
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
– Straciliśmy wielu ludzi – stwierdził Nerma spoglądając na pobojowisko – Zbyt wielu.
– Bardziej martwi mnie utrata tych niezwykłych maszyn – odparł ponuro Konstruktor. Żaden z cudacznych pojazdów nie uniknął straszliwego końca.
– Podejrzewam, że w kopalniach, o które właśnie stoczyliśmy bitwe, również nic nie znajdziesz. Nim tam dotrzemy zniszczą wszystkie niesamowite maszyny, które mogłyby się nam przydać.
– Trzeba było wysłać oddział na rajd do kopalni czcigodny bracie – rzucił opryskliwie Rogera – Przeklęte karły. Jak można być tak zazdrosnym o własny geniusz.
– Trudno się im dziwić. Jest ich garstka w porównaniu z nami. Kiedy osiągniemy ich poziom technologiczny, nie będą w stanie się obronić.
Konstruktor wyprostował sie na koniu i rzucił okiem na wzgórze. Jego ubrani w białe i pomarańczowe szaty inżynierowie i badacze przeczesywali pole bitwy zbierając wszystko co mogło okazać się przydatne z punktu widzenia ich profesji. W większości były to plujące ogniem kije. Dahaj zdobyło je w takiej ilości, że praktycznie mogło wystawić cały spory oddział uzbrojony tylką w tą zdobyczną broń.
– Czcigodny Wielki Strategu! Czcigodny Wielki Konstruktorze! – nadjechał jeden ze zwiadowców – Powrócił oddział, który miał zbadać obóz wroga!
– Coście znaleźli? – spytał Nerma.
– Niewiele, panie – odparł tamten – Tak jak podejrzewałeś, zabrali ze sobą co się dało, lub spalili, to czego zabrać nie mogli. Ale trafiliśmy na jakieś dziwne zapiski!
– Pokaż – rzekł Nerma i chwycił nadpalone kartki papieru – Macie jakieś domysły co to może być? – zwrócił się spowrotem do zwiadowcy.
– Nie wiem, panie. Na niektórych kartkach są jakieś rysunki. Chyba techniczne. Ale nie jestem w stanie tego dokładnie ocenić.
– Co? – zawołał Rogera po czym wyciągnął rękę próbując wyrwać dokumenty Strategowi – Pokaż to, szybko!
Nerma nie zareagował jedynie skinął na żołnierza, pozwalając mu się oddalić.
– Rogero, mój szanowny bracie. – zaczął spoglądając na Konstruktora swoimi błękitnymi, zimnymi oczyma – Jesteś jedyną osobą w tym kraju, równą mi funkcją i prestiżem. Ponad nami jest jedynie nasz królewski brat, zaś poniżej cały wielki kraj. Ale jeśli jeszcze raz zachowasz się wobec mnie jak arogancki kutas, zwłaszcza na oczach moich żołnierzy, to każe cię wychłostać na środku obozu. Zrozumiano?
Rogera cofnął rękę i zmarszczył brwi.
– Dostałbyś za to srogie baty od naszego królewskiego brata. Takie pogwałcenie prestiżu panującego rodu… Mógłbym wystąpić o twoje ścięcie i kto wie, czy nasz brat by się nie zgodził.
– To prawda. Ale satysfakcje miałbym nieziemską.
– Dobrze. Zrozumiałem. Podkopuje twoją pozycje przed podwładnymi. Nie powinienem tego robić. A teraz daj ten papier!
Nerma przewrócił oczami, ale podał bratu papiery. Ten szybko zaczął kartkować dokumenty.
– Nic z tego nie rozumiem. Te dziwaczne znaki to zapewne ich język, czyli, że musimy nakłonić jakiegoś jeńca, aby nam to rozczytał. – rzekł Rogera.
– To nie takie proste jak się wydaje. Ten lud jest bardzo wytrwały w chronieniu swych tajemnic.
– Taa, z tym że nie istnieje taki lud, w którym nie znalazł by się przynajmniej jeden skłonny mówić w obliczu tortur – odparł Konstruktor, po czym na chwilę zamilkł wpatrując się uważnie w dokumenty – To z pewnością są wzory i rysunki techniczne – rzekł – ale nie mam zielonego pojęcia czego dotyczą.
– Skąd pewność, że to rysunki techniczne, skoro nie znasz języka? – zapytał Nerma.
– Z całą pewnością nie są to ilustracje do tekstu. Mamy tu obrazki jakiś mechanizmów, schematy. Nie, byłbym zaskoczony, gdyby to nie było coś technicznego.
– Niech będzie. Dostaniesz paru jeńców, będziesz mógł z nimi zrobić co chcesz. Ufam iż posiadasz swojego mistrza tortur?
Rogera pokiwał głową i wręczył dokumenty swojemu adiutantowi.
– Jest w Deelemay w moim pałacu. Biedak, nie ma co robić przez całe dnie. Nie miewam zbyt wielu więźniów, z którymi mógłby się zabawić – Rogera parsknął śmiechem – będzie skakał z radości jak mała dziewczynka, gdy tylko zobaczy ilu mu klientów przyprowadziłem.
– W porządku. Jak wrócimy do stolicy dostaniesz kilku karłów – powtórzył Nerma, po czym odwrócił się do jednego z oficerów – Żołnierzu! Kiedy ludzie będą gotowi do wymarszu?
– Są na twoje rozkazy, panie! – ryknął tamten salutując.
– Dobrze. Tak więc ruszamy na północ. Musimy odwiedzić kopalnie, które właśnie zdobyliśmy.
***
Jak przewidywał Strateg, kopalnie były ogołocone z wszelkich maszyn. Zostały jedynie szczątki dziwnych urządzeń, które najwyraźniej w pośpiechu zostały zniszczone. Co ciekawe, najwyraźniej zachował się cały urobek, którego, pospiesznie opuszczający miejsce pracy górnicy nie zdążyli zabrać ze sobą.
W żadnej kopalni nie było żywego ducha. Niscy Ludzie musieli zdać sobie sprawę, że po przegranej bitwie nie mają, żadnych szans na zwycięstwo, dlatego postarali się zniszczyć jak najwięcej i czym prędzej opuścili wyrobiska. Jedno z nich – wysuniętę najdalej na północ – w wyniku silnej eksplozji zostało zasypanę przez stertę kamieni. Był to oczywisty sabotaż wycofujących się karłów.
Nerma zorganizował trzy garnizony, mające ochraniać zdobycz, co pochłonęło ponad połowę jego wojsk. Wysłał też gońca do nieodległego fortu królestwa, by jak najszybciej sprowadzić górników i wznowić wydobycie. Był zadowolony. Udało mu się kosztem stosunkowo niewielkich strat zdobyć bardzo bogate złoża, a ponieważ był to cel jego wyprawy, a on sam nie miał specjalnie możliwości prowadzenia dalszej kampanii, mógł teraz spokojnie wracać do stolicy i odpocząć od wojennego zgiełku.
Rogera również był szczęśliwy i w końcu poczuł, że towarzyszenie bratu w kampanii, nie było jedynie bezowocną stratą czasu. Miał przeczycie, że materiały, w których posiadanie wszedł, mogą być czymś niezwykle cennym. Kto wie, czy informacje tam zawarte nie zaowocują odkryciami równie doniosłymi, co bezdymny węgiel, papier, czy zegar wodny.
Obaj bracia nie mogli się już doczekać powrotu do miasta Deelemay i spotkania z królem Khirmą.
***
Stolica była rozległym, nowoczesnym i pięknym miastem, leżącym w dolinie rzeki Davon. Charakteryzowała się szerokimi ulicami i wysokimi budynkami w dzielnicach centralnych, oraz zadbanymi kamienicami w dzielnicach średniozamożnych. Brudne i zatłoczone slumsy, zwane Czarnymi Brzegami, znajdowały się po drugiej stronie rzeki i porządni obywatele Deelemay nie mieli na szczęście z nimi kontaktu. Rogere generalnie niewiele obchodziło co dzieje się na przeciwległym brzegu, podobnie jak nie obchodziło go co dzieje się poza murami jego pałacu. Tym razem jednak nie miał wyboru i musiał przemierzyć dzielnice biedoty, co zresztą irytowało go niezmiernie. Fakt iż miał za plecami grubo ponad cztery tysiące zbrojnych, a u swego boku Wielkiego Stratega, tryumfalnie wkraczającego do miasta, niewiele polepszał sytuacje.
Rogera zwyczajnie nie lubił oglądać brudnych, brzydkich, bądź biednych ludzi. Ładnych, czystych i bogatych zresztą też, ale tych był w stanie jeszcze zaakceptować. Przez całe życie przebywał głównie wśród arystokratów, przez co właśnie tę grupę darzył największym przywiązaniem, co jednak nie zmieniało faktu, że uważał ich w większości za idiotów. Żyjąc w pałacu otaczał się swoimi podwładnymi inżynierami i badaczami i ich towarzystwo sprawiało mu przyjemność, podobnie jak rozmowy z uczonymi mężami. Tych jednakże na stałe w mieście nie było wielu, a i żadko kiedy jacyś mędrcy z południowych krain przybywali tak daleko na północ.
Rogera przyzwyczaił się już dawno, że jego umysł niespecjalnie wytrzymuje kontakt z głupszą i mniej wykształconą częścią społeczeństwa. Akceptował fakt, że większość ludzi na świecie oprócz jego braci, to usłużni idioci, ale nie potrafił zaakaceptować tego, że musi przejeżdżać przez zapuszczoną, pełną włóczęg i bandytów dzielnice i przyglądać się tym idiotom z tak bliska.
– Bracie, powiedz mi proszę, czy nie było możliwości, żebyśmy powrócili tą samą drogą, którą wyruszyliśmy? Po co jedziemy przez Czarne Brzegi? – Rogera zwrócił się do Nermy – Tu jest paskudnie.
– Z całym szacunkiem Wielki Konstruktorze, nie zachowuj się jak mała księżniczka – warknął Strateg – Tędy jest najbliżej, zaś żołnierze są zmęczeni podróżą. Nie będę nadkładać drogi, tylko dlatego, bo mój czcigodny brat nie ma ochoty oglądać biedoty.
– A kto ma ochotę ich oglądać? – stwierdził retorycznie Rogera – Co tu jest do oglądania? – Rogera wskazał na jeden z zaułków – O spójrz, na przykład tam, jakiś włóczęga załatwia się na środku ulicy. A drugi próbóje oderzyć go w tym czasie w twarz, ale… o tak, nie trafia i się przewraca. Pewnie jest pijany.
– Rogero, nie każdy żyje w pałacach. Inaczej – poprawił się po chwili Nerma – niemal nikt nie żyje w pałacach.
– A te dzieci! – rzucił Rogera – Są tak brudne, że wyglądają jakby były czarnymi diabłami. I ciąglę przy nas ganiają.
– Są ciekawskie, i liczą, że dostaną od nas coś do jedzenia. – odparł znużony Nerma – Im szybciej dotrzemy do króla, tym lepiej. Nie będę cie musiał dłużej słuchać.
Wkrótce wjechali na most, na którym ruch został na ten czas zamknięty. Deelemay miało tylko jeden most, kamienny, z basztami na każdym brzegu. Po jego przekroczeniu znaleźli się w lepszej dzielnicy miasta, było tu już sporo kamienic tworzonych w nowym stylu, z małą ilością ozdób na fasadach. Ulica była szeroka i delikatnie wznosiła się zawijasami w górę, prowadząc do królewskiej posiadłości.
Wielki Konstruktor z przyjemnością podziwiał wysokie kamienice, eleganckie urzędy i banki, które mijali na swojej drodze. Artystów szanował znacznie mniej niż ludzi nauki, czy też inżynierów, ale musiał przyznać, że dahajscy architekci umieli zrobić użytek z najnowocześniejszych osiągnięć Konstruktorów i Innowatorów, a przy tym ich dzieła były imponujące i cieszyły oko. Zresztą sztuka użytkowa była jedyną akceptowalną formą kreacji artystycznej w królestwie, już od wielu dekad. Rogera rad był z tego. Całe wielkie pokłady ludzkiej energii twórczej, miast bezowocnie wypalać się jako tak zwana "sztuka wyższa osobista" – czyli działalność zupełnie niepraktyczna jego zdaniem – były wykorzystywane w takich dziedzinach jak architektura, rzemiosło i, z rzadka, rzeźba. Niekiedy zlecono jakiemuś twórcy namalowanie portretu władcy, bądź sceny batalistycznej upamiętniającej jakieś zwycięstwo, były to jednak działa mające służyć tylko i wyłącznie celom informacyjnym i historiograficznym. Na całe szczęście nie istniała już żadna sztuka sakralna, która zawsze zostawiała niesfornym artystom zbyt duże pole do popisu w kwestii bajdurzenia.
Oczywiście Rogera nie miał nic przeciwko kreatywności. Był w końcu Konstruktorem i Innowatorem, jego praca opierała się na wymyślaniu niezwykłych, bądź nieprawdopodobnych urządzeń i następnie budowaniu ich tak aby działały. Poniekąd jego praca i pasja przypominały prace artystów. Co więcej – często artyści okazywali się wybitnymi wynalazcami, wyprzedzając ludzi swoich epok siłą swego twórczego umysłu. I może przez to, że wykorzystywali swój talent w tak niepraktyczny sposób i w niepraktycznym celu, nie opierając się przy tym na racjonalnych przesłankach – może właśnie przez to Rogera czuł do nich taką niechęć.
Byli trochę jak magowie. A w Dahaj nienawidziło się magów i każdy kto uprawiał sztuki magiczne bez mrugnięcia okiem skazywany był na śmierć. Dwa stulecia temu Czarodzieje niemalże zniszczyli cały świat, walcząc ze sobą i w szaleństwie, który magia w nich wywoływała, zniewolili wszystkie rozumne istoty. Teraz magii już prawie nie było, czarodzieje wymierali i niknęli. Na zgliszczach pozostawionego przez nich świata powstały nowe państwa, w tym Dahaj, kraj techniki.
Armia wkroczyła na główny plac miasta, gdzie wiwatujące tłumy żarliwie ją powitały. Na wzniesieniu pośrodku placu stał król Khirma, gestem witając przybyłych żołnierzy.
W czasie gdy wojownicy ustawiali się w równe szeregi, Nerma i Rogera weszli na podwyższenie, uklękneli przed królem i następnie ustawili się po jego obu stronach, twarzami do zgromadzonych w dole żołnierzy.
– Obrońcy Dahaj! – krzyknął Khirma, człek wysoki, dobrze zbudowany, o długich kasztanowych włosach i zimnych, niebieskich oczach – Wojownicy Deelemay! Witam was w dniu waszego triumfu!
Cały plac ryknął wiwatami w odpowiedzi.
– Rad jestem iż mój brat Wielki Strateg w towarzystwie mego brata Wielkiego Konstruktora odniósł tak doniosłe i świetne zwycięstwo! – kontynuował król – Rad jestem, że mój kraj bronią tak zacni wojownicy jak wy! Jesteście siłą tego narodu! Każdy z żołnierzy otrzyma po jednym denarze żołdu dodatkowo! Każdy oficer – dwa! Wyżsi oficerowie – pięć denarów!
Tym razem wiwaty były jeszcze głośniejsze i bardziej huczne niż poprzednio.
– Wasi dowódcy wypłacą wam należną zapłatę! Wracajcie teraz do koszar, a wkrótce otrzymacie przepustki!
Rozległy się okrzyki "wiwat król", "wiwat Wielki Strateg", zaś w tym czasie trójka braci schodziła z podwyższenia i udała się do specjalnie przygotowanych lektyk, które miały ich przetransportować do pałacu królewskiego. W towarzystwie zbrojnej obstawy opuścili plac i ruszyli szeroką aleją prowadzącą do znajdującego się na wzniesieniu ogromnego pałacu. Gdy minęli królewskie ogrody i stawy, zatrzymali się przed wrotami pałacu i wysiedli z pojazdów.
Król gestem zaprosił braci by szli za nim i wszedł po schodach do środka budowli. Następnie cała trójka wyszła na wewnętrzny dziedziniec i udała się do jednego ze skrzydeł, gdzie mieścił się królewski gabinet.
Gdy znaleźli się już w rzeczonym pokoju, król kazał zamknąć drzwi i wyjść wszelkiej służbie, zaś Rogere i Nerme uprosił by usiedli.
Po chwili milczenia Wielki Strateg wstał i z godnością się skłonił.
– Jeśli wolno, chciałbym ci pogratulować, panie, wspaniałego wyczucia oraz szczodrości. Ci żołnierze zasługują na podwyżkę żołdu i właśnie tego oczekiwali. – rzekł Nerma.
– Od tego jestem królem, aby przewidywać pragnienia moich poddanych – odparł Khirma – A teraz usiądź Nermo i dokładnie zraportuj mi przebieg kampanii.
Strateg począł opowiadać o wyprawie, uwzględniając wszelkie problemy, porażki, zwycięstwa, zmiany planów i wypadki. Gdy skończył, Khirma wyglądał na nieco zawiedzionego.
– Mówisz, że w bitwie o kopalnie straciliśmy prawie pięć tysięcy zbrojnych? Przy przewadze niemal dziesięć do jednego?
– Było nas łącznie dwanaście tysięcy, w tym dwa tysiące strzelców, tysiąc konnych i dziewięć tysięcy piechurów. Wróg miał nieco ponad półtora tysiąca strzelców z ognistymi kijami i sześć maszyn plujących pociskami. Posiadają niezwykle potężną broń, która sieje spustoszenie na dużą odległość. Na szczęście Rogera wraz ze swymi podwładnymi znaleźli wiele działających egzemplarzy tych broni, które możemy wykorzystać.
– To prawda, o jaśnie oświecony – wtrącił Rogera – znaleźliśmy również zapiski karłów, które wystarczy teraz jedynie odcyfrować i przetłumaczyć. Muszę przyznać, że pod tym względem walka ta nie poszła na marne.
Khirma pokiwał głową.
– Kiedy twoi ludzie będą mieli gotowe tłumacznie? Czy mamy jakiś tłumaczy, którzy znają język Breeshadder? – zapytał.
Rogera uśmiechnął się lekko.
– Najjaśniejszy panie, w tej chwili nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie, ale mogę zapewnić, że moi najlepsi specjaliści natychmiast rozpoczną pracę. Nakłonimy karzełki do współpracy.
– Dobrze. – Khirma kiwnął ponownie głową – Licze, że do Dni Postępu zdołasz mi przedstawić swoje ustalenia, szanowny bracie.
Rogera wyszczerzył się i skłonił teatralnie.
– Dobrze – powtórzył król – Nermo, chciałbym z tobą porozmawiać na temat stanu naszych sił wojskowych. Jesteś przygotowany, aby w tej chwili zdać mi z tego raport.
– Oczywiście panie – Nerma wstał i ukłonił się po wojskowemu – Proponowałbym jednak zwołać radę, posłać po skarbnika i mojego adiutanta, aby dostarczył mi wszystkie moje notatki.
– Poślij ludzi by wszystko zorganizowali – Khirma machnął ręką – Do tego czasu proponuje ci wspólny posiłek. Rogero?
Nerma ponownie skłonił się, Rogera kiwnął głową i wstał.
– W takim razie zapraszam was bracia do sali jadalnej.
***
Po uroczystej kolacji w towarzystwie dwóch braci, Rogera udał się do swego pałacu, by tam wypocząć i dopilnować wszelkich spraw związanych z łupami zdobytymi na karłach. Gdy dotarł do położonej na obrzeżach miasta rezydencji, przy drzwiach oczekiwał go już jego sługa Merdom.
– Witaj panie? Jak ci minął czas na kampanii? – spytał kłaniając się w pas.
– Nudy i męka dla każdego inteligentnego człowieka. – odparł przekraczając próg pałacu – Jednakże udało się nam uzyskać wiele cennych zdobyczy wojennych. Liczę, że dostarczono już egzemplarze zdobycznej broni?
– Oczywiście panie – Merdom podążył w ślad za nim – Egzemplarz broni z Breeshadder czeka w twoim gabinecie, byś mógł go osobiście i dokładnie zbadać. Oddałem również naszym skrybom dokumenty by sporządzili ich dokładne kopie, nim nakłonimy jeńców do pomocy w odcyfrowaniu tekstu.
– Znakomicie. Cieszę się, że jak zwykle wykazałeś godną pochwały inicjatywę – Rogera wszedł do swego gabinetu i usiadł przed biurkiem.
– Dziękuje ci panie – Merdom uśmiechnął się w odpowiedzi na tą pochwałę – Czy kazać podać do stołu?
– Nie, nie. Miałem obiad z królem. – Rogera machnął ręką zajęty już dokładnym badaniem broni. Miał ku temu okazje już wcześniej, ale podczas podróży nie bardzo mógł się skupić.
Przesiedział nad tym urządzeniem kawał czasu, oglądając je ze wszystkich stron i zapisując wszelkie wnioski jakie mu się nasuwały. W końcu, gdy ze zmęczenia umysł już mu odmawiał posłuszeństwa a oczy same się zamykały, postanowił odłożyć prace na później i udał się spać.
Nazajutrz zbudził go Merdom przynosząc śniadanie do łóżka. Kłaniając się usłużnie zakomunikował z uśmiechem, że zarządca więźenia i mistrz tortur chcieliby się z nim spotkać w sprawie jeńców.
– Powiedz im, że zjawię się za pół godziny. – odparł Rogera oskubując wędzoną rybę z ości i zagryzając ją małymi pomidorami – Jak kopiści sobie radzą z przepisywaniem dokumentów?
– Powoli. – Merdom ponownie się ukłonił – To żmudna robota. Skrybowie muszą przepisywać – a raczej przerysowywać – każdy z tych dziwnych znaków niezwykle dokładnie, aby nie zmienić przypadkiem ich znaczenia. Nim jednak uda się stworzyć tłumaczenie bez wątpienia kopie będą gotowe.
– Świetnie – rzucił Konstruktor pochłaniając wielki kawał sera – Przygotuj moje zwykłe szaty, te w kolorze pomarańczy i czerwieni. I przynieś mi wina. Może i nie należy z rana pić, ale muszę się nieco ożywić. Tylko nie za mocnego.
– Oczywiście panie – sługa skłonił się i wyszedł z pokoju.
Wkrótce Rogera wstał, umył się i ubrał w przygotowane dlań szaty. Higiena w Dahaj odgrywała dużą role i wśród klasy wyższej spory nacisk był postawiony na to, aby dbać o czystość swego ciała i schludność stroju. Była to jedna z licznych cech, która stawiała ten kraj o wiele wyżej w rozwoju niż inne państwa Północy, wyłączając może odległe, starożytne imperium Pelgery, które jednak zawsze bliższe było kulturalniejszym krajom Południa.
Sam Rogera, odpowiedzialny między innymi za medycynę i wszystkich państwowych lekarzy, starał się przestrzegać zaleceń, za których wprowadzanie w istocie odpowiadał.
Po zakończeniu wszystkich obowiązkowych zabiegów i zaspokojeniu każdej z porannych potrzeb, Konstruktor udał się do podziemi – zwanych też archaicznie lochami – gdzie spotkał się z mistrzem tortur oraz naczelnikiem królewskiego więzienia, który osobiście dostarczył jeńców.
Mistrz tortur, Egbera Jon, był człowiekiem w średnim wieku, eleganckim, cichym i spokojnym. Miał szlachetną twarz, o zawsze melancholijnym i zamyślonym wyrazie, postury zaś był raczej drobnej. Jego prezencja nie budziła ani strachu, ani odrazy, także na pierwszy rzut oka nie wydawał się być najodpowiedniejszą osobą na to stanowisko. Rogera jednak znał historię Egbery Jona, wiedział również o jego inteligencji, wiedzy i wyobraźni.
Mistrz tortur był w młodości urzędnikiem państwowym na przecientnym stanowisku. Praca nudna, męcząca i mało płatna. Oprócz tego, jak wieść niesie, był również wrażliwym człekiem i kochał się w przecudnej urody dziewce, którą zresztą pojął za żone. Mimo jego wielkiej miłości żonka okazała się niewierna i zdradziła go z tyloma chłopami, że ciężko zliczyć, a na koniec z jednym uciekła. Egbera Jon załamał się wtedy, rzucił swą pracę urzędnika i został poganiaczem niewolników. Mimo swego niepozornego wyglądu okazał się najokrutniejszym z oprawców, a przy tym na tyle sprytnym, że nigdy żadnego ze sług nie zakatował, a wręcz zwiększył ich wydajność. Postanowiono dać mu awans – został strażnikiem więziennym, a następnie uczniem tamtejszego mistrza tortur, od którego nauczył się wszystkiego. W końcu poprosił o niego Konstruktor, głównie zresztą z tego względu, że historia Egbery Jona wydała mu się po prostu całkiem interesująca. Ponadto Rogera widywał go już w akcji i nie było do tej pory wieźnia, który by mu się nie ugiął. Za każdym razem w czasie zadawanych tortur mistrz szeptał tylko imie swej żony i wiązankę przekleństw, jakby od tamtego czasu wszystko co robił służyło jedynie wyżyciu się za zdradę małżonki.
– Mistrzu Egbera Jonie. – przywitał się Rogera – Naczelniku Reva.
– Panie – odrzekli tamci i skłonili się przed Konstruktorem
– Jak rozumiem nasi jeńcy zostali dostarczeni i czekają z niecierpliwością na przesłuchanie?
Reva skłonił się ponownie.
– Twarde gnojki. Ale wkrótce wszystko wyśpiewają. Mogę się założyć, że już srają w gacie potokami.
– Zapewne – Rogera się wyszczerzył – Niezwykle finezyjnie to ująłeś. Możesz odejść, chyba, że pragniesz pozostać na przesłuchaniu.
Reva odmówił, gdyż, jak się okazało, nie przepadał za torturami, poza tym chciał wrócić jak najszybciej do swych obowiązków.
Rogera, Egbera Jon oraz jego trzech pomocników wraz ze skrybą weszli do pokoju tortur, gdzie na krześle siedział już karzeł, przywiązany powrozami do nóg i oparcia.
– Ten więzień – rzekł mistrz tortur – zdradził się, że rozumie nasz język. Dlatego od niego zaczniemy.
– No, nasz mały przyjacielu – zaczął Rogera przyglądając się karłowi. W proporcjach ciała był on podobny do człowieka, z tym, że był o dwie głowy niższy od przeciętnej osoby, do tego ciało jego było drobniejszej budowy. Miał długą, ozdobnie splecioną brodę, co upodabniało do do postaci ze starożytnych rzeźb. Miał twarde rysy twarzy, podobne do ludzkich ale z bardziej wystającym czołem i kościami policzkowymi.
– Wiem, że mnie rozumiesz. Powiem tak – pragniemy nawiązać kontakt z twoją rasą. Chcemy skończyć walki i doprowadzić do współpracy owocnej dla obu stron. Dlatego jeżeli teraz zaczniesz mówić ty i twoi towarzysze zyskacie wolność. Obejdzie się bez tortur i innych paskudnych spraw. Co ty na to?
Karzeł siedział nieruchomo, wpatrując się w Rogere zimnym wzrokiem. Po chwili odparł po dahajsku z silnym obcym akcentem.
– Złożono mi tą propozycje wcześniej. Odmówiłem, dlatego znalazłem się w tym miejscu. Zaatakowaliście nasze ziemie i zamierzacie mnie torturować. Musiałbym być duukuhlalu by wierzyć twoim słowom.
– Trudno. – odparł Rogera wzruszając ramionami – Twój wybór.
Egbera Jon wykonał krótki ruch ręką i do pomieszczenia wszedł jeden z jego pomocników, prowadząc przed sobą stół na kółkach. Leżało na nim mnóstwo różnorakich narzędzi do zadawania tortur.
– Proszę zaczynać – rzekł Rogera.
***
Pierwszy z jeńców nie dał się złamać. Po wielu godzinach zadawania katuszy mistrz tortur powiadomił Rogere, że więzień nic nie powie. Z kolejnymi było podobnie. Mimo umiejętności Egbery Jona karły z Breeshadder wytrwale broniły swoich tajemnic.
– Są bardzo wytrzymali na ból i wszelkie rodzaje tortur, czy to psychicznych, czy to fizycznych. – relacjonował specjalista od katuszy – Albo mamy pecha i trafiliśmy na same silne osobniki, albo cała ich rasa jest nie do złamania.
Rogera nic nie odpowiedział. Miał parszywy humor. Od kilku dni próbowali wyciągnąć z więźniów jakiekolwiek informacje, lecz wszystko spełzało na niczym.
Wkrótce jednak los się do nich uśmiechnął Jeden z Więźniów sam zechciał porozmawiać, nawet zanim przyszła jego kolej by leżeć na łożu kaźni.
Rogera osobiście przyjął go w swym gabinecie. Prowadzono go bez łańcuchów, nakarmiono i nawet dano miskę do umycia – wszystko to w ramach nagrody za rozsądną decyzję.
Gdy już usiadł na krześle naprzeciwko biurka Konstruktora, Rogera odezwał się teatralnie przymilnym głosem:
– Czy niczego panu nie brakuje panie… eee… – spojrzał na Egbere Jona by ten przybył mu z pomocą.
– Kegobar Akaran Hin, tak się nasz gość nazywa – rzekł mistrz.
Rogera złączył palce u rąk i uśmiechnął się szeroko.
– Jak się żyje panie Kegobar Akaran Hin. Myślę, że całkiem dobrze, prawda? Mądrzy ludzie żyją dobrze, długo i szczęśliwie, a ty mój przyjacielu jesteś bardzo mądrym… hymm… jak nazywacie swoją rase?
Karzeł drgnął, najwyraźniej przerażony, że w ogóle musi odpowiadać na jakieś pytania. Spoglądał nerwowo po zgromadzonych w pokoju, w końcu przełknął ślinę i rzekł.
– Jesteśmy farnani Lud Dolin. Panie, co… wybacz mi śmiałość… co sie stało z mymi towarzyszami, których przesłuchiwaliście wcześniej?
– Oooch – Rogera nonszalancko machnął ręką – Nikogo nie przesłuchiwaliśmy. Jedynie ucinaliśmy sobie pogawędki. Są bezpieczni i niedługo wrócą do domu. Dzięki tobie, panie farnanie.
– Czemu nas atakujecie i więzicie jeńców, jeżeli pragniecie pokoju i współpracy? – odparł Kegobar Akaran Hin, już znacznie pewniejszym tonem.
– Och, to naturalna kolej rzeczy – odparł Rogera, po czym wstał i zaczął krążyć wokół siedzącego więźnia – Każde pierwsze zetknięcie między obcymi sobie ludami kończy się konfliktem. Ale my już doceniliśmy waszą siłę, wasz kunszt i mądrość, toteż dążymy do współpracy.
– Mój lud nie zechce z wami współpracować. – odparł karzeł – Farnani są ksenofobiczni. Ja jednak nie widze sensu z wami wojować i pomogę wam o ile puścicie mnie i moich przyjaciół. Nie zdradze wam jednak żadnych sekretów mojego narodu, tym bardziej, że nawet ich nie znam.
– Nie w tym rzecz – uspokoił go Rogera uśmiechając się szyderczo – Zauważyłem, że dobrze władasz językiem Dahaj. Skąd go znasz?
– Jestem inżynierem i badaczem. Obserwowałem ludzi… to znaczy was. Poznałem wasz język, zwyczaje…
– Jednym słowem jesteś szpiegiem! – oczy Rogery zabłysły groźnie.
– Nie! Nie! Badaczem! – zawołał przerażony karzeł – Niczego i nikogo nie szpiegowałem!
Rogera uśmiechnął się tryumfalnie, patrząc na przerażonego farnana.
– Dobrze kolego – rzekł Rogera – Przede wszystkim chce byś nauczył nas waszego języka. Chcemy rozmawiać z wami po waszemu.
Farnan westchnął.
– Tylko tyle? Oczywiście, pomogę, jeżeli tylko dacie mi wolność…
– Niech cie już o to głowa nie boli – stwierdził Rogera i oparłwszy się o biurko zaczął nabijać fajkę – Jak dobrze się spiszesz, to wszystko dla wszystkich skończy się szczęśliwie. Zabierzcie go do skrybów.
Strażnicy podeszli do karła, który sam z siebie wstał z krzesła i nerwowo wpatrywał się w zgromadzonych ludzi. Po chwili został wyprowadzony z pokoju.
Rogera parsknął śmiechem i pyknął z fajki.
– Sądzisz, że naprawde wierzy, że chcemy współpracy i wszystkich ich wypuścimy? Nie wygląda na głupiego, chyba wie w jakiej jest sytuacji? – rzucił do Egbery Jona.
– Prawdopodobnie łapie się każdej nadziei, każdej szansy na przeżycie. Nawet jeśli nie wierzy, że mu się uda, to zapewne bardzo stara się w to uwieżyć. Możliwe także, że jest oszustem i wprowadzi nas w błąd, miast nam pomóc. To jest jednak mało prawdopodobne. Zapewne jest po prostu tchórzem.
***
Obawiając się o czystość intencji więzionego karła, Rogera nie nakazał mu przetłumaczenia tajemniczego tekstu. Jeżeli był to tekst techniczny, a wszystko na to wskazywało, Rogera chciał mieć całkowitą pewność co do zgodności tłumaczenia z oryginałem. Nie był pewien, czy karzeł nie zmieniłby pewnych informacji, tak by całość była bezużyteczna, dlatego wybrał trudniejszą drogę, by najpierw poznać mowę farnan.
Był to język bardzo trudny, o dziwnych, często niezrozumiałych dla człowieka zasadach. Minęło wiele tygodni, nim badaczom Rogery udało się poznać jego tajniki w stopniu umożliwiającym odczytanie tekstu.
Kegobar Akaran Hin otrzymywał godziwy wikt, był również traktowany z jakim takim szacunkiem przez współpracujących z nim tłumaczy. Wszystko to wynikało z przekonania Rogery, że człowiek, któremu jest względnie dobrze, odczuwa większe przywiązanie do swojego życia, w związku z czym jest również bardziej skłonny do współpracy. Oczywiście pozostali farnanie nie byli już traktowani z takimi luksusami. Przewieziono ich z powrotem do królewskiego więzienia, gdzie byli przesłuchiwani w kwesti spraw innej natury. Tam też jedyną ich przyszłością była śmierć poprzedzona torturami.
Rogera nudził się przez te długie tygodnie, w czasie których tłumaczono zdobyte dokumenty. Broń farnan była nadal w trakcie badań i szczegóły jej działania pozostawały nie całkiem jasne. Sam Rogera nie chciał zaś narazie wyciągać takich informacji od Kegobara, obawiając się, czy go to nie spłoszy. Konstruktor miał wobec tego karła ambitne plany i starał się ostrożnie z nim postępować.
Minął miesiąc nim pismo zostało w pełni przetłumaczone. Dni Postępu zbliżały się wielkimi krokami, zaś Rogera mógł wreszcie przedstawić królowi wyniki badań.
W przeddzień wielkiego święta Konstruktor przybył do swego królewskiego brata w ręku trzymają rulon zwiniętego papieru. Z uśmiechem skłonił się władcy i rzekł:
– Z obezwładniającą radością, najjaśniejszy panie, pragnę ci przedstawić wyniki pracy naszych tłumaczy i inżynierów. Udało nam się dokonać wspaniałego odkrycia!
Khirma zmarszczył brwi, jakby nie do końca rozumiał o co bratu chodzi, po chwili jednak w jego oczach ukazał się błysk zrozumienia.
– Czy odkryliście coś, co pomoże nam usprawnić nasz kraj? Pojeliście w końcu zasady działania tej niezwykłej broni?
– Jeszcze nie, panie, ale to co odkryliśmy jest bez dwóch zdań równie godne uwagi. W zapiskach karłów były informacje dotyczące pewnego specjalnego metalu. Jest on bardzo wytrzymały, elastyczny, a na dodatek lekki.
– Jak to możliwe? – spytał Khirma – Jesteś pewny tego tłumaczenia?
– Tak panie – Rogera tryskał radością – W zapiskach jest dokładny opis jego uzyskiwania, przygotowania i obróbki. Przeprowadziliśmy jedną próbę – wymagało to bardzo wysokiej temperatury, ale udało się.
Rogera wyjął z kieszeni niewielką sztabkę srebrzystego metalu i podał Khirmie.
– Rzeczywiście lekki. – stwierdził król podrzucając w ręku sztabę – W porządku, załóżmy, że wierzę. Ale co zamierzasz z tym zrobić?
– Otóż mój panie – zaczął Rogera – oprócz licznych zastosowań w budownictwie i zapewne w innych dziedzinach, o których na razie nie pomyśleliśmy, jest jeszcze mój autorski projekt, w którym ten metal może być wykorzystany. Spodoba ci się, panie. Od dawna szukałem materiału odpowiedniego, dla zrealizowania tego pomysłu i chyba nareszcie go mam! Spójrz! – Rogera rozwinął rulon na stole, tuż przed nosem Khirmy. Znajdował się na nim szczegółowy rysunek postaci ludzkiej, przy którym drobnym pismem wykreślono komentarze i adnotacje.
– To, mój panie – rzekł Rogera z wyraźną dumą – jest metalowy człowiek o wysokości trzydziestu metrów. Nie jest to rzeźba, czy posąg, lecz maszyna o ludzkich kształtach. Będzie to nasza chluba, nasze największe dzieło. Nasz obrońca i nasza główna broń. Oto Golem.
***
Piekielnie drętwa rozmowa braci. Przy świadkach to oczywiste, wszystkie te tytuły i dworski styl, ale przy stole, bez asysty służby...
Nazwy ludów piszemy dużą literą.
Opowiadanie jest przegadane, a efektem tego jest to, że szybko zaczyna nuzyć. To chyba mial być thriller, ale nie jest. Zdecydowanie za dużo opisów i dlugich rozmów nie posuwających fabuły do przodu i nie dających charakterystyki bohaterów, zdecydowanie za mało akcji. Linerany i powolny opis zdarzen, za mało dynamiki zdarzeń.Postacie hiertyczne, zastygłe w jednej pozie. Każdy z dwóch odcinków, skrócony tak o jedna piątą, byłby zdecydwanie ciekawszy. Ambitna próba, tylko że kladzie ją nadmierna opisowość i nadmiar szczególów.
W związku z tym, że planuje z tego zrobić długie opowiadanie, więcej akcji będzie w częściach kolejnych, choć tutaj być może faktycznie dzieje się zbyt mało i zbyt dużo jest opisów.
Co do tego czym miało być to opowiadanie, to nie planowałem by to był thriller.
Jeśli chodzi o komentarz AdamKB, to farnan nie jest nazwą ludu lecz bardziej rasy, tudzież gatunku, tak jak człowiek, w związku z czym nie pisałem tego dużą literą.
Dziękuje bardzo za komentarze!
Złap się za słownik ortograficzny, papierowy albo poradnia językowa PWN, pisownia polska, wielkie litery ze względów znaczeniowych, poza tym pisz tak, by nie było wątpliwości, naród, rasa, czy co innego jeszcze.