- Opowiadanie: Urban Horn - Poświęcenie Duszy

Poświęcenie Duszy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Poświęcenie Duszy

1.

Budynek szkoły nie wyglądał na bardzo stary. Mimo to widać było, że te podniszczone ściany pamiętają niejedno wydarzenie. Rzucało się też w oczy, że szkoła ta nie należy do prestiżowych. Była mała, dwupiętrowa i szara. Szyby w oknach popękane i porysowane. Teraz, wczesnym rakiem, gdy niebo było jeszcze szarawe a wilgoć uciążliwie wnikała w ubranie i ziębiła ciało, miejsce to wydało się Paulinie mroczne i odpychające. No, ale w sumie tym właśnie cechuje się szkoła.

Wchodzący do niej ludzie wydawali się jeszcze gorsi od tych, których poznała ostatnim razem po przeprowadzce. Brudasy w dresach, o wygolonych czaszkach i nienawistnych spojrzeniach nie wróżyły nic dobrego. Podobnie jak dziewczyny, które najbardziej eksponowały to, co powinno być zakryte. A najwięcej pokazywały te, które do pokazania miały najmniej.

Pierwszy dzień nie zapowiadał się dobrze. Paulina postarała się odszukać wzrokiem jakiegoś ,,normalnego towarzystwa''. Kogoś, kto wskazałby jej salę bez sprośnych komentarzy. Niestety nikogo takiego nie zauważyła. Postanowiła więc na własną rękę poszukać sali, albo znaleźć nauczyciela. W tak małej szkole nie powinno być to trudne.

Zwolniła kroku, by nie znaleźć się między tym niewłaściwym towarzystwem. Do szkoły wchodziła więc ostatnia. Weszła do środka i zatrzymała się, usłyszawszy nieludzkie warknięcie. W przedsionku panował półmrok, ale nawet jakby było jasno nie zdążyłaby się obrócić. Odskoczyła w przestrachu, upuszczając plecak. Coś ją zaatakowało. Pazury wczepiły się jej w brzuch i w długie, kruczoczarne włosy. Ciężar bestii pchnął dziewczynę na ścianę. Usłyszała donośny głos starca wykrzykującego jakieś przekleństwo, a potwora coś pociągnęło w tył.

Rozdygotana Paulina zebrała się na odwagę by spojrzeć w tamtą stronę. Uspokoił ją widok brzuchatego, pomarszczonego woźnego z śliniącym się buldogiem na smyczy.

– Bruno, opanuj się! – Mężczyzna szarpnął psa.

Dziewczyna podniosła plecak i poprawiła włosy, starając się opanować drżenie rąk. Woźny patrzył na nią nienawistnie.

– Mógłby mi pan powiedzieć, w której sali jest teraz fizyka? – spytała upewniając się przez wyjęcie planu lekcji z kieszeni.

– Nie mam czasu, Bruna muszę wyprowadzić. – odburknął.

Paulina westchnęła chowając kartkę do kieszeni.

– Ja ci pokażę. – Głos dochodził tuż zza jej pleców. Jeszcze nie uspokoiła się po ataku Bruna, ale, mimo że głos był spokojny, wystraszył ją. Obróciwszy się zobaczyła chłopaka, który ani trochę nie pasował do otoczenia. Był niski, miał krótkie blond włosy, a ubrany był w czarną bluzę i dżinsy. Tym, co odróżniało go od innych był uśmiech na twarzy.

– Bardzo mi miło – zdobyła się na uśmiech – jestem Paula.

– Piotrek. – uścisnął jej dłoń, po czym minął ją zagłębiając się w korytarz. Gdy ją mijał poczuła silny zapach nieznanych ziół. I to nie marihuany, papierosów, cygar, czy czegoś, czego mogła się po nim spodziewać. Ten zapach kojarzył się raczej z jakimiś przyprawami…

Podążyła za nim. Skrzywiła się na widok ciemnego, brudnego korytarza jakby wyjętego z horroru. Piotr nie oglądając się ruszył wzdłuż szafek. Zatrzymał się dopiero pod salą na końcu korytarza.

– To tutaj. – Wskazał drzwi. Jego uśmiech kontrastował z ponurym otoczeniem.

– Dzięki. Wiesz, wydaje mi się, że mamy coś wspólnego – powiedziała, kładąc dłoń na klamce.

– Co takiego?

– Oboje nie pasujemy do tego miejsca.

– Mylisz się – jego uśmiech jeszcze bardziej się rozszerzył – ja pasuję tu bardziej niż ktokolwiek inny.

Paulina nie umiała ukryć zdziwienia odpowiedzią, ale Piotr skinął już tylko nieznacznie, po czym odwrócił się i ruszył w drugą stronę. Ona z kolei nacisnęła na klamkę i weszła do klasy. Tego, co się tam działo, z pewnością nie można nazwać lekcją. Wszyscy gadali, niektórzy siłowali się na ręce bądź wyzywali, inni dyskretnie wciągali coś do nosa za pomocą zwiniętych banknotów. Jeszcze kilku prawdopodobnie naćpanych gości słuchało muzyki albo wydrapywało jakieś napisy w ławce. Dwie albo trzy pary zajęte były sobą, całując się i pieszcząc. Z kolei dziewczyny też wciągały narkotyki albo malowały się.

Była jedna dziewczyna i jeden chłopak, oboje chudzi jak patyki, którzy siedzieli w pierwszej ławce i starali się notować to, co usłyszą od nauczycielki. Paulina chciała jakoś zgłosić swoje pojawienie się, ale większość facetów powitała ją gwizdami i okrzykami. Nauczycielka w końcu też ją zauważyła. Z jej przemowy Paula zrozumiała tylko: ,,…Nowa… Uś… Pierwszej… Ław…''. Resztę zagłuszył harmider otoczenia, ale dziewczyna zrozumiała i przysiadła się do chudej parki pilnych uczniów, których tutaj pewnie nazywają kujonami.

A ja narzekałam na poprzednią szkołę, pomyślała z wyrzutem.

 

2.

 

W końcu zabrzmiał upragniony dzwonek. Jego dźwięk uratował ją od dziesiątek ofert ,,obstawienia ścieżki''. Ludzie nie przyjmowali do wiadomości, że ona nie chce, cokolwiek by to nie było. Feta, koka, tabaka, czy chociażby skruszona kreda. Nie interesował jej też podryw dresów. Na szczęście szybko rezygnowali, woląc tutejsze, chętne dziewczyny. W sumie ona teraz też jest tutejsza, ale chętną z pewnością się nie stanie.

Byle do końca zajęć, pomyślała wychodząc. Miała jeszcze nadzieje, że inne lekcje są tu normalniejsze. Jak to mówią, nadzieja matką głupich. Na każdej przerwie bójki, ćpanie, palenie i picie. Popisy, skoki z okien, podryw… To wszystko musiała znosić. Na kolejnej przerwie zaczęła szukać Piotrka. Nie wiedzieć czemu wydawało jej się, że nie jest taki jak reszta. Że nie pójdzie gdzieś się naćpać ani napić. Że znajdzie go na korytarzu albo w jakiejś klasie. Dawno nie miała w otoczeniu kogoś tak normalnego jak Piotr. Dziwiła się sama sobie, że towarzystwo z tej i poprzedniej szkoły, doprawione wpływem rodziców jej nie zdemoralizowało. Jednak wciąż wolała ludzi z hamulcami, logiką i jakimś celem w życiu. Podświadomie wiedziała, że Piotrek się do takich zalicza.

Ruszyła przez mroczny korytarz rozglądając się. Wszyscy byli na szczęście zajęci sobą i nie zaczepiali jej, rzuciwszy jedynie przelotnie niechętne spojrzenie. No, może poza dwoma grubymi dresami, z których jeden uraczył ją sprośnym komentarzem a drugi klepnął w tyłek, co ani trochę się jej nie spodobało. Bała się, że dłużej będą ją gnębić, ale widać zrezygnowali, bo poszli szybko w drugą stronę.

– Wyglądasz, jakbyś kogoś szukała – powiedział Piotr, nie wiedzieć skąd pojawiając się obok niej.

– O! – Zdziwiła się. – Wybacz, nie zauważyłam cię. Szukam ludzi… wartych poznania.

– Z tego, co widzę, nie będzie ci łatwo kogoś takiego znaleźć – stwierdził, przyglądając się jej wnikliwie.

– Może kogoś, hmmm… polecisz?

– Czemu ja? – udał zdziwionego.

– Jesteś najnormalniejszym facetem, jakiego tu poznałam. – przyznała.

– Ha, ha, ha! Tylko z pozoru!

– Wolę tak, niż… tak! – ruchem ręki ogarnęła ludzi na korytarzu.

– Jeszcze mnie nie znasz.

– Wiesz, jakoś nie ciągnie mnie do poznawania reszty. Więc?

– A, polecić kogoś? – oparł się o szafki. – Cóż, szczerze powiem, że z pozoru może ci jeszcze przypaść do gustu jedynie mój przyjaciel Jacek. Jest, pod pewnymi względami, podobny do mnie. Ale to raczej za dużo ci nie powie, jeszcze mnie nie znasz. Powiem ci szczerze, że sam się z innymi nie zadaję. Znaczy, z innymi ze szkoły.

– A okolica? Mieszkasz tu?

– Niedaleko.

– Może mógłbyś zapoznać mnie z tutejszymi…

– Nie sądzę, by ktokolwiek poza Jackiem przypadł ci do gustu. Są raczej podobni do nich. – Skinieniem wskazał na grupkę dresów wciągających coś w ukryciu.

– Nie wyglądasz na takiego, kto się z takimi zadaje – stwierdziła.

– Nie znasz mnie. – Uśmiech na nowo zawitał na jego twarzy. Brzęczenie dzwonka przerwało im konwersację. Piotr ukłonił się teatralnie, odwrócił się i odszedł. Natychmiast pojawiło się przy niej dwóch dresów z ofertą pójścia do toalety, rzekomo w celu wciągnięcia kreski. Zignorowała ich i odeszła. Na szczęście jej na to pozwolili.

Co teraz za lekcja? – pomyślała sięgając do kieszeni. No tak, zatrzymała się w pół ruchu, to przecież bez znaczenia.

 

3.

 

Przebieg wszystkich lekcji był mniej więcej taki sam. Paulina starała się notować słowa nauczycieli, musząc w międzyczasie znosić zaczepki i odrzucać wiele bardziej lub mniej kulturalnych propozycji. Na przerwach udawała, że jej nie ma, starając się nie ściągać na siebie uwagi innych. Na lekcjach ludzie mięli jakieś resztki hamulców, dzięki obecności nauczyciela. Na przerwach hamulce te znikały.

Nieraz szukała Piotrka. Tego dnia znalazła go jeszcze tylko raz. Właściwie to znów on znalazł ją. Nie wiedziała czemu, ale na czas rozmowy z nim ludzie się odczepiali i nie składali jej już żadnych propozycji, nie klepali, nie szczypali, nawet nie komentowali. W ogóle Piotr omijany był wielkim łukiem.

Okoliczności tamtego spotkania były inne niż zwykle. Wtedy propozycje przerodziły się w prośby, a prośby w groźby. Trzech facetów w dresach, śmierdzących potem i papierosami, otoczyło ją. Pytali jak się nazywa, czy jest dziewicą, czy lubi obciągać i tym podobne. I zbliżali się, nie pozwalając jej uciec.

– Paula! – zawołał ją Piotr, a wtedy oni rozeszli się, jakby się go wystraszyli. Szedł w jej stronę z obojętną miną.

– Tak? Ale… Czemu oni cię posłuchali? – zdziwiła się dziewczyna.

– Jak to posłuchali? Nic z tych rzeczy! – Uśmiechnął się. – Widzisz, przechodziła Karolina. – Wskazał palcem. – A ona sobie pozwala…

– Ach, chyba że tak. Uratowała mi życie.

– Prawda. Lepiej uważaj. Noś ze sobą jakiś nóż czy gaz pieprzowy…

– Boże, do jakiej szkoły trafiłam… Przynajmniej lekcje są krótko. Też kończysz po tej?

– Nie, jak już skończyłem. Będę znikał. Lepiej nie siedź tu po zajęciach. Do jutra! – pożegnał ją, po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Ufff, jeszcze jedna lekcja.

 

 

 

 

 

4.

 

Po kolejnych czterdziestu pięciu minutach chaosu, który w planie lekcji został umownie nazwany lekcją historii, Paulina skierowała się w stronę wyjścia. Nie wiedziała co myśleć o tym wszystkim. Jej życie zmieniało się, a gdy wydawało się, że gorzej już być nie może, los wciąż udowadniał, że jednak może.

Chciała lepiej poznać okolice. Wcześniej mieszkała w dużym mieście a na wieś przyjeżdżała okazyjnie. Stałe mieszkanie w takim miejscu to dla niej nowość.

Nawet nie myślała by wracać do domu. Poszła wzdłuż drogi, a gdy mijała jakąś staruszkę, zagadnęła:

– Przepraszam, wie pani może gdzie jest najbliższy kościół?

– Prosto, drogą do lasu dziecko. Tamtędy. – Wskazała.

– Dziękuję. – ukłoniła się, po czym ruszyła w tamtą stronę.

Leśna ścieżka była wąska. Za wąska by zmieścić jakikolwiek samochód. Paula już wyobrażała sobie to, co staruszka nazwała kościołem. Szła około dziesięciu minut i nikogo nie spotkała. W końcu doszła do niewielkiej polany. Pośrodku stał mały budynek. Skrzywiony krzyż na jego dachu świadczył, że oto dotarła do celu. Weszła do środka. Kilka starych ław, obskurny ołtarz… Wszystko tak, jak się spodziewała. Zmoczyła palce w wodzie święconej, uklęknęła i przeżegnała się.

Weszła do ostatniej ławy. W niej znów padła na kolana i zaczęła się modlić. Traciła wtedy poczucie czasu. W końcu wstała i ruszyła ku wyjściu. Wychodząc myślała, czy w niedziele odprawiane są tu msze.

– Nie sądziłem, że jesteś tak głęboko wierząca.

Odwróciła się zaskoczona. Piotrek opierał się o ścianę kościoła. Wyglądał jakby nie umiał się nie uśmiechać.

– A ty? – spytała, ukrywając zdziwienie jego niespodziewanym pojawieniem się. – Wierzysz w Boga?

– Wierzę.

– To gdzie normalnie są tu msze?

– Nie wiem.

– Jak to?

– Powiedziałem, że wierzę w Boga. Nie że go wyznaję, ani że mu służę.

– Dobrze byłoby zacząć – stwierdziła pewnie.

– Nie sądzę. – Ruszył w jej stronę.

– Czemu?

– Nagrzeszyło się w życiu…

– Jeśli ze szczerym żalem w sercu poprosisz o wybaczenie, On wybaczy.

– Nie żałuję. – spojrzał jej w oczy, będąc już naprawdę blisko. Przestraszyła się tego spojrzenia. – Moim zdaniem Boga wyznają ci, którzy go potrzebują. Którzy mają ku temu jakiś ważny powód.

Spuściła wzrok.

– Nie musisz mówić mi o co chodzi. Przemyśl jednak to, co powiedziałem.

– Za bardzo wierzę. Nie zmienisz już tego.

– Wiara osłabia. Chodź. – zaczął zagłębiać się między drzewa.

– Nie wydaje mi się – odpowiedziała, podążając za nim.

– Gdzie wcześniej mieszkałaś?

– W Warszawie.

– To dość daleko. – przyznał.

– Prawda.

– A czemu się przeniosłaś?

– Wiesz, rodzice, nowa praca…

– Dobra, nie musisz mi mówić.

– Ale właśnie powiedziałam!

– W sensie prawdy.

– To była…

– Nie pogrążaj się.

Skąd wie? – pomyślała, spuszczając wzrok zawstydzona.

– A ty? – spytała.

– Co ja?

– Urodziłeś się tutaj?

– Tak. Może to dziwne ale uwielbiam to miejsce i niechętnie je opuszczam – powiedział, siadając na złamanym pniu.

– Czemu?

– Nie wiem, jakoś tak się z nim zżyłem. Tu mam przyjaciół.

– Właśnie, mówiłeś o jakimś Jacku…

– Jutro go poznasz. Będzie w szkole.

– Czemu dzisiaj go nie było?

– Jakieś sprawy rodzinne… – powiedział opierając dłonie o kolana.

Chwilę milczeli.

– Piotrek?

– Tak?

– Jak ty to robisz, że wiesz kiedy kłamię, pojawiasz się znienacka, masz taki wpływ na innych w szkole…? No wiesz o co mi chodzi!

– Nie wiem, taki się urodziłem.

– Dar od Boga?

– Heh – jego uśmiech jeszcze bardziej się poszerzył – jak już to od tego drugiego.

– Hm, nie słyszałam by Szatan obdarowywał ludzi.

– E, tam. Żartuję.

– Ale skądś taką cechę masz. Widzę, że jak patrzysz mi w oczy, to jakbyś w nich czytał.

– Nieprawda…

– Widzę to, Piotrek – tym razem ona się uśmiechnęła – już tego nie ukryjesz. Dawaj.

– Ale co?

– Odczytaj coś. – spojrzała mu w oczy. Odwzajemnił spojrzenie i utonął w błękicie jej tęczówek.

– To nie pierwsza taka przeprowadza. Boisz się ich. Nie boisz się zmian. Boisz się właśnie, że nic się nie zmieni. Jest źle. Jakakolwiek jest prawda, z całego serca próbujesz ją ukryć. Do tego bardzo kogoś polubiłaś; ktoś, kogo niedawno poznałaś, bardzo ci się spodobał. Z resztą z wzajemnością. – Zrobił zdziwioną minę. – Do tego nie jesteś przekonana co do istnienia Boga.

I zapadła niezręczna cisza.

– Mówiłem, że nie umiem… – wyszeptał.

– Wiesz o mnie więcej, niż ja sama – odpowiedziała poważnie.

– To chyba źle…

– Nie wiem co o tym myśleć. Wiem jednak, że muszę już wracać.

– To przeze mnie…?

– Nie, po prostu… Rodzice zabiliby mnie, jakbym się spóźniła…

– Dobrze. Mogę cię odprowadzić?

– Jasne, miło by było… Tylko proszę, nie pod sam dom. Ojciec… Nie powinien cię widzieć.

– Dobrze, jak chcesz. – Uśmiech znów zagościł na jego twarzy gdy chwycił ją za rękę

 

5.

 

– Hej Piotrze. Stało się dziś coś ciekawego? – spytał siedzący w mroku chłopak bawiąc się nożem.

– Witaj Jacek. Stało się, oj stało. – Piotr przysiadł obok przyjaciela.

– Co takiego?

Piotrek milczał chwilę.

– Twój sztylet. Jest czysty. Nie mam na nim krwi.

– Do czasu. – Było ciemno, ale Piotr dałby głowę, że jego przyjaciel się uśmiecha. – Co takiego zdarzyło się w szkole?

– Powiedz mi jeszcze proszę, jak rytuał? Przecież to jest najważniejsze, czyż nie?

– Jakby się powiódł, nóż byłby zakrwawiony. Powiedziałbym ci.

Piotr westchnął splatając dłonie.

– W szkole… Doszła nowa dziewczyna – powiedział w końcu. Zrobił przerwę, jakby czekał na odpowiedź. Wiedział jednak, że się jej nie doczeka, więc mówił dalej. – Jest… Poznałem ją nieco bliżej i muszę powiedzieć, że jest… Wyjątkowa. W dodatku cierpi.

– Z powodu tej szkoły?

– Nie.

– To czemu?

– Nie wiem – przyznał – ale się dowiem.

– Spytałbym, po co ci to. Ale domyślam się.

– Powiedziałem ci już przecież. Jest wyjątkowa.

– Dobrze. A co robimy z rytuałem? Kiedy kolejne zebranie?

– W czwartek spróbujemy z tobą. Może wtedy się uda. Przecież tego rytuału jest w stanie dokonać jeden człowiek, aż dziwne że nam się nie udało grupą…

– Damy radę. Jutro planowo idziesz jutro do szkoły?

– Tak.

Chwilę trwało milczenie, które przerwał Jacek.

– Ta nowa – spytał – miłuje Boga?

– Tak… Przeszkadza ci to?

– Oczywiście. Ale mam dziwne wrażenie – spojrzał na przyjaciela podejrzliwie – że tobie nie przeszkadza.

– Oj, Jacek – Piotr uśmiechnął się mimowolnie – aż tak źle ze mną nie jest.

 

6.

 

Kolejna lekcja. Czterdzieści pięć minut piekła. Paulina w duszy błagała Boga, by lekcja się już skończyła. Może i po lekcji miała nastąpić przerwa, ale jeśli nie spotka na niej Piotrka, to i ona może okazać się piekłem. Błagała by skończyła się już szkoła. By skończył się dzień…

Ale wiedziała, że kolejny będzie taki sam. Jedyne, czego naprawdę pragnęła, to zmiany. Ale to było raczej niemożliwe. Z tego piekła na ziemi zbawić mogła ją tylko śmierć.

Dzwonek wyrwał ją z tych przemyśleń. Zarzuciła torbę na ramię i wyszła na korytarz. Tam zaczęła już podświadomie szukać Piotrka.

Ktoś położył jej dłoń na ramieniu. Wyrwała się, myśląc że to jeden z dresów. Dopiero obróciwszy się zrozumiała, że to Piotr.

– Mam nadzieję, że kiedyś to mi uda się zajść cię z zaskoczenia. – powitała go.

– Mam wrażenie, że już się trochę oswoiłaś z tą szkołą. Że już czujesz się tu bezpieczna – odpowiedział.

– Z tym – ogarnęła korytarz ręką – nie da się oswoić. Ale prawda, że czuję się już bezpieczniejsza. Przy tobie.

– Jakbyś miała powód…

– Mam. Boją się ciebie.

– Może mają powód? Może też powinnaś? – stwierdził z udawaną powagą.

– Może. Ale nie boje się. – spojrzała na niego wymuszając uśmiech.

– Cieszy mnie to. Wiesz… to nie jest fajne gdy wszyscy omijają cię szerokim łukiem.

– Właściwie to czemu to robią?

– Nie wiem. A, właśnie. Chciałaś poznać Jacka, prawda?

– No…

– Jacek, bardzo mi miło – powiedział ktoś stojący tuż za nią. Odwróciwszy się zobaczyła wysokiego chłopaka z krótkimi kasztanowymi włosami i szczerym uśmiechem na twarzy.

– Paula. – Uścisnęła jego dłoń. – Łał, od razu widać, że się przyjaźnicie. Niewielu jest tu tak uśmiechniętych.

– W takiej szkole niewielu ma powody do uśmiechu.

– Mam rozumieć, że wy macie?

– Stwierdziliśmy, że człowiek radosny więcej osiągnie. – wyjaśnił Piotr.

– Dobre podejście do życia. Naprawę więcej osiągniecie. Tylko czemu z takimi ambicjami chodzicie do takiej szkoły? To zdecydowanie nie jest miejsce dla ludzi, którzy chcą coś osiągnąć w życiu…

– Cóż, to jedyna szkoła w okolicy. Poza tym jak już chce się czegoś uczyć to warunki na lekcji nie są aż tak uciążliwe. Da się przywyknąć. Ale masz rację, mało ludzi, którzy ukończyli tą szkołę, zostało kimś – odparł Jacek.

– Ale zaraz – zdziwił się Piotr – czy ty też nie chcesz czegoś w życiu osiągnąć?

– Chcę. Ale ta szkoła nie była moim wyborem. Wiecie, rodzice. No i jak sami powiedzieliście, w okolicy innej nie ma.

Rozległ się dzwonek i wszyscy udali się na kolejną lekcję. Tego dnia kończyli wyjątkowo wcześnie, ale dla Pauliny było to i tak za długo. Każda lekcja, każda chwila w tej szkole była udręką. Kiedy skończyła, wzięła swój plecak i ruszyła w stronę wyjścia ze szkoły. Znowu przestraszył ją pies, ale tym razem tylko przeklęła i poszła w stronę kościoła.

Wioskę, w której teraz mieszkają, trudno nazwać wioską, pomyślała po drodze. To bardziej niewielka osada w lesie, aż zadziwiające że mają tu prąd.

W końcu dotarła do kościoła. Nikogo nie było w okolicy. Westchnęła i weszła do środka. Klęknęła w pierwszym rzędzie. W modlitwie prosiła Boga, by pomógł jej przetrwać to całe trudne życie, które już ją przerasta. W końcu przeżegnała się i wyszła. Zatrzymała się w nadziei, że Piotrek stoi tam, gdzie wczoraj. Odwróciła się. Jego nie było. Obróciła się z powrotem w stronę drogi.

Siedział pod drzewem, przyglądając się jej z uśmiechem. Dałaby głowę, że przed chwilą go tam nie było.

– Myślałam, że już mnie nie zaskoczysz. – przyznała.

– A zaskoczyłem? – udał zdziwionego.

– Zaskoczyłeś. Pozytywnie.

– Po prostu jestem. – wstał powoli, otrzepując się.

– I o to właśnie chodzi. Skąd wiedziałeś, że mnie tu znajdziesz?

– To przecież dom Boży. Gdzież indziej mogłabyś być?

– No właśnie wszędzie!

– A jednak jakoś wiedziałem, że cię tu znajdę. Lubisz wspinać się na drzewa?

– Słucham?

– Słyszałaś.

– Cóż, nie wiem, mieszkając w mieście nie miałam zbyt często do tego okazji…

– Nie chciałabyś spróbować?

– W sumie… czemu nie. – Odwzajemniła uśmiech.

– To chodź – powiedział, i zaczęli zagłębiać się między drzewa. Rzeczywiście ich gęste i grube gałęzie doskonale nadawały się do wspinaczki.

– Trudno mi uwierzyć, że nigdy nie próbowałaś wspinać się – stwierdził Piotr po drodze.

– Nie to, że nigdy nie próbowałam. Zdarzało się, ale to były małe drzewa i małe wysokości. To nie to samo.

– No to teraz spróbujesz. – Zatrzymał się przy dorodnym, wielkim dębie. – Najtrudniej jest zacząć, podsadzę cię, jeśli pozwolisz.

Zarzuciła mu ręce na szyję i pozwoliła się podsadzić, po czym chwyciła się gałęzi i wspięła się na nią. Piotr skoczył, chwycił się jej, podciągnął i usiadł obok niej.

– Idź przede mną, będę cię asekurował.

– Oj, jak miło. – uśmiechnęła się do niego, po czym poczęła wspinać się wyżej. Wchodziła powoli i ostrożnie, ale nie miała większych problemów. Kilka razy zdarzyło się, że Piotr musiał jej pomóc. Nieraz robił to wchodząc inną drogą ponad nią i wciągając na daną gałąź.

– Dobry w tym jesteś. – Nie omieszkała zauważyć.

– Dzięki. Wiesz, jako że się tutaj wychowałem, to nic dziwnego – odrzekł, opierając się o pień. – Mam nadzieję, że schodzenie pójdzie nam równie dobrze.

– Zawsze możesz zostawić mnie na górze.

– Czemu mam wrażenie, że byś tego chciała?

Odpowiedziała milczeniem. Jeśli zostałbyś, chciałabym, pomyślała.

Koronę osiągnęli szybko. Paulina odsunęła się by zrobić mu miejsce. Miała nadzieję, że gałąź ich wytrzyma, bo upadek z tej wysokości to pewna śmierć. Jednak gdy zobaczyła rozciągający się stamtąd widok, przestała o tym myśleć. Zalesione góry, i rzadkie domki w dolinie, jakby czas się tam zatrzymał. Do miasta nie było wcale tak daleko, a miało się wrażenie, że jest się w zupełnie innym świecie. Mieszkając w Warszawie nie sądziła, że są w Polsce takie miejsca jak to, Rycerka Górna.

Usiadł obok niej, a uśmiech nie znikał z jego twarzy.

– Piotrek?

– Hm? – Wydawał się wyrwany z zamyśleń.

– Czy ty czasem przestajesz się uśmiechać?

– Zdarza się. – przyznał. – Ale nie lubię tych chwil.

– Też pewnie bym ich nie polubiła.

– A ty czasem się uśmiechasz? – spojrzał jej w oczy. I to właśnie była ta chwila, gdy przestał się uśmiechać.

– Ale przecież często to robię, nieraz widziałeś…

– Mi chodzi o szczery uśmiech.

– Och, Piotrek, jak ty potrafisz przejrzeć człowieka…

– A wiedz, że nieraz mi to przeszkadza. Wolałbym myśleć, że wszystko u ciebie w porządku i niema się czym przejmować.

– No ty akurat nie masz się czym przejmować.

– Ale przejmuję się – powiedział, obejmując ją ramieniem. – Widzę jak cierpisz. Położyła głowę na jego ramieniu.

– Bo… – zaczęła – bo… – Jej głos stał się płaczliwy. – Chodzi o mo…

– Nie mów. Wiem już o co chodzi – powiedział smutno.

– S… Skąd? – otarła łzę.

– Szczerze, to nie wiem. Chociaż… widziałem jak odgarniałaś włosy i domyśliłem się. Starałaś się to przypudrować ale ranę i tak widać.

– Ale skąd wiedziałeś, że to…

– Ojciec? Ech, nie wiem.

– Ten twój dar…

– Żałuję, że go mam, ale nie mówmy o tym… Paula, chciałem wiedzieć, od kiedy to się dzieje?

– Od kiedy pamiętam…

Piotr, po raz pierwszy na jej oczach, zrobił ponurą minę.

– Nie próbowałaś nic z tym zrobić? – spytał, nie patrząc na nią.

– Niby co?

– Mogłaś uciec.

– Ech, ale ja potrzebuję domu!

– Dom nie zawsze jest tam, gdzie rodzina.

– Gdyby to był tylko ojciec, już dawno bym uciekła. Ale nie mogę zostawić matki… Traktuje ją podobnie. Poza tym jest chora. Bardzo chora.

Czekała, aż coś odpowie. Nie doczekawszy się otarła łzy i mówiła dalej:

– Ale jeszcze nie powiedziałam ci jaki był prawdziwy powód przeprowadzki… Chyba, że już to wiesz?

– Nie. – skłamał.

– Bo mój ojciec… On żyje z dużych napadów. Mają ekipę. Znaczy, mieli. Ech… Akcja na terenie Warszawy nie poszła dobrze. Jeden zginął, a mój ojciec został rozpoznany, więc porzucili go, dając mu część łupu. Tak, łup jednak był. No i był poszukiwany, więc uciekliśmy tu, do Rycerki.

– Skąd to wszystko wiesz?

– Słyszałam, jak mówi to matce.

Po co ja mu to wszystko mówię, pomyślała Pala. Znam go dwa dni, ale… Jestem pewna, że zachowa to dla siebie i że mogę m zaufać. Wiem, że mogę mu to mówić. Dziwnie się czuję, jakby mnie rozumiał. Potrzebowałam kogoś takiego…

– Przykro mi, Paula. Aż dziwne, że tak tragiczne wydarzenia cię nie zniszczyły. Jesteś wspaniała, wyjątkowa…

– Ech, dzięki. Jeśli chodzi o ojca, to nie wszystko.

– Wiem.

– Skąd? Ach, przepraszam, głupie pytanie.

– Często to robi?

– Czasem, jak się mocniej schleje. Wtedy walnie mnie parę raz i… – Załkała cicho.

Ujął jej dłoń milcząc i jeszcze mocniej przytulił ją do siebie. I trwali tak w milczeniu. Patrzyła na niego i widziała, że myślami jest daleko.

– Piotrek?

– Tak? – nadal wydawał się nieobecny.

– A twoi rodzice?

– Nieciekawa historia. Zginęli w pożarze kiedy byłem niemowlęciem. Nie powinienem tego pamiętać, a mimo to jeszcze mi się to śni. Wychował mnie…. Wujek. Ten wujek, on mieszkał obok. Ocalił mnie. – wyglądał jakby przypominał sobie to wydarzenie. Nagle jednak jakby się ocknął. – Ale nie mówmy o tym, to stare dzieje, ty masz problem teraz i on trwa. I coś trzeba z nim zrobić!

– Niby co?

– Nie wiem. Jeszcze nie wiem.

– Jeszcze?

– Ja zawsze coś wymyślę. – Uśmiechnął się.

– Skoro tak mówisz. – Wtuliła się.

– Obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby ci pomóc.

– Czemu? – Udała zdziwienie, podnosząc głowę.

– Niech to zostanie moją tajemnicą. – Zbliżył się do niej.

– Ja ciebie też.

To był jej pierwszy pocałunek. Miała zapamiętać go do końca życia. Odnosiła wrażenie, że dla niego też. Tak się przykładał, był taki delikatny acz starał się, jakby, tak jak ona, odkrywał coś nowego. Przytulili się niepewnie, zafascynowani wzajemnym uczuciem.

– Tak, dobrze zrozumiałaś – powiedział, odrywając na chwile wargi od jej ust – kocham cię.

 

7.

 

Jacek siedział na pniu wpatrując się w ciemność.

– Witaj. – Piotr usiadł obok niego pojawiając się niewiadomo skąd.

– Ta nowa… Może i ma coś w sobie, że tu nie pasuje, ale nie jest aż tak wyjątkowa jak mówiłeś – powiedział na powitanie.

– Jak dla mnie jest. I zacznijmy od tego, że ma imię.

– Ale nie zmienia to faktu, że jest nowa.

– Dobrze, dobrze. W ogóle, znalazłeś już kogoś dobrego do rytuału, potrzeba dużo krwi… Jakiejś ofiary…

– Hmmm… Nowa?

Piotr spojrzał na niego nienawistnie.

– Dobra, jak sobie chcesz. Paulina? – poprawił.

– Nie!

– Mówiłeś, że jest wyjątkowa…

– Nie!

– Ach, że w tym sensie… I tak bardzo…

– W tym sensie i tak bardzo.

– Dobrze. Znajdzie się kogoś innego.

– Ech, Jacek, jest jeszcze coś, o czym ci nie powiedziałem.

– Co takiego? – zaniepokoił się.

– Chcę odejść z Zakonu…

– Jak to? – spytał, nie dowierzając.

– Dla niej.

– Znasz ją dwa dni…

– W Zakonie nigdy nie było dobrze.

– Piotr, myśl! Z Zakonu nie można po porostu odejść!

– Ucieknę stąd.

– Mistrz dopadnie cię wszędzie! Poza tym przecież on cię ocalił! Ocalił nas wszystkich! Dlatego staliśmy się jego uczniami, częścią Zakonu! Ciebie z pożaru, mnie z choroby… Zawdzięczamy mu życie!

– Masz rację… – Spuścił wzrok.

– Przyjacielu. – Położył mu dłoń na ramieniu. – Nigdy więcej nie myśl o opuszczeniu Zakonu.

– Tak. Masz rację. Ale ofiarę – spojrzał Jackowi w oczy i, jak zwykle, uśmiechnął się – znajdę inną.

 

8.

 

Paulina przyszła do szkoły jeszcze bardziej przygnębiona, niż zwykle. Starała się to ukryć, ale podświadomie wiedziała, że Piotrek się zorientuje. I zauważy sińca na szyi.

Przy wejściu woźny rozmawiał z jakąś nauczycielką. Bruna na szczęście nie było.

Nawet nie oglądała się za Piotrkiem. Przywykła już, że to on najpewniej znajdzie ją. Miała nadzieje, że stanie się to jak najszybciej.

Westchnęła i weszła do klasy.

Lekcja przebiegała jak zwykle. Nawet nieco lepiej, bo nie składano jej już jednoznacznych propozycji, ani nie zaczepiano. Wszyscy dzielili się plotami o zaginięciu psa szkolnego. Nie wiedziała, że Bruno był ich takim pupilkiem, ale z tego, co mówili, wynikało, że mieszkał w budynku szkolnym od początku jego istnienia, czyli czternaście lat. Rzeczywiście, uświadomiła sobie Paulina, gdyby go tu nie lubili, już dawno zdechłby ,,w niewyjaśnionych okolicznościach''.

Na przerwie też tylko o tym mówili. Szukała Piotrka, może on coś by o tym wiedział. Jego jednak nigdzie nie umiała znaleźć. Miała nadzieję, że w końcu zaskoczy ją, zajdzie od tyłu jak zawsze, ale to się nie stało. Ani na tej przerwie, ani na drugiej, ani na trzeciej.

Na czwartej przerwie zaprzestano tworzenia nowych teorii o zaginięciu Bruna i wrócił normalny rytm szkolnego życia. Znów posypały się białe proszki, zapłonęły końcówki skrętów, a niegrzeczne dziewczyny prowadziły do ubikacji równie niegrzecznych chłopaków.

Niepokoiła się o Piotrka. Była pewna, że gdyby planował nie przyjść dziś do szkoły, wczoraj by jej o tym powiedział. Miała nadzieję, że nie stało się nic złego…

W rozmyślaniach przerwało jej dwóch chudych gości. Jeden miał dredy i grubą kurtkę, a drugi był łysy a spod przesadnie wielkiej bluzy ledwie widać było spodnie.

– Hej, nowa! – szturchnął ją łysy.

Wystraszyła się. Zrobiła krok w tył i oparła się o ścianę.

– Twojego chłoptaśa nie ma w szkole, wiesz? – Uśmiechnął się dredowaty. – To znaczy, że jesteś bezbronna. To jak, zrobisz to po dobroci, czy musimy cię zmuszać? – Złapał ją za ramię.

– Puszczaj! – Bezskutecznie próbowała się wyrwać.

– Rozumiem, że wybierasz zmusz… – nie zdążył dokończyć. Padł na podłogę z hukiem. Napastnik był potwornie szybki. Rozpoznała go dopiero w momencie, gdy z pozoru lekkim ciosem rozwalił łysemu wargi. To był Piotrek.

Łysy był znacznie wyższy od niego. Panicznie zaatakował na skroń, ale Piotr błyskawicznie zablokował uderzenie lewą ręką. W tym samym momencie walną go prawicą w brzuch, aż zgiął się wpół. Od razu przeszedł do ciosu lewym łokciem w skroń. Łysy uderzył o szafkę i jedynie dzięki temu nie upadł na ziemię. Wtedy Piotr zamachnął się. Zobaczyła jego twarz. Nie był wściekły. Robił to wszystko z zupełnie obojętną miną.

Uderzył prosto w nos. Mimo gwaru, jaki panował na korytarzu, usłyszała trzask łamanej kości. Dwie strugi krwi polały się plamiąc mu bluzkę, a on osunął się na podłogę.

Dres z dredami właśnie się podnosił. Akurat był w pozycji siedzącej, gdy Piotr odwrócił się i z półobrotu kopnął go w szczękę, posyłając z powrotem na ziemię. Solidnie wyrżnął potylicą. Ale na tym się nie skończyło. Schylił się, złapał go za kurtkę i postawił do pionu przy ścianie, jakby ten nic nie ważył. Prawą ręką, niemal bez zamachu, walnął go w gardło. Złapał się za nie i padł dusząc się.

Paulina otrząsnęła się ze zdziwienia. To wszystko trwało może trzy sekundy. Molestowanie może było tu na porządku dziennym, ale pobicie dwóch osób przez jednego napastnika w tym tempie widać nie, bo ludzie zaczynali się schodzić, tworząc wokół nich tłum.

Piotrek chwycił ją za rękę i ruszył wgłęb korytarza. Ludzie rozstąpili się posłusznie, przepuszczając ich.

– Przepraszam – powiedział, gdy byli już sami, a większość tłumu zajęła się poszkodowanymi.

– Za co? – zdziwiła się.

– Zostawiłem cię tu samą. Nie powinienem tego robić.

– Przestań, przecież nie jesteś za mnie odpowiedzialny…

– Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało.

– W ogóle, to gdzie byłeś? – spytała, siadając pod ścianą.

– Wujek zachorował, musiałem się nim zająć. – skłamał bez mrugnięcia okiem.

– Mhm.

Objął ją, a ona położyła mu głowę na ramieniu.

– To znowu się stało – stwierdził Piotr.

– Co?

– Twój ojciec… Ech, przykro mi… Naprawdę…

– Przywykłam…

– Nie mów tak, z tym trzeba coś zrobić… A, właśnie, mam coś dla ciebie. – sięgnął za pasek. Ze zdziwieniem podniosła głowę.

Podał jej niewielki, zdobiony sztylet. Głowica była spiczasta, a między jelcami, przed ostrzem wyżłobiony był wzięty w koło pentagram. Ostrze zaś miało kruczoczarny kolor.

– Nie mam na myśli ojca, ale gdyby kiedyś powtórzyła się sytuacja taka, jak przed chwilą, a ja bym nie przyszedł. – pośpieszył z wyjaśnieniami.

– Łał… – Wzięła go do ręki. Był dziwnie lekki i wyważony. Dzięki jakiemuś skórzanemu obiciu nie ślizgał się w dłoni. – Skąd to masz?

– Kupiłem na targu staroci. Uważaj, bardzo ostry. Tu masz pokrowiec – odpiął skórzany futerał od paska.

– Dzięki. – Uśmiechnęła się. – Mam nadzieję, że mi się nie przyda.

– Szczerze powiedziawszy, ja też.

Milczeli chwilę przytulając się. Ona pierwsza przerwała ciszę.

– Dobrze walczysz – stwierdziła.

– Bo w słusznej sprawie.

– Nieludzko dobrze.

– A tam, przesadzasz. – Uśmiechnął się.

– Ciekawe czym jeszcze mnie zdziwisz…

– Sam nie wiem, niczym nie planuję. Póki co.

Pocałowała go w policzek. Dokładnie w tym momencie rozdzwonił się dzwonek wzywający wszystkich na lekcje.

– Po lekcjach, tam gdzie zwykle? – spytał Piotr.

– Oczywiście.

 

9.

 

Nie spytała dlaczego nie mogą razem przejść ze szkoły pod kościół. On by na nią poczekał, potem poszliby razem do lasu. Tak właśnie byłoby normalnie. O Piotrku zaś powiedzieć mogła wiele, ale normalny z pewnością nie był. Poza tym widziała, jak drażnił go kościół. W ogóle nie chciał tam wchodzić, jakby się bał.

Piotrek? Bać się? – skarciła w myśli sama siebie. Znała go krótko, ale wiele już o nim wiedziała. Do strachliwych nie należał. Ogółem, był dziwny. Wyjątkowy.

Przez kilkanaście minut całe serce i umysł poświęciła modlitwie. W końcu musiała jednak wrócić do brutalnego świata, w którym dopiero od niedawna zaczęły się pojawiać piękne momenty.

Wyszła z kościoła. On już czekał na środku ścieżki.

– O, jak dziwnie! – powitała go, przytulając.

– Co dziwnie?

– No normalnie, jak człowiek na mnie czekasz. Nie pojawiasz się gdzieś za mną czy między drzewami. – Uśmiechnęła się.

– Widzisz, zaskakuję przejawami normalności. – Odwzajemnił uśmiech, pocałował ją i, chwyciwszy za rękę, pociągnął w stronę lasu. – Chodź.

Ruszyli między drzewa. Ich wzajemna miłość sprawiła, że lasek ten nie wydawał się zwykłym Polskim laskiem na wsi. Promienie słońca ułożyły się tak, że wyeksponowały majestat drzew i piękno kwiatów. Mogli zapomnieć o świecie, który istniał gdzieś poza tym miejscem. O czasie, który płynął poza nim. I o sprawach, które w nim zostawili.

Oparł się pod drzewem, na które wczoraj się wspinali. Ona położyła się opierając głowę na jego piersi. Objął ją.

– Czy to wszystko nie kojarzy ci się z ogrodami Edenu? – spytała radośnie.

– Szczerze – nie. Ogrody Edenu kojarzą mi się źle. Z czasami nieświadomości.

– Co masz na myśli?

– Gdy ludzie byli w raju nie znano miłości innej, niż ta do Boga. Przynajmniej nie znano takiej, jak teraz. Ale wiem, że nie to miałaś na myśli. Dobrze, ogrody Edenu, trzymajmy się tego określenia. Za grosz we mnie romantyczności.

– Wręcz przeciwnie. – Obróciła głowę, by pocałować go w policzek. – Cieszę się, że przenieśliśmy się tutaj. Bo poznałam ciebie.

– To aż taka odmiana w twoim życiu?

– Miłość? Tak. Nie, nie mówię, że do nikogo jej nie żywiłam. Po prostu nikt nigdy mi jej nie okazywał…

– Podziwiam, że mimo tak złego wpływu świata jesteś tak wspaniałą dziewczyną. – Pocałował ją w szyję. – Znam niejedną osobę, o podobnej sytuacji rodzinnej do twojej. To ich przerosło i zniszczyło. Ale ty naprawdę jesteś wyjątkowa. I wydajesz się nie mieć do nich żalu…

– Do matki naprawdę nie mam. – przyznała.

– A do ojca?

– Jeszcze pytasz… Chcę mu wybaczyć, ale nie umiem.

– Nie powinnaś!

– Nie odwrócisz mnie od wiary. Dotychczas tylko ją miałam.

– Ech, na twoim miejscu pewnie też bym wierzył.

– Pewnie tak. Bez tego nie dałabym sobie rady. Ale nie mówmy już o moich problemach. Ani o twoich. W ogóle nie mówmy o problemach. Cieszmy się chwilą.

– Jest czym.

Milczeli chwilę.

– Miałeś wcześniej dziewczynę? – spytała znienacka.

– Mieliśmy nie rozmawiać o problemach – odrzekł niewzruszenie. Wyraźnie ucieszył się widząc, że wywołał jej śmiech. – No, ale żartuję. Nie, nie miałem. Nie było odpowiedniej. Aż żałuję, że nie poznałem cię wcześniej.

– Boję się, że niedługo będą chcieć wrócić do cywilizacji. Moi rodzice. Znam ich, nie chcą tu być wiecznie.

– Dopiero tu przyjechali, trochę czasu mamy. – Zastanowił się.

– Piotrek – spojrzała mu w oczy – zrozum, że ja chcę spędzić z tobą więcej niż trochę czasu.

– Znam cię kilka dni… Ale czuję to samo. Kocham cię. Nauczyłaś mnie znaczenia tego słowa. Całe życie miałem wrażenie, że na coś czekam. Tak, czekałem na ciebie.

Odwrócił się by ją pocałować. Robił to powoli, czerpiąc przyjemność. Ona zapominała o świecie i pragnęła z całego serca, by ta chwila trwała wiecznie.

Ale nie trwała.

Jak każda piękna chwila, musiała się skończyć.

 

10.

 

Było ciemno. Jacek siedział oparty o pień zwalonego drzewa. Głowę miał opuszczoną a twarz ukrywał w dłoniach.

– Nie martw się, przyjacielu. Uda się następnym razem.

Niechętnie podniósł wzrok. Piotrek usiadł obok niego.

– Udałoby się, gdybyśmy mieli ofiarę z człowieka! – Oburzył się Jacek.

– Nie wiadomo. Pies też dobry, krew to krew. Poza tym – Piotrek przeszył go wzrokiem – wybrałeś złą ofiarę. Prędzej ja się poświęcę.

– Ale następnym razem to musi być człowiek. Nieważne kto.

– Dobrze, będzie. Ufff, Jacek, i ty się tak przejmujesz? Ja mam gorszy problem. Ja naprawdę chcę z tym skończyć. Dla niej.

– Nie możesz.

– Właśnie wiem. I to mnie dobija.

– Mistrz zareagował podobnie jak ja i nie powiedział, kiedy próbujemy następny raz. – Jacek zmienił temat.

– No… Chyba trochę z tym poczekamy.

– Nie wiem. Mistrz orzeknie na zebraniu.

– Kiedy?

– Pojutrze, o tej porze co zwykle.

– Dobrze. Będzie spokojny dzień bez oszukiwania Pauli.

– Czym ją oszukujesz niby?

– Udaję.

– Co udajesz?

– Udaję, że drzemią we mnie jeszcze jakieś resztki normalności i człowieczeństwa.

 

11.

 

Paulina weszła do szkoły. Korytarz wydawał się jej jeszcze bardziej ponury, niż zwykle. Miała dość świata, w którym przyszło jej żyć. Zdała sobie sprawę, że całe jej życie było smutnym oczekiwaniem na poprawę, która i tak miała nigdy nie nadejść. Może i teraz nadeszła, ale po złu rzeczywistości, jakie wczoraj o sobie przypomniało, wiedziała, że nawet spotkanie z Piotrkiem temu nie zaradzi. Da chwilę zapomnienia, ale nic nie zmieni. Jednak chwila zapomnienia była lepsza, niż nic. Zaczęła go szukać. Nie znalazła. Widziała, że jeśli on będzie chciał, to ją znajdzie. Miała jednak nadzieję, że będzie chciał.

Weszła do klasy.

Że nawet na szkołę normalną nie mogłam natrafić, pomyślała ze smutkiem.

Lekcja wyglądała jak zwykle. Już od jakiegoś czasu przestano ją zaczepiać, składać propozycje i proponować narkotyki, a to wszystko dzięki Piotrkowi. Teraz jednak przez chwilę rozważała, czy nie poprosić kogoś o trochę kokainy. Wszystko dla chwili zapomnienia. Szybko jednak odgoniła tą myśl. Kusiło ją by zgrzeszyć, ale powstrzymała się. Całe życie się powstrzymywała.

A w końcu nadeszła przerwa. Piotr stał tuż przy drzwiach klasy. Wszyscy omijali go szerokim łukiem. On zaś nie uśmiechał się.

Wyczuł, pomyślała zaniepokojona podchodząc do niego.

– Paula… – Objął ją czule.

– Mój ojciec wczoraj znowu popił i… – Zaczęła, podświadomie wiedząc, że wcale nie musi mu tego mówić.

– Wiem. – Rozwiał wszystkie jej wątpliwości. – I nie godzę się z tym.

– A myślisz, że ja się godzę? – spytała powstrzymując się od płaczu. – Podobnie jak i ja, nic nie możesz z tym zrobić.

– Wiem – skłamał – i nienawidzę uczucia bezradności.

Puścił ją. Usiedli pod ścianą.

– Sztylet, który ci dałem. – Piotr przerwał milczenie.

– Hm?

– Czemu go nie użyłaś?

– Na ojca? Nawet przez myśl mi to nie przyszło. Nie umiałabym…

– A chcesz, bym ja to zrobił? – spytał bez cienia emocji.

– Piotrek! – Spojrzała na niego z oburzeniem. – Zaczynam się ciebie bać!

– Czemu? Chcę tylko twojego dobra…

– Proponujesz mi zabójstwo mojego ojca…

– Który nie zasługuje na to, by być ojcem.

– Ale jest człowiekiem! Każdy człowiek ma prawo do życia.

– Właśnie – spojrzał jej w oczy – a on niszczy twoje życie.

– Zapewniając sobie bilet do piekła. – dodała. – Nie chcę, byś szedł w jego ślady i zstępował na złą drogę. Poza tym nie wierzę, że potrafiłbyś zabić człowieka.

– Masz rację – skarcił się w duchu za to, że wciąż ją okłamuje – nie potrafiłbym.

– Możemy już o tym nie gadać?

– Nie gadać możemy, ale oboje i tak będziemy o tym myśleć. – Ujął jej dłoń.

– To prawda. Możesz się spotkać po szkole?

– Dzisiaj nie, wybacz. Chciałbym.

– Wierzę na słowo.

Milczenie, które teraz zapadło, przeciągało się niepokojąco.

– Piotrek?

– Tak? – odparł trwając w zamyśleniu.

– Uśmiechnij się, proszę. To takie dziwne gdy się nie uśmiechasz… – Położyła głowę na jego ramieniu.

– Czemu? – spytał, obejmując ją ramieniem.

– Ty się zawsze uśmiechasz…

– Teraz też powinienem?

– Tak, to poprawi mi nastrój…

– Skoro tak mówisz. – Wymusił uśmiech. Udawał jednak tak dobrze, że Paulina nie zauważyła różnicy. Spojrzał jej w oczy i zrozumiał, że się nabrała. I ucieszył się, że chociaż to mu wyszło.

Dzwonek wezwał ich do klas.

– Dzisiaj kończę wcześniej, więc nie zdziw się jak po długiej przerwie już mnie nie będzie – zdążył powiedzieć. – Ale bądź spokojna, Jacek będzie cię pilnować.

Po kolejnych czterech lekcjach Piotrek znów podszedł do Pauli. Objął ją i pocałował. Chciała już go puścić, ale on nie pozwolił jej, przedłużając pocałunek. W końcu rozłączyli usta.

– Rozumiem, że już idziesz? – spytała.

– Dobrze rozumiesz. – Na jego twarzy znów pojawił się wymuszony uśmiech. – Na razie.

– Pa.

Ruszył do wyjścia. Po drodze zastał Jacka, który spojrzał na niego pytająco.

– Postanowiłem… – zaczął, patrząc mu w oczy.

– Powodzenia, przyjacielu. – Położył dłoń na jego ramieniu.

– Myślałem, że mnie skarcisz… – Nie krył zdziwienia.

– Po co? Nie zmieniłoby to twojego postanowienia. I może jestem przeciwny, ale to twoja decyzja…

– Dzięki. – Uśmiechnął się, i ruszył biegiem do wyjścia.

 

12.

 

Doszedł już do kościoła. Od razu skręcił między drzewa. Szedł spokojnie, rozglądając się. Wszystko wokół zaczęło mu się wydawać piękniejsze niż zwykle. Wcześniej nie doceniał uroku życia i świata. Bo tak to już jest, zwykle doceniamy coś dopiero, gdy mamy to stracić.

Szedł długo, rozglądając się dookoła i wspominając wspólne chwile z Pauliną. Rozmyślał o słuszności swojej decyzji, ale nie miał zamiaru jej zmieniać.

W końcu dotarł do celu. Jego oczom okazał się niewielki, czarny budynek bez okien. Nad drzwiami wyrzeźbiony był wzięty w koło pentagram. Piotr odetchnął ciężko.

To był jego prawdziwy dom. Tutaj wziął go Mistrz zaraz po ocaleniu z płonącego domu. Tu nauczył się czytać w ludzkim umyśle. Tu nauczył się wszystkiego, co umiał.

Tutaj narodził się naprawdę.

Wszedł do środka. Minął ławy ustawione przy ścianach i szedł w stronę udanego wizerunku Szatana. Zatrzymał się pośrodku wymalowanego na podłodze pentagramu. Wydawać by się mogło, że zrobił to przez przypadek.

Podszedł do ołtarza i zebrał stamtąd pięć świec i szklaną misę. Ustawił świece na końcach ramion pentagramu. Uklęknął w środku, nad misą. Zza pasa wydobył sztylet o czarnym ostrzu. Dokładnie taki, jaki podarował Paulinie.

Podciągnął rękaw bluzy i przeciął sobie żyły w lewym nadgarstku. Krew zaczęła ściekać do misy.

Świece zapłonęły.

 

13.

 

Obudził się leżąc pośrodku świątyni. Dookoła stały ugaszone świece. Misa z krwią była pełna po brzegi.

Spojrzał na swój nadgarstek. Po cięciu została zaledwie niewielka blizna. Westchnął, podnosząc się i uznając swoje niepowodzenie. Dopiero wtedy go zobaczył.

Przed ołtarzem stał około dwunastoletni, niewinnie wyglądający chłopczyk w zielonym sweterku. Gęste kasztanowe włosy ledwie zasłaniały mu uszy. Uśmiechał się radośnie.

– Co tu robisz? – spytał zdziwiony Piotr, starając się wypaść przyjaźnie.

– Wzywałeś mnie. – Padła odpowiedź. Głos jednak dublował się i z pewnością nie należał do dwunastoletniego chłopca. Do tego nie dochodził z jego ust, a zewsząd. Zadudnił w głowie Piotra, który wstał w mgnieniu oka.

– Jesteś…

– Tak. – Uśmiech chłopca jeszcze się poszerzył, a głos zdawał się trząść całym światem. – Jestem wysłannikiem stamtąd. – Wskazał na podłogę.

– Nie sądziłem, że przyjdziesz. Próbowaliśmy cię wzywać nieraz i nigdy się nie pojawiłeś…

– Próbowaliście w złym celu. Chcieliście osiągnąć moją potęgę, uczyć się ode mnie. Niepotrzebnie. Ja przyszedłem, bo zainteresował mnie twój powód.

– Tak. Mam bowiem prośbę. Błaganie wręcz. Chodzi o…

– Wiem, o co ci chodzi, Piotrze. Zrobię to. Mam jednak jeden warunek. Musisz…

– Zgadzam się! – przerwał mu.

Chłopiec uśmiechnął się tryumfalnie.

 

14.

 

Paula wstała wcześniej. Westchnęła, obudziwszy się z pięknego snu w brutalnej rzeczywistości. Usiadła na łóżku i poprawiła włosy, po czym wstała. Poszła do kuchni i leniwie, powoli się wzbudzając, zrobiła sobie kawę. Gdy ta się parzyła, ona poszła z kubkiem zajrzeć do sypialni rodziców. Drzwi były otwarte.

Stanęła jak wryta. Kubek upadł na ziemię i roztrzaskał się na małe kawałki. Ojciec, ze spuszczoną głową klęczał trzymając dłoń matki. Ona zaś siedziała na łóżku z uśmiechem na twarzy. Z oczu obojga płynęły łzy. Po minach widziała jednak, że są to łzy szczęścia.

Ich spojrzenia zwróciły się w jej stronę. Ojciec wstał, a ten dziwny, radosny uśmiech, nie znikał z jego twarzy.

– Paulinko… – powiedział, robiąc krok w jej stronę. Cofnęła się wystraszona. – Nie bój się mnie. Tobie też należą się przeprosiny. Wybacz, że zniszczyłem twoje dzieciństwo. Może nie zmieni to twojego mniemania o mnie, ale obiecuje, że od dziś nie tknę alkoholu i nie skrzywdzę już nigdy ciebie ani mamy. Przepraszam. – Był już wtedy na tyle blisko, by móc ją objąć. Obrzydzało ją jego ciało, a mimo o odwzajemniła uścisk. Była zbyt zaskoczona, by powiedzieć cokolwiek racjonalnego. Spojrzała na matkę.

– M… Mamo? – wyjęczała widząc, jak ta, jak gdyby nigdy nic, wstaje z łóżka.

– Choroba zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Od dziś wszystko się zmieni, skarbie. Pomóż mi to pozbierać. – Schyliła się po największą część kubka. Po chwili dopiero do Pauli doszło, że to się dzieje naprawdę. Uklęknęła obok matki i pomogła jej zbierać szkło.

– Od dziś kończę też z przestępczym życiem. – powiadomił ojciec. – Nie wrócimy do Warszawy, ani nigdzie indziej. Zostaniemy tutaj i będziemy wieść szczęśliwe życie. Spodoba ci się.

– Chwila… Chcesz powiedzieć, że zamieszkamy tu na zawsze? – spojrzała na ojca z nadzieją w oczach.

– Tak. I będziemy normalną rodziną, w której panuje miłość. A ja znajdę pracę. Łup z Warszawy wkrótce się skończy, a musimy jakoś zapracować na chleb. Cieszysz się?

Paula uśmiechnęła się radośnie.

– Jak nigdy! – wykrzyknęła.

Wciąż nie mogła uwierzyć, że to się dzieje. Bała się, że nagle obudzi ją kłótnia rodziców. Mimo, że matka była śmiertelnie chora umieli się kłócić tak, że łzy same cisnęły im się do oczu. Ale to miało się zmienić

Przy wspólnym śniadaniu rozmawiali o planach na ich piękną przyszłość. Potem Paulina ubrała się, pożegnała czule i wyszła do szkoły. Miała taki zapał do życia, jak nigdy.

Niech no tylko Piotrek się dowie, pomyślała.

Weszła do budynku. Nie szukała go nawet w nadziei, że on sam ją znajdzie. Miała straszny zapał do nauki.

Dałaby głowę, że lekcja też się zmieniła. Nauczyciel miał na niej prawo głosu, a narkotyki brano dyskretnie i nie afiszowano się nimi. Coraz lepiej.

Na przerwie zaczęła desperacko poszukiwać Piotrka. Już widziała jego minę jak wyczyta w jej oczach co się stało. Długo nie umiała go zaleźć. Zobaczyła jednak Jacka. Gdy spostrzegł, że ona na niego patrzy, sam do niej podszedł.

– Wiesz gdzie jest Piotrek? – spytała.

– Musisz iść do kościoła. Tam skręć w prawo. Idź, aż nie natrafisz na pagórek, za którym znajdziesz…

 

15.

 

Nie szła, a biegła. Na widok pagórka serce zaczęło wtłaczać w jej żyły ogromne ilości adrenaliny. Za pagórkiem zaś znalazła budowlę z czegoś, co wyglądało jak czarne drewno. Była mała i nie miała okien. Nad drzwiami widniał wzięty w koło pentagram. Przypomniała sobie, że dokładnie to samo widziała na sztylecie, który dostała od Piotrka.

Pchnęła drzwi, które otworzyły się z trzaskiem. Pod posągiem jakiegoś demona, w środku wymalowanego na podłodze pentagramu, leżał człowiek. Paulina jęknęła, zakrywając usta dłońmi. Podbiegła do niego i uklęknęła. To był Piotrek. Leżał sztywno, z ramionami wyciągniętymi zgodnie z ramionami pentagramu. Oczy miał zamknięte, ale na jego ustach dało się zobaczyć uśmiech. Dotknęła jego szyi i zapłakała, nie wyczuwszy pulsu.

Widziała, że nie spotkają się już nigdy za życia.

Nie będzie im też dane spotkać się po śmierci. On bowiem trafił do piekła. Bilet do nieba, o ile kiedykolwiek mu przysługiwał, oddał jej.

Koniec

Komentarze

Matko! Czemuż to ponure, pseudo-Lovecraftowskie wywody muszą mieć podłoże w postaci gorzkich żali zawiedzionej, jakże skrzywdzonej inteligentki?

(...) serce zaczęło wtłaczać w jej żyły ogromne ilości adrenaliny.
Podaj datę i autorów rewolucyjnego odkrycia, że adrenalina syntetyzowana jest w sercu.
(...) z ramionami wyciągniętymi zgodnie z ramionami pentagramu.
Pięciokąt ma ramiona?
Moim zdaniem przedobrzyłeś z obrazkami życia szkolnego. Rozumiem, potrzebny Ci kontrast, maksymalny --- ale byłoby chyba lepiej, gdyby nie przekraczał granic prawdopodobieństwa. Reszta, jak dla mnie, w porządku.

Nowa Fantastyka