- Opowiadanie: gemini - Dzicy

Dzicy

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Dzicy

Neirana pędziła przez las z szybkością, o jaką nie podejrzewała nawet siebie. Jej długie blond włosy powiewały na wietrze, kiedy zwinnie przemykała pomiędzy drzewami i przeskakiwała nad krzakami. Gonili ją, ale przecież wiedziała, że ich zgubi, musiała ich zgubić…

Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie powinna była wychodzić z miasta, że to niebezpieczne, ale była tak ciekawa ludzi, ich zwyczajów – po prostu nie mogła się powstrzymać. Kiedy dzisiaj rano po raz kolejny opuściła zabezpieczony obszar, poszła do położonego niedaleko ludzkiego miasteczka, by przyjrzeć się ich zachowaniu. Ludzie byli tak energiczni, uczuciowi, a jednocześnie nieprzewidywalni, a czasami nawet dzicy, przez co fascynowali ją i ogromnie interesowali. Nie rozumiała jednak, czemu ci sami ludzie właśnie jej spokojny oraz opanowany lud nazywali zwierzętami.

Zazwyczaj, okryta ciemnobrązowym, długim płaszczem z szerokim kapturem nie wzbudzała zainteresowania, po prostu stała jakiś czas w cieniu i przyglądała się, nie zwracając niczyjej uwagi. Dzisiaj jednak nie wszystko poszło tak, jak powinno…

Kiedy rano doszła do miasteczka, zauważyła jakieś dziwne poruszenie. Ludzie byli częściowo podenerwowani, ale na twarzach niektórych z nich dostrzegła pewien rodzaj podekscytowania. Oczywiście jej wrodzona ciekawość przeważyła nad zdrowym rozsądkiem i wtopiła się w tłum gromadzący się na małym rynku. Była tam większość mieszkańców wioski: z tyłu stali biedniejsi – mężczyźni w zniszczonych, wielokrotnie łatanych ubraniach ze zmęczeniem wymalowanym na twarzy, kobiety w równie wysłużonych, długich sukniach oraz brudne dzieci, na których buziach często gościł głód. Z przodu zaś siedziało mieszczaństwo i szlachta, na pierwszy rzut oka bogata oraz skąpa, odgradzająca się od chłopstwa i rzemieślników wszelkimi sposobami. Naprzeciw nich został ustawiony prostokątny podest, a na nim wznosiła się szubienica. „A więc egzekucja…" – Neirana westchnęła cicho, rozglądając się dookoła. Już drugi raz była świadkiem tej brutalnej sceny i wciąż nie mogła zrozumieć, czemu ludzie przychodzą to oglądać, do tego z dziećmi. Ten proceder wydawał jej się obrzydliwy, choć widywała już ludzi, którzy rzeczywiście na to zasługiwali. Nie mogła jednak pojąć, czemu robi się z tego takie przedstawienie.

Tymczasem na podest wszedł, ubrany w czerwony, gruby kaftan i te śmieszne bufiaste spodnie do kolan, młody mężczyzna z rulonem w ręku. Jego piękna twarz wyrażała dumę ze swojego urzędniczego stanowiska. Za to spojrzenie, którym tylko przelotnie zaszczycił zebranych, było pełne pogardy, gdy patrzył na stojących biedaków, ale zalotniejsze, gdy przeniósł wzrok na bogatszych, szczególnie na młode panie. Neirana, mając wyostrzone zmysły, nauczyła się odczytywać wiele uczuć z ludzkich ruchów oraz mimiki twarzy. Tymczasem kat w czarnym kapturze zasłaniającym twarz wprowadził skazańca – młodego bruneta o tak znajomej twarzy.

– Elian… – szepnęła Neirana na tyle głośno, że kilka stojących naokoło niej osób odwróciło się w jej stronę. Ona jednak szybko nasunęła kaptur mocniej na twarz i odeszła, stając w cieniu jednego z domów. Nie mogła tak czekać z założonymi rękami i nic nie robić, gdy mężczyzna, którego tak dobrze znała i kochała jak brata, miał za chwilę zginąć. Zaczęła intensywnie myśleć, jak uratować swojego najlepszego przyjaciela.

Tymczasem młody urzędnik rozwinął papier, odchrząknął głośno i zaczął czytać suchym, monotonnym tonem:

-To oto dzikie zwierzę zostało złapane godzinę temu, kiedy skradało się koło miasteczka. Jest ono szczególnie niebezpieczne, gdyż posługuje się, tak jak inni jego pobratymcy, zakazanymi, szatańskimi praktykami. Z tego powodu to diabelskie narzędzie, mocą najwyższego królewskiego dekretu, zostaje skazane na śmierć przez powieszenie, a później spalenie jego ciała, by nie mogło już służyć czarnomagicznym praktykom. – Po czym zwinął rulon i z obojętną miną zszedł z podestu.

Neirana nie mogła uwierzyć, że można być tak pozbawionym jakiegokolwiek współczucia. Rozejrzała się dookoła – wszędzie było pełno ludzi. Większość z nich obserwowała wydarzenie z obojętnym wyrazem twarzy, jakby zupełnie ich nie obchodziło, że zaraz na ich oczach ktoś zginie. Tylko na twarzach kilku wieśniaków dostrzegła jakiekolwiek oznaki współczucia dla skazanego. Nikt jednak nie miał zamiaru mu pomóc. Na szczęście żołnierze rozstawieni byli w pewnej odległości od podestu, na którym stał Elian, co dawało pewne szanse na powodzenie jej planu. Wiedziała jednak, że największym atutem będzie wykorzystanie elementu zaskoczenia.

Przemknęła jak najbliżej podestu, stając zaledwie parę metrów od niego. Jej Darem była telekineza i to mogło jej się teraz bardzo przydać. Niestety, Elian był uzdrowicielem i choć to jeden z najpiękniejszych Darów, nie był ani trochę przydatny w walce. Brunet dotychczas jej nie spostrzegł, wpatrywał się tylko dumnym wzrokiem w horyzont, zapewne nie chcąc dać po sobie poznać, jak bardzo się boi. Neirana znała go bardzo dobrze – duma i honor były zarówno jego atutem jak i przekleństwem. Kobieta wiedziała, jak bardzo się naraża, że Elian zapewne by tego nie chciał, ale to było teraz mało ważne. Kat właśnie podchodził do mężczyzny z pętlą, kiedy Neirana w zaledwie trzech skokach wpadła na podest, machnięciem ręki najpierw odepchnęła na kilkanaście metrów zakapturzonego mężczyznę, a potem przewróciła kilka pierwszych rzędów bogaczy, dzięki czemu na parę chwil zatarasowała przejście. Jednym ruchem zerwała więzy na rękach zszokowanego Eliana i zepchnęła go z podestu. Brunet upadł na ziemię, wciąż wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami.

– No rusz się! – syknęła, szturchając go w ramię. Mężczyzna chyba dopiero w tym momencie ją rozpoznał. Momentalnie oprzytomniał, wstał i pociągnął ją pomiędzy domy. Słyszała, jak ludzie zaczynają się zbierać i udają się za nimi w pościg, jakby szli na polowanie. Dochodziły do niej odgłosy krzyków, nawoływania, rżenia koni, a nawet wyjmowania mieczy z pochew. Tymczasem oni pędzili najciemniejszymi zaułkami, nie zamieniając ze sobą ani słowa. Ich jedynym ratunkiem był las, do którego szybko się zbliżali.

Kiedy wbiegli pomiędzy drzewa, Elian nagle zatrzymał się, odwrócił w jej stronę i szepnął:

– Co ty sobie wyobrażasz?! Czemu opuściłaś nasz teren?

– Co ja sobie wyobrażam? – prychnęła Neirana, zdejmując kaptur i mierząc roziskrzonym wzrokiem bruneta. – To ty dałeś się złapać i to ja cię uratowałam! Co ty tam w ogóle robiłeś?

– To chyba ja ci powinienem zadać to pytanie – stwierdził równie zdenerwowany mężczyzna, ale po chwili wziął głęboki oddech i popatrzył na nią zmartwionym wzrokiem. – Rano zobaczyłem, jak wymykasz się z miasta, a kiedy zauważyłem, że wybiegasz ze strefy chronionej… – Westchnął głęboko, ale kontynuował. – Neirano, nie mogłem cię puścić samej, wiedząc, na jak wielkie niebezpieczeństwo się narażasz… – Chciał powiedzieć coś jeszcze, ale w tym momencie usłyszeli szczekanie psów niebezpiecznie blisko nich.

– Biegnij do miasta, ja ich zgubię – powiedziała natychmiast blondynka i już miała się odwrócić, lecz Elian przytrzymał mocno jej ramię, mówiąc:

– Zwariowałaś! Ty biegnij, ja ich zgubię.

-Jestem telekinetykiem, mogę się obronić, a ty nie. Biegnij do miasta, ja ich zgubię – powiedziała stanowczo, po czym odpięła płaszcz i rzuciła go na pobliskie drzewo, by psy złapały jej trop. – Uciekaj! – Pchnęła Eliana głębiej do lasu. Mężczyzna opierał się przez chwilę, ale widząc najwyraźniej, że Neirana nie odpuści, ruszył do miasta, by później za wszelką cenę sprowadzić pomoc. Kobieta za to pobiegła w drugą stronę, mając nadzieję, że jej przyjacielowi uda się uciec…

Biegła już nie wiadomo jak długo, a oni wciąż nie odpuszczali. Za każdym razem gdy się zatrzymywała, słyszała tętent koni, szczekanie psów i krzyki ludzi. Wcześniej myślała, że szybko ich zgubi, ale teraz… nic już nie wiedziała. Nie doceniła ich sprytu – nie wszyscy biegli za nią, ale część jechała konno traktem obok lasu, chcąc zabiec jej drogę. A ona czuła coraz większe zmęczenie. Już kilkanaście razy musiała użyć swojego Daru, by przeżyć. Miała tylko nadzieję, że Elian dotarł do miasta i sprowadzi jakąś pomoc. Nie chciała, by ludzie dowiedzieli się, gdzie się ukrywają, nie mogła więc teraz tam zawrócić.

Przystanęła na chwilę przy drzewie, by złapać oddech. Słońce grzało niemiłosiernie, nie ułatwiając jej ucieczki. Pierwszy raz od bardzo dawna pot spływał jej po plecach pot. Słyszała głośne dudnienie swojego serca. Kiedy w końcu zmusiła się by biec dalej, usłyszała jakiś szelest po lewej stronie – tam, gdzie biegł trakt. Natychmiast wyprostowała się, gotowa do walki. Nie musiała długo czekać, zaledwie parę sekund później spomiędzy zarośli wyłonił się gniady koń, a na nim bogato ubrany młodzieniec z mieczem w ręku, który nie zastanawiając się nawet, ruszył na nią galopem. „Co on sobie myśli? Że sam jeden mnie pokona?" – spytała samą siebie Neirana, stając twarzą do niego, po czym machnęła ręką, zwalając go z konia. Już miała uciekać dalej, lecz w tym momencie zdarzyło się kilka rzeczy. Usłyszała po prawej stronie szelest i nerwowy szept: „Uważaj!", a zaraz potem poczuła ostry ból w lewym barku. Upadła z jękiem na ziemię. Kątem oka zauważyła, że w tej samej chwili z zarośli wyszedł młody blondyn i strzelił z łuku do kogoś, kto stał po jej lewej stronie. Z wysiłkiem odwróciła tam głowę i ujrzała jakiegoś szlachcica, który leżał już na ziemi, przebity strzałą. Jakiś metr od niego spoczywał łuk. Nagle Neirana usłyszała nad sobą głos:

– Chodź, musimy uciekać! – Spojrzała w górę i zobaczyła wysokiego, opalonego młodzieńca w podniszczonych, niebieskich spodniach i wypłowiałej szarej bluzce, który objął ją w pasie i podciągnął do góry.

– Co ty robisz?! – krzyknęła, krzywiąc się z bólu. – Przecież ja jestem…

– … elfką. Tak, wiem, ale wiem też, że jeżeli teraz ze mną nie pójdziesz, to zginiesz.

Neirana spojrzała w jego zielone oczy i pokiwała wolno głową. Gdziekolwiek by jej nie zaprowadził, nie miała wyjścia – musiała z nim pójść. Strzała utkwiła w jej lewym boku na plecach i choć chyba nie uszkodziła żadnego ważnego narządu wewnętrznego, to zaczynała coraz obficiej krwawić, a to nie wróżyło niczego dobrego.

-Gdzie ty mnie prowadzisz?! – spytała po paru sekundach, kiedy zobaczyła, że nie idą w głąb lasu.

– Na obrzeża miasta…

– A więc uratowałeś mnie tylko po to, by teraz wydać w ich ręce? – powiedziała już znaczniej ciszej, czując, jak powoli traci siły. Nie mogła uwierzyć, że chłopak, po tym co zrobił, chce posłać ją na śmierć.

– Nic nie mów, oszczędzaj się. Prowadzę cię do mojego domu, w lesie nie masz szans…

Powiedział coś jeszcze, ale ona już nie słuchała. Skupiła się na poruszaniu nogami w ślimaczym, jak jej się wydawało, tempie. Ból w barku nasilał się, a ona była coraz słabsza. Powoli traciła kontakt ze światem zewnętrznym, aż w końcu była już tylko ciemność…

Syknęła głośno, kiedy poczuła ostry ból w barku. Przez chwilę próbowała sobie przypomnieć, co się w ogóle stało i gdzie teraz jest. Gdy zaczęło docierać do niej, że została trafiona strzałą, znowu poczuła ten ból. Jakby ktoś próbował wyciągnąć grot. „Tylko kto?" – zadała sobie pytanie. Otworzyła oczy, ale natychmiast je zamknęła, bo oślepiło ją czerwone światło. Kilka razy zamrugała, po czym spróbowała ponownie – tym razem zauważyła, że z okienka pod sufitem prosto na jej twarz padają czerwone promienie zachodzącego słońca. „A więc już jest tak późno?" – spytała samą siebie i w tym momencie przypomniała już sobie wszystkie wydarzenia kończącego się właśnie dnia. Ze zdziwieniem stwierdziła też, że leży na czymś miękkim. Nagle tuż obok siebie usłyszała czyjś przyspieszony oddech.

– Musisz byś cicho, nikt się nie może dowiedzieć, że tu jesteś. – Ostrzegł ją jakiś męski głos. Po chwili poczuła na ramieniu, tuż obok miejsca gdzie wbiła się strzała, ciepłą dłoń, a potem znowu szarpnięcie.

– Już prawie… – usłyszała tuż obok ucha. Zacisnęła mocno zęby, a na jej czoło wstąpiły pierwsze krople potu. Jęknęła cicho, kiedy grot został wyciągnięty do końca z jej ciała. Potem mężczyzna uniósł ją lekko, by ciasno obwiązać jakimś materiałem. W tym samym momencie kiedy delikatnie położył ją z powrotem na posłaniu, ktoś otworzył drzwi i do pomieszczenia wpadło świeże, wieczorne powietrze.

– Tanil, przyniosłam trochę… – usłyszała wysoki, kobiecy głos, a po chwili dźwięk tłuczonego naczynia, które spadło na podłogę.

– Zamknij drzwi – syknął mężczyzna, a kiedy kobieta wciąż stała w progu, powtórzył głośniej. – Zamknij, słyszysz?! – W tym momencie do Neirany doszedł trzask zamykanych drzwi i szczęk zamka.

– Tanil, zwariowałeś?! Przecież to…

– Cicho! Wiem, kto to jest. – W tym momencie na parę chwil zapadła cisza. Elfka odwróciła głowę w stronę pary stojącej jakieś dwa metry od niej. Obok mężczyzny który uratował jej życie, stała kobieta o czarnych jak noc włosach i oczach, rumianych policzkach oraz długiej, czerwonej, aczkolwiek lekko już wypłowiałej ze starości sukni. Ona też w tym momencie wycelowała w nią oskarżycielsko palcem i szepnęła, wyraźnie zdenerwowana:

– Już wiem! Rzuciła na ciebie jakiś urok! Idę po Garibaldiego, na pewno ci pomoże, a z nią…

– Nigdzie nie idziesz! – Szatyn złapał ją mocno za ramię, aż kobieta skrzywiła się lekko. – Ja ją uratowałem.

– Jak to?

– Nie słyszałaś, co się działo dzisiaj rano? Urządzili na nią jakieś polowanie! Jakby była niedźwiedziem!

– Przecież oni są niebezpieczni! – szepnęła brunetka, spoglądając ukradkiem w stronę Neirany, jakby elfka za chwilę miała skoczyć jej do gardła. Po chwili przeniosła wzrok z powrotem na mężczyznę. Złapała delikatnie jego ramię, mówiąc już znacznie spokojniejszym głosem. – Po prostu martwię się o ciebie. Wiesz, że nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś ci się stało. Nigdy nie wiadomo, czego można się po tym czymś spodziewać.

– Nie martw się – syknął mężczyzna, strząsając jej dłoń. Był wyraźnie zdenerwowany postawą kobiety. – Zapewniam cię, że ona nic mi nie zrobi. Jak na razie to tylko my, ludzie, jesteśmy niebezpieczni dla nich, nie odwrotnie. Elfy są w wielu sprawach zwyczajnie od nas lepsze…

– Oh, nasłuchałeś się opowiadań tej… – zaczęła kobieta, lecz nagle zamilkła, zakrywając dłonią usta. Na jej policzki wpłynęły rumieńce.

– Czyżby chodziło ci o moją babcię? O kobietę, która nie raz ratowała życie mieszkańcom wioski? W tym także całkiem niedawno twojemu ojcu? – zakpił Tanil, ale jego towarzyszka już się nie odezwała. Odwróciła się tylko z zamiarem odejścia, lecz on w porę złapał ją za ramię i siłą odwrócił w swoją stronę, szepcząc. – Nikogo tu nie widziałaś, tak? – Kobieta stała jak skamieniała, nie poruszyła się nawet i milimetr, więc mężczyzna powtórzył wolno i dokładnie. – Nikogo tu nie widziałaś, jasne? Jeżeli ją złapią, ja też nie uniknę kary, bo pomogłem jej z własnej woli i na dodatek zabiłem szlachcica. – Po tych słowach kobieta mocno pobladła. Wyglądało na to, że chce coś powiedzieć, lecz mężczyzna dodał. – Że nie wspomnę o gniewie, jaki może ogarnąć moją babcię.

– Dobrze, nic nie powiem – syknęła kobieta, wyrywając mu się z uścisku. Obdarzyła Neiranę nienawistnym spojrzeniem, po czym wyszła z szopy, trzaskając za sobą drzwiami.

Elfka wpatrywała się w tę scenę z mieszaniną strachu oraz zdezorientowania. Próbowała zrozumieć, dlaczego ten chłopak tak ją broni. Bo to, że kobieta chciała na nią donieść, było całkowicie normalne. Za to postawa Tanila była dziwna, albo raczej niezwykła.

– Jak się czujesz? – Neirana nie zauważyła nawet, kiedy mężczyzna ukląkł koło niej. Wpatrywał się w nią swoimi brązowymi oczami, jakby chciał odgadnąć jej myśli. Elfka spojrzała na swoje ramię. Tanil uśmiechnął się pocieszająco i dodał. – Poproszę moją babcię o jakąś maść na ból. Ona… – Zawahał się na chwilę. – Ona zna się na tym.

– Masz na imię Tanil, tak? – szepnęła Neirana, choć mówienie sprawiało jej ból. Chłopak pokiwał głową. – Dlaczego?… Dlaczego mi pomagasz?

Tanil tylko się uśmiechnął, jakby rozbawiło go to pytanie. Gdy jednak Neriana obdarzyła go podejrzliwym spojrzeniem, szepnął:

– Bo wiem, co to znaczy być innym. A teraz śpij, musisz dużo odpoczywać. – Zanim zdążyła zareagować, położył dłoń na jej czole. Nagle poczuła silne znużenie. Po chwili usnęła.

Usłyszała zatrzaskiwanie drzwi, szczęk kłódki, a potem szuranie butów zaledwie kilka metrów od niej. Szkolenie wojenne które niedawno przeszła dało o sobie znać. Natychmiast otrząsnęła się ze znużenia, przewróciła na bok i przysiadła na zgiętych nogach, gotowa do ataku. Nie zdążyła jednak nawet dokładniej przyjrzeć się domniemanemu napastnikowi, gdy poczuła rwący ból w lewym barku.

– Zwariowałaś?! – Usłyszała stłumiony krzyk mężczyzny i czyjeś silne ręce podniosły ją z ziemi. Kiedy podeszli do prowizorycznego posłania stworzonego ze zwierzęcych skór, Neirana nagle się zatrzymała.

– Co… Co to jest? – spytała zachrypniętym głosem. Nie czekając jednak na odpowiedź, dodała. – Nie ma mowy, nie położę się na tym!

– Leżałaś na tym przez ostatnie dwa dni. Nic innego nie mam, więc będziesz musiała się zadowolić tym. – Po tych słowach po prostu położył ją na posłaniu. Neirana nie protestowała. Była zbyt zszokowana beznamiętnym tonem, jakim odezwał się ten młody mężczyzna. Tymczasem on wyjął z torby jakieś gliniane naczynie oraz biały, gruby materiał. Bez słowa podszedł do elfki i zaczął odwijać stary opatrunek.

– Przepraszam – powiedziała cicho Neirana kilka minut później. Miała już serdecznie dość tej ciszy, jaka między nimi zapadła. Tanil zdążył przemyć wodą z wiadra obok niej wciąż krwawiącą ranę, nasmarować ją jakąś cuchnącą maścią a także owinąć nowym opatrunkiem, nie wypowiadając nawet słowa. Kobieta bała się, że w jakiś sposób go uraziła. Poza tym nigdy nie lubiła, gdy wokół niej panowała cisza. Dlatego, gdy pomimo jej szczerych przeprosin mężczyzna wciąż się nie odzywał, dodała. – Mam na imię Neriana. Dziękuję, że mi pomogłeś i nie martw się, czuję się już lepiej, więc zaraz odejdę.

– Nie możesz tego zrobić. Wciąż cię szukają. – Tanil usiadł koło niej i wbił wzrok w ścianę przed sobą.

– Wciąż mnie szukają? – powtórzyła Neirana, nie mogą uwierzyć w to, co słyszała. Nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ludzie tracą tyle czasu na szukanie jednego elfa. Mężczyzna jednak szybko jej to wytłumaczył:

– Zginął szlachcic. Oni myślą, że to ty go zabiłaś. Tak więc to ja powinienem cię przeprosić – przeze mnie nie możesz wrócić do swoich.

– Gdyby nie ty już bym nie żyła – szepnęła elfka, choć zadrżała na myśl, że jakaś żywa istota – nawet jeżeli był to człowiek pragnący jej śmierci – zginęła przez nią.

Spojrzała na Tanila. Był teraz przygarbiony i smutny, co nie pasowało do jego młodzieńczego wyglądu. Zastanawiała się, ile może mieć lat. Na pewno nie był już chłopcem. Jego oczy wciąż aż błyszczały od nadmiaru młodzieńczej energii, ale dłonie były już zniszczone od pracy na roli. Umięśnione ramiona wskazywały, że od kilku lat wykonuje ciężką, fizyczną pracę. Był jednak czysty, a jego ubranie, choć trochę podniszczone, wyglądało na zrobione z porządnego, trwałego materiału.

Elfka tak długo analizowała każdy szczegół postaci mężczyzny, że nie zauważyła, jak i on zaczął jej się przyglądać. Gdy ich oczy się spotkały, zawstydzona spuściła wzrok. Podejrzewała, że tak samo jak i u jej ludu, tak i tutaj takie przyglądanie się drugiej osobie jest uważane za niegrzeczne.

– Przyniosłem ci trochę chleba. Być może jutro uda mi się zdobyć coś lepszego. – Po tych słowach Tanil wstał, wziął ze sobą swój worek i właściwie wybiegł z szopy. Neirana odprowadziła go wzrokiem. „Brawo! – Pogratulowała sobie z kwaśną miną. – Naprawdę, potrafisz okazywać wdzięczność!"

 

Cały kolejny dzień przesiedziała na sianie, wsłuchując się w odgłosy z zewnątrz. Drżała za każdym razem, gdy obok szopy słyszała kroki. Tanil miał rację – wciąż jej szukali. Wieśniacy często rozmawiali o poszukiwaniach, jakie prowadzone są w lesie. Wyglądało na to, że jeszcze przez kilka dni nie będzie mogła opuścić swojej kryjówki. Neirana miała tylko nadzieję, że Elian dotarł do bezpiecznego obszaru, a może przede wszystkim, że nie dotarli tam ludzie. Jeżeli miałyby się spełnić jej najgorsze obawy, nigdy by sobie tego nie wybaczyła.

Gdy o zachodzie słońca usłyszała zbliżające się z każdą sekundą kroki, natychmiast schowała się za największym stogiem siana. Usłyszała zgrzyt otwieranej kłódki. Wstrzymała oddech, gotowa w każdej chwili skoczyć do ataku, nawet jeżeli skutkowałoby to otwarciem się rany w barku. Wypuściła z ulgą powietrze dopiero w momencie, gdy w progu ukazała się znajoma sylwetka. Powoli wstała i wyszła zza stogu. Poczuła ogromną ulgę, gdy ujrzała na twarzy mężczyzny delikatny uśmiech.

– Witaj Neirano – przywitał się, po czym zrzucił na ziemię tobołek oraz jakieś zawiniątko, a tuż obok postawił sporych rozmiarów wiadro z wodą. – Jak się dziś czujesz?

– Dziękuję, znacznie lepiej. Odzyskuję siły.

– Cieszę się. – Na twarzy Tanila wykwitł jeszcze szerszy uśmiech. – Usiądź, obejrzę ranę.

Neirana skierowała swoje kroki do siana, do miejsca, w którym przespała noc.

– Poczekaj, mam coś dla ciebie – powiedział Tanil, a Neirana spojrzała na niego, szczerze zaskoczona. Tymczasem mężczyzna rozwinął zawiniątko, dodając. – To koc z owczej wełny. Z pozdrowieniami od mojej babci. – Rozłożył go niedaleko na ziemi, po czym zaczął zbierać skóry, dodając z rozbawieniem. – Zostałem zresztą dość ostro zbesztany za to, że w ogóle wpadłem na pomysł położenia cię na zwierzęcych skórach.

– Dziękuję… – szepnęła Neirana, siadając na kocu. Był niesamowicie miękki w dotyku. Wciąż jednak coś nie pozwalało się elfce zrelaksować. – Czy twoja babcia…

– Spokojnie, nie zdradzi cię. To ona zresztą cię uleczyła. Była tu, kiedy spałaś. A teraz postaraj się rozluźnić. – Tanil klęknął koło niej i powoli zaczął odwiązywać materiał.

Neiranę przeszły lekkie dreszcze, gdy na karku poczuła jego ciepły oddech. Miała na sobie tylko ciasny kaftan, który osłaniał jej talię oraz klatkę piersiową. Jej ciemnozielona koszula oraz płaszcz leżały kilka metrów dalej, zakrwawione, z dziurą po strzale. Tymczasem Tanil zdjął już opatrunek i delikatnie, opuszkami palców dotknął miejsca, w którym była rana. To wyrwało Neiranę z chwilowego zamyślenia. Zadrżała mimowolnie od chłodu jego skóry.

– Rana goi się szybko – stwierdził w końcu Tanil, odwracając się w kierunku worka.

– To normalne u elfów.

– Wiem, babcia mi mówiła.

– Kim jest twoja babcia, że tyle o nas wie? I dlaczego się mnie nie boisz?

Tanil wyciągnął z worka znajomy gliniany garnuszek i nakładając na jej ranę cuchnącą maź, zaczął:

– Moja babcia jest jakby miejscową zielarką. Ma ogromną wiedzę o leczeniu, więc wieśniacy chronią ją przed inkwizycją. Opowiadała mi trochę o elfach, choć nie mam pojęcia, skąd wzięła tę wiedzę. W każdym bądź razie wierzę jej, a nie tym głupim legendom.

– Słyszałam parę z nich. Same kłamstwa, może prócz faktu, że mieszkamy w lasach. – Uśmiechnęła się, ale szybko zauważyła, że Tanil przerwał pracę i przypatrywał jej się, wyraźnie zaciekawiony. W końcu spytał:

– A więc byłaś już w miasteczku, tak?

Neirana westchnęła z rezygnacją. Wiele osób zarzucało jej już, że najpierw mówi, a potem myśli. Teraz żałowała, że nigdy nie próbowała tego zmienić.

– Raz czy dwa… – zaczęła nieśmiało, ale zdała sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało. W końcu westchnęła z rezygnacją, mówiąc. – Ludzie od zawsze mnie fascynowali. Pomimo wielu waszych wad, jesteście bardzo interesującą rasą. – Uśmiechnęła się do Tanila, ale zaraz posmutniała. – Dość często wymykałam się, by przyjrzeć się waszym zwyczajom. Nigdy jednak nie podejrzewałam, że mogę przez to narazić mojego przyjaciela…

– A więc ten elf, którego chcieli zabić…

– Tak, to mój przyjaciel – Elian. Mam tylko nadzieję, że się uratował.

– Nie słyszałem, by kogokolwiek złapali, więc pewnie mu się udało – stwierdził pocieszającym tonem Tanil, kończąc zakładać nowy opatrunek.

Neirana poczuła, jak ogromny kamień spada jej z serca. Zastanawiała się, czemu wcześniej nie spytała o to Tanila. Przecież takie wieści na pewno szybko rozeszłoby się po wsi. Niewiele myśląc, wstała i delikatnie przytuliła mężczyznę.

– Dziękuję – szepnęła, odsuwając się na odległość ramienia. Ze zdziwieniem spostrzegła, że na policzkach Tanila wykwitły delikatne rumieńce.

– Usiądź, nie możesz się przemęczać – nakazał jej, a sam pochylił się nad swoim workiem. Wyjął z niego mniejsze zawiniątko, butelkę oraz dwa kubki. Wszystko postawił na kocu, po czym sam usiadł i dodał. – Przyniosłem dla odmiany trochę owoców. Wiem, że pewnie wolałabyś coś ciepłego, ale z tym może być ciężko. Staram się nie zwracać na siebie uwagi. W butelce jest sok z jabłek. Mam nadzieję, że będzie ci smakował.

– Na pewno, dziękuję. – Uśmiechnęła się do niego najszczerzej jak potrafiła. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak głodna była. Gdy Tanil odwinął zawiniątko, od razu porwała pierwsze z brzegu jabłko.

– Mogę przychodzić do ciebie tylko wieczorem. Cały dzień pracuję – powiedział przepraszającym tonem.

– Rozumiem – zapewniła go Neirana pomiędzy kęsami. Po chwili spytała. – Czym się zajmujesz? Bo nie wyglądasz na zwykłego chłopa… – Przerwała, przeklinając się w duchu za to, że nie potrafi w porę ugryźć się w język. Jednak, ku jej uldze, Tanil uśmiechnął się tylko, najwyraźniej rozbawiony, i odpowiedział:

– Najczęściej pracuję na roli, więc można mnie zapewne nazwać chłopem. – Neirana już chciała go przepraszać, ale on machnął tylko ręką, dodając. – W wolnych chwilach lubię jednak trochę pomajsterkować. Poza tym potrafię czytać i pisać, babcia pożycza mi wiele książek. Więc też takim zwykłym „chłopem" nie jestem.

– Przepraszam, wielu już powtarzało mi, że mam zbyt długi język. – Oboje zaśmiali się cicho. Po chwili elfka dodała. – Ale muszę ci powiedzieć, że nigdy nie spotkałam tak niezwykłego człowieka, ani nawet elfa. – Z rozbawieniem zauważyła, że Tanil zarumienił się jeszcze bardziej. Wyglądał w tym momencie na nastolatka, choć Neirana już dawno stwierdziła, że musi mieć ponad dwadzieścia lat.

– Muszę już iść, robi się późno – stwierdził nagle mężczyzna, wyraźnie unikając jej wzroku. Już miał wstać, lecz Neirana w porę złapała go za rękę i ściągnęła w dół.

– Przepraszam, jeżeli cię uraziłam. Po prostu mówię, co myślę.

– Nie, nie uraziłaś mnie. Naprawdę powinienem już iść. Zostawię ci wodę i płyn o zapachu fiołków…

– Zapewne stworzony przez babcię?

– Jakbyś zgadła. – Znowu uśmiechnął się do Neirany. – Do jutra. – Szybko wyszedł z szopy.

Odprowadziła go wzrokiem aż zniknął za drzwiami. Gdy wyszedł, spojrzała na wiadro i płyn, nagle zdając sobie sprawę, że nie myła się od dwóch dni. Skrzywiła się, gdy poczuła smród krwi przemieszanej z potem. „Chyba naprawdę jest ze mną źle, skoro wcześniej tego nie zauważyłam" – pomyślała z przerażeniem i ruszyła do wiadra. Musiała się pospieszyć, by zdążyć zanim w szopie zrobi się kompletnie ciemno. Skoro już to poczuła, nie wytrzymałaby tego zapachu ani dnia dłużej.

 

Następnego dnia Tanil znów odwiedził ją tuż przed zachodem słońca, tym razem jednak nie został długo. Był w fatalnym nastroju, ale Neirana nie mogła z niego wydusić ani jednej informacji. A przecież czuła, widziała, że coś jest nie tak. Ruchy mężczyzny były sztywne i nerwowe, mało się odzywał, a przede wszystkim był strasznie blady. A ona tak uwielbiała, gdy się rumienił… Gdy pytała, co jest nie tak, czy może powinna się wynieść, oczywiście zaprzeczał i przekonywał ją, że na zewnątrz nie będzie bezpieczna. Podał jej tylko garnek z gorącą zupą, po czym wyszedł, a właściwie wybiegł z szopy, zostawiając ją samą z nawarstwiającymi się wątpliwościami oraz strachem.

 

Cały kolejny dzień Neirana spędziła na chodzeniu po szopie w tą i z powrotem. Jej niepokój wzmagał fakt, że tym razem dookoła budynku nie było słychać żadnych rozmów. Miała wrażenie, że ta cisza ją przytłacza, a powietrze dookoła wręcz gęstnieje. Niezliczoną ilość razy podchodziła do drzwi i tyle samo razy przypominała sobie, że Tanil przecież zamykał je od zewnątrz na kłódkę, by nie budzić podejrzeń. Obserwowała uważnie w szczelinach szopy każdy ruch słońca, wyczekując momentu, w którym znajdzie się ono blisko widnokręgu. Miała nadzieję, że może tym razem Tanil wyjaśni jej trochę więcej niż poprzedniego wieczoru.

W końcu usłyszała szczęk zamka. Nawet nie drgnęła, tylko wbiła oczy w otwierające się właśnie drzwi. Po chwili na progu stanął lekko przygarbiony Tanil. Bez słowa wszedł do środka, położył worek oraz wodę na ziemi a sam usiadł na kocu.

– Tanil… – szepnęła Neirana, gdy po paru sekundach usiadła koło niego. – Co się dzieje?

– Wczoraj zaczęli przeszukiwać wioskę. Twierdzą, że chłopi cię ukrywają. Zachowują się, jakby coś ich opętało. Podobno wszystko przez rodzinę tego chłopaka, którego zabiłem… – Spuścił głowę, wyraźnie nie mając siły dalej mówić

Neirana nie wiedziała, co powinna teraz zrobić. Już ona czuła przytłaczające poczucie winy, a co dopiero miał powiedzieć Tanil? Choć znała go zaledwie parę dni, była pewna, że mężczyzna musi bardzo przeżywać to, co zrobił, a przede wszystkim jakie to przyniosło konsekwencje…

– Ale ty nie musisz się martwić. Ta szopa leży w pewnym oddaleniu od wioski, więc na razie nikomu nie przyjdzie do głowy tu zajrzeć…

– Ale przecież ja się tym nie martwię. – Neirana spojrzała w jego brązowe oczy. Mężczyzna najwyraźniej źle odczytał jej milczenie. – Boli mnie, że tyle ludzi cierpi przeze mnie, a chyba przede wszystkim, że cierpisz ty… – zawiesiła głos, przyglądając się jego przystojnej, opalonej twarzy. Nie miała pojęcia w jaki sposób, ale od początku zrodziła się między nimi jakaś nić porozumienia, coś przyciągało ją do niego w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie doświadczyła i miała nieodparte wrażenie, że nigdy więcej w swoim długim życiu nie doświadczy. Nie mogła patrzeć na cierpienie Tanila. Pod wpływem impulsu wyciągnęła rękę i dotknęła jego gładkiego policzka, zdając sobie sprawę, jak bardzo tego pragnęła. Mężczyzna tylko w pierwszej chwili wyglądał na zaskoczonego. Po sekundzie delikatnie odgarnął niesforny kosmyk włosów z jej twarzy i zbliżył się na kilka centymetrów

Neirana miała wrażenie, że przez dłuższą chwilę nie oddychała. Serce zaczęło jej bić jak oszalałe, gdy Tanil przybliżył się na odległość zaledwie centymetra i owionął ją jego ciepły oddech. Gdzieś na dnie jej umysłu coś krzyczało, że nie powinna tego robić, ostrzegało o możliwych konsekwencjach i niebezpieczeństwach. Gdy jednak poczuła na ustach jego gorące wargi, zapomniała o całym świecie, a głos w jej głowie znacznie przycichł, by parę minut później zniknąć zupełnie.

 

Przebudził ją trzask zamykanych drzwi. Przez kilka minut leżała nieruchomo, przypominając sobie, co zaszło poprzedniego wieczoru. Czy żałowała? Nie, tego na pewno nie mogła powiedzieć. Bała się tylko tego, co może przynieść przyszłość. Wiedziała, że się zakochała, że pierwszy raz w jej długim życiu na kimś zależało jej bardziej niż na kimkolwiek innym, bardziej niż na samej sobie. Zdawała sobie jednak sprawę, że ten związek nie ma szans na przetrwanie. Jej przeznaczeniem było więc wieczne cierpienie. Żal jej było jedynie Tanila…

Nagle usłyszała skrzypienie otwieranych drzwi. Do środka wpadły promienie porannego słońca, a w progu pojawił się Tanil oraz jakaś nieznana, starsza kobieta.

– Neirano, musisz uciekać! – krzyknął mężczyzna, podbiegając do niej i rzucając jej jakąś ciemnozieloną sukienkę. – Szybko, ubierz się.

Elfka bez słowa wsunęła sukienkę przez głowę. Materiał był szorstki i sztywny, a ona nie lubiła chodzić w takich typowo „kobiecych" strojach, ale i tak była wdzięczna za jakieś wygodniejsze, a przede wszystkim czyste ubranie. Po chwili zsunęła się z łóżka i przyjrzała kobiecie stojącej w drzwiach. Tanil tymczasem zbierał jej rzeczy i chował gdzieś z tyłu w sianie.

– Możecie mi powiedzieć, co się dzieje? – spytała w końcu elfka. – Kim pani jest?

– Jestem Vera, babcia Tanila. Jego przyjaciółka powiedziała żołnierzom, gdzie jesteś. Musisz natychmiast uciekać.

– Chodźmy – powiedział mężczyzna, a Neirana poczuła, jak łapie ją za rękę i ciągnie w kierunku wyjścia. Elfka nie miała nawet siły protestować – była zbyt zszokowana tym, co usłyszała. Wiedziała, kto na nią doniósł. To musiała być ta kobieta, która wpadła tu, gdy Tanil ją ratował. Nie mogła tylko zrozumieć, dlaczego akurat teraz na nich doniosła. Czemu nie zrobiła tego wcześniej, skoro wiedziała od początku. Czy chodziło o to, że żołnierze zaczęli przeszukiwać wioskę? „A może… – przeszła jej przez głowę niepokojąca myśl, ale zaraz sama stwierdziła, że to absurd. – Nie, nie mogła nas wczoraj widzieć. To niemożliwe."

Gdy znaleźli się na zewnątrz, Neiranę w pierwszej chwili oślepił blask porannego słońca. Tanil przystanął na chwilę, czekając najwyraźniej na Verę, więc elfka miała szansę się rozejrzeć. Szopa w której spędziła ostatnie dni, z zewnątrz naprawdę wyglądała na ruderę, nie zdziwiła się więc, że nikt jej tam nie szukał. Jakieś czterysta metrów dalej zaczynał się las. Sama szopa otoczone była przez wysokie już łany zbóż uginające się pod najlżejszym nawet podmuchem wiatru. Po lewej stronie w oddali majaczyła wieś, na skraju której Neirana dojrzała jakąś grupę ludzi. Wiedziała, że są to ci, którzy po nią idą.

– Pójdziemy w głąb lasu, tam nie powinni nas znaleźć, potem… – zaczął Tanil, lecz elfka mu przerwała:

– Teraz poradzę już sobie sama. – Chciał coś dodać, ale ona szybko podeszła bliżej i obdarowała go krótkim, ale pełnym uczucia pocałunkiem. Gdy oderwała się od niego, dodała. – Zbyt długo się dla mnie narażałeś. Teraz już sobie poradzę. Wrócę do swoich, a zrobię to szybciej sama.

– Neirana ma rację. Nic więcej nie możemy dla niej zrobić – stwierdziła suchym tonem Vera, lecz elfka właściwie jej nie słuchała, tak samo jak chyba zresztą Tanil. Oboje wpatrywali się sobie w oczy.

– Ale… – zaczął mężczyzna, lecz przerwał, gdy Neirana dotknęła delikatnie jego policzka. Przytrzymał jej dłoń, jakby chciał przedłużyć tę chwilę, pytając. – Zobaczymy się jeszcze?

– Nie mogę ci nic obiecać. Proszę, ułóż sobie życie z kimś innym – szepnęła elfka, po czym szybko odwróciła się i pobiegła w kierunku lasu. Czuła, że Tanil odprowadza ją wzrokiem, lecz nie odwróciła się. Po prostu nie była w stanie. Pierwszy raz w życiu się zakochała a zarazem pierwszy raz miała złamane serce. Wiedziała jednak, że to co zrobiła, było jedynym słusznym posunięciem. Tanil miał jeszcze szansę na szczęście.

 

Przystanęła na chwilę dopiero w momencie, gdy na jakieś dwieście metrów zagłębiła się w las. Rana w barku mimo wszystko wciąż dawała jej się we znaki i po prostu musiała odpocząć, choć parę minut. Oparła się o drzewo i oddychała głęboko, rozglądając się uważnie dookoła. Znała tę część lasu i wiedziała, jak dojść stąd do zabezpieczonego magią obszaru, choć był on dość daleko. Bardzo chciała tam dotrzeć, ale nie tak jak kiedyś. Nie wiedziała, czy potrafi jeszcze nazwać je swoim domem. Teraz było to miejsce, w którym będzie z dala od jedynej osoby, na której jej tak naprawdę zależało. Wiedziała, że czeka ją tam tylko samotność i wieczna tęsknota. Nie mogła jednak zawrócić. Tanil żył w społeczeństwie, które nigdy nie zaakceptuje ani jej, ani istot jej podobnych, choć elfy przecież nigdy nic im nie zrobiły.

Odepchnęła się ze złością od pnia. Miała już serdecznie dość tych rozterek. Wybrała odpowiednią drogę i już miała ruszyć, gdy usłyszała jakiś świst w powietrzu. Nie zdążyła się nawet obrócić, gdy poczuła ogromny ból w lewym barku, dokładnie w miejscu, w którym była stara rana. Upadła na kolana. Z przerażeniem stwierdziła, że strzała przebiła na wylot jej bark i jej grot wystawał teraz z przodu. Nie było szans, by mogła ją wyciągnąć, zresztą nie była nawet w stanie tego zrobić. Z bólu ledwo mogła złapać oddech, a z otwartej ponownie rany obficie ciekła krew. Było z nią naprawdę źle i doskonale zdawała sobie z tego sprawę.

Obróciła się, chcąc zobaczyć, kto oddał strzał. Jakie było jej zdziwienie, gdy jej oczom ukazała się postać młodej kobiety, którą już widziała. Stała jakieś trzysta metrów od niej w ciemnozielonej, nowej sukni i właśnie opuszczała łuk. Neirana nie mogła nadziwić się, jak ta kobieta zmieniła się w ciągu zaledwie kilku dni. Teraz miała na sobie elegancki strój, była czysta, a jej ciemne włosy powiewały na wietrze, gdy zbliżała się do niej. Jakieś sto metrów za nią szło kilku żołnierzy. „Jak ja mogłam ich nie usłyszeć?" – zadała sobie pytanie Neirana, gdy wtem usłyszała przesiąknięty jadem głos:

– Takie zwierzęta jak wy należy właśnie w ten sposób traktować – polować na nie.

– Czemu?… Czemu to robisz? – wydyszała Neirana, czując, że powoli traci kontakt z rzeczywistością. Ostatkiem sił zdołała wstać i, podpierając się o drzewo, odwrócić w kierunku zbliżającej się do niej powoli kobiety.

– Przecież was widziałam! – wrzasnęła. Wyglądała, jakby ogarnęła ją furia. Podeszła do Neirany na jakieś sto metrów i mocno gestykulując, dodała. – Opętałaś go! On… On sam z siebie nigdy by tego nie zrobił! Kiedy zginiesz, on się zmieni! – Mówiąc to, podniosła łuk i wymierzyła w elfkę strzałę.

– Mylisz się… – szepnęła Neirana, zamykając oczy. Nie miała siły użyć telekinezy – na nic już nie miała siły. Osunęła się na ziemię. Pierwszy raz w życiu po prostu się poddała.

Odwróciła głowę, gdy usłyszała charakterystyczny dźwięk puszczanej strzały. Chciała, żeby to się po prostu skończyło. Wstrzymała oddech, gdy nagle usłyszała czyjeś szybkie kroki. Otworzyła oczy dokładnie w momencie, gdy ktoś jęknął cicho jakiś metr przed nią. Czyjeś ciało na chwilę przesłoniło jej widok, by paść w końcu na ziemię. Zamarła, gdy rozpoznała twarz mężczyzny, który zasłonił ją przed strzałą.

– Tanil… – szepnęła, wyciągając rękę w jego stronę.

Cały świat jakby się zatrzymał. Neirana, choć była już półprzytomna z bólu oraz zmęczenia, zaparła się prawą ręką o ziemię i przesunęła parę centymetrów w kierunku Tanila. Potem powtórzyła tę czynność jeszcze raz, i jeszcze raz. W oczach zaczęły jej się zbierać łzy, a na czoło wstąpiły krople potu. Traciła siły z każdym kolejnym centymetrem, ale zacisnęła usta i brnęła dalej. Nie wiedziała, co się działo wokół niej, czy ktoś znowu nie mierzy w nią strzałą lub podbiega, by przebić ją mieczem. Tak naprawdę niewiele ją to obchodziło. Wyznaczyła sobie jeden cel – dotrzeć do ukochanego.

Strzała trafiła go w brzuch. Rana mocno krwawiła i wydawało się, że mężczyzna jest nieprzytomny. Drgnął jednak lekko, gdy zimną dłonią dotknęła jego policzka. Spojrzał na nią swoimi brązowymi oczami i uśmiechnął się, jakby był pewien, że wszystko będzie dobrze.

– Neirano, tak bardzo chciałem cię znów zobaczyć – szepnął, łapiąc jej dłoń i przyciskając mocniej do swojego policzka.

– Uwierz mi, że ja też. – Po policzku elfki spłynęła łza, ale kobieta uśmiechnęła się do Tanila. Nie chciała, by wiedział, jak się boi.

– Nie musisz udawać. Strach to normalna rzecz. U elfów chyba też, co? – szepnął mężczyzna, uśmiechając się zadziornie.

– Tak, u nas też. – Neirana zaśmiała się cicho, ale zaraz tego pożałowała, bo ból w barku jeszcze się wzmógł. Czuła, że nadchodzi koniec. – Tanil, dziękuję ci… za wszystko…

– To ja ci dziękuję… – Z trudem odpowiedział mężczyzna, krzywiąc się z bólu.

Nagle gdzieś z tyłu, doszły do Neirana jakieś podejrzane dźwięki. Jakby odgłosy biegu kilkunastu osób. Zmusiła się, by spojrzeć w tamtą stronę. Jakie było jej zdziwienie, gdy jakieś dziesięć metrów od niej stanęła grupa kilkunastu elfów. Na czele stał jej przyjaciel.

– Tanil… Tanil, przeżyjemy! – szepnęła, gdy nowa nadzieja zawitała w jej sercu. Gdy jednak spojrzała na mężczyznę, zamarła. – Tanil? Proszę, nie! Nie rób mi tego! – krzyknęła na tyle głośno, na ile potrafiła. Dotknęła jego zimnej, nieprzytomnej twarzy. Nie mogła w to uwierzyć. Jej Tanil umarł. Odszedł, tak po prostu. Tak bardzo chciała zostać przy nim, umrzeć w tym samym miejscu. Wtedy jednak czyjeś silne ręce podniosły ją delikatnie z ziemi. Jęknęła z bólu.

– Już dobrze, Neirano. Pomogę ci – zapewnił ją Enil, po czym, trzymając ją mocno w ramionach, spokojnie odwrócił się i odszedł.

Żadne z ludzi, nawet przyjaciółka Tanila, nie zaatakowało ani jednego elfa. Neirana zdążyła tylko zauważyć, jak wszyscy stali nieruchomo, wpatrując się to w Tanila, to w elfkę. Najwyraźniej dotychczas nie przyszło im nawet na myśl, że miłość między elfem a człowiekiem jest możliwa. Tak naprawdę nikt tego nie przypuszczał.

Neirana, zanim straciła przytomność, ostatni raz spojrzała na twarz ukochanego mężczyzny. Chciała go zapamiętać jako uśmiechniętego młodzieńca, ale wiedziała, że ten smutny obraz będzie ją prześladował do końca życia. Jednego była całkowicie pewna – jej przeznaczeniem może było żyć długo, ale na pewno nie szczęśliwie…

Koniec

Komentarze

Ach te do bólu wyeksploatowane elfy. I równie wyczerpane schematy: ludzie nienawidzą elfów, miłosc między człowiekiem a elfem jest niemożliwa a przynajmniej w złym tonie. Elfy oczywiście są delikatne, niewinne i piękne (i nieco spedalone) jak to elfy.

 

Dlaczego słowo "Dar" piszesz z wielkiej litery?

"Neirana pędziła przez las z szybkością, o jaką nie podejrzewała nawet siebie. Jej długie blond włosy powiewały na wietrze" - jak ktoś zapierdziela przez las z szybkością o jaką nie podejrzewa NAWET siebie, to uwierz mi, włosy nie powiewają. Powiewać to sobie mogą przy truchciku albo podskokach. Jeśli w dodatku osoba kluczy, co chwila skręca pomiędzy drzewami i przeskakuje nad krzakami, to włosy będą w mocnym nieładzie.

 

"Brunet upadł na ziemię, wciąż wpatrując się w nią szeroko otwartymi oczami." cieżko mi to sobie wyobrazić. Gostek pada na ziemię, rozumiem, że na plecy nie na twarz bo ciężko byłoby mu gapić się na bohaterkę. Poza tym czy szanowny autor przewrócił się kiedys? Pada jak kłada i gapi się do przodu? Naturalnym odruchem jest obrona przed upadkiem i raczej zamykanie oczu niż ich szerokie otwieranie. Jeszcze jakby po czynności upadania się na nią gapił, ale on się WCIĄŻ w nią wpatrywał.

 

Jest więcej takich błędów, poza tym fantasy jak fantasy.

Jestem elfowym rasistą i krzyczę "Elfy do Śródziemia! Tam wasze miejsce!"

 

 

i nieco spedalone
Że niby częścią roweru są? Nie zauważyłem. Może to jakaś innowacja. 
Sam tekst natomiast jest do bólu schematyczny. Dziś nie mam humoru do łapanki, więc ograniczę się do tej krótkiej uwagi.  

Nowa Fantastyka