- Opowiadanie: Tutee - Pandora - moje przekleństwo - rozdział II

Pandora - moje przekleństwo - rozdział II

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pandora - moje przekleństwo - rozdział II

Rozdział II

 

 

Przebudzenie było dla niej, jak choroba kesonowa dla nurka. Ledwo mogła się ruszyć. Pracownik pomógł jej wyjść z kapsuły.

Była w tak fatalnym stanie, że musiano ją przenieść na pokład wahadłowca.

Wkrótce maszyna zaczęła podchodzić do lądowania. Szarpnęło gwałtownie, gdy Walkiria dotknęła podłoża. Kazano nałożyć egzopaki, opuszczono właz.

Wyszła na zewnątrz i stanęła w miejscu, rozglądając się wokoło. Ostre, pandorańskie słońce oślepiło ją na moment. W około był tylko beton i metalowe umocnienia. Po terenie kręciło się mnóstwo żołnierzy.

– Więc to są Piekielne Wrota – powiedziała kobieta idąca obok niej. – Straszne miejsce!

Zgadzała się z nią. Cała baza była niczym obraz piekła z "Boskiej komedii" Dantego.

 

Tego samego dnia odbyło się szkolenie BHP dla naukowców.

– Witam wszystkich zebranych – powiedział wykładowca, wchodząc do kantyny.

Anna drgnęła gwałtownie, znała ten głos. Odwróciła się gwałtownie i zamarła. Jak w transie podeszła do szkoleniowca.

– Peter? – spytała z niedowierzaniem.

– Witaj Anno – przywitał ją spokojnym głosem. – Porozmawiamy później.

Usiadła zdezorientowana.

"To nie możliwe" – myślała. – "To nie może być prawda".

Oto stał przed nią ukochany mężczyzna, którego pochowała dziesięć lat temu…

Zamyśliła się, napłynęły obrazy z przeszłości. Poznali się na studiach. On był na piątym roku, Anna dopiero zaczynała edukację na uniwersytecie. Złączyła ich wspólna pasja do nauki. Studia, wspólnie spędzony czas – to był ich mały świat.

Pobrali się po pół roku znajomości. Rok później urodziła się Mandy, oczko w głowie tatusia. Mała szybko owinęła sobie ojca wokół palca, spełniał wszelkie jej zachcianki. Anna nie protestowała widząc, jak Peter rozpieszcza córkę. Była szczęśliwa, niczego więcej nie oczekiwała.

Tragedia przekreśliła wszystko…

 

Ocknęła się z zadumy. Peter zakończył szkolenie, kazał Annie zostać. Gdy wszyscy wyszli, podszedł do niej i objął mocno.

– Co tu się dzieje? – spytała drżącym głosem. – Ty przecież zginąłeś. Nic nie rozumiem!

– Wytłumaczę ci wszystko, ale nie teraz. Muszę natychmiast udać się do administracji bazy. Obiecuję, że nie długo porozmawiamy. Jestem teraz twoim bezpośrednim przełożonym. Przydzielam ci fachową kadrę i laboratorium. Do dyspozycji masz także Samsona z załogą. Jeżeli będziesz potrzebowała pomocy to zawsze możesz na mnie liczyć.

 

Nadszedł dzień, w którym piloci avatarów pierwszy raz mieli się połączyć z hybrydami.

– Zaczynajmy – rzekł Peter.

Anna weszła do łącza psionicznego, mąż pomógł jej przy urządzeniu.

– Wyłącz myśli, a wszystko pójdzie gładko. Gotowa?

– Jasne, to pestka – uśmiechnęła się.

Wieko łącza opadło, zamknęła oczy. Po chwili poczuła, że umysł opuszcza jej ciało. Opadała gwałtownie w dół jasnego tunelu w kształcie spirali. Z impetem wleciała w jaskrawą plamę światła.

Otworzyła oczy. Nad sobą ujrzała twarze naukowców.

– Anno, słyszysz nas?

Zamrugała oczyma, laboratoryjne światło raziło ją mocno. Dźwięki również wydawały się intensywniejsze.

– Słyszę i widzę was wyraźnie – powiedziała siadając powoli.

– Uważaj, ostrożnie!

Wyciągnęła ręce przed siebie, oglądając je uważnie.

– Ale fajnie – uśmiechnęła się szeroko.

Czuła się cudnie! Wstała powoli, coś jej przeszkadzało z tyłu. Obróciła się gwałtownie. Wybuchnęła śmiechem widząc, że ma ogon.

– Zapomniałam, że to coś będzie mi dyndało koło tyłka!

– Siadaj, musisz opanować avatara.

– Panuję nad nim. Muszę wyjść na świeże powietrze i to natychmiast.

Bez pozwolenia odłączyła kroplówki i poszła w stronę wyjścia.

– Zostawcie ją – powiedział Peter. – Idę za nią, wchodzę do trójki.

Tymczasem Anna wyszła na zewnątrz. Przebiegła szybko po między budynkami i wbiegła do dużego ogrodu. Otaczały ją piękne rośliny. Przez chwilę rozkoszowała się ich widokiem. Do ogrodu wszedł avatar, uśmiechał się do niej.

– Peter? – spytała, rozpoznając rysy twarzy.

– To ja. Jak ci się podoba?

– Jest bajecznie – westchnęła. – Niesamowite przeżycie!

Usiedli na trawie, zatopieni we własnych myślach.

– Opowiedz mi teraz wszystko – powiedziała.

Opowieść Peter'a brzmiała jak scenariusz filmowy. Powiedział, że piętnaście lat temu został wcielony do Konsorcjum. Badania, które prowadził, były ściśle tajne.

Najmniejszy przeciek groził katastrofą i dekonspiracją całego przedsięwzięcia. Konkurencja szukała różnych sposobów na pozbycie się rywali. Powszechną procedurą było wówczas szpiegostwo gospodarcze. Ważne informacje wyciekły poza firmę. W tym lista z nazwiskami naukowców, na której znajdował się również Peter. Zaczęto go nękać i żądać od niego informacji. Nie zgodził się. Wtedy doszło do tragedii…

– Uratowano mi życie – ciągnął dalej. – To, że przeżyłem, musiało pozostać w tajemnicy. Byłem dla firmy zbyt cenny, wysłano mnie tutaj.

– Tyle lat cię opłakiwałam – powiedziała cicho Anna. – Nawet nie wiesz przez co przeszłam. Dlaczego dopiero teraz trafiłam na Pandorę?

– Nie wiedziałem, że przeżyłaś. Zorganizowałem twój przylot, gdy tylko się o tym dowiedziałem.

Milczała,zbyt oszołomiona. Niespodziewanie przyciągnął ją do siebie i pocałował namiętnie. Odsunęła się od niego, dziwnie skrępowana.

– Wybacz – szepnęła. – Minęło tyle czasu Peter. Wszystko się zmieniło.

– Ja nadal cię kocham – wypalił jednym tchem.

– Pozwól mi to wszystko przemyśleć…

 

 

Nad gęstym pandoriańskim lasem unosiła się mgła w kolorze indygo. Pierwsze promienie słońca nieśmiało przedzierały się przez kłębiaste chmury. Wokół panowała niczym nie zmącona cisza. Na szczycie niewielkiego wzniesienia pasły się dwa yeriki. Drżały z porannego chłodu, skubiąc spokojnie trawę. Nagle podniosły łby, nasłuchując.

Nad lasem rozniósł się głośny świst. Zwierzęta w popłochu zbiegły po zboczu.

Nad koronami drzew ukazały się dwa Samsony SA-2. Jeden z nich transportował, zawieszone na linach, przenośne laboratorium. Śmigłowce zniżyły lot, wlatując w dolinę pomiędzy wzgórzami. W dole płynęła szeroka, rwąca rzeka. Miliardy drobniutkich kropel unosiły się w powietrzu. Maszyny skręciły w lewy zakręt. Ukazał się pas ziemi, wolny od drzew.

Samsony zawisły nieruchomo nad brzegiem, opuszczono laboratorium. Ze śmigłowców wyskoczyła grupa avatarów i maszyny odleciały.

– Oto nasz nowy dom – powiedziała Anna. Przepiękne miejsce! Musimy poczekać, aż przytransportują nam drugie laboratorium.

Dzięki ciężkiej pracy całego zespołu, otrzymali dodatkowe finanse na prowadzenie badań w głębszych partiach dżungli. Anna czerpała ogromną radość z przebywania wśród roślinności Pandory. Była tu już miesiąc i wciąż nie potrafiła nasycić się pięknem przyrody. Szczególnie nocą zapierało jej dech w piersiach. Las, rosnący wokół Piekielnych Wrót, rozświetlał się biolumiscencyjnym blaskiem.

Nadal pracowała pod kierownictwem Peter'a, lecz w pewnym sensie awansowała. Dostała od ZPZ pozwolenie na założenie nowego stanowiska. Wybrała najbardziej neutralny zakątek Pandory.

Podczas tego miesiąca tylko jej grupa nie miała kontaktu z tubylcami. Naukowcy rzadko bywali nękani przez Na'vi. Jednak dochodziło do spotkań, jeśli któraś grupa zbytnio zaszywała się w dżunglę.

Anna jasno rozumiała przesłanie leśnych ludzi. Nie miała zamiaru naruszać ich tajemnych miejsc.

Nadleciały Samsony z kolejnym barakiem i sprzętem do budowy umocnień wokół stanowiska. Gdy nastał wieczór, nowa baza była zabezpieczona. To Peter uparł się, żeby postawić płot wokół stanowiska.

Ich współpraca układała się pomyślnie, lecz prywatnie pozostali na stopie koleżeńskiej.

Wszystkie te lata, według Anny, spowodowały rozłam pomiędzy nimi. Powinna się cieszyć, że mąż żyje. Nie potrafiła. Pozostała obojętna na wszelkie jego starania. Nie wiedziała dlaczego, ale coś odpychało ją od Peter'a.

 

 

Nowa baza okazała się świetnym miejscem wypadowym. Wokoło mieli niezbadane tereny, pełne najprzeróżniejszej roślinności.

Pewnego dnia zaplanowali dłuższy wypad, zaszli daleko w głąb dżungli. Ujrzeli skraj lasu. Spomiędzy drzew widać było niesamowite formacje roślinne.

Kształtem przypominały ziemskie wierzby. Cienkie i długie gałązki zwisały aż do podłoża, połyskując różowym światłem.

– Co to za cudo? – zastanawiała się Anna. – Musimy wziąć próbki.

Wtedy go zobaczyła. Stał przed nimi prawdziwy Na'vi, zagradzał im drogę do różowych drzew. Ruchem dłoni nakazała wszystkim wycofać się do tyłu. Przyjrzała się Na'vijczykowi.

Był dość młody, ale nie potrafiła określić jego wieku. Jego smukłe, niebieskie ciało, połyskiwało w blasku słońca. Biła od niego wielka godność, Anna nie była w stanie oderwać wzroku od tej postaci.

Nie zastanawiając się, co robi, położyła prawą dłoń na sercu i ukłoniła się lekko.

– Wracamy – szepnęła przejęta. – Nie powinno nas tu być.

Wycofali się, Anna kątem oka zauważyła, że Na'vi nadal tam stoi. Odruchowo odwróciła się w jego stronę.

Ich spojrzenia spotkały się, wstrzymała oddech. Skinął Annie porozumiewawczo głową i zniknął w zaroślach.

Tej nocy nie potrafiła zasnąć. Jeszcze nigdy w życiu nie odczuwała aż tylu emocji.

"To nie twój świat – myślała. – Nie należysz do niego".

 

Był deszczowy poranek. Ciężkie, ołowiane chmury przesłaniały niebo. Tego dnia Anna musiała polecieć do Piekielnych Wrót. Była zmuszona poprosić Peter'a o nowe łącze psioniczne. Po wylądowaniu udała się od razu do jego gabinetu. Weszła do środka, zamykając cicho drzwi.

Z pomieszczenia obok, doszła do niej rozmowa.

– Czyli wszystko idzie zgodnie z planem – rozpoznała głos Page'a.

– Oczywiście – to był Peter. – Niedługo znowu będzie jadła mi z ręki.

– Oby jak najszybciej!

– Spokojnie. Będę miał tę kasę z polisy ubezpieczeniowej Anny.

 

C.D.N

 

Koniec

Komentarze

Ojojoj...
Peter'a --- co tu robi apostrof?
grupa zbytnio zaszywała się w dżunglę. --- a nie zagłębiała?
Maszyny skręciły w lewy zakręt. --- a nie wystarczyłoby, że skręciły w lewo?
No i przecinkologia nieszczęsna...

Nowa Fantastyka