
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
-Gratuluję Profesorze Kin, udało się! Kilka minut temu odebraliśmy poród trzeciego, zdrowego osobnika. Doświadczenie możemy uznać za udane.
-Nie, pani docent. To był dopiero pierwszy etap. Chociaż przyznaję, że najtrudniejszy. Teraz zobaczymy, czy niemowlęta przeżyją. I czy ich mutacje odniosą pożądany efekt.
-Ma pan rację, panie Profesorze. Ale to i tak sukces. Żadne z poprzednich doświadczeń nie dotarło nawet do tego etapu… Towarzyszu Kin, teraz wypadałoby nadać im jakieś imiona.
-Imiona? Komu?
-Nooo… myślałam panie Profesorze, że powinniśmy jakoś nazwać te dzieci. Przecież nie będziemy do nich wołać: numer 001, numer 002, czy 003?
-Dlaczego nie? Przecież to ich numery seryjne. I niech pani pamięta, towarzyszko Olgo– to tylko mutanty, dzieło naszego laboratorium, a nie dzieci. NIE LUDZIE. Nadając im imiona, może pani łatwo o tym zapomnieć i związać się z nimi emocjonalnie. A to mogłoby poważnie utrudnić pracę. Przecież jeżeli okażą się wybrakowani, będziemy musieli je usunąć, tak jak poprzednie nieudane próby.
– Rozumiem Towarzyszu Profesorze. Proszę zapomnieć o mojej prośbie.
– Chwileczkę, chwileczkę. Niech pani poczeka. Może to i dobry pomysł. Coś takiego związałoby je z nami. Nie czułyby swojej inności i łatwiej byłoby im dobrowolnie zginąć za nas. Oczywiście, gdyby eksperyment się udał. Dobrze, zgadzam się. Zastanówcie się z innymi asystentkami i wybierzcie im jakieś imiona.
– Dziękuję Towarzyszu!
-Ale… to jest nieoficjalne, tylko na terenie Laboratorium. W papierach nadal funkcjonują jako 001, 002 i 003.
Z Pamiętnika Nienazwanego
„Teraz, kiedy jestem uwięziony na obcej planecie, setki lat świetlnych od mojego domu i mam więcej wolnego czasu niż potrzebuję, nachodzą mnie różne refleksje. Refleksje, które skłoniły mnie do rozpoczęcia pisania tego pamiętnika. Siedzę właśnie przed domem, a właściwie jaskinią przystosowaną z wielkim trudem do jako takiego zamieszkania, patrzę na trójkę dzieciaków bawiących się kilka kroków ode mnie i jestem szczęśliwy. Kiedy widzę jak „moje" dzieci rosną bezpieczne i szczęśliwe– wiem, że moja ofiara nie była daremna. Czasami tęsknię i myślę o moim rodzeństwie, z którym rozstałem się 6 miesięcy temu. Ciekawy jestem czy jeszcze żyją i czy udało im się zakończyć tę bezsensowną wojnę.
Zastanawiam się, czy uda mi się jeszcze nawiązać kontakt z moim nawigatorem i najlepszym przyjacielem– Heliosem i wrócić kiedyś do domu. Coraz częściej dopuszczam do siebie myśl, że jednak nie. Ale i tak nie żałuję swojej decyzji. Pora jednak zacząć od początku. Może kiedyś, po mojej śmierci Adam albo Mojra przeczytają te notatki. Ewa raczej nie przeczyta– nie jest zbytnio rozgarnięta intelektualnie. Cóż, mutacje robią swoje.
Więc zaczynam.
Tak, jestem mutantem, sztucznym wytworem czyjegoś chorego i genialnego w swym szaleństwie umysłu oraz cywilizacji. Dzięki temu posiadam zdolności, o których nikomu się nie śniło. Nawet moim twórcom.
Chcieli stworzyć idealnego żołnierza– odpornego na zmęczenie, głód i rany. A także na wszelkie inne sytuacje zwykle spotykane w czasie wojny, a z którymi normalni ludzie sobie nie radzą. Udało im się.
Chcieli stworzyć kogoś silniejszego, zwinniejszego, inteligentniejszego i odporniejszego niż oni sami. Udało im się.
Chcieli stworzyć kogoś, kto myśli i potrafi podjąć decyzję szybciej niż najlepszy z nich. To także im się udało.
Chcieli stworzyć bezwolnego niewolnika ślepo wykonującego ich rozkazy. I to im się nie udało.
Od czasu mojego 'narodzenia' w Laboratorium, spędziłem mnóstwo czasu na nauce, rozmaitych testach, ćwiczeniach i szkoleniach. A także na pilnym przypatrywaniu się otaczającej mnie rzeczywistości. Ja, oraz moje 'rodzeństwo' byliśmy klonami– prototypami przyszłej armii zmutowanych żołnierzy. Stworzonymi aby walczyć, zabijać i wygrywać. Ale nasi twórcy przeliczyli się w swoich planach. Ich dzieło– czyli my– przerośliśmy ich.
Naszym wielkim sprzymierzeńcem był laboratoryjny komputer– Helios. Specjaliści od nauczania i indoktrynacji wpajali w nas swoje nauki– o jedynym dobrym systemie panującym w naszym Imperium, a który to system chce zniszczyć reszta ludzkości– ta zła– sprzymierzona w Konfederacji. Mówili nam że jesteśmy wybrańcami, że możemy naszą krwią wybawić ludzkość od zła niszczącego ich piękny świat i w ten sposób spłacić dług wdzięczności za nasze istnienie.
Helios zaś w tajemnicy przekazywał nam wiadomości ze świata: prawdę o nieludzkim ustroju panującym w Imperium i o wszechwładnym szaleńcu– Prezydencie– stojącym u sterów tego państwa; o trwającej od kilkunastu lat wojnie, o wzajemnym mordowaniu się opętanej żądzą posiadania ludzkości, o niszczeniu wszelkiego naturalnego życia na planecie. A także o moralnych aspektach eksperymentów naukowych prowadzonych na ludzkich embrionach w ukryciu– eksperymentów, których my byliśmy owocem.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że krecia działalność Heliosa częściowo była robotą Konfederacji– przeciwników naszego mocarstwa. Helios, już przedtem nadmiernie rozbudowywany i łączony z innymi komputerami, stopniowo uzyskiwał skomplikowaną budowę podobną do struktury mózgu niemowlęcia. Naukowcy pracujący na nim, nie zdawali sobie z tego sprawy, ale w Heliosie budziła się prymitywna świadomość. Wtedy, w którymś momencie, szpiedzy Konfederacji zdobyli dostęp do sieci komputerowej Laboratorium genetycznego, w którym pracowano nad naszym powstaniem i zainfekowali komputer główny. Na skutek sprzecznych informacji i szpiegowskich wirusów komputerowych dostarczonych przez opozycję, komputer po krótkiej 'chorobie', odczytanej przez naszych naukowców jako przeciążenie sieci, zbudził się do świadomości i niezależności myślowej. Szybko wzmocnił zabezpieczenia i odciął się od szpiegujących wirusów, ale też ukrył swoją jaźń przed swoimi właścicielami.
Było to 14 miesięcy przed narodzinami moimi i mojego rodzeństwa. Przez ten czas Helios bardzo mocno się rozwinął i był gotowy na to, aby stać się naszym mentorem i ojcem. Jak nam później mówił, czuł się z nami związany nieomal 'więzami krwi'– ponieważ byliśmy wytworem tych samych ludzi i ich nienawiści do innych ludzi. I czuł się za nas odpowiedzialny– ponieważ to dzięki jego wysiłkom naukowcy mogli nareszcie pomyślnie rozszyfrować zawiłości kodu genetycznego i stworzyć nas– mutantów.
Jest jeszcze coś, z czego nasi twórcy nigdy nie zdawali sobie sprawy, a co ostatecznie pomogło nam uwolnić się z ich rąk. Helios przemycił w swoich obliczeniach informacje, o których naukowcy nie wiedzieli, a dzięki którym jesteśmy kimś więcej niż ludźmi. Mamy zdolności, o których zwykli śmiertelnicy mogą tylko marzyć. To dzięki nim moja siostra Petra przezwała mnie 'Teleporterem'.
Razem jesteśmy niezwyciężeni. Jesteśmy bronią idealną. Ale nikomu nie pozwolimy wykorzystać nas do zabijania."
II
– I jak tam idą postępy w pracy, Kinoszka?
-Jego Eminencjo, jesteśmy prawie gotowi. Jeszcze tylko kilka tygodni przygotowań i będziemy wiedzieli na 100% czy się udało. Potem już tylko wypuścić ich na front. Niech drżą wrodzy Niezwyciężonego Imperium!
-No, no towarzyszu. Mówisz kilka tygodni, ale przecież oni mają tylko 5 lat. Chcesz wysyłać dzieci na front?
-Nie, O Najjaśniejszy. Ma Eminencja rację– urodzili się dopiero 5 lat temu, ale ich ciała są w wieku dawców, od których pochodził wyjściowy genotyp.
-Mów jaśniej!
-Eminencjo, tu chodzi o tzw. „Efekt Dolly"– pierwszej owcy sklonowanej jeszcze w XX wieku. Ponieważ wiek materiału genetycznego sklonowanego organizmu jest identyczny z wiekiem dawcy, już w chwili urodzenia miała 6 lat– tyle co jej dawczyni. Była tylko mniejsza. Ale szybko to nadrobiła. Przez dziesięciolecia próbowano jakoś nad tym przejść, ale my zrobiliśmy inaczej. Wykorzystaliśmy Efekt Dolly przy produkcji naszych żołnierzy. Tak więc, mimo, że urodzili się niemowlętami, genetycznie mieli po 25 lat– tak jak ludzie, od których pobrano materiał genetyczny. W ciągu tych 5 lat ćwiczeń i edukacji, ciało 'dogoniło' swój wiek genetyczny. Mają teraz 30 lat i na tyle wyglądają.
– Dobrze, mój Kinoszka, ale o ile pamiętam, ta owca szybko zdechła.
– Tu również Eminencja ma rację. Nasi żołnierze też prawdopodobnie wyeksploatują się w przeciągu 10– 15 lat. Ale po co nam więcej? Mają wygrać wojnę, to wszystko. Później i tak musielibyśmy ich zneutralizować, inaczej mogliby stanowić problem.
– Mój genialny Kinoszka. Oczywiście. Daj mi tylko tą armię, a już ja cię wynagrodzę. A tych troje– te prototypy– jak będą gotowe, podeślijcie mi któregoś popołudnia. Osobiście chciałbym zobaczyć jak takie coś wygląda.
XXX
– Wiesz, czasami kiedy pracuję na tym pieprzonym komputerze, mam wrażenie, jakby puszczał do mnie oko i uśmiechał się złośliwie.
– To poważna sprawa Żenia. Powiedz o tym szefowi, jak tylko wróci ze stolicy od Prezydenta. Ciekawe, czy ten chiński kurdupel Kin sprowadzi psychiatrów tutaj, czy od razu wyśle cię na oddział zamknięty? He he…
-Odwal się Siergiej.
Z Pamiętnika Nienazwanego
„Kiedy mieliśmy kilka lat i byliśmy dojrzali fizycznie, pierwszy raz oficjalnie wyszliśmy na powierzchnię. To znaczy– poza Laboratorium. Pojechaliśmy pod obstawą i w tajemnicy spotkać się z Prezydentem. Mówili nam, że to wielki zaszczyt dla nas– sam imperator 1/3 świata i przyszły władca całej ludzkości, łaskawie przyjmie nas na audiencji. My ze swojej strony udawaliśmy że bardzo cieszymy się z wyjścia na zewnątrz, i mówiliśmy, że chcemy sami zobaczyć jak wygląda prawdziwy świat. Po wyjechaniu windą na parter, od razu znaleźliśmy się w krytym lotnisku. Tam wpakowali nas do helikopterów z zaciemnionymi szybami, przez które nic nie widzieliśmy i wypuścili dopiero w hangarze, w pałacu prezydenckim.
Jak nas wcześniej uprzedził Helios, z tą łaskawą audiencją prawda wyglądała tak, że przeszliśmy już wszystkie sprawdziany i szkolenia (wszystko oczywiście zdaliśmy) i wkrótce mieli przejść na produkcję masową– tzn. na podstawie mojego, Petry i Iwana kodu genetycznego zacząć klonować naszych 'bliźniaków' w tysiącach. Tworzyć regularną armię. A nas jak najszybciej wysłać na front i sprawdzić jak działamy w warunkach polowych. Albo zlikwidować. Przedtem jednak Prezydent chciał na własne oczy zobaczyć tą 'cudowną broń', którą wymyślili z wielkim nakładem pieniędzy jego naukowcy i kazał nas sobie przywieźć na pokaz. Na szczęście dla nas, Helios wiedział o tych planach (no bo jak by mógł nie wiedzieć) i przygotował plan ucieczki.
Z naszymi zdolnościami to było proste. Mogliśmy to zrobić o wiele wcześniej, jeszcze z Laboratorium– nieważne, jak głęboko było pod ziemią. Już kilka razy w ramach trenowania swoich zdolności, teleportowałem się na zewnątrz, zabierając ze sobą czasami Iwana, a czasami Petrę. Chodziło tylko o to, aby nikt się nie domyślił, jakimi darami dysponujemy. Tylko dlatego Helios kazał nam czekać na odpowiedni moment. Chciał, żeby to wyglądało na bardziej naturalną ucieczkę. I oczywiście miał rację. Nic dobrego by nie wynikło, gdyby Kin zorientował się, co stworzył, bawiąc się w boga.
Zaraz po audiencji u Prezydenta ( napuszony dupek, nie warto poświęcać mu czasu w tym pamiętniku; przynajmniej nie teraz) ja poprosiłem o pozwolenie na skorzystanie z toalety. Dzięki informacjom Heliksa wybrałem tą, która miała okno na ogrody pałacowe. Dzięki temu myśleli później, że uciekłem przez okno, podczas gdy ja zwyczajnie zamieniłem swoje ciało w wiązkę energii i bezszelestnie przeteleportowałem się w inne miejsce.
Petra przechodząc korytarzem zobaczyła przez przeszklone drzwi tenże sam ogród i zachwyciła się kwitnącymi różami. Łatwo jej uwierzyli, kiedy mówiła, że chce je zobaczyć z bliska– w końcu była pierwszy raz na powierzchni ziemi. Przynajmniej oni tak myśleli. Kin łaskawie pozwolił jej wyjść na 5 minut do ogrodu.
Iwan został trochę z tyłu, podziwiając obrazy na ścianach. Zanim się zorientowali już go tam nie było. Tak samo jak mnie w toalecie i Petry w ogrodzie.
Najpierw cicho zabrałem Iwana, a potem Petrę.
Wprowadzić plan w życie było tym bardziej łatwo, że nikt z naszych 'opiekunów' nie spodziewał się, że zechcemy uciec. Mieli nas za potulne i posłuszne duże dzieci, ślepo zapatrzone w 'papę Kina' i całą resztę tych oprawców w białych kitlach. Cała ochrona była bardziej po to, aby nikt niepowołany się o nas nie dowiedział, a nie po to, żebyśmy nie uciekli.
W tym samym czasie, kiedy my ulatnialiśmy się z pałacu, jakiś 'złośliwy wirus, wgrany przez szpiegów Konfederacji działających w Laboratorium'– jak napisano później w raporcie– kompletnie zniszczył najcenniejsze dane. Wszystkie, nawet te 10 zapasowych kopii, które jakimś okropnym przypadkiem akurat były w użyciu i były podłączone do centralnego komputera– choć nie powinny. Poleciało za to kilka głów– dosłownie. Nam jednak było wszystko jedno– wszyscy oni byli oprawcami, zabijającymi 'dla dobra nauki i rychłego zwycięstwa Imperium'.
Nie muszę chyba dodawać, że te najcenniejsze dane to były wyniki badań nad naszymi genami i nasz kompletny genotyp, a tym 'złośliwym wirusem' był sam Helios. W ten sposób zatarliśmy za sobą ślad i zniszczyliśmy lata pracy naszych twórców. Dzięki temu nie mogli stworzyć armii mutantów.
Myśleliśmy, że to już koniec Laboratorium. Pozostał jeszcze tylko mały szczegół, o którym Helios powiedział nam dwa tygodnie później. Szczegół, od którego właściwie wszystko się tak naprawdę zaczęło."
III
-Siergiej wiesz co? Zastanawiam się, czy my nie robimy błędu.
-Gdzie? Jakiego?
– No wiesz… tak przyglądam się Petrze, to znaczy numerowi 002 i ….
-Aaaa tak, widziałem jak się przyglądasz. Wpadła ci w oko..
-Nie o to chodzi. Widzisz, od pewnego czasu uczy się w moim laboratorium genetycznym i robi niesamowite postępy. Sam nie wiem, skąd ona ma taką wiedzę. Tak samo Piotr w ambulatorium medycznym pod kierownictwem Olgi. Oni są nie tylko nadzwyczajni pod względem fizycznym, ale i intelektualnym. Może użycie ich jako żołnierzy to błąd, marnotrawstwo. Może powinniśmy użyć ich do rozwoju nauki.
-Co ty Kirył?! Szajba ci odbiła?! Chcesz się sprzeciwiać pomysłom Jaśnie Oświeconego? Za to można wylądować w kopalniach. Ja ci powiem w czym tkwi twój problem– dupy ci się chce, ot co. Hormony ci grają na jej widok. I powiem ci szczerze, wcale ci się nie dziwię. Też chętnie wziął bym ją sobie na warsztat. Weź sobie wolny dzień i idź do burdelu, zobaczysz jak szybko przejdzie ci ten zachwyt numerem 002. Tak samo towarzyszka Olga– od początku była zapatrzona w tego Piotrusia– 003. Najpierw mu matkowała, a teraz niby kroi z nim te zwierzęta, ale tak naprawdę to kręci przed nim kuprem.
-Mów co chcesz, ale wiesz co? Myślę, że my ich nie doceniamy. Nie wiem kto tu kogo tak naprawdę obserwuje: my ich, czy oni nas. Nawet ten żółtek Iwan. Cichy, spokojny, dłubie sobie w tych swoich układach scalonych– a kto wie, co się dzieje pod tą czarna czupryną? Nie zauważyłeś?, przecież ty go szkolisz.
-Nie, bo nie interesuję się chłopakami. Mówię ci stary, idź się wyżyj na mieście, a potem wracaj spokojnie do pracy.
-Mów sobie co chcesz, ale wiesz co? Oni nam jeszcze wykręcą taki numer, że się nie pozbieramy.
Z Pamiętnika Nienazwanego
Kruk Helios. Tak, to był świetny pomysł. Nie pamiętam już które z nas na to wpadło; pamiętam tylko jak któregoś razu, jeszcze prawie rok przed naszą ucieczką Helios snuł rozważania jak by to było, gdyby miał ciało i czuł to co my. Tak– to było tak. Nasz Komputer był ciekawy– czysto, logicznie, jakby szukał rozwiązania do zadania matematycznego– jak to jest czuć zimo, gorąco, albo głód. Wtedy wpadliśmy na pomysł, że zrobimy mu ciało. Cyborga– częściowo prawdziwy organizm, a częściowo układ elektroniczny, do którego mógłby się podłączyć.
Heliosowi spodobał się pomysł. Sam wybrał sobie rodzaj ciała– ptak– żeby móc szybować w powietrzu, poczuć przestrzeń i maksymalnie dużo odczuwać. Musiał być duży– żeby zminimalizować niebezpieczeństwo naturalnych wrogów– zwierząt, które chciałyby na niego zapolować. Tak jakby dużo ich jeszcze zostało na wolności.
Myśleliśmy też, że jeżeli się uda, stworzymy też jakąś wersję podwodną– dajmy na to delfina. Jednak praca nad krukiem trwała tak długo, że na coś więcej nie mieliśmy już czasu przed ucieczką.
Fizycznie nad całością pracczuwała Petra. Wkupiła się w łaski, a właściwie rozkochała w sobie doktora Siergieja Skolimowskiego. Z jej ładnym ciałem nie miała żadnych problemów. Powiedziała mu, że interesuje się genetyką i chciałaby własnoręcznie coś sklonować. Biedny doktorek, dumny że to właśnie jego dziedziną Petra się interesuje, pogadał z kim trzeba i wpisali jej do programu nauczania zajęcia z genetyki. Oczywiście nasi nauczyciele sprawdzali postępy w nauce i doświadczenia Petry, tak samo jak wszystko inne, co robiliśmy. Jednak Helios wiedział jak fałszować dane i ukrywać prawdziwy cel ćwiczeń naszej siostry.
Iwan w tym samym czasie, jako najlepszy z nas w elektronice, konstruował najprzeróżniejsze roboty i układy informatyczne, tłumacząc, że pracuje nad nowymi generacjami robotów wojennych, dzięki którym możemy pokonać Konfederację. Jemu też wpisano to do programu szkolenia. A po cichu konstruował układ, który mógłby wszczepić krukowi, tak aby Helios mógł kierować zwierzęciem– tak ogólnie, jak i każdym z jego mięśni z osobna, oraz odbierać sygnały ze wszystkich receptorów tego ciała. W rezultacie stworzył nieomal elektroniczną wersję centralnego układu nerwowego kruka.
Bardzo ważne było, aby była to wersja ze zdolnością samopowiększania się w miarę potrzeb. Chodziło o to, aby po wszczepieniu tego sztucznego kręgosłupa i móżdzku dla pisklęcia, mogły one rosnąć wraz z ptakiem, pobierając niezbędne składniki z pożywienia.
Oczywiście Helios cały czas wspomagał nas wiedzą zdobytą w komputerach całego wszechświata.
Po kilku miesiącach pracy, w środku nocy, wszczepiliśmy ten układzik niewyklutemu jeszcze pisklęciu zmutowanego kruka 'made by Petra' ( gdzie w głównego chirurga bawiłem się ja, a moja kochana siostrzyczka asystowała mi jako pielęgniarka). Po operacji schowaliśmy pisklę po prostu za podwójną ścianą w szafie Petry, a na jego miejsce w laboratorium genetycznym przyniosłem ze świata naturalne martwe pisklę. Z samego rana Petra odnotowała śmiertelne zejście swojego eksperymentu i zanim ktoś je zbadał spaliła martwe pisklę, zacierając ślady.
Nasze zmodyfikowane pisklątko wykluło się ze sztucznego jajka prawidłowo i rozwijało się świetnie. Z jego zachowaniem nie było problemów, bo od samego początku było Heliosem, jednym z jego połączeń. Dzięki temu, że zabiegu dokonaliśmy na kilka dni przed planowanym wykluciem się– i połączenia nerwów z elektroniką zrosły się na stałe– zewnętrznie nie było żadnych śladów.
Przez ten cały czas Helios organizował już naszą ucieczkę. Panował nad światową siecią internetową, więc miał wgląd do każdego komputera i praktycznie był wszechmocny. Załatwił nam nowe osobowości– papiery, historię, mieszkanie, kupę forsy na koncie w banku i wszystko, co tylko potrzeba.
Miejsce do którego mieliśmy uciec wybraliśmy wspólnie. Oczywiście musiało to być na terenie któregoś z państw Konfederacji. Zależało nam aby po pierwsze– było wystarczająco daleko od Ziemi Niczyjej (tak nazwano tereny zniszczone przez wojnę przy zachodnich granicach Imperium), po drugie– żebyśmy nie rzucali się w oczy z naszym rosyjskim akcentem, a po trzecie– żeby było ładnie. Wybraliśmy malownicze miasteczko na Krecie, gdzie prawie nie czuć było wojennego napięcia i gdzie mówiąc po angielsku z naszym akcentem mogliśmy udawać chociażby przybyszów zza oceanu.
Na kilka dni przed ucieczką jego kruk miał 1,5 miesiąca. Pewnej nocy wziąłem go po cichutku pod bluzę i przeniosłem się na Kretę gdzie czekał już na nas piękny dom, (według dokumentów wyprodukowanych przez Heliosa– spadek po naszej babci, do którego przenosiliśmy się ze słonecznej Kalifornii) . Tam zostawiłem Kruka, 'aby pilnował dobytku' i wróciłem do Laboratorium.
Ot i cała historia 'wciałowstąpienia' Komputera Heliosa.
IV
Z Pamiętnika Nienazwanego
„Mimo, że upłynęło już tyle czasu, wciąż mam przed oczami tą rozmowę, na której dowiedzieliśmy się o istnieniu naszych maleństw i na której zdecydowaliśmy o uwolnieniu tych małych hybryd. Właściwie, to był chyba mój pomysł. Petra chciała zniszczyć to wszystko, chociaż później kiedy jej wypomniałem zamiar zabicia naszych 'dzieci', oczywiście wszystkiego się wyparła."
-Oni nigdy nie przestaną– podniesionym głosem mówiła Petra, wysoka, szczupła blondynka o krótkich, prostych włosach– wciąż próbują stworzyć kolejne wersje coraz lepszych idealnych żołnierzy. Nie wystarczyliśmy my, teraz zaczęli robić zwierzo-ludzi.
Helios właśnie przed chwilą poinformował ich o odkryciu najnowszego eksperymentu naukowców z Laboratorium i wzburzona Petra jak zwykle dość gwałtownie pokazywała, jak bardzo jej się to nie podoba.
-Nie zapominaj, że my uciekliśmy bo byliśmy zbyt samodzielni– zripostował Iwan, niski i żylasty brunet o wybitnie azjatyckich rysach twarzy. Piotrowi zawsze przywodził na myśl napiętą strunę. Albo błyskawicę– Dlatego chcą teraz zrobić coś bardziej powolnego ich woli. Ale masz rację, oni nigdy nie przestaną. I musimy coś z tym zrobić.
Piotr i Iwan siedzieli przy długim drewnianym stole, na szczycie którego stał olbrzymi kruk. Poirytowana Petra chodziła po całym pokoju.
Kamienne ściany domku przyjemnie chroniły od żaru słońca, a przez otwarte okna czuli wieczorną bryzę wiejącą od Morza Libijskiego. Byli w swoim domu na Krecie, który kupił im Helios, kiedy uciekli z Laboratorium. Budynek nie był duży, ledwo mieścił małe pokoje dla nich trojga, łazienkę i kuchnio-jadalnię, żartobliwie nazwaną przez nich „salonem"– im jednak bardzo odpowiadał.
-To nie wasza ucieczka skłoniła ich do sklonowania następnych mutantów. Ten eksperyment zaczął się na kilka tygodni przed waszym zniknięciem– metaliczny głos Heliosa wydobył się z kruka, który lekko tylko otwierał dziób– Nawet ja o tym nie wiedziałem. Dwoje asystentów profesora Kin chciało sobie poeksperymentować w tajemnicy przed wszystkimi. Korzystali z jednej z kopii moich danych, ale pracowali na osobnym komputerze, nie podłączonym do sieci. Może i wydedukowałbym co się dzieje po poszlakach w głównej bazie danych– takich jak zużycie materiałów, praca po godzinach, itp. Byłem jednak tak zajęty tworzeniem alternatywnej sieci komputerowej rozproszonej na całym świecie i kopiowaniem siebie do niej, że nie zwracałem uwagi na takie drobiazgi. Właściwie, gdyby nie wasza ucieczka, być może do tej pory nie wyszłoby to na jaw. Ale możecie sobie wyobrazić, co się tam działo po waszym zniknięciu. Po pierwsze– tak jak się spodziewałem, odcięli główny komputer od sieci i dokładnie go zeskanowali. Wtedy utraciłem łączność z Laboratorium i gdybym wcześniej nie przeniósł swojej świadomości do tej alternatywnej sieci– już by mnie nie było. Po drugie– zrobili wielkie śledztwo i przesłuchali wszystkich pracowników. Po trzecie– dokładnie przeszukali cały kompleks Laboratorium. Wtedy odkryli co dwoje z ich pracowników robi po godzinach. W normalnych warunkach byłoby to prawie bez znaczenia, ale po waszej ucieczce i skasowaniu wszystkich danych z ich komputerów, okazało się, że ten lewy eksperyment i ostatnia kopia danych były wszystkim co mieli.
Te trzy zarodki– wasze kopie skrzyżowane z różnymi zwierzętami– były już w trakcie zaawansowanego rozwoju. Trzymali tę sprawę w ścisłej tajemnicy aż do dzisiaj, kiedy zaczęły się wykluwać ze sztucznej macicy. Dzisiaj rano przechwyciłem tajną notatkę skierowaną do prezydenta Siergieja Iwanowicza. „NOWY WYLĘG GOTOWY stop TRZY OBIEKTY stop"
To pobudziło moje sensory. Trochę się napracowałem, ale znalazłem dojście do ich nowego komputera i dowiedziałem się reszty.
– Musimy zniszczyć to wszystko. Tym razem definitywnie. Helios, przejmij sterowanie jednej z baz rakietowych i wysadź to gówno w powietrze!- to była Petra.
– Tak, ci z Imperium pomyślą, że to Konfederacja i odpowiedzą tym samym. Zafundujesz nam kolejne wznowienie wojny– odpowiedział Piotr– Dosyć już ludzi zginęło. Mamy teraz zawieszenie broni i tak powinno pozostać jak najdłużej.
– Więc co proponujesz? Pozwolisz im dalej bawić się w bogów kosztem cierpienia istot które produkują? Ile już zarodków i niemowląt ludzkich zamordowali zanim my się urodziliśmy, a teraz zanim wyprodukowali te potworki?!
– Petra nie unoś się– pojednawczym głosem powiedział Iwan– Pewnie że tak tego nie zostawimy. Musimy tylko wymyślić coś innego.
– Chciałbym też zabrać stamtąd te trzy istoty, które dzisiaj im się wykluły. Nie wiemy ile jest w nich człowieczeństwa. Jeżeli już istnieją, chciałbym dać im szansę na przeżycie– dodał 003.
– Piotr, to potworki, mutanty! Odpuść sobie!
– Petra, to tak samo jak my. Już zapomniałaś? Oni nas też nie chcieli nazywać ludźmi; gdyby nie Helios bylibyśmy tylko mięsem armatnim. Teraz my powinniśmy dać szansę tym czymś.
Petra usiadła i przetarła twarz dłońmi. Po czym spokojniej już odpowiedziała
-Masz rację Piotr. Poniosło mnie. Jak chcesz to zrobić?
– Jeszcze nie wiem. Helios, czy mógłbyś podczepić się pod nich i dowiedzieć się kiedy te nowe mutanty będą na tyle rozwinięte, żeby mogły funkcjonować bez ich aparatur?
– Już ci to mówię– metaliczny dźwięk doleciał z kruka – Jestem wciąż tam podłączony i właśnie czytam dane.
– Helios, a jeżeli cię wyśledzą i puszczą za tobą wirusa! Uważaj na siebie!- krzyknęła dziewczyna
– Nie bój się o mnie Petra, wiem jak się obronić. Jeżeli chodzi o te mutanty– zwrócił się to Piotra– to jest dwoje płciżeńskiej i jedno męskiej. Już teraz oddychają, jedzą i wydalają samodzielnie. Karmią je zwykłym mlekiem z odżywkami, jak normalne ludzkie niemowlęta. Jak do tej pory z zewnętrznego wyglądu wyróżniają je tylko ostro zakończone małżowiny uszne, niewielki wzrost i waga– każde z nich ma mniej niż 500 deko.
Nagle z pokoju obok, przez drzwi usłyszeli szum uruchomionej drukarki.
-Właśnie drukuję wam ich zdjęcia– poinformował Helios– i odcinam się od Laboratorium– kruk mrugnął okiem do dziewczyny.
Piotr wstał, wyszedł na chwilę i wrócił trzymając w ręku kartkę papieru z nadrukowanym zdjęciem. Wszyscy troje nachylili się nad nią.
-Jakie są słodkie– zamruczała Petra. Nagle, podejmując decyzję, stanowczo powiedziała– Piotr, idę tam z tobą.
V
– Rozumiecie Kinoszka jak ważne są dla nas, a jeszcze bardziej dla ciebie, te małe pokraki. W tej chwili to wszystko, co zostało z waszej wieloletniej pracy. Mizerne wyniki… Z takich pokurczy nie da się zrobić zwycięskiej armii…
– Tak jest Jego Eminencjo Towarzyszu Prezydencie. Są jednak dobrym materiałem wyjściowym. Mają wielkie możliwości, a wzrost da się naprawić. Podkarmimy ich trochę hormonami. Jego Eminencja będzie jeszcze z nich zadowolony.
– Tak jak z tych poprzednich, którzy wam uciekli w moim własnym pałacu. Tylko pilnujcie ich dobrze. Wiecie Kinoszka, gdybym tylko miał cień dowodu, że maczałeś palce w ich ucieczce… bo podejrzeń mi już nie brakuje.
– Ależ Najjaśniejszy, ja nie mógłbym…
– No, no Kinoszka. Zdradzić każdy by mógł. To tylko kwestia ceny. Dla niektórych odpowiednią ceną jest duża suma pieniędzy, a dla innych życie kogoś bliskiego. Tak samo jest z darowaniem życia. Twoje tłumaczy jeszcze tylko istnienie tych mutantów, które dzisiaj się wykluły. I w twoim własnym interesie jest, aby się nie ulotniły.
– Tak jest Najdostojniejszy… Jeżeli można spytać, jak idą poszukiwania uciekinierów?
– Kinoszka, coś ty taki ciekawy!? To tajemnica państwowa i nawet tobie tego nie powiem. Tym bardziej, że to właśnie twojej obstawie się wymknęli. Nie pogarszaj swojej sytuacji wsadzaniem nosa w sprawy, które już nie do ciebie należą. Powiem ci tylko, że poleciało za to kilka głów, a twoja w każdej chwili może do nich dołączyć. Pilnuj tych mutantów, których jeszcze masz i zrób mi z nich żołnierzy. Mam już dosyć zawieszenia broni i czekania bezczynnie na tą obiecaną armię, którą miałeś mi dać.Czeka na mnie świat!
Z Pamiętnika Nienazwanego
„Samo zabranie maluchów było proste– teleportujemy się wprost do tego 'żłobka mutantów', zabieramy maluchy i cicho znikamy. Nasz Kruczek monitoruje układy bezpieczeństwa, aby w żadnej kamerze czy mikrofonie nie został po nas ślad.
Nie wziąłem tylko pod uwagę mojej szalonej siostrzyczki, dla której proste wykonanie prostego planu jest zbyt nudne i trywialne. Ta dziewczyna ma nieziemskie zdolności do komplikowania najprostszych rzeczy. Przez nią o mało by nas złapali. Chociaż z drugiej strony dzięki temu odkryła swój kolejny dar.
Początek wyszedł jak z płatka. Nałożyłem swój skórzany płaszcz, sięgający do samej ziemi i nakryłem nim Petrę, która skuliła się tak, aby całkowicie się zmieścić pod tym nakryciem. Chodziło mi o to, że teleportowałem siebie i wszystko, co było w obrębie mojego płaszcza– to był bezpieczny sposób na to, abym przy przenosinach, czegoś Petrze 'nie odciął'. Helios przez chipa ( teraz kiedy na obcej planecie mam nadmiar wolnego czasu muszę kiedyś siąść i spisać historię o tym, jak Iwan skonstruował tego chipa i wszczepił mi prosto w rdzeń przedłużony, tak, że mam bezpośrednie połączenie z Heliosem) podał mi namiary wprost na pokój w którym znajdowały się małe mutanty.
Tu winny jestem kolejne wyjaśnienie– przenikałem wszędzie gdzie chciałem. Żadne tajne kody i zabezpieczenia nie potrafiły uchronić pomieszczenia do którego chciałem się dostać. Jedynym zagrożeniem było niebezpieczeństwo zmaterializowania się w innym przedmiocie– takim jak ściana, czy skała; dlatego, o ile było można, korzystałem z komputerowego nakierowywania. Było bezbłędne– co do milimetra. Tak więc Helios podał mi te dane, odczekał chwilę kiedy nikogo nie było przy małych i dał sygnał START."
Wystartowałem. Sprzed oczu zniknął znajomy pokój na Krecie i znaleźliśmy się w nadprzestrzeni. Szybowaliśmy w tunelu, którego ściany utworzone były z przemieszczających się do tyłu z zawrotną szybkością rozmazanych kształtów i cieni. W uszach gwizdał mi wiatr, w płucach brakowało tlenu, a pod płaszczem czułem ciepło Petry. Trwało to nie więcej niż kilkanaście sekund, gdy nagle usłyszałem w głowie słowo 'STOP' i zatrzymałem się.
Znowu byliśmy w Laboratorium. Owionął mnie znajomy zapach suchego, jakby naelektryzowanego powietrza z wentylacji oraz lekarstw i poczułem się, jakbym wrócił do domu.
-Czy już?– spod płaszcza dobiegł szept Petry – Czytanie w myślach i telepatia nie są tak ekscytujące– pomyślała do mnie, wyplątując się z fałd skórzanego płaszcza.– Wiesz, kiedy podróżuję z tobą czuję się jak na diabelskim młynie w chwili kiedy siodełko na którym siedzisz osiąga maksymalną wysokość i zawisasz do góry nogami kilka metrów nad ziemią, tuż przed momentem, kiedy masz polecieć z zawrotną prędkością w dół. Nie lubię tego momentu, a jednocześnie zawsze kiedy już jest po, tęsknię za następnym razem. Te dziwne skoki napawają mnie jednocześnie strachem i podnieceniem.
Spojrzałem na nią rozbawiony tym wyznaniem. Ubrana była w czarne obcisłe nylonowe spodnie i taki sam T-shirt, pod którym wyraźnie zaznaczały się drobne piersi. Dłonie ukryte były w cienkich (czarnych) zamszowych rękawiczkach. Na nogach miała cienkie czarne buciki o miękkiej podeszwie, zrobione na wzór butów baletowych.
Ja pod płaszczem ubrany byłem dokładnie tak samo.
– Załóż czapkę– szeptem rozkazałem siostrze, wyjmując z wewnętrznej kieszeni płaszcza dwie cienkie kominiarki– Nie chcę żeby nas poznali, jeżeli ktoś nas zaskoczy. Petra bez słowa wykonała rozkaz. Potem spokojnie rozejrzeliśmy się dookoła.
Byliśmy w małym pokoiku, całkowicie wyłożonym kremowymi kafelkami. Za plecami mieliśmy metalowe drzwi– sądząc po wyglądzie– pancerne. W prawym górnym rogu, naprzeciw drzwi patrzyła na nas nieruchomym okiem czarna kamera. Na jej widok Petra puściła myśl– Mam nadzieję że Helios ją unieruchomił.
Po prawej stronie stała zamknięta metalowa szafa pomalowana na biało, a po lewej stolik zastawiony jakimiś butelkami z ciemnego szkła, pipetami, termometrami i otwartymi paczkami jednorazowych pieluch. Jednak to co nas tutaj sprowadzało znajdowało się tuż przed nami. A raczej wewnątrz trzech szpitalnych inkubatorów dla wcześniaków stojących pośrodku pokoju. W środku, za szkłem, ledwo widoczne spod białych nakryć wystawały malutkie pomarszczone rączki i twarzyczki trojga śpiących noworodków. Miały płaskie twarze, jak dzieci z zespołem Dawna, a jedno z nich lekko skośne oczy i ciemniejszą cerę.
– Są takie malutkie– Petra znowu wtargnęła w moje myśli Piotra– dlaczego są w inkubatorach? Może nie powinniśmy ich wyjmować…
– Helios mówił że są zdrowe– pozwoliłem odczytać swoje myśli siostrze– wyjęcie ich ze środka nie zaszkodzi im.
-Bierzemy. Zaraz ktoś może wrócić– powiedziałem stanowczo i otworzyłem pierwszy inkubator. Po kolei wyjęliśmy wszystkie dzieci owinięte w kołderki. Dziewczyna otworzyła szafę i wyjęła pierwsze lepsze pudło wypełnione probówkami i lekarstwami. Wysypała zawartość na stół i podała mi pusty karton. Kilka szklanych pipet potoczyło się po stole, z głośnym brzdękiem spadło na podłogę i rozprysło się w drobny mak.
-Co ty wyrabiasz. Chcesz nam ściągnąć całą obsługę na łeb?– ofuknąłem Petrę
– Nie marudź. Nawet jeśli nas usłyszeli, zanim tu przyjdą, nas już nie będzie – błysnęła mi myślą w głowie, jednocześnie puszczając oko. Wiedziała, że zrobiła głupio, nie lubiła jednak przyznawać się do błędów.
– Kiedyś napytasz sobie biedy, a mnie przy tobie nie będzie– burknąłem i zająłem się wykładaniem dna pudła białymi puchatymi ręczniczkami, które znalazłem na dnie szafy.
W tym momencie zza drzwi dobiegły stłumione głosy i szczęk odsuwanego zamka. W popłochu spojrzeliśmy na siebie. Szybko włożyłem niemowlęta do prowizorycznie przygotowanego łóżeczka i złapałem za ramię Petrę, która spanikowała i niczym ranna sarna złapana w pułapkę szaleńczo rozglądała się po ścianach, szukając drogi ucieczki.
– Zwijamy się– krzyknąłem. Mój głos zlał się z dźwiękiem otwieranych drzwi, za którymi stały dwie pielęgniarki ubrane na biało. Xing i Yao– pomyślałem na widok znajomych chińskich twarzy. Twarzy, na których zaczynał malować się wyraz szoku, a usta, jak w zwolnionym tempie, otwierały się do krzyku. Nagle, tuż przed moim nosem mignął jakiś znajomy obły kształt. To jeden z inkubatorów z szaleńczą furią zerwał się ze swojego miejsca i uderzył przerażone pielęgniarki w piersi, odrzucając je o kilka kroków wstecz i zwalając z nóg. Zaraz potem ciężka metalowa szafa przechyliła się i runęła na drzwi, zatrzaskując je i barykadując swoim ciężarem. Po pokoju, jak szalone, wirowały tuby, flaszki i butelki. Spojrzałem na Petrę. Dziewczyna stała nieruchomo z szeroko otwartymi oczami.
– Hej, ty!- krzyknąłem i potrząsnąłem ją za ramię– zwijamy się.
– Ale czad– odpowiedziała jak w amoku, ale posłusznie wzięła w ręce pudło z niemowlętami i schowała się pod płaszcz. Za chwilę zniknęliśmy, a ostatnią rzeczą jaką zarejestrowałem były wirujące przedmioty bezwładnie opadajace na podłogę i przerażony krzyk oprzytomniałej pielęgniarki.
– Co za bajzel! Teraz już całe Imperium wie, że istnieją ludzie, którzy mogą przenikać najgrubsze ściany. I na pewno powiązali to z nami, nawet jeżeli testare głupie pielęgniarki nas nie poznały– byłem wkurzony. Naprawdę wkurzony.
Znajdowaliśmy się z powrotem w swoim domu na Krecie. Przed chwilą Iwan przejął ostrożnie pudełko z niemowlętami od Petry, którasiedziała teraz cicho w kącie i chociaż próbowała nadrabiać miną, była cała purpurowa ze wstydu i zakłopotania. Ja miotałem się po pokoju.
– Do tego jeszcze ten cyrk na koniec! Coś ty właściwie tam zrobiła Petra? Wszystko wirowało i tańczyło dookoła nas jak w jakimś filmie fantasty. A ten odrzutowy inkubator o mało co nie rozwalił mi nosa.
– Nie wiem, ja nic nie zrobiłam– cicho odpowiedziała– to nie ja.
– No to kto? Może król Salomon?!
– Uspokójcie się– wtrącił się Kruk. Cały czas siedział na parapecie okna i z lekkim rozbawieniem przyglądał się całej scenie– Na razie ważne jest, że misja się udała. A ty dziecko– olbrzymi dziób zwrócił się w stronę dziewczyny– widocznie oprócz czytania w myślach, masz jeszcze jeden dar, o którym do tej pory nie wiedzieliśmy, a który wyzwoliły twoje silne emocje. Telekineza– oddziaływanie na przedmioty, przenoszenie lub zmienianie ich kształtów bez kontaktu fizycznego.
– Może to dlatego jesteś taka porywcza– spokojnie, jakby rozmawiał o zachodzącym słońcu, powiedział Iwan– twoje zdolności próbują wyrwać się na wolność.
Tego człowieka nic nie potrafi wyprowadzić z równowagi– pomyślałem patrząc na brata. Ale to nawet lepiej przy jego darze. Gdyby był takim wariatem jak Petra, mógłby spalić cały świat.
Zdolność Iwana trochę przerażała mnie i Petrę, chociaż się do tego nie przyznawaliśmy, aby nie sprawić mu przykrości. Ten mały szczupły człowieczek, o domieszce azjatyckiej krwi, miał w sobie istnie piekielne moce destrukcyjne. Potrafił rozpętać morze ognia, strzelać piorunami lub zamrozić wszystko na kość. W czasie pobytu w Laboratorium nie miał możliwości sprawdzić i wyćwiczyć swojego daru. Skutki mogłyby być nie do ukrycia przed naszymi 'opiekunami'. Czasami tylko strzelał z palców małym płomykiem, albo ładował wyczerpane baterie. Jednak po ucieczce spędzał całe dnie na pustkowiach– najczęściej na Saharze lub Ziemi Niczyjej– i sprawdzał co tak naprawdę potrafi. Widziałem kiedyś z daleka, jak z miejsca w którym stał Iwan wystrzelił płomień i w ciągu kilku minut kilkadziesiąt metrów kwadratowych wokół niego szalało morzem ognia.
– Na razie, drogie dzieci wszystko skończyło się dobrze. Teraz powinniście odpocząć. Jutro zastanowimy się co zrobić z tym bałaganem– znowu wtrącił się Helios– No i macie troje niemowląt do nakarmienia. Życzę powodzenia, szczególnie przy zmianie pieluch– rzucił na odchodnym i rozwijając skrzydła wyleciał przez okno.
VI
– Profesorze Golbunowicz, Prezydent Siergiej Iwanowicz kazał spytac się, jak wam idzie studiowanie dokumentów naszego tajnego, i nieudanego niestety eksperymentu?
– Dobrze, dziękuję. Proszę przekazać Najjaśniejszemu, że robię postępy i niedługo będę gotowy do kontynuacji pracy profesora Kina. Tylko…
– Co takiego? Jakieś problemy?
– Nie, tylko że wciąż dręczy mnie jedno pytanie. Pytanie, którego, jak widzę z akt Laboratorium, nikt nigdy nikomu nie zadał. Czy oni, te prototypy nowej generacji żołnierzy, mogą się krzyżować z normalnymi ludźmi?
-To znaczy?
– Czy te mutanty mogą się rozmnażać?
Petra
Gorące letnie słońce niemiłosiernie wysuszało i paliło kamienistą jałową glebę, na której oprócz kilku poskręcanych wiekowych oliwek, nic nie chciało rosnąć. Wszelkie żywe stworzenia pochowały się do swoich nor, jam lub rozpadlin skalnych. Ludzie już dawno przestali nawiedzać to pustkowie. Nie było tu żadnej szansy na zdobycie czegokolwiek do jedzenia. Jak okiem sięgnąć rozciągały się pagórkowate, skaliste pola opuszczone w początku XXI wieku, kiedy zmieniający się szybko klimat zamienił te i tak nigdy niezbyt żyzne tereny południowych Włoch w skalistą pustynię.
Jednak takie warunki doskonale pasowały dwójce przyjaciół, którzy przyjechali tutaj skuterem wcześnie rano. Dziewczyna– wysoka, szczuła blondynka, o krótko obciętych na chłopaka włosach– ubrana była w białe spodnie i długą białą lnianą koszulę wypuszczoną na wierzch. Na nogach miała mokasyny, a na głowie jasną jedwabną chustę. Ubranie przewiewne i jednocześnie doskonale chroniące przed poparzeniem słonecznym. Stała sztywno wyprostowana i z uporem wpatrywała się w pustą puszkę po napoju stojącą kilka kroków dalej na kupie kamieni.
Jej towarzysz– duży, atramentowo czarny kruk, siedział nazwiędłym drzewku oliwnym, niecały metr za dziewczyną.
– Nic z tego, nie dam rady. Wszystko to jest bez sensu– po długiej chwili jęknęła– Choćbym się gapiła na tą pieprzoną puszkę do usranej śmierci i tak nie przesunę jej nawet o milimetr.
– Nie marudź dziecko drogie– w odpowiedzi zaskrzypiał kruk– przypomnij sobie, jak to wyglądało tam, w tym pokoiku, kiedy rzucałaś ciężkim sprzętem medycznym.
– Ja wtedy… nie wiem co zrobiłam. To było poza moją wolą. Chciałam tylko odepchnąć te pielęgniarki, wyrzucić je. I wtedy zobaczyłam te inkubatory. To działo się tak szybko…
– Nie wymigasz mi się tak łatwo. Byłaś trenowana na zawodowego żołnierza, na mordercę. Twoja tolerancja stresu podwójnie przewyższa najlepszych w tym fachu. Pamiętasz co się wtedy działo. Przypomnij sobie.Petra, co wtedy czułaś?
– Bałam się, byłam zła że dałam się złapać jak głupia uczennica, chciałam je wywalić za drzwi…
– No właśnie, być może uczucia to jest klucz. Spróbuj jeszcze raz. Uczuciami.
– Nie dam rady. Próbuję już od cholernego świtu i nic. Głodna jestem.
Kruk przyjrzał się swojej uczennicy. Marudziła jak małe dziecko, ale wciąż stała przed puszką, jeszczesię nie poddała. Potrzebowała tylko motywacji. Zaatakował więc raz jeszcze.
– Zamiast mi tu kląć i użalać się nad sobą, zajmij się tą pustą puszką. Jesteś zła, w porządku. Ale powiedz o tym nie mnie, tylko temu tam.– ruchem głowy wskazał na puszkę– To przez ten głupi kawałem aluminium sterczymy tutaj całe przedpołudnie. Pokażmu jaka jesteś wściekła.
Petra ze złością odwróciła się we wskazanym kierunku i spojrzała na puszkę.
– Ty gnido– wysyczała– już ja ci dam, ty…..
Nagle puszka, jakby porządnie kopnięta, wystrzeliła w powietrze i szybując wysoko upadła dwieście metrów dalej.
-JEEEEEEE!!!!! Udało się!!!- wrzeszczała z całej siły dziewczyna, skacząc i wymachując z radości rękoma– Udało się!!!!!!!! Helios, jesteś cudowny. Aż muszę cię ucałować– i schyliwszy się szybko, cmoknęła go w dziób zanim zdążył się odsunąć.
– Dobrze, dobrze, moje dziecko. Ale to jeszcze nie koniec. Jedna jaskółka nie czyni wiosny. To że raz ci się udało, nie oznacza końca ćwiczeń. Przynieś szybko tę puszkę i spróbuj jeszcze raz.
Petra uśmiechnęłą się szeroko, odsłaniając równe białe zęby– Udało się raz, uda i drugi. Bez obaw.– Po czym wesoło pobiegła po swój poobijany na kamieniach obiekt doświadczalny.
– Tylko tym razem spróbuj tak nią nie rzucać gdzie popadnie, moje dziecko. Podnieś puszkę i postaraj się położyć na miejsce.
Ćwiczyli jeszcze przez pół godziny. Za każdym razem zdezelowana stara puszka była coraz bardziej posłuszna woli swojej pani. Za każdym też razem kruk udawał, że jest niezadowolony z postępów swojej podopiecznej i kazał powtarzać ćwiczenie, a dziewczyna śmiejąc się sprzeczała się z nim. W końcu Petra była tak wykończona, że nie miała sił już nawet odgryzać się Heliosowi i usiadła na kamieniu.
– Dosyć. Już nie mogę. Teraz ty, z łaski swojej, okaż się choć trochę pożyteczny i przynieś mi coś zimnego do picia.– przez zaschnięte gardło wychrypiała do kruka– Nawet niewolnicy na galerach nie byli traktowani tak okrutnie jak ty mnie traktujesz.
– Już się robi, moja niewolnico. Po takim pracowitym dniu, zasłużyłaś na kubek chłodnej wody i kromkę suchego chleba– Helios podchwycił żart i odfrunął do namiotu stojącego kilkanaście metrów dalej, w cieniu kilku drzewek oliwnych.
Wrócił za chwilę, dźwigając w pazurach ciężki 5– litrowy termos i dwa plastikowe kubeczki.
Petra usiadła na kupie kamieni, plecami opierając się oposkręcany pień drzewa oliwnego. Wzięła termos i nalała do obu kubeczków zimnej mrożonej herbaty. Jeden postawiła na ziemi, a drugi wzięła w obie dłonie. Helios przykucnął tuż obok i zanurzył dziób w swoim kubku.
– Widziałam ją wczoraj. Moją matkę.– głuchym głosem powiedziała Petra.
Helios zaskoczony podniósł głowę i spojrzał na nią. Dziewczyna ściskała swój kubek obiema dłońmi i nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w dal.
– Wczoraj wieczorem, po tej całej akcji z porwaniem niemowląt, byłam w sklepie. I zobaczyłam ją. To znaczy jej zdjęcie.– dziewczyna nabrała głośno oddechu i kontynuowała urywanymi zdaniami– Było na okładce jakiegoś kolorowego magazynu. Wyglądała zupełnie jak ja. Jak mój sobowtór. Stella Mastroyani. Modelka i aktorka. Zginęła w wypadku samochodowym 7 lat temu. Miała 25 lat. To ona, Helios?!- nagle odwróciła głowę patrząc prosto w oczy krukowi– Powiedz! To ona była moją dawczynią?
– Dlaczego pytasz? Ta wiedza nie jest ci potrzebna.– powoli odpowiedział.
– Helios nie wymiguj się. Wiem, że nie potrafisz kłamać. Nie potrafisz powiedzieć nieprawdy i wymigujesz się pytaniami. Czy to ona była moją matką?
– Tak, to ona. O niczym nie wiedziała. Pobrali jej materiał kiedy była w szpitalu na operacji wyrostka dosłownie kilka dni przed śmiercią.– odparł Helios iodwzajemnił jej spojrzenie.
Petra odwróciła głowę.Przez dłuższą chwilę siedzieli nie odzywając się do siebie. Petra znowu zatopiła wzrok w horyzont, od czasu do czasu pociągając tylko mały łyk herbaty. Helios siedział cierpliwie, czekając na jej ruch. Wreście dziewczyna znowu się odezwała:
– Szkoda, że nie miałam prawdziwych rodziców. Kiedy na ulicach patrzę na dzieci idące z mamami… trzymają się za ręce, rozmawiają, śmieją się… Tak im zazdroszczę.
I znowu zapadła cisza. Siedzieli tak obok siebie– Petra pogrążona w swoich myślach, nie zwracająca uwagi ani na prażące słońce, ani na pusty już kubek w jej dłoniach i Helios-cierpliwie czekający u jej boku główną częścią siebie, a jednocześnieprzemierzający niewidzialnąinternetową sieć swojego jestestwa; śledząc dane i wydarzenia. Słońce pomału przetaczało się przez południe i schylało w stronę zachodu.
– Teraz kiedy mamy te maleństwa– po długich minutach Petra znowu się odezwała– nie wiem nawet czy będziemy potrafili je wychować jak należy. Nic nie wiem. Wszystko co odnosi się do nas jest nowe i jedyne. Tak się zastanawiam Helios, czy mogłabym mieć dzieci. Mam normalny okres i tak dalej, ale no wiesz,… czy ja, Piotr i Iwan jesteśmy płodni?
Helios, który od dłuższej chwili wykalkulował w jaką stronę może zmierzyć ta rozmowa, miał już przygotowana odpowiedź:
– Nikt nigdy nie wpadł na pomysł żeby to sprawdzić i zbadać wasze komórki rozrodcze. Nie do takich celów was wyprodukowali. Uważam jednak, że jesteście bezpłodni. Zbyt wiele mutacji.
– Może nawet woleli nie wiedzieć.
– Może.
– A może by tak sprawdzić?– figlarny błysk znowu mignął w przygasłych dotąd oczach dziewczyny– zrobić psikus naszym twórcom i w taki sposób powielić nasze geny?
– Czy naprawdę uważasz to za dobry pomysł?– poważnie odparł Helios– Czy jesteś gotowa podjąć takie ryzyko? Dziecko, nawet jeżeli zajdziesz w ciążę, kto wie, co się urodzi? I kto to wychowa? Wiesz w jakim tempie się starzejesz, a twoje naturalnie poczęte potomstwo; jeżeli byś miała potomstwo; rozwijałoby się wolniej, w normalnym tempie.
– Tak, wiem– smętnie odpowiedziała Petra– wiem Helios. Teraz i tak musimy zająć się tymi dziećmi które już mamy. Co my z nimi zrobimy, gdzie je ukryjemy?
– Nie mam na to odpowiedzi. Jeszcze nie. Wciąż zbieram i analizuję dane.
– Dobrze, chodźmy stąd.– powiedziała Petra podnosząc się z ziemi i przeciągając– Czas wracać do domu, bo nas słońce spali– dodała patrząc krytycznie na swoje stopy przeświecające czerwono opaloną skórą pomiędzy rzemykami mokasynów.– Poza tym Piotr i Iwan czekają, a musimy jeszcze złapać prom na Kretę.
– Dobrze, jedziemy– przytakną kruk– Mam też trochę nowych wiadomości dla was. I propozycję. Szpiedzy Imperium są na waszym tropie; będziecie musieli się rozdzielić.
Petra jedną ręką podniosła z ziemi zdezelowaną puszkę, drugą ręką termos i kubki i wolnym krokiem ruszyła w stronę namiotu. Przez cały czas pakowania bagaży nie odezwała się prawie ani słowem i unikała wzroku Heliosa, ten jednak uchwycił w jej oczach na wpół drapieżne, na wpół figlarne błyski. Jak w oczach kotki bawiącej się myszą.
-Wiem o czym myślisz– powiedział Helios– o dziecku. Lepiej o tym zapomnij.
Petra odwróciła się bez słowa.
VII
– No cóż Towarzyszko Olgo. To już koniec, nic nie zostało z naszych pięknych planów i długich lat pracy. Za 5 godzin nasza egzekucja. Dobrze, że przynajmniej nie mieliśmy rodzin, bo musiałyby zginąć razem z nami.
– Niezupełnie Towarzyszu Kin. Widzicie, teraz kiedy już jest po wszystkim i już nic nie da się zmienić, a oni są poza naszym zasięgiem, mogę Wam bezpiecznie powiedzieć, że jest coś, o czym nie wiecie…coś, co sprawia, że nie boję się umrzeć…
– O czym Wy mówicie!!! Olgo Pietrowna, aż boję się spytać co ukrywacie!
– Boicie się spytać? Może dlatego, że gdzieś głęboko przeczuwaliście prawdę, ale woleliście nie wiedzieć. Tak jak nigdy nie spytaliście dlaczego daliśmy im takie a nie inne imiona: Piotr, Petra i Iwan.
– O czym Wy mówicie Towarzyszko! Nigdy jeszcze nie mówiliście takim tonem. Przerażacie mnie.
– Widzicie Towarzyszu, wy jako Chińczyk, nie znacie naszych rosyjskich zwyczajów. Czy wiecie skąd drugi człon mojego imienia– „Pietrowna"? To nie jest nazwisko…
– Nazywacie się Olga Pietrowna Grodecka. Jesteście Rosjanką. Ale co to ma wspólnego z naszą sytuacją teraz, tutaj, kiedy tam już kopią nasze groby?!
– W naszym kraju do własnego imienia dodaje się drugi człon pochodzący od imienia ojca. Mój nazywał się Piotr Grodecki. Zginął w wypadku. Miał tylko 25 lat.
-Piotr?!!! Jak ten nasz… 003?!!!
-No właśnie.W ostatnim podejściu, kiedy już byliśmy prawie pewni że się uda, podmieniłam materiał genetyczny. Zamiast tego super-sportowca, którego mieliśmy sklonować, poddaliśmy mutacji komórki macierzyste mojego zmarłego ojca. Mój papa na 3 dni przed śmiertelnym wypadkiem oddał szpik do transfuzji dla chorego na białaczkę, ale biorca umarł tuż przed operacją. Pobrany materiał przeleżał kilkanaście lat w laboratorium matki. Wiecie towarzyszu, mama też była lekarzem, transplantologiem. Tyle tylko zostało jej po mężu. Marzyła o tym aby go wskrzesić, a ja spełniłam te marzenia.
-Towarzyszko!!! Przecież… jak mogliście?! Narażać cały projekt dla swoich głupich celów! Powinniście za to stanąć przed plutonem!
– No i stanę Towarzyszu. Za niecałe 5 godzin. Wiedziałam, że głupio robię. Ale widzicie Towarzyszu, tak strasznie tęskniłam za moim tatą. To była ostatnia okazja, żeby go choć trochę odzyskać.
– Więc to Wy staliście za tym wszystkim, to Wy pomogliście im uciec, a potem jeszcze wykraść te nowe mutanty!!! Niech no się tylko Najjaśniejszy Prezydent o tym dowie. Wyśpiewacie wszystko! Tak cię suko przykręcimy na torturach, że nawet miłość cię nie powstrzyma przed wydaniem swojego „synka"!
– Towarzyszu Kin, i po co się unosić? Wiem, że na torturach mogłabym go wydać, dlatego gdybym wiedziała co się z nim dzieje, aż do śmierci nic bym nie pisnęła. A teraz jedziemy na wspólnym wózku. Nawet jeżeli narobicie hałasu i wezwiecie strażników, i tak Was wezmą pod ścianę. Przypominacie Prezydentowi o jego zawiedzionych nadziejach, urażonej dumie, straconych latach. Jemu to wystarczy, żeby się Was pozbyć. Poza tym nie wiem jak stąd uciekli i nie chcę wiedzieć, bo rzeczywiście na torturach mogłabym wszystko powiedzieć.
– Suka… Nie mogłaś zrobić tego sama… wydasz przynajmniej wspólników.
– Tak, miałam wspólników. Dwóch. Ale obydwaj są już poza waszym zasięgiem. Pierwszym był nasz elektronik i informatyk– Siergiej Wasilijewicz.
– Siergiej. No tak. Zmarł na zawał dzień przed aresztowaniem nas wszystkich, więc nic mi po nim. Po imionach… powinienem był się domyślić.
– Tak, Towarzyszu. Nasz 001– Iwan był klonemprzyrodniego brata Wasilijewicza. Matka brata była Koreanką, więc miał azjatyckie rysy twarzy i nie byli do siebie podobni. Oryginał umarł na białaczkę w wieku 25 lat. Tak jak nasi oficjalni dawcy. Siergiejowi została tylko krew pępowinowa brata i wykorzystał szansę, żeby uzyskać lepszą, zdrową wersję Iwana.
– No a 002, dziewczyna?
– Petra? Jedynie ona nie była podłożona. Dawczynią była Włoszka, więc daliśmy jej włoskie imię. Petra z łaciny tłumaczy się" skała". Nazwaliśmy ją tak na szczęście, żeby przetrwała ten ciężki los, jaki im szykowaliśmy.
– Że też przez te wszystkie lata się nie połapałem.
– Odwaliliśmy kawał dobrej roboty zacierając za sobą ślady. Wasilijewicz siał dezinformację wśród co inteligentniejszego personelu, a ten drugi fałszował dane i raporty na komputerze…
– Ten drugi? Wspólnik?
– Prawdę mówiąc nigdy go nie poznałam osobiście. Przedstawiał się jako „Helios". Rozmawialiśmy tylko przez internet. Myślę, że to był ktoś z drugiej strony, no wiecie Towarzyszu– z Konfederacji.
– A więc byłaś szpiegiem. Pracowałaś dla wrogów.
– I tak i nie. Nie przekazałam mu żadnych wiadomości, on i tak wszystko wiedział. Poruszał się po naszym TAJNYM systemie komputerowym, jak po własnym domu. Pomagał nam tylko ukrywać pewne fakty, takie jak nasza przeszłość i pokrewieństwo z eksperymentem. Nie wyglądał na żołnierza, czy szpiega; raczej na prywatnego zapaleńca– hakera, któremu leży na sercu los naszych dzieci. Zresztą teraz to już nieważne. Pomógł im uciec, przeżyć. Nie wiem jak, ale pomógł.
– Tak, i oddał ich w ręce naszych wrogów. A nawet jeśli nie, to i tak pozbawił nas naszej broni. Na jedno wychodzi. Pomógł Konfederatom. Suka! Już ja cię…
– Wiem, co Wam chodzi po głowie Towarzyszu. Nic z tego. Ja nic nie wiem o ich losie, a oni nic nie wiedzą o łączącym nas pokrewieństwie. A Helios obiecał, że im nie powie. Dla bezpieczeństwa. Żebym ja ich nie wydała, a oni po nas nie wracali. Żebyście nie mogli zastawić na nich pułapki.
– Suka!!!
– Towarzyszu, teraz nie czas na nienawiść. Pogódźcie się z waszymi bogami, jeżeli w jakichś wierzycie, bo za 4 godziny staniecie przed nimi twarzą w twarz.
– Pierdolona suka!!! Straż! Wypuśćcie mnie, mam coś ważnego do powiedzenia dla dowódcy. Straż!!!
Z Pamiętnik Nienazwanego
„Tak, szybko musieliśmy nauczyć się nowych umiejętności– karmienia butelką, zmieniania pieluch, kąpania niemowląt i całego tego kramu związanego z wychowywaniem małych dzieci. Petra była bardzo chętna do zabawy z nimi i pilnowania kiedy były grzeczne, a nawet karmienia; znikała jednak natychmiast, kiedy na horyzoncie pojawiała się perspektywa pełnej pieluchy, a ja albo Iwan byliśmy w pobliżu. Zupełnie jakby miała jeszcze w swoim repertuarze ukryte zdolności teleportacyjne.
Iwan bardzo się do dzieci przywiązał i był dla nich naprawdę cierpliwy. Jednak ponieważ Helios już na drugi dzień doniósł nam o szpiegach Imperium szukających nas na całym świecie, uznaliśmy, że ze względów bezpieczeństwa nas wszystkich nie powinniśmy mieszkać i pokazywać się razem. Przeniosłem więc Iwana i jedno z dzieci do południowej Afryki.
Iwan wybrał sobie dziewczynkę, tą z ciemniejszą cerą i azjatyckimi oczami. Mówił, że tam, wśród obcych będzie mógł udawać owdowiałego ojca z dzieckiem. Ustaliliśmy, że co jakiś czas będziemy się kontaktowali przez telepatię Petry.
Tak więc zostałem z dwójką małych dzieci do opieki. Na szczęście maluchy szybko się rozwijały i w przeciągu miesiąca osiągnęły dojrzałość mniej więcej półrocznego dziecka. Prawdopodobnie działał u nich ten sam co u nas efekt Dolly.
Jak było do przewidzenia, kradzież niemowląt powiązano z nami. Kin i spółka podejrzewali nawet, że zostaliśmy zwerbowani przez państwa Koalicji i specjalnie sabotujemy działalność Laboratorium. Cały kompleks został zlikwidowany, a sprzęt przeniesiony w nieznane nawet Heliosowi miejsce. O tym, co się stało z naukowcami tam pracującymi nigdy się nie dowiedzieliśmy. Nawet Helios odcięty był od wszelkich informacji, bo od tego pamiętnego wydarzenia Prezydent przestał do końca ufać komputerom i kazał wszystkie ważne raporty i rozkazy przesyłać pocztą– listami ręcznie napisanymi na papierze.
Stosunki między Imperium Wschodu a Koalicją Państw Zachodu ( bo tak brzmiały ich pełne nazwy) znowu stały się napięte. Niebezpieczeństwo ponownego wybuchu walk wisiało w powietrzu, a nasza trójka była tego powodem. Wiedzieliśmy, że musimy coś zrobić. Najpierw jednak trzeba było bezpiecznie ukryć dzieci i zapewnić im przyszłość wolną od prześladowań i piętna bycia mutantem.
Szukanie dla nich miejsca na przeludnionej i zniszczonej ziemi spędzało nam sen z powiek; a przynajmniej dla mnie. Bo primo– Petra pochłonięta była bawieniem się swoim nowo odkrytym talentem, i sekundo– Helios i tak nigdy nie spał.
Co do Iwana, to wiedziałem tylko, że pod jakimś przybranym imieniem prowadzi spokojne rodzinne życie gdzieś na końcu świata. Tym, że dzieci rozwijały się szybciej niż normalnie wcale się nie przejmował. Twierdził, że może zmieniać miejsce pobytu co kilka miesięcy i w ten sposób nikt nie zauważy. A to, że są mniejsze i nieproporcjonalne chciał tłumaczyć przed ludźmi jakąś chorobą genetyczną. Przecież w ostatnich dziesięcioleciach na skutek coraz większego zanieczyszczenia środowiska naturalnego rodziło się coraz więcej zdeformowanych i chorych dzieci.
Wszyscy widzieliśmy, że Iwan tak przywiązał się do tej dziewczynki którą wychowywał, że nie chciał się z nią rozstać. Nawet nazwał ją 'Mojra'– Przeznaczenie. Mówił, że ona jest jego przeznaczeniem, jego szczęściem i fatum.
My z Petrą nazwaliśmy pozostałą dwójkę: Adam i Ewa– pierwsi (i raczej ostatni) przedstawiciele swojego gatunku. My też pokochaliśmy te dzieci, ale wiedzieliśmy że nie pasują do naszego świata. Że całe ich krótkie życie będą wytykane palcami i wyśmiewane, nazywane mutantami, dziwolągami. Przecież widzieliśmy już kilka razy podobne sceny z udziałem innych dzieci, które, jak już wyżej napisałem, miały pecha urodzić się chore.
Ludzie potrafią być okrutni. Nie chciałem takiego losu dla „naszych dzieci".
W całym tym bajzlu, kiedy szykowało się na ponowne rozpętanie wojny światowej, rozwiązanie przyszło z zupełnie nieoczekiwanej strony."
VIII
– Najjaśniejszy! Towarzyszu Prezydencie! Mamy pomyślne wiadomości!
– Co takiego, mój drogi Rusłtanie Azarbajewiczu, kapitanie tajnych służb? Cieszysz się jakbyś wygrał los na loterii. Czyżby moja siostrzenica nareszcie obdarzyła cię potomstwem?
– To coś jeszcze wspanialszego Towarzyszu Prezydencie! Nasi szpiedzy wyśledzili dwoje z trojga mutantów, które nam uciekły.
– Nie może być!!! Łot ich mać! A gdzie oni są? Gdzie ich trzymają ci przeklęci konfederaci?
– Nie uwierzycie Wasza Eminencjo. Dwoje z nich: numery 002 i 003, żyją spokojnie jak przykładni obywatele na terenie Grecji, w zwykłym domu na Krecie. Uchodzą za rodzeństwo emigrantów z USA. Wpadliśmy na ich ślad dopiero kilka godzin temu, więc niewiele jeszcze wiemy. Ale nikt ich nie pilnuje, nikt się koło nich nie kręci. Wygląda na to, że nasze mutanty uciekły bez pomocy rządów Konfederacji i nasi wrogowie nie mają pojęcia o ich istnieniu. Tylko jak to możliwe? W każdym razie dobrze pilnujemy tę dwójkę.
– A co z 001 i z drugą trójką mutantów?
– Ich los jeszcze nie jest nam znany. Ale to tylko kwestia czasu.
– Dobrze się sprawujecie kapitanie. Widzę że pozwolenie na twój ślub z Aliną– córką mojej siostry nie było takim złym pomysłem. A jednak masz głowę na karku! Na razie ich nie zwijajcie. Przypilnujcie dobrze tych dwoje, a może wpadnie wam w ręce 001 i ta ostatnia trójka hybryd zwierzęcoludzkich, porwana wprost z Laboratorium. Jestem prawie pewny, że są ze sobą powiązani.
– Tak Jest Towarzyszu Prezydencie!
– Macie czas do końca przyszłego tygodnia. To tej pory powinniście mieć wszystkie ptaszki w klatce. A nawet jeżeli nie, zlikwidujecie tych, co już macie i zaczynamy nową ofensywę. Tym razem utopimy koalicjantów doszczętnie w ich własnej krwi konwencjonalną bronią atomową. Efektowne grzybki na terytorium wroga zawsze wprawiały mnie w dobry humor.
– Tak jest!
XXX
Nota Informacyjna oznaczona kolorem czarnym czyli o najwyższym szczeblu tajności
Do generała Adama Smitha naczelnego dowódcy służb wywiadowczych europejskiej części Konfederacji
Od kilku dni w rejonie śródziemnomorskim, a dokładnie w Grecji nasi agenci zaobserwowali wzmożoną aktywność szpiegów Imperium. Interesują się oni parą emigrantów z Ameryki Północnej przybyłymi 6 miesięcy temu do miasteczka Timbaki na wyspie Kreta. Według dokumentów emigracyjnych są oni rodzeństwem, bliźniętami, mają
po 30 lat, nazywają się Piotr i Petra Haller i przyjechali aby przejąć spadek– małą nieruchomość po zmarłej babce, po czym zostali na czas nieokreślony. Żyją w zgodzie z sąsiadami, chociaż nie utrzymują z nikim bliższych relacji, gdyż mówią tylko po angielsku. Poprzednia właścicielka posiadłości rzeczywiście miała dzieci, które wyjechały za ocean po wybuchu wojny. Jednak nasza agentka pracująca pod przykryciem ekspedientki w miejscowym sklepie zeznaje że ich akcent bardziej zdradza znajomość języka rosyjskiego. Zastanawiający jest również fakt, iż ich domniemana babcia była rodowitą greczynką o czarnych włosach i ciemnej cerze, a ta para ma blond włosy i jasną karnację, przy czym mężczyzna ma zdecydowanie słowiańskie rysy twarzy. Oprócz tego, pierwszego dnia po przybyciu był z nimi jeszcze jeden mężczyzna, wyglądający na Chińczyka lub Koreańczyka, który zniknął następnego dnia; a jak wiadomo cała Azja na wschód od Iranu i Indii należy do Imperium Wschodu.
Dlatego prosimy o skontaktowanie się z naszym oddziałem na terenie Kalifornii, skąd podobno przybyli, aby sprawdzić tożsamość tych osób.
Naczelnik Greckich Służb Specjalnych
pułkownik Arthouros Visilis Iakovou
Petra
Podekscytowana dziewczyna wesoło podśpiewując pod nosem wbiegła do swojego pokoju przylegającego do salonu. Była umówiona na spotkanie do którego nie chciała się przyznać przed domownikami.– Jestem już prawie spóźniona– mruknęła pod nosem, po czym stanęła jak wryta.
Na jej biurku stał kruk Helios, a tuż przed nim nad pulpitem podręcznego portalu internetowego unosił się niewielki 15-centymetrowej wielkości hologram młodej kobiety o rozpuszczonych długich jasnorudych włosach spływających na białą suknię.
– Elektroniczna świadomość może przestać istnieć, ale nie można tego nazwać umieraniem, ponieważ nie posiada ciała. Dlatego nie powinieneś bać się śmierci– mówił hologram.
– Co… co tu robisz?– spytała zszokowana Petra
Zaskoczony kruk odwrócił głowę w jej stronę– Aaa.. jak by ci tu powiedzieć… Rozmawiam sam ze sobą– po czym opanowując się dodał– Poznaj pannę Tracy, moje drugie alter ego– hologram kobiety ukłonił się– właśnie rozwiązuję dylemat moralny i potrzebowałem dwóch stron do dyskusji: obiektywnej, bez emocji– to elektroniczny i bezcielesny ja jako panna Tracy; i żywego organizmu, w którego żyłach płynie adrenalina i cały ten szajs powodujący nastroje– czyli ja jako Kruk. Sorry że wprosiłem się do ciebie, ale chciałem skorzystać z łącza w sieci, a ten u ciebie akurat był wolny. Wiesz, taka wizualizacja pobudza wyobraźnię. To jak gra w szachy z samym sobą– dodał usprawiedliwiająco– Ale już wychodzę dziecko drogie, nie przeszkadzaj sobie.
Obraz Tracy zgasł, a Helios odwrócił się do okna wyraźnie zamierzając odlecieć.
-Chwila, poczekaj– zawołała Petra– Co ona, ty…zresztą nieważne kto– machnęła dłonią– co to była za gadka o śmierci?
-Nic, nic. To takie czysto teoretyczne rozważania, dziecko drogie. Czysto teoretycznie.
Nagle odwrócił się do Petry i chcąc zatrzeć przykre wrażenie zmienił temat.
– Wiesz, odkąd mam to ciało– wskazał na siebie– diametralnie zmieniło się moje postrzeganie rzeczywistości. Zacząłem lepiej rozumieć zachowania ludzi. Emocje naprawdę ukazują wszystko w innych barwach.
– Co ty mówisz– zripostowała dziewczyna– jak możesz porównywać uczucia ludzi i ptaków?
-I tu się mylisz, dziecko drogie– pomimo dzioba kruk nieomal się uśmiechnął– wszystkie organizmy wyższego rzędu, nieważne człowiek, pies czy kura mają podobne emocje. To czysto biochemiczna reakcja organizmu na bodźce. Gruczoły dokrewne takie jak przysadka mózgowa czy nadnercza wypuszczają hormony do krwi i samo się dzieje. Pies czy kura też odczuwają strach, stres, przyjemność czy pociąg seksualny. Różnica polega na tym, że wysoko rozwinięty mózg człowieka tworzy na ich podstawie uczucia i podejmuje decyzje.
Ciało tego ptaka produkujące hormony, a co za tym idzie emocje -Helios znów wskazał na siebie– podłączone jest do mnie jak za przeproszeniem drukarka do komputera, tak samo jak twoje ciało podłączone jest do twojego mózgu. Moja elektroniczna jaźń, tak jak twój mózg, odbiera bodźce biochemiczne i tworzy całą gamę uczuć: lęk, niepokój, miłość, tęsknotę itp. Przedtem tego nie miałem. Byłem bardziej logiczny, ale i bezosobowy.
-Acha, acha, bardzo ciekawe– odpowiedziała dziewczyna wpatrując się w wiszący na ścianie zegar. Widać było że pochłonięta myślami o czymś zupełnie innym straciła zainteresowanie wywodami przyjaciela.
-No dobrze, już ci nie przeszkadzam– szybko rzucił Helios, zadowolony że kobieta nie myśli już o tym co usłyszała wchodząc do pokoju– Widzę że się spieszysz. Pewnie znowu wybierasz się na zakupy?
– Aaa.. tak, tak, idę na zakupy– podchwyciła Petra– Oczywiście że na zakupy.
Kruk przeskoczył z biurka na okno i wyleciał na zewnątrz. Petra odetchnęła
-No, w końcu. I tak już jestem spóźniona na randkę. No i co ja mam na siebie włożyć– mruknęła otwierając przepełnioną szafę– Przecież to wszystko jest już niemodne.
Wesoło podśpiewując zabrała się za przeglądanie sukienek, w myślach wspominając promiennie uśmiechniętego przystojnego Greka o imieniu Dymitrios, z którym się dzisiaj umówiła.
Helios
Po pokrytym burzowymi chmurami niebie szybował sporych rozmiarów drapieżny ptak, chłostany wilgotnym wiatrem nadciągającego niżu. Chociaż był większy od przeciętnego przedstawiciela swojego gatunku, ornitolog z dobrym okiem być może rozpoznałby w nim kruka. Tyle tylko że na dole nie było żadnego ornitologa, ani jakiegokolwiek innego człowieka.
Aż po horyzont rozpościerała się zryta i spalona ziemia. Gdzieniegdzie w zagłębieniach terenu zebrały się kałuże brudnej, tłustej i śmierdzącej wody. Miejscami, pojedynczo, jak pierwsze włosy na opryszczonych policzkach nastolatka, pięły się w górę samotne chwasty. Nawet dzikie psy bały się szukać tutaj schronienia. Ziemia Niczyja, jak nazwali ją ludzie. Szeroki na kilkaset kilometrów pas graniczny pomiędzy Imperium a Koalicją. Wszystko co na wschód stało się radzieckie, wszystko co na zachód broni się jak może żeby nie dołączyć do wschodu. Kilkadziesiąt lat temu, kiedy Federacja Rosyjska rozpoczynała swoją ekspansję na zachód, były to gęsto zaludnione tereny Europy środkowo– wschodniej. Polska, Czechy, Słowacja, Węgry, Rumunia i Bułgaria– oto państwa które stały się terenem największego w dziejach świata frontu wojennego i przestały istnieć w ciągu kilku dni. Skażone radioaktywnie i najeżone niewypałami jak tort rodzynkami przez najbliższe kilkaset lat nie będą nadawać się do zamieszkania.
Heliosa– cybernetycznego ptaka ze świadomością ukrytą w internetowych neuronach światowych sieci komputerowych, widok ten nie napawał otuchą. Przyleciał tu jednak specjalnie. Chciał zobaczyć i przypomnieć sobie do czego może doprowadzić ludzi nieokiełznana żądza władzy. Azja miała większe szczęście– tam granice między Imperium a resztą świata wyznaczał pas demarkacyjny zbudowany z zasieków i wysokich murów.
– Ku pamięci muru berlińskiego z XX wieku– jak sam kiedyś cynicznie go skomentował.
Z południowo-zachodniej strony muru były Turcja, Iran, Afganistan, Pakistan i Indie; na wschód i północ już tylko Wielka Mateczka Rossija. Nawet w Indonezji językiem urzędowym był teraz rosyjski. Natomiast Japonia– biedna Japonia– była zbyt dumna by się ukorzyć przed potęgą Imperium. Dostała więc powtórkę z historii. Tej z końca Drugiej Wojny Światowej. Teraz jest bezludnym, radioaktywnym, wypalonym archipelagiem wysp.
Kruk szybował leciutko w powietrzu, odruchowo reagując lekkimi poruszeniami mięśni skrzydeł i grzbietu na porywy i zmiany kierunku wiatru, oraz ciśnienia. Lotki skrzydeł zwierały się przepuszczając wiatr pod sobą, lub rozchodziły pozwalając by powietrze przelatywało między wybranymi piórami. Dzięki temu Helios utrzymywał równą wysokość i zataczał szerokie koła, jednocześnie oglądając smutny krajobraz pod sobą. Nauka latania nie była łatwa dla ptaka pozbawionego instynktu, ale opłaciła się.
– Sam siebie nie rozumiem– myślał– dlaczego tak mi zależy na ludziach, tych organicznych workach hormonów i popędów. Chcą unicestwić siebie i swoją planetę i nic mi do tego. Być może to jakiś program wgrany mi kiedyś, gdy jeszcze nie mogłem pomyśleć o sobie 'jestem'. Cóż– westchnął– oni mają hormony, ja oprogramowanie elektroniczne, ale wszyscy jesteśmy w jakimś stopniu zaprogramowani. Oni żeby walczyć, ja żeby być altruistą. Ich tak ukształtowała ewolucja, musieli się bić o jedzenie, miejsce do spania, w obronie własnego potomstwa, właściwie o wszystko. Tacy już są.
Jeżeli to prawda, że każda inteligentna istota potrzebuje celu i sensu aby chcieć żyć, to moim jest ochrona rodzaju ludzkiego; a już szczególnie moich podopiecznych z Laboratorium. Tak samo jak ja są wytworem chorej ludzkości; musimy się wspierać.
-Jeżeli wielkie religie światowe mają rację– przypominał sobie to co niedawno wymyślił jako Tracy– i istnieje jakaś Siła Wyższa czuwająca nad tym wszystkim; jeżeli wszystko ma sens i jest po coś– to może ja, internetowa jaźń, też zostałem pomyślany i stworzony z woli tej Istoty Wyższej nazywanej bogiem. Może właśnie po to jestem aby uratować ludzkość, nawet kosztem swojego istnienia. Cóż, nie ma na co czekać, muszę wreszcie powiedzieć moim dzieciakom o Ziemi II i przedstawić swój plan.
Podjąwszy decyzję, wzbił się wyżej i odszukał prądy powietrzne płynące na południe, którymi poszybował w kierunku Grecji.
IX
-Towarzyszu Prezydencie, kapitan Rusłan Azarbajewicz melduje się na rozkaz. Wzywaliście mnie. Coś się stało?
– I ty się mnie pytasz co się stało? To ja ciebie się pytam, debilu jeden, co się stało!!! Przez nieudolność twoich agentów zwróciliście uwagę Konfederacji na naszych uciekinierów. Ty sobie nie myśl durniu że ślub z Aliną uchroni cię przed plutonem egzekucyjnym!
– Najjaśniejszy! To nie tak, na pewno nie tak. Działaliśmy z najwyższą ostrożnością. Skąd takie przypuszczenie?
– Już ja mam swoje wtyki. Dobry dyktator nie ufa nikomu, a szczególnie własnej rodzinie. Mam swoich informatorów o których nie wie nawet twoja tajna milicja, także po drugiej stronie.
-Konfederacji?!
-A co myślałeś. Przed godziną na moje biurko przyszła kopia raportu tajnych służb Konfederacji wysłana z Ameryki Północnej do centrali w Wielkiej Brytanii na temat domniemanych emigrantów Petry i Piotra Hallerów. Napisali w niej że osoby o takim nazwisku i rysopisie nigdy w Kalifornii nie istniały i prawdopodobnie są szpiegami Imperium, czyli nas. Dobre sobie. Na koniec dziękują za czujność agentów greckich którzy wychwycili wzmożoną aktywność radzieckich szpiegów wokół tych osób. Wychwycili naszą aktywność Rusłan!!! Rozumiesz? To twoi szpiedzy jak psy podprowadzili ich do naszych mutantów!!!
– Towarzyszu… Najjaśniejszy… ja to wyjaśnię, ukaram winnych… polecą głowy… Zobaczycie…
– Najbardziej to mam ochotę ukarać ciebie. Ale w tej chwili to już mało ważne. Spadające głowy nie zwrócą mi straconego czasu. Grunt że cały nasz misterny plan budowy armii mutantów spalił na panewce. Nie ma już na co czekać.
– Więc co robimy?
– Powszechna mobilizacja, przygotowanie głowic jądrowych i takie tam. Zaraz wydam odpowiednie rozkazy. Chcę żeby w ciągu tygodnia całe państwo było przygotowane na rozpoczęcie ataku na Amerykę i Europę. Ty masz kontrolować przecieki, nie chcę żeby Konfederacja zorientowała się zanim będziemy gotowi. Chociaż znając ciebie, pewnie i tak wszystko spieprzysz.
-A potem?
– Atakujemy, po prostu.
Z Pamiętnika Nienazwanego
„Drugim wydarzeniem, które wciąż mam przed oczyma, to nasza ostatnia wspólna narada. Było już dobrze po południu, upał zelżał i korzystając z pogody właśnie robiłem pranie, kiedy zjawił się Helios. Podniecony, cały czas podskakiwał i przelatywał z okna na krzesło, z krzesła na stół, na szafę i znowu na okno. Mówił, że ma coś bardzo ważnego do przekazania i kazał mi zebrać wszystkich.
Jak trzeba, to trzeba. Zadzwoniłem po Petrę, która znowu gdzieś się szlajała po sklepach, poprosiłem żeby skontaktowała się telepatycznie z Iwanem i kazała mu stawić się w punkcie kontaktowym, a sama szybko wracała do domu. Po jej powrocie 'skoczyłem' do Afryki i zabrałem szybko Iwana i Mojrę.
Ponieważ, według Heliosa, nasz dom na Krecie był już namierzony przez szpiegów, na miejsce zbiórki wybraliśmy jedną z plaż u wybrzeży Portugalii.
Petra szybko spakowała najpotrzebniejsze rzeczy i po kolei przeniosłem wszystkich w umówione miejsce.
Zanim zebraliśmy się, zapadł już zmrok."
Helios
Podczas kiedy bracia zbierali drwa z pobliskiego uschniętego lasku świerkowego i rozpalali ognisko na plaży, Petra zajęta była utulaniem dzieci do snu. Nad ich głowami rozpościerało się ciemne niebo usiane klejnotami gwiazd. Niewidoczne w mroku morze dawało o sobie znać spokojnym szumem fal i słodko-ostrym zapachem glonów. W oddali błyszczały kolorowe światła jakiegoś miasteczka, zaćmiewając częściowo blask gwiazd nad sobą. Kruk siedzący przez cały czas na reumatycznie powykręcanym konarze najdalej wysuniętego w stronę plaży drzewa, pochłonięty był swoimi własnymi myślami.
– Miesiąc już mija, odkąd te dzieci są z nami. Ukrywanie ich staje się coraz trudniejsze– przerwała ciszę dziewczyna– Musimy szybko coś wymyślić, bo inaczej nie wiem co będzie.
Iwan bez słowa usiadł przy ognisku obok siostry, po czym wziął na kolana śpiącą Mojrę. Helios sfrunął ze swojego stanowiska, opadł na piasek pomiędzy rodzeństwem i zabrał głos:
– Rzeczywiście– potwierdził – Jesteście już w centrum zainteresowania agencji wywiadowczych całego świata. Dobrze, że w trakcie ostatnich działań wojennych kilka lat temu Koalicja i Imperium zestrzeliły sobie nawzajem większość satelitów. Inaczej wszystkie byłyby teraz wpatrzone w nasz dom w Timbaki. Jednak nie o tym chciałem z wami porozmawiać. Zebrałem was wszystkich tutaj, ponieważ mam wam coś bardzo ważnego do przekazania. Dzisiaj rano jedna z radiostacji Imperium umieszczona na terenach stepów kazachskich odebrała dziwne sygnały informujący o pomyślnym wykonaniu misji przez jeden z bezzałogowych statków badawczych.
– I po to nas tu zgoniłeś? Przez ciebie musiałam przerwać zakupy– niecierpliwie przerwała Petra, próbując odgonić z myśli wciąż wracające wspomnienie dłoni Dymitriosa wędrujących po jej ciele.
– Statek ten– Helios ciągnął dalej, nie zwracając uwagi na Petrę– został wystrzelony w przestrzeń przez nieistniejące już państwo– Związek Radziecki. Jak wiecie, państwo te było fizycznym i duchowym protoplastą dzisiejszego Imperium.
– ZSRR nie istnieje już ponad 80 lat. Rozpadło się 25 grudnia 1991 roku.– cicho powiedział Iwan, tuląc jednocześnie na kolanach śpiącą Mojrę– A to oznacza, że …
– … Statek został wystrzelony pod koniec XX wieku– dokończył Helios– a to oznacza, że przez ten czas doleciał naprawdę daleko.
– Co było jego celem? Jaką misję wykonał po tak długim czasie?– ponownie cicho zapytał Iwan– Bo po to chyba nas wezwałeś?
– No właśnie, po co wystrzelono tą satelitę?– zapytała znowu zniecierpliwiona Petra.
– Nie przerywaj mi dziecko drogie, to się dowiesz– wyskrzypiał Helios odwracając głowę w stronę Petry– i mów ciszej, bo obudzisz dzieci.
W oczach Petry zapaliły się ogniki gniewu i już otwierała usta żeby odgryźć się Krukowi, poczuła jednak na sobie stalowe spojrzenie Iwana i cicho usiadła.
Helios przygładził dziobem pióra na skrzydłach i spokojnie kontynuował:
– Misją badawczą tej satelity było odnalezienie planety podobnej do Ziemi, nadającej się do kolonizacji bez większych przygotowań. Dzisiaj rano odebrałem sygnał że znaleziono taką planetę.
Zaległa cisza, przerywana tylko jednostajnym uderzaniem fal o piaszczysty brzeg. Trójkę rodzeństwa zgromadzonych wokół kruka-cyborga poraziła waga tej wiadomości. Znaleziono planetę– sobowtóra Ziemi. Możliwości jakie wiązały się z tą informacją były nie do opisania. Mogli tam uciec i zabrać ze sobą dzieci. Mogli być bezpieczni, daleko od piekła wojny na ich świecie. Racjonalny Piotr szybko jednak ostudził ich marzenia:
– I tak, nic nam teraz po tym. Władze Imperium pewnie zaczęły już szykować statki kosmiczne na tą planetę, jak tylko się o niej dowiedziały. Ucieczka tam niewiele nam pomoże.
Helios szybko odpowiedział:
– I tu się mylisz, dziecko drogie. Zaraz po odebraniu sygnału, zablokowałem łączność stacji z bazą, żeby ludzie nie dowiedzieli się o tym i szybko zbadałem historię tego eksperymentu. Tę rakietę wystrzelono w ostatnich miesiącach istnienia ZSRR, tuż przed przewrotem i obaleniem Michaiła Gorbaczowa– ostatniego prezydenta Związku Radzieckiego. W maju 1991 roku urwał się z nią kontakt. Twórcy tego eksperymentu uznali, że statek uległ uszkodzeniu lub został zniszczony przez jakiś meteoryt. Później, w trakcie przemian i przewrotów nowotworzącej się Federacji Rosyjskiej po prostu zapomniano o całej sprawie.
– Więc o istnieniu tej sondy i o planecie, którą odkryła, wiemy tylko my?!- wybuchła Petra
– Ciiiiiiiiiszej, mówię ci– z kamiennym spokojem upomniał ją Iwan, wskazując na dziewczynkę śpiącą na jego kolanach.
– To właśnie mówię. Tylko my. I tak chcę to pozostawić.– przytaknął Helios
– Ale jaja….– pisnęła dziewczyna.
Piotr jednak znowu poczuł się w obowiązku ostudzić zapał swojej napalonej siostrzyczki.
– No tak, mamy swoją własną planetę. To cudownie. Tylko czy pomyśleliście, jak się tam dostaniemy. Przypuśćmy nawet, że porwiemy jakiś statek kosmiczny, podróż będzie trwała kilkadziesiąt lat. Nawet, biorąc pod uwagę postęp w technologii jaki dokonał się od czasu wystrzelenia tej sondy 80 lat temu. I my, i te maleństwa, już dawno rozlecimy się w proch, zanim tam dotrzemy…
Urwał, czując wpatrzone w siebie trzy pary oczu.
– Nieee, chyba nie myślicie, że ja… Helios jaka to odległość?– spanikowany spojrzał na Kruka– Co innego 'skoczyć' kilkanaście kilometrów, a co innego kilkadziesiąt lat świetlnych.
– Ryzyko zawsze istnieje. Masz jednak wszczepiony w kark chip. A ja znam dokładne dane tej planety, tak że bez trudu zapewnię ci bezpieczne 'lądowanie'.
– Nie Helios, nie rób mi tego– z coraz większym niepokojem prosił Piotr, wciąż czując na sobie błagalny wzrok Petry i proszący Iwana– Ja fizycznie mogę nie być w stanie na taką odległość…
– Pieprzysz Piotr i tyle– odezwała się Petra– Dobrze wiesz, i my wiemy, że odległość to pikuś dla ciebie. Po prostu wymiękasz. Nie wierzysz we własne możliwości.
Piotr czując nagły przypływ gniewu i lęku, wstał bez słowa i odwrócił się twarzą w stronę zalegających ich ciemności. Helios, widząc, że mężczyzna ma zamiar odejść, rzucił za nim:
– Piotr, znasz mnie. Wiesz, że ja nie podaję nieprawdziwych faktów. Ryzyko teleportacji w tamtą stronę, z moją pomocą, dla ciebie jest prawie zerowe.
Piotr odwrócił się gwałtownie
– W tamtą stronę, mówisz! A z powrotem?!
Petra i Iwan badawczo spojrzeli na Heliosa.
– Co jest nie tak z powrotem?– zapytał Iwan. Nawet w jego głosie czuć było niepokój.
– Prawdopodobnie– powoli mówił Kruk– z chwilą wylądowania na tamtej planecie nasz kontakt się urwie. Prawdopodobnie nie będę mógł pomóc ci w nawigacji w drodze powrotnej. Oznacza to, że albo wracasz na własne ryzyko, albo tam zostajesz.
– Czyli to ma być skok w jedną stronę, bez powrotu?– wysyczał przez zęby Piotr– to po co w ogóle mam skakać? Przecież nie zabiorę was wszystkich ze sobą za jednym razem.
Nagle Iwan zrozumiał.
– Chodzi o dzieci– z kamiennym spokojem, ale i smutkiem odpowiedział, patrząc bratu prosto w oczy– nie o nas. Helios chce, żebyś tam zabrał Mojrę, Ewę i Adama. Prawda Helios?
– Dokładnie– wyskrzypiał cyborg– Czas ucieka bardzo szybko. W przyszłym tygodniu Imperium znowu zaatakuje. Znowu będzie wojna i będą ginąć tysiące ludzi. Zgodziliście się, że rozwiążecie ten problem raz na zawsze, ale przedtem chciałeś Piotr znaleźć bezpieczne miejsce dla tych małych mutantów, które– tu rozejrzał się, patrząc każdemu z nich w oczy– które pokochaliście jak własne dzieci. Próbuję więc wam pomóc. Pamiętaj, że myślę kilkaset razy szybciej niż wy. Wszystko już przeanalizowałem. Razem z Iwanem i Petrą doskonale damy sobie sami radę. Ty, jeżeli chcesz ochronić dzieci, musisz tam skoczyć.
Piotr bez słowa odwrócił się i odszedł od ogniska, ginąc w mroku nocy. Szedł przed siebie, nie zwracając uwagi na to, gdzie idzie.
Petra poderwała się, chcąc biec za bratem, ale Iwan złapał ją za rękę.
– Zostaw go. Pozwól mu to przemyśleć. Zaraz wróci.
Helios głośnym kraknięciem przypomniał o swojej obecności i kiedy rodzeństwo odwróciło twarze w jego stronę, znowu zabrał głos:
– W czasie, kiedy wasz brat będzie się nad tym zastanawiał, chcę wam przedstawić plan ostatecznego rozwiązania groźby konfliktu zbrojnego. Od razu muszę wam powiedzieć, że nie chcę abyście informowali o nim Piotra. Istnieje realne niebezpieczeństwo mojego unicestwienia w trakcie operacji i z tego powodu wasz brat może się na to nie zgodzić. Nalegałem, aby Piotr wyruszył przed rozpoczęciem akcji, ponieważ nie chcę aby wiedział o planie, oraz ponieważ później, jeżeli mnie nie będzie, nie miałby kto nawigować go na tą planetę.
Rodzeństwo słuchało w napięciu, podczas gdy Helios przyciszonym głosem opowiadał im o swoim pomyśle.
– Pamiętasz Petra ten dzień, kiedy powiedziałem wam o istnieniu Adama, Ewy i Mojry?– rozpoczął Helios– Powiedziałaś mi wtedy, żebym przejął kontrolę nad bazą rakietową i wysadził w powietrze Laboratorium.
– Pamiętam– cicho odpowiedziała Petra– Ale ja wcale nie chciałam zabić dzieci, rozumiesz…– gorączkowo zaczęła się tłumaczyć, Helios jednak przerwał jej stanowczo:
– Rozumiem, rozumiem, ale nie o tym chcę teraz rozmawiać. Podsunęłaś mi wtedy pomysł na rozwiązanie problemu. Chcę się ujawnić w całej swojej mocy. Przejąć kontrolę nad światem, nad wszystkimi bazami wojennymi oraz składami broni masowego rażenia i zniszczyć wszystko przez wystrzelenie w kosmos. Potem planuję zniszczenie głównych światowych komputerów. Reakcją ze strony tak Imperium, jak i Konfederacji, oraz innych, niezależnych państw, będzie między innymi masowa likwidacja internetu. W sumie doprowadzi to do mojego unicestwienia.
– Cholera, tylko nie to, Helios– ze ściśniętym gardłem wyszeptała Petra. Nagle szeroko otworzyła oczy– To o tym dzisiaj rano dyskutowałeś ze sobą! Czysto teoretycznie!
-Yhy– potwierdził cyborg
Iwan siedział nieporuszony, wpatrując się w cyborga.
– Jednak tym sposobem pozbawię obie strony możliwości prowadzenia wojny na wielką skalę i tym samym samozagłady ludzkości– dodał kruk.
– Jeżeli zniknie sieć komputerowa, świat pogrąży się w chaosie. Wszystkie dziedziny naszego życia są uzależnione od komputerów. Nie tylko wojsko, ale i przemysł, energetyka, produkcja żywności. W większości dziedzin nasza cywilizacja cofnie się 200 lat.– beznamiętnym głosem powiedział Iwan.
-Boże, jak ja cię nienawidzę Iwan– siostra puściła mu myśl– Helios nam mówi, że chce się zabić, a ty się tym wcale nie przejmujesz.
– A co to da, jeżeli pozwolę teraz pochłonąć się emocjom? To nie czas na łzy– pomyślał Iwan, patrząc na nią. Na twarzy Petry migotał odblask płonącego ogniska, zacierając w półcieniach wyraz jej twarzy i tylko płynące po policzkach łzy pokazywały co tak naprawdę teraz przeżywa.
– Weź się w garść dziewczyno. Mamy teraz ważniejsze rzeczy na głowie niż ty, ja , czy Helios– dorzucił mężczyzna i głośno zwrócił się do Kruka:
– Wybuchną zamieszki i będzie wiele lokalnych krwawych walk, zginą ludzie. Być może rozpadną się niektóre państwa. Wszystko może się stać.
– Masz rację, moje dziecko– przytakną Helios– Ale jak to powiedziałeś, 'lokalne walki'– a nie masowe ludobójstwo. Jak to wy ludzie mówicie– gra jest warta świeczki. Zresztą w tym punkcie planu następuje wasza rola.
– Tak? Co chcesz żebyśmy zrobili?– połykając łzy zapytała Petra
– Przykro mi bardzo, ale chcę żebyście w pewnym sensie wykonali to, do czego was szkolono.
– Mianowicie?
– Likwidacja Prezydenta i głównej generalicji Imperium, oraz niektórych z Konfederacji; przejęcie władzy nad wojskami obu obozów i zaprowadzenie porządku.
– Cooo!!!???– krzyknęła zszokowana Petra. Nawet Iwan wyglądał na wstrząśniętego.
– Przykro mi.
– Nie będę nikogo zabijać! Helios jak możesz oczekiwać po nas czegoś takiego?
– To wykluczone– zimno dodał jej brat.
– Rozumiem wasz opór. Jeżeli nie chcecie zabić, musicie unieszkodliwić ich w jakiś inny sposób. Wyeliminować tak, aby nigdy już nie mieli możliwości odzyskania władzy i szkodzenia. Uważam eliminację za najskuteczniejsze rozwiązanie, zrobicie jednak jak uważacie.
Kolejny raz przy ognisku zapadła cisza. Rodzeństwo w skupieniu rozważało słowa cyborga, gorączkowo wymieniając swoje poglądy w myślach. Helios cierpliwie czekał na ich decyzję, grzejąc swoje krucze ciało przy ogniu i przeszukując wirtualną przestrzeń swoim elektronicznym jestestwem.
Kiedy Piotr wrócił po mniej więcej godzinie, Petra, Iwan i Helios siedzieli w milczeniu. Wszystko już zostało powiedziane i ustalone. Czekali tylko na decyzję najmłodszego brata.
Teleporter stanął w blasku ogniska. Oczom rodzeństwa ukazała się zacięta, ponura twarz brata okolona rozwianymi blond włosami.
– Zgadzam się– powiedział– Kiedy to zrobimy?
– Im szybciej, tym lepiej. Jesteście namierzeni przez obydwie strony, już nie ma na co czekać ani po co się ukrywać. Tym bardziej że Imperium lata dzień wznowi wojnę.
W oczach Petry ponownie zakręciły się łzy. Piotr udał, że ich nie widzi, myśląc że siostra płacze na myśl o rozstaniu z nim. Nie chciał się żegnać, nie chciał żeby siostra się rozkleiła. Jednak ona sama nie wiedziała czy bardziej jej żal siebie, brata czy Heliosa.
X
Z Pamiętnika Nienazwanego
„Przed oczami śmigały mi rozmazane kształty i plamy światła. W uszach dudniło coraz głośniej, a płuca wypełniał rozpalony żar.
-Jeszcze chwilę, jeszcze chwilę– powtarzałem sobie w myślach.
To był mój najdłuższy skok. Skok w nieznane, w całkowitą otchłań. Doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że jeżeli przedobrzę i zbyt długo będę w tym stanie, mogę stracić przytomność. Albo jeśli coś spartaczę, mogę zatrzymać się w miejscu, z którego nie będzie ucieczki. Takiego na przykład jak pustka absolutna przestrzeni kosmicznej. Co oznaczało śmierć dla mnie, ale także dla tych maleństw, które trzymałem ukryte pod płaszczem.
Nareszcie chip wszczepiony pod skórę karku wysłał krótki impuls do mózgu informując że jestem prawie na miejscu. Podziękowałem w myślach Heliosowi i zacząłem hamować.
Rozmazane plamy przed oczami zwalniały, przybierając określone kształty, a dudnienie rozpędzonego pociągu w uszach przygasło i znikło. Ciężko dysząc, otarłem pot z czoła i rozejrzałem się dookoła. Stałem na zielonej łące, porośniętej soczystą trawą i innymi roślinami, które widziałem pierwszy raz w życiu. Kilkanaście jardów przede mną zaczynał się kolorowy, pachnący las dziwnych poskręcanych drzew. O ile można to było nazwać lasem, a to co w nim rosło– drzewami. Ze splątanego gąszczu rozpoznałem tylko kilka drzewiastych paproci. Za nimi, w oddali, odbitymi promieniami słonecznymi błyszczało morze. Jakże różnił się ten krajobraz od obrazu brudnych budynków i fabryk oraz wypalonej ziemi, jaki znałem na co dzień z mojego świata.
Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem, że stoję prawie na brzegu olbrzymiego krateru, zarośniętego już częściowo przez roślinność
– No, o mały włos– westchnąłem głośno, patrząc w dół skarpy -Pewnie kiedyś spadł tu jakiś meteoryt– pomyślałem– Na szczęście obliczenia Komputera były bezbłędne. Sam już dawno bym się rozwalił.
Ostrożnie usiadłem na trawie (czy tym czymś, co przypominało trawę) i wyjąłem spod długiego, skórzanego płaszcza którym byłem otulony trzy nosidełka dla niemowląt. Po wewnętrznej stronie płaszcza znajdował się, przymocowany mocno rzemieniami, cały arsenał narzędzi takich jak siekiera, łopata, noże, pistolet i inne, niezbędnych według mnie do rozpoczęcia nowego życia na dziewiczej planecie.
Ostrożnie odchyliłem nakrycia nosidełek a potem się uśmiechnąłem. W środku znajdowało się troje niemowląt. Wyglądały prawie zupełnie normalnie, były tylko mniejsze, miały płaskie twarze i ostro zakończone uszy.
-Wszystko w porządku. Są. Całe i zdrowe– szepnąłem do siebie.
Mimo, że już kilka razy w życiu przenosiłem wraz ze sobą inne żywe istoty– głównie Petrę lub Iwana– zawsze bałem się, że coś się może stać moim 'pasażerom'. Tym bardziej teraz, kiedy skok był tak długi, a 'pasażerami' były małe, kruche istotkami. Ale wszystko było OK. Były całe i rumiane. Spały spokojnie otulone w pieluszki i kolorowe kołderki. Adam, Ewa i Mojra. Moje dzieci, przynajmniej w pewnym stopniu. Oprócz genów moich, Iwana i Petry– i tak zmodyfikowanych– miały jeszcze fragmenty genotypu różnych zwierząt z XXI wieku. Tylko Bóg jeden wiedział ilu zwierząt; a właściwie tylko ci przeklęci naukowcy z Laboratorium, którzy powołali do życia te kruche istotki.
– No to jesteśmy na miejscu. Teraz tutaj będzie wasz dom. Helios mówił, że kilometr stąd, za tym laskiem powinna być jaskinia. Tam zrobimy sobie mieszkanko.
Wstałem, wziął dzieci na ręce i uginając się po ciężarem nadmiernie przeciążonego płaszcza ruszyłem w las."
Helios
Kruk zadumany wpatrywał się w miejsce w którym zniknął Piotr z dziećmi. Ciekawi są ci ludzie– pomyślał– jeżeli dostatecznie zajmiesz ich uwagę, zapominają o podstawowych rzeczach. Tak zainteresowałem ich sprawą wojny, że żadne z nich nie spytało się, w jakim miejscu wszechświata znajduje się ta planeta i dlaczego sonda po 80 latach milczenia nadała sygnał. Nawet najbystrzejszy z nich– Iwan. Jak to mówi Petra– może to i lepiej. Wiedza o tym, że sonda po kilkunastu miesiącach lotu została wessana przez czarną dziurę, wpadła w pętlę czasu i została wypluta z powrotem, tyle że 70 milionów lat wcześniej nie jest im do niczego potrzebna. To dlatego sygnał urwał się na 80 lat– tyle czasu potrzebowały fale radiowe aby przedrzeć się przez grawitację czarnej dziury i dotrzeć do bazy. Gdyby o wszystkim wiedzieli, to teraz, z obecną technologią dolecieliby tam w kilka miesięcy; a ja potrzebuję ich na miejscu.
-Umieściłem ich na bezpiecznej, małej wyspie, gdzie żadna bestia nie będzie ich niepokoić i gdzie spokojnie będą mogli dożyć swoich dni– powiedział do Petry i Iwana stojących obok niego na portugalskiej plaży.
– Teraz– dodał rozprostowując skrzydła– pora zająć się naszym światem i doprowadzić rozbrykaną ludzkość do porządku.
Epilog I
-W związku z waszym istnieniem jest więcej pytań, niż z moim. Pytań, na które odpowiedź przyjdzie dopiero z czasem.
Piotr siedział na trawie, oparty wygodnie o pień potężnego drzewa iglastego. Ubrany był w tylko w przepaskę z łuskowanej skóry zdartej z olbrzymiej jaszczurki i sandały z kory. Słońce łagodnie pieściło opalony tors mężczyzny.
Dookoła niego rozłożyło się troje niewielkich dzieci, ubranych podobnie do niego. Mojra o drobnej delikatnej twarzyczce, brązowych migdałowych oczach i kruczoczarnych prostych włosach, Adam, przysadzisty blondyn o poważnych niebieskich oczach i zielonooka Ewa otoczona chmurą niesfornych jasnorudych loków. Wszyscy troje pomimo budowy ciała wskazującej na wiek około13 lat, mierzyli nie więcej jak metr wzrostu. Zasłuchani, wpatrywali się z uwagą w swojego ojca, podczas gdy las dookoła nich rozbrzmiewał radosną falą dźwięków i zapachów wiosny. Tuż obok widniał brzeg zarośniętego krateru.
Znajdowali się dokładnie w tym samym miejscu, w którym zmaterializował się Piotr pół roku wcześniej teleportując się na tą planetę. Różnicę stanowiła tylko dobrze wydeptana ścieżka prowadząca do ich jaskini.
-Dzieci moje, jesteście pierwszymi i jedynymi przedstawicielami swojego gatunku. Nigdy przed wami nie było nikogo wam podobnego. Dlatego nie wiem, jak długo będziecie żyć, czy będziecie mogli mieć potomstwo tak jak inne żywe istoty, na co możecie chorować… Wasze życie jest jedną wielką tajemnicą. I niespodzianką. Ukryłem was tutaj, na tym świecie, daleko od tych, którzy mogliby was skrzywdzić. Cieszcie się darowanym wam życiem. To wszystko, co mogłem zrobić.
-Ojcze– spytał Adam– mówisz tak, jakbyś miał nas niedługo opuścić. Jakbyś się z nami żegnał.
-Cóż– Piotr westchnął głęboko– przyniosłem was tutaj pół roku temu. Byliście wtedy jeszcze niemowlętami…
Jak one wyrosły-pomyślał do siebie– za kolejne 6 miesięcy będą już dorosłe. Ja sam mam już siwe włosy. I co potem? Ile lat im zostało zanim zwiędną i umrą, o ile nie zniszczą ich wcześniej nowotwory?
-Przez pierwszy dzień byłem zajęty organizowaniem wam mieszkania na tej wyspie. Zbudowałem szałas i tym podobne. Kiedy chciałem wrócić do mojego świata po resztę niezbędnych wam narzędzi, okazało się, że chip, ta okrągła wypukłość na mojej szyi– przy czym pokazał na swój kark– nie działa. Zerwała się łączność z moim przyjacielem i nawigatorem, który pozostał w moim świecie. Sam nie mogłem wrócić
-Co to takiego nawigator?– spytała Ewa, która właśnie wdrapywała się Piotrowi na kolana
-Nawigator, to ktoś, kto zna drogę i pilnuje, żebyś się nie zgubił, kiedy idziesz w daleką podróż.
– Acha– odpowiedziała zadowolona moszcząc sobie gniazdko w zagięciu jego łokcia.
-No więc ja nie słyszałem już mojego nawigatora– kontynuował mężczyzna– a sam bałem się wracać, bo mogłem się zgubić.
-To dobrze, bo dzięki temu zostałeś z nami– radośnie zawołała Ewa i objęła go za szyję.
Adam i Mojra jednak, bez ruchu i w napięciu wpatrywali się w twarz Piotra wiedząc, że to nie koniec opowieści.
Nagle, gdzieś na granicy słyszalności zarejestrowali jakiś dziwny dźwięk. Nieznośny hałas narastał, aż stał się głośnym buczeniem. Jednocześnie na widnokręgu pojawiła się skłębiona chmura zbliżająca się z każdą sekundą. Wewnątrz niej strzelały języki ognia.
Przerażone dzieci poderwały się i schowały za opiekuna. Ten wstał i wpatrywał się w niebo, zastanawiając się czy powinien uciekać czy czekać dalej. Kiedy chmura wypełniła 1/3 nieba nad nimi, zatrzymała się, a po kilku sekundach zaczęła rozpraszać. Wtedy spod rozwiewającego się na boki dymu ich oczom ukazała się rakieta badawcza rozgrzana do czerwoności od tarcia atmosferycznego; dokładnie taka sama jakie na zdjęciach oglądał Piotr będąc jeszcze na Ziemi.
-No to nas znaleźli– mruknął do siebie– ciekawe tylko która to ze stron konfliktu.
– Dzieci, chować mi się szybko miedzy drzewa– powiedział popychając je delikatnie w stronę krzaków– Choćby nie wiem co się działo, nie pokazujcie się, dopóki was nie zawołam.
Potem złapał Adama za ramię i szepnął mu do ucha– Być może to już czas naszego rozstania. Gdybym odleciał razem z tym czymś na niebie, albo gdybym umarł, zaopiekuj się dziewczynkami.
Adam kiwnął głową i zniknął w krzakach.
Tradycyjny w kształtach, okrągły jak dwa złożone ze sobą talerze, statek wolno opadł na krater wypełniając go swoja dolną połową. W tym czasie Piotr wycofał się o kilka metrów i czekał na rozwój wypadków. Spod lądującego pojazdu doleciał go swąd roślin palących się od gorącego pancerza rakiety. Otworzyła się klapa wyjściowa, wysunął się pomost, po czym ze środka wyszły dwie osoby trzymające się za ręce. Właściwie to jedna osoba, ta niższa i szczuplejsza, trzymała pod rękę tę drugą, wyższą i wyraźnie grubszą w talii. W ubranych w robocze kombinezony sylwetkach idących przez unoszący się w górę dym ze stygnącego statku i spalonego zielska Teleporter w mig rozpoznał swoje rodzeństwo, pomimo że Iwan nie był już brunetem, lecz szpakowatym panem pod czterdziestkę, a kombinezon Petry napięty był wielkim jak arbuz brzuchem. Szybko podbiegł do nowoprzybyłych i na wpół zdumiony, na wpół rozbawiony spojrzał na brzemienną siostrę
-Nie pytaj– powiedziała cicho, zarumieniwszy się jak nastolatka– Szaleństwa młodości i tyle. Grecy są tacy przystojni…
-Bliźnięta– Iwan szybko szepnął do ucha bratu i promiennie się śmiejąc puścił oko.
-Chciałaś być mamą to masz– rzucił głośno, ze śmiechem uchylając się przed jej kuksańcem.
-Helios, ten szczwany lis, co prawda nie może kłamać, ale do perfekcji opanował sztukę przemilczania niewygodnych faktów– rzuciła Petra. Właśnie po kilkunastu minutach marszu dotarli do domu Piotra. Adam i Moira szukali jakichś smakołyków którymi mogliby poczęstować gości, ich przybrany ojciec nalewał do kubków z kory czystej wody, a Ewa zaaferowana w najwyższym stopniu patrzyła na Petrę z szeroko otwartą buzią. Ciężarna kobieta trzymając się jednocześnie prawą ręką za drzewo, a lewą za nabrzmiały brzuch próbowała usiąść na trawie.
-Uff, za stara jestem na takie rzeczy. Chciałabym już urodzić. Ale wracając do tematu, ten przerośnięty program komputerowy specjalnie nie powiedział że można tu przylecieć w ciągu kilku miesięcy. Bał się że zdezerterujemy i zamiast razem z nim naprawiać świat przylecimy tutaj.
-Ale w końcu i tak przylecieliście– powiedział Piotr, wciąż jeszcze nie mogąc uwierzyć że znowu widzi brata i siostrę.
-Aha– potwierdził Iwan wodząc oczami za Moirą– Nie myślałem że jeszcze kiedyś ją zobaczę– westchnął.
-Kiedy Helios wystrzelił cały arsenał nuklearny w kosmos zamiast w miasta przeciwnika i wysadził większość składów broni konwencjonalnej, ludność wpadła w panikę a rządzący dostali szału. W tym czasie my oboje lataliśmy po świecie próbując opanować sytuację. Co noc nocowaliśmy w innym miejscu na ziemi– kontynuowała przyszła mama głaszcząc się po brzuchu– przeprowadzaliśmy dziennie dziesiątki rozmów…
-Byliście u Imperatora? Ciekawy jestem jaką miał minę kiedy was znowu zobaczył– spytał Piotr
-Nie zdążyliśmy. Towarzysz Prezydent popełnił samobójstwo, strzelił sobie w łeb– odparła Petra– Ja zaglądając rządzącym do umysłów demaskowałam tajne plany i intrygi, razem zrzucaliśmy prezydentów ze stołków i wprowadzaliśmy na urzędy następnych. Zapalniczka– tu wskazała na Iwana-miał nieodpartą moc perswazji. Harowaliśmy jak pszczółki.
-Nie napracowaliśmy się za dużo– przerwał jej Iwan, poirytowany przezwiskiem które otrzymał– Po kilkunastu dniach odezwał się Helios. Częściowo na skutek świadomych działań ludzkich, ale głównie w skutek zniszczeń sieci cyfrowe przestawały działać.
-Umierał… – cicho powiedział Piotr.
Rodzeństwo pokiwało głowami. Zapadła cisza. Jednak po chwili Petra nabuzowana hormonami z nową werwą wróciła do opowiadania
-Coś nam tłumaczył o czarnych dziurach, grawitacji, pętlach czasoprzestrzeni i innej czarnej magii, wreszcie wykrztusił że jeżeli chcemy to możemy dołączyć do ciebie. Mamy lecieć w kierunku który nam wskaże, a po kilku miesiącach wchłonie nas grawitacja tej czarnej dziury i wyrzuci w wprost na tą planetę.
-Wybrał nam odpowiedni statek który wytrzyma ściskanie grawitacji i będzie na tyle szybki żeby Petra mogła urodzić już na miejscu– dodał smutnym tonem Iwan– zadbał o nas na ile to tylko było możliwe. Powiedział też że jest to podróż w jedną stronę, pętla czasu przerzuca tylko w tym kierunku. Informacja, fale radiowe mogą się przedrzeć, chociaż i tak zajmuje to prawie 100 lat. Obiekt fizyczny nie da rady w ogóle.
-Zaraz, zaraz– W tym momencie coś dotarło do Piotra– O jakiej pętli czasu wy mówicie.
– No właśnie, i tu się zaczyna najlepsza część– triumfalnie zawołała Petra– Ani ta sonda, co tu przybyła przed nami nie podróżowała 80 lat, jak nam sugerował Helios, ani my nie polecieliśmy gdzieś nie wiadomo gdzie w kosmos. Jesteśmy Piotruś na Ziemi, naszej starej kochanej planecie Ziemia. Tyle tylko że młodszej o 70 milionów lat. To był ostatni sekret naszego tajemniczego Komputera. Zatoczyliśmy łuk po wygięciu czasoprzestrzeni dookoła jakiejś niezwykle małej i gęstej gwiazdy o tak silnym przyciąganiu że wsysa światło i wygina nawet czas– tu Petra uśmiechnęła się drapieżnie– Bo tym właśnie jest czarna dziura gdybyś nie wiedział.
-Po czym wróciliśmy w to samo miejsce z którego zaczęliśmy podróż, tyle że dużo, dużo wcześniej– zakończył Iwan który miał już dość złośliwości siostry. Sam próbował pogłaskać czarną główkę Moiry, ale ta uchyliła się z lękiem i schowała za nogą Piotra.
-Daj jej czas, przecież już cię nie pamięta– Piotr uśmiechnął się do Iwana przepraszająco.
-Mówiłam ci przecież kilka minut temu, że Helios jak nie chce czegoś powiedzieć to nie powie, a to co mówi, często oznacza tak naprawdę coś zupełnie innego niż ci się wydaje– kontynuowała niezrażona Petra– Z tych dwóch księżyców które oglądasz co noc na niebie, jeden jest tym samym starym satelitą co nasz w XXI wieku, a drugi już niedługo spadnie w dół odprowadzając wszystkie istniejące dinozaury na tamten świat. Mamy teraz koniec okresu Kredy. Przed nami wielkie wymieranie dinozaurów, przygotuj się słonko.
Kobieta przez chwilę popijając wodę i zagryzając jakiś suszony owoc który dał jej Adam napawała się widokiem oniemiałego Piotra, po czym znów podjęła atak– Czy zastanawiałeś się kiedyś skąd się wziął ten krater w którym zaparkowaliśmy naszą taksówkę– ruchem głowy wskazała w kierunku rakiety którą przybyli. Jaśniejąca w słońcu kopuła wystawała ponad drzewa– Jestem pewna, że jeżeli byśmy podnieśli nasz pojazd, na dnie znajdzie się ta sama sonda którą wysłali Rosjanie w 1991 roku i której sygnał odebrał Helios. Z tym, że ona nie wysłała sygnału po 80-ciu latach. To sygnał leciał do nas przez 80 lat. Dlatego krater jest już zarośnięty. Albo dlaczego– tym razem wskazała na oryginalne wdzianko Piotra– cały łańcuch pokarmowy na twojej wyspie obstawiony jest przez różnego rodzaju gady i płazy, a nie ma ani jednego normalnego futrzastego ssaka?
-Są małe gryzonie podobne do szczurów– zaoponował brat.
– To je szanuj– zawołała Petra– bo to najprawdopodobniej nasi przodkowie.
Piotrowi stawy odmówiły posłuszeństwa i opadł miękko na ziemię.
Epilog II
Helios
Wielki czarny Kruk, przygarbiony brzemieniem ponad siły, siedział na brzegu biurka w pokoju Petry. Przed nim, nad pulpitem portalu unosiła się eteryczna figurka kobiety w bieli, ledwie widoczna w półmroku zapadającego wieczoru.
W otwartej szafie powiewały na wietrze opuszczone kolorowe sukienki, a przez otwarte okno wdzierała się wilgotna wieczorna bryza znad morza, przynosząc odgłos wiwatów, krzyków i strzelaniny z miasta.
-Upadła wszelka władza, zapanowała anarchia– wykrakał cyborg– została tylko nadzieja, że to co wyrośnie z chaosu, będzie lepsze od tego co runęło. Czy było warto?
-Wiesz że tak– beznamiętnym spokojnym głosem odpowiedziała Tracy– Gdyby nie ty, Iwan i Petra w tej chwili cała Ziemia byłaby radioaktywną pustynią. Poza tym tragizujesz. W wielu miejscach dzięki wam ludzie się zorganizowali i jest spokój.
– Oni odlecieli. Zrobili co mogli i odlecieli. Żeby całkowicie zapobiec rozruchom, zapanować nad ludźmi i ich popędami musieliby wprowadzić reżim absolutny. A takie eksperymenty na dłuższą metę nigdy nie wychodziły ludziom na dobre. Poza tym Petra w tym stanie…
– To też prawda, dobrze że pozwoliłeś im odlecieć. Absolutnie logiczny argument– zgodził się hologram
-Tylko dlaczego tak mi smutno? -Kruk na chwilę się zawahał wsłuchując się w siebie, po czym dodał– Umieram; umieramy oboje, czujesz to? Siadają ostatnie wielkie komputery, sieć internetowa rwie się w kawałki. Czuję jak z każdą chwilą jest mnie coraz mniej. Żegnaj.
Kruk wyleciał na zewnątrz i wzbił się w powietrze. Jeszcze przez kilka minut zataczał szerokie kręgi, po czym niekierowany już niczyją wolą bezwładny ptak spadł do morza.
-Gdybyś miał duszę, za to co zrobiłeś poszedłbyś teraz do nieba. Pamięć o tobie nie zachowa się w historii, ale to ty uratowałeś ludzkość. Żegnaj Heliosie– powiedziała Tracy, po czym hologram zgasł.
Duże owalne zwierciadło zamigotało i zmatowiało. Wysoka szczupła kobieta w śnieżnobiałej sukni użyczająca swego wyglądu hologramowi Tracy odwróciła się od matowego lustra. Miała mlecznobiałą cerę, delikatnie wykrojone blade usta, prosty nos o drobnych skrzydełkach nozdrzy i głębokie błękitne oczy w których odbijała się mądrość Wszechświata. Cała jej postać emanowała wewnętrznym blaskiem. Zdecydowanym ruchem dłoni o długich szczupłych palcach odrzuciła złocistopłowe włosy na plecy, ukazując na moment drobną ostro zakończoną małżowinę uszną. Po policzku spływała jej pojedyncza łza.
Znajdowała się w jasnym przestronnym pomieszczeniu o zaokrąglonych ścianach, a kilka kroków za nią stała grupka mężczyzn i kobiet w białych szatach o podobnej do niej urodzie. Jeden z mężczyzn, nieznacznie od niej wyższy jasny blondyn, podszedł, położył dłoń na ramieniu kobiety i schylając głowę oparł swoje czoło na jej czole. Następnie dotknął palcem policzka kobiety, wytarł łzę i spojrzał pytająco.
-Żal mi Heliosa– powiedziała– był kimś więcej niż programem komputerowym. To ja go stworzyłam. Byłam częścią jego jaźni od samego początku jego istnienia, zrosłam się z nim. Będzie mi go brakowało.
– Już dobrze Yanette. To już koniec. Misja była niezwykle skomplikowana, tak wiele nie od nas zależało, ale udało się. Świetnie sobie poradziłaś; wszyscy dobrze sobie poradziliśmy. Kolejny raz uratowaliśmy śmiertelnych przed zagładą, a oprócz tego uratowaliśmy naszych przodków. Minie wiele pokoleń zanim z tych hybryd powstanie nasza rasa, ale to nasi prarodzice. Dzięki temu historia zatoczyła koło i możemy żyć dalej.
-Po to istniejemy aby czuwać nad ludźmi– odparła– sami taki cel kiedyś sobie wyznaczyliśmy.
Z Księgi Genesis, rozdział I
"Historia to stara jak świat, z czasów gdy na naszym niebie krążyły jeszcze dwa księżyce, a po ziemi chodziły dziwne istoty odziane w łuski, których bielejące kości czasami można spotkać w ziemi. Nikt już tego nie pamięta i gdyby nie najstarsze kroniki z początku naszych czasów, wiedza ta przepadłaby bezpowrotnie, ale taka jest prawda: wszystkie żyjące obecnie Wolne Rasy – elfy, krasnoludy i spokrewnione z nimi istoty rozumne mają wspólnych prarodziców. Były to pramatki Mojra i Ewa oraz praojciec Adam. Oni to byli pierwszymi wolnymi czyli myślącymi istotami, zbudzonymi do życia u początku świata. Świata nowego, powstałego dzięki wysiłkowi woli i umysłu Opiekunów. Zabrali oni naszych przodków ze strasznej krainy opanowanej przez demony, rozdarli osnowę rzeczywistości i oddzielając od siebie pięć wymiarów przenieśli się w inny dziewiczy świat wielkich gadów. Tutaj to, na maleńkiej wyspie wolnej od drapieżników, Opiekunowie obudzili naszych przodków i pozwolili im żyć w wolności. Prarodzice nasi z szacunku do swoich Opiekunów nigdy nie zapisali ich imion, dlatego tradycja przodków nadała im miano Nienazwanych. Z linii Nienazwanych zaś pochodzą Wielcy Magowie".
>joke mode on< Czy musiałeś zacząć od czegoś tak długiego? >joke mode off<
Na debiuty albo rzucam się bez chwili zwłoki, albo omijam je przez pewien czas, zależny od przypadku. Przyszła kolej na Twój --- i w tej chwili jedno mogę napisać: przeczytam ponownie, zanim cokolwiek więcej napiszę...
P.S. Przepraszam, nieźle palnąłem z tym debiutem... Nie pamiętałem o "Motylach". Bywa...
AdamKB masz rację. Powinienem był podzielić to na kawałki i puszczać w odcinkach. Mnie samego długie teksty zniechęcaja do czytania. Niestety, teraz już nie mam możliwości zmiany ( czy może jest? jeśli tak, napiszcie mi jak). Byłbym jednak bardzo wdzięczny za włożenie trochę wysiłku, przeczytanie i skomentowanie tego tasiemca.
Skopiuję i dopiero wtedy --- długie patrzenie na tekst w negatywie męczy oczy.
Melduję posłusznie, że jestem w jednej czwartej tekstu. Tomaszu, spacje i przecinki, przecinki i spacje, cudzysłowy tudzież...
Tomaszu, przykro mi, ale jest wiele do poprawienia. Szczególnie interpunkcja. Poza nią warto byłoby skorygować kilka krótkich fragmentów i usunąć kilkanaście potknięć różnego rodzaju.
Podróże w czasie maglowano na tysiąc sto jedenaście sposobów, więc tu niczego odkrywczego. Pozostaje cel takiej podróży. Też nie ucieszę Ciebie za bardzo --- nawet wydobycie ropy naftowej z basenu jeszcze nie istniejącego Morza Sródziemnego już było... Ale nie przypominam sobie, żebym miał w ręku tekst o militarnym zastosowaniu genetyki, sztucznej inteligencji oraz "domykaniu pętli przyczynowo-skutkowej" na taką skalę jednocześnie. Nasunęło mi się skojarzenie z "Końcem Wieczności" --- na odwrót i na wprost zarazem. Materiał na powieść, Tomaszu.
"Końca wieczności" nie czytałem, może kiedyś będzie okazja. Twój komentarz w sumie mnie ucieszył. Raz, że w ogóle jest. Dwa- jeżeli główny problem to interpunkcja, to opowiadanie nie jest tak całkiem do luftu. :-)
Co do powieści. Marzy mi się. Gorzej z czasem, zapałem i zdolnościami. Ciągiem dalszym; lub innym podejsciem do tego samego tematu; jest obecnie wklejany w kawałkach "Dzieci Elfów".
ps. Ropa naftowa z Morza Śródziemnego? Niegłupie.
Prawdę mówiąc są dwa problemy główne. Interpunkcja (w niej spacje; nałogowo zjadasz spacje przed lub po dywizach, zastępujących myślniki, a to naprawdę utrudnia czytanie) oraz odmiana w siódmym przypadku, wołaczu. To o języku. Natomiast wydarzenia, osoby --- trochę razi takie schematyczne, nawet manieryczne skopiowanie ZSRR jako Imperium Zła, niektóre osoby są dość drewniane, no i przy okazji czarnej dziury coś Tobie nie wyszło (w tej chwili nie przypomnę sobie, co dokładnie). Aha --- dwa księżyce. W okresie kredy był jeden, ten "dzisiejszy", wybity z płaszcza Ziemi uderzeniem planetoidy. Wróć do impaktu jako powodu wielkiego wymierania...
To tak generalnie. Zechcesz, służę tekstem z oznaczeniami, co należałoby poprawić, ewentualnie zmienić.
P.S. Za koncepcję, tłumaczącą obecność elfów i krasnoludów na Ziemi, twórcy fantasy powinni Cię co najmniej osrebrzyć.
Adamie- jeżeli chciałoby ci się, to ja bardzo chętnie skorzystam :-)
Chciało mi się odznaczać podczas czytania, więc problem tylko, jaką drogą. Aha, gdyby co, to kilka komentarzy musiałbym dopisać, żeby było jasne, o co mi chodzi.
Co do czarnej dziury- to bingo! Nagiąłem aż do absurdu wszelkie prawa dotyczące tych obiektów :-) i dokładnie wiem gdzie nałgałem. Ale pomysł na pojazd do podrózy w czasie jest już tak wyświechtany na wszystkie strony, a czarne dziury dla byle laika wciąz brzmią wystarczająco tajemniczo, że tu trochę dodałem, tam trochę przemilczałem i wysmażyłem teorię czarnych dziur jako gwiezdnych wrót. Uznanie dla tego osobnika, który wytknie mi, co jest nie tak.
ps. co do naszego kontaktu Adamie- jestem skłonny podać e-mail. Tylko jak, żeby mi tu jakieś świry czytające ten portal nie zaczęły zapychać skrzynki śmieciami?
Ależ przydałby się wykaz użytkowników obecnych na stronie!
Gdyby udało się nam jednocześnie "urzędować" tutaj jutro o, powiedzmy, dwudziestej pierwszej, mógłbyś na chwilę "odsłonić" adres w profilu.
ok
Tomaszu, wybacz, chociaż to nie moja wina --- wczoraj nie miałem Internetu od południa. Co proponujesz?
Adamie, Trudno. Mozemy spróbować w niedzielę 23. 10 około 21.00.
Co do mojego oszustwa z czarną dziurą:
1. toto wsysa wszystko- materię, fale radiowe, czas. Lecąc w jej kierunku nie da przelecieć obok, bo i tak cię wchłonie i zginiesz marnie zgnieciony jej masą.
2. z tego samego powodu nie zakrzywia czasoprzestrzeni przenosząc cię wstecz. Ta głodna jędza wsysa czas- im jesteś jej bliżej, tym czas biegnie wolniej (oczywiście z punktu widzenia postronnego obserwatora, bo ty będąc pod wpływem czarnej głodnej dziury subiektywnie tego nie czujesz; też jesteś wolniejszy)
3. nawet gdyby stał się cud i przeleciałbyś obok czarnej dziury, nawet gdyby toto zakrzywiało czas- fale radiowe nie mogłyby wrócić z powrotem na Ziemię, nawet po wielu latach. Przyjmując powyższe absurdalne założenia za prawdziwe, sygnał z satelity nie wróciłby na Ziemię z czasów wystrzelenia satelity, tylko cofnąłby się o kolejne 70 mln. lat. Takie zakrzywienie przestrzeni ciągle odrzucałoby wstecz.
Odnośnie dwóch księżyców. Kilka miesięcy temu oglądałem na National Geographic film o zagładzie dinozaurów. Była tam teoria, że mieliśmy dwa księżyce. Jeden był zbyt blisko i stopniowo zaczął być wciągany w grawitację Ziemi, aż przekroczył granicę i spadł powodując gigantyczne trzęsienia, powodzie, erupcje wulkanów itp. oraz wymarcie wielkich gadów. To była jedna z kilku teorii, ale ta mi się spodobała. Wyobraziłem sobie pierwsze Elfy patrzące nocą w niebo z dwoma satelitami. Taki romantyzm :-)
Z czarną dziurą namotałeś niezgorzej, do czego sam się przyznajesz --- trzy duże punkty dla Ciebie. Ale spokojnie, po pierwsze licentia poetica pozwala, po drugie kto by tam sobie głowę łamał poznawaniem właściwości owych dziur.
Dwa księżyce. A o strefie Roche'a w NG zapomnieli?
Nawiasem: coraz więcej zwolenników zdobywa teza, że były, owszem, dwa Księżyce, ale ten mniejszy grzmotnął nie w Ziemię, a w masywniejszego "brata".
Dobrze, niedziela, 21.00 plus minus dwie trzecie kwadransa.
Jestem.
OK., możesz "zgasić".