
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
-Ludzie się buntują. Musimy coś zrobić– kanclerz koronny był wyraźnie zaniepokojony,
-Tak. Musimy– król Lambert doskonale wiedział, jaka jest sytuacja w królestwie.
-Aresztujemy przywódców buntowników, skażemy ich na śmierć, ich synów też, a majątek skonfiskujemy– powiedział spokojnie kanclerz.
-Tak, aresztujemy przywódców i skarzemy ich na śmierć, ale ich synów nie ruszać, majątku też nie skonfiskujemy.
-Wasza Wysokość…- Próbował protestować kanclerz.
– Nie, kanclerzu– przerwał mu Lambert– Zapamiętaj sobie, jeżeli pozbawimy głów buntowników to następni się zastanowią dwa razy zanim zechcą się buntować, ale jeżeli pozbawimy ich rodziny majątku, to tylko zwiększymy nastroje buntownicze. Widzisz, tak już jest ten świat ułożony, że syn łatwiej przeżyje śmierć ojca niż utratę ojcowizny.
– A co z tymi, którzy ukrywają buntowników? Myślę, że dobrze byłoby też karać śmiercią– kanclerz mówił już mniej pewnie.
-Kanclerzu– król mówił całkiem spokojnie– Śmierć jest zapłatą za zdradę i jak każda zapłata może się zdewaluować. Jeżeli za ukrywanie jednego buntownika będziemy karać śmiercią, to za ukrycie dziesięciu chcesz zabić ukrywającego dziesięć razy? Zastanów się, gdyby tobie za ukrycie jednego człowieka groziła śmierć, to nie wolałbyś, żeby zabili cię za ukrywanie dziesięciu? Nie, mój drogi, zrobimy tak: za ukrywanie powiedzmy pięciu buntowników katorga, za ukrycie szóstego– śmierć, ale już za, no powiedzmy, ukrywanie ośmiu, oprócz śmierci konfiskata majątku.
Lambert doskonale wiedział, że karanie śmiercią odstrasza, ale zbytnie szafowanie tą karą spowoduje, że śmierć spowszednieje.
Ponadto król Lambert doskonale rozumiał swoich poddanych. Mieszczanie zaczęli się buntować, bo król podniósł podatki. A Lambert podniósł podatki, bo królestwo Aszkelonu było sojusznikiem Delviny. Lambert przystał na sojusz z Delviną, ale nie musiał wspierać jej militarnie, jednak musiał wspierać finansowo działania wojenne swojego sojusznika. Właściwie, to skarbiec Aszkelonu był na tyle bogaty, że i bez podnoszenia podatków Lambert mógł zadowolić władcę Delfiny. Tyle, że Lambert miał te ż inne wydatki. Przystał na sojusz z Delviną, bo Aszkelon nie był gotów do wojny. Jednak król Aszkelonu doskonale wiedział, że ostateczne zwycięstwo jego sojusznika, będzie początkiem końca jego królestwa, a już na pewno władca Delviny nie pozwoli mu na samodzielne rządy. Więc Lambert wspierał finansowo armię Delfiny, ale potajemnie przekazywał dwa razy większe sumy wrogom swojego sojusznika. A to już wymagało zwiększenia podatków. Poddani zaś buntowali się i przeciw podatkom i przeciw sojuszowi z Delviną i przeciw swojemu władcy, który wspierał wojnę, z której nie mieli żadnej korzyści. O prawdziwych celach swego króla wiedzieli tylko jego kanclerz, hetman, trzech bankierów i niewielka grupa zaufanych hrabiów Aszkelonu. Dla Lamberta zachowanie tajemnicy było najważniejsze. Za dwie zimy armia Aszkelonu powinna być gotowa, aby przyjść z pomocą Skawynii. Był tylko jeden mały problem. Skawynia musiała walczyć jeszcze dwie zimy, a obecna sytuacja nie wskazywała na to, aby Skawynia wytrzymała w osamotnieniu do tego czasu. Lambert szukał sojusznika dla Skawiny. Sojusznika, który byłby na tyle, blisko aby pomóc Skawynii, ale na tyle daleko aby nie obawiał się Delviny. Tissotum na szczęście zachowywało neutralność. Lambert przekonał nawet królów Tissotum do wojny przeciw Delvinie, ale musiał też przekonać rade baronów Tissotum do tej wojny. Żeby przekonać rade potrzebował pieniędzy. Lambert prowadził bardzo ryzykowna grę. Wiedział, że jeżeli przegra to pozostanie w pamięci jako zdrajca i sprzedawczyk. Jego poddani będą go nienawidzić za sojusz z Delviną, a Delvina za zdradę.
*
– Piwa– krzyknął najemnik.
Karczmarka podała gościowi kufel ciemnego piwa. Najemnik powoli wychylił łyk.
Wojna, to i najemnicy chcą zarobić– pomyślała karczmarka.
Siedząc w rogu izby, w kolczudze, bez żadnych barw wojskowych mężczyzna faktycznie wyglądał jak najemnik. Za tydzień powinien być u celu. Tyle, że podróż to najłatwiejsza część zadania. Dopił piwo i udał się na piętro, do ciasnego pokoju, za który zapłacił co najmniej dwa razy więcej niż był wart. No cóż wojna.
Karczmarka podchodziła do drzwi, chciała je zaryglować, było już dobrze po północy. Drzwi otworzyły się z hukiem. Oczom karczmarki ukazał się jakiś rycerz. Po chwili w izbie było już z tuzin żołnierzy.
– Piwa i jadła!- Krzyknął jeden z nich. Karczmarka rozpoznała, że to wojacy z Skawynii. Czyżby sytuacja się zmieniła? Skąd tu skawyńscy żołnierze? – Karczmarka nalała piwa.
-Kto u was nocuje?– Zapytał jeden z żołnierzy.
– Sami uchodźcy, jest też jeden najemnik– kobieta tylko przez chwilę zastanawiała się czy powiedzie o najemniku, ale jednak wolała sama uniknąć problemów, niż oszczędzić problemów nieznajomemu.
-Gdzie? – Syknął żołnierz
– Na piętrze. Czwarty pokój od schodów, po lewej stronie.
Trzech żołnierzy pobiegło na górę. Otworzyli drzwi, tym razem starali się nie narobi hałasu. Na łóżku spał mężczyzna, nawet nie ściągnął butów, tylko kolczuga i miecz leżały obok. Szybko złapali śpiącego za ręce, zwlekli go z łóżka, szybko wykręcili mu ręce na plecach i w takiej pozycji zaciągnęli do izby.
– No, teraz zobaczymy, co z ciebie za ptaszek– odezwał się oficer siedzący przy stole.
– O cholera! – odezwał się inny żołnierz.
Najemnik już rozpoznał złote płaszcze chorągwi smoka, srebrny orzeł na płaszczu oficera świadczył, że jest to brygadier, ten, który rzucił przekleństwo miał dwie krokwie na płaszczu, czyli sierżant. W izbie było też dwóch z czarnymi różami, a więc kapitanów, a pozostali to porucznicy i jeszcze trzech kaprali, którzy go zwlekli do izby.
– Sierżancie, o co chodzi?– brygadier był wyraźnie niezadowolony z zachowania sierżanta.
– Ja go znam. To sierżant Jeryk z brygady pancernej.
– Co? Jesteś pewien?
-Ja tez go poznaję– odezwał się jeden z poruczników.
– Dezerter? No ptaszku…– Zaczął brygadier.
-Nie jestem dezerterem– przerwał Jeryk– Jak tych dwóch matołów puści mi ręce, to pokażę wam glejt od hrabiego Minora.
-Puścić go.
Jeryk najpierw rozmasował sobie nadgarstki, następnie sięgnął za pazuchę, wyciągnął skórzany mieszek, w którym był kawałek zapisanego pergaminu, opieczętowanego sekretną pieczęcią hrabiego. Brygadier ze zdziwieniem przeczytał dokument, ale jego autentyczność nie budziła wątpliwości.
-Jak tutaj trafiliście sierżancie? Co z waszymi ludźmi? Nie żyją?– brygadier oddał dokument Jerykowi. –Dajcie sierżantowi piwo.
Jeryk popijając piwem opowiadał.
-To Gebir żyje.
– Żyje. Za to słyszałem, że cała nasza chorągiew została wybita.
– Nie wiele się pomyliłeś, po za naszą brygadą nikt nie ocalał.
-Brygadą? Całą brygada?– Jeryk był zdziwiony, ale wiadomość, że cała brygada chorągwi Smoka przetrwała sprawiła mu ogromną radość.
-No cała to nie. Ale jest nas z pięciuset.– Sprostował brygadier.
– Hrabia przywrócił Gebirowi stopień kapitana, a ciebie sierżancie awansował do stopnia porucznika.– Porucznik Hiro, wiedział o tym od samego kapitana Dury. Niestety Dury powiedział Hiro tylko tyle, nie zdradził mu, że poprzednie rozkazy Jeryka są nie ważne.
– O Gebirze słyszałem, ale skąd wiesz o awansie sierżanta?– Spytał jeden z kapitanów.
-Powiedział mi Dury, przed wyjazdem do tego przeklętego lasu.
– W takim razie, sierżancie uklęknijcie– brygadier wstał od stołu.
Jeryk przyklęknął na prawe kolano. Brygadier położył mu prawą dłoń na lewym ramieniu.
-W imieniu Skawynii, dla dobra Królestwa i Chorągwi, w uznaniu twych zasług, podnoszę cię do rangi porucznika. – Po tych słowach brygadier sięgnął po płaszcz jednego z poruczników i okrył nim Jeryka. Srebrna lilia pięknie się prezentuje, ale w tych okolicznościach nie sprawiła radości Jerykowi.
-Poruczniku, możesz do nas dołączyć.
-Przykro mi. Mama swoje zadanie– Tylko Jeryk wiedział ile samozaparcia wymagało od niego wypowiedzenie tych słów. On, który służbę w chorągwi Smoka rozpoczął w wieku piętnastu lat, o niczym tak nie marzył, aby znów być żołnierzem, znów być częścią społeczności, jaką stanowiła chorągiew. Jeryk czuł się samotny, a myśl, że sam musi podejmować decyzję naprawdę go przygnębiała. Jako sierżant wykonywał rozkazy, nie musiał się zastanawiać, co jest dobre a co złe, nie musiał nic planować. Teraz wszystko się zmieniło, ma zadanie, i to jego głowa w tym, aby je wykona, sam musi wszystko zaplanować, sam ponosi odpowiedzialność. A teraz jeszcze ten awans na porucznika. Nie to żeby nie chciał być porucznikiem. Oczywiście, że chciał, zresztą, dlatego wybrał chorągiew Smoka. Tylko w dwóch chorągwiach Skawynii o awansie oficerskim decydowało nie urodzenie, a zasługi i predyspozycje. Jedną z nich była właśnie chorągiew Smoka. Ale Jeryk nie mógł założyć płaszcza ze srebrną lilią porucznika, nie mógł nawet nosi barw chorągwi, a czym jest oficer bez żołnierzy?
O świcie porucznik wyruszył w dalszą drogę.
– I co robimy?– Kapitan Bige wpatrywał się w dal, właściwie to sam nie wiedział, czego wypatrywał.
-Jedziemy do Tynicum– brygadier Mendog wszystko przemyślał. Udadzą się do Tynicum, co prawda delvińczycy zapewne już rozpoczęli oblężenie, ale i tak było to najlepsze rozwiązanie. Innym wyjściem byłoby szukanie przeprawy na drugi brzeg, ale brygadier zakładał, zapewne słusznie, że wszystkie brody są już obsadzone przez delvińczyków, a to oznaczało konieczność przebicia się do brodu a następnie osłonę przeprawy, jedna brygada mogła nie podołać takiemu zadaniu. Lepiej było spróbować się przebić do twierdzy i wzmocnić obronę. Twierdza Tynicum była na zachodnim brzegu, więc można spróbować przebić się do twierdzy, bez konieczności przeprawy przez rzekę. Łatwiej jest się przebić niż przebić i zabezpieczyć przeprawę. Pozostawała jeszcze jedna możliwość. Mendog mógł pozostać na wschodnim brzegu i rozpocząć walkę podjazdową. Mendog wiedział, że brygada to zdecydowanie za mało, aby stanąć do otwartej walki, ale tez zdecydowanie za dużo, aby się ukryć i wyżywić. Właściwie to wyżywienie stawało się największym problemem, skąd wziąć żywność dla pięciuset żołnierzy i ich koni?
*
– Już są! Już są! – Krzyczał przeraźliwie chłopak.
Gebir podbiegł do muru. Przednia straż wojsk Delviny zbliżała się do Tynicum.
-No to się zaczyna– pomyślał Gebir.
– Myślisz, że zaatakują z marszu?– Spytał Ymka.
– Nie. Nie mają pojęcia ilu jest obrońców. Myślę, że najpierw będą chcieli pogadać. A my musimy zrobić na nich wrażenie. Ymka zbierz naszych ludzi.– Mówiąc to Gebir ruszył w kierunku dziedzińca.
– Dobra, jest nas dziewięciu– Gebir zwrócił się do swoich żołnierzy– Pewnie zaraz przejdzie delegacja delvińska, która będzie nas namawiać do kapitulacji. Nie mogą się zorientować, że jest nas tylko tylu, a reszta to cywile. Pierwsza sprawa, niech każdy odda swój płaszcz cywilowi. Jeżeli cywile będą dość daleko to wystarczy, że by wzięto ich za żołnierzy. Kilku niech ściągnie tuniki i też dajcie je cywilom. Tutaj przyjmiemy delegację– kapral wskazał zachodni narożnik dziedzińca.
Nie minęło wiele czasu, gdy zobaczyli trzech żołnierzy delvinńskich, którzy zbliżali się pieszo do bramy. Jeden z nich trzymał w ręce coś, co kiedyś zapewne miało kolor biały, ale teraz szarą szmatę. Gdy zbliżyli się do bramy otworzono im mała furtkę.
-Proszę Panowie za mną– Ymka udawał grzeczność – Szybkim krokiem odprowadził gości do Gebira. Kapral oddał swój płaszcz Ymce, na płaszczu były dystynkcje kaprala. Sam Gebir stał w tunice narzuconej na zbroję. Ymka w płaszczu kaprala zwrócił się do Gebira:
– Kapitanie, posły chcą z Panem Kapitanem rozmawiać.
– Kapitan Gebir Kyzcrug– Odezwał się kapral.– Słucham, czym mogę służyć.
– Witamy. Kapitanie chcemy omówić warunki kapitulacji– odezwał się jeden z posłańców.
-Interesuje mnie tylko kapitulacja bezwarunkowa– odpowiedział spokojnie Gebir.
Oficerowie delvińskiej chorągwi uran przez chwilę stali oniemiali.
-Doceniam poczucie humoru– odezwał się po chwili mężczyzna noszący zielony płaszcz, co zdradzało jego przynależność do chorągwi Neptun. Pięknie haftowany złoty liść dębu na stójce tuniki sugerował, że jest on rotmistrzem– Chcemy omówić warunki waszej kapitulacji kapitanie.
-Naszej?– Gebir udawał zdziwionego– A to niby, dlaczego mielibyśmy kapitulować?
-Kapitanie, proszę pomyśleć. Jutro będą tutaj ze trzy nasze chorągwie. Jak długo twierdza może się bronić? Czy naprawdę wierzy Pan, że ktoś przyjdzie wam z odsieczą?– Rotmistrz lekko się uśmiechnął.
– Doskonale wiecie, że twierdzy nie zdobędziecie– Gebir odpowiedział uśmiechem.
-Nie musimy zdobywać twierdzy. Wystarczy, że wam braknie żywności. Wiem, wiem– rotmistrz odezwał się zanim elf zdążył odpowiedzieć– żywności macie pod dostatkiem.
Faktycznie Gebir chciał zapewnić posłańców, że twierdza ma wystarczające zapasy, ale wiedział, że rotmistrz w to nie wierzy.
-No cóż, proszę przemyśleć naszą propozycję jeszcze raz– Oficer chorągwi Neptun skłonił głowę.
-Żegnam panów– Gebir odpowiedział ukłonem.
*
-Skąd tu żołnierze chorągwi smoka?– Zdziwił się rotmistrz, już za murami twierdzy.-Dowodzi nimi kapitan, to jest ich pewnie ze dwustu.
-Coś tu nie gra. To żołnierze z brygady pancernej. Kto wysyła brygadę pancerną do obrony twierdzy? Ten ich kapitan też jakiś dziwny. – Odezwał się drugi. Srebrny trójkąt na stójce tuniki oznaczał, że był to porucznik.
-Zauważyliście, nawet nie założył płaszcza z insygniami. Zwykle delegacje przyjmuje oficer w płaszczu. – Kontynuował rotmistrz.
*
-Myślisz, że się nabrali?– Spytał Gebir.
-A cholera ich tam wie– odparł Ymka. – Zresztą bez względu na to czy się nabrali czy nie i tak będą oblegać twierdze, a my mamy zapasów góra na miesiąc. Wiec i tak nam to nie wiele da.
-Ymka, trochę optymizmu. Miesiąc to naprawdę długo.
*
Barcinum było nie wielkim miastem. Było otoczone wałem ziemnym, który pełnił funkcję umocnień obronnych. Murowana była tylko brama główna i fragment umocnień przy niej. Zabudowa miasta była drewniana, jedynie ratusz, świątynia i klasztor były murowane. Jakieś dwieście kroków na północ od miasta znajdował się murowany zamek królewski.
Około południa główną brama wjechała trójka podróżników. Straż nawet nie zapytała o cel podróży. Bez trudu rozpoznali w przybyszach zabójców umarłych, zapewne udających się do klasztoru, i kapłankę. No, kapłanka w towarzystwie zabójców umarłych to akurat dość dziwny widok, ale kto ich tam wie.
-Zatrzymaj się w gospodzie– Adalbert uśmiechnął się do Emilii.
– Powodzenia- Kapłanka bez zbędnych pożegnań skierowała konia ku zachodniej pierzei rynku, gdzie stała gospoda. To nie była jaj pierwsza wizyta w mieście.
Adalbert i Zmyren ruszyli do klasztoru, który ulokowano tuż przy północnych wałach.
Adalbert znów wrócił myślami do wydarzeń lasu Nobigram.
*
Dwa dni spędził w gospodzie tym lesie. Gospodyni od drzwi przywitała go szerokim uśmiechem, ale nie podała ani piwa, ani jadła. Jedynie z uśmiechem zaprosiła.
– Witaj podróżny. Zapewne jesteś głodny i spragniony. Na ladzie stoi piwo i pieczona gęś, częstuj się, jeżeli chcesz pokój to jadło doliczę ci do ceny pokoju.
-Przenocuję, a ile ta strawa i łóżko ma kosztować- Zabójca umarłych nie miał za dużo pieniędzy.
– Mam do naprawy dach, i drewna trzeba by narąbać, jeżeli wolisz to możesz to odpracować. Jest mi to obojętne, czy twoje pieniądze wydam na robotników, czy to ty wykonasz ta robotę– Gospodyni usiadła koło paleniska.
– Hm…. Dobra a co konkretnie trzeba zrobić z tym dachem i ile tego drewna do narąbania– Adalbert, zastanawiał się ile musi narąbać drewna, aby sam mógł też się narąbać.
– Zjedz najpierw, później sam zobacz dach i drewno w drewutni, sam oceń, co ci się bardziej opłaca. Ja mam teraz dużo roboty– gospodyni nie czekając na odpowiedź zniknęła za drzwiami.
Adalbert po zjedzeniu dobrego kawałka gęsi i popiciu piwem wyszedł żeby obejrzeć dach i drzewo. Roboty na jedno popołudnie, pomyślał. Gdy wrócił do izby gospodyni krzątała się koło kuchni.
– Dobra, naprawię ci dach i porąbię drewno, jutro po południu, a po jutrze rano wyjadę. Oprócz jadła dasz mi jeszcze gąsiora z winem– Adalbert był pewien, że karczmarka się nie zgodzi na dwie noce z wyżywieniem i jeszcze wino.
-Umowa stoi. Masz łóżko i jadło do ranka pojutrze. Wina też ci dam– gospodyni zamieszała coś w garze– na górze są pokoje. Wszystkie są takie same, sam sobie wybierz, który chcesz.
Adalbert dostrzegł wino na blacie.
– Hm…
Faktycznie wszystkie pokoje były takie same, wybrał ten z okien, którego był widok na las. Z okna widział także stajnie. Jego koń był rozsiodłany, rząd leżał na ławie, koń miał siano. Kiedy ona zdążyła rozsiodłać konia? Dziwna ta kobieta– myśląc to ściągnął płaszcz, odpiął pas z dwoma sztyletami i usiadł na łóżku. Sięgnął po wino, choć jeszcze się nie ściemniało, chciał się upić i usnąć. Pijąc myślał o gospodyni i pił wino. Dziwna kobieta. W wieku bliżej nieokreślonym, ale ładna, nawet bardzo ładna. Myślał o niej, bo go pociągała, pił wino, bo chciał zapomnieć, także o tym, że ta kobieta go pociąga. Także, ale nie tylko. Gdy się obudził promienie słoneczne padały mu na twarz. Zbliżało się południe.
Wstał, podszedł do drewnianej misy z woda, przemył twarz. Nie ubierał się. Zasnął w spodniach i koszuli, nawet butów nie zdjął. Zszedł do izby, na stole, tuz przy drzwiach stał talerz z zupą, obok kufel piwa. Domyślił się, że to dla niego. Usiadł, zjadł. Gospodyni nigdzie nie widział. Pomyślał, że dobrze było by zapalić. Miał fajkę, i to nie byle, jaką, bo z wrzośca, a nie jakaś podrzędna z gruszy. Nie miał tylko ziela fajkowego. Po posiłku, sam nie wiedział czy to był już obiad czy jeszcze śniadanie, wziął się za robotę. Adalbert sam się zdziwił, ze tak szybko się uwinął.
Gdy przekroczył próg izby, gospodyni odezwała się z uśmiechem.
– Widzę, że dotrzymałeś umowy. Przygotowałam ci kąpiel. Balia jest za tymi drzwiami– ruchem głowy wskazała drzwi– jadło przyniosę ci o pokoju.
-Dzięki. Czyta w myślach czy co?– To już tylko pomyślał.
Za drzwiami istotnie była balia z ciepła wodą. Rozebrał się i z przyjemnością wszedł do ciepłej wody. Dziwne, do łaźni wchodzi się z izby…
Po kąpieli udał się do pokoju, gdzie zgodnie ze słowami karczmarki zastał jadło i piwo.
Tym razem obudził się o brzasku. Po wyjściu z pokoju znów spostrzegł posiłek na stole. Tym razem nie było piwa, a mleko. No cóż.
Po posiłku poszedł do stajni. Osiodłał konia.
Wcześniej na to nie zwrócił uwagi, ale już po wejściu do gospody mógł zauważyć, że coś tu jest nie w porządku. Był jedynym gościem. Teraz dopiero dotarło do niego, dlaczego. Był jedynym gościem, bo ludzie z okolicy gospodę uważali za nawiedzoną i omijali ją szerokim łukiem– przecież słyszał o tym w kilku wsiach przed lasem Nobigram. Gospodyni nigdy nie podała mu jedzenia, zawsze już leżało na stole. W ogóle nigdy nie dotknęła Adalberta. Nic nie pamiętał z obu nocy, żadnego snu, żadnego choćby krótkiego przebudzenia. A pierwszej nocy wypił tyle piwa i wina, że musiał się obudzić, żeby opróżnić pęcherz. Łaźnia tuż przy izbie. Adalbert zaczął się rozglądać. Tuż przy gospodzie zauważył stary dąb, pień i gałęzie układały się tak, że przypominały starca.
– Cholera to badnjak– Zabójca umarłych wiedział, że tym demonem może zająć się później.
Zeskoczył z konia. Zanim dotknął ziemi wydobył sztylety. W kilku susach dopadł do drzwi gospody, wpadł do izby, kolejne dwa susy i już trzymał sztylet przy szyi gospodyni.
– O, ale spostrzegawczy. Widzieliście go, zabójca umarłych– Gospodyni mówiła to z uśmiechem.
-Usuń to!- Adalbert w duchu musiał zgodzić się z gospodynią, spostrzegawczością to się nie popisał– Jesteś bannikiem!
– A bannikiem, no wbij mi sztylet, a najdalej jutro padniesz martwy– Kobieta ponownie się uśmiechnęła.
-Usuń, bo cię zabiję!
-Jak usunę, to mnie zbijesz. Na razie jedno jest pewne, ja i ty zginiemy. Może się jednak dogadamy– Kobieta, a raczej bannik, była spokojna.
Adalbert wiedział, że tym razem stoi na przegranej pozycji. Bannik może zabić od razu, najczęściej zabija w łaźni, ale może też żywić się ofiarą w nocy. Żerując na ofierze zostawia jad. Jad zabija najdalej dzień od ostatniego żeru, ale bannik może też ten jad usunąć. Mógł tez sam usunąć jad bannika, ale potrzebował do tego mikstury. Miksturę też mógł sporządzić bez problemu, ale składniki do mikstury mógł zdobyć dopiero w Yry, a droga do Yry zajmie mu ze dwa tygodnie. Mikstura usuwająca jad bannika zachowywała swe właściwości najwyżej dwa dni, dlatego jej nie woził ze sobą. Teraz pożałował, że nie woził ze sobą składników do mikstury.
– To jak? Dogadamy się?– Demon się uśmiechnął.
– Dobra. Usuwaj, a ja cię nie zabiję.
– Już usuwam– w głosie bannika ironia była aż nadto wyraźna– Masz mnie za idiotkę? Ja usunę jad, a ty i tak mnie zabijesz.
– To co proponujesz?
– Oddaj mi jeden sztylet. Ty będziesz trzymał sztylet na moim gardle, a ja na twoim. Drugą dłonią usunę jad. Po wszystkim wyjdziesz z izby. Sztylet wyrzucę przez okno.
– Dobra– Podał jej jeden sztylet. Pomysł wcale mu się nie podobał, ale wiedział, że nic innego nie wymyśli. Nic innego, co by dawało gwarancję obu stroną. Niemal w tej samej chwili poczuł zimną stal na swoim gardle– Zaczynaj.
Rozchyliła mu koszulę, przyłożyła dłoń do jego piersi. Niemal fizycznie czuł jak jad opuszcza jego ciało.
– Do końca!- Adalbert przycisnął mocniej sztylet do jej szyi.
– Nie mój drogi zabójco umarłych. Usunęłam tyle jadu, że spokojnie przeszyjesz dwa tygodnie, przez ten czas dotrzesz do Yry i sam sobie sporządzisz miksturę.
-Usuń wszystko!- jeszcze mocniej przycisnął sztylet.
– Nie jestem głupia. Usunę wszystko, to wyjdziesz z izby. Ja oddam ci sztylet, a ty wrócisz, ze by mnie zabić.
– Zdążysz zniknąć.
– Tak, ale dobrze wiesz, że nie mogę oddalić się od łaźni. Pewnie ze dwa dni byś się ze mną ganiał, ale w końcu byś mnie dopadł. A tak nie masz tych dwóch dni. Musisz się śpieszyć do Yry.
-Nie głupio pomyślane. A co jeżeli podróż z jakichś przyczyn się przedłuży?
-No cóż, twoje ryzyko. Ja też ryzykuję. Może zechcesz i tak mnie zabić licząc, że nadrobisz te dwa dni?
-Dobra. Na trzy, dajemy krok do tyłu. Pamiętaj, oddaj mi sztylet.
-Raz…
-Dwa…
-Trzy!
Oboje równocześnie zrobili krok do tyłu. Adalbert wyskoczył za drzwi. Zatrzymał się na podwórzu gotowy do ataku.
-Masz swój sztylet– Bannik wyrzucił sztylet przez okno. Schylił się, schował oba sztylety.
Gospodyni, ze zdziwieniem zauważyła, że zabójca umarłych nie wsiada na konia. Rozpalił ogień.
-Widzisz– Krzyknął Adalbert– tego nie przewidziałaś. Nie muszę się ganiać z tobą dwa dni, spalę tę twoją gospodę razem z łaźnią i zdechniesz. Bannik nie przeżyje bez łaźni, badnjaka też spalę!
Tego demon faktycznie nie przewidział. Jednak zabójcy umarłych wcale nie są głupi.
Ze zdziwieniem obserwowała, jak Adalbert wsiada na konia, nie podpalił gospody. Wybiegła na podwórze.
-Zaczekaj zabójco!
-Wal się! Nie mam zamiaru spalić ani ciebie ani twojego badnjaka. Po prostu, nie lubię długów. Życie za życie. Jesteśmy skwitowani ze zobowiązań.
-Zaczekaj!
Adalbert zatrzymał konia.
-Poczekaj. Nie to żebym była wdzięczna, ale ja też nie lubię długów. Za drugą polaną żerują szadoły. Pilnuj się. – Mówiąc to podchodziła coraz bliżej zabójcy umarłych. Gdy była tuż przy prawym udzie Adalberta wyciągnęła rękę w kierunku jego piersi. Znów poczuł jak usuwa jad, tym razem usunęła cały.
– Rzadko to mówię, ale jestem ci wdzięczny.
– Wiem. Jedź już. Proszę…
Odjechał nic już nie mówiąc.
*
-O czym tyle myślisz?– Zmyren odezwał się dopiero, gdy przekroczyli bramę klasztoru.
– O niczym– Adalbert spostrzegł siedzącego w krużganku krasnoluda. – No, jest szansa na fajkowe ziele.
-Tobie w głowie fajka?– Zmyren chyba bardziej udawał zdziwienie, niż się dziwił.
Zsiedli z koni, rozsiodłali je. Dwóch nowicjuszy zajęło się resztą.
Obaj zabójcy umarłych udali się do furty. Zanim tam dotarli przywitał ich Nunies. Nunies był starszy od nich, w niektórych regionach Skawynii był wręcz legendarnym zabójca umarłych.
– Witajcie. Cieszę się, że was widzę. Chodźcie ze mną wskaże wam wasze pokoje. Wszyscy już na was czekają.
Zacząłem to czytać. Na pewno będzie wiele uwag dotycących skladni, zapisu dialogow etc.Zgrzyta jeszcze coś - na przyklad takie wyrazy jak "pokój". "łozko". no i sporo innych . Czemu nie "izba", "komnata", "łoże", "wyro","legowisko" itp., stosownie do czasów, w których toczy się akcja? Ciągle mamy wyraz " chorągiew " jako określenie oddziału wojskowego. A może czasami uzyć slowa " rota", " wielka rota" , " zastęp", "oddział" itp. Podobnie ze słowem " brygada" - mozna je zastąpić slowem " hufiec', " zastęp chorągwi " itp.Tych powtarzających się wyrazow jest wiele. Do przemyślenia, bo słownictwo opowiadania jest, moim zdaniem, zdecydowanie zbyt ubogie.