- Opowiadanie: Morgon - Głową w dół

Głową w dół

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Głową w dół

Mgły nad pobliskimi rozlewiskami zaczynały się podnosić, zmieniając okolicę zwyczajnego wiejskiego gospodarstwa w malowniczy pejzaż. Uroku dodawały także wieczorne nawoływania ptaków zagłuszane co i rusz przez gdakanie kur wspinających się na bunt.

Od zachodu nadciągały rzadkie porozrywane chmury, będące pozostałością deszczowego niżu, który to po trzech dniach naprzykrzania się ludziom marznącą mżawką, po południu zniknął za horyzontem pozostawiając na niebie zachodzące słońce. Mimo poprawy pogody wcale nie zrobiło się cieplej. Jesień miała się już ku końcowi i każda następna granatowa chmura, miast deszczu mogła przynieść pierwsze śniegi.

Myrlen zawsze lubił tę porę roku, choć może bardziej odpowiadał mu początek jesieni, to i tak oglądanie pierwszych śniegów pośród tnącego mrozem wiatru cieszyło jego serce bardziej niż wiosenne radosne słoneczko zwiastujące nadejście upalnego lata.

Tak, cieszyło go, że może umrzeć właśnie teraz, za ostatni obraz przed swoimi oczami mając tą malowniczą okolicę. Nie, nie chciał umierać. Pragnął żyć dalej, doczekać jeszcze tego cholernego wiosennego słoneczka, które zwyczajni ludzie będą chłonęli garściami stęsknieni za nim po zimie. Niestety już pogodził się z losem, bo i wyboru nie miał. Ale choć pogodzony i zrezygnowany miał w sobie szczyptę złości. Złości i żalu nie na Raghatańskich wieśniaków, którzy spotkawszy na gościńcu Glandirskiego wojaka zlinczowali go i powiesili na żurawiu od starej studni by tam dokonał swojego żywota. A że studnia stała na terenie starego opuszczonego gospodarstwa tuż przy drodze, jego truchło miało służyć za przestrogę dla jego rodaków. Nie, nie miał już do nich żalu, była wojna i tak jak on zabijał, tak i potraktowano jego. W końcu była wojna. Czuł za to gniew i żal na cały ten świat, na mądre głowy królów i czarodziejów, które pogrążyły świat w chaosie wojny, sprawiając, że człowiek człowiekowi był wrogiem, nie bratem. Był wściekły, że ostatnie chwile na tym świecie spędzi do góry nogami i ten właśnie z pozoru banalny w jego sytuacji problem zaprzątał mu myśli. Jednak myśli z każdym kolejnym podmuchem wiatru zdawały się coraz częściej, nie do końca ukształtowane, ulatywać z głowy.

Mrok momentalnie pokrył czernią rozlewiska, okoliczne drzewa i drewnianą chatę z dziurawym słomianym dachem. Przyniósł kolejne porcje chłodu, które złowieszczo zaciskały swe lodowate palce na gasnącym z wolna żywocie wisielca. Upływ krwi z rozciętego nadgarstka i chłód sprawiały wspólnie, że Myrlen co chwilę tracił przytomność. Pewnego razu, gdy się ocknął zobaczył przed sobą siedzącego jeża. Nie zdziwiło go samo zwierzę, może z lekka jego rozmiar przypominający raczej średniej wielkości psa, ale o wiele bardziej zastanawiającym okazał się fakt, że jeż siedział na zadzie, tak jak właśnie wspomniany pies, ale jego duży brzuch i krótkie przednie łapki nie pozwoliły mu się na nich zeprzeć, co wyglądało bardzo groteskowo.

– No i czego się psia mać gapisz? – zapytał zjadliwie jeż. – Myślisz, że wyglądasz lepiej wisząc jak jakaś kukiełka za nogę, na jakimś zadupiu? – dodał i pogardliwie obrzucił Myrlena wrogim spojrzeniem, po czym zaczął w skupieniu czyścić przednie łapki.

Wisielec z trudem przełknął ślinę i spróbował dobyć głosu, ale zaciśnięte z zimna zęby skutecznie to uniemożliwiały.

– Jak chcesz coś powiedzieć, to mów to w myślach. Chyba nie myślisz, że rozumiałbyś co mówi do ciebie jeż, tym bardziej nie otwierając pyska, prawda? – zapytało zwierzę, jak dopiero teraz Myrlen zauważył, nie poruszając żuchwą.

– Kim jesteś? – zapytał wisielec, według rady zwierzęcia.

– Skowronkiem – odpowiedział ironicznie jeż. – Zaćwierkać ci?

– Chodziło mi o to, co tu robisz? Dlaczego siedzisz na za…

– Na zadzie jak pies? – ofuknął się. – Czekam, aż zgaśnie w tobie życie, a twa dusza uleci ku niebu, by rozpocząć nowe życie. Czy jakoś tak. No w każdym razie ja mam cię tam doprowadzić.

– Do nieba? – zdziwił się wisielec.

– Nie no gdzie tam, nie ma co się spieszyć, ale w gruncie rzeczy chodzi o to, byś nie trafił w szpony tego drugiego. – Wskazał łapką na zmarzniętą ziemię. – Ale widzę, że nie prędko będzie ci opuścić ten świat co? Głupie wieśniaki jakiegoś nie ostrego nożyka mieli, boś coś mało juchy ziemi oddał. To znakiem tego posiedzieć nam tu do rana przyjdzie. A i dobra, bo nie bardzo mi się spieszy. Jeż Chrustek jestem – przedstawił się, drapiąc się przy tym obojętnie po okrągłym brzuchu.

Jeż zamilkł i skupił się na poszukiwaniu jakiejś przekąski w zasięgu wzroku. Myrlen miał masę pytań, ale jakoś nie mógł poskładać ich w słowa. Wreszcie Jeż Chrustek podjął dalej.

– Ja jestem od tych dobrych, tu żeby była jasność. Ty właściwie też jesteś dobry i nie zabiłeś nikogo do tej pory, co by cię eliminowało z grona potencjalnych „dobrych”. Nadążasz? To dobrze. To, że sam myślałeś, że masz na swoim sumieniu kilka istnień ludzkich i nie wykazałeś po tym żadnej skruchy, może sprawić, że upomni się po ciebie ten zły. I po to właśnie tu jestem. Mamy ostatnio bardzo mały pobór, przez tą cholerną wojnę, a ten tam z dołu rośnie w siłę i to właśnie wy głupiutkie malutkie ludzie przechylacie szalę na korzyść smoka. A w świecie musi być równowaga.

– A dlaczego jesteś jeżem?

– Nie no coś mnie zaraz trafi! – krzyknął jeż i wstał energicznie jak na gabaryty swojego brzucha i zaczął krążyć w kółko, przebierając szybko krótkimi nóżkami. Wreszcie zatrzymał się tuż przed Myrlenem. – Ja ci tu próbuje jakoś zrozumiale wyjaśnić, o co w tym całym bajzlu chodzi, a ty zamiast przez chwilę się skupić, pytasz się mnie dlaczego jestem jeżem, jakby to była najważniejsza rzecz na świecie. Chcesz mogę być wiewiórką, pchłą, albo dziewuchą z rozłożonymi nogami. Tak będzie dobrze?! Nazywam się Jeż Chrustek, więc jestem jeżem. Jakbym się nazywał Krowa Chrustek to mógłbyś się dziwić. Jasne? – Zrobił jeszcze jedno kółko po zmarzniętej ziemi i odszukał swoje poprzednie miejsce, po czym usiadł w tej samej pozycji co wcześniej.

Zbity z tropu Myrlen nie odpowiedział i spróbował poukładać sobie to co Jeż Chrustek (nie wiewiórka, ani pchła jak się okazało) powiedział mu o równowadze. Nawet nie próbował myśleć, że cała ta sytuacja, iż siedzący przed nim irytujący jeż gadający, o siłach dobra i zła może być jedynie jego urojeniem, gdyż sama rozmowa sprawiała, że czas płynął mu szybciej i przyjemniej. Tak, dokładnie. Cieszył się z tego, ponieważ od momentu, gdy zimno ścisnęło jego ciało na tyle mocno, że nie czuł w nim, żadnego bólu, cały proces umierania stał się bardzo nudny, a czcze gadanie Jeża Chrustka wydawało się milszą alternatywą niż długie godziny pośród wichrów w oczekiwaniu na zamarznięcie.

Już miał się zapytać jak to jest dalej z tą równowagą, lecz nagle jeż siarczyście zaklął pod nosem, a wiatr wzmógł się niemiłosiernie, huśtając wisielcem. Jeż momentalnie skoczył w bok, a w miejscu w którym przed chwilą siedział wylądował czarny smok, kłaniając się Myrlenowi dostojnie.

– Wybaczcie mi spóźnienie, mam ostatnio dużo pracy, ale jak widzę, nie spóźniłem się bardzo? – zapytał przybysz. Smok był lichych rozmiarów, jak na smoka i ledwie o głowę górował nad jeżem, który wymierzył mu pokracznego kopniaka w nogę.

– To moje miejsce, zagrzałem sobie już do cholery! – zbulwersował się Jeż Chrustek.

– Co za maniery Jeżuś – powiedział smok odsuwając się dwa kroki w bok. Właściciel z satysfakcją usiadł na ziemi.

– Nie nazywaj mnie tak! – wrzasnął na smoka.

– To ty jesteś ten zły tak? – zapytał Myrlen, kończąc tym samym przepychanki jego dziwnych towarzyszy.

– Zły? A co jest według ciebie złem? – zapytał w odpowiedzi smok, głosem gardłowym, ale miękkim i donośnym, choć podobnie jak jego kolczasty przeciwnik, nie otwierał pyska. – Pewnie ta mysz naszpikowana igłami już ci wyjaśniła dlaczego jej pobyt tutaj jest próżny, a jeśli nie to chętnie powtórzę. Bo widzisz czyniłeś wiele rzeczy, które ten oto osobnik – wskazał zakrzywionym pazurem na jeża – nazwał by złymi. I w istocie w kodeksie równowagi do niedawna były one uznawane za zło, jednak czasy się zmieniły i żeby mi zanadto nie ułatwiać sprawy przepisy drastycznie złagodniały na czas wojny. Właściwie tylko zabijaki trafiają do mnie, ale ty właśnie takim zabijaką jesteś.

– Nie zabił przecież – wtrącił Jeż Chrustek.

– Nie zabiłem właśnie – wtrącił również Myrlen, trzymając stronę irytującego kolczastego.

– No tak, teraz będziesz się upierał, że nie zabiłeś, bo on ci tak powiedział?

– Bo nie zabił.

– Właśnie – przytaknął wisielec, choć do niedawna był święcie przekonany, że jednak zasiekał wieśniaka z Giderton, który uderzył go trzonkiem w plecy i dźgnął widłami poniżej pleców. Przez to Myrlen był potem całe tygodnie pośmiewiskiem kompanii, a ból przez kilka dni nie pozwalał mu siedzieć, ani leżeć. Tak, teraz żałował. Żałował, że jednak go nie dobił.

– Widzisz? Widzisz jaką skruchę okazuje? – zaśmiał się smok, zwracając się do jeża.

– Prawo się zmieniło, nie potrzebna mu skrucha, by pójść ze mną. Wystarczy fakt, że nie zabił.– powiedział jeż i wzruszył ramionami.

– Mimo, że chłop nadal żyje. Choć marnie – dodał smok, ku uciesze Myrlena – to jednak morderstwo miało miejsce w głowie tego tutaj. – Tym razem wskazał szponem wisielca. – Gdybyś mu nie powiedział o tym, że chłop żyje, ten umarłby w świadomości, że jest winny i byłby automatycznie przekazany mi, a prawo pozwalające na takie uświadomienie zacznie działać od pierwszej nocy nowiu, czyli dopiero za dwa dni. A skoro złamałeś prawo, żądam by wisielca przekazano mi. – Ostatnie zdanie wypowiedział na głos zwracając się do bliżej nieokreślonej przestrzeni.

– Dosyć waszych sporów sępy – powiedziała piękna i do tego naga dziewczyna, która właśnie pojawiła się pomiędzy dwoma zwierzętami, zmuszając ich do rozsunięcia się na boki. – Wojna zbliża się ku końcowi i prawa równowagi znów będą takie jak dawniej, ale tego tutaj nie dam żadnemu z was. Faktem jest, że trochę naplątaliśmy z tymi zasadami, nie mniej jednak na rozstrzygnięcie swojego sporu będziecie musieli zaczekać, bo Myrlenowi dane będzie żyć i samemu wybrać drogę, którą obierze i po czyjej ostatecznie stanie stronie. No już spieprzajcie do swoich zajęć.

Po tych słowach tak samo smok jak i jeż oddalili się z nietęgimi minami. Smok z opuszczonym łbem wzbił się w górę, a jeż powoli, noga za nogą powlókł się bez słowa w mrok lasu klnąc przy tym siarczyście. Pozostała tylko ona – bogini równowagi, która delikatnym muśnięciem ręki zatamowała sączącą się z nadgarstka wisielca krew i powoli rozpłynęła się w powietrzu, bo tuż za nią zdało się słyszeć tętent kopyt i szczęk metalu. Po chwili na teren opuszczonego gospodarstwa, w świetle porannej szarówki wjechało czworo zbrojnych.

 

Myrlen odzyskał przytomność dopiero po kilku dniach odkąd jego towarzysze z pułku uratowali go przed zamarznięciem. Nie pamiętał nic z tego co mu się przytrafiło po zapadnięciu zmroku tamtego dnia po powieszeniu go przez wieśniaków na żurawiu. Jednak w głowie pulsowała mu jedna myśl. Namacał na rzyci bliznę pozostawioną przez głęboko wbite widły. Wypił łyk wody by przepłukać zaschnięte gardło i powiedział do kompanów:

– Musimy wrócić do Giderton.

Koniec

Komentarze

Pomysł bardzo mi się spodobał. Wielkie brawa także za zakończenie. Mam jednak dwie uwagi:
"zapytało zwierzę, jak dopiero teraz Myrlen zauważył, nie poruszając żuchwą." - niby wiadomo o co chodzi, ale i tak kulawe jest to sformułowanie.
"Gdybyś mu nie powiedział o tym, że chłop żyje, ten umarłby w świadomości, że jest winny i byłby automatycznie przekazany mi, a prawo pozwalające na takie uświadomienie zacznie działać od pierwszej nocy nowiu, czyli dopiero za dwa dni. " - Podobnie jak powyżej, dałoby się to wypowiedzieć w sposób, który nie budziłby watpliwości.

Mgły nad pobliskimi rozlewiskami zaczynały się podnosić, zmieniając okolicę zwyczajnego wiejskiego gospodarstwa w malowniczy pejzaż. – Jak wygląda niezwyczajne gospodarstwo? Zdanie brzmi, jakby chodziło o ogół zwyczajnych gospodarstw. Pasowałoby zamiast tego „zwyczajnego”, użyć innego, bardziej precyzyjnego sformułowania, np. pobliskiego, leżącego nieopodal… A i że gospodarstwo było wiejskie, też moim zdaniem nie trzeba zaznaczać. Samo „gospodarstwo” raczej by wystarczyło.

 

Uroku dodawały także wieczorne nawoływania ptaków zagłuszane co i rusz przez gdakanie kur wspinających się na bunt. – Uroku czemu czemu dodawało to śpiewanie? Jak dla mnie, to ten opis jest strasznie nieprecyzyjny.

 

Od zachodu nadciągały rzadkie porozrywane chmury, będące pozostałością deszczowego niżu, który to po trzech dniach naprzykrzania się ludziom marznącą mżawką, po południu zniknął za horyzontem pozostawiając na niebie zachodzące słońce. – Takie sformułowania rodem z prognozy pogody nie bardzo pasują do tekstu. Niże i wyże, to obszary wyższego lub niższego ciśnienia. Objawiają się pewnymi zmianami w pogodzie, ale same są niewidoczne. A co za tym idzie, zdanie do poprawki.

 

Ale choć pogodzony i zrezygnowany miał w sobie szczyptę złości. – Dużo lepiej brzmiałoby tu sformułowanie – Wciąż nosił w sercu.

 

Ale choć pogodzony i zrezygnowany miał w sobie szczyptę złości. Złości i żalu nie na Raghatańskich wieśniaków, którzy spotkawszy na gościńcu Glandirskiego wojaka zlinczowali go i powiesili na żurawiu od starej studni by tam dokonał swojego żywota. A że studnia stała na terenie starego opuszczonego gospodarstwa tuż przy drodze, jego truchło miało służyć za przestrogę dla jego rodaków. – W wykreślonym zdaniu zacząłeś pewien wątek, odnośnie żalu bohatera. Stanęliśmy na tym, że do wieśniaków go nie miał. Zatem do kogo miał? W takich sytuacjach zwykle używa się formy:

Złości i żalu nie na (a chyba prawidłowo powinno być „do”) wieśniaków, bla bla bla, ale na…

 

Nie, nie miał już do nich żalu, była wojna i tak jak on zabijał, tak i potraktowano jego. W końcu była wojna. – Koniecznie trzeba było to zaakcentować. Nie od dzisiaj wiadomo, że przeciętny czytelnik jest debilem i pewne informacje trzeba powtórzyć, żeby wbił je sobie do swojego pustego łba. I w końcu miał ten żal, czy nie? Bo teraz to ja już nie wiem…

 

Nie, nie miał już do nich żalu, była wojna i tak jak on zabijał, tak i potraktowano jego. W końcu była wojna. Czuł za to gniew i żal na cały ten świat, na mądre głowy królów i czarodziejów, które pogrążyły świat w chaosie wojny, sprawiając, że człowiek człowiekowi był wrogiem, nie bratem. – Za co czuł ten żal? Za to, że była wojna, czy za to, że potraktowali go tak, jak on ich traktował?

 

Mrok momentalnie pokrył czernią rozlewiska, - Masełko maślane. Rozlewiska spowił mrok, spowiła ciemność, nad rozlewiskami zapadł zmrok – w zupełności by wystarczyło.

 

Przyniósł kolejne porcje chłodu, które złowieszczo zaciskały swe lodowate palce na gasnącym z wolna żywocie wisielca. – Bardzo poetycki opis, to po pierwsze. Po drugie, mrok to nie kelner, żeby porcje chłodu przynosił. Do tego mające zadatki na morderców. Po trzecie, zaimek „swe” jest zbędny.

 

Upływ krwi z rozciętego nadgarstka i chłód sprawiały wspólnie, że Myrlen co chwilę tracił przytomność. – Ten wyraz z całą pewnością do usunięcia. Z kontekstu wynika jasno, że te dwa czynniki się kumulowały, powodując omdlenie bohatera. Nie ma sensu aż tak tego faktu akcentować.

 

Nie zdziwiło go samo zwierzę, może z lekka jego rozmiar przypominający raczej średniej wielkości psa, ale o wiele bardziej zastanawiającym okazał się fakt, że jeż siedział na zadzie, tak jak właśnie wspomniany pies, ale jego duży brzuch i krótkie przednie łapki nie pozwoliły mu się na nich zeprzeć, co wyglądało bardzo groteskowo. – na nich, czyli na czym nie pozwolił mu zeprzeć się brzuch oraz krótkie łapki? Zdanie do przeróbki. Najlepiej podzielić na dwa, lub trzy, ale sensowne.

 

Wisielec z trudem przełknął ślinę i spróbował dobyć głosu, ale zaciśnięte z zimna zęby skutecznie to uniemożliwiały. – A głos miał w kieszeni schowany? Dobyć, to mógł miecza na przykład. Głos, mógł spróbować z siebie wydać.

A i mówienie z zaciśniętymi zębami nie jest jakimś wielkim problemem. Wiarygodniejsze byłoby jakieś odrętwienie lub martwica języka czy paraliż strun głosowych.

 

Z technicznych tyle, celem przykładu, bo dalej już mi się nie chciało wypunktowywać. Tekst czyta się źle, a jest to wina nieumiejętnie skleconych, zbyt długich zdań, przez które ciężko się połapać o co w ogóle chodzi. Masa jest powtórzeń, niektóre celowe, fakt, ale sporo jest i takich, które celowo wstawione z pewnością nie są. Często mylisz zakresy znaczeniowe wyrazów, tu przykład z tym nieszczęsnym głosem.

Co do fabuły, to nie bardzo wiem o co chodzi. Kolesia powiesili jacyś wieśniacy, a gdy kona, ma wizje dobrego jeża i złego smoka oraz gołej panienki, która jest nie wiadomo kim i ratuje go od śmierci. Po co? Żeby sprawdzić, jak będzie żył? Dać mu szansę wyboru? No niech by nawet było od biedy.  Ale to, że jeśli ktoś jest święcie przekonany o swojej winie i to wystarczy by trafił do piekła, to już kompletny bezzsens. To niewinnego człowieka można by tak zmanipulować, wmówić mu takie rzeczy, że bez szans na odpust jakikolwiek smażyłby się w piekle po wsze czasy.

Miała wyjść historyjka z morałem, ale niestety wykonanie zawiodło. Ode mnie 3.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Pomysł ciekawy i całkiem dobrze przedstawiony ( szczególnie pod względem "przyczyna-skutek")

Gorzej jest z warsztatem o czym wspomniał Fasoletti
Nie chcę powtarzać tego samego więc dodam tylko to co najbardziej mi się nie spodobało.

1. -Chyba nie myślisz, że rozumiałbyś co mówi do ciebie jeż, tym bardziej nie otwierając pyska, prawda? - zapytało zwierzę, jak dopiero teraz Myrlen zauważył, nie poruszając żuchwą. - tego pogrubionego nie ma sensu dodawać bo sam Jeż oznajmił już czytelnikowi, że nie otwiera pyska :)

2. - Co za maniery Jeżuś - powiedział smok odsuwając się dwa kroki w bok. Właściciel z satysfakcją usiadł na ziemi- określenie "właściciel" jest błędne, gdyż nie da się być właścicielem kawałka ziemi, pozatym nie pasuje do dialogu

3. No już spieprzajcie do swoich zajęć. - moim zdaniem te słowa nie pasują do pięknej bogini( to moje osobiste odczucia estetyczne) i wyglądają tak jakby autor na siłe chciał wsadzić to miękkie przekleństwo do tekstu.
Wydaje mi się, że zamiast "spieprzajcie" można użyć np. "zmykajcie".   
 

Tekst przeredagować, poprawić i powinno być dobrze :)
Pozdrawiam! 

Strasznie toporne opko. Od strony językowej i stylistycznej nie ma co chwalić. Tym już zajął się Fas (zadziwia mnie, że jemu zawsze się chce analizować w ten sposób).
Poważnym atutem i właściwie jedyną potencjlną przynętą na czytelnika mogłaby być więc treść. Problem jednak w tym, że nie jest. Filozofia śmierci oparta na odwiecznym sporze przerośniętego Jeża i karłowatego Smoka jakoś do mnie nie przemawia. Plus za to, że postarałeś się, aby obaj przedstawiciele różnych stron konfliktu mieli własny styl. Problem jednak jest taki, że to jedyny plus opowiadania.
Ostatecznie wyszło też na to, że Smok był tylko nadętym bufonem, a Jeż miał za dużo wolnego czasu, zaś światem rządzi goła baba (wybacz trywializację). Może to w jednej trzeciej prawdziwe, ale nie rzuciło mnie na kolana, choć miejscami wywołało uśmiech.

Pozdrawiam,
exturio 

Nowa Fantastyka