
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Chcialbym zamieścić moj pierwszy tekst, napisane dwa dni temu. Jest to wersja bez poprawek.
Za wszystkie krytyki i uwagi bardzo dziękuję, a za zniekształcenia tekstu wywołane przekopiowaniem z Worda bardzo przepraszam.
Nazwa zakonu jest nazwą roboczą ( Skyrim ) – zostanie ona zmieniona.
Wjechał do wioski tak cicho, że nikt nie zwrócił na niego uwagi. Pysk jego wspaniałego wierzchowca był cały oblepiony białą śliną z wyczerpania. Jeździec jechał tu na złamanie karku, aby odpowiedzieć na pomoc mieszkańców. Gdy podjechał do centrum miejscowości zsiadł ze swego konia i przywiązał go do belki. Tajemniczy podróżny skierował swój krok ku karczmie. Drzwi do oberży były otwarte, a z wnętrza dało się usłyszeć gwar siedzących tam gości. Gdy wszedł do środka wszystkie oczy spoczęły na nim. Długie szare włosy przysłaniały jeźdźcowi połowę twarzy, zasłaniając tym samym jego uśmiech. Jak często już widywał te spojrzenia? Wytarta kurtka w niebiesko – żółte pasy nijak pasowała do zniszczonych ćwiekowanych spodni. Nie miało to jednak znaczenia. Dla jeźdźca liczyło się tylko to, aby ubiór zapewniał ochronę. Skórzane buty i te brązowe rękawice były niezwykły widokiem w tych stronach. Wioska bowiem znajdowała się na obrzeżach królestwa. Dzielnica biedoty. Tak się mówiło o tych stronach.
– W jakiej sprawie do mnie przychodzi? – zapytał karczmarz
– Potrzebuje pokoju – odpowiedział nieznajomy i usiadł przy ladzie za barem
– A bydziesz mioł czym zapłacić? Na ubrania pewnie żeś nie szczyndził – uszczypliwość karczmarza była jak widać tu jedną z nie wielu atrakcji jaką ludzie tych stron mogli zaznać, więc śmiali się z gościa do rozpuku.
Nieznajomy przyjął uszczypliwość ze stoickim spokojem i wbił wzrok w karczmarza. Widząc to koledzy oberżysty, którzy pełnili tu funkcje swoistej straży podnieśli się zaraz.
– Hej! – krzyknął jeden – Zwady szukosz? Jeśli chcesz nabiim ci kilka guzołów i zoboczymy czy bydziesz taki spokojniutki.
– Tak to kurwiesyny witacie swoich wybawców? – podniósł się z miejsca tajemniczy gość?
– Wybawców? A przed czym ty nos w takim strojiszku chcesz obronić? Przed kurczokami? – zaśmiał się jeden z osiłków.
– Ciekawe czy jak wyprostuje ci ten krzywy rujec to zmądrzejesz – odkrzyknął tajemniczy jeździec i zdejmując rękawice rzucił je na ladę. Gdy szykował się do uderzenia osiłka w między czasie karczmarz przyjrzał się brązowym rękawicom.
– Zaiste nie ludzki wyrób. Miękkie jak Kaszmir i mocne jak Mithril. Kim un jest, że w takich bogactwach chodzi – gdy oberżysta szeptał te słowa pod nosem, osiłek rzucił się z pięściami na jeźdźca. Ten wykonał szybki unik i znalazł się za plecami napastnika. Jednym ruchem złapał rękę osiłka i wykręcił ją tak mocno, że ten zawył z bólu i padł na ziemię jęcząc.
– Stać! – krzyknął karczmarz – Po coś tu przyjechoł?
– Mam sprawę do sołtysa tej wsi. Ogłosił on po okolicznych krainach, że macie tu smoka do zabicia – nastała cisza. Karczmarz popatrzył na wyraźnie przestraszonych klientów oberży i przełknął ślinę.
– Nieznajomy…
– Jestem Rewald z Anceni – przerwał jeździec
– A więc Rewaldzie zbliż się ino do mnie – oberżysta ściszył głos – nie wspominej słowa smok w mojej karczmie. Mogę cię o to prosić? Po ostatnim najściu smoka na naszą wioskę zginyło cztyrech mężczyzn i jedna dziewucha. Ludzie dopiero po dwóch tygodniach otrząsnyli się z przerażenia i odwiedzili moją gospodę.
– Możemy więc porozmawiać gdzie indziej?
– A pewno, chodźże za mną – karczmarz zaprowadził jeźdźca na zaplecze, gdzie mogli swobodnie porozmawiać. Usiedli w małym, przytulnym pomieszczeniu, w którym znajdowały się dwa krzesła i stolik. Pokoik był ciemny, oświetlony małymi świecami. Mimo to sprawiał wrażenie przytulnego.
– A więc oberżysto, powiedz mi jak wygląda ten wasz smok?
– Ano panie to wielkie bydle jest. Wielu rycerzy już tu przyjeżdżało go ubić. Cały czos mi się po nocach un śni. Wielka głowa jak u krokodyla jakigoś, tylko większa. Zębiska jak włócznie i szpony, o takie wielkie – pokazywał karczmarz – i ten no ogon, że jak nim zamachnie to chałupy lotają.
– A ogniem zieje ta wasza bestia? – spytał zainteresowany Rewald.
– Ano do ziania to ona się nie garnie. Razu jednygo tylko kichnął tym ogniem jak go trzech rycerzy okrążyło i smoczysko nie wiedziało co robić.
– A co z rycerzami?
– Tamci trzej? Nie żyją. Reszta uciekła jak tylko smoka zobaczyła.
– Z twoich opowiadań wnioskuję, że to młody smok. W przeciwnym razie już by wam spalił tę wioskę.
– Aha i panie, ostatnio dziewuchę porwoł. Nie zjadł jej na miejscu tylko cap i odleciał. Pewno zjadł ją jak zgłodnioł.
– To ciekawe – zamyślił się Rewald i wstając nagle zapytał karczmarza – Ehh musze iść szybko do sołtysa.
– Nie panie – zaprotestował karczmarz – sołtys dopiero jutro bydzie
– W takim razie potrzebuję noclegu.
– U mnie wolne jedno miejsce.
– Dobrze to niech ktoś przyniesie mi do pokoju moje torby, a konia niech zostawi w stajni i napoi. Dobrze zapłacę.
Po chwili Rewald i karczmarz szli już po starych schodach na pierwsze pietro karczmy, gdzie znajdowały się pokoje.
– Ten bydzie twój – oberżysta pokazał prosto umeblowany pokoik. Naprzeciw drzwi wejściowych znajdowało się okno, przez które wlatywały masy ciepłego powietrza. Pościelone łóżko i mała szafka składała składały się na ubogie umeblowanie.
– Dziękuję – ukłonił się jeździec i wszedł do pokoju
– Kolację zaro przyniosę…
☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳
Kolejny dzień przyniósł ze sobą piękną, słoneczną pogodę. Wioska, w której zatrzymał się jeździec usytuowana była u zbocza Gór Zachodnich. Mimo, iż temperatura na dole rozpieszczała mieszkańców to w górach można było zobaczyć wieczny śnieg. Gęste lasy iglaste okalające wioskę dookoła nadawały jej mroczny charakter. Bezskutecznie jednak można było tu szukać ludzi owianych jakąkolwiek tajemnicą. Miejscowość była tak mała, że ludzie tu żyjący znali się na wylot. Z reguły byli to ludzie uśmiechnięci i radośni, choć i zrzęda by się zlazł. Lecz coś było tu nie tak, Rewald widział to bardzo dobrze. Każdy mimo uśmiechu skrywał w głębi serca jakiś sekret. Coś czego nie powiedzieli Rewaldowi. Być może to strach przed napadającą ich bestią, a może nieufność jaką okazywali przybyszowi. Tak czy inaczej Rewald musiał niezwłocznie udać się do Regana.
Dom sołtysa wyróżniał się od innych chałup. Posiadał dużą werandę oraz pokryty był nie strzechą, a dachówką.
– Hmmm… to pewnie przywilej władzy – pomyślał Rewald
– Wykorzystywanie biednych na swoją rzecz. Ale to nie mój problem. Ja tu tylko pracuję.
Podczas gdy tak szedł i rozmyślał zaczepił go karczmarz. Odziany był o dziwo nie w swój roboczy strój, ale w bogato szyte szaty. Zielona, dobrze dopasowana kurtka i widocznie nowe, brązowe spodnie nadawały mu wyglądu szlacheckiego.
– Drogi panie, sołtys cię oczekuje – zagadał karczmarz
– Dobrze się składa, bo właśnie się do niego udaję. Nie omieszkasz mnie waćpan zostawić samego?
Pójdźże pan przodem – odpowiedział wyniośle Rewald i z zaciekawieniem wbił oczy w oberżystę.
– Jak sobie życzysz panie.
Po tych słowach oberżysta ukłonił się jeźdźcowi i zaprowadził go do domu sołtysa. Tam spotkali panią Elmirę, która była służką gospodarza domu.
– Czy mogłaby zawołać ino sołtysa? – poprosił karczmarz
– Pewnie, że jo. Poczekajta tylko chwilkę, a sam do was wyjdzie – Elmira poszła czym prędzej zawołać sołtysa. Całej tej sytuacji bacznie przyglądał się Rewald, który przystanął krzyżując ręce. Po chwili z domu zaczęły dochodzić hałasy i stukania. To sołtys Regan schodził do nich w swoich butach na drewnianej koturnie.
– Witam serdecznie w mojej wsi, panie?
– Rewal, jestem Rewald z Anceni.
– A no tak mówiono mi, że chcesz się ze mną koniecznie spotkać. Niestety dopiero w nocy wróciłem z wizytacji królewskiego posłańca. Proszę wejdź, wejdź.
– Karczmarzu, czy możesz nas zostawić samych? – sołtys spojrzał na karczmarza i na Rewalda. Było to spojrzenie jakby strachu. Oczywiście i to nie umknęło przybyszowi
– Oczywiście panie – odparł zmieszany karczmarz i odszedł.
Sołtys Regan zaprosił szybkim gestem jeźdźca do siebie. Oboje weszli do głównego pokoju wielkiego domu. Duży prostokątny stół, oraz kominek nadawały pomieszczeniu szlachecki wygląd.
– Nieźle się urządziliście mości sołtysie – zagadał Rewald
– Ano dziękuję. Nie zaprzeczę, iż mam nie małe korzyści z pełnionej przeze mnie funkcji. Przejdźmy jednak do sedna sprawy. Usiądź może przy stole, ja w tym czasie zawołam służkę, aby przyniosła coś do jedzenia.
Rewald usiadł i wodził wzrokiem po pokoju. Dębowe meble nie pasowały zbytnio do białych ścian pomalowanych zapewne wapnem. Nie wszystko w „dzielnicy biedoty" dało się jednak załatwić. Na jednej ze ścian widniały liczne trofea z polowań, w których gromadzie nie zabrakło także i głowy keranlodyla.
Po kilkunastu minutach sołtys powrócił wraz z jedzeniem niesionym za nim przez Elmirę. Dwa kurczaki upieczone nad ogniskiem oraz kilka ziemniaków wyglądały dość apetycznie. Rewald nie mógł narzekać. Wolał chyba wszystko od jedzenia z karczmy.
– A więc, do naszej wioski sprowadza cię smok jak mniemam? – Regan ukroił kawał kurczaka i rozpoczął ucztę.
– Taak – przeciągnął się gość – z opowieści ludzi z wioski wnioskuje, że to smok. Dziwi mnie jednak, że smok, prastary gad, nie widziany od ponad stu dwudziestu trzech lat zagościł akurat w wasze strony.
– Hmm… widzę, że uczony gość trafił no mych progów.
– Dziwi mnie też fakt – przerwał sołtysowi Rewald – że w wiosce tak małej jak ta, tak odległej od jakiejkolwiek cywilizacji ludność skrywa sekrety, które nie pozwalają jej cieszyć się życiem.
– Cóż, jeśli jakaś dziewczyna nie chciała z tobą po chednorzyć – w tej chwili Rewald uderzył widelcem w stół, przez co ten aż wbił się w blat
– Dziwi mnie tez fakt – gość wbił oczy w sołtysa – że karczmarz prosty człek panie, który muchy by nie skrzywdził, bodej pryndzej sam by umor, nagle ubiera się w szlacheckie szaty i mówi gwara wspólną. Tak, przejdźmy do sedna sprawy.
– Widzę, że spostrzegawczy jesteś. I co zrobisz w związku z tym? – odrzekł pewny siebie Regan
– Do jasnej cholery przestań pieprzyć Regan! – wstał zdenerwowany Rewald – Przecież wiem, że boisz się tego co tu grasuje. Wiem, że boisz się karczmarza. Wiem, że nie wezwałeś pomocy przez smoka i wiem też, że nie byłeś wczoraj na żadnym spotkaniu. Jeśli mam w czymś pomóc to po prostu powiedz co się tu dzieje.
– Pomóc? A kim ty w ogóle jesteś? Z twojego wyglądu wnioskuje, żeś podróżny zabijaka!
– Nie tak powinien wyglądać członek rycerstwa i osobisty doradca króla? Hmm… pewnie spodziewałeś się tęgiego, dobrze ubranego szlachcica. No niestety u mnie tego nie znajdziesz…
– Jesteś od króla! – wrzasnął z radości Regan – A więc nasz władca odpowiedział na moje listy. Przywiozłeś od niego jakieś poselstwo?
Rewald znudzony tym nagłym okrzykiem radości oparł się jedną ręką na stole.
– Czy możemy przejść do sedna sprawy?
-Tak ! To znaczy… tak oczywiście – speszył się sołtys
-Opowiedz mi powoli wszystko co tu się dzieje. Dlaczego prosisz króla o pomoc?
Sołtys ugryzł ostatni kęs kurczaka i oparł się wygodnie na krześle. Złożył ręce na brzuchu i rozpoczął swą historie.
– A więc mości panie, od pewnego czasu napada nas smok. Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale to prawda. Nie jest to jednak jedyny kłopot, z którym boryka się moja wieś – Regan przerwał na chwile, przełknął ślinę – z północy do naszego królestwa zbliża się armia. Nie wiem dokładnie ile liczy, ale przyjechali ostatnio tu posłowie i zażądali, abym oddał im całe jedzenie wioskowe. Powiedzieli, że inaczej spalą nam domy.
– Jaka armia? Nasi informatorzy wiedzieliby. Nie, to nie możliwe – Rewald wstał, przeszedł się po pokoju – Jak długo o tym wiesz?
– Ze dwa tygodnie będzie. Ale panie ja chciałem powiedzieć, tylko oni mi zabronili. Wczoraj byłem spotkać się z jednym z nich.
– I co ci powiedział?
– Że jeśli nie dam jedzenia za dwa dni to wioska przestanie istnieć.
– Jasna cholera ! I nikt nie widział, że ktoś zbliża się do naszych granic? Wiesz co to za kurwisyn? – zdenerwował się Rewald
– Nie panie. Nie widziałem go. Jeden z nich mówił tylko, że jaki „Cerber", albo Urkin czy jakoś tak.
Rewald zbladł na te słowa. Przestał chodzić po pokoju. Podszedł do Regana.
– Jesteś tego pewien, że tak właśnie go nazwali?
– No, no chyba tak– odparł niepewnie sołtys
-To chyba, czy tak?
– Jestem pewien – odpowiedział pewniej Regan
Rewald odszedł od sołtysa. Złapał się za głowę i począł iść do drzwi.
– Pięknie kurwa, pięknie! – powiedział i już miał łapać za klamkę, gdy zobaczył w oknie ciemną postać
– Oho już tu są! – powiedział sołtys
– To zobaczmy czego chcą! Nic gorszego już chyba stać się nie może!
Rewald i sołtys wyszli na podwórze jego domu, gdzie czekali na nich czterej zamaskowani wojownicy i karczmarz.
Wojownicy ci ubrani byli w biały płaszcz, który sięgał do kostek. Na głowie mieli zaciągnięty mocno biały kaptur, tak że nie było widać twarzy. Na prawym ramieniu widać było skórzany, mały kołczan w którym znajdowały się noże do rzucania. Na rekach założone mieli rękawice, z czego jedna zrobiona była nie tylko ze skóry, ale i z metalu. Do tego metalu przymocowany był kolec, który wychodził po odblokowaniu mechanizmu i stawał się zabójczą bronią. W ręku assasyna taka broń to szybka śmierć. Na plecach widać było większy nóż, zapewne do walki na małych przestrzeniach. Natomiast przy biodrze wisiała lekko przyczepiona szabla, tak aby szybko ja można było wyciągnąć. Płaszcz od pasa w dół był na środku przecięty na dwie części, tak aby łatwo się w nim biegało. Uwieńczeniem tego wspaniałego stroju był szeroki pas ze skóry, do którego na plecach zabójca miał przyczepione liczne małe paczuszki. Assasyni budzili respekt wszędzie gdzie się pojawili, a nie często zdarzało się widzieć zabójcę z bliska.
– Phi … pewnie biorą mnie za zwykłego chłopa, bo wysłali tylko czterech zabójców! – zaśmiał się Rewald.
– Pamiętaj Regan. Nigdy nie mów, że gorzej być nie może! Mi to nie wychodzi na dobre.
Regan nie podzielał dobrego humory Rewalda. Widocznie bał się osób stojących na swoim podwórzu. Ręce poczęły mu się trząść, a na czole można było zauważyć kilka kropli potu.
– Widzę, że zapoznałeś naszego gościa z cała sprawą – uśmiechnął się karczmarz
– Coś ty za jeden? – skrzyżował ręce Rewald
– Ano tak! Gdzie moje maniery? Jestem Urlig – ukłonił się głęboko – to ci powinno wystarczyć.
– Powiedzmy… – powiedział z kamienną miną Rewald – A więc Urligu, powiedz co sprawiło, że twój pan postanowił ruszyć swoje magiczne dupsko aż do naszej skromnej krainy?
– Dosyć! – krzyknął Urlig – Nie będziesz obrażał mojego pana przy mnie i przy nikim więcej! Assasyni robota czeka!
Zabójcy powoli okrążyli Rewalda. Ten cofnął się troszkę, aby zachować od nich odstęp. W jednym momencie rzucili się na niego. Rewald zdołał sparować pierwszy cios w twarz i oddał przeciwnikowi kopniakiem w brzuch. Nie mógł jednak wygrać z czterema mistrzami walki. Po wykonaniu kopnięcia otrzymał otępiające uderzenie w skroń, po którym zatoczył się i odszedł kilka kroków. Podchodząc w kierunku kolejnego assasyna zamroczony Rewald otrzymał kolejny cios. Tym razem upadł nieprzytomny.
– Hahaha… A mówili, że taki hardy! Żebym na niego uważał! – zachwycał się Urlig
– Paniusiu! Pobudka! – klepał nieprzytomnego Rewalda po twarzy – Wstawaj!
Rewald szybko ocknął się z amoku, a gdy zobaczył co się dzieje, dostrzegł związanego sołtysa trzymanego przez jednego z assasynów. Sam był trzymany przez dwóch z nich, a przed nim stał zadowolony Urlig i szydził z niego.
– To jak będzie? Będziesz już grzeczny? – obrażał Urlig
– Wiesz co ci powiem? Chendorz się!
– Coś ty powiedział? Dawaj mi go tu! Jak ci w mordę przy fasolę!
Urlig już zamachnął się do uderzenia, gdy nagle z jego brzucha wyszła strzała. Kolejna pojawiła się na wysokości jego serca.
– Hej! Kurwiesyny! Macie coś do mojego przyjaciela? – zawołał tajemniczy łucznik na koniu.
W tym momencie assasyni zdołali już otrząsnąć się z zaskoczenia. Zostawili Rewalda samego i rzucili się na tajemniczego łucznika. Jeździec ten ubrany był w zielony płaszcz. Skórzaną kurtkę i czarnoksiezki kapelusz. Do boku konia przypięte miał dwa miecze, a na plecach nosił kołczan pełen strzał. Łuk refleksyjny wyglądał na robotę elficką. Z pod dużej czapki nie można było zobaczyć co to za jeden. Wiadomo było tylko jedno. Naprawdę celnie strzelał!
Assasyni wyciągnęli swoje noże do rzucania, lecz te zaraz zostały im wytrącone z reki przez strzały nadludzko szybkiego łucznika. Dobyli więc mieczy poczym zaszarżowali. W oddali łucznik zauważył, że do Rewalda podchodzi czwarty z zabójców z wyciągniętym kolcem. Chciał zapewne wykończyć go pewnym pchnięciem w szyję.
– Poutren exoideks! – wykrzyknął jeździec i w kierunku zabójcy stojącego za Rewaldem pomknął promień zielonej energii, który odrzucił assasyna na kilka metrów.
– Co tak siedzisz! Pomóż mi! Chyba jesteś mi coś winien dziadygo! – zawołał łucznik do Rycerza
– Ja dziadyga? Zaraz ci pokarzę jak się walczy – odpowiedział Rewald.
W tym momencie łucznik zeskoczył z konia. Korzystając z zasłony w postaci wierzchowca zdjął łuk i dobył sejmitara. Przeniósł ciężar ciała na prawą nogę i odparował pierwszy cios przeciwnika. Pochylając się w prawo uchylił się od ciosu trzeciego i zwinnym piruetem znalazł się przy Rewaldzie.
– Trzymaj! Przyda ci się – podał rycerzowi miecz wyciągnięty z bocznej torby przypiętej do boku konia.
– Jeden jest mój – krzyknął Rewald i zatracił się w wirze walki
– Hej, tylko jeden? – zaśmiał się tajemniczy łucznik po czym ruszył naprzeciw assasynom.
Rewald podbiegł do najbliższego z zabójców i wykonał podwójne pchnięcie. Niestety zostało z łatwością sparowane. Assasyn przeszedł do ofensywy. Uderzył potężnie z półobrotu, po czym zmienił kierunek i uderzył na odlew. Rewald przewidział to, odepchnął klingę przeciwnika do ziemi po czym kopnął go pod żebra. Assasyn widocznie odczuł kopniecie, lecz nie poddawał się. Szybko zebrał w sobie siłę i zaatakował rycerza z furią.
– No nareszcie! – pomyślał Rewald – Już myślałem, że oni się nie denerwują
Rycerz wykorzystując furiacki atak zabójcy uskoczył na bok, po czym uderzył przeciwnika w plecy. Po białym płaszczu popłynęła czerwona krew. Assasyn zaczął się zataczać. Widząc to Rewald podbiegł do niego i wymierzył mu potężne uderzenie w szczękę.
– Kto wam płaci!
Zabójca ledwo podnosząc głowę odrzekł.
– Pieprz się!
Rewald słysząc te słowa podniósł rywala i rzucił nim od ziemię. Kopnął go w głowę, po czym zatopił miecz w jego piersi. Ten zabójca już nigdy nikogo nie obrazi.
Tymczasem ubrany na zielono przyjaciel rycerza dokańczał swoje dzieło. Assasyni z nim wałczący byli cali umoczeni własną krwią.
– Cedrik! – zawołał Rewald – Przestań się z nimi bawić!
Ten jakby go posłuchał, bo w tym samym momencie wbił miecz w brzuch jednego z przeciwników, a drugiemu odciął rękę.
– Teraz mi powiedz drogi kolego kto was nasłał? – zapytał grzecznie Cedrik
Assasyn bez ręki wił się po ziemi z bólu.
– Urkin! To on wynajął naszą gildię!
– Dziękuję – odparł miłym tonem Cedrik i podciął zabójcy gardło.
– Czy ty zawsze musisz być taki przerażający?
– Rewaldzie znasz mnie, nigdy się tego nie oduczę! – podszedł do rycerza Cedrik
– A więc Regan mówił prawdę. Chodźmy sprawdzić lepiej co z ostatnim z zabójców!
Gdy tak obaj szli do o koła zbiegło się już sporo gapiów. Jedni stali osłupieni, drudzy krzyczeli na cześć nowych bohaterów. Nikt tak naprawdę nie wiedział, jakie zagrożenie czai się za górami zachodnimi. Nikomu nawet się nie przyśniło, że pokój w królestwie zostanie zachwiany. Nikt nie wiedział, że „Cerber" znów zagraża królestwu, tak jak to robił czterdzieści lat temu.
Tymczasem związany Regan ocknął się i przeraził nowym widokiem swej wsi. Wszędzie obecna była krew. Mieszkańcy patrzyli na niego pytająco.
– Przepraszam sołtysie za to… przedstawienie, ale sam widziałeś, to było konieczne. Inaczej twoje gardło nie wyglądało by tak ładnie jak teraz. Mnie tam do piachu się nie spieszy – Rewald pomógł wstać Reganowi.
– Rozumiem, rozumiem. Nic się nie stało, wręcz chyba musze ci podziękować. Następnym razem spróbuj chociaż rozwiązać sprawy pokojowo? – uśmiechnął się sołtys
– Ejże mości sołtysie! – zagadał Cedrik – Może pójdziemy załagodzić nasze rany najlepszym ludzkim trunkiem, któremu nawet krasnoludy uległy, hę?
– Akajże, zapraszam wszystkich! Stawiam kolejkę!
Gdy wszyscy poczęli podążać do karczmy zapominając o ostatnim assasynie, ten nagle poruszył się. Próbował usiąść. Wyglądał jakby wypił kilka głębszych, lecz z każdą chwilą dochodził do siebie.
– Na rudą rzyć krasnoluda! Toż to niemożliwe! – krzyknął Cedrik
– Co jest nie możliwe? – odwrócił się w stronę zabójcy Rewald
– Nikt nie powinien przeżyć zaklęcia uśmiercającego! – Cedrik podszedł do zabójcy – Jak się czujesz?
– Agghhh! Moja głowa! Pęka! – mówił próbując usiąść assasyn
Rewald nagle spojrzał znacząco na Cedrika i kiwnął mu głową aby trochę odeszli.
– Czy myślisz o tym co ja?
– Dawniej takie osoby rekrutowano do zakonu! – krzyknął z radości Cedrik
-Ciszej matole! Nie wszyscy muszą o wszystkim wiedzieć! – złajał go Rewald – Cóż, ale masz rację. Chłopak wykazał niebywałą odporność na magie! Ciekawe czy dałby radę przejść rytuał – zamyślił się Rewald.
– Hmmm… Jeśli zakon by istniał wiedzielibyśmy o jego istnieniu, a tak… przestaliśmy być światu potrzebni Rewald.
– Cedrik od kiedy jesteś taki sentymentalny – zaśmiał się rycerz – Chodź dowiemy się co nieco o naszym gościu!
Gdy podeszli znów do grupy ludzi, w której centrum był assasyn i Regan, zabójca był już prawie całkowicie zdrowy.
– Kiedy byłeś mały szybko goiły ci się rany? – zapytał bezpardonowo Rewald
– Zwykle trwało to godzinę, może dwie. A co?
– A nic… zadziwiasz mnie. Nie nosisz przy sobie magicznych przedmiotów?
– Zwykle oddziaływały na mnie słabo, lub wcale, Więc przestałem je nosić. Dlaczego pytasz? – zdziwił się assasyn.
– Przeżyłeś śmiertelne zaklęcie! Dlatego pyta – podszedł do zabójcy Cedrik – Spokojny jesteś jak na jeńca! Nie próbujesz nawet uciec?
– Przecież wiem, że jesteś magiem i z łatwością możesz mnie złapać!
– Oj, biedny assasyn, przypomnieć ci jak się walczy z magami? – popchnął przeciwnika, a ten cofnął się o kilka kroków – No dalej! Nie zaatakujesz? Mam iść do gildii i oznajmić wszystkim jak to sławny assasyn bał się walki?
W tym momencie kolec w pokrytej metalem rękawicy ujrzał światło dnia. Zabójca szybkim ruchem przemknął do maga i zaczął wbijać ostrze. Te jednak z nie wiadomych przyczyn chybiło. Mag cofnął się, a assasyn stał nieruchomo oczekując śmiercionośnego uderzenia.
– Jak cię zwą? – zapytał Cedrik
– Troiel. Cichy zabójca, lub jak kto woli wirujące ostrze!
– A więc Troielu, jesteś wolny.
– Ale jak to! – krzyknął sołtys, na co Rewald odpowiedział uspokajającym gestem ręki
– I pamiętaj, że zostałeś pokonany przez Cedrika z Wielkiej Puszczy! Maga północy, lub jak kto woli rycerza zakonu – uśmiechnął się Cedrik
– Znajdę cię! – odkrzyknął zabójca i począł biec do swego wierzchowca.
Gdy assasyn zniknął im z oczu, Rewald wreszcie przemówił.
– To co sołtysie z tym piwem? Uraczysz nas tym chmielowym darem niebios?
Wszyscy podążyli do gospody, a tam jedli i bawili się. Ucztowali na cześć nowych bohaterów i swojego sołtysa, który według nich uratował wieś.
☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳
– Dlaczego go wypuściłeś? I co ci odbiło z tym prowokowaniem tego zabójcy? – nachmurzył się Rewald.
– No bo on miał… no bo… no bo on był podobny do ciebie Rewald!
– Że co? Że niby ja jestem zabójcą? Chodzącym zimnym mieczem siekającym na lewo i prawo?
– Nie w tym rzecz. Wiesz, ja jako elf jestem dość starszy od ciebie. Pamiętam jak przekroczyłeś próg naszego zakonu. Miałeś to… ten błysk w oku. I on to ma. Jest jak ty, kiedyś. Niezmiernie utalentowany, lecz pogubiony… Chodźmy lepiej już spać!
– I tu się z tobą zgodzę. Cholera od tego piwa masz już świetliki w głowie hehe… Pogubiony, phi…
☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳☳
Ranek, trzeciego dnia od walki zapowiadał się znów pięknie. Kolejny raz starzy przyjaciele wyszli ze swego pokoju na świeże powietrze. Jak zwykle podziwiali i gawędzili na temat piękna gór zachodnich, oraz lasów otaczających wioskę.
– Tu gdzieś musi być smok – marudził wciąż Cedrik.
– Wiesz, że nie możemy już dłużej czekać! Muszę zawiadomić króla o całej sytuacji – mówił Rewald patrząc w dal z balkonu ich pokoju w karczmie.
– Ty nawet nie masz pojęcia jak ja znów chciałbym zobaczyć smoka. Potrzebuję tego Rewald. A jeśli to co grasuje w okolicy to naprawdę smok, a nie rumstok jak twierdzisz?
– Rozumiem cię Cedrik! Ale nie mogę dłużej zwlekać z powiadomieniem króla o nadchodzącej inwazji! To, że tu teraz jestem … to już jest niedorzeczne. Dziś wyjeżdżamy, pakuj się. Czekam na ciebie na dole.
Cedrik z mozołem spakował swoje rzeczy, i powoli zszedł schodami na dół przed karczmę. Tam na niego czekał Rewald wraz z przygotowanymi końmi.
– Czas ruszać sołtysie! Przybędziemy tu z posiłkami niebawem – pożegnał się Rewald
– Nie wątpię w ciebie mości rycerzu. Niech wilk cię prowadzi! Ty również żegnaj Cedriku, magu północy!
– Dovahkiin! – Odkrzyknęli odjeżdżający – Żegnajcie!
Dwaj przyjaciele, obaj rycerze zakonu Skyrim. Dwaj podróżnicy i łowcy nagród. Nie ma lepszej pary na wielkie równiny Lagenes.
Gdy wyjechali z wioski na główny trakt przemieszczali się galopem na południe królestwa. Szybko minęli dwie kolejne wioski, za którymi rozbili obóz. Głód, który poczuli przyćmiewał ich obowiązki. Nie wystawili straży. Chcieli jak najszybciej coś zjeść i zaraz ruszać dalej.
– For the king! For the King! For the sake of Skarym!
– Cedrik! Przestań to śpiewać! To już nie wróci! Patrz czy czasem kurczak się nie przypala! – Cedrik zmienił stronę i spostrzegł, że kurczak jest tam całkowicie zwęglony
– Yyy… Rewaldzie? Lubisz skórkę zarumienioną? Ale tak mocniej… chrupiącą? Yyy… no troszkę z dodatkiem węgla? – uśmiechnął się elf
– Cedrik!!! – krzyknął Rewald
-Csiii! – uciszył go elf – Słyszysz to?
Nagle w ich uszach zabrzęczał dźwięk kowadła. Potem nadszedł okrzyk. Dovahkiin! Była to pieśń zakonu!
– Rewaldzie nadal nosisz ze sobą zaklętą monetę? – zapytał podekscytowany Cedrik
– Zaraz sprawdzę.
Rewald wyciągnął ze swej torby, gdzie miał jeszcze swój miecz i tarczę, jednego talara królewskiego. Teraz można było usłyszeć dokładnie to co przedstawiała zaklęta moneta.
For the King! For the King! For the sake of Skyrim!
For the land, for the wolf, for the Hrothgar's blood.
As we look to our gods for the sole singe son.
Dovahkiin, our King, who wiil guide through FIRE
-Rewald! – podbiegł do niego Cedrik! – Wiesz co to oznacza?
– W okolicy jest smok! A więc to prawda! Te prastare bestie wróciły! Szybko pakuj się i ruszaj do króla!
– A ty gdzie się wybierasz?
– Ja wracam do wioski na spotkanie z tym cholerstwem! – odpowiedział posępnie Rewald
– Zawsze dobra robota przypada tobie! A niech stracę! – Cedrik wyciągnął jakiś mały flakonik
– Trzymaj, przyda ci się dodatkowy zasób mocy, w końcu jesteś jakby na emeryturze!
W kilka chwil po rozstaniu się przyjaciół, Rewald pędził na złamanie karku w stronę Gór Zachodnich. Włosy rozwiewały mu się od prędkości, a oczy łzawiły od wiatru. Lecz to co w tym momencie zobaczył, przerosło jego najśmielsze oczekiwania. W odległości kilku staj od niego, na niebie rozbłysł słup ognia. Był to wielki srebrny smok, który zionął ogniem, aby oznajmić swoją obecność.
A więc pieśń rozbrzmiała. Rycerz zakonu Skyrim znów pędził zmierzyć się ze swoim przeznaczeniem. Historia zatoczyła koło. Czas przywrócić blask Skyrim. Wilczy wojownik, bo tak nazywano Rewalda, znów zapoluje na swą zwierzynę…
Albo rzeczywiście jestem pierwszym czytelnikiem, albo tylko pierwszym, któremu chciało się pisać.
Chcialbym zamieścić moj pierwszy tekst, napisane dwa dni temu. Jest to wersja bez poprawek.
Na literówki przymykam oko. Ale: tekst napisane? Dlaczego bez poprawek? Ta uwaga świadczy, że masz świadomość istnienia jakichś błędów — i co, nie chciało się przejrzeć? Poprawić? Nieładnie.
Ad rem. Jest co poprawiać. Tak zwanej łapanki robił nie będę, gdyż około połowy zdań musiałbym cytować i wypisywać, co w nich nie tak. Kiepska sprawa, Dzzeju... Na pociechę: dość udanie, jak dla mnie, naśladujesz "wiejskie gadanie".
Angielszczyznę mógłbyś przetłumaczyć na polski. Co ona, angielszczyzna, robi w umownym średniowieczu? Jeśli już, to łacina lepiej pasuje...
O pomyśle, typowym według mnie, niech się wypowiedzą lepsi ode mnie "smokoznawcy".
Jest trochę błędów, głównie w dialogach, ale sam tekst jest świetny! Naprawdę mnie zaciekawił. Czy nazwę Skyrim wziąłeś z nowej odsłony The Elder Scrolls?
Czekam na kontynuację i daje 5.
Pomysł całkiem fajny, ale wykonanie przeraża.
Poprawki wymaga 90% tekstu, dlatego nie ma sensu wymieniać. Musisz ostro popracować nad warsztatem bo bez tego będzie krucho.
Jedna uwaga!: Pisze się "chędoż", a nie "chendorz" - swoją drogą straszna wpadka :)
Daleka droga przed tobą, ale się nie poddawaj. Łatwo zauważyć, że wyobraźni Ci nie brakuje!
Pisz, czytaj, poprawiaj i tak aż do skutku :)
Dziękuję za ocenę. :) Powiem szczerze, że się nie spodziewałem, iż to komuś się spodoba. Co do błędów... muszę przyznać, że to moja odwieczna zmora. Lecz nigdy tak naprawdę nie starałem się z tym walczyć. Dzięki wam myślę, że mam w końcu motywację :)