- Opowiadanie: alabert - Tylna Straż (cz. IV)

Tylna Straż (cz. IV)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Tylna Straż (cz. IV)

-Wrzątek! Uwijać się tam, bo łby pourywam!- krzyk Gebira był słyszany prawie w całej twierdzy.

Zbliżała się północ. Szturm rozpoczął się o zmierzchu. Jak na razie obrońcy twierdzy radzili sobie całkiem nie źle.

Jednak kapral zdawał sobie sprawę, że to dopiero pierwszy szturm, pierwszy z wielu. Wiedział też, że niedoświadczeni obrońcy strącą w końcu nadzieję. Ale tym postanowił martwić się później. Na razie starał się odeprzeć delvińczyków spod murów Tynicum.

Ymka starał się nadzorować łuczników. Pozostałych ośmiu żołnierzy z mieczami broniło murów. Być może było ich nie wielu, ale szturm też był nie za wielki. Delvińczycy, którym pomimo lejącego się wrzątku i strzał łuczników, dostali się na mury szybko tracili głowy od mieczy żołnierzy z chorągwi smoka.

Gebir podbiegł do murów, widział jak chłopi wylewali z kadzi wrzątek prosto na głowy szturmujących. Pomimo to udało im się przystawić dwie drabiny . Jeden za drugim wspinali się na nie. Pierwszy nagle odpadł od drabiny, z jego szyi wystawał drzewiec strzały. To Ymka wycelował idealnie. Znów wrzątek polał się na głowy szturmujących i drabiny opustoszały. Na ziemi leżeli martwi delvińczycy, ci, co mieli mniej szczęścia i zostali poparzeni zwijali się z bólu, próbowali uciekać, ale z poparzonymi oczami nie mogli daleko biec. Inni, którzy spadli z drabiny czołgali się z połamanymi nogami, rękami, przetrąconymi kręgosłupami. Na nich spadały kolejne fale wrzącej wody.

Nagle na murach, niemal znikąd, pojawił się mężczyzna w zielonym płaszczu, na stójce tuniki połyskiwał, w świetle księżyca i ognisk na dziedzińcu twierdzy,srebrny trójkąt.

-To porucznik, który był w poselstwie– nim Gebir dokończył tą myśl zamachnął się toporem.

Czuł jak topór lekko przecina powietrze, nagle poczuł opór. To ostrze rozerwało kolczugę i wbijało się w ciało porucznika na wysokości piersi. Kapral niemal poczuł jak topór zatrzymał się na kręgosłupie młodego oficera. Delvińczyk wypluł fontannę krwi z ust. W jego oczach malował się ból i strach. Przechylił się i spadł z murów, z jego płuc, przez usta, wraz z krwią wypłynął przeraźliwy krzyk. Gebir tylko nieco się zaparł stopami o mur, aby ciało delvińczyka nie pociągnęło go za sobą. To lepsze niż męczyć się z wyszarpaniem topora z ciała, była to jedyna myśl, jaka przyszła do głowy elfowi.

-Wycofują się! – Ymka krzyczał do swojego kaprala, ale te dwa słowa, sprawiły, że wszyscy poczuli ulgę, a chłopi i mieszczanie, którzy nigdy wcześniej nie mięli broni w ręku, a teraz zmusili regularne wojsko do odwrotu, poczuli dumę.

– Straże na mury! Reszta spać.– Gebir zanim wydał to polecenie, sam się przekonał, że delvińczycy zakończyli szturm– Ymka do mnie!

– Jestem– Ymka w mgnieniu oka znalazł się przy swoim kapralu.

– Niech w każdej warcie będzie przynajmniej jeden nasz żołnierz. Każda warta po dwie godziny, ty sobie daruj warty, będziesz mi potrzebny– Gebir odkąd Jeryk ich opuścił, traktował Ymke jak swojego zastępcę. – Dobra robota! – Krzyknął do wszystkich obrońców– Możecie być z siebie dumni! Doborowe wojska delfiny nie dały wam rady! – Gebir oczywiście wiedział, że chorągiew Neptun, która przypuściła pierwszy szturm, nie była wcale doborowa, wiedział też, że o wiele łatwiej jest się bronić niż atakować. Wiedzieli to tez jego żołnierze, ale ci chłopi, mieszczanie potrzebowali pochwały od swojego dowódcy. Potrzebowali wierzyć, że dokonali czegoś nie zwykłego.

-Ymka, niech przygotują olej i smołę– Gebir podczas pierwszego szturmu kazał użyć wrzątku, ale wiedział, że wrzątek nie jest najlepszym środkiem do ostudzenia zapały szturmujących. O wiele lepiej do tego nadaje się olej i smoła, ale tych mieli nie wiele. Wiedział też, że pierwszy szturm ma tylko sprawdzić obrońców, dla tego oszczędzał smołę i olej. Najdalej za dwa dni delvińczycy ściągną katapulty, balisty i wieże oblężnicze. Wtedy i smoła będzie potrzebna i straty wśród obrońców będą większe. Tej nocy chorągiew Neptun do szturmu rzuciła z trzystu żołnierzy, stracili około dwustu. Obrońcy mieli tylko dwóch rannych.

Katapulty, balisty, wieże oblężnicze sprawią, że obrońcy też poznają smak śmierci. Dla żołnierzy to normalna rzecz, ale obrońcy twierdzy nimi nie byli. Gebir nie bał się machin oblężniczych. Bał się reakcji ludzi, którzy z dnia na dzień stali się żołnierzami, na skutki użycia tych machin.

*

– Ruszamy do Tynicum– Hage mówił to z właściwa sobie obojętnością.

– Cała chorągiew Uran?– Fafnir wyraźnie nie był zadowolony z rozkazów. Nikt nie chciał brać udziału w oblężeniu. Długa walka, duże straty własne.

-Nie. Tylko nasza brygada. Mamy wzmocnić chorągiew Neptun i Jyde.

– Wzmocnić? Dwie chorągwie nie są w stanie utrzymać okrążenia?

– Rotmistrzu…– Hage popatrzył na Fafnira spode łba– Niech brygada szykuje się do wymarszu.

Fafnir nie ciągnął dalej rozmowy. Przekazał rozkaz wymarszu wachmistrzowi, sam poszedł przygotować swojego konia, tylko duchu klął. Klął na Hage– pewnie ten idiota sam zgłosił brygadę do oblężenia, klął na erla, który wydał taki rozkaz. Lista przekleństw była naprawdę długa, bo zanim rotmistrz zdążył, każdego znanego mu człowieka, obdarzyć odpowiednim przekleństwem, brygada była już gotowa do wymarszu. Ten fakt uzmysłowił Fafnirowi, że każdego dnia, nieubłaganie, wydłuża się lista ludzi, którzy go wkurzają. O dziwo, lista ta całkowicie pokrywa się z listą osób, którym miałby ochotę powiedzieć: Całuj mnie pan w dupę!

– Rotmistrzu!

– Całuj mnie pan w dupę! – Fafnir, wyrwany ze swoich rozmyślań, zupełnie bezwiednie rzucił te słowa. Na szczęście to wachmistrz przyszedł zameldować, że brygada jest gotowa do wymarszu.

-Ja… ja tylko….ja chciałem…– wachmistrz mocno zdziwiony reprymendą od oficera zaczął się jąkać.

– Widzę, że brygada jest gotowa do wymarszu! Wracajcie do swoich ludzi!- Fafnir nie miał zamiaru ani przepraszać ani wyjaśniać swojego zachowania wachmistrzowi.

-Brydadaaa! Zaaa mną!- rotmistrz krzyknął siedząc na koniu. Podjechał do barona Hage– Brygada gotowa do wymarszu.

Ruszyli w szyku marszowym. Baron Hage ze swym rotmistrzem jechali na czele. Słońce zaczęło wschodzić, do wieczora powinni dotrzeć do Tynicum. Dopiero koło południa rotmistrz się odezwał.

– Powinniśmy zrobić postój. Myślę, że te łąki były by dobre.

– Dajcie rozkaz do postoju– Hage doskonale wiedział, że już najwyższa pora dać odpocząć i ludziom i koniom, ale był ciekaw, kiedy rotmistrz się odezwie.

Żołnierze rozsiodłali konie, aby te mogły swobodnie pożywić się trawą, sami zdjęli kolczugi. Część się wygodnie wyciągnęła na łące, inni zaczęli spożywać swoje racje żywnościowe.

-Ciekawe czy ten idiota wystawi straże? – rotmistrz tym razem nie miał zamiaru przypominać baronowi o tak podstawowym obowiązku. Hage nie był aż takim idiotą, aby nie wiedzieć, że powinien wystawić straże, ale teraz był ciekaw czy Fafnir przełamie swoją niechęć do dowódcy. Koniec końców straży nie wystawiono. Wtedy jeszcze ani baron, ani rotmistrz nie wiedzieli, że ich upór doprowadzi do zagłady całej brygady.

*

-To chorągiew Uran. Myślę, że tylko jedna brygada. W dodatku nie wystawili straży, konie rozsiodłali– porucznik Hiro aż zrobił się czerwony. Miał nadzieję, że Mendog zgodzi się na atak.

-Konie rozsiodłane, żołnierze rozbrojeni, żadnych straży. To musi być zasadzka– brygadier nie mógł zrozumieć skąd taka niefrasobliwość delvińczyków. Najprostszym wyjaśnieniem było to, że delvińczycy przygotowali zasadzkę.

– W odległości co najmniej trzech godzin nie ma ani jednego żołnierza Delviny, po za tą brygadą– porucznik Uriel nawet nie zsiadł z konia, gdy składał meldunek.

-Atakujmy. W najlepszym wypadku rozbijemy brygadę, w najgorszym zginiemy w walce. Przecież i tak nie będziemy żyć wiecznie– kapitan Bige siedział oparty o drzewo.

-Kapitanie, przygotujcie brygadę do ataku.– Mendog wiedział, że musi zaatakować. To chorągiew Uran pod Syrinelium rozbiła ich chorągiew a opowieść Jeryka, o tym jak potraktowali jeńców, znał już każdy żołnierz w brygadzie.

Brygada zatrzymała się przed wzgórzem Peruna. Mendog zsiadł z konia i w towarzystwie kapitanów Bige i Rolina udał się na szczyt. Ich oczom ukazał się widok, o jakim każdy dowódca może tylko marzyć. Żołnierze wroga obozują na łące u podnóża wzgórza, i brak straży.

-Bige, ty ze swoimi ludźmi obejdziesz wzgórze od zachodu. Rolin ty od wschodu. Zaatakujecie, gdy my uderzymy ze wzgórza– Mendog ruszył do swoich ludzi.

-Poruczniku– brygadier mówił do Uriela– weź dwudziestu ludzi i dołącz do kapitana Bige, ale nie atakuj, wyjdź na ich tyły. Dobijesz tych, którym uda się uciec. Nikt. Rozumiecie? Nikt ma nie przeżyć! Zostawcie tylko ze dwóch oficerów, może wyciągniemy od nich informacje.

Hiro nie miał zamiaru brać jeńców. Nie, dlatego, że to żołnierze chorągwi Uran, która ich pobiła, nie dla tego, że z ich rak zginął Dury, ale dlatego, że wymordowali jeńców. Zamordowali porucznika Eryliona. Hiro nie był jedynym, który tak myślał. Rolin też nie miał zamiaru nikogo zostawić przy życiu.

Mendog z około trzystu ludźmi zbliżył się do szczytu wzgórza Peruna. Pozostałych dwustu zabrali ze sobą Bige i Rolin.

-Smoook!- Krzyknął brygadier i ruszył na delvińczyków.

-Śmieeerć!- Odpowiedzieli jego ludzie i trzystu konnych runęło ze wzgórza.

-Alarm! Na koń!- Fafnir wiedział, że jest już za późno. Widział, jak żołnierze dobywają mieczy, kilku udało się dosiąść koni na oklep. Coś go zdziwiło, przez chwilę nie wiedział co. W końcu zrozumiał. Nikt nie uciekał. Nawet jeden żołnierz z jego brygady nie rzucił się do ucieczki. W mgnieniu oka wszyscy stali w szyku, bez kolczug, hełmów, ale z mieczami i tarczami w dłoniach.

– Fafnir! Falnga! Falanga!- Hage, ku zdziwieniu rotmistrza wydał sensowny rozkaz, i to taki, na który sam Fafnir nie wpadł. Falanga, szyk lekko zbrojnych piechurów, był dla nich jedyną szansą.

– Czworobok! Formuj czworobok!- Hage już zauważył konnych pędzących od zachodu.

Mendog nigdy nie widział, aby ktokolwiek tak szybko uformował falangę. Pierwszy szereg, a zanim drugi i trzeci, pękł od samego impetu uderzenia koni. Dopiero czwarty szereg stawiał skuteczny opór. Bige rozpłatał jednym uderzeniem miecza głowę żołnierza, ale zaraz jego miejsce zajął kolejny, z następnego szeregu. Kapitan ze zdziwieniem spostrzegł, że żołnierz, który stał przed nim, jest osłaniany tarczą przez swojego sąsiada z lewej, zaś stojący po prawej próbuje zaatakować kapitana. Hiro nagle poczuł ból w prawym udzie, zobaczył, że w miejscu skąd promieniuje ból sterczy bełt. Hiro postawił dęba swoim ogierem, gdy koń opadał na ziemie przednimi kopytami stratował delvińczyka stojącego przed nim. Porucznik uderzył mieczem w szyję stojącego po lewej stronie żołnierza, ten padł. Skwyńczycy wyrąbywali coraz większa lukę w szeregach obrońców. Szyk powoli pękał.

-Przejmij dowodzenie!- Mówiąc to Hage, oparł się o ramię swojego rotmistrza. Fafnir już miał krzyknąć baronowi prosto w twarz: Całuj się pan w dupę! Nie zrobił tego, bo widok barona wprawił go w osłupienie. Hage opierał się o niego lewym ramieniem, zaś prawe ramię trzymało się reszty ciała tylko na strzepie skóry, tam gdzie do niedawna baron miał lewo oko był już tylko krwawy strzęp ciała.

– Zabrać barona!- Fafnir chyba po raz pierwszy poczuł coś, co można by nazwać szacunkiem do swojego dowódcy.

– Fafnir! Ratuj moją brygadę!- Hage nie był już w stanie stać na nogach. Dwóch ludzi zaniosło go do środka czworoboku.

-Trzymać szyk! Do cholery! Trzymać szyk!- Rotmistrz doskonale wiedział, że bitwa zbliża się do końca. Chyba po raz pierwszy w życiu myślał o tym jak ocalić życie.

Szyk delvińczyków już całkiem się rozpadł. To już nie była bitwa a rzeź. Fafnir chciał sięgną po kuszę, ale w tym momencie wyrósł przed nim konny. Wyraźnie widział czarną różę na złotym płaszczu.

-Przynajmniej zginę z ręki oficera– to była ostania myśl, jaka zagościła w głowie rotmistrza z brygady Smoka chorągwi Uran. Nawet nie poczuł bólu, po prostu zapadła ciemność.

*

– Najwyższa pora zmienić taktykę– książę Dagome był coraz bardziej poirytowany.

– No, zmienić taktykę– hetman Zigismund wydawał się być raczej mało zainteresowany propozycjami swego księcia.

-A to my mamy jakąś taktykę?– Kanclerz Birgun kierował to pytanie do hetmana.

– Kanclerzu, nie rozumiecie sztuki wojennej– Hetman aż poczerwieniał.

– A no nie rozumiem. I szczerze mówiąc nie bardzo wiem, po co nam taktyka, skoro dzięki niej straciliśmy połowę królestwa w niespełna trzy tygodnie. Tak sobie myślę, hetmanie, że ja też byłbym w stanie przegrać wszystkie bitwy i oddać Delvinie połowę królestwa. O przepraszam, księstwa, bo nasza taktyka doprowadziła do tego, że dziesięć lat temu utraciliśmy Lublinensum. I Najjaśniejszy Pan, nie może się koronować. Swoją drogą ta sama taktyka nie pozwoliła nam odzyskać Lublinensum przez dziesięć lat!

Hetman Zigismund był wściekły, żeby jakiś kanclerz obrażał jego geniusz wojenny. Hetman uważał się za geniusza, ale ani dowódcy Tissotum, którzy zajęli Lublinensum, ani teraz, dowódcy Delfiny, najwyraźniej nie wiedzą, że hetman Skawynii jest geniuszem wojny.

– Od tej chwili będę osobiście dowodził naszymi wojskami– książę Dagome miał podobne zdanie na temat taktyki swojego hetmana.

-Ależ Najjaśniejszy Panie– Hetman próbował protestować.

– Po pierwsze prosiłbym, aby nie tytułować mnie „Najjaśniejszym Panem”, bo, jak słusznie zauważył kanclerz nie jestem królem. Spójrzmy prawdzie w oczy ostatnie dziesięć lat to jedno wielkie pasmo naszych klęsk. Faktycznie, jest prawdą, że hetman najwyraźniej nie jest geniuszem taktyki. Jednak prawdą też jest– tutaj książę spojrzał znacząco na kanclerza– że i wojna i dyplomacja nie idą nam najlepiej. Więc chyba kanclerz też nie jest orłem dyplomacji.

Dziękuję wam za radę panowie– książę wstał od stołu. Zarówno kanclerz jak i hetman wiedzieli, że powinni wyjść.

– Ile chorągwi nam pozostało? – Po wyjściu hetmana i kanclerza książę zwrócił się do barona Sława.

– Hm…Dziesięć, ale wszystkie mają poważne straty. Taka chorągiew Zergu formalnie nadal jest chorągwią, ale faktycznie pozostały z niej tylko dwie brygady. Myślę, że liczebnie to będzie z pięć chorągwi i może kilka brygad– Sław dopiero, co wrócił z przeglądu wojsk, który zlecił mu książę.

– Co proponujesz?

– Dziwi mnie, że Delvina rozpoczęła wojnę na wiosnę. Rzeki Skawynii nie uda im się sforsować– Sław doskonale wiedział, że rzeka Skawynia jest najszerszą rzeką w tej części Gaji, ma zaledwie kilka brodów. Za to zimą jest skuta lodem i można suchą stopą przeprawić wojska na drugi brzeg.

– Mnie też to dziwi. Do zimy Delvińczycy nie sforsują Skawynii. A może wcale nie chcą się przeprawiać? Za dwa dni chcę się spotkać, ze wszystkimi dowódcami chorągwi.

Książę chciał poznać opinie tych, którzy już walczyli. Najchętniej pozbawiłby Zigismunda funkcji, ale to nie było takie proste. No przynajmniej nie w tym momencie…

*

Dyskusja na temat Apokalipsy Muriela zmęczyła Adalberta. Gdy tylko się zakończyła pobiegł na dziedziniec, mając nadzieję, że znajdzie krasnoluda. Zabójca umarłych nie zawiódł się, krasnolud poczęstował go zielem fajkowym. Była to mieszanka kilku ziół i latakii. Adalbert akurat nie przepadał za latakią, którą, bardzo chętnie paliły krasnoludy, ale lepsze to niż nic.

Zabójca umarłych i krasnolud palili w milczeniu. Po wypaleniu fajki Adalbert udał się gospody, gdzie zatrzymała się Emilia. Z dużym zdziwieniem Adalbert zobaczył w pokoju kapłanki Zmyrena.

– A ty, co tu robisz?

– Pomyślałem, że tutaj poczekam na ciebie, żeby się pożegnać– Zmyren nie był ani zmieszany ani zdziwiony.

-Pożegnać?

– Tak. Nic tu po mnie. Wracam na szlak– Zmyren pociągnął łyk wina.

– Tłumaczyłam mu, że to nie ma sensu– Emilia skinęła głową w kierunku Zmyrena– może ty mu przemówisz do rozumu.

– Nikt mi niczego nie musi tłumaczyć.

– Po zakończeniu obrad, też wyruszam– Adalbert doskonale rozumiał Zmyrena. Właściwie to sam chciał jak najszybciej znaleźć się na szlaku.

– Wy wszyscy powariowaliście!- Emilia niemal wykrzyczała te słowa– Wojna, a wy się bawicie w łowy na umarłych? Sami za nie długo dołączycie do umarłych.

– A co według ciebie powinniśmy robić? Modlić się?– Adalbert nalał sobie wina, które stało na stole. Skąd ona bierze wino? Emilia lubiła wino, jak na kapłankę to nawet za bardzo lubiła wino.

– Nie wiem. Do cholery, nie wiem, co powinni robić zabójcy umarłych podczas wojny!

– Wasze zdrowie– Zmyren wstał i podniósł puchar.

-Powodzenia– Adalbert zrobił to samo.

– Nich bogowie ci błogosławią– Emilia uczyniła to samo.

Wychylili puchary. Zmyren uścisnął oboje i wyszedł w milczeniu.

Emilia była zła na Adalberta, ale nie protestowała, gdy jego ręka zaczęła wędrować pod jej suknią. Powoli gładził jej uda, zbliżył usta do jej ust.

Był już ranek, gdy kapłanka odezwała się.

– Wracasz do swoich? Naprawdę masz zamiar wrócić na szlak?

– Emilia! Czego ty ode mnie oczekujesz? Może proponujesz małżeństwo?

-Adalbert! Nie bądź idiotą!

– No to, czego ty chcesz? Co mam robić, może opuścić zakon i przejść na twoje utrzymanie?

-A choćby. Widzisz w tym coś złego?

– W tej twojej kapłańskiej głowie już całkiem się poprzewracało!

– Lepiej jest się włóczyć po świecie i uganiać się za jakimiś duchami, żłopać piwsko i chędożyć dziewki w stodołach. A te duchy to w ogóle istnieją czy to tylko taki wasz wymysł?

– Po pierwsze, nie chędożę dziewek w stodołach, po drugie, co cię obchodzą duchy? A co do piwa, to chcesz żebym zaczął pić wino?

– Adalbert, czy ty nie widzisz, co się dzieje? Jest wojna, wojska delvińskie już podchodzą pod rzekę. Myślisz, że delvińczycy pozwolą wam na te wasze gusła? Albo was zamkną w jakimś klasztorku na końcu świata, albo was wybiją.– W tej sprawie Emilia miała rację. Zakon Góry, co prawda powstał po schizmie w Zakonie Peruna Gromowładnego, jednak Zakon Góry faktycznie miał nie wiele wspólnego z religią Skawynii. Przede wszystkim członkowie zabójcy umarłych obcowali ze zmarłymi, co było nie dopuszczalne nie tylko w Skawynii, ale i w innych państwach, także w Delfinie. Inna sprawą było, że zabójcy umarłych oddawali cześć boską tylko Perunowi, o to już trąciło monoteizmem. Oczywiście każdy teolog w Skawynii wiedział, że zabójcy umarłych nie są monoteistami– wierzą w wielu bogów, ale cześć oddają tylko jednemu, wierząc, że Perun uchroni ich także przed gniewem innych bogów, inaczej niż Elfy z południa, które wierzą w istnienie tylko w jednego bezimiennego boga. Jednak w Delvinie uchodzili za takich samych monoteistów jak Elfy z południa. A monoteizm jak i ateizm w Delvinie był karany śmiercią.

– Widzę, co się dzieje. Ale tak być musi, nic tego nie zmieni. Uwierz mi musiała nadejść ta wojna, i uwierz mi, że wynik jej wcale nie jest przesądzony.

– Wynik wojny wcale mnie nie obchodzi. Jakie to ma znaczeni, kto rządzi? Obchodzi mnie, co się stanie z tobą.– Teraz Emilia nie była do końca szczera. Owszem wynik wojny bardzo ją obchodził, a jej udział w walce z Delviną był znacznie większy, niż mógł to przypuszczać Adalbert.

– Posłuchaj muszę wracać do klasztoru– Myśl o rozstaniu z Emilią wywoływała w nim lęk– dokończymy wieczór.

– Nie dokończymy. Muszę jeszcze dzisiaj wyruszyć do Dreguny. Przykro mi. Naprawdę…– Teraz mówiła szczerze.

– Jak długo tam będziesz?

-Naprawdę nie wiem.

Zabójca umarłych uśmiechnął się.

– Do zobaczenia, kiedyś…– Adalbert przytulił Emilie do siebie, przytulił ją delikatnie, czule.

– Niech cię bogowie prowadzą– wyszeptała.

Koniec

Komentarze

Jak dla mnie to to opowiadanie jak na razie się bardzo przyjemnie czyta, dobra szybka wielowątkowa akcja. I nie ma przynudzania :). Z niecierpliwością czekam na kolejną część.

Nowa Fantastyka