- Opowiadanie: MadelineFerron - Anegdoty z życia wzięte

Anegdoty z życia wzięte

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Anegdoty z życia wzięte

Dla tych co nie zrozumieją, proponuję zostać wątpliwie szczęśliwym posiadaczem etatu w jednej z większych korporacji.

Wystepują:

 

Elf z pulchną buzią, otoczoną blond włosami o licznych prześwitach i zakolach mocno zarysowanych nad czołem, okragłym brzuszkiem wylewającym mu się zza pasa spinającego mocno przybrudzone szaty, zwany Filemonem , oraz chuderlawej postury, niewysoki jak to bywa, wąski w ramionach, z rzadkim marchewkowym zarostem krasnolud zwany Bonifacym>

 

I

 

-Ależ mówię ci, że na sarnę najlepszy jest topór– odparł zirytowany Bonifacy, odziany w przydługawy kirys gdzie spod dolnej części wystawały tylko buty, a naramienniki sięgały za łokcie utrudniając tym samym zginanie się wyżej wymienionych, skradając się w kierunku polany, na której beztrosko pasło się stado łani z dorodnym jeleniem pośrodku.

-Skądże znowu, tylko łuk – Filemon utrzymywał swą linie obrony.

-A ja ci mówię że topór . W końcu drzewo ścinam toporem – Krasnolud nie dawał za wygraną.

-Ale drzewo stoi – Elf prawie wystawił mu język, zadowolony że przedstawił właściwy argument

-Łania tez w końcu stanie – Nie dał się zbić z tropu Bonifacy.

Stado, korzystając ze sprzeczki obydwu, znalazło czas by zinterpretować zapach przywiany im przed nozdrza przez zachodni wiatr i rzuciło się do ucieczki.

Dwóch kompanów widząc to, ruszyło w pogoń. Drobny krasnolud potykając się o konary, lub być może o własne buty, wywinął koziołka, ale dzielnie jak na niego przystało, po znalezieniu się na swoim zadku , uniósł go , razem z całą zbroją, szczelnie otulającą ta i ową cześć ciała i ruszył dalej, zostając jednak w tyle za zwinniejszym nieco elfem, któremu jednak ciążył napełniony, jak sam tłumaczył strawą a inni trunkami, brzuszek.

Sarny z gracja pędziły przed siebie. Gdy Bonifacy uznał, że jeszcze chwila i nadmiar potu spływającego mu z czoła, który pojawił się jednak zbyt szybko według jego rozliczeń, zaślepi mu zaraz oczy, krzyknął:

-No strzelże do niej z tego luku, niech stanie.

Filemon posłusznie, niczym w transie zatrzymał się, omal nie pchnięty na kolana, wpadającym na niego krasnoludem, naciągnął cięciwę i strzelił. Świst strzały rozdzierający powietrze zakończył się jękliwym kwikiem.

Jeden popychając drugiego, podbiegli do swego łupu. Bonifacy zamachnął się dzierżonym w dłoni toporem i wykonał mistrzowskie ciecie, wprost w krtań wykrwawiającej się łani.

-A nie mówiłem? Na sarnę najlepszy jest topór – Skwitował z dumą.

 

II

 

Bonifacy wyszedł przed chatę, którą od kilku dni zamieszkiwali z jego przyjacielem imć Elfem, przecierając oczy. Poprzednie domostwo opuścili, bo je strachy jakieś czy inne bezeceństwo nawiedzało, szczególnie nocami gdy przy poprzedzającej je wieczerzy, zbyt dużo trunków ubywało z sukcesywnie dostarczanych przez chuderlawego krasnoluda beczułek.

Na podwórku ujrzał dołek. Nie było to jakieś tam wgłębienie, które można by ominąć nic sobie z niego nie robiąc, ale dziura w którą przy złym obrocie sprawy wpaść by mogła i cała noga do kostki.

-Filemonie zacny mój kompanie, a wstańże i chodź no tu prędko – zakrzyknął zrozpaczonym tonem krasnolud, grzebiąc paluchami po podbródku w pozostałościach tego, co miało niby imitować zarost.

Elf wyrwany z zadumy nad problemem natury egzystencjonalnej, czy kromkę chleba podnieść do ust lewą czy prawą dłonią, stanął w drzwiach domostwa.

-Patrz, wczoraj tu była kałuża – Bonifacy miał prawie łzy w oczach.

-A dziś jest dołek – skwitował filozoficznym tonem Filemon.

-Dołek? Dołek?!- powtarzała z narastająca irytacja istotka, mniejsza co najmniej o głowę od przyjaciela. Krasnolud wyrwał sobie, z przesadnie nazywanego broda zarostu, kolejne trzy włosy i w przypływie narastającej w nim złości, podbiegł poczłapując i chwycił za deskę ławeczki, stojącej tuż przy chacie, wyrywając całą sztachetkę wraz z mocującymi gwoździami. Rzucił ją na wyżej wymienione wgłębienie dobijając parokrotnie butem, dla podkreślenia powagi sytuacji lub żeby lepiej zapadła się w ziemię.

-Teraz będzie trudno siedzieć i patrzeć w niebo, delektując się zawartością tej pięknej, okrągłej beczułki stojącej w kącie– stwierdził głęboko zasmucony elf, a w jego tonie dało się wyczuć niepomierny żal z powodu powyższego faktu.

W krasnoludzie zawrzała krew kolejny raz dzisiejszego poranka. Podreptał raźnym krokiem do studni stojącej na podwórzu i swoimi chudymi, acz silnymi łapskami chwycił za belkę służąca jako kołowrót i szarpnął. Mocno już przepróchniała, dała się łatwo wyrwać ze swego miejsca i unieść dumnemu Bonifacemu w stronę ławki. Tu jednak pojawił się problem, bo belka nijak nie chciała zastąpić deseczki w ławce. Po paru próbach upchnięcia jej na miejsce powyższej, zwalił ją pod ścianą i obaj usiedli. Nie minęło południe i kolejny dylemat pojawił się na horyzoncie. Jak wodę ze studni zaczerpnąć, konieczną do popicia palącego po gardłach, trunku z beczułki. Kompani rozochoceni gorzałka, buzującą im już w żyłach , wpadli na kolejne rozwiązanie iście godne Salomona – zrobią nowy kołowrót. Potrzeba im tylko solidnej beli. Przeszli całe obejście w poszukiwaniu takowej. Bonifacy zajrzał do chaty, dumając nad tym czy może tam jakiejś nie przeoczyli, po czym dało się słyszeć skowyt zachwytu:

– Maaaam – I szarpnął za kłodę ponad głową. Tego już nadgryziona zębem czasu strzecha nie wytrzymała i runęła na klepisko.

 

III

 

Znany nam już Krasnolud z imć Elfem, spacerowali, a może to za górnolotne słowo, po prostu szli piaszczystą droga. Maszerując leniwie Filemon pogwizdywał usiłując naśladować kwilącego w zaroślach rudzika, ale nawet wróbel powstydził by się takiego ni to skrzeku ni pisku. Bonifacy, ze spuszczonym na kwinte nosem, co sugerować by mogło, że jest nie w sosie, co rusz wyrywał źdźbło przydrożnej trawy i nawijał je sobie w koło palca lewej ręki. Powodem jego smętnej miny była nuda. Nie potrafiąc docenić uroków natury jak jego kompan, zupełnie i zwyczajnie nudził się już od ponad godziny.

Wtem przystanął.

-Patrz – rzekł głosem odkrywcy i wskazywał coś swoim uzielenionym paluchem.

Filemon spojrzał z uwaga na piach, trawę, potem znów na piach, ale pomimo, że zmarszczył brwi niewiele mu to pomogło.

-Co? – spytał głosem ni mniej ni więcej tylko wiejskiego głupka.

-Jak to co? Nie widzisz? Ślimak – obruszył się karzeł podciągając opadające nogawice, jakby czuł się urażony tym że jego przyjaciel nie docenił takiego odkrycia

-No… ślimak… -zająknął się elf drapiąc się po mocno przerzedzonych, opadających mu do ramion jasnych lokach Nie bardzo wiedząc czy jego towarzysz nie kpi z niego.

-Patrz, a tam drugi – szepnął z rozanieloną mina Bonifacy.

I wypadki potoczyły się w nad wyraz zadziwiającym tempie.

Uradzili, że zrobią wyścig. Wyznaczyli powyrwanymi wiechciami trawy trasę, ale na ich nieszczęście ślimaki nie podzielały zapału i bardziej interesowała je zielona, smakowita barierka niż sama rywalizacja. Poddali rozwadze także myśl pomalowania zawodników, gdyż obaj wyglądali prawie identycznie, co by nie pomylić ich w ferworze zmagań, ale zarzucili ten pomysł z braku odpowiednich substancji tudzież narzędzi by wprowadzić go w czyn. Po prawie półgodzinnej walce ze zbaczającymi wciąż ślimakami, popychanymi to kijkiem to palcem, jeden z nich dotarł do mety. Jakaż była radość krasnoluda gdy ustalili, że to jego zawodnik zwyciężył.

– Wygrałem, wygrałem!- darł się w niebogłosy, aż dudniło po okolicy. Podskakiwał z radości, aż rozdeptał ślimaka butem.

Koniec

Komentarze

" Anegdoty z życia wzięte " - literówka w tytule. 

 Dość zabawne perypetie dwóch niezdarnych przyjaciół - przypomniała mi się animacja czecho-słowacka pt. "Sąsiedzi". To na plus. Minusem są zaś błędy: literówki, błędny zapis dialogów, permanentnie zjadasz "ogonki" i nie stosujesz spacji. Masz jeszcze możliwość edycji. Pozdrawiam

Mastiff

Mam prosbę jak juz sie bawicie w etatowych korektorów to pokażcie mi chociaż palcem gdzież to ja zgubiłam spację, ogonek ( ten się przyznaję zjadam i nie widzę czasem), albo co nie tak jest w zapisie dialogów ( ponoć gdy zdanie zawiera opis czynnosci xzwiązanej z wydobtywaniem sie głosu pisze je sie mała litera w innym wypadku dużą, oraz po wypowiedzi nie ma kropek, to przyswoiłam chyba, że coś jeszcze pogubiłam)

Odnośnie zapisu dialogów, polecam: http://www.fantastyka.pl/10,4550.html


Taki przykład zdania napisanego wyraźnie w pośpiechu, bez poświęcenia chwilki na korektę: -Patrz a tam drugi - szepnął z rozanieloną mina Bonifacy 

Brak przecinka przed "a", nie wspominając już o kropce na końcu zdania, która jest przecież bardzo ważna. To dość elementarne błędy. Wspomnianej kropki brakuje kilkakrotnie. Trudno skupić się na treści, kiedy forma naszpikowana jest takimi potworkami. Można odnieść wrażenie, że autor nie szanuje odbiorców, a przecież wiemy, że jest inaczej ;) Wystarczy kilka minut dłużej nad opowiadankiem, drobne poprawki i już łatwiej skupić się na fabule.
 

- Milcz, milcz, nieszczęsny! - zawołala mloda kobieta. - Chcesz mnie zgubić?
- Widzisz, pani, że grozi ci jeszcze niebezpieczeństwo, gdyż jedno slowo cię tak przeraża. Proszę - mówił dalej d'Artagnan, ściskając jej rękę i mierząc ognistym spojrzeniem - bądź wspaniałomyślna i zaufaj mi. Czy w moich oczach nie widać poświęcenia i sympatii dla pani?
- O tak - odrzekła pani Bonacieux. - Pytaj więc o moje tajemnice, te ci zdradzę.Tajemnice innych to według mnie co innego.
- Dobrze - powiedzial d'Artagnan - chcę je poznać tylko dlatego, że mogą wywrzeć  wplyw na pani życie, muszą więc być także moimi.
- Strzeż się  tego ! - zawołala młoda kobieta głosem tak poważnym, że  d'Artagnana przeszedł mimowolny dreszcz. - Nie mieszaj się do niczego, co nalezy do mnie, ....
Wyimek z " Tzech muszkieterów"  w tłuimaczenie Klemensa Łukasiewicza.Świetna ksiązka, jeżeli chce się opanować sztukę zapis dialogów. Polecam.
Podrowienia.

(...) to przyswoiłam chyba, (...).
Wiesz, w tym tempie przyswajania sobie tego i tamtego, czyli po jednej zasadzie na jeden tekst, dość długo to może potrwać...
Nie mam etatu w żadnej z większych korporacji, ale i tak nie wiem, na czym Twój dowcip polega.

No własnie pewnie dlatego:)
Ale jakoś nie bardzo mam ochotę pisać instrukcję obsługi i pozostawię puentę w domyśle.

Nie podobało mi się. Takie bla, bla, bla o niczym. W miarę przyzwoicie napisane.

 

Wiem chyba za to, na czym polega nawiązanie do etatu w wielkiej korporacji. Jako jeden z tysiąca trybików masz nudne, bezproduktywne zadania, więc czas umilasz sobie pisząc takie tekściki.

 

Pozdrawiam.

Przeczytane, ale bez większej rewelacji. Spodziewałem się czegoś zabawnego z delikatnym morałem.

Raczej do funkcjonowania części dużych korporacji.
1. Nigdy nie kłóć sie z szefem, że masz lepszy sposob by coś rozwiązaś, bo i tak ci udowodni że jego na wierzchu.
2. Jeśli łata sie dziury nie tym/kim co należy, to zawsze powstanie w końcu na tyle duża, że cos się rozleci.
3. Nie wyrywaj sie przed szereg. (tu już chyba nie musze dodawać "bo cię zdepczą")

Ale widocznie mam zupełnie inny tok myślenia i dla mnie jasne, okazało sie dla innych niezrozumiałe.

@AdamKB a tak na marginesie, to gdzie mi sie spieszy?:)

Nowa Fantastyka