóź, dziekuję syf.

Niewątpliwie twój komentarz mi pomógł. Tak, rozumiem, nie jest to zbyt ambitna historia, powieści bym z tego nei zrobiła nijak. NIe wkurzyłam się na twoją opinię, jak by to zrobiło wiele moich rówieśniczek. Wywołał uśmiech na mojej twarzy. Pewnie to chore, ale po prostu nie rusza mnie to, że ktoś nie wychwala mnie czy jakichś tam moich "dzieł" pod niebiosa, co robią moi bliscy...

Cieszę się, że stwierdziłeś, cytuję "Z drugiej strony szkoda, bo tekst jest napisany całkiem przyzwoicie. Buble sporadycznie zgrzytają, kompozycja jest sensowna. Masz jakiś tam warsztat, a marnujesz go na taki badziew."

Cieszę się, że chociaż podstawy mam, co do tekstu to raczej zgadzam się z zarzutami.

Wyobraźnię może i mam, jednak pozbawioną mocniejszego kopa.

Dziękuję więc.

No, chociaż przyjmujesz krytykę, a to już duży plus.

P.S - co to "noszone trampki'? Skoro Marcus je miał na sobie, to raczej musiały być noszone?

O rany. Psychologia postaci leży i kwiczy. Bohaterka jest nie dość, że bezdennie głupia, to do tego równie bezdennie papierowa i patetyczna. Jeszcze to imię "Camille" - straszliwie pretensjonalne i nie ma żadnego uzasadnienia w tekście. Bo "Kamila" nie mogło być, za mało patetyczne :P
Dialogi są niemożebnie sztuczne. Zakończenie... coś strasznego. Matka z kartką przychodzi do gościa, odstawia scenkę rozpaczy, potem wali gościa w gębę a ten zatrzaskuje drzwi. No litości, jak można wciskać taki kit :) Po stylu widać, że Autorka dopiero zaczyna i ma niewiele lat. No, ale każdy jakoś zaczynał, więc radzę dużo duuużooo czytać, a dopiero potem pisać i tworzyć bohaterów bardziej realnych i żywych.

Tworzone wraz z M.W.

Ło Jezusie, przez chwilę obawiałem się, czy to przypadkiem nie ja, w jakimś pijanym widzie, spłodziłem z Tobą to kalekie dziecię. Ale chyba jednak nie.
Do rzeczy:
Z opinii syfa wyciągnę co najlepsze, czyli: infantylnie, zmierzchowo, Mongolia. Nie zgodzę się natomiast z opinią, jakoby tekst był napisany przyzwoicie. Zdarzało się wystawiać pały za lepszy styl. Co najbardziej zgrzyta w warstwie technicznej? Ubogi język, powtórzenia. Często przeskakujesz z jednego bohatera na drugiego, opisując sytuację z obu punktów widzenia. To dość ciekawe podejście, ale tutaj nic nie wprowadza, bo właściwie postacie są tak proste, że bez problemu można samemu sobie wyobrazić ich spojrzenie na zdarzenia.
Podpiszę się też pod radą Belli: dużo czytać. Bardzo dużo. Najlepiej klasyków i uznanych twórców (Pani Meyer, z całym szacunkiem, mojego uznania nie zdobyła ;)).
Jeśli chodzi o papierowych bohaterów, bardzo pomaga np. siedzenie w parku, kawiarni, pubie, szkole, na uczelni (jhednym słowem -- wszędzie)  i "podglądanie" ludzi, ich zachowań i reakcji. Można dużo się nauczyć. :)

Powodzenia i pozdrawiam,
exturio 

Dziękuję wam wszystkim za opinie, postaram się poprawić;)

Jak uda mi się z tym wszystkim uporać to wrzucę wersję poprawioną, mam nadzieję, że wywrę lepsze wrażenie.

Lepiej napisz coś nowego. :)

Nowa Fantastyka