- Opowiadanie: Quaneruin - Aby żyć

Aby żyć

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Aby żyć

Siedziała w zatłoczonym i zadymionym pubie. Mimo tłoku w tym niskim i ciemnym pomieszczeniu nie było zbyt gwarno. Przychodzili tu najczęściej ludzie po pracy, zmęczeni, aby wypić piwo, które u nich w domu było trunkiem niepożądanym. Pili powoli, żeby gorzki napój nie skoczył im do głowy, a później zagryzali orzeszkami i paluszkami modląc się o to, by nikt nic nie wyczuł. Jednakże średnio co drugiego spotykała wielka awantura w domu. Ale każdy z nich i tak tu wracał.

Było coś urzekającego w tym miejscu. Z zewnątrz pub się niczym nie wyróżniał, sprawiał wrażenie speluny dla najgorszych typków. Ale nawet te „najgorsze typki" twierdziły, że mają klasę i zaglądali do bardziej ekskluzywnych miejsc. Dla zapracowanych mieszkańców tego miasta, ten pub był najlepszy, bo znajdował się zaraz przy stacji metra. W środku nie było w sumie przyjemnie, lecz klimatycznie i spokojnie. Zdarty dębowy parkiet, okrągłe stoliki i krzesła dość przypadkowo zebrane, nie duży barek i mała scenka. W powietrzu unosił się dym tytoniowy i zapach tanich cygar. Światło lamp ledwie się przebijało przez tą białoszarą masę.

Barman o dziwno nie był żadnym starym, ospałym mężczyzną, ani tym bardziej wytatuowanym typkiem spod ciemnej gwiazdy. Za ladą stał wysoki i chudy blondynek, jedyny radośniejszy promyk, witający każdego klienta z szerokim uśmiechem.

Kiedyś w tym pubie odbywały się wieczory karaoke, ale z roku na rok coraz mniej chętnych było na takie rozrywki, więc zaniechano ich. Do czasu, gdy jeden młody człowiek z gitarą nie chwycił starego krzesła, nie postawił na scenie i nie zaczął brzdąkać cichutko na swoim instrumencie. Od tego momentu, czyli od około pół roku, każdy wieczór uprzyjemniał i rozluźniał przybyłych.

Ją też urzekło to miejsce. Ale nie była tu ani przypadkiem ani bez celu. Od kolegi z pracy usłyszała o tym nietypowym pubie. Szczególnie, że on wiedział kogo ona szuka. Przychodziła tu od paru tygodni, starając się upewnić. Nocami biła się z własnymi myślami, nadzieja na koniec poszukiwań wzrastała w niej. Obserwowała samotnego gitarzystę; jego wygląd, to jak trzyma instrument i jak na nim gra. On doskonale wiedział, że jest obserwowany i przez kogo, ale ukrywał to. Nie z obawy. Ta już dawno nie witała w jego sercu. Chciał żeby to ona pierwsza podeszła, żeby odważyła się, aby przestała się czaić na niego.

Lecz ją zżerała niepewność. Patrzyła na niego ze łzami, bo jej oczy drażnił dym. Mężczyzna ten nie był przystojny, ale też nie powiedziałaby, że przeciętny. Miał w sobie jakąś magię, jakiś sekret, który przyciągał jak magnes. W brązowych oczach kryła się kpina, a zmysłowe usta nieczęsto się uśmiechały. Był wysoki, a pod czarnym golfem i sztruksowymi spodniami prężyły się mięśnie. Krótkie blond włosy jako jedyne dodawały mu niewinności.

Ale od całej jego postaci biła siła, tak wielka, że strach ją przejmował i ciągle odkładała swój zamiar na następny dzień, łudząc się, że „jutro już na pewno…".

Poza tym ona właśnie znała tą tajemnicę, którą on uparcie skrywał. Jednakże nie chciała go demaskować, bo któżby jej uwierzył?! Nie….Chciała pomocy.

I właśnie tego wieczoru zdecydowała się wreszcie. Pijąc mocne piwo przy barze, jak zwykle obserwowała grę mężczyzny. I jak zwykle koło dziesiątej przerwał, odłożył gitarę i powolnymi krokami zbliżył się do baru, aby zamówić sobie piwo. Nie zdążył nawet słowa powiedzieć, a pełen kufel już przed nim stał. Mężczyzna bez zaskoczenia chwycił go i opróżnił do połowy. Widząc zdumienie kobiety uniósł lekko brew. Usiadł na stołku przodem do sali, głęboko oddychając jakby dym tytoniowy był dla niego najczystszym, górskim powietrzem.

Kobieta w końcu wzięła się w garść. Chwyciła swój kufel i usiadła na stołku obok niego. Mężczyzna ponownie uniósł brew, chociaż oczy nadal były wpatrzone w głąb sali.

– Meravip!- powiedziała cicho nie odrywając wzroku od piwa. Mężczyzna na to lekko się uśmiechnął. Znała jego imię. Wchodziła na niebezpieczny grunt.

– Nie wymawiaj lepiej tego imienia..– burknął. Odwróciła się twarzą do niego.

– Ale to twoja wizytówka!

Meravip parsknął cicho do kufla, z którego właśnie pił.

– Czego chcesz?

– Jestem Dona -wyciągnęła do niego dłoń. Mężczyzna spojrzał na nią, po czym zlekceważył i łyknął piwa. Zakłopotana kobieta cofnęła swoją dłoń.

– Czego chcesz?– zaczynał się niecierpliwić, choć z zewnątrz zachowywał twarz pokerzysty. Nie obchodziło go kim ona jest. Znała jego imię– trudno. Przecież w pewnych kręgach jest ono znane. Chociaż są to kręgi bardzo zamknięte. Kobieta się wahała. Widział jej strach, w każdym geście, w każdym szczególe jej bladej twarzy; ładne usta lekko drgające, zielone oczy widocznie rozszerzone, dłonie ciągle odgarniające rudy lok za ucho.

Gdyby nie to, że znała jego imię, na pewno by ją przyjaźniej traktował. Ale cóż… musiał być ostrożny. Jego pytanie jakby zawisło w powietrzu.

– Ale…– tutaj wymownie spojrzała na barmana, który odwrócony plecami czytał jakąś książkę. Meravip machnął lekceważąco ręką.

– On jest głuchy jak pień! Czyta z ruchu warg. Możesz spokojnie mówić.

– Wiem kim jesteś…– zaczęła, ale przerwał jej wybuch śmiechu mężczyzny.

– Wiem kim jesteś…lub czym– drżącym głosem zza zaciśniętych zębów powtórzyła.– Potrzebuję twojej pomocy.

Meravip postawił kufel na ladzie i obrócił się do niej z dość dziwnym uśmiechem. Teraz wkraczała na kruchy lód.

– Jeśli wiesz kim jestem to właściwie nie powinnaś mnie o nią prosić, ale Łowcę.– powiedział świdrując ją spojrzeniem swoich brązowych oczu.

– Słuchaj! Nie boję się ciebie ani trochę, więc nie trwoń czasu na straszenie mnie!- powiedziała twardo, zaciskając dłonie w pięści. Meravip wstał i zbliżył się do niej. Stanął za jej plecami i odgarnął jej z szyi rude loki.

– Nie boisz się?– odezwał się cicho, mówiąc do jej ucha.– To czemu twoje serce tak szybko bije? Słyszę je.– palcem wskazującym przejechał powoli po jej szyi.– Twój puls łomocze jak skrzydła przerażonej gołębicy…– pociągnął nosem.– Cała pachniesz strachem…– pogłaskał ją po policzku i dłonią obtoczył nagą skórę jej krtani.– A to wzmaga we mnie pragnienie i głód…

Wyrwała mu się szybko i cała czerwona stanęła przed nim w bezpiecznej odległości.

– Zostaw mnie!- krzyknęła ściągając na siebie uwagę pozostałych klientów.

– Sama mnie szukałaś…– oparł się nonszalancko o ladę z drwiącym uśmiechem. Dona potrząsnęła głową próbując się uspokoić.

– To może teraz powiesz czego chcesz?

Kobieta usiadła na jego stołku z nagłym zmęczeniem.

– To dość trudne…– odezwała się już spokojnie.

– Dobrze, ja mam czas!- odparł z sarkazmem, rozsiadając się wygodnie. Dona spojrzała na niego niepewnie. Powinna nadal być czujna.

– Mam 35 lat i jestem samotna!- zaczęła.– Nie mam rodziny, w pracy zarabiam tyle, że mi ledwo na czynsz i jedzenie starczy!

Jak się spodziewała, Meravip roześmiał się.

– Przecież tak ma 90 procent społeczeństwa na świecie!- spojrzał na nią z ukosa.– Chyba nie chcesz żebym pomógł ci się wzbogacić?

Potrząsnęła rdzawymi lokami, a jej oczy zrobiły się nagle ogromne.

– Nie!- odpowiedziała.– Nie o to mi chodzi. Moje życie po prostu…nie ma najmniejszego sensu…Nie lubię mojej pracy, nie mam szans na jakąś inną, rodzice już dawno nie żyją, żaden chłopak nie wytrzymuje ze mną dłużej niż miesiąc…Moja egzystencja jest więc bezcelowa…

Zamilkła i zawiesiła głowę, ręką zasłaniając oczy. Meravip patrzył teraz na nią z powagą, ale wciąż z takim ironicznym błyskiem w oku. Już chyba wiedział do czego ta kobieta dąży…i niepokoiło go to.

– Załóżmy…– przerwał milczenie.– Załóżmy, że ci pomogę. Ale na czym moja pomoc miałaby polegać?

Te wielkie zielone oczy znów na niego spojrzały.

– Zabij mnie!- szepnęła drżącym z emocji głosem. Meravip nie wiedział czy ma wybuchnąć śmiechem czy złością. Jej słowa zamurowały go. Starał się opanować, co zajęło mu jakieś pół minuty. Dona patrzyła na niego uważnie z błagalnym wyrazem twarzy.

– Nie możesz łyknąć jakichś tabletek albo podciąć sobie żył?– prychnął.– Myślisz, że nie mam nic innego do roboty jak tylko zabijać na życzenie?

Przygryzła lekko wargę zbita z pantałyku.

– Sama wybieram sobie śmierć.– odparła po chwili.– Pragnę nakarmić cię sobą i w ten sposób odejść.

Spojrzał na nią jak na kompletnego pajaca.

– Jestem w stanie zabić cię na wszelakie sposoby. Nie tylko na ten jeden.

Zacisnęła mocniej pięści i spojrzała na niego z tłumioną irytacją.

– Czytałaś chyba za dużo romansów!- zaśmiał się na koniec. Podeszła do niego mrużąc oczy i syknęła mu prosto w twarz:

– W takim razie poszukam innego, który nie będzie tchórzył.

Po czym obróciwszy się na pięcie opuściła szybko lokal. Była jednocześnie zła na siebie i na niego. Tyle czasu go szukała, a on ją wykpił!

~~~ *** ~~~

 

Nie minęło parę dni, a ona znów chciała tam wrócić. Nadzieja na taką śmierć jakiej pragnęła, mimo tego, że wykpiona, nadal w niej tkwiła. A codzienne sprawy zdawały się ją tylko pogłębiać coraz mocniej. Chęć zejścia z tego świata prześladowała ją i przyciągała w okolice pubu. W nocy zawsze śniła o Meravipie marząc o tym, że jednak spełni jej prośbę. Śniła o własnej śmierci.

Nic więc dziwnego, że w końcu spacerując po mieście, bezwiednie zbliżyła się do pubu przy stacji metra. Wahała się czy wejść czy nie. W końcu jednak zwyciężyła duma i odeszła. Podążyła ku przejściu podziemnemu, gdzie idąc ciągle prosto mogła dojść w ciągu parunastu minut do domu. W połowie drogi jednak z zamyślenia wyrwał ją nagły powiew wiatru. Poczuła, że nie jest sama. Z mocnych lamp sączyło się jaskrawe światło. Rozejrzała się szybko wokół siebie, a jej rudawe loki płynęły koło jej twarzy urywaną falą. Słyszała swój szybki oddech i czuła bladość. Dziwne…Cały tunel był pusty.

Wtedy usłyszała nad sobą szelest. Spojrzała w górę i jedyne co ujrzała to dwoje ciemnych oczu. Krzyknęła. Potem była tylko cisza.

 

~~~***~~~

 

Pulsowanie. To cholerne pulsowanie w głowie. I ta przejmująca cisza, taka martwa.

Otworzyła oczy. Dopiero po chwili przyzwyczaiła się do ciemności. Pomieszczenie, w którym się znalazła było bardzo małe, może w kształcie kwadratu…W każdym razie nie mogła przejść w nim nawet trzech kroków.

Była całkowicie zdezorientowana. Szczęście, że nie bała się małych pomieszczeń. Otępiała głowa nie pozwalała jej na panikę. Wszędzie czuła wilgoć; w powietrzu, na podłodze, na ścianach. Gdzieś w pobliżu nawet słyszała szum wody. Musiała być w jakiejś piwnicy. Zaczęła szukać wyjścia. Nie minęło wiele czasu a natrafiła na żelazne drzwi z małą klapką na dole. Gdy wyczuła klamkę w jej sercu zaświtała nadzieja, jednak kiedy ją nacisnęła okazało się, że drzwi są zamknięte.

Została ogłuszona, porwana i wciśnięta do piwnicy– dedukowała na sucho. Prawda dochodziła do niej bardzo powoli. Za tokiem myślenia nie nadążały normalne reakcje psychiki. Dopiero po paru minutach zaczął dławić ją strach.

Przypadła do drzwi i waląc w nie jak opętana, ciągnąc i szarpiąc klamkę wrzeszczała:

– Ratunku! Pomocy! Niech ktoś mnie stąd wypuści!

Wysilała się tak parę minut, aż do momentu, gdy opadła z sił, a obolała głowa nie była w stanie znieść natłoku emocji i takiego wysokiego tonu. Usiadła naprzeciwko drzwi, opierając się plecami o ścianę i najzwyczajniej w świecie rozpłakała się. Czuła się taka samotna. Nie chciała tu być…chciała wyjść…Jak opętana myślała tylko o tym, by wrócić szybko do domu, bo jej kot umrze z głodu. W pracy pewnie będą się martwić gdzie też ona się podziewa i czemu się nie odzywa…Zaczęła żałować, że nie chciała iść z nimi wszystkimi po pracy do baru. Zapraszali ją. Sarah chciała ją przedstawić swojemu kuzynowi. Ale ona odmówiła. Chciała być sama.

I teraz była. Całkowicie. Tak jak zapragnęła.

 

~~~***~~~

 

Klapka w drzwiach uniosła się, a do środka wsunięta została miska, dość głęboka. Podskoczyła jak rażona, bo gdy łzy wyschły ona zapadła w lekką drzemkę z wyczerpania. Na klęczkach podeszła szybko do klapki i zawołała:

– Halo?! Kim jesteś? Wypuść mnie!

Zapadła chwila milczenia. Po chwili odezwał się przytłumiony męski głos, którego nie umiała rozpoznać.

– Załatw swoje potrzeby. Teraz. Więcej dziś już nie będziesz mogła. Dopiero jutro.

Słuchała jego słów wpatrując się w miskę. Skrzywiła się lekko. Wiedziała jednak, że tu nie ma czegoś takiego jak wychodek. Była zdana na jego łaskę lub niełaskę. Drżąc z obrzydzenia i zimna spełniła jego prośbę.

– Już.– powiedziała wycofując się w jak najdalszy kąt klitki. Blada ręka sięgnęła po miskę. Klapka zamknęła się.

 

~~~***~~~

 

Raptem po około godzinie, jak myślała, klapka znów uniosła się, a już mniejsza miska została wsunięta przez tą samą dłoń. Ucieszyła się, bo to oznaczało posiłek. Podeszła bliżej, aby zobaczyć co dostała do jedzenia. Jednak kiedy już spojrzała skrzywiła się i z jękiem odskoczyła.

– Co to jest?!- zawołała. Głos się zaśmiał.

– Twój posiłek.

– Ale…!

– Tak…to jest to co sama zrobiłaś. Zjesz to, albo umrzesz z głodu.

Klapka zamknęła się. Nastała cisza. Dona wzgardziła takim jadłem. Czując jego śmierdzące opary omal nie zwymiotowała. Trochę czasu później klapka znów się otworzyła, a dłoń zabrała nietknięte „jedzenie".

 

~~~***~~~

 

Następnego dnia to samo. A raczej tak myślała, że następnego dnia, ponieważ w ciemnej piwnicy zagubiła się w czasie. Klapka. Misa. Jej potrzeby. Dłoń. Misa. A parę godzin później znowu miska z jedzeniem. Wzgardzenie. Dłoń. Klapka się zamyka.

Próbowała wyciągnąć jakieś informacje od tego mężczyzny, ale słyszała albo śmiech albo słowa: „ Czemu ci tak zależy? Chciałaś umrzeć".

Próbowała zapomnieć o burczeniu w brzuchu. Głowa już ją nie bolała, ale płacz i strach nadal sprawiały, że każdy następny dzień, a raczej cykl z klapką, był udręką. A jedyne o czym marzyła to o powrocie do domu, o pójściu do pracy.

 

~~~***~~~

 

Nie wiedziała ile już czasu siedzi tak zamknięta. Przeziębiła się. Ta ciągła wilgoć. Miała gorączkę i zawroty głowy. Włosy już się jej tak przetłuściły, że cieszyła się z braku lustra. A mężczyzna cały czas postępował tak samo. Co dzień. A ona nie mogła się przemóc. Mimo głodu, mimo wyczerpania, nadal załatwiała swoje potrzeby, ale nic nie jadła. Przez jej gardło nie mogłoby to przejść. W końcu nie spała już normalnie, a zapadała w letarg, w czasie którego śniła o wszystkim co jest teraz tak daleko. O tym czym chciała jeszcze niedawno wzgardzić, zostawić. Myślała, że takie jest najlepsze wyjście. Teraz uważała, że nie miała najgorzej.

Miała dom, pracę. Gdyby zechciała mogłaby mieć jakiegoś miłego męża. Nie była brzydka w końcu. Gotować zawsze można się nauczyć.

Marzyła o tym, że otwiera wielką książkę kucharską i że gotuje coś pysznego. Czasem była to nadziewana kaczka, a innym razem zwykły strudel. Później oczywiście siadała do stołu i spożywała gotowe danie.

 

~~~***~~~

 

Gdy raz klapka uniosła się wyrywając ją z tych majaków o gotowaniu i wsunięta została miska z jedzeniem, dziewczyną zaczął przewodzić instynkt. Instynkt przetrwania i w sumie też choroba. Rzuciła się na miskę i jak obłąkana zaczęła wpychać sobie do ust kał, który parę godzin wcześniej oddała i popijała moczem. Nie czuła zapachu, ani smaku. Prawdopodobnie sama nie wiedziała co robi. Opróżniła całą miskę i zaczęła wrzeszczeć:

– Wypuść mnie!!! Chcę do domu! Pozwól mi żyć!!!

Krzyczała tak sporo czasu. Aż krzyk nie przeszedł w ciche jęki. Skrobała w drzwi, zdzierała sobie paznokcie do krwi. Błagała, przeklinała. Gdy na chwilę zamilkła, aby zebrać siłę do dalszych żalów, nagle droga wyjścia stanęła przed nią otworem. Żelazne drzwi były otwarte na oścież. Oszołomiona postąpiła krok naprzód. Wpierw jeden, później drugi, coraz odważniej, szybciej, aż w końcu zaczęła biec korytarzem piwnicy ku schodom w górę, gdzie były następne drzwi– także otwarte. Wyszła na zimną przestrzeń. Była noc, gwiazdy świeciły. Były takie piękne. Zachwycona spoglądała w niebo, oddychała pełną piersią. Plany na przyszłość odżyły w niej z nową mocą. Zaczęła się śmiać i płakać jednocześnie. Krzyczała z radości. Tak bardzo chciała żyć.

Dopiero po chwili poczuła, że coś jej się wbiło w brzuch. Nieprzytomnie spojrzała w dół i zobaczyła blade ręce zagłębiające się w jej żołądek. Wtedy też poczuła ból, ale nie krzyczała. Za sobą czuła mężczyznę. Obróciła lekko głowę, na tyle by spostrzec uśmiech…ten uśmiech, o którym tyle śniła. I te zęby.

Znów spojrzała na swój brzuch. Dłonie zaczęły go rozciągać coraz bardziej. Krew spływała jej po nogach i kapała na ziemię. Nie zdążyła krzyknąć. Jej usta i głowa patrzyły spokojnie na okrwawione nogi młodej kobiety, parę metrów dalej.

Koniec

Komentarze

Podobało mi się, wciągnęła mnie fabuła. Trochę z zaimkami poszalałeś i mignęło mi kilka drobnych pomyłek, ale nawet nie pamiętam, w którym momencie.

Mastiff

Po dłuższej przerwie w komentowaniu powróciłem. Ta dam!
Niestety, wcięło mi cały obszerny komentarz, ograniczę się więc do skrótu. Zatem: odpadłem niemalże na początku. Zaimkoza wsytępuje co jakiś czas, chociaż to nie największy problem. Opis baru to nic innego, jak ciągłe mówienie o tym samym, tyle, że innymi słowami. Dodam, że słowo ,,typek", jakby to powiedział ksiądz Natanek używasz z umiłowaniem diabelskim. W tym mnóstwo niefortunnych stwierdzeń, w których wiadomo, co Autor miał na myśli, tyle, że nie potrafił tego wyrazić. Przykładowo: 
 Z zewnątrz pub się niczym nie wyróżniał, sprawiał wrażenie speluny dla najgorszych typków. Ale nawet te „najgorsze typki" twierdziły, że mają klasę i zaglądali do bardziej ekskluzywnych miejsc.
 Obserwowała samotnego gitarzystę; jego wygląd, to jak trzyma instrument i jak na nim gra. On doskonale wiedział, że jest obserwowany i przez kogo, ale ukrywał to.
Średni nie w tym miejscu i co ukrywał? Że jest obserwowany? Nie łapię. 
Sprawdź też jaka jest różnica między tą, a tę. Wydajesz się, że nie do końca pojmujesz. 
Niestety, odpadałem, tak, jak napisałem na początku. Skoro odpadłem na początku i za Chiny Ludowe nie mogłem zmusić się, aby przeczytać dalej, to oznacza tylko jedno: tekst był śmiertelnie nudny, rozwleczony i źle napisany. 
Przynajmniej w moim barbarzyńskim odczuciu. 
Pozdrawiam, jak zawsze z uśmiechem.  

Obu Wam bardzo dziękuję za komentarze i z miejsca jestem ucieszona, gdyż...spotkałam się tu widać z ludźmi znającymi się na rzeczy. Oznacza to, iż moje opowiadania będą miały fachowe komentarze, a nie jałowe próby obrażenia kogoś. To opowiadanie powstało 4 lata temu, stąd błędy, jakie wskazaliście, wydają mi się całkowicie na miejscu. Sama je widzę, lecz nie poprawiłam specjalnie.

Uznawałam "Aby żyć" za tekst dla twardszych czytelników, zapominając o tym co Barthes nazywał "przyjemnością czytania". Jednak nie mogę, ani jako autorka, ani jako czytelniczka-obiektywna, nie wskazać, że tekst ten ma jakąś wartość. Ma wartość merytoryczną, której Pan powyżej nie mógł dostrzec.

Skądinąd znam i relfektuję, by używać sposobu na tekst: pierwszy akapit musi nakłonić do czytania. Patrząc po latach na "Aby żyć" jedynie utwierdzam się w takim przekonaniu. Ale tak jak wspomniałam, chciałam zobaczyć z kim tu mam do czynienia. I jestem mile zaskoczona.

Pozdrawiam serdecznie!

Za ladą stał wysoki i chudy blondynek, jedyny radośniejszy promyk, witający każdego klienta z szerokim uśmiechem. – Usuń „z”, bo przez to ze zdania wynika, że uśmiech był kolegą barmana, stał obok niego i razem z nim witał gości. A raczej nie to to Ci chodziło :P

 

Od tego momentu, czyli od około pół roku, każdy wieczór uprzyjemniał i rozluźniał przybyłych. – A tu znowu ci chyba „w” uciekło. Bo wieczór jako taki, raczej nikogo nie rozluźni. I kolejny błąd. Przybyłego można rozluźnić, oczywiście, ale w jaki sposób go uprzyjemnić? :P

 

Nie z obawy. Ta już dawno nie witała w jego sercu.  – Dziwne sformułowanie. To już lepiej było napisać, że nie gościła, albo że dawno zniknęła z jego serca, czy coś.

 

Nie z obawy. Ta już dawno nie witała w jego sercu. Chciał żeby to ona pierwsza podeszła, żeby odważyła się, aby przestała się czaić na niego. – Pogmatwałaś podmioty. Z kontekstu wynika, że gość pragnął by obawa do niego podeszła.

 

Patrzyła na niego ze łzami, bo jej oczy drażnił dym. – I znów zabawna sytuacja. Mogła patrzeć ze łzami, owszem. Ale wypadałoby dodać, że ze łzami w oczach. Bo znów mamy łzy, jako dwie koleżanki stojące obok. Ew. patrzyła na niego przez łzy.

 

Chwyciła swój kufel i usiadła na stołku obok niego. – Siadła obok kufla?

 

drżącym głosem zza zaciśniętych zębów powtórzyła. – syknęła, wycedziła przez zaciśnięte zęby. Prościej i ładniej.

 

Twój puls łomocze jak skrzydła przerażonej gołębicy... – puls może łomotać? Może być przyspieszony jak u gołębicy. Łomota serce.

 

pogłaskał ją po policzku i dłonią obtoczył nagą skórę jej krtani. – Obtoczyć można kotleta w jajku i bułce tartej. Tutaj nie wiem o co chodzi.

 

- Sama mnie szukałaś...- oparł się nonszalancko o ladę z drwiącym uśmiechem. – I znów ten kolega uśmiech. Gdybyś dodała,  - z drwiącym uśmiechem na twarzy – ok. A tak - Uśmiechając się drwiąco.

 

Kobieta usiadła na jego stołku z nagłym zmęczeniem. – Dona tez miała kumpla. Nagłe zmęczenie :P

 

Otępiała głowa nie pozwalała jej na panikę. – Że co??

 

Gdy wyczuła klamkę w jej sercu zaświtała nadzieja, jednak kiedy ją nacisnęła okazało się, że drzwi są zamknięte. – Tym razem z kontekstu dowiadujemy się, że bohaterka nacisnęła nadzieję.

 

Wysilała się tak parę minut, aż do momentu, gdy opadła z sił, a obolała głowa nie była w stanie znieść natłoku emocji i takiego wysokiego tonu. – O jaki ton chodzi? I co w związku z tym stało się z głową, która nie mogła znieść tego wszystkiego? Eksplodowała? Gdybyś machnęła coś w stylu, że pod wpływem stresu czy wzburzenia rozbolała ją głowa, to dużo logiczniej i sensowniej by to brzmiało.

 

No więc ode mnie nieco więcej niż u kolegi Orsona, bo ja jestem cwany i komentarz robię w Wordzie :P NIe podobał mi się ten tekst. Chciałaś napisać bajkę z morałem, ale na bajkę jest to zbyt toporne i rozwleczone. Nawet opis jedzenia fekaliów mnie specjalnie nie ruszył.

Technicznie tekst leży. Powtórzenia, nadzaimkoza, mętne opisy, w których nie bardzo wiadomo o co chodzi, czasem nie trafiasz w zakresy znaczeniowe wyrazów. Nagminnie gubisz podmioty, przez co ze zdań wychodzą cudaczne twory, w których bohaterowie używają w fizyczny sposób swoich emocji.

Przy następnym tekście uważaj na tego typu rzeczy i przede wszystkim odstawiaj tekst po napisaniu na jakiś czas i dopiero po wyłapaniu byków wstawiaj na stronę.

Oby następny był dużo lepszy. Aha, ja przeczytałem całe, więc morał i przesłanie załapałem.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dziękuję ^^ Twój komentarz niezmiernie mnie rozbawił. Człowiek bezmyślnie może naprawdę zabawne sformułowania wymyślić^^ W każdym razie masz dużo racji. I biorę Twoje zdanie pod uwagę.

Quaneruin, ja tylko dodam (chociaż nic odkrywczego), że teraz nie pozostaje Ci nic innego, jak poprawić błędy i napisać dobry tekst. O!

Drogi Orsonie! Jest to bezwzględna prawda! :) Tak jak pisałam wcześniej, tekst sprzed paru lat, zatem mój styl, a także technika zmieniła się. Już niedługo będzie Wam dane to ocenić.

Ach...mam pytanie: czekam na odpowiedź od administracji, jednak zapytać nie zawadzi: czy tekst przejawiający sceny obsceniczne, erotyczne, wulgarne- czy jest wbrew regulaminowi? Mam parę tekstów o wampirach, a że moje mniemanie wyklucza arytokratyczne Lestaty, oraz słodkie Zmierzchy, stąd brutalniejsze akcje. Czy dodając takowe teksty złamię regulamin? Nie chciałabym podpaść na samym początku.

Jeśli to opowiadanie SF lub F, a z twojego komentarza wnioskuje, że tak jest, to nikt ci głowy za to nie urwie :) Jeśli chcesz, to możesz dopisać w tytule +18 (pewnie to zaciekawi więcej czytelników niż zwykłe opowiadanie) i to tyle.

Chciałem jeszcze dodać, że przeczytałem opowiadanie i trochę mnie zniesmaczyło, szczególnie ostatnij akapit. Ale to dobrze, tekst powinien budzić w odbiorcy emocje - nawet te negatywne ;) 

O, bardzo dziękuję!

I zgadzam się- ważne by utwór literacki wzbudzał emocje, niezależnie jakie, ale by je wzbudzał. Kiedy napotyka mur obojętności i braku takowych, wtedy można mówić o kompletnej klapie. Nie tyle klapie źle napisanego, z błędami tekstu, lecz klapie autora.

Ach...mam pytanie: czekam na odpowiedź od administracji, jednak zapytać nie zawadzi: czy tekst przejawiający sceny obsceniczne, erotyczne, wulgarne- czy jest wbrew regulaminowi?

Gdyby tak było, co drugi mój tekst by stąd leciał :P

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka