- Opowiadanie: Nitgis - Wizje

Wizje

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wizje

WIZJE

 

Prolog

 

Znajdowali się na południu Chin, kilka kilometrów od miasta Baise. Ich batalion był częścią sił zbrojnych utworzonego tuż po inwazji na Koreę Południową Sojuszu Pacyficznego.

Armii koreańskiej wyznaczono zadanie przejęcia kontroli nad centralno-południową częścią rządzonego przez Din Ling Hei’a Państwa Środka. Przebywszy drogę od Szanghaju przez Nanjing, Hefei, Wuhan i Chongquing zbliżali się do Kunming – stolicy prowincji Yunnan, gdzie mieli połączyć się z armią australijską, która przekroczyła granicę Chin wkraczając z terenu prowincji Kashmir. Następnie obie armie miały podążyć na północ,

by wspomóc tam armię japońską, a po ewentualnym ustabilizowaniu sytuacji w Chinach dołączyć do sił Stanów Zjednoczonych w razie silnego oporu na terytorium rosyjskim. Szala zwycięstwa przechylała się w stronę Sojuszu Pacyficznego, co jednak dla nikogo nie stanowiło pocieszenia. Od szeregowca po generała – każdy zdawał sobie sprawę z tego

III Wojna Światowa pochłonie jeszcze wiele istnień.

Hu Sang Jin należał do Czwartej Kompani Piechoty. Pochodził z małej miejscowości na północy Korei Południowej – Panburi, osady rolniczej znajdującej się nieopodal początkowego biegu rzeki Han.

Jin lubił swoje proste, przedwojenne życie: poczciwi rodzice, codzienna praca przy uprawie ryżu, batatów oraz kukurydzy i odpoczynek przed komputerem. Szczycił się

w wiosce tym, że był właścicielem najwydajniejszego sprzętu i najlepszym graczem

w „Century of War 3” – przynajmniej na serwerze Ares. Znajdując się w przedsionku dorosłości delektował się tą grą komputerową oraz innymi cudami kultury masowej: serialami, komiksami i rzecz jasna – kinem.

Miał wąskie grono przyjaciół, z którymi dzielił swoje zainteresowania. Wszystko

to sprawiało, że uważał się za spełnionego człowieka i do szczęścia nie potrzebował niczego więcej, a zwłaszcza przedstawicielki płci przeciwnej. Kobiety, dziewczyny, cizie – jakkolwiek by je nazwać – stanowiły dla Jina źródło poważnego niepokoju. Mogłyby nim zawładnąć,

a następnie zaszczepić w nim ambicję, która kazałaby mu przenieść się do Seulu, lub do Pusan, dostać się na uniwersytet, zdobyć wykształcenie i pracę w biurze, a następnie poświęcić się rodzinie ograniczając gry komputerowe do idiotycznych zręcznościówek na mini-konsolach, które uruchamiałby w metro jadąc do pracy. „Zgroza” – jedyne słowo,

które wydobywało się z jego ust za każdym razem, gdy wyobrażał sobie ten koszmarny scenariusz.

W tamtym czasie nawet przez myśl mu nie przeszło, że idyllę zakończy coś zupełnie innego, coś, czego każdy koreańczyk podświadomie się obawiał – wojna.

Przypłynęli z nurtem rzeki. Podobni – z tą samą krwią w żyłach, być może nawet

z tymi samymi korzeniami w drzewach genealogicznych, lecz z zupełnie innymi umysłami – wytresowanymi i zamkniętymi w klatkach. Przerażonymi.

Nie strzelali. Skierowali lufy karabinów w stronę mężczyzn i zmusili do ustawiania się w szeregu, po czym związali im przeguby dłoni i kazali maszerować. Jin dowiedział się później, że umieszczali jeńców w obozach, które budowali podczas swej dalszej drogi. Kobiety zebrali w drugiej części wioski, a następnie użyli ich ciał, by zaspokoić swoje plugawe żądze – nie tylko seksualne.

Jin widział w jaki sposób potraktowali Beayun – jego matkę. Ukrył się w pokoju na piętrze i obserwował wszystko z okna. Jako mistrz „Century of War 3” wiedział, że nikt, nawet najbardziej doświadczony gracz, samemu nie pokona ponad dziesięcioosobowego oddziału. Pozostało mu jedynie ukryć się i płakać.

Goście z północy odeszli następnego dnia. Jin udał się na wschód, mając nadzieję,

że okrężną drogą uda mu się dotrzeć do Seulu i zaciągnąć do wojska.

Teraz, na chińskim froncie poprzednie życie wydawało mu się snem, choć czasami miał wrażenie, że jest odwrotnie – że śpi w Panburi i śni o czwartej części „Century of War”, w której wciela się w żołnierza koreańskiego obalającego komunistyczny reżim.

Co do komunistów, to Jin przebaczył oprawcom swoich rodziców. Po dwóch latach przemyśleń zaczął traktować najeźdźców jako ofiary złego, samolubnego systemu,

który zamiast zapewniać prawidłowy rozwój emocjonalny, niewolił i indoktrynował, wywołując silną i głęboko ukrytą frustrację.

Winą za zniszczenie jego życia obarczał twórców tego systemu. Przeklinał bolszewików. Nienawidził ich z całego serca. Gdyby miał możliwość cofnięcia się w czasie do roku 1917 bez namysłu uczyniłby to. Przemierzyłby cesarstwo rosyjskie wzdłuż i wszerz polując na członków Rad Delegatów Robotniczych tak długo aż wypleniłby ziarno socjalistycznej głupoty z politycznego życia społeczeństwa rosyjskiego. Nie byłoby to trudne zadanie. Skafander Verkhirsta załatwiłby sprawę – Jin odwiedziłby najważniejsze bolszewickie ośrodki i rozstrzelałby drani. Albo lepiej – wysadziłby ich w powietrze. Może wówczas ich cholerny przełom poszedłby w kierunku kapitalizmu i demokracji. A być może bardziej skutecznym okazałoby się rozprawienie się z Marksem? Tak, o tym również marzył zasypiając w skafandrze w okopach, czając się w ruinach budynków czy też wisząc jak małpa na gałęziach chińskich drzew. Fantazje przeistaczały się w sny i pryskały jak bańka, gdy do jego uszu dobiegał wrzask kaprala Su.

– Wstawać, szeregowy, ruchy, ruchy, ruchy! – obleśna twarz przełożonego zbliżała się do jeszcze śpiącego Jina. Zrywał się wówczas na nogi, stawał wyprostowany jak struna, salutował i czekał na rozkazy.

 

Rozdział I – Obrońcy uciśnionych.

 

– Dawno temu myślano! – z czoła pochodu dobiegał krzyk kaprala – że piechota do niczego już nikomu nie będzie potrzebna! Ogłoszono, że wojna wkroczyła w nowy etap – jednostek specjalnych i technologii! Gówno prawda! Wojna się nie zmienia! Wojna to pot, brud i patroszone flaki!

Padało. Stróżki wody ściekały po szybach w hełmach skafandrów. Masywne, tytanowe buty grzęzły w błocie, a teleskopowe zawiasy wydobywały je na powierzchnię pozwalając żołnierzom stawiać kolejne kroki. Monotonię dźwięków człapania oraz świstu mechanicznych stawów skafandrów przerwał odgłos eksplozji gdzieś na wschód od pochodu.

– Cisza. Na ziemię – Jin usłyszał szept kaprala. Położył się i czekał na dalszy bieg wydarzeń – Keiko i Jin, naprzód, skanujcie.

Obaj wywołani przeczołgali się w stronę pobliskich zarośli i zniknęli w ich cieniu.

– Dwie osoby – zabrzmiał głos Keiko – jedna z nich klęczy, a druga stoi za nią. Obok nich jest płonący budynek.

– Wyszliśmy z lasu – tym razem odezwał się Jin – plantacja herbaty. Sto metrów do strefy zasięgu sensorów dźwięku. Podejdziemy bliżej.

~ Dlaczego to zrobiłaś? ~ w głośnikach hełmów żołnierze usłyszeli wzburzony, męski głos ~ Mów!

Kobieta milczała. Postać stojąca za nią chwyciła ją za włosy i podciągając za ramię lewą ręką uniosła do góry.

~ Suko! ~ znów zabrzmiał głos mężczyzny – skoro śmierć ci nie straszna…

Mężczyzna zaciągnął kobietę na skraj budynku objętego walczącym z deszczem pożarem i wrzucił ją w objęcia płomieni. Po chwili rozległ się przerażający krzyk i ofiara wydostała się z ognia z płonącymi punktami na jej ciele, które po chwili zgasły. Oprawca podszedł do niej i przygniótł podeszwą buta do ziemi.

~ Niech cię diabli! ~ wrzasnął i wydobył zza pasa nóż. Przysunął ostrze do jej szyi.

Jin zacisnął pięść. Rozległ się cichy gwizd, a po nim dźwięk serii strzałów. Zaskoczony Keiko tępo wpatrywał się w parujące lufy wychodzące z przedramienia skafandra kolegi. Ten wstał i podbiegł do tarzającej się na ziemi kobiety. Zsunął z niej ciało martwego Chińczyka i delikatnie podniósł ją na ramionach.

– Co tam się dzieje do cholery!? – kapral zawył do mikrofonu – Keiko, Jin!

– Teren czysty – wyjęczał Keiko – mamy jeńca…

– Czy wydałem rozkaz?

Nikt mu nie odpowiedział.

– Czy wydałem kurwa rozk… – Su przerwał widząc wyłaniającego się z cienia Jina niosącego nieprzytomną kobietę. Wstał i podszedł do podwładnego. Nie bacząc na to, że jego tytanowy skafander mocno uciskał ranną objął hełm Jina obiema dłońmi i przyciągnął

ku sobie tak mocno, aż szybki w obu hełmach stuknęły o siebie.

– Nie staniesz przed sądem – wysyczał – nie opiszę tego w raporcie. Następnym razem cię kurwa zabiję, rozumiesz? Rozumiecie!? – odwrócił się do reszty żołnierzy.

Jin spuścił wzrok na twarz kobiety i mocno zagryzł wargi.

– Lekarz! – wrzasnął kapral – wstawać idioci!

 

***

 

Din Ling nie wiedział, jak to wszystko się stało. Często przyłapywał się na myślach, jakoby obecna jego sytuacja była tylko snem. Najbardziej zaludnione państwo świata, najliczniejsza armia, prężna gospodarka, świetny sprzęt, doświadczeni dowódcy i równie potężny sprzymierzeniec – Rosja, a jednak ich sojusz przegrywał tę wojnę. W chwilach zapomnienia Ling śmiał się w duchu – „niezły żart, Korea, Oceania i Stany Zjednoczone okupujące Chiny i Rosję, haha”.

– Hehe – wypowiadał wtedy na głos, lecz kąciki ust nie unosiły się ani trochę.

Przypominał sobie wówczas, że opuścił Pekin, aby przenieść się do miejsca, w którym obecnie się znajdował – miasta Urumqi. Kolejny raz uświadamiał sobie, że tutaj imperium jego narodu legnie w gruzach, a on sam prawdopodobnie zakończy swój żywot. Z północy nadejdą Amerykanie, a z południa Koreańczycy i miłośnicy kangurów. Nie będą pukać do drzwi. Chińską krew własną krwią okupią, lecz przyjdą po niego, by przed kamerami zamienić go w kukłę trzymającą emblemat z napisem: „tak jest kochany narodzie, mieliśmy rację, oto jest król Sodomy i Gomory!”.

– Nie! – Ling krzyczał wtedy i niszczył wszystko, co miał pod ręką.

Od czasu do czasu gdzieś na powierzchni rozbrzmiewał huk eksplozji – naloty Amerykanów nie ustawały. „Przeklęci” – myślał Ling – „nie mierzą w schron, chcą mnie żywego”.

Był pewien, że ładunku nuklearnego także nie zamierzali użyć. Wiedzieli, że Azja już należy do nich. Nie warto było jej bardziej dewastować niż to już uczyniono. Pekin był skażoną radioaktywnym promieniowaniem stertą gruzu, podobnie jak i Waszyngton czy Nowy Jork. Obie strony nie pozostawały sobie dłużne i zniszczyły pół świata nie bacząc na architektoniczny czy kulturowy dorobek ludzkości. Jak to mówią – nawet po latach, na zemstę nigdy nie jest za późno. Ling nie musiał czekać tak długo. Godzinę po zbombardowaniu Hong Kongu przeprowadził odwetowy atak nuklearny na Stany Zjednoczone.

„Pieprzony Li Dang Wu.” – myślał władca Chin o swoim odpowiedniku w Korei Północnej – „Nie mógł spokojnie siedzieć na dupie? Dożyłby sędziwych lat i pozwolił dożyć swojemu synowi. Ale nie… konfliktów się zachciało, pokazów.” W końcu to wszystko pękło. Ci z południa odpowiedzieli. Za nimi przybyli Amerykanie. Ling nie mógł pozostać obojętny – to by oznaczało polityczną niemoc i przyzwolenie. Uznał działanie Stanów Zjednoczonych

za akt agresji i potępił inwazję na Koreę Północną. Ostatecznie był zmuszony wysłać na półwysep koreański wojsko, gdyż jankesi ani myśleli się cofnąć. Zaryzykowali. Mieli nadzieję na odsunięcie Chin od tej sprawy.

Milczenie Rosjan wcale Lingowi nie pomagało, lecz innej decyzji nie mógł podjąć. Nie żałował jej. Pluł sobie tylko w brodę, że nie zreformował wcześniej wywiadu. Przeklęci głupcy wiedzieli, co Langrade jada na śniadanie, lecz prac nad skafandrami nie dostrzegli. Gdyby utworzył inną, konkurencyjną jednostkę, może nie doszłoby do tego. Może – rywalizując ze sobą – wpadliby na trop tych badań. Może…Gdyby…

Chiny i Rosja zdążyły wyprodukować jedną trzecią ilości skafandrów którymi dysponował Sojusz Pacyficzny, a produkcję zaczęto dopiero w trakcje wojny. Zdając sobie sprawę z bezsilności konwencjonalnej armii wobec odzianej w skafandry piechoty Sojuszu Pacyficznego oba te kraje zmuszone były zaprzestać jakiejkolwiek ofensywy na półwyspie koreańskim. Zarówno Ling, jak i Kavarienko postanowili grać na czas – skoncentrować wszystkie siły na obronie nie zmniejszając tempa produkcji skafandrów. Ling nie wierzył

w zwycięstwo, lecz im silniejszy stawiał opór najeźdźcy tym większe szanse dawał swojemu następcy na wynegocjowanie korzystnych warunków kapitulacji.

 

Rozdział II –Zapominanie o zmarłych.

 

Chinka oszołomiła Jina swoją urodą. Nie mógł oderwać wzroku od jej pełnych ust, zadartego nosa i dużych, zamkniętych oczu. Po miesiącach codziennego widoku krwi, trupów i poparzonych ofiar eksplozji nuklearnych nareszcie spoglądał na czyste piękno. Jej twarz

w jakiś dziwny sposób uspokajała go. Zapominał o bolszewikach, kapralu i wszystkim,

co mogło czaić się w cieniu dżungli.

Drugiej nocy po incydencie na plantacji herbaty Jin nie zmrużył oka. Zamiast spać,

po warcie siedział przy noszach, na których leżała dziewczyna i wpatrywał się w nią aż do rana, kiedy to doktor Park kazał mu się wynieść i zdrzemnąć chociaż przez chwilę. Nie zgodził się, wobec czego doktor posłał po kaprala. Jin postanowił, że nie będzie się więcej narażał Su i nie czekał na jego przybycie. Położył się nieopodal i przez zaciśnięte powieki obserwował jak kapral kuca przy noszach dziewczyny i jak doktor delikatnie potrząsa jej ramieniem. Obudziła się. Miała zielone oczy.

Jin widział jak przecząco potrząsała głową w odpowiedzi na pytania kaprala i jak Su przystawił do jej lewego oka lufy karabinu, co wywołało obecny na jej twarzy jedynie przez moment wyraz nienawiści. W końcu zaczęła mówić – zbyt cicho, aby mógł zrozumieć słowa, lecz wystarczająco głośno, by usłyszał jej głos. Jin chłonął ledwo słyszalny, niski ton. Dopiero pod jego wpływem zasnął.

– Co ci strzeliło do głowy? – obudził go głos Keiko – wstawaj, zbieramy się.

– Nie lubię, kiedy ktoś krzywdzi kobietę – odparł podnosząc się.

– A kto lubi, durniu?

– Są tacy, co lubią – Jin dołączył do szeregu maszerujących żołnierzy zostawiając kolegę za plecami.

– To się mogło źle skończyć!- krzyknął za nim Keiko.

Jin zbliżył się do doktora i zapytał o dziewczynę oraz o to, co zamierzał zrobić z nią kapral. Medyk surowo spojrzał na niego jedynym okiem, które posiadał.

– Wybij sobie z głowy wszelkie figle – syknął.

– Figle?

– Nie jestem ślepy, chłopcze, ślinisz się na jej widok, podobnie zresztą jak kilkudziesięciu twoich kolegów.

Jin rozejrzał się i zauważył, że, istotnie, każdy z żołnierzy, w którego zasięgu wzroku znajdowały się nosze Chinki nie odrywał od niej oczu. Opanowało go niezrozumiałe wzburzenie.

– Jak ma na imię ?– zignorował ton doktora.

– Yuyu.

– Co się stało na plantacji?

– A co to? Przesłuchanie? Zapytaj Su.

– Doktorze – żachnął się Jin – Su pozwoliłby Chińczykowi poderżnąć jej gardło. Ostatnią rzeczą której chciał było wzięcie pod opiekę rannego jeńca, a zwłaszcza kobiety.

Park upewnił się, czy kapral znajduje się w odpowiedniej odległości.

– Mówi, że tamten facet trzymał ją w niewoli. Uprowadzili ją z jej wioski, znaczy się, jego oddział. Zatrzymali się w chałupie na plantacji, po czym jego towarzysze zniknęli. On miał jej pilnować. Gwałcili ją.

Przez twarz Jina przemknął cień.

– Ten Chińczyk też sobie używał – kontynuował doktor – Miała dość. Były tam lampy naftowe. Podpaliła budę przy pierwszej okazji, jak tylko zasnął.

– Mam nadzieję – wycedził Jin – że spotkamy jego towarzyszy.

– Ty się módl, żeby Su się jej nie pozbył.

– Nie pozwolę na to.

– Możesz być zbyt zajęty.

Jin spojrzał pytająco na doktora. Ten ruchem głowy wskazał na lufy karabinu wystające z przedramienia skafandra.

– Z resztą, lepiej dla ciebie – mruknął.

– Co ci powiedział? – Jin był tak zdenerwowany, że z trudnością wydusił te słowa.

– Zostawi ją w Tianlin, powinniśmy dotrzeć tam jutro.

– Dobrze – odparł Jin, choć wcale się nie cieszył.

***

 

Skwar doskwierał niemiłosiernie Francisowi Edgarowi Langrade’owi jr., siedemdziesiątemu Prezydentowi Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Klimatyzacji nie akceptował – powodowała nieznośną suchość w gardle i przeziębienie, a na to w wieku siedemdziesięciu dwóch lat, w stanie chronicznego zapalenia zatok i w środku III Wojny Światowej nie mógł sobie pozwolić.

Siedział przy szerokim, mahoniowym biurku lekko się garbiąc próbując przeczytać pismo, które trzymał w dłoniach.

– Kowalski! – krzyknął do odzianego w bogato zdobiony orderami mundur wąsatego mężczyzny – przeczytaj mi to! Pieprzone Austin! – przyłożył chustkę do czoła, otarł z niego krople potu i oparł się plecami o krzesło.

– „Szanowny Panie Prezydencie” – zaczął wojskowy.

– Nie! – przerwał mu Langrade – konkrety! Szkoda czasu na grzecznościowe farmazony.

– No więc… „pragniemy zainteresować Pana niegodziwym i ze wszech miar szkodliwym procederem realizowanym przez Federalne Zakłady Wodociągowe S.A. Spółka ta, wykorzystując pozycję monopolisty, w którą nota bene wprowadziły ją Pańskie działania wojenne, narzuca ceny, którym mniej zamożna część społeczeństwa nie jest w stanie podołać. Czy fakt, iż ktoś jest osobą bezrobotną, korzystającą z zasiłków socjalnych lub utrzymującą się z dorywczych, słabo płatnych zajęć powinien mieć znaczenie dla zaspokojenia jego podstawowych potrzeb? Panie Prezydencie! Dwieście dolarów za pięć litrów wody! To jest nieludzkie! Klasę średnią wpędza Pan w ubóstwo, a ubogich Pan po prostu zabije! Załączam petycję podpisaną przez zdecydowaną większość obywateli Stanu Maine i proszę o poważne potraktowanie sprawy, którą nasz senator poruszy na najbliższym posiedzeniu Kongresu.

Z wyrazami szacunku, John Bentucio, prezes Fundacji >Podajmy sobie dłoń<”.

Prezydent westchnął i wcisnął niebieski klawisz aparatu telefonicznego.

– Pam, połącz mnie z Paulem.

– Panie Prezydencie? – z głośnika aparatu wydobył się cienki głos.

– Słuchaj, Paul. Jutro na kongresie Orwell będzie się pluł o ceny wody w Maine. Bądź tam ze mną. Obniżysz ceny o dziesięć dolców i przedstawisz papier.

– Okie Dokie, Panie Prezydencie. Czy, korzystając z okazji wolno mi spełnić obowiązki pośrednika, które przyjąłem na siebie podczas wczorajszego obiadu z O’Cahillem?

-Mhm?

Aparat milczał.

– Mów… – wychrypiał Prezydent.

– Kevin pragnie się z Panem spotkać, jak najszybciej. Chodzi o Koreę.

– Rozumiem.

– Sytuacja zaczyna się tam stabilizować…

– Jutro o dziesiątej – przerwał mu Langrade i nacisnął czerwony klawisz aparatu.

– Niektórzy ludzie, Kowalski – powiedział – naprawdę wierzą, że w eterze są sami.

Generał skinął głową.

– Ok., mów.

– Ofensywa przebiega zgodnie z przewidywaniami. Nasi chłopcy zbliżają się do Moskwy. Obecnie Stacjonują w Tver. Piętnaście tysięcy piechoty, sześćset sześć czołgów

w tym trzysta czterdzieści jeden ciężkich, sto dwa średnie i sto sześćdziesiąt dwa lekkie, czterdzieści cztery wyrzutnie O-157, sto dwadzieścia pięć moździerzy 70 mm i siedemdziesiąt 40 mm, do tego pięć dywizji zmotoryzowanych. W Sankt-Petersburgu ponieśliśmy stosunkowo spore straty – mniej więcej jedną trzecią obecnego stanu.

– To było przewidziane. Moskwa sprzeda się dużo drożej. Powiem ci, Kowalski, że się nieco obawiam – Prezydent oparł łokcie o blat biurka i masował dłońmi łysiejący czubek głowy – nigdy nie wiesz do czego ci szaleńcy się posuną. Na pewno się nie poddadzą.

W każdym razie, po kongresie ewakuujemy Austin i okolice, możliwe, że znów dojdzie do „atomowej” wymiany.

– Trzeba przyznać – nieśmiało odezwał się generał – że humor Pana Prezydenta nie opuszcza.

– Możesz odejść – żachnął się Langrade – I tak spłonę w piekle.

Gdy Prezydent został sam w gabinecie jego oczy lekko się zaszkliły. Przypomniał sobie syna, Jonathana Bonaventurę Langrade’a, który spłonął w ogniu ginącego Waszyngtonu.

„Słusznie bądź nie” – pomyślał Prezydent – „teraz ani ja, ani żaden Amerykanin, nie mamy nic do stracenia, ale za to, sporo do wygrania i jeszcze więcej do pomszczenia”.

Nacisnął niebieski klawisz.

– Pam! – zawołał.

 

Rozdział III – Prosto w zasadzkę.

 

Tianlin było już blisko. Zmęczeni i znudzeni żołnierze mieli nadzieję na spustoszenie tamtejszych spiżarni i rozweselenie zrozpaczonych obywatelek kraju, który wojnę przegrywał. Nauczyli się jednak, żeby tego typu oczekiwania chować w najgłębszych zakamarkach świadomości – nic tak nie bolało, jak zderzenie marzeń z okrutną rzeczywistością: kula zamiast strawy i wściekły Chińczyk w miejsce pięknej pani. Jednak dopóty, dopóki nie docierali do celu, zawsze byli dobrego zdania. Tym razem ów optymizm został przerwany znacznie wcześniej.

– Kapralu! – wołał doktor biegnąc w kierunku czoła pochodu.

– Przecież słyszę cię z głośnika – Su mimo wszystko przystanął.

Park zatrzymał się przy nim dając znaki rękoma, że chce porozmawiać na osobności. Kapral wyłączył mikrofon i dotknął czujnika na prawej skroni hełmu. Szybka zniknęła.

– Chodzi o Chinkę. Twierdzi, że Tianlin to pułapka.

– A skąd niby ona o tym wie?

Doktor wzruszył ramionami. Kapral odepchnął go i ruszył w kierunku noszy Yuyu jednocześnie włączając mikrofon i nakazując żołnierzom kontynuowanie marszu.

– Po prostu wiem! – krzyknęła Chinka kiedy przed oczami ujrzała czarne otwory luf karabinu Su. Kapral na moment zacisnął pięść. Lufy wykonały kilka obrotów i przez sekundę słuchać było świst elektrycznego napędu. Yuyu krzyknęła i zacisnęła oczy. Su rozłożył dłoń

i lufy przestały się obracać.

– Następnym razem tego nie zatrzymam – wycedził – skąd mam wiedzieć, że jesteś cywilem? Dlaczego miałbym ci zaufać?

– Musisz! – płakała Chinka – inaczej zginiecie!

– Mów więc – kapral cofnął ramię.

– Około sześciuset ludzi w skafandrach. Ukrywają się w mieszkaniach wzdłuż głównej ulicy. Widzę też sporo żołnierzy na dachach. Mają moździerze.

– Widzisz? – kapral szeroko otworzył oczy.

– Tak – Yuyu odważnie spojrzała na rozmówcę – jestem tego pewna.

– A nie jesteś przypadkiem pewna, czy tamten Chińczyk nie uderzył cię zbyt mocno

w głowę?

– Nie, nie uderzył – odparła z tą samą pewnością siebie – zerżnął mnie dwanaście razy i zawsze przykładał nóż do gardła, ale nie bił.

– Mhm – mruknął powątpiewająco Su – a dźwięki? Może również coś udaje ci się usłyszeć?

– Tak – oczy Chinki błysnęły gniewnie – twój ryk, kapralu, kiedy rozglądasz się szukając swoich nóg!

Su nie odpowiedział. Odwrócił się i skierował z powrotem na czoło pochodu. Po drodze skinął na Jina.

– Daję ci szansę chłopcze – powiedział gdy ten się do niego zbliżył – ty i Hu pójdziecie pierwsi. Wejdziecie w tryb kamuflażu i przeskanujecie południowe wejście do miasta. Zwróćcie szczególną uwagę na dachy i wnętrza budynków położonych przy początkowym odcinku ulicy. Kompania, stop!

Chwilę później Jin i Sung Wu Hu biegli w stronę Tianlin. Po godzinie zauważyli pierwsze światła miasta. Uruchomili osłony mimetyczne i zaczęli się czołgać. Przemieszczali się powoli, prześlizgując się przez wysokie, pampasowe trawy i zbierając zgromadzoną na nich deszczówkę. Krople wody spływały po przezroczystej powierzchni o ciemnozielonym odcieniu.

Dotarcie do miejsca, w którym zasięg skanerów obejmował pierwsze budynki zajęło im kolejną godzinę. Jin bacznie obserwował ekran wbudowany w lewy przegub skafandra. Wyświetlenie czerwonego punktu oznaczało, że w pobliżu znajdowała się inna osoba korzystająca ze skafandra Verkhirsta – skaner wyszukiwał ślady promieniowania wydzielanego przez umieszczony z tyłu skafandra zasilacz.

Napięcie i monotonia szelestu wywołanego ich powolnymi ruchami wprowadziły Jina w podobny letargowi stan – bicie serca zagłuszyło myśli, a wzrok mechanicznie podążał

za poruszającym się raz w lewo i raz w prawo przegubem skafandra. Powierzchnia ekranu skanera nie ulegała zmianie.

Obaj żołnierze nagle zatrzymali się i przylgnęli do ziemi. Gdzieś nieopodal zabrzmiał głośny dźwięk. Pierwszym skojarzeniem wyrwanego z transu Jina był ryk tygrysa chińskiego, który miał już okazję podczas tej wędrówki słyszeć. Wówczas zwierzę było w klatce.

W jednej ze wsi niedaleko Guyiang tamtejsi mieszkańcy znaleźli nietypowy sposób na zarobek – przedstawienia ukazujące posiłek tygrysa. Gwałtownym ruchem Jin skierował celownik w kierunku źródła hałasu. Nie ujrzał jednak zwierzęcia. Zamiast tego jego oczom ukazał się prostokątny ciemny kształt przesuwający się powoli jakieś dziesięć stóp od miejsca, w którym się ukrywali – czołg.

Spojrzał na towarzysza chcąc mu przekazać, aby nie dawał znaku życia. Spóźnił się – w tej samej chwili Hu również skierował lufy karabinu w stronę czołgu. W przeciwieństwie do Jina, miał włączony celownik laserowy. Pojazd zatrzymał się.

– Wypieprzaj, wiej! – krzyknął Jin i zerwał się do biegu.

Działowy czołgu Type 142-II kątem oka ujrzał dwa niewyraźne kształty.

– Skaner! – krzyknął do celowniczego.

– Sześć stopni wschód! – padła odpowiedź.

Pierwsza seria powaliła Hu. Jin zatrzymał się. Po chwili jednak zaczął biec dalej. Nie mógł już w niczym pomóc towarzyszowi. Nabój M57 roztrzaskał mu głowę. Jin wiedział, że za chwilę spotka go to samo. Odbił się z całej siły w prawo i uskoczył od kul drugiej serii działka czołgu. Dziękował Holendrowi, który wpadł na pomysł wykorzystania teleskopowych zawiasów do zwielokrotnienia siły mięśni.

Jin zdawał sobie sprawę z tego, że kolejnej szansy nie otrzyma. Podnosząc się wycelował w działowego. Wysunął palec wskazujący. Z lufy o przekroju 40 mm umieszczonej pod nadgarstkiem wystrzelił pocisk. Jin chybił – trafił w gąsienice czołgu. Eksplozja oświetliła chińskiego żołnierza. Koreańczyk natychmiast zacisnął pięść. Seria kul

z karabinu obrotowego okazała się celna. Ciało działowego osunęło się na karabin.

Jin zauważył kilka czerwonych punktów na ekranie skanera. Uruchomił powłokę mimetyczną i zaczął biec w kierunku obozu Szóstej Kompanii.

 

***

 

To nie była łatwa decyzja dla Abrosima Kavarienki, lecz podejmując ją miał

w pamięci rok 1812. Był drugim Fiodorem Rostopczynem, który pierwszy zrozumiał, że lepiej Moskwę spalić, niż ją oddać, bądź pozwolić na to, by spalił ją okupant, tak jak zrobili to Polacy dwieście lat przed Napoleonem.

Ewakuacja ludności stolicy Federacji Rosyjskiej do Nogińska przebiegała sprawnie. Jedynie okręgi zachodnie były jeszcze zamieszkane. Rozmieszczanie głowic M-1024 również nie sprawiało poważniejszych kłopotów. Opróżniono i zabezpieczono strategiczne pozycje

w każdym z okręgów, po czym ukryto w nich ładunki nuklearne. Prezydent osobiście nadzorował instalację głowicy pod Wodnym Stadionem w okręgu północnym.

– Zawsze kibicowałem Torpedo – odezwał się do swojego asystenta, Alieksieja – marzyliśmy o czymś takim – wysadzić w powietrze stadiony konkurentów zza miedzy.

Co prawda najbardziej nienawidziliśmy Spartaka, ale Dynamo też dostawało za swoje.

A ty z kim sympatyzowałeś?

– Z Dynamo – odparł cicho Alieksiej – ten stadion to mój drugi dom – westchnął.

– Wszyscy dokonujemy wielkiego poświęcenia – prezydent złapał asystenta za ramię – zbudujemy Dynamo i innym moskiewskim klubom nowe, wspanialsze obiekty.

W Wołgogradzie. Historia pokaże, że nasza decyzja była słuszna. Wspomnij klęskę Napoleona.

Alieksiej wolał wspominać klęskę Hitlera, który nie dotarł nawet na przedmieścia Moskwy, lecz swój pogląd zachował dla siebie. Cóż znaczyło jego zdanie w porównaniu

z opiniami sztabu generałów? Owszem, można przypuszczać, że w razie silnego oporu Amerykanie i tak zbombardują miasto, ale czyż tego samego nie zrobią później

z Wołgogradem? Decyzja została jednak podjęta. Amerykanie wkroczą do opustoszałej Moskwy. Wejdą na Kreml. Zadomowią się i zaczną przygotowania do marszu na Nogińsk,

a później do Wołgogradu.

Zanim jednak wyruszą dwanaście nuklearnych ładunków wysadzi stolicę Federacji Rosyjskiej w powietrze razem z jej nieproszonymi gośćmi. Fakt, że co drugi mieszkaniec preferował inne – niemieckie – rozwiązanie nie miał znaczenia. Alieksjej słyszał setki razy, jak prezydent powtarzał: „Rosja się nie ugnie, Rosja jest mądrzejsza”. Miał na myśli swój plan zgładzenia amerykanów w Moskwie i dzięki temu zyskania kilku miesięcy, w czasie których powstaną kolejne serie rosyjskich skafandrów a następnie zgromadzenia wszystkich Rosjan

w Wołgogradzie. Tam miała odbyć się finalna bitwa, w której każdy obywatel federacji chwyci za broń i albo zwycięży albo zginie.

Charakterystyczne dla rosyjskiego społeczeństwa duma, upór i zdolność do poświęceń powodowały, że było ono przychylne wizji swojego przywódcy. Rzecz w tym, że nie popierało idei tej wojny. Imperialistyczna mentalność w nim pozostała, lecz federacja już od dawna funkcjonowała w kapitalizmie i jej ludność nie czuła już więzi z krajami komunistycznymi, takimi jak Korea Północna. Większość Rosjan nie chciała umierać za

Li Dang Wu, nawet kosztem reputacji ich państwa.

– Piękny prawda? – Kavarienko rozwinął plakat ukazujący rosyjskiego żołnierza depczącego flagę Stanów Zjednoczonych. Na dole widniał napis „Wołgograd 2116 r.”.

 

Rozdział IV – Czekając na śmierć.

 

Chińczycy byliby co najmniej lekkomyślni gdyby ścigali Jina. Mieli za zadanie obronić Tianlin. Atakowanie ukrytych w zaroślach Koreańczyków, nawet w asyście czołgów, stanowiłoby niegospodarność – każdy skafander był na wagę złota, a jak wiadomo, bronić jest łatwiej niż zdobywać. Gdy Jin zniknął z ekranów ich skanerów wycofali się do miasta.

Kapral Su skontaktował się z dowództwem i poprosił o pomoc lotnictwa. Eskadra F-6 Snake miała pojawić się nad Tianlin w ciągu godziny.

Widok zmasakrowanych zwłok Hu wracał do Jina jak natrętne komary pojawiające się ilekroć zdejmował którąkolwiek część skafandra. Dodatkowo, boleśnie kłuła go świadomość, że biegnąca godzina mogła być jego ostatnią.

Kierując się jakimś szalonym impulsem podszedł do noszy Yuyu i ukucnął przy niej. Kiedy odwróciła wzrok w jego kierunku pocałował ją. Błogość, która go opanowała przerwało silne odepchnięcie jego ciała przez dziewczynę i coś jeszcze – obraz. Jin upadł na plecy, lecz wcale nie z powodu siły ramion Yuyu. Powalił go na ziemię widok, który przez sekundę pojawił mu się przed oczami. Była to scena przedstawiająca pole bitwy – płonące budynki, ukrywający się przy nich żołnierze, hałas wystrzałów i eksplozji. Ulica gęsto pomazana krwią. Gdzieniegdzie ludzkie członki bądź wnętrzności. Nieopodal co chwilę zmieniające cel działo czołgu, a na niebie szybko poruszające się cienie myśliwców. Jin nie miał wątpliwości, to było Tianlin. Piekło, które być może pochłonie go w ciągu nadchodzącej godziny.

Całkowicie zdezorientowany obserwował twarz Chinki, na której wyraz złości ustępował miejsca zdziwieniu. Przyglądała mu się próbując odgadnąć jego myśli. Przez chwilę wydawało się jej, że dostrzegła w oczach Jina strach.

– Widziałeś… – szepnęła.

Koreańczyk nie odpowiedział.

– Na co się gapicie?! – podniósł się i krzyknął do przyglądających się tej scenie towarzyszy – uratowałem jej życie, coś mi się należy zanim wyzionę ducha w tym przeklętym mieście!

Żołnierze rzucili kilkoma złośliwymi uwagami po czym wrócili do swoich zajęć – sprawdzania sprawności skafandrów i broni, oraz do modlitwy. Jedynie kapral uparcie szukał wzroku Jina. Nie mogąc go jednak znaleźć w końcu zawołał podwładnego do siebie.

– Keiko zginie – w odpowiedzi na głośno wypowiedziane przez Su „mów”, Jin zaczął zdawać relację z tego co ujrzał – podobnie jak Hung, Min, czy Ju i wielu innych chłopaków. Poniesiemy duże straty. Połowa batalionu jak nic. Doktor oberwie odłamkiem w łydkę.

– I utrzymujesz, że w jakiś magiczny sposób dziewczyna przekazała ci tę wizję?

– Nie wiem kapralu. Może sam sobie to wszystko wyobraziłem.

– Z pewnością tak – Su położył dłoń na ramieniu Jina i mocno ścisnął – znałem wielu, z których napięcie ulatywało w podobny sposób. Głowa do góry!

 

***

 

Dość zaskakującym dla społeczności międzynarodowej był fakt, że Seul nie został zbombardowany. Jeszcze bardziej niespodziewanym było oficjalne oświadczenie Phenianu

o jedności obu narodów i wzajemnej miłości mimo toczących się na terenie Korei Południowej walk, które rozpoczęły III Wojnę Światową.

Przywódca najeźdźców zagroził, że użycie głowic nuklearnych zostanie rozważone jedynie w przypadku aktywności wojsk Sojuszu Północno Atlantyckiego na terenie półwyspu koreańskiego. Słowa dotrzymał i rakiety atomowe poszybowały w kierunku Seattle i Sidney zaraz po wpłynięciu na wody terytorialne Korei Południowej przez amerykańską marynarkę sojuszu. I nie miał znaczenia fakt, że nie było to już NATO, lecz nowo utworzony Sojusz Pacyficzny, składający się ze Stanów Zjednoczonych, Australii, Izraela, Korei Południowej, Japonii i Kanady.

W odpowiedzi Phenian również został zaatakowany i skreślony z listy nadających się do zamieszkania miejsc na ziemi na nadchodzące kilkaset lat. Li Dang Wu już tam wtedy dawno nie było. Uciekł na północ.

Obecnie znajdował się w stolicy Korei Południowej, która przymiotnikowe określenie miała wkrótce stracić i stać się po prostu Koreą, z miastem stołecznym – Seulem.

Li Dang Wu widział sporo więzień – otwarcie kilku honorował swoją obecnością. Nigdy jednak nie sądził, że przyjdzie mu zostać pensjonariuszem zakładu karnego.

I to w dodatku słynnego Seodaemun. Cela była ciasna, z jedną pryczą i masywnymi, drewnianymi drzwiami, które pamiętały jeszcze czasy okupacji japońskiej.

Przez ostanie sześć miesięcy schudł o dobre dwadzieścia kilogramów. W czasie pierwszych tygodni pobytu w Seodaemun nie potrafił zmusić się do przełknięcia więziennej strawy. Jego układ pokarmowy przyzwyczajony był do zgoła odmiennej kuchni. W końcu jednak głód zwyciężył.

Ogolono mu głowę, lecz zarostu na twarzy nie ruszano. W efekcie broda sięgała mu do klatki piersiowej. Doskonale rozumiał ten zabieg. Chciano go upokorzyć – przedstawiać jako wychudzonego, zarośniętego i złamanego człowieka. On jednak nigdy nie dał im tej satysfakcji. Podczas sesji zdjęciowej z numerem więziennym i podczas filmowanego na żywo transportu Li Dang Wu z więzienia do sądu i z powrotem czoło miał zawsze podniesione,

a sylwetkę dumnie wyprostowaną. Był przekonany, że południowi zdrajcy narodu zrozumieli jego przesłanie. „Ja, człowiek-bóg, gardzę wami, tak jak wy gardzicie robactwem, które was kąsa” – zdawał się mówić. W rzeczywistości nie odzywał się ani słowem. Uważał, że zdrajcy nie są godni by usłyszeć ton jego głosu. Milcząco i dumnie dotrwał do ostatnich słów sędziego:

– Jako sukcesora dynastii Kimów i kontynuatora jej ideologii Trybunał do Spraw Rozliczenia Cierpień Narodu obarcza Pana, Li Dang Wu, odpowiedzialnością za ponad sto pięćdziesiąt lat zniewolenia obywateli Korei Północnej, zarówno fizycznego jak i mentalnego. Uczynił Pan z mas bezwolną maszynę zaprogramowaną na czczenie jednostki i pracę dla tej jednostki. Zmusił Pan je do wiecznego milczenia i przeżycia swej egzystencji z zamkniętymi oczami i zatkanymi uszami. Ponadto, w swej próżności zapragnął Pan rozszerzyć stworzone piekło na obywateli Korei Południowej, doprowadzając tym samym do wojny, która pochłonęła miliony istnień ludzkich. Trybunał uznaje wszelkie inne słowa w tej sprawie za zbędne i mocą nadanego mu wolą ludu upoważnienia skazuje Pana, Li Dang Wu, na karę śmierci przez uduszenie.

Przez roczny okres niewoli były dyktator pozwolił sobie tylko na jeden gest świadczący o tym, że w ogóle zauważa swoich oprawców – krótki kpiący uśmiech w chwili, gdy drzwi do komory próżniowej zamknęły się przed jego twarzą. Dzięki transmisjom telewizyjnym cały świat ujrzał ten znak pogardy, a następnie obserwował jak Li Dang Wu, człowiek-bóg, w naturalnym odruchu stara się łapać ustami tlen, którego w komorze nagle zabrakło.

 

Rozdział V – Tajemnice jutra.

 

Z sześćset pięćdziesięcio – osobowego Drugiego Batalionu Armii Korei Południowej, rannych było ponad dwustu żołnierzy, a około stu straciło życie. Strona chińska została całkowicie pokonana. Jeńców nie brano.

Doktor Park uwijał się kuśtykając od łóżka do łóżka. Od jęku do jęku.

– Jak rana? – usłyszał głos kaprala Su.

– Tam jest – odparł doktor wskazując na nosze Yuyu – nie mam czasu na pogaduszki.

Su podszedł do Chinki i obudził ją szturchając czubkiem buta jej pośladek. Gdy ujrzał gniewne ogniki w jej oczach kazał jej iść ze sobą do namiotu, a po drodze zawołał Jina.

– Keiko, Hun, Ming i Ju nie żyją – odezwał się gdy znaleźli się w środku – doktor jest ranny w łydkę, a połowa batalionu stracona. Myślę, że panna Yuyu ma nam coś do powiedzenia.

– Przecież kapral wszystko wie – zirytowała się Chinka – gdy Jin mnie pocałował ujrzał przyszłość. Ja widzę ją cały czas. Potrzebuje pan usłyszeć to na głos, żeby zaakceptować? Suche fakty nie docierają?

– Załóżmy, że to prawda. Skąd ta zdolność? Od kiedy ją masz?

– Nie zawsze tak było. Pojawiła się po ucieczce z Pekinu. Jakieś pół roku później, kiedy już mieszkałam na wsi.

– Pekin… jak przeżyłaś atak?

– Nie byłam wtedy w mieście. Udaliśmy się z przyjaciółmi na spływ kajakowy, na olimpijski tor. Usłyszeliśmy potężny huk po czym ujrzeliśmy czerwoną łunę na niebie i jakby olbrzymi płomień pod nim. Następnie uderzyła w nas jakaś ogromna siła, taki niby-wiatr. Ale to nie był wiatr. Wszyscy domyślaliśmy się, co się stało z Pekinem. Wsiedliśmy do kajaków

i zaczęliśmy płynąć, jak najdalej od miasta.

W oczach Yuyu pojawiły się łzy.

– To było głupie – kontynuowała – ale nic innego nie mogliśmy zrobić. Byliśmy przerażeni. Fala gorącego powietrza parzyła nasze plecy. Nurt był coraz bardziej wzburzony. Senji i Leng stracili równowagę. Ich kajaki przewróciły się. Mój popędził dalej. Straciłam ich z oczu.

Rozpłakała się.

– Nie wiem jak znalazłam się na brzegu rzeki – mówiła szlochając – nic nie pamiętam. Szłam na północ mając nadzieję, że kogoś spotkam i tak się stało – po dwóch dniach marszu. Dotarłam do autostrady. Bardzo powoli poruszał się po niej sznur samochodów. Poboczami jechali rowerzyści. Zlitowała się nade mną rodzina Bin. Zamieszkałam z nimi na wsi, u ich krewnych. Kilka miesięcy później ujrzałam oddział chińskich żołnierzy, jak ograbiają nas

z ryżu, biją i w końcu porywają mnie. Sądziłam, że to jakieś koszmary na jawie.

Kapral dał Yuyu kilka chwil na opanowanie emocji, po czym pytał dalej:

– Jaką przyszłość widzisz teraz?

– Pan, kapralu, rozmawia z generałem. On nie może uwierzyć w Pańskie słowa. Mówi, że Pan oszalał. Jest Pan wściekły i wyłącza Pan mikrofon. Następnie przychodzi Pan do mnie

i całuje – dłużej niż to potrzebne, aby ujrzeć to, co ja widzę. Chce Pan udowodnić generałowi, że ja naprawdę mam dar.

Su gwałtownie zerwał się z krzesła polowego.

– Istotnie – powiedział – dlaczego od razu na to nie wpadłem?

Pochylił się nad Yuyu i zbliżył twarz do jej ust. Chinka nie protestowała. Zacisnęła wargi i czekała. Kapral pocałował ją. Nie przerywając pocałunku głośno wciągnął powietrze nosem. Chłonął zapach Yuyu, jak każdy stęskniony za kobietą żołnierz zrobiłby to na jego miejscu. Jin odwrócił się.

Po chwili kapral z powrotem usiadł na krześle.

– Niesamowite – powiedział pożądliwie mierząc wzrokiem ciało dziewczyny – droga Yuyu, skoncentruj proszę swoją uwagę na generale Ho Min Sinie.

 

***

 

Tysiące kolorów odbijało się w rzece Jangcy. Laserowe światła tańczyły na czarnym, nocnym niebie. Spokój wody przerywał sunący po niej świecący, jak choinka „Raj na rzece” – zabytkowy statek, niegdyś parowy, a teraz całkowicie skomputeryzowany – miejsce balów

i spotkań elit miasta Chongqing. Po tafli wody roznosiła się muzyka klasyczna. Tym razem jednak to nie Chińczycy się bawili. Przyjęcie wydał generał Ho Min Sin. Chciał uczcić pełną sukcesów ofensywę wojsk koreańskich na kontynencie azjatyckim. Ubrany w biały frak odbierał serię gratulacji od mniej bądź bardziej znamienitych gości. Kątem oka dostrzegł porucznika przykładającego kciuk do prawego ucha i mały palec tej samej dłoni do ust. Podejmował nieudolne próby dyskretnego poinformowania generała o ważnym telefonie.

– No idź już, idź! – odezwał się konsul Japonii – gratulacje poczekają,

w przeciwieństwie do ważnych rozmów.

Ho Min Sin spiesznie udał się do tele-panelu w swoim apartamencie. W ekranie ujrzał twarz kaprala Szóstej Kompanii Drugiego Batalionu Armii Korei Południowej – Hen Deng Su.

– Słucham kapralu – odezwał się generał.

Miał cienki, niemal dziecięcy głos.

– Generale, sądzę, że powinien pan o czymś, a raczej o kimś wiedzieć, niezależnie od tego, jak bardzo absurdalne to się panu wyda – wyrecytował wcześniej przygotowane zdanie kapral Su – nasza kompania trafiła na pewne… źródło informacji, które mogą być bardzo przydatne w dalszej walce. Pomogą zaoszczędzić nam wielu strat w tej już wygranej wojnie.

– Cóż to za źródło informacji?

Generał dostrzegł wyraz zakłopotania na twarzy rozmówcy.

– Generale… mamy tutaj dziewczynę, która… posiada pewne zdolności…

– Zdolności? – Ho Min Sin stawał się coraz bardziej zirytowany – panie Su, proszę się streszczać.

– Ona widzi przyszłość – wyrzucił z siebie kapral.

Generał najpierw szeroko otworzył oczy, a następnie głośno parsknął śmiechem.

– Kapralu Su – powiedział – chyba nie stara się pan o przymusowy powrót do domu spowodowany chorobą psychiczną?

– Najlepiej będzie jak generał sam z nią porozmawia.

Kapral zniknął z ekranu i posadził Yuyu na swoim miejscu.

– Co to za kpiny! – krzyknął Ho Min Sin.

– Panie generale – odezwała się dziewczyna – proszę poświęcić mi trzy minuty.

– No dobrze – westchnął główny zwierzchnik wojsk koreańskich po dłuższym namyśle – byle szybko.

– Najpierw poproszę kaprala, żeby się oddalił. Jestem pewna, że generał wolałby, aby to, co powiem pozostało tylko między mną a nim.

Chinka sugestywnie odchyliła głowę w kierunku Su. Po chwili mówiła dalej:

– Panie generale. Mam dla pana trzy informacje. Po pierwsze, młody Chińczyk, z którym pan pójdzie do łóżka po przyjęciu nie da panu satysfakcji – będzie sztywny niczym kłoda. Po drugie, nazajutrz skontaktuje się z panem prezydent i każe awansować Pana Li na stopień pułkownika. Po trzecie, tereny wokół Yuxi, Songming i Luliang będą zaminowane – armia chińska zużyje dwie trzecie z zasobów magnetycznych min jądrowych.

Wypowiedziawszy te słowa Chinka zniknęła z ekranu tele-panelu. Przez kilka sekund generał wpatrywał się w monitor osłupiały. „To jakieś żarty” – pomyślał – „ktoś rozsiewa

o mnie plotki, nawet wśród armii na froncie”.

– Su! – krzyknął, gdy kapral zasiadł do tele-panelu – Policzę się z tobą kiedy zdobędziesz Kunming! Teraz zejdź mi z oczu!

Ho Min Sin był wściekły. Humor nieco mu się poprawił dopiero pod koniec przyjęcia. Wiedział, że młody Bertu Mi już czeka na niego w generalskim apartamencie.

 

Rozdział VI – Marzenia.

 

Znajdowali się dwie mile od Kamiennego Lasu. W podobnej odległości od tego miejsca – lecz na południe od niego – stacjonowała armia australijska. Przewidywano,

że spotkanie nastąpi następnego dnia wczesnym popołudniem, tuż przy wejściu do słynnego chińskiego kamiennego labiryntu.

Od dnia, w którym wywiad potwierdził zaminowanie strategicznych terenów wokół Kunming generał Ho Min Sin pozostawał w ciągłym kontakcie z Yuyu, a kapral Su nieustannie sprawdzał jej prawdomówność w niezwykle przyjemny dla siebie sposób.

Wizje Chinki były dla sił Sojuszu Pacyficznego optymistyczne. Obie armie miały przebrnąć przez Kamienny Las, a następnie skierować się do Yiliang, gdzie stacjonowało wojsko chińskie. Bitwa miała być krwawa, lecz zwycięska dla sojuszu. Następnym punktem starć miała być dzielnica Guandu. Po jej zdobyciu, okupionym niewielkimi stratami, armie koreańska i australijska miały w ciągu dwóch tygodni opanować całe miasto.

Jin odwiedzał Yuyu kiedy kapral był zbyt zajęty, by im przeszkodzić. Dla Chinki obcowanie z młodym koreańczykiem było przyjemną odmianą od szorstkiego sposobu bycia Su. Rozmawiali o wszystkim – dzieciństwie, rodzinie, upodobaniach, ulubionych rzeczach

i kolorach. Poznawali się. Oboje bardzo żałowali, że przyszło im się spotkać w tak przykrych okolicznościach – w tyglu nienawiści i śmierci. W ginącym świecie. Marzyli o tym, by kiedyś nawzajem poznać własne hobby. Yuyu nigdy nie fascynowała się grami komuterowymi i była bardzo ciekawa wirtualnych światów, o których opowiadał jej Jin. On z kolei pragnął by nauczyła go kajakarstwa, sterowania, utrzymania się na wzburzonych wodach dzikich rzek.

Ta niezwykła relacja dwojga ludzi ukształtowała się zaledwie w ciągu tygodnia. Oboje byli zmęczeni cierpieniem i przylgnęli do siebie jak tonący, który chwyta się pływającej na wodzie deski. Żadne z nich nie mogło być pewne czy dożyje jutra. Owszem, znali przyszłość, lecz można ją było zmienić – właśnie dzięki tej wiedzy, a wizje Yuyu nie zawsze zawierały szczegóły. Zauważyła, że czasami w ogóle nic nie widzi. Zwłaszcza wtedy, gdy działania innych zmieniały to, co ona ujrzała w wizji. Zrozumiała, że nigdy nie mogła było być pewna, komu zmiana przyszłości wyjdzie na dobre, a komu zaszkodzi. Jin zastanawiał się czy przeżyłby przemarsz przez pola minowe. Prawdopodobnie po eksplozji na czele pochodu reszta żołnierzy przeżyłaby. Czy on szedłby z tyłu czy z przodu? Być może przeżyłby pod Liunlang a zginie w bitwie o Yiliang?

Te wątpliwości wywoływały obawę o jutro, a strach ten zbliżał ich do siebie. Oboje nawzajem szukali w sobie remedium na te negatywne odczucia. Zagłębiali się w rozmowach. W przeddzień spotkania armii koreańskiej z australijską Yuyu opowiadała Jinowi

o Kamiennym Lesie.

– Według legendy – mówiła – bloki skalne, tworzące ten labirynt są pozostałością góry, którą jeden z Nieśmiertelnych, Lu Dongbin, roztrzaskał w tym miejscu aby podarować zakochanym miejsce, w którym mogliby się ukryć przed światem. To naprawdę niesamowity widok, przekonasz się. Ogromne głazy układają się w kształty zwierząt. Między nimi jest mnóstwo wąskich przesmyków i jaskiń. To wszystko na setkach mil wzdłuż i wszerz.

– Nigdy wcześniej nie słyszałem o tym miejscu – odparł Koreańczyk – ale jestem pewien, że to wszystko jest efektem erozji. Legenda ma pewnie na celu zauroczenie turystów.

– Draniu! – żachnęła się – wszystko psujesz.

– Wybacz.

Yuyu dostrzegła złość we wzroku Jina. Wiedziała, że irytował go fakt, iż Kamienny Las zamiast być miejscem przepełnionej miłością wycieczki, był ostatnią piękną rzeczą, którą mógł widzieć w życiu. Chwyciła go dłońmi za głowę i pocałowała, długo i namiętnie. Po chwili, chciała przestać, lecz nie pozwolił jej. W końcu lekko go odepchnęła. Wiedziała,

że płonął z pożądania.

– Przepraszam – powiedziała – to nie tak ma wyglądać.

Wbiła wzrok w ziemię.

– Masz być moją wisienką – mówiła – wisienką na torcie życia, o którym marzę…

o którym oboje marzymy. Nie zmarnujemy tego tylko po to by dać sobie desperacką chwilę radości w tej trudnej sytuacji – w przeddzień bitwy w namiocie przeklętego Su.

Jin oprzytomniał.

– Skrzywdził cię? – zapytał.

– Nie.

– Jak daleko się posuwa… w… czytaniu wizji – głos mu się łamał.

Nie odpowiedziała.

Jin wstał gwałtownie i z całych sił kopnął krzesło polowe kaprala. Przez moment wbił wściekły wzrok w twarz Yuyu, po czym wybiegł z namiotu. Po drodze minął kaprala

i uświadomił sobie, jak bardzo go nienawidził.

 

***

 

– Formalnie nasze działania to zamach stanu – odezwał się Henry Willis, gubernator generalny Australii – król powiedział to na forum Parlamentu Europejskiego.

– Nic nie wskóra – odparł premier Donald Plummer – Europa nie uczestniczy w wojnie, a więc tym bardziej nie zareaguje na zmianę systemu, który i tak był niczym innym jak fikcją. Z resztą Kanadyjczycy uczynili to samo.

– Kiedy to zrobimy?

– Wojna potrwa jeszcze rok, może półtora. To będzie najlepszy moment – na fali zwycięstwa i w euforii spowodowanej końcem wojny. Dostaniemy ładne skrawki ziemi

w Azji. Wówczas ty… panie prezydencie ogłosisz ich aneksję. Następnie zmienimy konstytucję. Koniec z monarchią.

Premier zasępił się na chwilę.

– Wystąpisz ze Wspólnoty Narodów – kontynuował – raz na zawsze skończymy tę przeklętą unię z angolami. Będzie dobrze – poklepał rozmówcę w plecy – Tylko wygraj wojnę.

– Z pewnością, panie premierze.

Rozeszli się do swoich stanowisk w sali Parlamentu. Henremu Willisowi nie było jednak dane wysłuchać przemówienia kolejnego posła. Zadzwonił do niego asystent

z informacją, że generał Hicks prosi o pilną rozmowę. Gubernator ucieszył się. Wszystko było lepsze od durnych wywodów posła Gustavsona.

Spotkał się z generałem w muzeum Australian War Memorial. Rozmawiali krótko. Gubernator nie znał się na taktyce ani na wojskowości na tyle dobrze aby polemizować

z takim starym wyjadaczem jak Hicks. Wyraził zgodę na zmianę planów armii, która do Kunming miała wkroczyć z południa, po drodze przejmując miasto Yuxi. Wywiad uzyskał jednak potwierdzone informacje, że północno – wschodnie tereny wokół Yuxi były silnie zaminowane i byłoby zbyt ryzykownym próbować przedostać się do Kunming tą właśnie drogą. W podobnej sytuacji znalazła się armia koreańska, która zmuszona została do rezygnacji z pochodu przez Songming na północy oraz przez Luliang na wschód od Kunming. Punktem spotkania obu armii miało być miasteczko Shilin Yizu, położone między Yuxi,

a Luliang, na wąskim pasku terenu, który nie został przez Chińczyków zabezpieczony.

Henry Willlis wiedział, że ludność Australii była przeciwna wojnie. Był przekonany jednak, że australijczycy pragnęli, aby ich kraj był czymś więcej na arenie międzynarodowej niż kolonią brytyjską i byłym więzieniem. Zerwanie unii personalnej z Anglią było jedyną drogą ku prawdziwej suwerenności, a podpisanie ustawy o ogłoszeniu stanu wojny z Chinami – wbrew woli króla – było jedyną droga ku zerwaniu owej unii.

Gubernator generalny Australii, przyszły Prezydent Stanów Australijskich wiedział,

że ofensywa chińska pochłonie wiele ofiar i dlatego zarządził budowę przedłużenia lewego skrzydła budynku Australian War Memorial.

 

Rozdział VII – Kryjówka dla zakochanych.

 

Dziewięciotysięczna armia wkroczyła w labirynt Kamiennego Lasu. Każda kompania podzieliła się na kilku osobowe oddziały. Żołnierze powoli posuwali się do przodu krocząc ścieżkami między wysokimi skałami. Mijali żółwie, króliki, żyrafy inne kamienne podobizny zwierząt, z których każda miała tabliczkę ze swoim imieniem. Przeciskali się przez pieczary

i przesmyki, cały czas będąc w zdalnym kontakcie. Skanery pozawalały na szybkie odnalezienie właściwego kierunku marszu tym, którzy się zgubili. Niekiedy zachodziła potrzeba wspinaczki. Wówczas oczom żołnierzy ukazywał się fascynujący widok ostrych zakończeń skał rozciągających się niemal po horyzont. Mijali również piękne szmaragdowe stawy z których wyrastały kamienne drzewa. Przeprawa przez ów cud świata przyniosła żołnierzom chwilowe ukojenie od napięcia związanego z nadchodzącym natarciem na Yiliang.

Zbliżał się wieczór. Niebo powoli nabierało wyblakło-czerwonej barwy. Akustyka Kamiennego Lasu była hipnotyzująca – cisza przerwana echem pojawiających się od czasu do czasu szmerów wywołanych marszem wojska.

Jin szedł tuż za kapralem, który ani na krok nie odstępował Yuyu. Przyglądał się trzem gwiazdom wyrytym na jego hełmie. Z minuty na minutę coraz bardziej rósł w nim gniew. Miał ochotę wycelować w głowę kaprala i zacisnąć pięść. Chciał aby jego krew zmyła hańbę Yuyu.

Nagle dostrzegł kątem oka błysk – na szczycie jednej ze skał przed nimi.

– Stać! – krzyknął kapral – widzieliście to?

Żołnierze zatrzymali się i zaczęli rozglądać wokół siebie. Jin nacisnął tył swojego hełmu, na wysokości potylicy. Przed jego oczami pojawił się okular. Zaczął obserwować szczyty skał. Po chwili ujrzał kolejny błysk – wielokrotnie silniejszy, a towarzyszył mu huk. Coś eksplodowało. Olbrzymi podłużny głaz zachwiał się i runął do przesmyku całkowicie blokując ścieżkę, po której podążał oddział Jina, kilkanaście stóp przed nim. Jednocześnie pojawiły się kolejne wybuchy i kolejne skały spadały na ziemię – coraz bliżej oddziału. Rozstrzaskiwały się, a drobne odłamki uderzały o pancerze skafandrów. Kapral zasłonił Yuyu.

– Odwrót, odwrót! – ryczał Su – co tu się kurwa dzieje!?

Żołnierze zaczęli biec w kierunku, z którego przyszli. Ich oczom ukazały się postaci ubrane w ciemnozielone skafandry – wyłoniły się zza krawędzi skały. Początkowo Jin sądził, że to Australijczycy. Mylił się. Postaci wyprostowały ramiona. Padły strzały. Shi Fun Gink upadł na ziemię. Z dziur w jego skafandrze na wysokości serca wypłynęła krew.

– Kompania do mnie! – Su krzyczał do mikrofonu.

– Szefie, to zasadzka – padła odpowiedź – Chińczycy!

Z głośników wydobył się dźwięk serii z karabinu.

– Kryć się! – rozkazał kapral.

Schowali się za sporej wielkości kamieniami leżącymi wzdłuż ścieżki. Nie wszystkim się to udało. Dwóch członków oddziału zginęło pod wciąż spadającymi głazami.

– Pułapka – wysapał kapral.

Chinka wyrwała mu się i przeskoczyła na drugą stronę ścieżki, do kamienia, za którym ukrywał się Jin. Przykucnęła obok niego. Kapral spojrzał na nią zaskoczony. Nagle jego twarz wykrzywiła się w grymasie wściekłości.

– Ty… – szepnął wciąż patrząc na Yuyu – podstępna szmato!

Podniósł prawą rękę w kierunku dziewczyny. Jin wiedział, że jeśli nie zareaguje Yuyu zginie.

– Su! – krzyknął i rzucił się w jego stronę.

Zwarli się. Jin odchylił ramię kaprala w górą, tak, aby kule nie mogły dosięgnąć Chinki. Su z kolei wolną ręką uderzył podwładnego w żebra. Wysunięte z powłoki jego skafandra ostrze przebiło się przez skórę i mięśnie.

– Mówiłem ci – kapral powoli cedził słowa – że cię zabiję.

Ból powalił Jina na ziemię. Leżąc na plecach ujrzał jak kapral po raz kolejny podnosi ramię w kierunku Yuyu. Nie zastanawiając się błyskawicznie wycelował w czoło Su i zacisnął pięść. Patrząc jak ciało kaprala osuwa się na ziemię z czerwoną miazgą w miejscu głowy Jin poczuł się tak, jakby zrzucił z ramion olbrzymi ciężar. Nagle stał się lekki i nie związany żadnymi powinnościami. Przestał nienawidzić bolszewików. Stracił potrzebę służby swojemu krajowi. Zapomniał o idei wolności Korei. Zaczął krzyczeć. Wyrzucił z siebie cały gniew

i cierpienie, które nagromadziły się w nim przez ostatnie dwa lata. Nie rozluźnił pięści. Skierował ramię na klatkę piersiową Su, a następnie na pozostałe części jego ciała. Wokół podziurawionego jak sito skafandra Su pojawiła się ciągle rosnąca, wsiąkająca w ziemię czerwona plama.

– Skurwysynu – wyszeptał Jin i rozłożył ramiona na ziemi.

Przestał krzyczeć. Zamiast tego z jego ust wydobył się szloch. Kule wciąż szybowały w powietrzu. Cudem żadna z nich nie trafiła Koreańczyka, gdy ten leżał na ziemi. Kilka utkwiło jednak w ciałach kolejnych trzech członków oddziału. Zostało ich czworo – łącznie z Yuyu. Jin oprzytomniał gdy usłyszał wołanie Chinki. Przeturlał się do niej. Park Lu Sung i Ji Ho Kung wpatrywali się w niego.

– Strzelajcie! – krzyknął do nich.

Rozumiał ich konsternację – właśnie zamordował, a właściwie zmasakrował dowódcę całej kompanii. Był zabójcą oraz potencjalnym dezerterem i zdrajcą. Być może oni także obwiniali Yuyu o wprowadzenie armii w pułapkę. Być może nawet było to prawdą. Teraz jednak nie miało to żadnego znaczenia.

Chińczycy użyli działek 40 mm i tuż przed resztką oddziału zaczęły wybuchać pociski. Jina coraz mocniej bolała rana. Domyślał się, że kapral przebił mu trzustkę. Wiedział,

że prawdopodobnie umrze. Nie miał nic do stracenia.

– Osłaniajcie mnie! – krzyknął i rzucił się na ścieżkę tak, by wylądować na lewym ramieniu.

Następnie wyprostował palce wskazujące obu dłoni. Lufy działek 40 mm rozbłysły towarzysząc serii wystrzałów. Pociski wylądowały tuż pod nogami chińskiego oddziału, powalając na ziemię czterech z nich. Jednocześnie upadli Sung i Kung – dosięgła ich seria

z karabinu jednego z Chińczyków. Jin i Yuyu zostali sami. Drogę ucieczki mieli odciętą. Po drugiej stronie przesmyku pojawił się kolejny oddział Chińskich żołnierzy. Oboje wiedzieli, że zginą. Jin doczołgał się do Yuyu i położył głowę na jej kolanach. Nie miał już siły się poruszać. Przed oczami robiło mu się coraz ciemniej. Wokół nich wciąż brzmiał dźwięk rykoszetów kul o skały. Patrzyli sobie w oczy nie mogąc uwierzyć w swój smutny los. Yuyu oparła czoło o hełm Jina i zaczęła płakać. Koreańczyk zamknął oczy.

– Nie – szepnęła Chinka – Nie!

Jej głos przeszedł w krzyk. Starała się w ten sposób zagłuszyć odgłos uderzających o skały kul i echo wystrzałów oraz własne myśli.

Nagle wszystko ucichło. Przez chwilę sądziła, że zginęła. A jednak, wciąż czuła chłód skafandra Jina. Otworzyła oczy. Nadal widziała jego twarz. Ostrożnie wychyliła głowę zza kamienia. Chińczyków nie było. Wyjście z przesmyku zostało zatkane przez kamienne głazy, pod którymi musieli zginąć żołnierze państwa środka.

– Nie… – szepnęła Yuyu.

Czuła, że pierś Jina regularnie się unosi i opada.

 

Epilog

 

Kilkanaścioro par uszu jednocześnie usłyszało to samo słowo wykrzyczane przez setki tysięcy gardeł: „nie”.

Francis Edgar Langrade jr. pił poranna kawę gdy demonstranci przybyli pod siedzibę parlamentu w Austin. W tym samym czasie Din Ling Hu zapadał w głęboki sen, a przed oknem jego sypialni zaczęły zbierać się tłumy. Podobną rzecz obserwował Hun Di Sang, prezydent Korei. Henry Willis zerwał się na równe nogi, gdy z okien sali parlamentarnej dobiegło do jego uszu potężne „nie dla wojny”, a Abrosim Kavarienko aż podskoczył na swoim krześle gdy usłyszał słowa „nie Wołgogradowi, tak Moskwie”.

Upór, duma, chciwość, zaślepienie i egoizm nagle zniknęły z umysłów przywódców świata. Ustąpiły miejsca przerażeniu. Lud nie skandował haseł. Nie przyniósł transparentów. Nie urządzał happeningów ani głodówek. Zamiast tego zaatakował kordony wojska i policji. Przełamał szeregi służb porządkowych niczym huragan źdźbło trawy. Wdarł się do gmachów władzy i wyniósł jej przedstawicieli na zewnątrz.

Obserwując jak giną reprezentanci narodu każdy z uczestników powstań odczuwał dziwną lekkość na sercu. Pozbywał się ciężaru posłuszeństwa i więzów moralności, które władza zerwała już dużo wcześniej. Nagromadzone w narodach cierpienie i gniew znalazły swoje ujście w fali zbiorowej agresji. W destrukcji, która niosła ze sobą oczyszczenie.

Z czasem gniew przeminął i zaczęto organizować władzę na nowo – ulepszać bądź całkowicie zmieniać ustroje.

Tak oto zakończyła się III Wojna Światowa. Świat musiał zmierzyć się z wywołanymi przez nią problemami – głodem, ubóstwem i przeludnieniem spowodowanym ucieczką ludności ze skażonych terenów. Zdawano sobie sprawę z trudności, jakie na swej drodze miało napotkać przywrócenie równowagi, lecz nie zamierzano się poddawać.

Kiedy opadł kurz wojennej zawieruchy zaczęto zastanawiać się nad fenomenem

tzw. „Drugiej Wiosny Ludów” – jednoczesnym buntem kilkunastu narodów zakończonym krwawymi zamachami stanu i w dalszej perspektywie nastaniem pokoju na świecie.

W wyniku późniejszych badań, które opierały się o satelitarne zapisy wydarzeń w owym czasie oraz nagrania radiowe i nagrania sensorów optycznych znajdujących się w centrum rozruchów ustalono, że tłumy wyległy na ulicę dokładnie w tej samej chwili na całym świecie. Było to w czwartek, drugiego września 2115 roku o godzinie szesnastej piętnaście uniwersalnego czasu koordynowanego. Pojawiły się setki teorii spiskowych na temat tajemniczych inspiratorów globalnej rewolucji. Przeczesano sieć internetową

w poszukiwaniu śladów wskazujących na organizatorów ogólnoświatowego ruchu. Bez rezultatów. Sami uczestnicy i przywódcy powstań odżegnywali się od jakiegokolwiek innego impulsu swych działań poza nagłym uderzeniem silnych negatywnych emocji – smutku, gniewu i oburzenia. Każdy z nich przyznał, że w tamtej chwili rozmyślał o wojnie i zaczął spoglądać na władzę swego kraju, jak na intruzów niszczących jego dom. Jak na złych, zepsutych ludzi.

Pięć lat po zakończeniu wojny, podczas azjatyckiego zjazdu badaczy teorii spiskowych, przy mównicy stanął niejaki Gin Fu – weteran armii chińskiej broniącej Kunming. Opowiedział o tym, jak podczas rzezi pod Shilin Yizu jego oddział został zmiażdżony przez walące się bloki skalne. I jak w tamtej chwili usłyszał głośny, kobiecy głos, który rozległ się echem po całym Kamiennym Lesie. Chwilę po tym wszyscy żołnierze, zarówno Chińczycy, jak i pozostałości sił sojuszu opuścili ramiona i zaprzestali walki. Gin Fu twierdził, że widział wówczas kobiecą postać niosącą na plecach martwego koreańskiego żołnierza, a gdy na nią patrzył odczuł potrzebę zrzucenia skafandra i zdezerterowania. Ustalił później, że zdarzenie to miało miejsce dokładnie o godzinie dwudziestej drugiej piętnaście, czyli o godzinie szesnastej piętnaście uniwersalnego czasu koordynowanego. Jego zdaniem, był jakiś związek między tą kobietą, a globalną rewolucją. Teorię tą nawet amatorzy tajemniczych spisków uznali za zbyt niewiarygodną.

Nikt nigdy nie widział więcej Yuyu Timsin ani Hu Sang Jina. Nie znaleziono

w Kamiennym Lesie ich zwłok. W trakcie inwentaryzacji skafandrów Verkhirsta pochodzących z Shilin Yizu zidentyfikowano natomiast jeden z nich należący do Jina. Na twardym dysku umieszczonym w hełmie odkryto nagranie głosu jego użytkownika. Opowiadał historię o tym, jak pewna Chinka dołączyła do Szóstej Kompanii i jakie posiadała zdolności oraz o niegodziwościach, których dopuścił się dowódca owej jednostki. W nagraniu znalazło się także oświadczenie negujące jakikolwiek związek wizji dziewczyny z zasadzką wojsk chińskich w Kamiennym Lesie oraz pożegnanie ze światem, przed którym, jak twierdził Jin, oboje zamierzali się ukryć na zawsze.

Dźwiękowy zapis pozostałych wydarzeń został z twardego dysku skasowany.

Sprawę wizji Yuyu Timsin oraz ich wpływu na wydarzenia pod Shilin Yizu utajniono.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Stróżki wody ściekały po szybach w hełmach skafandrów. - O, jakaś nowość. Zazwyczaj te strażniczki pilnowały krwi. Tutaj wody pilnują :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Po chwili rozległ się przerażający krzyk i ofiara wydostała się z ognia z płonącymi punktami na jej ciele, które po chwili zgasły.

Po tym zdaniu odpadłem.
Pozostawiam bez oceny, może ktoś inny doczyta do końca.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

(...) może ktoś inny doczyta do końca.
Może.
Ich batalion był częścią sił zbrojnych utworzonego tuż po inwazji na Koreę Południową Sojuszu Pacyficznego.
Albo trzeba umieć tak pisać, żeby zdanie dało się rozumieć na trzy sposoby, albo trzeba nie umieć pisać.

Nowa Fantastyka