- Opowiadanie: Mike_Larkson - Okulista

Okulista

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Okulista

Następny! – krzyknął okulista. Pochylił się nad dokumentami pacjentów których dzisiaj już przyjął. Było tego dużo jak na środek tygodnia, ten pacjent będzie chyba trzydziesty dzisiaj ale i ostatni zarazem. Zmęczonymi oczami spojrzał z nad okularów na nowo wchodzącego delikwenta.

– Dzień dobry – wybąkał nieśmiało młody człowiek – pan jest okulistą prawda?

– Zgadza się. Taki jest napis na drzwiach. – powiedział oschle doktor – wydaje mi się, że i bez okularów można to przeczytać. Proszę siadać. – Wskazał krzesło na przeciwko biurka.

Mężczyzna usiadł. Rozejrzał się po gabinecie, sprawiał wrażenie bardzo zagubionego. Ubrany był niechlujnie. Stary zmechacony sweter, sztruksowe spodnie poprzecierane na kolanach. Dawno nie myte włosy przysłaniał mu czoło. Mimo, że pacjent siedział parę metrów od lekarza czuć było, że o higienie osobistej jedynie czytał, albo słyszał w radiu.

– Panie doktorze bo ja nie potrafię czytać… Ale mam taką pracę, że trzeba mieć dobry wzrok to okulary potrzebne. – zawiercił się na krześle, podrapał się w głowę, parę płatów łupieżu spadło na parkiet.

Lekarz spojrzał z lekkim obrzydzeniem. Tego jeszcze było mu trzeba. Cały cholerny męczący dzień a na koniec jeszcze taki model.

– Dobrze już dobrze, niepotrzebnie się uniosłem – powiedział nieco spokojniejszym tonem lekarz – Co to za praca? Pan jest z naszego miasta? – zapytał wertując papiery. – Jak pan ma w ogóle na nazwisko?

Pacjent spojrzał nieco podejrzliwie.

– Co znaczy nazwisko? – powiedział przy czym słowo nazwisko wymówił jakby było to słowo całkiem dla niego nowe.

O Jezusie, gdzie się taki uchował? – pomyślał okulista. Przyłożył palce do skroni i zaczął je masować opuszkami palców. Spojrzał na zegar. Wskazywał godzinę ósmą wieczór. Trzeba się z nim szybko uporać i iść do domu odpocząć bo zaraz zwariuje. Ostatnie upały dały się doktorowi we znaki. Trzydzieści stopni w cieniu. Mimo że gabinet znajdował się w starej kamienicy gorąco było jak w piekle. Klimatyzacja chodziła na pełnych obrotach, ale niewiele to dawało, ubranie nieprzyjemnie lepiło się do ciała.

– Nazwisko – syknął lekarz przez zęby – No jak na pana wołają tam skąd pan pochodzi?. Jakoś muszą na pana wołać. Przeważnie jest też imię. Ale nazwisko powinno mi wystarczyć. Proszę się skupić, odpowiadać na pytania które panu zadałem. Nie mam całego wieczoru żeby tutaj z panem siedzieć.

Człowiek na krześle popatrzył w sufit. Zawiesił na nim wzrok. Widać bardzo zainteresowały go zdobienia przy suficie. Liczne motywy roślinne i głowy bóstw, zapewne greckich, umieszczone w czterech rogach gabinetu. Pacjent zaczął poruszać ustami jakby coś mówił, w końcu wydukał.

– A to wie pan różnie, jedni nazywają Długi, inni wołają Czarny. Czasami też krzyczą Śmierdziel. Ale to chyba nie to, o co panu chodzi.

Doktor wytrzeszczył na pacjenta oczy z niedowierzaniem. Co też on plecie? Najwyraźniej trafił na wariata i trzeba będzie zaraz zadzwonić w odpowiednie miejsce.

Spojrzał z rezygnacją na karty pacjentów rozłożone na biurku i na jednej dostrzegł napis “Czarny”. Wziął kartę w rękę, nie było imienia, tylko nazwisko, w środku żadnej historii. Pacjent jest pierwszy raz czyli pasuje. Lekarz wziął w rękę długopis i ponowił wcześniejsze pytanie.

– Kim pan jest z zawodu? Jeśli nie zna pan nazwy, to proszę powiedzieć co pan robi. Coś tutaj muszę wpisać. – powiedział już poirytowany. – Najlepiej jakby dał pan też jakiś swój dowód tożsamości, żebym mógł ustalić pana miejsce zamieszkania. Tak chyba będzie dla nas obu łatwiej. Bo wybaczy pan – mruknął doktor – ale naprawdę ciężko z pana coś konkretnego wyciągnąć a jak już wspomniałem, nie mam całego wieczoru.

Pacjent przeszperał kieszenie, i wyciągnął jakiś papier. Stary zniszczony, zżółkły dokument wylądował na biurku. Lekarz wziął go do ręki i przyjrzał mu się z uwagą.

– To jakiś żart? Przecież coś takiego to pan może przynosić do muzeum a nie do lekarza. Nie dość, że całe to zniszczone to napisane chyba po łacinie.

Właściciel dokumentu posmutniał i spuścił głowę jak skarcone dziecko. Półszeptem zaczął się tłumaczyć.

– Mieszkam w starej kaplicy przy naszym cmentarzu. Nasz proboszcz mnie zna. Za często nie wychodzę… Jestem potrzebny i moja praca jest bardzo ważna… – kolejne zdania wymawiał jakby był nakręconym robotem. Brzmiały dziwnie nienaturalnie i mimo tego, że pacjent wyglądał na jakieś dwadzieścia lat, jego sposób wysławiania się, można by porównać z poziomem dziecka z pierwszej klasy podstawówki.

Niewielki pokoik w wieży miał tylko jedno okno. Znajdował się piętro niżej, zaraz pod starym niedziałającym już dzwonem. Ściany pobielone wapnem. Stare drewniane łóżko z materacem, mały stolik, na nim niewielka lampka pamiętająca zapewne czasy drugiej wojny światowej. Czarny siedzi pośrodku łóżka i wpatruje się z uwagą w otwarte okno. Wiatr stuka okiennicami. W pokoiku jest zimno. Uważniejszy obserwator może zauważyć szlak handlowy mrówek który biegnie przez środek pomieszczenia. Uznały widać teren za bardzo odpowiedni do swojej bytności…

 

– Zajmuję się odszukiwaniem różnych ludzi – kontynuował pacjent. – Przeważnie tych potrzebujących co nie radzą sobie w życiu. Dla tego potrzebuje okularów, bo ostatnio widzę coraz gorzej.

Doktor rozsiadł się wygodniej w krześle, ścisnął długopis w ręku i zaczął coś wpisywać w kartę pacjenta.

– Niech będzie, napiszę że jest pan wolontariuszem i wpiszę adres naszej parafii. A z proboszczem to już sobie porozmawiam. Bo skoro pozwala panu mieszkać na swoim terenie, to powinien zadbać jakoś o pana warunki sanitarne – popatrzył z żalem na pacjenta – a widzę, że z tym są problemy.

– Ale to nie tak! – krzyknął pacjent. – ja nie mieszkam u niego. Ten dokument który dałem mówi podobno, że te ziemie dostał mój pradziad, więc mieszkam jakby na swoim… Proboszcz jest dobrym człowiekiem i pomaga mi. Przynosi jedzenie, czasami da posłuchać muzyki. No tylko niestety nie pozwala wychodzić poza cmentarz, mówi że niebezpiecznie. – popatrzył z lekkim zaciekawieniem w stronę okna. Na ulicy ktoś rozmawiał bardzo głośne przez telefon.

Co tam ci się kotłuje w tej twojej głowie rubasznej? Przestań wymyślać i zrób tak jak powiedziałem a nie będziesz miał problemów…

-Tutaj do pana zarejestrowała mnie służąca która pracuje na plebani. Proboszcz nie wie że tutaj jestem, i dobrze jakby pan mu nie mówił, że u pana byłem. – powiedział błagalnym tonem.

 

Rozlega się pukanie do drzwi, głośny szczęk zamka i drzwi się otwierają. Do środka wchodzi niewysoki starszy jegomość ubrany w sutannę. W ręku trzyma parujący talerz z zupą.

– Twoje jedzenie – rzuca talerz na niewielki stolik. – a teraz powiedz coś tam dzisiaj wypatrzył. Kto tam jest dzisiaj potrzebujący? Komu trzeba pieniędzy? Komu znowu rodzice umarli? – rzekł sarkastycznie.

Czarny popatrzył na proboszcza, lecz pierwsze co zrobił to rzucił się na talerz z zupą. Opróżnił cały w paręnaście sekund. Wylizał go dokładnie. Dopiero wtedy się odezwał.

– Parę wsi dalej widziałem jak pewien mężczyzna bije kobietę. Miała posiniaczone ciało i sińce pod oczami. Krzyczał na nią, że nie będzie się zajmował dziećmi bo to kobiece zajęcie i …

-To mnie nie interesuje – przerwał ksiądz. – I bez twoich zdolności wiem o tym i temu podobnych sytuacjach, co chwile mi ktoś donosi. Ale to są ich prywatne sprawy. Nie mam zamiaru w to ingerować. Jak brali ślub to widzieli jakiego sobie biorą męża czy jaką żonę. A jeśli się im nie układa to widać taka wola boska. – podszedł do okna i odetchnął świeżym porannym powietrzem. Był chłodny poranek. Z pól za cmentarzem unosiły się jeszcze smużki mgły, przylepione do położonego niedaleko zagajnika. Jakby stwór z innego wymiaru, z na wpół materialnymi mackami, który chowa się wśród drzew i czeka tylko żeby wciągnąć nieuważnego przechodnia. Sąsiedztwo starego cmentarza pamiętającego jeszcze czasy średniowiecza jeszcze potęgowało to wrażenie. Księdza przeszedł dreszcz. Wzdrygnął się i odwrócił głowę w stronę Czarnego.

– Zastanów się, na pewno jest coś jeszcze. Coś takiego bardziej dramatycznego. Wiem, że potrafisz znaleźć coś takiego – powiedział przymilnie.

Czarny wbił wzrok w księdza który znów odwrócił się plecami. Miał co do niego mieszane uczucia. Mieszkał tutaj od urodzenia. Pod opiekę proboszcza przekazał go ojciec, który umarł gdy był jeszcze dzieckiem. O matce nie wiedział zupełnie nic. Miał tylko jakiś mglisty sen który czasem się pojawiał. W śnie matkę gonili jacyś źli ludzie i wyzywali ją od czarownic i wiedźm.

Miał tutaj dach nad głową, jedzenie. W zamian miał przekazywać proboszczowi swoje wizję. Wiedział, że dobrze robi mówiąc mu o cierpieniach ludzi, ksiądz im pomagał. Ale nie wszystkim, wybierał sobie tylko te co bardziej ciekawe przypadki. Czarny nie mógł zrozumieć na jakiej zasadzie dokonuje tych wyborów. Przecież każdy komu dzieje się krzywda potrzebuje pomocy, a nie tylko ci wybrani.

-W naszym mieście, parę ulic dalej w kamienicy ukrywa się mężczyzna. Okradł kogoś i strasznie się teraz boi, że mogą go złapać. Ma przy sobie sporo pieniędzy. – powiedział niemal szeptem jasnowidz.

-O! Teraz mówisz z sensem. – wykrzyknął uradowany proboszcz. – Pokaż mi szybko na mapie gdzie to jest. – Podsunął Czarnemu pod nos mapę okolicy. Ten wskazał miejsce gdzie ów się ukrywa a także powiedział na którym piętrze i do których drzwi trzeba się skierować.

-Widzisz młodzieńcze, nasza parafia nie jest duża. A pieniądze zawsze się przydadzą. Porozmawiam z tym biednym mężczyzną, wyspowiadam go. On odda mi pieniądze i zgłosi się na policję. Tym samym parafia się wzbogaci i będzie mogła skuteczniej pomagać biednym. A ten człowiek będzie miał czas żeby przemyśleć swoje czyny w wiezieniu i może odnajdzie ścieżkę która doprowadzi go do Boga. O to już sam zadbam.– Po tych słowach ksiądz wstał z miejsca, wziął mapę i talerz ze stolika i skierował się w stronę drzwi.

-Teraz odpocznij. Jutro rano przyjdę do ciebie jak zwykle. I nie zawracaj mi głowy jakimiś bzdurnymi wizjami tylko skupiaj się na tych istotnych z których możemy coś wyciągnąć dla parafii. – wyszedł i zamknął drzwi. Chwilę męczył się żeby trafić kluczem do zamka. W końcu udała mu się ta sztuka. Przekręcił klucz i chwilę później było słychać odgłos jego kroków, oddalających się z wolna, gdy schodził schodami.

Następnego dnia w gazetach pisano, że został odnaleziony człowiek który napadł na bank. Popełnił samobójstwo, w liście który zostawił wyjaśniał, że miał straszne wyrzuty sumienia i nie mógłby żyć z mianem przestępcy. Pieniędzy nie odnaleziono.

 

 

Za oknem zaczynało się już ściemniać. Było parno i duszno. Klimatyzator klekotał nieprzyjemnie. Z ulicy dochodziły kroki paru osób zajętych rozmową.

Jak myślisz? „Stara Baszta” będzie dzisiaj otwarta? Czy może pójdziemy do „Tawerny”?

Oj człowieku, wszystko jedno. Kasę mam. Stawiam. Gdzie byśmy nie poszli to i tak będziemy rano wracać na czworakach do domu.

Doktor podrapał się w łysiejącą głowę i zawisł nad kartą pacjenta. Parę kropel potu spływało mu z czoła.

– To wszystko ciekawe co pan mówi. Tylko jak można pomagać w szukaniu kogokolwiek, siedząc większość czasu na cmentarzu? Za często pan nie wychodzi z tego co widzę. – stwierdził wpatrując się badawczo w pacjenta.

– A bo ja panie doktorze właśnie zawsze bardzo dobrze widziałem. Gdy otworzę szeroko oczy to moja dusza wychodzi ze mnie i widzę różnych ludzi, nawet takich którzy są bardzo daleko. Gdy spojrzę uważnie to mogę powiedzieć co pan zrobi jutro, albo co pan robił wczoraj. – pacjent popatrzył na doktora, uśmiechnął się przyjaźnie. Sprawiał wrażenie, człowieka który po wielu trudach, wydostał się z labiryntu krętych niezrozumiałych pytań i teraz wszystko powinno już być jasne.

Doktor zaśmiał się głośno, aż echo odbiło się od sufitu wysokiego gabinetu. Uśmiech w jednej chwili zniknął z ust pacjenta.

– Chce mi pan powiedzieć, że jest pan jasnowidzem? No proszę bardzo – rzekł wciąż śmiejąc się lekarz – W takim razie co takiego robiłem wczoraj? Bo tak się składa, że sam do końca nie pamiętam. A taka wiedza bardzo by mi się przydała.

Oczy pacjenta nagle się zmieniły. Normalne źrenice rozszerzyły się do rozmiarów całej gałki ocznej. Czarne jak sadza oczodoły skierował na doktora, ten drgnął w krześle i znieruchomiał. Za oknem jakby ściemniało. Zerwał się lekki wiatr, żaluzje z łoskotem zaczęły uderzać o szyby.

– W pracy miał pan niewielu pacjentów doktorze. Gdy ostatni wyszedł zabawiał się pan ze swoją sekretarką. W międzyczasie dzwoniła pańska żona której powiedział pan, że jedzie wieczorem do znajomego okulisty, porozmawiać o nowym sposobie leczenia jaskry. U znajomego grał pan w pokera i przegrał sporą sumkę.– Czarny zamilkł na chwilę.– Jak spojrzeć trochę wcześniej to już któryś raz z kolei. Był pan pijany i stąd braki w pana pamięci…

– Dość! – wyrwał się z osłupienia doktor. – Kim pan jest i czego chce?.

Oczy pacjenta powróciły już do normalnej formy. Siedział cicho z miną skarconego dziecka. Wiatr nagle ustał. W pokoju nastała cisza. Jasnowidz odezwał się.

– Nie chciałem pana zdenerwować.– powiedział spokojnie.– Poprosił pan żeby powiedzieć co robił wczoraj, to powiedziałem. A jestem u pana bo potrzebuję okularów. Widzę coraz słabiej. Kiedyś mogłem zobaczyć co się działo miesiące wcześniej i wybiec w przyszłość parę miesięcy do przodu. Teraz ledwie mogę się cofnąć tydzień wstecz. Pomoże mi pan? Czy mam poszukać kogoś innego?

W pokoju znowu zapanowała cisza, lekarz skrył twarz w dłoniach. Siedział tak parę minut. Na zewnątrz panował już półmrok. Z wolna zapalały się latarnie.

Lekarz wstał z krzesła i podszedł do szafki z lekami. Zaczął w niej szperać, włożył coś do kieszeni. Na lewą rękę wysypał białe pigułki, prawą nalał do szklanki wody z karafki stojącej na stoliku obok szafki. W wolną rękę wziął szklankę i podszedł do człowieka wciąż siedzącego na krześle. Uśmiechnął się niewyraźnie.

– Pomogę panu, ale trzeba zrobić badania. Sam pan rozumie, nie jest pan typowym pacjentem. Zatem badania muszą być bardzo dokładne. Proszę połknąć te tabletki. – Powiedział okulista podając pacjentowi dwie tabletki i szklankę wody. Pacjent popatrzył na nie jakby widział coś takiego pierwszy raz w życiu.

– Wie pan, nie połknę tego. Nie wiem co to jest, zresztą wydaję mi się, że jednak nie jest mi pan w stanie pomóc i lepiej już pójdę. – Pacjent chciał już wstać jednak w tym momencie doktor szybkim ruchem wyciągnął z kieszeni fartucha strzykawkę i wbił ją pacjentowi w szyję.

– W takim razie zmusza mnie pan do użycia bardziej drastycznych metod.

Czarny szarpnął się w krześle, ale silne ramię lekarza przytrzymało go na miejscu. Wstrzyknięty specyfik działał bardzo szybko i już po chwili był całkowicie sparaliżowany.

Gdy doktor był już pewien, że pacjent nigdzie się nie ruszy szybkim krokiem podszedł do biurka i podniósł słuchawkę telefonu. Nacisnął zielony przycisk i odezwał się do słuchawki.

– Krysiu, dzisiaj już nie będę cie potrzebował. Idź do domu. Sam zamknę gabinet a z tym pacjentem jeszcze trochę mi zejdzie. – w słuchawce słychać było kobiecy głos który oświadczył, że przyjęła do wiadomości – Będę tęsknił, do jutra. – Odłożył słuchawkę.

Spokojnym już krokiem podszedł do okna i zasłonił żaluzje. Pacjent siedział na krześle , jego oczy znów były nienaturalnie czarne. Spływały z nich łzy.

-Rozumiem, że już pan widzi co się dalej stanie. Może być pan pewien, że wszystko odbędzie tak jak należy, w sterylnych warunkach. Nie chce żeby wdało się jakieś zakażenie a będzie mi pan potrzebny jeszcze przez jakiś czas.– Doktor uśmiechnął się bardzo szerokim uśmiechem. Refleks światła który jakimś cudem dostał się z ulicy, błysnął w jego okularach.

 

Wilgotna piwnica w starym domku w górach. Jest zimno, skądś słychać kapiącą wodę. Nie ma prawie żadnych mebli. Jest niewielki stolik na którym leżą narzędzia chirurgiczne. Jest krzesło na którym siedzi związany jasnowidz. Głowa zwisa mu na piersi. Na oczach ma białą opaskę spod której sączy się krew. Jest też niewielki regał z winami, pod ścianą. Wśród win stoi słój w mętnym płynem. W środku pływają dwie gałki oczne, wyglądają jak samodzielne żywe organizmy. Poruszają się, jak akwariowe rybki. Ich źrenice co chwilę zmniejszają się i powiększają, jakby oddychały.

 

Wciągu następnych paru miesięcy życie w miasteczku płynęło spokojnie. Nikt z mieszkańców nie spodziewał się odkrycia które wstrząsnęło lokalną społecznością. Był to zwyczajny dzień na posterunku policji. W dostarczonej poczcie przyszedł list od anonimowej osoby która informowała o rzekomym popełnieniu przestępstwa przez lokalnego proboszcza. Były tam wskazówki gdzie szukać śladów. Policja bardzo sceptycznie podeszła do tego donosu. Proboszcz w miasteczku cieszył się świetną opinią. Tym większe było zdziwienie gdy w piwnicy kaplicy, na starym cmentarzu, odnalezione zostały ludzkie szczątki. Po identyfikacji ciał ustalono, że są to ludzie którzy zaginęli w przeciągu paru ostatnich lat. Było tam parę osób podejrzanych o niewielkie przestępstwa, lecz byli też obywatele którzy cieszyli się nieposzlakowaną opinią i z dnia na dzień zniknęli. W tym między innymi służąca pracująca na plebani, która rzekomo wyjechała do rodziny parę miesięcy wcześniej. W pokoju na wieży znaleziono pokój w którym, z odnalezionych śladów, można było wywnioskować, iż ktoś był przetrzymywany przez długi czas…

 

-Eh, Czarny co ja bym bez ciebie zrobił? -Rzekł przez ramię okulista, do siedzącego na tylnym siedzeniu pasażera. – Księżulo ma to, na co zasłużył, a teraz przysłużysz się mnie. To miasteczko od dawna mnie już męczyło. A dzięki tobie mogę odmienić swoje życie. Coś pięknego. – Zaśmiał się spazmatycznie.

Na tylnej kanapie z czarną lnianą torbą na głowie, związany i zakneblowany leżał Czarny. Jasnowidz nic nie mówił, nie wydawał najmniejszego dźwięku, nie poruszał się. Jedynymi oznakami życia była powoli unosząca się i opadająca pierś.

Nowiuteńki mercedes którym jechali mknął ruchliwą drogą. Właśnie minęli znak z napisem „Berlin”.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Wizja świata dość oklepana: zły proboszcz, dobry chłopak wykorzystywany przez człowieka, który powinien pomagać. Potem powtórka- tylko zamiast księdza jest lekarz. Łatwowierny proletariat uciskany przez tych wykształconych i na stanowiskach. Poza tym  zgrzytają mi obwody logiczne:
1. jasnowidz widziałby że ksiądz jest złym mordercą i uciekłby od niego. To samo z lekarzem- nie przyszedłby do tego lekarza. A nawet gdyby przyszedł, to przyprowadziłaby go ta gospodyni księdza.
2. nie wiem jaką Ty masz wizję proboszczowania, ale według twojego tekstu ten ksiądz był tam proboszczem od kilkudziesięciu lat ( kiedy chłopiec miał 5 lat, ten ksiądz już był proboszczem )  i wciąż jest w sile wieku. To nie średniowiecze. Teraz nie mianuje się proboszczami nastolatów i nie jest to funkcja dożywotnia
3. znajdź mi jeden prawdziwy przypadek w naszych czasach, kiedy ksiądz bierze dziecko na wychowanie
4. nikt nigdy nie był zainteresowany co się z tym dzieckiem dzieje
5. po kiego diabła lekarz wydłubywał oczy chłopakowi? w czym to miało pomóc? Że lekarz będzie sobie przykładał jego oczy żeby widzieć przyszłość? czy może jasnowidz będzie lepiej wróżył bez oczu? Nie łapię tego, sorki.
Z błędów pisarskich- w kilku miejscach masz nieścisłości, np: "pod opiekę proboszca przekazał go ojciec, który umarł gdy był jeszcze dzieckiem"- z tekstu wynika że ojciec chłopca umarł będąc dzieckiem, a nie że umarł gdy jego syn był dzieckiem. Takich potknięć jest kilka.

Zapis dialogów. Jest zły. W hyde parku jest o tym poradnik, polecam.

o higienie osobistej jedynie czytał, albo słyszał w radiu.
- Panie doktorze bo ja nie potrafię czytać...

Czy to nie jest śmieszne?

Wskazywał godzinę ósmą wieczór
Ósmą wieczorem.

- Kim pan jest z zawodu?
Zdarza mi się bywać u okulisty dość często i nigdy nie pytał mnie o zawód.

szlak handlowy mrówek
Mrówki weszły ostatnio na wyższy poziom cywilizacyjny? Wystarczyłoby zostawić sam "szlak".

- Twoje jedzenie - rzuca talerz na niewielki stolik.
Załóżmy, że talerz jest metalowy i nie pękł. Jak myślisz, co się stanie z zupą w rzuconym talerzu?

podszedł do okna i odetchnął świeżym porannym powietrzem. Był chłodny poranek.
Drugie zdanie jest zbędne, wszystko to można wywnioskować z pierwszego

unosiły się jeszcze smużki mgły
Moja wyobraźnia tego nie ogarnia. Nigdy nie widziałem smużek mgły, to zjawisko raczej bardziej "przestrzenne".

pamiętającego jeszcze czasy średniowiecza jeszcze potęgowało to wrażenie
"Jeszcze", "jeszcze".

W śnie matkę gonili
We śnie.

Podsunął Czarnemu pod nos mapę okolicy. Ten wskazał miejsce gdzie ów się ukrywa a także powiedział na którym piętrze i do których drzwi trzeba się skierować.
Niewykształcony analfabeta, a bezbłędnie czyta mapy? Nawet w "Raporcie mniejszości" nie było tak łatwo, a tam mieli trzech jasnowidzów.

Gdy ostatni wyszedł zabawiał się pan ze swoją sekretarką.
Znów niekonsekwencja w przedstawieniu postaci. Człowiek bez styczności z rzeczywistością nie ma prawa znać takich słów jak "zabawiał". Przynajmniej nie w tym znaczeniu. Poza tym, sam napisałeś, że wypowiadał się jak dziecko z podstawówki. Takich błędów jak powyższy jest w tekście więcej. 

I naprawdę myślisz, że każdy okulista ma w gabinecie środki paraliżujące?

Tekst jest niesamowicie nielogiczny. Pewnie miałeś jakąś wizję, pewnie nawet była dobra. Problem jednak pojawił się, kiedy postanowiłeś ją zmienić na litery - nie udało Ci się przekazać tego, co chciałeś. Niestety, czytelnik nie jest w stanie wejść w Twoją głowę i odgadnąć, co miałeś na myśli. Z mojego punktu widzenia postępowanie okulisty jest pozbawione jakichkolwiek przesłanek. Zasugerowałeś, że moc jasnowidza skupiona jest w oczach, dlaczego ktokolwiek miałby go ich pozbawiać? 

Pozdrawiam,
exturio 

Faktycznie, wizja świata dość oklepana, ale wydaję mi się wciąż aktualna. Nie mam tutaj zamiaru generalizować, sam zdobyłem jakieś tam wykształcenie i nie mam nic do ludzi na wyższych stanowiskach. Taki był pomysł a że banalny - oryginalność jest dobra, ale nie za wszelką cenę.

Co do nieścisłości:
1. Starałem się nakreślić postać jasnowidza, jako naiwnego chłopaka, który nie do końca zdaje sobie sprawę z otaczającego go świata. Wizje wywołuje sam na własne życzenie. Nie ma jakiś "pajęczych zmysłów" które ostrzegają jego samego przed niebezpieczeństwem.
2. Nie wiem skąd wniosek, że proboszcz jest w sile wieku? Fakt nie opisałem jego wyglądu, jako siwego pana w podeszłym wieku. Ale też nie wydaję mi się żebym, dał powody ku temu żeby myśleć, że był on kimś młodym.
3. Fakt parę rzeczy zostawiłem w domyśle. Zapewne powinna być jeszcze jakaś retrospekcja dokładniej wyjaśniająca jak jasnowidz znalazł się na wychowaniu proboszcza. Ale uznałem, że nie jest to konieczne, jak widać mylnie.
4. Nikt nie interesował się dzieckiem bo nikt o nim nie wiedział. Skoro miał takie zdolności, i nie on pierwszy w rodzinie(gdzieś tam jest takie króciutkie nawiązanie do jego matki) to był ukrywany przed ludźmi a proboszcz jako osoba zaufana miał się nim zaopiekować. Wszystko miało zostać w tajemnicy.
5. Jeśli jest to opowiadanie fantastyczne to wydaje mi się, że nie ma z góry jasno określonych reguł jak działają "oczy jasnowidza". Są przedstawione jako samodzielne organizmy które pływają sobie w słoju, więc może i jest możliwość przeszczepienia ich gdy będzie taka potrzeba, lub oddawanie ich jasnowidzowi tylko wtedy, gdy będzie się chciało dowiedzieć czegoś o przyszłości.
Niektóre błędy pisarskie wynikły zapewne z tego że przed publikacją tego opowiadania nanosiłem jakieś poprawki. Widać nie przejrzałem tekstu dość uważnie i stąd te błędy.
W każdym razie dzięki wielkie, za zauważenie nieścisłości, potknięć i innych błędów. W sumie taki był zamysł tej publikacji. Obserwuję ten serwis od jakiegoś czasu, i jestem mile zaskoczony rzeczową oceną opowiadań tutaj zamieszczanych.

Dodam tylko do tego co napisałem wcześniej, że na takiej rzeczowej ocenie mi zależało. Jest to pierwsze opowiadani które, przeczytał ktoś poza znajomymi. A oceny znajomych często ograniczają się do „no no, fajne fajne" ;) . Inne opowiadania gdzieś tam się tworzą i są w zupełnie innym stylu i świecie. A to było swego rodzaju eksperymentem. Jeszcze raz dziękuje za uwagi, które wezmę sobie do serca. Na pewno kolejne co opublikuje, będzie napisane z większym staraniem w kwestiach logicznych etc.

Pozdrawiam

Zwróciłbym tewz uwagę na interpunkcję. Brakuje bardzo wielu przecinków przed "a" i który". Natomiast sam pomysł jest zjadliwy i udało ci się mnie zainteresować i utrzymać przy tekście do końca - to już coś.

A ja mogę tylko powiedzieć, żebyś wysłuchał rad i zabrał się za pisanie. Życzę powodzenia IM ;)

Nowa Fantastyka