
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Gebir z niedowierzaniem obserwował walkę, jaka rozgrywała się w pobliżu murów twierdzy. Jakiś oddział wojsk Skawynii próbował przebić się do klasztoru. W świetle księżyca kapral nie mógł rozpoznać, kim byli ci, którzy próbowali tego dokonać.
– Łucznicy! Osłaniajcie ich!- Jedyne, co elf mógł zrobić dla nich to zapewnić im osłonę łuczników.
– Cholera! Którzy to nasi?– Ymka starał się pokierować łucznikami, ale z trudem odróżniał przedzierających się od delvińczyków.
– Niech strzelają na lewo i na prawo od walczących, tam na pewno są delvińczycy– Gebir wiedział, że taki rozkaz jest wyjątkowo nie precyzyjny, szczególnie, że łucznicy jeszcze parę dni temu byli zwykłymi chłopami.
Gebir z coraz większym zdziwieniem obserwował walkę, teraz już wyraźnie było widać złote płaszcze. Chorągiew Smoka? Jak to możliwe?
– Przygotować się do otwarcia bramy! – W głowie Gebira kłębiło się tysiąc myśli. A co jeśli to podstęp? Gebir teraz wyraźnie widział płaszcze z godłem Chorągwi Smoka. Starał się rozpoznać choćby jedną twarz, a tymczasem pierwsi żołnierze chorągwi dotarli do bramy.
– Otwierać? Gebir, do cholery, co robić? Otwierać?– Jeden z żołnierzy stojący przy bramie był coraz bardziej nerwowy.
– Czekać!- Kapral wiedział, że decyzja o otwarciu bramy może być największym błędem w jego życiu. Widział jak konny, w złotym płaszczu z czarną różą, rozpłatał mieczem głowę jakiegoś Delvińczyka. Konny nie miał hełmu, jego siwe, krótkie włosy były teraz niemal błyszczały w świetle księżyca. To Bige!
– Otwierać bramę! Do cholery otwierać bramę!
Żołnierze uwijali się przy kołowrocie. Pomimo huku walki wyraźnie było słychać dźwięk łańcucha i zgrzyt unoszonej bramy. Po chwili na dziedziniec wpadli pierwsi konni. Gebir pobiegł w ich kierunku.
– Zamykać Bramę!- Porucznik Hiro jako ostatni wjechał do Tynicum. Za bramą pozostało jeszcze ze dwudziestu z chorągwi Smoka. Osłaniali wejście brygady do twierdzy. Porucznik Uriel, który nimi dowodził widział jak brama opada zamykając im drogę. Porwał swojego wierzchowca w kierunku delvińczyków. Machał mieczem na oślep. Bardziej czuł niż widział jak padają jego żołnierze. Nagle zobaczył nad sobą gwieździste niebo, właściwie to niebo było nie nad nim a przed nim.
– Boże! Chyba leżę– Uriel nie wiedział, co właściwie się dzieje. Wszystko wydawało się jakieś nierealne. Nie wiedział czy nie chce się ruszać czy nie może się poruszyć. Właściwie to go to w ogóle nie obchodziło– Hm… to chyba jest śmierć– Uriel zawsze myślał, że przed śmiercią będzie się modlił, tymczasem, ku swojemu zdziwieniu wcale nie czuł takiej potrzeby– to ironia losu, biorąc pod uwagę, że nosił imię jednego z bogów. W sumie dziwne, że elf z południa nosi imię boga ludzi– była to już ostatnia myśl porucznika.
Gebir widział jak pada ostatni z tych, którzy zostali za bramą.
– Kapitanie– Mendog zwracał się do Gebira.
– Jestem kapralem.
– Minor przywrócił ci stopień.
Zaledwie godzinę Gebirowi zajęło przedstawienie sytuacji brygadierowi. Właściwie to więcej mówił Mendog. Gebir zdawał sobie sprawę, że pojawienie się brygady Mendoga wcale nie jest tak zbawienne dla twierdzy jakby się mogło wydawać. Ale nie jest też tak złe. Nie jest tak zbawienne, bo czterystu żołnierzy, to, co prawda znacząca siła, ale muszą coś jeść. A biorąc pod uwagę fakt, że żywności było zdecydowanie za mało, to teraz wystarczy jej góra na kilka dni. A nie jest to takie złe, bo żołnierze przybyli konno a konie można zjeść. Więc mając czterysta koni może uda się utrzymać twierdzę nawet dłużej niż miesiąc.
*
Yeryk wjechał do Sonicum główną bramą. Bramy nikt nie pilnował. Nie było sensu pilnować bramy. Burmistrz Sonicum nie miał zamiaru bronić swojego miasta przed wojskami Delviny, a skoro miasto uznało zwierzchność Delviny to nie mogło utrzymywać własnych zbrojnych. Biorąc pod uwagę, że to, co nazywano murami Sonicum to był wał z drewna o wysokości dorównującej wzrostowi mężczyzny, a w mieście było może z tysiąc mieszkańców to obrona miasta przed armią delvińską faktycznie byłaby szaleństwem.
Jeryk nie wiedział, gdzie znajdzie wyrocznię. Jedyne, co wiedział, to to, że wyrocznia, jeżeli pierwszy plan się nie powiedzie będzie czekać tutaj. Wyrocznia umiała interpretować Apokalipsę Muriela, i była potrzebna księciu. Jeryk wraz ze swoimi ludźmi miał czekać na kapitana Dury i udać się do Sonicum i doprowadzić wyrocznię do chorągwi. Tylko Jeryk znał pełne rozkazy, a te mówiły, że wyrocznia w żadnym wypadku nie może dostać się w ręce delvińczyków. Dury miał zapewnić ochronę wyroczni, gdyby Dury nie był w stanie zapewnić ochrony to Jeryk miał rozkaz dopilnować, aby delvińczycy nie schwytali wyroczni. Oczywiście Jeryk wiedział, że nie dopuścić za wszelką cenę do pojmania oznacza w razie konieczności zabić wyrocznię. Jeryk cała drogę do Tynicum do Sonicum zastanawiał się, co powinien zrobić. Zabić wyrocznię od razu czy spróbować przedostać się na wschodzi brzeg z wyrocznią? Ostatecznie doszedł do wniosku, że zaryzykuje próbę przewiezienia wyroczni. Jedyny problem, jaki pozostał mu do rozwiązania, to jak odnaleźć wyrocznię w mieście? Poszukiwania postanowił rozpocząć od karczmy.
W mieście była tyko jedna karczma. Pojawienie się Jeryka było chyba największym wydarzeniem w Snicum od początku wojny. W karczmie również wszyscy ucichli, gdy się pojawił. Akurat nie o to mu chodziło. Teraz dopiero przyszło mu do głowy, że udawanie najemnika, to jednak nienajlepszy sposób na wtopienie się w tłum. O ile po za miastem, podczas wojny najemnik nikogo nie dziwił, to już w mieście samotny najemnik przykuwał uwagę.
– Macie pokój na nocleg?– Jeryk oparł się o blat stołu, za którym stał gruby, łysy karczmarz.
– A no– karczmarza nie cieszył widok najemnika.
-Pobędę tu ze trzy dni. Przygotujcie pokuj, jeśli łaska.
– A wielmożny zapłaci z góry?
-Z góry, z góry. Masz tu dwa złote suzereny. To wystarczy i za pokój i za jedzenie a i na kąpiel będzie– właściwie to i za pół tej sumy Jeryk by to wszystko dostał.
– Pokój będzie za chwilę– karczmarz zgarnął z blatu monety, ale nie wyglądał na zadowolonego.
– To zacznij, dobry człowieku, od podania mi kufla piwa– Jeryk udawał, że nie widzi niechęci karczmarza.
– Wielmożny sobie usiądzie. Zawołam jak pokój będzie– mówiąc to karczmarz podał trunek najemnikowi.
Jeryk tym razem się nie odezwał, zabrał kufel i usiadł przy stole. Karczma była pusta. Jeryk mógłby przysiądz, że gdy wchodził do karczmy było tu kilka osób.
– Pokój wielmożnego– karczmarz nawet nie popatrzył w kierunku Jeryka.
– Ten otwarty– odezwał się karczmarz, gdy tylko Jeryk podniósł się z miejsca.
– Cholera, czy ten grubas oszczędza słowa?– Jeryk nie powiedział tego głośno.
Na piętrze było kilka pokoi w głębi korytarza były otwarte drzwi. Pokój był zupełnie zwyczajny, o dziwo nie było żadnych karaluchów a po pościeli nie ganiały się pluskwy.
– I co teraz? Jak znaleźć wyrocznie? No przecież nie zapytam o nią grubasa. Taaa… strój najemnika to zdecydowanie nie był najlepszy pomysł.
Jeryk nie był głupcem, ale nazwanie go geniuszem byłoby przesadą. Cały następny dzień włóczył się po mieście, ale nadal nie wiedział jak znaleźć wyrocznię. Widział tylko drewniane domy, ratusz, który od pozostałych domów różnił się tylko wieżą. Ulica od głównej bramy do ratusza była brukowana, pozostałe uliczki przypominały rynsztok. Jeryk zapadał się w błocie po kostki. Miał wrażenie, że w mieście jest więcej psów i kotów niż ludzi. Nad miastem unosił się smród. Była to mieszanina odoru z rzeźni i gnoju z zagród. Większość mieszkańców żyła z uprawy roli, pola były po za miastem, ale stodoły i stajnie stawiano obok domów. Jeryk z ulgą wrócił do karczmy, która teraz w jego oczach stała się niemal pałacem.
Zjadł kawałek pieczonego mięsa, wolał nie zastanawiać się, jakie zwierze upiekł gruby karczmarz. Piwo zabrał do pokoju. W pokoju czekała na niego kobieta.
– Chyba mnie szukasz– powiedziała to z lekkim uśmiechem. Jej siwe włosy opadły swobodnie na ramiona. Siwe włosy kontrastowały z młoda twarzą, przez co jej wiek stawał się bliżej nieokreślony. Czarna suknia podkreślała jej smukłą sylwetkę.
– Kim jesteś?
– A kogo szukasz?
– Skąd wiesz, że ciebie szukam?
– Możemy tak ciągnąć w nieskończoność. Jestem wyrocznią, a ty przybyłeś po mnie.
– Zastanawiałem się jak cię znajdę. Zapomniałem, że jesteś wyrocznią.
– Jestem wyrocznią a nie jasnowidzem.
-To skąd….
– A co może robić najemnik w Sonicum? W dodatku cały dzień się włóczysz po mieście. Nie chcę wyjść na zarozumiałą, ale w tym mieście po za mną nie ma niczego, co skłoniłoby kogokolwiek do spędzenia tutaj całego dnia. Myślałam, że przebrałeś się za najemnika i włóczysz się po mieście, aby zwrócić moją uwagę na siebie, ale po twojej minie widzę, że…
– Dobrze. Jestem porucznik Jeryk z chorągwi Smoka.– Jerykowi sprawił satysfakcję dźwięk słowa „porucznik”.– Mam cię przewieźć na drugi brzeg. Wyruszymy po północy. Masz wierzchowca? Gdzie się zatrzymałaś?
– Możemy ruszać nawet zaraz. Moja klacz już jest gotowa.
– W takim razie ruszamy. Jak mam się do ciebie zwracać? Chyba masz jakieś imię?
– Po prostu wyrocznia. Tyle ci wystarczy. Chyba nie zabijesz mnie za miastem? Mam nadzieję, że chociaż spróbujesz doprowadzić mnie do księcia.
– Czytasz w myslach?
Wyrocznia roześmiała się.
– Nie. Nie czytam, ale nie jestem głupia. Dobrze wiem, że prędzej mnie zabijesz niż pozwolisz, aby pojmali mnie Delvińczycy.
Jeryk wcale się nie zmieszał po tych słowach, a wręcz przeciwnie, poczuł ulgę. Przynajmniej wszystko jest jasne, jest tylko żołnierzem, który wykonuje swoje zadanie.
*
– Cholera! Straciliśmy cała brygadę!- erl Sygryd był naprawdę wściekły.
– Dziwne, że nikt nie wiedział, że w tym rejonie jest tak duży odział wojsk Skawynii– Odo naprawdę był zdziwiony.
– Nie bądź głupi. Frejr na pewno o tym wiedział. Liczył na to, że Hage spotka ten oddział i zginie. I nie przeliczył się! To Frejr kazał nam wysłać właśnie ta brygadę do Tynicum! Skurwysyn! To, że chciał się pozbyć Hage to mnie nie obchodzi, ale wybili mi całą brygadę! Rozumiesz Odo, przez tego skurwysyna straciliśmy całą brygadę!
– Hm… ale to nie wyjaśnia dlaczego walczyli w falandze. Czemu nie walczyli konno? Najwyraźniej dali się zaskoczyć, a to oznacza, że nie wystawili straży podczas obozowania. Nie wydaje ci się to dziwne?
– Tutaj wszystko jest dziwne. Frejr chce pozbyć się barona Hage, ale boi się zrobić to otwarcie. Hage nie wystawia straży…
-To, że Hage nie wystawił straży, to mnie akurat nie dziwi. Już kilka razy ci mówiłem, ze Hage doprowadzi do zagłady całej brygady, ale dlaczego żaden z jego rotmistrzów nie pomyślał o straży? Dlaczego straży nie wystawił Fafnir?
– Myślisz, że Fafnir mógł zdradzić?– erl Sygryd nalał sobie wina.
– Ciała Fafnira nie znaleziono.
– Nie znaleziono, nie znaleziono. A może nie rozpoznano, części ciał w ogóle nie da się rozpoznać. Może wśród nich jest i rotmistrz.
– Może tak, a może nie. Tak czy owak dziwne to….
– Nie będziemy ogłaszać Fafnira zdrajcą. Wiesz, co by się stało z jego rodziną.
– Może masz rację– Odo wychylił kolejny puchar. Tym razem zaczęło mu już szumieć w głowie. Erl wiedział, że jego zastępca za dużo pije. Nie tylko o tym wiedział, ale i tuszował jego wyskoki. Sygryd i Odo przyjaźnili się niemal od dzieciństwa, ale erl nie tylko z przyjaźni chronił swojego zastępcę. Odo był hrabią z urodzenia, mógł zajść znacznie dalej niż Sygryd, który został erlem dzięki małżeństwu. Jednak hrabia nie dbał ani o karierę wojskową ani o karierę polityczną. Odo brzydził się spiskiem, a to uniemożliwiało mu karierę polityczną w Delvinie. Gdy Sygryd objął dowództwo chorągwi od razu swym zastępcą mianował przyjaciela, to właściwie Odo utrzymywał dyscyplinę w chorągwi. Sygryd wiedział też, że Odo jest lojalny wobec swoich przyjaciół, była to kolejna cecha, która nie zbyt była ceniona na dworze cesarza.
*
– Wyrocznia musi do nas dotrzeć– Tetyr wpatrywał się w Adalberta.– Z Apokalipsy Muriela wynika, że jesteśmy na rozdrożu.
– Tetyr pod pewnymi względami ma rację– Adalbert zdecydował się zabrać głos.– Według Muriela istnieje kilka rzeczywistości tu i teraz. Nasz świat stanowi tylko jeden z wielu światów. Przepowiednie Muriela wydają się chaotyczne, bo opisuje wydarzenia w kilku światach jednocześnie. Cały problem polegał na oddzieleniu tego, co dotyczy naszego świata od tego, co dotyczy innych światów. Jak wiadomo Fildeus jako pierwszy to zauważył. Później wspólnie udało nam się oddzielić proroctwa dotyczące naszego świata od innych proroctw.
– Możliwe, że są to tylko religijne brednie sprzed tysiąca lat– Eriat był młodym zabójcą umarłych, ale większą część życia poświęcił na badanie świętych ksiąg.
– Raczej nie są to religijne brednie– Adalbert mówił ze spokojem.– Apokalipsa Muriela jest zaliczana do świętych ksiąg dopiero od Wielkiej Ciemności, wcześniej funkcjonowała jako księga zupełnie nie religijna. Co więcej, sam Muriel w swoim dziele w ogóle nie pisze o bogach. Nie wymienia żadnego boga z imienia, nie pisze ilu jest bogów, nie pisze nic, co by mogło sugerować, że to bogowie decydują o naszym losie. Dzisiaj Muriel jest oczywiście uważany za proroka, ale zauważcie, że z jego Apokalipsy wynika, że nigdy nie oddawał czci żadnemu bogu, ani jego dar nie pochodzi od bogów. Jego dzieło nie wnosi nic do naszej wiedzy o bogach! Jego dzieło opisuje tylko końce różnych światów. A ściślej mówiąc opisuje, dość symbolicznie, wydarzenia, które doprowadzają do tego końca.
– Ściślej mówiąc, Muriel zawsze przedstawia dwie wersje wydarzeń– Tetyr przerwał Adalbertowi.– Jedne wydarzenia prowadzą do zagłady świata, a inne do jego ocalenia. Tak naprawdę nie wiemy, dlaczego następuje koniec świata, wiemy tylko, jakie wydarzenia go poprzedzają.
– Nie wdając się w rozważania na temat innych światów– Adalbert ponownie zabrał głos.– To co dotyczy naszego świata to słowa „ Gdy kobieta, która mówi nie przekroczy rzeki, a polegnie z ręki smoczego oficera rozpocznie się koniec czasu. Za cztery pokolenia od jej śmierci, żaden człowiek nie będzie umierał, bo żaden się nie narodzi. Lecz, gdy kobieta, która mówi, w opiece smoczego oficera przekroczy rzekę a jedne wojska będą rozbijać się o skałę smoków na brzegu rzeki przez jeden księżyc czas końca nie będzie liczony”.
– Pozwól, że wyjaśnię– Tetyr pogładził swoją łysą głowę– Dzięki Adalbertowi i Fidelusowi wiemy, że „Kobieta, Która Mówi” to oczywiście wyrocznia. Smoczy oficer to albo oficer naszej chorągwi Smoka albo delvińskiej brygady Smoka. Skała smoków na brzegu rzeki, to oczywiście Tynicum. Jak widać, jeżeli wyrocznia zginie nastąpi powolny koniec naszego świata, za cztery pokolenia już nie będzie przynajmniej ludzi.
– A co z elfami i krasnoludami?
– Przepowiednie Muriela dotyczą tylko ludzi– Adalbert mówiąc to skubał swoją krótką brodę– Nie wiemy co będzie z elfami czy krasnoludami. Wiemy też, że sama śmierć wyroczni nie będzie przyczyną zagłady ludzi, ale jest tylko znakiem, że ta zagłada nastąpi.
– No dobrze, ale co powinniśmy w takim razie zrobić?– Eriat zadał pytanie, które zadawało sobie większość zabójców umarłych obecnych na dyskusji.
– To proste. Musimy zadbać o to, aby wyrocznia dotarła do nas– wyjaśnił Tetyr.– Niestety popełniliśmy błąd pozostawiając sprawy własnemu biegowi.
– Konkretnie ja popełniłem błąd– Adalbert lekko się uśmiechnął.– Dlatego ja go naprawię. Wrócę na drugi brzeg i postaram się odnaleźć wyrocznię.
– Sytuacje jest o tyle niebezpieczna, że cesarz Delviny opiera się o inny fragment Apokalipsy Muriela, który jego teolodzy zinterpretowali w ten sposób, że jeśli zabije wyrocznie to wygra wojnę. Tak, więc możemy być pewni, że delvińczycy już szukają wyroczni– Tetyr był już wyraźnie zmęczony.
Adalbert nabił fajkę, przyglądał się jak sala pustoszeje. Po chwili siedział już w pustej sali.
Dopiero, gdy wypalił fajkę ruszył powoli do swojego pokoju. Chciał jak najszybciej wyjechać, dlatego swój pobyt w pokoju ograniczył tylko do spakowania do sakwy swoich rzeczy, a było ich nie wiele. Teraz dopiero zauważył, że nawet nie zdążył się ogolić. Przy wirydarzu czekał już nowicjusz z osiodłanym koniem. Adalbert dosiadł wierzchowca, uśmiechnął się do nowicjusza i ruszył. Słońce już zaszło. Właściwie dopiero teraz dostrzegł, że Barcinum ma swój urok. Było to, co prawda nie zbyt duże i nie zbyt zamożne miasto, ale czyste. Nawet teraz, pomimo wojny, miasto sprawiało wrażenie spokojnego sioła, gdzie życie upływa monotonnie, ale z dziwnym spokojem, który daje radość jego mieszkańcom. Wyjechał tą samą bramą, która przybył do miasta. Księżyc tylko nieco oświetlał drogę. Noc była ciepła. Adalbert poczuł się bardzo samotny. Może po godzinie zauważył na drodze jakiś kształt. Coś się ruszało. Adalbert nie zwolnił, ale uważnie wpatrywał się w tajemniczy kształt. Po chwili już wiedział, co to jest. Był to pies. Adalbert zsiadł z konia. Przyklęknął. Pies wpatrywał się w niego swoimi czarnymi oczami. Zabójca umarłych sięgnął do sakwy, aby dać wygłodniałemu zwierzęciu kawałek mięsa. Pies zjadł łapczywie kawałek, którym poczęstował go człowiek. Adalbert pogłaskał zwierze, była to suka, niewielkich rozmiarów, sięgała mu zaledwie do polowy łydki, miała długie uszy, średniej długości sierść. Po chwili ruszyli razem w drogę. Nad ranem ku jego zdziwieniu Myka, bo tak ją nazwał, nadal mu towarzyszyła. Drogę do brzegu Skawynii przebyli wspólnie. Myka nie lubiła surowego mięsa, stąd zapasy zabójcy umarłych topniały szybciej niż założył to nowicjusz, który je spakował. Jednak Adalbert szybko zauważył, że jego nowa przyjaciółka ma dość przydatną umiejętność. Świetnie polowała na zające, które człowiek piekł nad ogniskiem, oczywiście dzieląc się z myśliwym.
– No, co psinko? Masz pomysł jak przekroczyć rzekę?
Myka tylko przechyliła swój łeb, jakby starając się zrozumieć, co do niej mówi.
Adalbert ruszył w dół rzeki, jednak wiedział, że brodem nie przejdzie, zapewne są tam już delvińczycy. Jednak łodzią mógł przepłynąć Skawynię w dowolnym miejscu. Musiał tylko znaleźć łódź.
Tekst, który popełniłeś, okazał się sporym wyzwaniem dla czytającego. Na dobrą sprawę od samego początku nie wiadomo o co chodzi. Trudno połapać się i zrozumieć kto jest kim, kto z kim walczy itp. Oprócz wszechobecnego braku logiki, w oczy razi też interpunkcja - przecinki pojawiają się nad wyraz spontanicznie. Nie można zapomnieć o powtórzeniach, których jest zatrzęsienie - w akapiecie poświęconym rozważanim Jeryka ( dlaczego przedstawiasz go jako Yeryka, a potem kontynuujesz pisownię jego imienia z "j" na początku? ) naliczyłem dwanaście "Wyroczni". Można przymknąć oko, jeśli użyjesz tego samego słówka dwa, trzy razy i to jeszcze nie bezpośrednio po sobie, ale ilość powtórzeć występująca w twoim opowiadaniu odstrasza od niego. Przyczepiłbym się jeszcze do dialogów i opisów, bowiem zarówno jedne, jak i drugie są chaotyczne, i wyglądają na pisane "na szybko".
Suma sumarum całość jest napisana słabiutko. Musisz koniecznie więcej czytać, aby poszerzyć swoje słownictwo i nabrać wyczucia językowego. Polecam także zapoznanie się z zasadami interpunkcji, z którymi sam mam problemy, ale staram się z tym walczyć. I jeszcze mała rada: jak już napiszesz dalszy ciąg, bo na taki się zapowiada, nie wrzucaj go tu od razu, odpocznij od niego kilka dni, po czym wróć i uważnie przeczytaj raz jeszcze - w ten sposób powinieneś zauważyć błędy, które szybciej umknęły twojej uwadze z jakiegoś powodu.
Nie zrażaj się, tylko dużo czytaj i wciąż pisz, aby każdy kolejny tekst był lepszy od poprzedniego.
Pozdrawiam serdecznie,
Clod
Łojej, dopiero teraz zauważyłem, że to już 5 część - stąd problem z postaciami i wyrwaną z kontekstu akcją. Oczywiście oba zarzuty wycofuję i w najbliższym czasie postaram się przeczytać całść od początku, aby móc obiektywniej podejść do owego fragmentu. Poza tym, chcę się dowiedzieć, jak też się to wszystko zaczęło ;)