- Opowiadanie: RobertZ - Senfiliada Rozdział IX Strażnicy nowego porządku

Senfiliada Rozdział IX Strażnicy nowego porządku

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Senfiliada Rozdział IX Strażnicy nowego porządku

Ich nowym mieszkaniem stały się zamkowe lochy pełne pleśni i jeszcze żywych trupów. Mijały dni, tygodnie, miesiące. Czas zatracił swoje znaczenie. Nie liczony, nie uwięziony w przegródkach sztywno nałożonych więzi płynął nieprzerwaną strugą wyszczuplając piersi Filony głodowymi racjami żywności. Wybijał się rysami obciągniętych skórą żeber, był zapowiedzią szybko zbliżającego się kresu. Senfil jednak czuł, że już wcześniej coś stracił. Uświadomił sobie, że gdzieś zgubił tą romantyczną miłość dla Filony, w której okowach tkwił przez tak długi czas. Życia jednak nie chciało być romantyczne. Wiedział on dobrze, że ono nie ma szczęśliwych zakończeń, najczęściej przynosi jedynie cierpienie i ból, a jedynym pocieszeniem, które potrafi dać jest śmierć. Czuł się winny, a jednocześnie przez nie oszukany. Kiedyś wierzył, że wiara może zmienić człowieka i wszelkie rozumne zwierzę w coś dobrego, że boży ideał jest wzorem dla każdego. Teraz zrozumiał, że sam siebie oszukiwał. Nie chciał widzieć zła, które go otaczało i także jego kształtowało wymuszając na nim pewne wzory zachowań. Kiedyś, kiedy był trochę młodszy oszołomiła go wizja wojny i stała się ona wskazówką dla całego jego życia. Pamiętał dobrze to szaleństwo, zabijania, które go ogarniało w czasie każdej bitwy, kolejnej wojennej wyprawy. Kiedy po raz pierwszy zaciągnął się do najemnej służby myślał o rycerskiej szlachetności, walce dobra ze złem i ostatecznym zwycięstwie sprawiedliwości. Już wtedy uświadomił sobie czym jest wojna, ale nie zrezygnował. Możliwość dobrego i łatwego zarobku była dla niego zbyt kusząca. W zamknięciu miał wiele czasu, który można było poświęcić na te rozmyślania. Mógł się psychicznie biczować ciągle wyliczając przed sobą kolejne grzechy, które popełnił w tak krótkim życiu. Czuł jednak, że to mu nie pomoże. Więzienie rządziło się własnymi prawami, u których podstaw stało upodlenie i szaleństwo. Książę co prawda nie był pamiętliwy, ale równie łatwo wpadał w gniew, jak i zapominał o gościach zamkowych piwnic. To mogło oznaczać, że w tym ponurym miejscu mogą spędzi resztę swojego niedługiego życia. Senfil miał nadzieję, że jeszcze coś się zmieni, ale z każdym dniem była ona coraz mniejsza i mniejsza.

W końcu nadeszła wiosna, kiedy to budzi się życie pełne kwiatów i zielska zarastającego drogi. Wypełnia ją wrzawa nowego życia, które się rodzi po to, aby umrzeć. Wraz z nadejściem cieplejszych dni obudziło się także miasto, pełne gwaru i smrodu łajna, ale była to inna pobudka niż każdej poprzedniej wiosny. Coraz częściej na ulice wychodziły tłumy ludzi, nad którymi powiewał czerwony sztandar z młotem i sierpem. Ktoś musiał go wyciągnąć ze strychu i odkurzyć z pyłu historii. Człowiek nie jest istotą pamiętliwą, a wiara jest dla niego jak opium. Zawsze ona oszałamia niezależnie czy to. jest wiara w Boga, czy też w Marksa. Ludzie mają krótką pamięć i z niezwykłym uporem potrafią po raz kolejny z rzędu wdepnąć w to samo gówno, a historia lubi się swoją parodią powtarzać ofiarując nam kolejnych Aleksandrów, Mustafów, Napoleonów, czy też Adolfów. Coraz częściej na ulicach miasta władza ścierała się ze zbuntowanymi masami. Trupy chowano poza miastem jakby wstydząc się ich obecności. Nagie, bezkształtne, czerwone od krwi ciała były bierną stroną tego bezsensownego konfliktu. Ludzie, którzy bili się i ginęli na ulicy po raz kolejny z rzędu zapomnieli, że zawsze będą komuś służyć niezależnie od tego czy to będzie właściciel ziemski, książę, czy towarzysz. Człowiek został już tak stworzony, że potrafi budować swoją cywilizację jedynie na podstawie poddaństwo i upodlenie drugiego człowieka. Lubi oni rządzić, ale nie potrafi zaakceptować rządów kogoś innego dlatego też zawsze będą wybuchały rewolucje; jedna głupsza od drugiej.

Pewnego dnia pożar buntu ogarnął całą Łódź. Ludzie obudzili się tego dnia pełni strachu, wściekłości i nienawiści. Może byłby to normalny dzień, taki jak każdy inny, gdyby nie zdrada w samym łonie władzy. Wieść o zabójstwie księcia wstrząsnęła miastem. Obywatele chwycili za to, co mieli pod ręką i zaczęli walczyć. Padli pierwsi zabici. Zdezorientowana gwałtownością wybuchu mieszczan gwardia książęca wycofała się do pałacu. Pierwsze podpalenia, pierwsze grabieże, pierwsze samosądy. Miasto ogarnęła łuna pożarów. Płomienie w błyskawicznym tempie poszerzały swój obszar działania połykając kolejne domy. Płonęło dziedzictwo bogaczy oraz ludzi uznawanych za nich. Płonęli właściciele i ich dzieci. Zabijano służbę, która zdradziła proletariat. Ludzie i nieludzie cieszyli się, a mieli się, z czego cieszyć. Miasto wypiękniało. Barykady poprzedzielały jego smrodliwe, wypełnione dymem ulice. Miejsce domów zajęły malownicze zgliszcza, które pogrzebały tysiące ludzkich motyli. Na ulicach leżeli martwi ludzie i ich zwierzęce rozumne twory. Zaczynali powoli gnić zatruwając miasto nieprzyjemnym, cmentarnym zapachem, a nie grzebano zmarłych. Mimo że nie było już władzy, która stawiałyby opór nadal zabijano, jakby śmierć licznych miała uszczęśliwić jedynie niewielu, a przecież miało być na odwrót.

W pierwszych dniach rewolucji na jej czele stanął kapłan Kaspian pchany do walki wizją rodzącego się państwa dobrobytu i szczęścia bożego, gdzie równi ludziom są także nieludzie, ale jego marzenie o raju przygasło, gdy zobaczył sceny rozgrywające się na ulicach miasta. „Tak nie powinny robić prawe istoty. Równi powinni być wobec siebie ludzie i ich rozumne twory”. – mówił, ale niewielu go słuchało. Ignorowali jego wypowiedzi zrzucając ich absurdalność na karb jego pijaństwa. Gdy zaczął publicznie wykrzykiwać swoje poglądy jego współtowarzysze odsunęli się od niego. Radzono mu, aby przestał wygłaszać swoje heretyckie monologi. Zrezygnował więc z funkcji dyktatora rewolucji i powrócił do swojej świątyni. Raz dziennie odprawiał w niej msze, na której zbierały się tłumy niespodziewanie nawróconych mieszczan. Ludzie i rozumne zwierzęta kochali go za głębie jego wiary, jak i za zapał, z jakim opowiadał o przyszłym wspólnym raju. Pewnego wieczoru, półtora miesiąca od wybuchu rewolucji, zdarzył się wypadek. Mówiono, że podobno spadł ze schodów, ale nie wszyscy w to uwierzyli.

 

 

Zwyczajny pokój, a jednocześnie brama łącząca dwa światy. Biurko wciśnięte w kąt. Ściana poznaczona wysypką szuflad. Pełno w nich spraw i stojących za nimi dramatów. Nikt nie wiedział ile biurokracja połknęła żywych istot. Za biurkiem siedział komendant, osobnik w średnim wieku, o nalanej tępej twarzy wojskowego i łysinie rozsiewającej wszędzie refleksy światła. Na biurku siedział człowiek. Ni to mężczyzna, ni to kobieta. Wyuzdana poza, ubiór zbyt obsceniczny, chociaż męski. Oczy miał podmalowane, na ustach szminka, w uszach klipsy. To by przemawiało za kobiecą przynależnością tej postaci, gdyby nie wyraźnie męski, dawno niegolony zarost. Ten ktoś zeskoczył z biurka i gestem rzymskiego cezara wskazał na Senfila mówiąc:

– Wspomniany skazany, komendancie. Na jego prośbę przyprowadzono go z żoną, także skazaną.

– Zostaliśmy uwolnieni przez Trybunał Ludowy. Przebywamy tu tymczasowo – wyjaśnił Senfil mając nadzieje, że to, co mówi jest prawdą, a nie kolejnym kłamstwem bezdusznej władzy.

– Tak. Ale nikt jeszcze nie opuścił więzienia – komendant uśmiechnął się wyjątkowo sztucznie. – Nie lubimy przestępców. Tak więc, proszę usiądźcie – wskazał dwa wolne krzesła.

Senfil nie protestował i posłusznie usiadł. Filona jak automat powtórzyła wykonany przez niego ruch. To już nie była ta sama kotka. Przypominała bardziej nagle zmartwychwstałego nieboszczyka, którego dosięgła śmierć głodowa.

– Boicie się tych wynędzniałych szkieletów, które smętnie krążą między celami? – spytał ironicznie. – Boicie się nas? Niewiele nas dzieli od śmierci. Z ledwością się trzymam na łapach a jestem tak lekki, że każdy z łatwością mnie podniesie.

– Każdy wróg rewolucji jest niebezpiecznym przeciwnikiem. Istotne jest, aby on nie był na wolności i nie prowadził kontrrewolucyjnej konspiracji – wyjaśniła ni to kobieta, ni to mężczyzna.

– Nie czuję się wrogiem rewolucji. Nigdy nie próbowałem jej zaszkodzić. Zresztą jesteśmy znajomymi kapłana Kaspiana.

– Podawanie się za towarzysza kapłana Kaspiana jest rzeczą niebezpieczną – z twarzy komendanta zniknął uśmiech. – Jesteś ateistą?

– Wierzę w Boga.

– Jeżeli nawet wierzysz, to źle wierzysz. Zresztą jesteś kotem, a koty nie mogą wierzyć, a gdy ktoś inaczej twierdzi oznacza to herezję. Mogę cię więc uznać za niewiernego i na dodatek za heretyka naszej wiary.

Senfil poderwał się z miejsca. Zdenerwowała go wypowiedź komendanta. Dość dobrze pamiętał rozmowę, jaką kiedyś odbył z kapłanem Kaspianem. Także Filona okazała pewne zaskoczenie zaznaczając, przy tym swoją obecność cichym miauknięciem.

– Kapłan Kaspian mówił coś innego.

– Kaspian jest zdrajcą rewolucji – przerwał mu młodzian niejasnej płci – Zdradził także Boga, gdyż popełnił samobójstwo.

– Wyjaśnijcie mi co to jest?! – tym razem mówiącym był komendant. O blat biurka walnęła rzucona przez niego książka. Znajoma okładka, tytuł kojarzący się z pornografią, mgliste wspomnienie dziwnej treści.

– To moja książka – odparł Senfil. – Kupiłem ją na targowisku.

– A więc posiadał pan książkę o kontrrewolucyjnej zawartości.

– Nabyłem ją przez omyłkę. Myślałem, że to erotyk.

– Czyżby kocury lubiły się także onanizować? – komendant dziwnie na niego spojrzał. – Zawsze myślałem, że ta przypadłość dotknęła tylko ludzi, którzy nieświadomi tego, co robią zaszli zbyt daleko i zagubili swoją bezwstydność. Kochany, przeczytaj fragment, to co zaznaczyłem – komendant zwrócił się do swojego towarzysza.

Młodzieniec niewyjaśnionej płci wziął książkę ze stołu i zaczął czyta. – „Są koty, które twierdzą, że człowiek jest Bogiem i jako nas stwórca ma prawo nami rządzić, prawo nadane mu przez własną wyższość intelektualną, fizyczną i materialną. To jest fałsz. Człowiek jest istotą pokraczną i swoją pokracznością, słabością, i nieudacznością może nas jedynie śmieszyć, a nie rządzić nami. Powinnością prawego jest odrzucenie niedorzecznego wizerunku Boga”.

– My podobnie widzimy Boga – wyjaśnił komendant. Niezależnie od tego, czym on jest nie jest istotą idealną i potrafimy to zaakceptować. Wy jesteście zwierzętami, my jesteśmy zwierzętami, więc Bóg nie może wyłamywać się z tego schematu.

– W co więc wierzysz, komendancie, przed chwilą zarzucaliście nam herezję, a teraz sam ją popełniasz?

– Nie mówię o herezji, ale o fałszu rewolucji, która jest jedynie zakłamaniem. Czy myślisz może kocie, że za rządów księcia byłem nikim? Stałem nawet wyżej niż teraz, ale powinności rewolucji…

– Po prostu boisz się – przerwał mu Senfil. – Obawiasz się, że cię zabiją za to, że byłeś kiedyś zbyt blisko księcia komendancie.

– Zamknij ten ryj. Bo ci powybijam zęby, kocie – komendant poderwał się zza biurka. Po chwili usiadł, wyciągnął wielką, nakrapianą chustkę i otarł pot, który pojawił się perlistymi kropkami na jego czole. – Kochanie, czytaj – ponownie zwrócił się do istoty nieznanej płci.

Ta przez chwilę zastanawiała się czy ma usiąść, czy też czytać na stojąco. W końcu wybrała drugą możliwość. – „Jest nas coraz więcej. Otaczamy zwartym pierścieniem szereg miast zamieszkanych przez ludzki pomiot. Wojna jest więc najlepszym rozwiązaniem pozwalającym nam zniszczyć ludzki gatunek. Jest jedynie problem Przodków, którzy mogą interweniować przerywając naszą zwycięską batalię, ale działają oni opieszale i zazwyczaj niszczą jedynie zbyt rozrosłe ośrodki władzy. Spalimy zatem ludzkie miasta i wycofamy się do naszych siedzib. Przyjdzie czas na rozwój gospodarczy, który pozwoli w przyszłości zniszczyć także Przodków. Gdy zlikwidujemy ludzi staniemy się panami świata”.

– Po co nam to czytacie? – Senfil nadal nie potrafił zrozumieć, o co tak naprawdę komendantowi chodzi.

– Chcemy poznać waszą opinię. Twoją i twojej kochanej żony.

– Nie potrafię się wypowiedzieć na ten temat.

– A co pani o tym sądzi? – zwrócił się do Filony.

– Ja chcę wracać do domu – Filona się rozpłakała.

– Tę książkę znaleźliśmy u niewielu kotów. Jeden z nich przyznał się do szpiegostwa. Pozostałe popełniły samobójstwo.

– Myśli pan, że jestem szpiegiem Gildii Wschodniej? – Senfil się roześmiał.

– Ja w to nie wątpię, Senfilu. Wiem, że nie przyznasz się do szpiegostwa, ale nie o to mi chodzi.

– Więc o co?

– Chcemy prosić was o pomoc.

– Jak ja, uwięziony przez was kot mogę wam w czymkolwiek pomóc? – Senfil parsknął śmiechem.

– Koty rozpoczęły swoją świętą wojnę. Padły już trzy miasta przez nie zajęte. Teraz mogą one zdobyć Łódź. Damy wam wolność bez żadnych konkretnych zobowiązań poza jednym.

– Czego więc od nas chcecie?

Wraz z moim sekretarzem udacie się do kwatery głównej kociej armii i zaproponujecie naszą współpracę – wyjaśnił komendant. – Moją i mojego sekretarza.

– A ideały rewolucji?

– Ważniejsze jest dla mnie życie mojej rodziny. Uwolnię was, a wy wstawicie się za mną, kiedy rewolucja upadnie. Wiele zmian zaszło w moim życiu i do rządów kotów także potrafię się przyzwyczaić. Nie zwolnimy was – komendant ponownie wytarł spocone czoło. – Musicie zniknąć. Zlikwiduje waszą ewidencję, ale pozostaje jeszcze problem opuszczenia miasta kontrolowanego przez rewolucyjne bojówki.

– Wraz z komendantem ustaliliśmy, że wyprowadzimy was z miasta podziemną drogą – wyjaśnił dziwny młodzian. – Ja mam wam towarzyszyć.

Koniec

Komentarze

Bardzo wymyslne.

Trochę zwariowane i pokręcone. Piszę, tak jak mi się najbardziej podoba. :)

Piszę, tak jak mi się najbardziej podoba. :)
To tak jak każdy, ale czasem mała refleksja się przyda:)  

Nowa Fantastyka