- Opowiadanie: 6Orson6 - Ab initio (SZORT)

Ab initio (SZORT)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ab initio (SZORT)

Tak, żałuję. Żałuję i sam wszystko opowiem, tylko skończcie zadawać te idiotyczne pytania. A ty, gruby, wyłącz światło. Razi mnie w oczy. O, właśnie. Już lepiej. Teraz mogę mówić.

 

Od razu zaznaczam, że kocham ich nadal. To w końcu moje dzieci. Może nie do końca udane, może nie takie, o jakich marzyłem, ale nadal jestem ojcem i nie zmierzam się tego wypierać. Na swój sposób jestem nawet z nich dumny. Wszystko zaczęło się dawno, dawno temu, z waszej perspektywy w odległej galaktyce. Zacząłem od jednej planety. Stwierdziłem, że będzie idealnym miejscem. Zwierzęta, woda, tlen, wszędzie zielono, jest co rwać, co sadzić. Wspaniała przestrzeń. Odpaliłem sprzęt i zakasałem rękawy. Pierwsze komórki zdechły szybko, jak z bicza strzelił. Ewidentnie zatruły się CO2. Potem było lepiej, jeśli chodzi o przystosowywanie się do środowiska, choć nadal, no cóż, to nie było to. Dzieci rosły szybko, miały po cztery kończyny, tak jak chciałem, delikatne futerko i żyły stadnie, również tak jak chciałem, ale coś zepsułem. Mózg nie działał, jak powinien. Miały wyjść inteligentne istoty, zdolne myśleć abstrakcyjnie i przeżywać abstrakcyjne uczucia. Może nie tak bardzo jak ja, bo przecież nie o to chodziło, ale na tyle, żeby móc z nimi coś stworzyć, przeżyć, porozmawiać. Gniot, który powstał w drugiej fazie eksperymentu, poruszał się mocno zgarbiony, ewidentnie zadowolił się warunkami środowiskowymi, przez co nie wykazywał działań twórczych i jeśli chodzi o inteligencję… cóż– umiejętność obrania banana była jej szczytowym przejawem. Zostawiłem to dziadostwo, żeby sobie żyło na drzewach i wznowiłem prace. Czego ja nie robiłem! Kombinowałem przy zasadzie azotowej, modyfikowałem węgiel w rybozie wte i wewte. W końcu rzuciłem szczegółową modyfikację RNA w cholerę i próbowałem stworzyć nowy monomer. Nic z tego. Ciągle coś się psuło, ciągle coś nie wychodziło. Wróciłem więc do drugiej linii testów, próbując zmodyfikować pożeraczy bananów. Jak wyszło coś wyprostowanego, to z IQ równym trawie. Jak było mądrzejsze, to nie miało instynktu samozachowawczego i nie chciało się rozmnażać. W końcu udało się. Twór szybko się uczył, sam kreował nowe sytuacje społeczne, dążył do kontroli nad przestrzenią i próbą zrozumienia jej, w szczególności upodobał sobie morze. Na początku musiałem pokazać kilka rzeczy moim dzieciom. Wiecie, taka przyśpieszona socjalizacja cywilizacyjna. Same wpadły na to, jak opanować wodę, zbudować okręty, jak bawić się w piratów i odkrywców, ale już z użyciem koła miały problemy. Potem wszystko potoczyło się bez mojego udziału. O! Jak koło, właśnie. Potem wszystko potoczyło się samo, niczym koło. Zgrabna metafora.

 

Wycofałem się. Pragnąłem doczekać momentu, w którym wyewoluują na taki poziom, na którym będzie można ojcować im na zasadzie partnerskiej, a nie podporządkowania. Nie chciałem nic przyśpieszać, od zawsze uważałem, że doświadczenie jest podstawą rozwoju. Zostawiłem dzieciom instrukcje jak mają postępować i od czasu do czasu kontaktowałem się z wybranymi jednostkami, żeby coś doradzić, czasem postraszyć. Dzieciaki zdawały sobie sprawę, że gdzieś tam czuwam, ale chyba nie brały mnie do końca na poważnie. Od tego zaczęły się problemy. Część z nich stwierdziła, że nie ma co zawracać sobie mną głowy i odeszła do tych, którym byłem bliski. Już wtedy trzeba było dać zuchwałym nicponiom nauczkę, ale nadal byłem przekonany, że doświadczenie jest podstawą rozwoju. Pokrzyczą, poawanturują się, po czym zrozumieją błąd. Nie wiem jak to się stało, ale buntownicy, kierując się własnymi zasadami i intuicją, dokonali ogromnego postępu technicznego. Wtedy było już za późno, żeby ingerować. Krnąbrne bachory wybiły co do nogi kochające mnie dzieci. Próbowałem niepokornym przemówić do rozsądku, ale nawet mnie nie słyszeli. Coś stało się z węzłem komunikacyjnym, mój głos w ogóle do nich nie docierał. Zrozumiałem, że role się odwróciły – teraz to ja byłem małym, bezbronnym dzieckiem, do którego się mówi, a które słucha. Tak bardzo zapatrzyłem się na potomstwo, że zaniedbałem własny rozwój. Musiałem uciekać. Nie chcę nawet myśleć co by było, gdybym trafił w ręce buntowników. Ironio, z deszczu pod rynnę, wpadłem na wasz statek. No, a dalej już pamiętacie, jak mnie potraktowaliście. Przypomnę: niemiło. A tak w ogóle, darujcie sobie debilną ksywkę. Dla was nie jestem Spaghetti, tylko Latający Potwór Spaghetti. Trochę szacunku, barbarzyńcy.

 

Swoją drogą, zawsze zastanawiałem się, co też skłoniło mojego brata, do stworzenia tak brutalnych oraz bezrefleksyjnych istoty jak wy, ludzie. Kiedyś te niskie gusta się na nim zemszczą. Nieważne, jeszcze zdążę się mu nas was poskarżyć. Kogo mam na myśli? Ha! Czyli nawet na to nie wpadliście! Mówię o Niewidzialnym Różowym Jednorożcu, oczywiście. Nie gadałem z nim całe wieki. Wiecie, gdzie go mogę teraz spotkać?

Koniec

Komentarze

zawsze zastanawiałem się, co też skłoniło mojego brata, do stworzenia tak brutalnych oraz bezrefleksyjnych istoty jak wy, ludzie? -- tutaj bez pytajnika, ostatecznie jest to zdanie oznajmujące,
CO2 -- chyba lepiej zapisać jako dwutlenek węgla,
odwróciły-  -- spacja się zagubiła,
od raz -- od razu,
tak jak chciałem, ale coś zepsułem. Mózg nie działał tak, jak powinien. Miały wyjść inteligentne istoty, zdolne myśleć abstrakcyjnie i przeżywać abstrakcyjne uczucia. Może nie tak bardzo jak ja -- za dużo taków i jaków,
wte i wewte oraz przyśpieszać -- zasadniczo to jest poprawnie, ale w tę i we wtę oraz przyspieszać moim skromnym zdaniem wyglądają ładniej.

Tyle z językówy. Osobiście nie lubię zapisów monologów, ale pojawienie się jednorożca i spagettiego jest niewątpliwie na plus.
pozdrawiam

I po co to było?

Dzięki za komentarz. To ja tylko stanę w obronie wte i wewte oraz przyśpieszać. Tak jak napisałeś, te formy są poprawne, choć mocno pospolite. A właśnie chciałem, żeby język przemawiającego od czasu do czasu tak brzmiał. 

Kogo mam na myśli? Ha! Czyli nawet na to nie wpadliście! Mówię o Niewidzialnym Różowym Jednorożcu, oczywiście. Nie gadałem z nim całe wieki. Wiecie, gdzie go mogę teraz spotkać?

Ponoć ma go Jola Rutowicz. Ale, że jest niewidzialny, nikt nie potrafi tego udowodnić :P

Pośmiałem się przy tym tekście, chociaż na temat tej religii wiem niewiele, więc i większości żartów pewnie nie wyłapałem.
Ale wulkan piwny to genialny twór, tak na marginesie.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Najpierw kilka uwag, skutków szybciutkiej łapanki:

wte i wewte - ja też uparcie skłaniam się ku "w tę i we w tę"!

do stworzenia tak brutalnych oraz bezrefleksyjnych istoty jak wy, ludzie - to y zbędne.

niskie gusta - to określenie okropnie mi zgrzyta; przedstawiam tylko moją opinię.

Tyle. Raz powtarza się słowo "zaczęło/zacząć", ale nie razi to w oczy. Ja osobiście monologi uwielbiam, chociaż w zdecydowanie dłuższej formie (jakkolwiek rzadko się takie zdarzają). Czytając, uśmiechnąłem się raz czy dwa - niewymuszenie, a to już coś. Szorcik dopracowany i w zasadzie pozbawiony jakichś większych potknięć, to się chwali - nie było czego poprawiać, a więc Autor się przyłożył ;) I dużo więcej nie powiem, bo ani fabuły (?) tu nie podsumuję szerzej, ani doczepić się niczego nie mogę. Przyjemny tekst, fajny styl.

PS. Rozumiem, że to taki eksperymencik i krotochwila, udana zresztą, ale na przyszłość dłużej, proszę ;)

Tak, to zdecydowanie eksperyment. Również nie przepadam za dialogami, nie przepadam za narracją pierwszoosobową, ale chciałem się sprawdzić w tej formie. Skoro upieracie się przy w tę i we w tę, to może faktycznie należałoby zweryfikować swój gust dotyczący tego sformułowania;D. 

A szkoda, bo ja osobiście jestem fanem zarówno narracji pierwszoosobowej, jak i dialogów i żal mi dupsko ściska, że tak mało tekstów w tej formie się tu pojawia. Cóż, tak czy siak, eksperyment można, myślę, zaliczyć do udanych.

Jeden przecinek zbędny, jeden brakujący. A co, nie ma letko...
W te i wewte może zostać. Czasem bywa letko...
LPS i NRJ --- moim zdaniem niepotrzebni.
A tak w ogóle dobrze.
P.S. Co masz przeciw pierwszoosobowej i dialogom, hę?

To bez wątpienia przezabawna chwilami opowieść. Pewne skojarzenia nasuwają się same odnośnie tej najpopularniejszej religii naszego społeczeństwa, wiecie, tej, w której nazywają go Bogiem - kompletny brak wymyślności...

Nie trudno spostrzec, że jest to eksperyment. Osobiście nastawiłbym się na zupełnie inne podejście językowe, bardziej wyszukane słownictwo, choć nie oznacza to z mojej strony negacji takiej narracji, ba, rzekłbym, że przyjemnie się ją czyta, płynie swobodnie, co pozwala na nieskrępowany śmiech, a sama istota strówcy nabiera niedoskonałości. Konstrukcja zadowala mnie nie tylko estetycznie, ale dzieli opowiadanie na widoczne części - warto to wykorzystać sprawniej (patrz opowiadanie "Demon Laplace`a").

Do nieudanych zaliczę słabe wykorzystanie potencjału tkwiącego w takich formach, jak i samej opowieści. Brakuje mi popularnych dla wielu religii symboli, które warto tu wpleść. To nie tylko pogłębi sam tekst, ale pozwoli nabrać większego dystansu do pojęcia wiary w tą abstrakcyjną istotę. Nazwy bogów/stwórców mogą nie wystarczyć.

Dodam, że do przeczytania tego opowiadania zachęcił mnie tytuł, co działa na plus. Pozdrawiam!

P.S. Co masz przeciw pierwszoosobowej i dialogom, hę?
Po pierwsze to, że nigdy nie czułem się w nich dobry. Po drugie, że uważam je trochę za pójście na łatwiznę w niektórych przypadkach (wtedy, kiedy powieść opieramy na postaci), a jednocześnie, jeśli dłużej ciągniemy opowieść strzałem w stopę. Najlepszym przykładem jest tutaj cykl Inkwizytorski Jacka Piekary. Cykl przez pierwsze trzy książki jest ciekawy (pomijając ciągłe powtórzenia i niektóre opowiadania, które są fatalne i nie wiem jak poszły do druku), ale potem narracja głównego bohatera męczy. Przynajmniej mnie. Męczy mnie jego język, to że jest konsekwentny, to znaczy, że ja wiem jak zareaguje bohater i wiem nawet co powie- bo w takiej, a nie innej sytuacji mówi zawsze to samo. Męczą mnie jego opisy, które też często się powtarzają czy powiedzonka. Raz, dwa jest fajnie usłyszeć, że robi to co robi, ale jest naszym uniżonym sługą, ale trzeci, czwary, piąty to już kicha. Np: w Oku Jelenia udalo się Pilipiukowi uniknąć takiej monotonii właśnie z racji na to, że mieszał czasy. Wydaje mi się, że NP nie jest dobra do dłuższych tekstów. To też pokazują klasyki. Po trzecie, teraz NP jest bardzo popularna. Bardzo, bardzo. I chyba trochę na zasadzie przekory z niej nie korzystam. Po czwarte, uważam, że powinno się opanować najpierw inne narracje, a dopiero potem brać się za NP. Z różnych powodów tak uważam.  

Moim zdaniem NP sprawdza się świetnie, jeżeli autorowi uda się wykreować taką postać, która zaskoczy czytelnika wnętrzem i odbiorem rzeczywistości lub -- co się wiąże z poprzednim -- autor zna się na jakimś fachu i sprzedaje nam pewne przemyślenia, charakterystyczne dla danej profesji. Przykładem mogą być teksty Raymonda Chandlera i niektóre Kingi. Marlowe bez NP nie sprzedałby tyle sarkazmu i dystansu, a od pisarzy-bohaterów u Stephena K. po prostu czyć autentyzmem.
Jeżeli bohater ma być zwyklakiem, to rzeczywiście zawężenie perspektywy nic ciekawego nie wniesie i lepiej sobie darować. Podobne, jeżeli autorowi brakuje warsztatu i chce się porwać na dłuższy tekst.
pozdrawiam

I po co to było?

"odeszła do tych, którym byłem bliski" - od tych?

Ja lubię narrację pierwszoosobową i moim zdaniem poradziłeś sobie z nią całkiem nieźle. Szorcik w porządku, chociaż absurdalna końcówka średnio mi się podobała.

Pozdrawiam.

Męczy mnie jego język, to że jest konsekwentny, to znaczy, że ja wiem jak zareaguje bohater i wiem nawet co powie- bo w takiej, a nie innej sytuacji mówi zawsze to samo. Męczą mnie jego opisy, które też często się powtarzają czy powiedzonka.
Zastrzegam: piszę bez cienia złośliwości.
Taki być powinien w tekstach z bliskim horyzontem czasowym. Zbiorek opowiadań, powieść, wydarzenia z kilku najwyżej lat. Miałby zmieniać się z miesiąca na miesiąc? Pomijam, oczywiście, przygody traumatyczne, skrajnie szokujące itp. Dopiero w panoramie co najmniej dwóch dziesięcioleci bohater ma prawo zmieniać się w sposób wyraźny, bo dojrzewa ostatecznie lub starzeje się tak, że skleroza, demencja, co tam sobie życzysz.
Mnie raziłaby postać bez jakichś cech charakterystycznych i stałych w danym czasie. Rozchwianiec psychiczny malutkie ma, moim zdaniem, szanse na opowiedzenie spójnej historii. Jasne, rzecz gustu --- ale ja nie lubię, nie potrafię przejąć się blablaniami schizo oraz nie wiedzących, czego chcą.

Od razu zaznaczam, że kocham ich nadal. To w końcu moje dzieci. - je nadal?
Ogólnie - :D, nieźle to sobie "wykminiłeś ":)

Witaj

Całkiem to przyjemne i fajny, cyniczny styl. NRJ to jednak zdaj mi się przegięcie, Latający Potwór Spaghetti wystarczył, by mnie dostatecznie rozbawić. Zresztą i tak fragment o tworzeniu ludzi rozłożył mnie najbardziej. No cóż, czytało się pzyjemnie, ale ocen nie stawiam, bo nie mogę.

Pozdrawiam
Naviedzony

Nowa Fantastyka