- Opowiadanie: Scarlet - Czym jesteśmy przeciwko przeznaczeniu?

Czym jesteśmy przeciwko przeznaczeniu?

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Czym jesteśmy przeciwko przeznaczeniu?

Sofia opadła na łóżko, szczęśliwa, że wreszcie może spokojnie zasnąć. Cały dzień miała coś do roboty i była niewyobrażalnie zmęczona.

„Mam dopiero 26 lat, a czuję się jakbym miała 60" pomyślała zamykając oczy. Nie dostrzegła postaci siedzącej na parapecie jej okna, jakby ducha, wpatrującego się w nią spojrzeniem pełnym smutku. Postać weszła do pokoju, a z jej oczu popłynęły kryształowe łzy.

-Przecież – szepnęła nieziemskim, ulotnym głosem, delikatnym jak krople wiosennego deszczu – przecież ty masz tyle lat…

 

Nachyliła się nad Sofią, aby ją objąć, a wtedy dziewczyna otworzyła oczy i dostrzegła ją. Postać przestraszyła się i odskoczyła to tyłu.

 

-Kim jesteś? Co robisz w moim domu? – Sofia od razu się przebudziła. – A może… czym jesteś? – dodała po chwili widząc ulotność i niezwykłość osoby stojącej przed nią… Przypominała jej księżniczkę o śnieżnobiałych lokach, ubranej całej na biało, o szlachetnych rysach…

 

-Calista… – powiedziała cichutko postać, tak samo wyjątkowym głosem jak poprzednio – Nazywam się Calista.

 

Sofia poczuła przeszywający wzrok szarych oczu, jakby wbijano w nią setki igieł. Milcząco wpatrywała się w Calistę, zbyt przestraszona, aby wypowiedzieć choć słówko.

 

Calista wiedziała to. Umiała czytać z ludzkich serc. Uśmiechnęła się; Sofii wydawało się, że żyletka rozcięła jej twarz tworząc ten uśmiech – był sztuczny, przerażający, okropny.

 

-Sofio… porozmawiajmy. – powiedziała równie cicho, podchodząc do niej. Jej kroki były tak eleganckie, że dziewczyna była jeszcze bardziej przerażona.

 

-S-skąd… znasz moje… imię…? – wyszeptała.

Calista zachichotała. Było to znów nienaturalne… dlaczego? Sofia nie potrafiła tego zrozumieć.

Biała istota nachyliła się nad twarzą dziewczyny.

-Znam imiona wszystkich ludzi, ich pragnienia i…

 

W tym momencie postać jakby się zmieniła. Cofnęła się, a po jej policzkach popłynęły kryształowe łzy. Sofia miała wrażenie, że jej suknia jest zrobiona właśnie z kryształowych łez, zaś jej ciało jakby… z marmuru?

 

-Calisto? Czyżby… coś się… stało? – powiedziała, lecz po chwili zlękła się własnych słów.

-Coś się dopiero… stanie… – wyszeptała istota.

-Ha-ha… – nerwowo zachichotała dziewczyna. „Czy to jakiś koszmarny sen?" – pomyślała. „Ona… nie może być człowiekiem… ona jest… taka… potworna…"

-Masz rację.– powiedziała ze smutkiem w oczach Calista.

-…słucham?

-Nie jestem człowiekiem. Jestem potworem.

Sofia poczuła krople potu spływające po jej skroni. „Pot… skąd?".

Zobaczyła uśmieszek w kącikach Calisty. Tym razem było to coś bardziej naturalnego, ale… mrocznego? Potwornego? Złego?

 

-Czytasz… w myślach?

-Mówiłam, że czytam z ludzkich serc.

Sofia westchnęła.

-To była myśl. Neuron. Jestem naukowcem i nie wierzę w te bzdurne…

-Wiem.

Marmurowa postać patrzyła się na nią obojętnie. Jakby nic jej nie obchodziło. Znowu się… zmieniła? Sofia czuła jakby Calista miała w sobie dwie osoby – jedną współczującą i jedną obojętną, potworną. Ta potworna tym razem chyba „wygrała".

-Sofio… Nie powinnaś otwierać oczu. – znowu ten złowrogi uśmieszek. – Powinnaś… – nagle dziewczyna zobaczyła jak Calista delikatnie oblizuje swe białe wargi…jej język był tego samego koloru… – po prostu pozwolić się przytulić. – Kolejny uśmiech, mroczny i zły…

Sofia poczuła dreszcze, okropne dreszcze.

-Czemu… wydajesz się być taka…

-Okropna? Potworna? Zła?

Sofia milcząco i powoli przytaknęła. Bała się choć ruszyć.

-Bo zostałam zrodzona ze zła… – brzmiała odpowiedź.

-Ale… – zaczęła Sofia, lecz Calista położyła jej palec na ustach. Był lodowaty.

-Ze zła i dobra.

Sofia znów zaczęła się nerwowo śmiać.

-Co to ma znaczyć? Co to w ogóle ma znaczyć?! To niedorzeczne! Wbrew logice, nauce, przyrodzie, czemukolwiek!

Sofia chciała wstać, lecz zachwiała się i upadła na podłogę. Oddychała głęboko.

-Sofio. Odrzuć swe naukowe teorie i posłuchaj historii najnieszczęśliwszego istnienia jakie istnieje. Stworzone przez przypadek, zniszczone miłością dobra i zła – nie potrafi wybrać między jednym a drugim, przydzielone do pracy w której nie uda mu się nic popsuć…

-Calisto…? – wyszeptała wręcz nie dosłyszalnie Sofia patrząc na marmurową postać, obleczoną łzami z kryształu, błyszczącą niebiańsko i diabelnie zarazem.

-Zaczęło się to dnia, gdy na świat przyszło pewne wyjątkowe dziecko…

 

***

Pewnemu małżeństwu urodziła się córeczka. Wyczekiwali jej od lat, lecz byli ludźmi, którzy zapomnieli jak żyć. Dlatego zdecydowano, że Agathe zostanie właśnie ich córką. Miała być kimś ponadludzkim, więc wyglądała inaczej niż zwykli ludzie… Miała śnieżnobiałą skórę, a oczy koloru najjaśniejszego błękitu jaki istnieje.

Urodziła się również ze znamieniem na karku – małym napisem „Agathe" w języku greckim.

Małżeństwo było przerażone i po kilku latach nie wytrzymało – dziewczynka była bezuczuciowa, a jej wzrok przeszywał na wskroś. Bali jej się. Słowa w jej ustach brzmiały tak… chłodno. Nawet cudowne „mamo" jakie pragnie usłyszeć każda matka, było chłodne i okropne.

Gdy Agathe miała pięć lat rodzice postanowili oddać ją do sierocińca. Nie byli w stanie się nią opiekować; nie kochali jej, tak naprawdę nigdy.

-Agathe, posłuchaj, przepraszamy cię, ale… – tłumaczyła dziewczynce matka.

-Rozumiem. – przerwała jej dziewczynka. Jej głos był zbyt niski jak na dziecko, co potęgowało całe wrażenie. – Nie kochacie mnie i boicie się mnie. Rozumiem.

Rodzice spojrzeli się na siebie i zamilkli.

-Ej! – usłyszeli głęboki, męski głos, lekko uwodzący. – Ona nie należy do tego świata.

Matka dziewczynki odwróciła się.

-O czym pan mówi? – powiedziała kobieta, uśmiechając się nerwowo. Agathe spojrzała się na mężczyznę. Wysoki brunet, wyglądający na ~30 lat. Przystojny i seksowny. Szczupły. Patrzył się na nią, uśmiechając się szelmowsko.

-Nie patrz się pan tak na nią! – powiedział ojciec dziewczynki.

-Przecież on tylko się do mnie uśmiecha. – powiedziała Agathe. Rodzice byli zdziwieni słysząc odrobinę jakichś uczuć w jej głosie. Jakich? Miłych. Chyba. Miłych dla niego.

-Kim pan jest? – powiedziała przerażona kobieta.

-Ona jest z tego samego świata co ja. – powiedział i zapalił papierosa. – Oddajcie mi ją.

-Że co?! Agathe…wracaj!

Lecz dziewczynka podchodziła już do tajemniczego mężczyzny, uśmiechając się lekko.

-Lucifer… -szepnęła cichutko, z szacunkiem i… miłością? Albo czymś podobnym. Jej uczucia były trudne do zdefiniowania. Mężczyzna ucałował jej malutką rączkę.

-Nie martwcie się. – mężczyzna rzucił papierosa na ziemię, a ten zniknął. – Ona wraca do domu…

Objął delikatnie dziewczynkę, śmiejąc się złowieszczo i oboje zniknęli.

 

Byli w miejscu, które nie zna końca. Które jest czymś pomiędzy światem żywych i umarłych.

-Agathe… jesteś istnieniem zrodzonym z dobra.

Dziewczynka spojrzała się na niego.

-Dobro jednak nie potrafi żyć bez zła. Jak światło bez ciemności, woda bez ognia, i tak dalej… Dlatego… Abaddonie!

Z ciemnych zakamarków wyszedł młody chłopiec, o idealnie kruczoczarnych włosach i rubinowych oczach, szczupły i „seksowny"… o ile tak można nazwać siedmioletniego chłopca… Cóż, w tym świecie można. Podszedł do Agathe… Cofnęła się przestraszona o krok, ale chłopiec tylko klęknął i pocałował jej delikatną dłoń, wpatrując się w jej błękitne oczy swymi – rubinowymi.

-Witaj. – powiedział. Jego głos nie był chłopięcy; głęboki jak Lucifera. Dziewczynka spojrzała na Lucifera, a potem Abbadona. I zrozumiała. Dygnęła lekko, delikatnie wysuwając dłoń z jego dłoni. Stali teraz naprzeciwko wpatrując się w siebie; on był trochę wyższy od niej.

-Witaj. – odpowiedziała swym niskim, kobiecym głosem, lecz tym razem nie był bez uczuć; był pełen ciekawości, radości, oczarowania? Zadziwiająca mieszanka.

Jego usta ułożyły się w ten szelmowski uśmieszek Lucifera; jej w delikatny uśmiech niewinnej dziewczyny.

-Dobro i zło… – szepnął Lucifer patrząc na nich.

 

To wydaje się być przedziwne i nienaturalne, lecz istnieją miejsca w których było to całkiem normalne. Żyli razem w tym samym miejscu; uczyli się tego co mieli robić. Ona tworzyła i rozprzestrzeniała dobro. On niszczył i rozprzestrzeniał zło. Nie walczyli ze sobą – taka jest rzeczywistość. Dobro żyje wraz ze złem. Czasem jednego jest więcej, czasem drugiego. Ale w końcu wszystko się wyrównuje.

 

Ona stała się Stworzycielką. On stał się Śmiercią. Kochali się, nie potrafili bez siebie żyć, a uczucia okazywali tylko sobie nawzajem, mieli tylko siebie. Byli jednością.

 

Ale miłość potrafi być zabójcza…

 

***

-Zabójcza…? – spytała szeptem Sofia. Była ciekawa końca tej historii… Nie zastanawiała się nad jej prawdziwością, była opowiadana takim głosem, było czuć że to musi być prawdziwe…

Po policzkach Calisty spłynęły kolejne łzy.

-Dobro i Zło potrzebuje siebie, aby żyć. Ale… coś co powstaje z dobra i zła… jest… potworem…

 

Sofia doznała olśnienia.

-To znaczy… że… ty… – mówiła patrząc szeroko rozwartymi oczami na Calistę.

-Owszem. – odpowiedziała obojętnie Calista. – Jestem córką Dobra i Zła.

-Ale… ona tworzy, on niszczy… co… robisz … ty? – Sofia patrzyła się przerażona. Czuła, że pot wręcz się z niej leje, a całe ciało ją boli…

-Sofio, mój los to los nieszczęśnicy, która nigdy nie zazna szczęścia. Oboje bardzo mnie żałowali. Przepraszali… Nie jestem zła, ale jednocześnie jestem… Widzisz… tym jest moja tragedia…I dlatego przychodzę do takich nieszczęśników jak ja… Przypomnij sobie swoje życie…

Sofia zadrżała. „Ona ma rację…" – pomyślała. „Nigdy na nic sama się nie zdecydowałam, nigdy nie byłam szczęśliwa, nigdy do niczego nie dążyłam… nigdy o nic nie walczyłam, zawsze się bałam…"

-Czy to znaczy… – zaczęła Sofia, ale Calista położyła swój lodowaty palec na jej ustach i szepnęła wprost do jej ucha:

-Czy… zmienisz to…?

Sofia się roześmiała.

-Calisto, przecież to niemożliwe…

Calista spojrzała się na nią obojętnym… i smutnym wzrokiem.

-Rozumiem. – powiedziała, po czym pocałowała Sofię, która poczuła zimno w całym ciele, a potem umarła w rękach Calisty, a ta zapłakała nad nią ostatni raz. Położyła ją do jej łóżka.

-Widzisz Sofio… Wystarczyło, żebyś nie otworzyła oczu… Umarłabyś spokojnie, bez opowieści wywołującej silne uczucia… Ciekawość to…

Calista spojrzała się w niebo.

-Lecz czym my jesteśmy przeciw przeznaczeniu…?

Koniec

Komentarze

Niestety całość wygląda dosyć dziecinnie, zdania są banalne, podobnie jak i cała fabuła. Chociaż i tak nie wygląda to znowu najgorzej. Głównie warto zwrócić uwagę na zapis dialogów, przecinki itd. Generalnie nie zamierzam się czepiać, bo widać, że coś tu jednak jest. Chociaż głównie opierasz tekst na dialogach, to jest też miejsce dla jako takich opisów, widać, że się starasz.
Musisz więcej popracować. Nie będę oryginalny, ale każdy (pewnie) Ci to powie. Dużo czytać! Dużo pisać! Będzie lepiej.
Pozdrawiam gorąco

Chyba nie do końca zrozumiałem zamysł. Dużo "ważnych" informacji i kilku bohaterów w bardzo krótkim tekście i chyba się pogubiłem. To oczywiście bardzo subiektywne odczucie. Więc może kto inny akurat się w tym super odnajdzie.

Myślę, że Redil ma rację. Potrzebujesz więcej doświadczenia, bo błędów trochę jest. Z kilku które mnie udeżyły to :
- dużo "ultności" obok siebie.
- wszystkie "jakby" bym wyciął. One nic nie dają. Postać jakby się zmieniła/Postać się zmieniła.
- nie dokońca zrozumiałem fragmentu o czytaniu z ludzkich serc. "-Mówiłam, że czytam z ludzkich serc." - no właśnie nie mówiłaś. To mówił narrator.
- troszkę mi zgrzyta w uchu "najnieszczęśliwszego istnienia jakie istnieje"

Jak dla mnie byłoby to coś fajnego gdyby to rozwinąć do kilkunastu stron. Too much info.
Pozdrawiam

Coś z tym tytułem nie tak... Brzmi trochę jak kalka z angielskiego. Nie lepiej "wobec przeznaczenia"?

Nowa Fantastyka