- Opowiadanie: ephaltes - Cena

Cena

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Cena

Witajcie! Przywitałem się, bo jest to pierwszy mój ślad w tej społeczności. Jeśli ktoś zdecyduje się na przeczytanie mojego opowiadania, to proszę, zostawcie na mnie jakąś suchą nitkę, bo przywilejem debiutu jest to, że można być kiepskim. ;) Na początku pisania, całość miała wyglądać zupełnie inaczej, więc zorientujecie się, że z początku opowiadam nieco za szybko, w porównaniu do całości. Ja również przeczytałem swoje opowiadanie więc również zauważyłem jak ubogi mam styl. Staram się to poprawić w następnym opowiadaniu ktore usiłuję stworzyć. Domyślam się iż jestem bardzo powtarzalny i tekstów jak moje powstało wiele ale na szczeście dla mnie, nie planuję być kolejnym wielkim pisarskim odkryciem, a jedynie chcę pozmuszać kilku znajomych do poudawania, że czytanie moich słów jest dla nich rozrywką, a kto wie może będzie rozrywką dla kogoś z was. ;)

 

 

I

 

 

-Coś ty zrobił! – Brenna wybiegła z pokoju, by po minucie przybiec z wiadrem wody ze studni ale było za późno, by uratować krzesło. Ogień nie obejmował pozostałej części izby i po chwili zniknął całkowicie. Brenna i jej syn stali i patrzyli na popiół obok przeżartego przez korniki stołu. Woda drobnym strumykiem wyciekała ze starego drewnianego wiadra leniwie, nie robiąc sobie nic z tej niecodziennej sytuacji. Tak właśnie wyglądały jedne z ostatnich chwil Wadima w rodzinnym domu. Dziesięcioletni chłopak w przybrudzonym ubraniu nie rozumiał czemu jego matka zaczęła płakać. W końcu ojciec może zrobić drugie krzesło. Ale Brenna spojrzała na swojego syna i powiedziała przez łzy. – Szykuj się, musimy natychmiast wyruszać. Z nikim nie rozmawiaj. – Nie wiedzieli, że jest jeszcze trzeci świadek całej sceny. Rudowłosa dziewczynka uciekła spod okna niezauważona i podekscytowana.

 

 

 

-Dokąd idziemy? – Spytał zmęczony Wadim matkę, gdy wioska zniknęła już z horyzontu. Nie był przyzwyczajony do dalekich wędrówek ani takiego tempa. Jego rodzinę nigdy nie było stać na konia więc większość swojego życia spędził w swojej wsi, gdzie pomagał ojcu w pracy.

 

-Do miasta. Tam jest ktoś, kto nam pomoże. – westchnęła Brenna patrząc w stronę gęstego lasu, który rósł przed nimi.

 

-Ale czemu? Przecież ja wcale nie chciałem.

 

-Wiem synku, ja też tego nie chciałam. Oddałabym swoje życie, aby to się nigdy nie wydarzyło.

 

 

 

-Kogo niosą demony? – dojrzały mężczyzna otworzył drzwi i wykonał jakiś grymas, który Wadim mylnie wziął za uśmiech – Ty pomylona babo! Czy ty wiesz która jest godzina? Uczciwi ludzie nie chodzą nocą po ulicy i nie żebrzą od porządnych obywateli. – W kącikach ust uprzejmego gospodarza pojawiła się obrzydliwie wyglądająca ślina.

 

-Ja też cię witam Lucjuszu. – Odparła bez uśmiechu i spojrzała prosto w jego przerażone i zdziwione oczy. Mężczyzna nazwany Lucjuszem przyglądał się chwilę ale wyglądało jakby lekko odetchnął.

 

-Wejdźcie. – wpuścił ich do środka i pozwolił iść przodem. – Tutaj. Tu usiądźcie. – Wskazał im miejsca.

 

-No więc co was do mnie sprowadza i czemu nazwałaś mnie Lucjuszem? Moje imię to Kreon. – Powiedział ale całkiem bez przekonania. Bo spodziewał się już co za chwilę usłyszy.

 

-Mój syn. Jest w niebezpieczeństwie. Szukamy pomocy. Wiem, że może nam pomóc człowiek o imieniu Lucjusz.

 

-Doprawdy? – Po czym Brenna nie usłyszała dalszej części tego co planował powiedzieć. Za to Wadim usłyszał w głowie przenikliwy, bolesny, przeraźliwy pisk.

 

„Jesteś naznaczony przez magię chłopcze? Jesteś splamiony zakazaną mocą? Wyrzutkiem wśród ludzi i źródłem strachu najdzielniejszych?”

 

Wadim nie wytrzymał, krzyknął z bólu i upadł na ziemię odruchowo łapiąc dłońmi swoją głowę. Brenna ukucnęła nad nim.

 

-Zrób coś! Pomóż mu! – Wykrzyczała. Ból Nagle ustąpił i Wadim się uspokoił. Spojrzał na matkę z bardzo przestraszoną miną.

 

-Ja nie chcę…

 

-Nie masz wyboru chłopcze. Twoje dotychczasowe życie właśnie się kończy. Nosisz w sobie magię.

 

Po czym Lucjusz zwrócił się do Brenny:

 

-Przenocujesz tu dzisiaj. Nie chcę wiedzieć skąd znałaś moje prawdziwe imię. Ale jeśli jeszcze kiedyś sobie je przypomnisz albo ten adres, albo kiedykolwiek spróbujesz się z nami kontaktować, to najprawdopodobniej zabijesz swojego syna. Pożegnajcie się. Bo gdy jutro rano stąd wyjedziesz, nigdy więcej się nie zobaczycie, a Wadim syn Mattiego przestanie istnieć.

 

 

 

Przyszły poranek nie zapowiadał się najprzyjemniej i przyjemny nie był. Brenna zalała się łzami ale gdy nadszedł czas, bez wahania wyszła przez drzwi i Wadim nie zobaczył jej już. Całkiem zdezorientowany stał przy drzwiach jakby coś jeszcze miało się wydarzyć.

 

-Już jej nie zobaczysz. Tak trzeba. Teraz jesteś mężczyzną ale wiele musisz się nauczyć. – Lucjusz powiedział rzeczowo. – Siadaj, teraz wyjaśnię ci czym jesteś i co od tej pory będziesz robił.

 

Wadim usiadł na krześle i czekał. Po chwili milczenia Lucjusz podjął:

 

-Po pierwsze znasz dwa imiona, które nie mogą istnieć. Jedno nie istnieje już od dawna, drugie za chwilę unicestwimy. Nigdy, nawet we własnych myślach nie mów do mnie „Lucjusz”, moje imię brzmi Kreon i jeśli użyjesz innego, przypuszczalnie sprowadzisz śmierć na nas obu. Drugie imię, z którym musisz się pożegnać, to Wadim. Od tej pory nazywasz się Ephaltes i przyzwyczajaj się do tego, bo konsekwencje będą bardzo poważne. Wychowała cię ulica, a ja łaskawie przyjąłem cię pod swoje skrzydła, abyś pomagał mi w pracy. Do tego mieszkania też się nie przyzwyczajaj. Za kilka dni się wyprowadzamy.

 

 

 

Król Anacleto był bardzo mądrym monarchą. Pod jego panowaniem panował wszechobecny dobrobyt. Zbiory co roku były obfite, więc problem głodu, który spotykał inne kraje i inne czasy tutaj nie występował. Trakty były niezwykle bezpieczne i tylko czasem znajdowano ciało jakiegoś kupca rozszarpywanego przez leśne zwierzęta. Nawet w miastach złodzieje zostali zdziesiątkowani i co najważniejsze nigdy nie brakowało wina w karczmach. Jak doprowadzono do tego stanu? Otóż wówczas jeszcze książę, Anacleto zauważył pewną prawidłowość. W miejscach, gdzie pojawiała się magia – postępowało parszywienie wszystkiego. Terenów, upraw, ludzi, nawet szczury częściej powodowały zarazę. Wypowiedział więc wojnę wszystkim istotom, które były zdolne do wyrządzania takiego zła. Wielu twierdziło, że magia nie musi czynić zła, jednak nieugięty Anacleto zdławił ją w zarodku i zapanował dobrobyt. Nigdy pod jego panowaniem, żadne z sąsiednich królestw nie zdecydowało się nawet na zwykłą rubież czy najazd, a Anacleto nie widział powodu powiększania swojego terytorium bądź wpływów. Całą krainę zamieszkiwali jedynie ludzie. Żadna inna z rozumnych ras nie miała tu wstępu jako, ze powszechnie uważano iż tylko ludzie są w stanie zrezygnować z magii na zawsze. Jednak pomimo wprowadzenia takiej utopii, Anacleto nigdy nie przestał ścigać czarnoksiężników w całym kraju. Wielkie bogactwa czekały na łowców magów, którzy dostarczali schwytanych przez siebie odszczepieńców do pałacowych lochów. Ale znajdowano ich coraz mniej i mniej. Niektórzy nawet sądzili iż magowie w tym kraju wyginęli już całkowicie.

 

 

 

-Musisz się więcej przykładać! – Krzyknął Kreon, przy okazji uderzając swojego ucznia drewnianym przyrządem niewiadomego zastosowania. – Język krasnoludzki to nie klepanie wyrazów, musisz pokazać siłę swojego głosu. Co z tego, że będziesz rozumieć co mówią, jeśli nie będziesz potrafił ich przekonać do swoich racji? Jeszcze raz czytaj tutaj, tym razem poprawnie.

 

 

 

-Każdy mag musi podjąć decyzję w pewnym momencie. Nikt z nas nie żyje tak długo aby dostosować nasze ciała do wszystkich rodzajów energii, a co za tym idzie nie możemy korzystać ze wszystkich znanych sposobów jej wykorzystania. Nie jesteśmy wszechstronni. Ja czerpię siłę z metalu. Taka magia ma swoje ograniczenia ale pozwala na niezwykłą dyskrecję. Dlatego noszę tyle biżuterii, jak kupcy. W ten sposób jestem przez cały czas zdolny do wielu rzeczy. Jednak aby zrobić coś na prawdę wielkiego potrzebuję mieć w ręku przynajmniej żelazny miecz. Ty też musisz nauczyć się jednego ze źródeł. Jeśli nie przystosujesz się do żadnego, nie zapanujesz nad swoją mocą i będzie ujawniać się w najmniej spodziewanych momentach, jak wtedy gdy ten gołąb umarł ci w rękach.

 

 

 

-Dlaczego nigdy nie spotykamy żadnego innego maga? – Spytał Kreona piętnastoletni Ephaltes przy wieczerzy.

 

-Bo od dawna poza tobą nie znam żadnego żywego. – powiedział Kreon ale dało się wyczuć, że kłamie. – Jeśli bywają jacyś inni czarownicy w naszym otoczeniu, to ukrywają się tak jak my. Nie łatwo ich rozpoznać. Ale Anacleto jest już stary, kto wie, może dożyjesz czasów, gdy świat będzie mógł się dowiedzieć gdzie tak naprawdę jest twoje miejsce.

 

 

 

-Ty idioto, co ty wyprawiasz! Nie wolno ci używać magii przy ludziach. Zabijanie ich dla twojego bezpieczeństwa nie sprawia mi najmniejszej przyjemności! – Wykrzyczał Kreon już po usunięciu ciała starego ślepego żebraka i powrocie do domu.

 

-Przecież on nawet nie mógł zobaczyć co robię ani kim jestem, nie mógł nam zaszkodzić! Jesteś nikczemny! Jak możesz tak po prostu zabić kogoś innego!

 

-Głupcze! Czy ty nie widziałeś co się stało z tą dziewczynką, którą posądzono o czary? Zaręczam ci, że była całkiem niewinna ale lud jest głupi, zrobią wszystko by nie wróciła dawna kolej rzeczy. Kiedyś zrozumiesz, że w czyjejś obronie albo zemście potrafimy robić straszne rzeczy. Ludzie zrobiliby ci straszne rzeczy, gdyby dowiedzieli się kim jesteś, więc muszę to samo robić im, aby nigdy się nie dowiedzieli. A ty jeśli chciałeś móc używać magii częściej – mogłeś wybrać moją drogę, a nie potężnego maga powietrza. Sto razy ci mówiłem, że potęga oznacza jeszcze większe niebezpieczeństwo.

 

-Kreonie, przecież nikt nie jest w stanie tak naprawdę mnie schwytać, jestem potężniejszy nawet od ciebie, a jesteś jedyną osobą, która ma jakąkolwiek wiedzę jak mnie pokonać.

 

-Ephaltesie, nie możesz tak głęboko wierzyć w swoją moc. Może i używasz silniejszego żywiołu, ale zwykły rycerz może przy odrobinie inteligencji się jej przeciwstawić.

 

-Jak? Przecież nie mogą odciąć mnie od powietrza!

 

-A jak ty myślisz, czy w czasie Wielkiego Oczyszczenia, nie było potężnych magów?

 

 

 

Ephaltes rzucił kolejne zaklęcie. Tym razem drzewo złamało się w połowie od uderzenia pioruna.

 

-Doskonale! – rzucił w jego stronę Kreon. – Stałeś się bardzo silny, świetnie. Piętnaście lat czekałem aż wreszcie ci się uda. Wiele więcej nie zrobię. Myślę, że trzeba ci teraz będzie znaleźć jakieś zajęcie.

 

-Ale czemu nie mogę po prostu pomagać tobie?

 

Od kilku lat obaj udawali kowala i jego chłopca na posyłki. Wioska w której mieszkali nie była wielka i wielu zleceń w niej nie mieli ale od czasu do czasu udawało się dostać jakieś państwowe zlecenie na miecze i pancerze z garnizonu z niedalekiego miasta. Mieszkali blisko lasu i zazwyczaj nikt ich nie odwiedzał zbyt chętnie, więc Kreon bez żadnego wysiłku formował swoje towary siłą własnego umysłu. Nie pozwolił jednak sobie nigdy na zbyt szybkie realizowanie zamówień, ani zbyt dokładne ich wykonanie. „Tak długo jak jestem przeciętny, nikt mnie nie dostrzeże.”

 

-To już nie będzie możliwe. Spójrz na mnie. Jestem stary. Nikt już nie będzie zbyt długo wierzył, że ciągle jestem w stanie unieść mój młot. Mam wystarczająco złota aby przenieść się do miasta i zgrywać starego kupca na emeryturze ale ty musisz od tej pory sam zatroszczyć się o siebie. Już od dawna myślałem o twojej samodzielności. I chyba jesteś już na tyle dorosły aby dokonać wyboru.

 

-Wyboru? Masz na myśli pracę, którą będę wykonywał i udawał iż nie posługuję się czarami?

 

-Nie. Jeszcze kilka lat temu chciałeś pokazać światu na co cię stać. Teraz musisz postanowić, czy chcesz pomóc przywrócić dawny porządek, czy spróbować wtopić się w dzisiejszy.

 

 

 

Kreon opowiedział swojemu uczniowi o innych magach. Nigdy wcześniej tego nie zrobił. Wyglądało na to iż w bliskim otoczeniu króla, którego los pobłogosławił żelaznym zdrowiem i powolnym starzeniem, istnieje mała grupka utalentowanych ludzi, którzy od wielu lat czekają, na dobry moment, by się ujawnić. Ephaltes zapragnął się do nich przyłączyć, nie ze względu na własną pozycję, czy własną siłę, którą chciał swobodnie wykorzystywać. Młody mag powietrza zapragnął być częścią czegoś, poczuć przynależność do jakiejś grupy i wreszcie przestać stronić od wszystkiego co potrafi mówić. Ale zanim podjął ostateczną decyzje minęło lato i Kreonowi udało się sprzedać swoją kuźnię. Co prawda podczas negocjacji ceny Ephaltes dostrzegł, że ściska zawzięcie metalową kulę, którą nosił zawsze w kieszeni. On sam nigdy się nie nauczył działać na umysły innych. Kreon nie zgodził się podzielić się tajnikami telepatii.

 

-Nie, nie pozwolę na to. Nie wiesz jaką cenę, trzeba ponieść, aby się tego nauczyć. Jesteś najlepszym telekinetykiem jakiego widziałem, potrafisz przyzwać i zapanować nad burzami i wiatrem. Jesteś silny, silniejszy niż ja kiedykolwiek byłem. Być może silniejszy niż większość z nas. I to musi ci wystarczyć. Nie szukaj dodatkowej mocy. Wielu próbowało. Niektórzy próbowali nawet łączyć żywioły. Nadmiar magii zniszczyłby cię, sprawiłby, że przestałbyś być człowiekiem. A nigdy bym sobie nie darował, gdyby mój syn okazał się potworem. – Kreon wraz z wiekiem nazywał tak czasem Ephaltesa, a Ephaltes powoli ponownie przypominał sobie, że kiedyś nosił inne imię.

 

Gdy wyruszyli wraz z ruchomym dobytkiem w stronę miasta, było już jasne, że dojdą wreszcie do miejsca, z którego każdy pójdzie w swoją stronę. I tak właśnie nastąpiło.

 

-Kiedyś cię odszukam Kreonie, gdy wszystko wróci do normy. Gdy wszystko naprawię… wraz z pozostałymi.

 

-Ja już mogę tego nie dożyć chłopcze. Mam już prawie siedemdziesiąt lat. Dziś jestem zdrowy i wyglądam młodo. Ale starość mnie dopadnie. Może za rok, a może za pięć. Zanim wy do czegoś dojdziecie, może minąć wiele lat. Gdyby wystarczyło zabić Anacleto, już dawno ktoś by to zrobił. Jeśli król ciągle żyje – najwyraźniej aby zwyciężyć trzeba zrobić coś więcej. Ja nigdy się nie dowiem co. Ale pamiętaj, że nasza wolność może mieć swoją cenę. A nawet wolność nie jest bezcenna.

 

Kreon faktycznie wyglądał starzej i jakoś mądrzej niż zwykle gdy to mówił. Kiedy Ephaltes był jeszcze dzieckiem, nieustannie obrywał drewnianą laską, z metalowym zakończeniem za każdym razem, gdy próbował złorzeczyć na króla. „Zawiśniesz na sznurze jak będziesz opowiadał takie bzdury!”. Teraz wyglądał raczej jakby żałował, że nigdy nie wziął udziału w walce z nowym ładem.

 

 

II

 

 

 

Młody jeździec przekroczył powoli granicę pola i wioski. Stary pijany Janko obserwował go leniwie i miał wrażenie jakby coś dziwnego odbijało się w jego obliczu. Jakby gdzieś już widział ten błysk w oku i jakby właśnie był świadkiem jakiejś niezwykle ważnej chwili. Czarny koń zdawał się na tę powagę nie zwracać żadnego z fragmentów własnej świadomości i zwyczajnie zarżał głośno, zdaje się całkiem bez powodu.

 

-Znajdzie się tu jakaś karczma dobrodzieju? – usłyszał Janko, który zauważył, że nieznajomy nie mógł zwrócić się do odpowiedniejszej osoby.

 

-Jasna sprawa paniczu. Ja mogę pokazać ale głodnym przeokrutnie, to i słaby jakiś jestem dzisiaj.

 

Ephaltes, który co nieco jeszcze zapamiętał z ludzkiej natury, wyciągnął z kieszeni srebrną przeciętą na pół monetę i rzucił do pijaka.

 

-Pokażcie tylko w którą stronę i gdzie znajdę jakiegoś stolarza, bo i interes tu mam.

 

-Panie, tu żadnego stolarza od lat nie ma. Ale karczma to tam za tamtym paskudnym dachem.

 

„Nie ma stolarza? to nie wróży za dobrze.” Ephaltes miał w planach spotkać się właśnie z rodziną pewnego stolarza. Ale to jeszcze nic nie znaczy, może się przeprowadzili, a może po prostu zmienili zajęcie. Gdyby tylko było to bezpieczniejsze, po prostu zapytałby kogoś, co się z nimi stało ale Kreon nauczył go przez te wszystkie lata, że przeszłość jest bardzo niebezpieczna. Udał się więc do karczmy, raczej pustawej i biednej ale nad podziw czystej. Niestety karczmarz nie pasował zupełnie do otoczenia. Widać jak na dłoni, że zbyt częste mycie nie stanowiło jego codzienności. Jednak, przynajmniej poziom higieny całkiem pasował do jego intelektualnego i edukacyjnego poziomu.

 

-Co je? Taki mieszczuch czego tu szuka, się będą znowu mnie czepiać kurwa, że obcych przyjmuje. – No w najdzikszych snach Ephaltesowi się nie śniło, że w takiej zapadłej dziurze mogą nie lubić majętnych przejezdnych.

 

-Pokoju dobry człowieku, wina i jak macie to jakąś dziewczynę.

 

-To nie bordel! – odrzekł karczmarz usłużnie – ale się znajdzie. Tyle, że to cię będzie kosztowało. Tfu na psa urok, tylko żeby czasem nie obita za mocno wróciła!

 

-Mój koń na dworze jest przywiązany, niech się ktoś nim zajmie.

 

„Jeszcze ci może kurwa buty mam umyć, a potem mnie tu powieszą albo co” – Pomyślał karczmarz ale wyszczerzył zęby w uśmiechu na widok monet na blacie. Tyle, że jak się okazało, o tych zębach ciężko było mówić w liczbie mnogiej.

 

 

 

Wino, które dostał, to najgorszy cienkusz, jaki w życiu zdarzyło mu się pić. Za to pokój był jak najbardziej w porządku.

 

Czekał jakiś czas na obiecaną dziewczynę, z ponurą myślą iż coś się tu zepsuło. „A może to reakcja na moje szlacheckie zachowanie?” Ephaltes zachowywał się jak przystało na przynajmniej syna bogatego kupca, bo też i wiedział, że nie przejdzie przez tą wieś niezauważony, a kogo posądzają o pieniądze, to zazwyczaj się za mocno nie czepiają. No chyba, ze złodzieje i zbiry ale było ich niewielu, a Ephaltes nie musiał się nimi w zasadzie przejmować. „Mam tylko nadzieję, że nie będę musiał żadnego zabić” – myślał o bandytach, gdy ich mijał na swojej drodze. Ale jedyni jakich spotkał dali się nabrać na jego umiejętności manualne i uciekali w popłochu, nie podejrzewając nawet jakiejkolwiek magii. Tak jakby czymś całkiem normalnym była jego szybkość w biegu i celność z procy, którą przy sobie nosił. „Proca nie wzbudza strachu ale pozwoli ci na ogłuszenie każdego przeciwnika w razie czego. Wystarczy, że nieco zmodyfikujesz własnym umysłem celność i siłę strzału. Jak przeciwników będzie więcej albo będą za blisko. No cóż, wtedy to co innego, jeśli nie ma innego wyboru, pokaż swoją moc ale nie pozwól aby ktokolwiek mógł powiedzieć co zobaczył.” – mówił Kreon do swojego ucznia, obserwując jednocześnie, jak ten rzeźbi sobie własnymi rękami bardzo porządną drewnianą procę.

 

Stukanie do drzwi obudziło młodego maga z letargu.

 

-Wejdź. – powiedział spokojnie, siadając wygodniej na swoim łóżku.

 

Dziewczyna wyglądała na bardzo speszoną, bardzo młodą i bardzo ładną. Czyli właściwie nie na taką, na jaką liczył. Miał nadzieję, na kobietę co najmniej o dziesięć lat starszą i pewną siebie. Nie spodziewał się przy tym, że będzie zbyt urodziwa.

 

-Usiądź. Ile ty masz lat dziecko?

 

-Siedemnaście, panie. – Ephaltes wyraźnie widział, że kłamie. Mogła mieć co najwyżej czternaście.

 

„Właściwie to może nie będzie tak źle… Dobrze, że ten obrzydliwy typ nie przysłał tu jeszcze młodszego dziecka.” Specyfika ludzkiego gatunku, była wówczas taka, że ta panna, która do niego przyszła, być może już ma umówionego męża. Jednak jej zawód wyraźnie wskazywał brak posagu, który mogłaby wnieść, więc zapewne, w małżeństwie w najbliższym czasie nie będzie. „Hmm w mieście, to od razu jakiś bogaty prostak by ją i bez posagu wziął.”

 

-Pracujesz tu?

 

-Nie panie, mieszkam tylko i czasem ojcu pomagam.

 

-To twój ojciec!! – każdy fragment moralności Ephaltesa gotował się teraz z gniewu. Ale rozsądek podpowiadał mu, że to bardzo fortunny zbieg okoliczności. Bowiem to ładne i jak się wydawało niewinne dziewczę, nie miało mu wcale tego wieczoru posłużyć jako zaspokojenie własnych żądz. Raczej jako źródło tak ważnej dla niego wiedzy. W pierwszej chwili obawiał się, że może być za młoda, by opowiedzieć mu to czego potrzebował się dowiedzieć. Ale wychowana w karczmie, na pewno niejedną historię w życiu słyszała.

 

-Nie do końca. Przygarnęli mnie jak miałam kilka lat. Nie mogą mieć dzieci, więc wychowują mnie jak córkę. Moi prawdziwi rodzice nie żyją już od bardzo dawna. – wyjaśniła, bo najwyraźniej zrozumiała, czemu ten przystojny chłopak w ogóle zapytał. Właściwie to nie mogła uwierzyć w swoje szczęście, że kogoś takiego, przysłał los w te strony i zaczęła marzyć, że go w sobie rozkocha i wyjadą stąd razem do jego pałacu. Bo to, że jest z pałacu, wydawało się całkowicie oczywiste.

 

-Nie musisz się mnie obawiać. Lubię po prostu spędzać wieczory w kobiecym towarzystwie ale jestem wierny mojej żonie, więc nic ci nie grozi. – skłamał Ephaltes i nawet nie zauważył grymasu rozczarowania na jej twarzy, więc ciągnął dalej – Powiedz ojcu, żeby przygotował nam jadła, zjemy razem i pogadamy. Do niczego więcej nie będę cię przymuszał. A i niech przygotuje jakieś lepsze wino tym razem – dodał na koniec.

 

 

 

-Nie wiele pamiętam z tamtego czasu. Całą moją rodzinę zabili i przygarnęli mnie tutaj. To nie są źli ludzie, a przynajmniej mogło być gorzej. Pracujemy tu we trójkę, ciężko jest ale o mnie tu dbają. No znaczy mama dba. Mówi, że muszę być piękna, bo chce mnie bogato za mąż wydać i nie pozwala ojcu bić. A nawet jeszcze czytać mnie kazała mnichowi nauczyć. Gdyby nie to, że wyjechała, toby pewnie nie pozwoliła mi tu z panem tak siedzieć.

 

-Mnichowi? Od kiedy tu opactwo jest? Dawno tędy nie przejeżdżałem ale chyba takie rzeczy nie powstają z dnia na dzień. – Ephaltes złapał się, że o mały włos nie powiedział za dużo. Ale dziewczyna pojęcia o tym nie miała, więc po prostu odpowiedziała:

 

-Nie no nie ma – zrobiła duży łyk wina i spojrzała niepewnie. Ephaltes nie wiedział, czy bała się, że posunęła się za daleko, czy po prostu nie wolno jej było pić wina – Po prostu mieszkał tu w tym pokoju taki. Mówili, że mądry ale ja tam nie wiem. Ale umiał czytać i pisać. Nie wiem czy to mnich czy nie ale wszyscy tak na niego mówili. A teraz mieszka we wiosce, kupił dom ale i tak siedzi ciągle tutaj. No ale i tak nikt go nie lubi, bo obcy. Chociaż mieszka tu już od dawna to ciągle obcy. Ja to nie wiem czy obcy tacy źli. – uśmiechnęła się do swojego towarzysza.

 

-To czemu ich tu tak nie lubią? – Ephaltes poczuł, że chyba w końcu rozmowa zmierza w dobrym kierunku.

 

-No bo to zawsze było tutaj tak, że my tu tylko mieszkaliśmy. Zawsze te same rodziny i tak od dawna, odkąd tych wszystkich bezbożników wyrżnęli. No i wszyscy mówią, że dobrze było. No i kiedyś przyjechali tu obcy i się zaczęło. Najpierw mi brata ubił jakiś obcy. A potem więcej ich tu przyjechało i rodziców mi zabili i nie tylko moich. Bo jak jeden dom podpalili, to się chłopy zaczęły bronić. Więcej spłonęło chałup w końcu i niejednego zabili. A potem pojechali i już więcej ich nie było. No ale jak kto teraz przejeżdża to każdy krzywo patrzy. I na mnie też patrzą nietęgo ale nikt mi nic nie mówi złego nigdy.

 

Ephaltes zamyślił się. Faktycznie, też nie ufałby przyjezdnym, gdyby tu mieszkał w czasie takiego najazdu. Więc mężczyźni ginęli. Bał się spytać, jeśli teraz ktoś się dowie…

 

-Eilin ja mam do ciebie taką prośbę. – dziewczyna wstrzymała oddech – widzisz, być może będę tędy często przejeżdżał, a i teraz chyba zostanę tu jeszcze na jutro, bo tu taka piękna okolica. No więc nie chciałbym, żeby na mnie też tak wszyscy tutaj krzywo patrzyli ale jak się dowiedzą, że cię tak wypytuję, to mnie jeszcze stąd przepędzą czy coś. – „Chyba zadziałało, bo ona mnie wyraźnie polubiła”

 

-Nie, ja to nic nie powiem nikomu. Niech się panicz nie obawia. Mnie to i tak nikt nie słucha nigdy. – powiedziała dosyć smutno dziewczyna. Liczyła na jakieś zadanie, a może na coś innego…

 

-No to opowiadaj dalej, bo ładnie ci to idzie. No więc chłopów pobili. – Ephaltes próbował zachować całkiem spokojny ton – Kiedyś z miasta z ojcem jeszcze tu przyjeżdżaliśmy, bo tu mieszkał najlepszy stolarz w całej okolicy. Jego też zabili?

 

Dziewczyna uniosła oczy i odłożyła na bok glinianą szklankę z winem, którego po pierwszym udanym razie, już się nie bała pić. Nie wiadomo było kto bardziej był zdziwiony. Eilin pytaniem, czy Ephaltes jej reakcją.

 

-No tak… – powiedziała niepewnie, bojąc się co wyniknie z tych słów. – mojego ojca też zabili.

 

Dźwięk tłuczonej glinianej szklanki można było usłyszeć na korytarzu. Wino oblało Ephaltesowi buty.

 

 

 

Do tej pory nie przypuszczał nawet takiego obrotu spraw. Spodziewał się, że jego rodzice mogli już nie żyć. Wiele się mogło wydarzyć przez piętnaście lat. Spodziewał się, że przecież i tak pewnie nie mógłby się ujawnić. Przyjechał tu, żeby po prostu spojrzeć na swoje dawne „ja”. Chciał po prostu przez moment nawet jeśli tylko na odległość spojrzeć na swoją rodzinę i poczuć się znowu Wadimem. Niewiele już pamiętał z tamtych lat. Nie odczuwał już takiej wielkiej tęsknoty jak przez pierwsze lata życia z Kreonem pod jednym dachem. Dlatego powiedział sam sobie „wytrzymam i zachowam w tajemnicy swoje pochodzenie”. Ale to? Młodsza siostra? Wychowywana przez obcych ludzi? I to na dodatek takich ludzi? Gotowało się w nim wszystko, z gniewu, ze wzruszenia, ze smutku. Dobrze, że kazał jej natychmiast wyjść.

 

-Dobrze, jak widzisz zmęczony już jestem wielce, leć do siebie.

 

Źle by się stało, gdyby te wszystkie emocje mogła zobaczyć w pełnej fazie rozwoju. Ale nie był przekonany, czy nie zorientowała się w tym samym co on. Gdy pierwszy szok nieco opadł zaczął się zastanawiać już nieco spokojniej. „Nie mogę jej tu zostawić. Ten jej opiekun to jakiś potwór. A ta niby matka? No właśnie. Może jej tu dobrze tak naprawdę, tylko ja dałem się ponieść przeczuciu?”

 

 

 

-Hola gospodarzu! Co się dzieje z moim koniem? Co wyście mu zrobili? – wykrzyczał Ephaltes do karczmarza. Czarny koń, który był w tej sytuacji chyba najbardziej zdezorientowany, obudził się całkiem pełny sił ale w tym momencie wyglądało na to że kuleje.

 

-No przecież, ktoś mu musiał porządnie przyłożyć tu w nogę. Jak wy sobie wyobrażacie, że ja na takim teraz stąd pojadę? Zostaję jeszcze jeden dzień ale nie liczcie że za ten dzień zapłacę. A piśnij chociaż słowo niezadowolenia, to jutro tu z odpowiednią władzą z miasta przyjadę.

 

-Kiedy panie, to naprawdę nie my, ani chybi jakiś ze wsi hultaj – zaskomlał karczmarz, chociaż właściwie ucieszył się z obrotu spraw. Pokoju i tak by nie wynajął nikomu, a za jedzenie to i tak sobie policzy.

 

-A czy mnie obchodzi kto to? Chcesz sobie kogoś karać, to masz wolną drogę ale pod twoją opieką konia zostawiłem. A teraz znajdź mi kogoś, kto mnie po wsi oprowadzi, bo przecież nie będę spał cały dzień, a w tej dziurze to przecież zajęcia sobie nie znajdę. – Ephaltes wiedział, że tylko jedną osobę mógł mu karczmarz podesłać, bo i nikogo więcej na posyłki nie miał.

 

 

 

-Eilin, czy jesteś tu szczęśliwa? – zadał jej całkiem nagle pytanie Ephaltes, gdy tylko znaleźli się z dala od zasięgu cudzych uszu. Dziewczyna przerwała swoją opowieść o drwalach, których we wiosce było więcej niż rolników.

 

-Szczęśliwa panie? Nie wiem. Wiem, że o mnie dbają i kiedyś wydadzą mnie mojemu przyszłemu mężowi. I może będzie z miasta? Zawsze chciałam do miasta. – odpowiedziała pełna nadziei w głosie. „Czy to możliwe, że mnie stąd zabierze? Ale przecież on ma żonę i jest wierny. To może chce mnie na swoją służkę, bo znał mojego ojca? W pałacach musi być wspaniale.”

 

Ephaltes też rozmyślał. „Coś tu jest nie tak, coś tu stanowczo jest nie tak. Nie mogę już czekać, ona nic nie powie.” Uwierzył w to co pomyślał, bo jakże mógł podejrzewać, że własna siostra mogłaby go zdradzić.

 

-Muszę się dowiedzieć, czemu zginęła twoja rodzina. Bo postawili się obcym? – spytał z trudem powstrzymując drżenie własnego głosu. Usiedli na skraju lasu pod drzewem i Ephaltes zaczął patrzeć prosto w Słońce, a Eilin odpowiedziała zdziwiona, że ktokolwiek może tak długo patrzeć w słońce i nie oślepnąć.

 

-Za dużo nie wiem, bo to za mała byłam, a nikt mi opowiedzieć nie chce. Zaczęło się, że kiedyś mojego brata na trakcie jakiś obcy ubił, jak z matką do miasta szli. Matka wróciła zdrowa, to w całej wsi niektórzy pono mówili, że sama zabiła. Ale potem to uwierzyli, jak kilka lat później obcy przyjechali i wypytywać o wszystko zaczęli. Najpierw ojca, zabili, potem matkę, a potem sąsiadów wypytywać zaczęli, to ich chłopy chcieli przepędzić, to jeszcze gorzej było. – opowiedziała to tak obojętnym tonem, jakby opowiadała już to setki razy – Ale mnie oszczędzili i niektórzy mówią, że to dziwne ale mnie się widzi, że nie chcieli dziecka bić. – zakończyła.

 

 

 

„Więc wszystko jest jasne” – zaczął ponownie myśleć w swojej wynajętej izbie – „Ktoś się o mnie dowiedział. Ale komu mogło tak na mnie zależeć wtedy. Nawet nic nie umiałem. Czyżby na chwytaniu magów rzeczywiście można było zbić taki majątek?” Zadał sobie to pytanie, chociaż doskonale znał odpowiedź. Nadal nie wiedział czemu król tak dobrze za ich dostarczanie płacił. „Przecież teraz jest ich tak mało, że już powinien się uspokoić, a żeby spalić na stosie dla demonstracji to i złodzieja mógł o czary posądzić. Ale co z Eilin? Zostawić ją tu? A jak znowu przyjdą mnie szukać? Zwłaszcza teraz jak się skontaktuję z magami w stolicy? Przecież będą szukać.”

 

 

 

-Gospodarzu podejdźcie no tutaj. Siadajcie. – karczmarz wyraźnie zwietrzył pieniądz nosem, bo uśmiechnął się szeroko – No więc niezgorszą tą służkę tu macie, a ja do kamienicy kogoś takiego szukam.

 

Karczmarzowi uśmiech spełzł całkowicie. Pewnie, że chętnie by się i pozbył już tej dziewczyny, bo i pożytku z niej nijakiego, nawet do pochędóżki mu na nic, bo starość nie pozwala, a tu nikt mu za nią nie zapłaci. Ale przecież mieli ją bogatemu jakiemuś kupcowi sprzedać. Ten tu to i owszem pieniądze jakieś i ma. No ale majątku to nie zbije. „Że też stara wyjechała, ona by tego gagatka lepiej oceniła.”

 

-Ale panie, toż to córka moja, przecież nie dam jej opuścić bezpiecznego domu. I kto by się tu nami na starość zajmował?

 

-Zapłacę.

 

-Pieniądze, nie ukoją tęsknoty. – w ustach jego brzmiało to wyjątkowo komicznie, zwłaszcza, że wyraźnie wyczekiwał momentu podania ceny.

 

Ephaltes miał pieniądze. Doskonale wiedział, że nie taką ilość, która mu będzie potrzebna. Ale postanowił cenę wybadać i miał nadzieję odnaleźć Kreona i opowiedzieć mu o wszystkim. „On mnie zabije, jak mu powiem gdzie pojechałem”.

 

-No tak, macie rację, przecież nie będę was gospodarzu obrażał pieniędzmi, kiedy tu taką miłość w rodzinie wyczuwam. – „Ale jak ci płaciłem za noc z nią to ci powieka nie zadrżała nawet” – dodał w duchu, wstał z krzesła i udawał, że zamierza odejść. Karczmarz podrapał się po swojej brudnej głowie.

 

-Kurwa – zamruczał pod nosem – czekaj pan! – dodał głośniej.

 

„Widać nawet rodzicielska miłość ma swoją cenę” – zażartował bezdźwięcznie Ephaltes.

 

Mnich – stały bywalec karczmy nie dopił swojego wina i wyszedł pospiesznie.

 

 

 

Instynktownie wyczuwał niebezpieczeństwo. Chwycił ręką swoją procę i już miał ją wyciągać ale nieoczekiwanie zamiast agresywnego ciosu usłyszał dosyć spokojne słowa.

 

-Zaczekaj! – Ephaltes wyjechał chwilę po ustaleniu ceny z karczmarzem. Nie pożegnał się z Eilin i nie powiedział jej co odkrył. Bał się. Bał się, że uzyskanie odpowiedniej sumy może potrwać za długo, albo że żona karczmarza może mieć inne zdanie na całą sytuację. Nie chciał pozostawić dziewczyny w oczekiwaniu na coś, co może potrwać. Być może z resztą wcale nie będzie chciała z nim jechać.

 

-Stój, zaczekaj! – Ephaltes zatrzymał się. Jego cudem ozdrowiały koń zarżał jak zwykle w najmniej odpowiednim momencie.

 

-Jest sprawa do ciebie, panie dobrodzieju.

 

-Czego ode mnie chcesz? Wyraźnie widzimy się po raz pierwszy.

 

-Może i tak być, panie. Ale chciałem prosić abyś się dał po dobroci dał aresztować, bo mi się ganiać zupełnie nie chce. Zresztą niebezpiecznie tak gnać i kark sobie skręcić można. – powiedział to z tak niepokojącym spokojem, że Ephaltes bał się bardziej niż przy spotkaniu ze zwykłymi bandytami.

 

-Co? Co takiego? Nie złamałem żadnego prawa, odejdź po prostu, bo niewłaściwą osobę ścigasz.

 

-Jestem pewien, że właściwą. Bądź tak dobry i się nie stawiaj. Tak wiem czym jesteś i mam w planach na tej wiedzy znacząco zarobić.

 

-Chcesz mnie szantażować? Czy tobie się czasem coś nie pomyliło? Mylisz mnie z kimś innym. Odejdź nim ci obiję plecy. – nie wiedział, czy faktycznie ten człowiek, który na stróża prawa zupełnie nie wyglądał, faktycznie znał jego tajemnicę. Ale w sumie – jakim cudem?

 

-Ależ panie, zupełnie mnie źle zrozumiałeś. Widać muszę powiedzieć to bardziej zrozumiałym językiem. Złaź kurwo z tego konia i nie próbuj używać swoich bezbożnych sztuczek, bo to się źle dla ciebie skończy.

 

Ephaltes nie wierzył własnym uszom. Stało się jasne, że słowami się z tego nie wykpi. Przymknął na chwilę oczy, po czym wiatr cisnął nieznajomym na kilka metrów. Nie minęła nawet sekunda, gdy Ephaltes pochylał się nad nim z żelaznym sztyletem, który w pierwszym momencie wydawał się być w jego dłoni. Ale tak naprawdę lewitował lekko za jego dłonią, dla lepszego efektu. Jednak było oczywiste, że w ten sposób stanowił jeszcze poważniejszą broń.

 

-Może to jednak rozważysz? – Ephaltes usłyszał za plecami dźwięczny dziewczęcy głos. Rozejrzał się. Jak, mógł tego nie dostrzec. Wokół nich stało w tym momencie kilkunastu mężczyzn ze sztyletami w dłoni przygotowanymi jakby do rzutu. Ale nie były skierowane w niego, tylko w coś za jego plecami.

 

-Czyżbyś planował zniszczyć nas jakimś wymyślnym sposobem? To nie jest dobry pomysł. Odwróć się ale bez zbędnej pompatycznej magii. – Ephaltes odwracał się powoli ale sztylet obracał się razem z nim, chociaż zupełnie niepotrzebnie. Jednym sztyletem nie zdążyłby ich wszystkich pokonać. Tu potrzebne były znacznie cięższe działa i doskonale wiedział które, ale to co zobaczył…

 

-Jeden niepotrzebny fałszywy gest i dziewczyna traci życie. – Eilin szła sztywno z przerażenia z uniesioną lekko głową. Przed jej szyją znajdował się sztylet, który trzymała z pozoru niegroźna dziewczyna. Obie przesuwały się dosyć powoli w stronę Ephaltesa, a ten zamarł w wyczekiwaniu. „Mam czas, mogę ich pozabijać w każdej chwili. Ale muszę poczekać na lepszy moment, nie mogę narażać Eilin.”

 

-Jak widzisz cokolwiek zrobisz, najprawdopodobniej nie uda ci się uratować tego bachora. Dlatego zastanów się czy jest sens robić cokolwiek. Nie mam pojęcia ile umiesz ale co najmniej jeden z tych sztyletów powinien sięgnąć dziewczyny, a zakładam, że leczyć swoją mocą zbytnio nie potrafisz. – odczekała chwilę, aby mieć pewność, że jej słowa zostały już przeanalizowane przez adresata – Więc umowa jest taka. Ty dajesz się pojmać bez walki, a cennej dziewczynie włos z głowy nie spadnie.

 

-Puścicie ją wolno? – „Graj na zwłokę, coś musi się dać zrobić. A może jednak zdążę?”

 

-Puścimy. Ale dopiero, jak ty przestaniesz być dla nas groźny. Dalej decyduj, bo nie mamy wiele czasu, a ja nie pozwolę sobie abyś miał go za dużo, by wymyślać jakieś sprytne sposoby. Zgadzasz się, czy mam ją zabić i zobaczymy, czy uda ci się pokonać nas wszystkich? – Aby dać wyraz upływającym sekundom, przejechała lekko sztyletem po szyi Eilin. Czerwona ciecz pojawiła się niemal natychmiast.

 

-Dobrze, zgadzam się! – „Później coś wymyślę, przecież chyba nie planują mnie po prostu zabić”

 

Eilin była całkiem zdezorientowana. Jakim cudem mogła być tak ważną, dla tego młodego, hmm „kim właściwie on jest?”

 

-Jaki jest twój żywioł?

 

-Ziemia – skłamał odruchowo. Eilin wrzasnęła z bólu, gdy jeden ze sztyletów utkwił jej w udzie.

 

„Co jest grane, nie potrafię zatrzymać nawet jednego?” – dotarła do niego błyskawiczna myśl

 

-Powietrze!!

 

-No i widzisz. Tak już lepiej. Mnich! wiesz co robić! – wydała rozkaz.

 

-Cholera akurat powietrze – wymamrotał Mnich, który chwilę wcześniej wjechał na wozie zaprzęgniętym w dwa konie. Ephaltes był przerażony tempem rozwoju sytuacji. Najpierw nie zauważył, gdy otoczyło go to stado, potem nie zauważył sztyletu, a teraz to?

 

Trzech drabów zdjęło z wozu sporą drewnianą beczkę. Wyraźnie porządnie wykonaną i obitą żelazem. Była dla nich ciężka ale przytaszczyli ją aż do stóp Ephaltesa.

 

-Wskakuj – zawołał jeden z nich, któremu brakowało jednego zęba na przedzie i liczne małe blizny i niedoskonałości na twarzy wskazywały iż nie jedną bójkę miał za sobą.

 

Ephaltes zajrzał do środka, ze strachem. „To beczka z wodą… O tym nie pomyślałem, chcą mnie odizolować od powietrza. Chyba nie sądzą, że mogą to zrobić całkowicie, tak abym się nie udusił” – pomyślał ale wskoczył.

 

-Przybijcie wieko! – usłyszał głos mnicha. Po chwili wszystko przycichło, a świat dla niego pociemniał. Aby się nie udusić musiał odchylić głowę do tyłu i wdychać powietrze z tej małej przestrzeni między lustrem wody a drewnianym końcem jego więzienia. „Co mi strzeliło do głowy. Jak ja się teraz wydostanę, trzeba było nie dać im tyle czasu.” Chwilę później ktoś zaczął wiercić otwory na górze beczki i do środka wdarło się nieco światła i kolejne partie powietrza. Dotarł również widok zielonego oka.

 

-No teraz możemy sobie porozmawiać. Droga przed nami daleka, głupio byłoby nie wykorzystać okazji do rozrywki. Ty masz pewnie jakieś pytania, a i ja ciekawa jestem tego i owego. – oko zniknęło i Ephaltes usłyszał ten sam głos jednak wyraźnie skierowany nie w jego kierunku. – Mówiłam, że wszystko pójdzie dobrze chłopcy. Możecie wracać, tylko może zapakujcie mi go na wóz. Mnichu zapłać panom, a ja zajmę się tą dziewką.

 

-Zostaw ją! – Ephaltes krzyknął, głośniej niż się spodziewał. – Mieliśmy umowę!

 

-I mamy – oko pojawiło się ponownie, a w drugiej dziurze pojawił się fragment palca, tak jakby jego właścicielka oparła się o beczkę – Wypuszczę ją, jak dotrzymasz swojej części umowy. A przestaniesz być dla nas groźny dopiero jak się ciebie pozbędziemy.

 

 

III

 

 

 

Otworzył oczy. Czy to możliwe, żeby udało mu się usnąć w tej beczce? Nie czuł już żadnej części swojego ciała, po prostu zastygł w jednej pozycji. Nie czuł już nawet jak bardzo jest mu zimno, ani jaki jest głodny. Nie miał miejsca aby się wyprostować. Z początku, gdy został wstawiony na wóz, próbował przekonać aby go uwolniono w zamian za słowo honoru, że nie będzie próbował uciekać, ani walczyć ale został całkiem zlekceważony. W tym momencie światło nie docierało do niego. „Musi być noc ale to dobrze, pewnie nie wszyscy są na nogach.” Skupił się w sobie próbując siłą umysłu otworzyć wieko. Ani drgnęło. „Potrzebuję więcej powietrza, dużo więcej. Wiem, Eilin, może nie jest zamknięta.” – schwytał brzytwę młody bezsilny mag i zaczął krzyczeć szeptem.

 

-Eilin! … Eilin!

 

-Co? – Ephaltes nie wierzył własnym uszom. Dziewczyna wyszeptała jeszcze raz – czego ci potrzeba? – Ale tym razem nie dał się nabrać. To nie ta dziewczyna.

 

-Dokąd mnie bierzecie? Nie możecie mnie zabić na miejscu?

 

-Jak cię zabijemy, to nikt nam nie uwierzy czym byłeś. A muszę zadbać, by ta inwestycja się nam opłaciła. Nawet nie wiesz ile czekaliśmy na ciebie.

 

-Na mnie? Czyżby na mojej głowie można było aż tak zarobić?

 

-Pewnie. Chwytaliśmy różnych, czasem jakiegoś porządniejszego złodzieja. Raz jednego prawdziwego rzeźnika. Ale za ludzi małe nagrody są. A za czarownika… To będzie prawdziwy majątek. Od lat nikt żadnego nie schwytał. – Dziewczyna usiadła opierając się o beczkę i ciągnęła dalej. – Mówili, że już ich nie ma. Ale król ciągle obiecywał nagrody jak ktoś jakiego sprowadzi. Tyle lat czekaliśmy. Szukaliśmy innych a jakże ale dopiero teraz nam się poszczęściło. Jesteś potężny? Bardzo silny?

 

-A co przeliczasz moje zdolności na złoto? Niby coś o nas wiesz, w końcu jak inaczej udałoby ci się mnie unieszkodliwić, no to chyba powinnaś wiedzieć do czego jestem zdolny, a do czego nie.

 

-Jedni uczą się szybciej od innych, a ty jesteś młody. Mam nadzieję, że jesteś wystarczająco zdolny.

 

-Twój król powinien być zadowolony. Co zrobiłaś z Eilin? – zapytał wreszcie, chociaż bal się usłyszeć odpowiedź.

 

-Nic. Śpi teraz. Nie mam potrzeby nic jej robić, nie jest w stanie nam uciec. Zresztą nawet jakby jej się to udało, wiele to nie zmienia, czyż nie? Ty się nie wydostaniesz.

 

 

 

-Głodny? – usłyszał głos Mnicha. Pewnie, że był głodny. Nie był za to pewien, czy w tej pozycji uda mu się coś zjeść. Wiele godzin musiało upłynąć. Był strasznie osłabiony ale to ułatwiało mu zasypianie. Tylko, czy ma w sobie dość siły, by przeżyć całą podróż?

 

-Tak – i po chwili przez jeden z otworów przeszła jakaś rurka. Było jasne, że w ten sposób ma zostać nakarmiony. Poczuł smak bardzo niedobrej owsianki. I poczuł zaniepokojenie związane ze spodziewanymi potrzebami jego fizjologii.

 

-Długo jeszcze będziemy jechać?

 

-Nie, tak ze dwa dni. Chcesz jeszcze czegoś?

 

-Tak, żebyś mnie wypuścił. Mówiłem przecież, że nie będę uciekał. – powiedział błagalnym głosem.

 

-Mowy nie ma. Nie pozwolę, żebyś nas wszystkich pozabijał.

 

-To pozwól mi chociaż porozmawiać z moją siostrą.

 

-Nie łudź, się, ona nie da rady cię otworzyć. Ale dobra. – zarys jego postaci zniknął i po chwili usłyszał nieco dalej – możesz sobie pogadać z tym twoim bezbożnikiem. Kryzys pilnuj jej.

 

Po chwili znów zobaczył oko. Ale tym razem nie było zielone. Niebieskie oko, nie brzmiało na aż tak pewne siebie jak zielone. Właściwie Eilin wydawała się być przerażona i Ephaltes miał wrażenie, ze wcale nie koniecznością obcowania z tamtymi ludźmi.

 

-Chciałeś ze mną rozmawiać … panie – dodała po chwili, jakby już nie była taka pewna, czy to ten sam człowiek, na którego patrzyła z takim uwielbieniem w gospodzie.

 

-Eilin, nie bój się mnie. Ja nigdy nic bym ci nie zrobił. Musimy się stąd szybko jakoś wydostać. Ci ludzie są bardzo niebezpieczni. Myślisz, że udałoby ci się otworzyć mnie? Może mają jakiś łom? – Całość Ephaltes wypowiedział półszeptem w nadziei, że Kryzys siedzi na tyle daleko aby tego nie usłyszeć.

 

-Nie. Oni mnie pilnują przez cały czas. – gdy to mówiła, oko zniknęło z zasięgu jego wzroku, tak jakby patrzyła przy tym na kogoś innego.

 

-A ilu ich jest? – dodał jeszcze

 

-No trzech i ta kobieta. Ale czego oni chcą ode mnie. Przecież ja nie jestem taka jak ty! – nie mówiła już tego z szacunkiem jak poprzednio. Brzmiało to jak pomieszanie strachu i odrazy.

 

-Nie powiedział ci? – Dało się słyszeć drugi dziewczęcy głos. – Typowe, narażać kogoś na niebezpieczeństwo i nawet nie powiedzieć o co chodzi. Bohater z ciebie co? Odejdź – to ostatnie słowo był skierowane zdaje się do Kryzysa.

 

-Czego? Nie powiedział mi czego?

 

-To twój brat, młoda damo. Masz w rodzinie czarną owcę.

 

-Niemożliwe. Ja nie mam brata. Nikogo nie mam, wszyscy nie żyją! – zaskrzeczała i uciekła kulejąc. O tym, że jest ranna Ephaltes właściwie wcześniej nie pomyślał.

 

-Widzisz, chyba cię nie kocha jak na siostrę przystało. – powiedziała wyraźnie z siebie dumna.

 

-Skąd wiedziałaś? Skąd wiedziałaś kim jestem?

 

-No już myślałam, że nigdy nie zapytasz. – zaśmiała się – jak byłam jeszcze dużo młodsza. Jak jeszcze miałam rodziców, coś udało mi się zobaczyć. Tyle, że nie wiedziałam co to takiego. Ale podrosłam i dowiedziałam się co ludzie o was mówią. Głupia byłam. Zamiast trzymać język za zębami, to się wygadałam i nie minął tydzień, jak nas najechali. No właściwie to was, ale się skomplikowało i moją rodzinę też wyrżnęli w pień. Ale przez te kilka dni przed najazdem dowiedziałam się czegoś jeszcze. Dowiedziałam się jak cenni jesteście. W bitwie ta smarkula się błąkała to się zaopiekowałam. Potem coś trzeba było z nią zrobić. I wtedy jak mi do głowy myśl nie wpadnie… Ulokowałam ją gdzie trzeba. No dobra, może tylko podrzuciłam ale wiedziałam gdzie, sam widzisz jaki to sprytny plan. I to ułożony przez młodą dziewczynę, co jeszcze nawet wianek trzyma. Kiedyś musiałeś się pojawić. – odczekała na moment dumna z siebie. ale dokończyła – pokonałam maga samą głową.

 

-I długo czekałaś aby mi o tym wreszcie powiedzieć. Nie było mnie w domu piętnaście lat. Długo ci przyszło poczekać. Przewidziałaś, że wrócę ale to nie głową mnie pokonałaś, tylko zwykłą agresją.

 

-Tak? – zachłysnęła się powietrzem – A myślisz, że kto wymyślił tą beczkę, kto zgromadził cały ten element, żeby wszystko zadziałało. Kilka lat Mnich pilnował tej małej dla mnie ale myślisz, że planowałam ją naprawdę skrzywdzić? – ugryzła się w język – dobra, to bez znaczenia i tak się skąd nie wydostaniesz.

 

 

 

-Naprawdę jesteś moim bratem? – Zapytała Eilin po zmroku opierając się o jego drewniane więzienie.

 

-Tak – odrzekł zapytany resztką swoich sił. – nie przeżyję tego transportu. Zawołaj kogoś do mnie. Muszę im przemówić do rozumu.

 

 

 

-Nie rozumiesz? Jeśli nie dożyje zanim go nie oddamy, nie zarobimy nic. Trzeba go wyciągnąć, bo inaczej te wszystkie lata zwyczajnie zmarnowaliśmy!

 

-Posłuchaj mnie Lobster! To ja siedziałem na dupie w tej karczmie przez ten cały czas, więc doskonale wiem ile go minęło. Ale to nie jest warte tego aby nas teraz wszystkich tu pozabijał. Ty go wyciągniesz, a on w podziękowaniu wbije ci w plecy nóż. Razem z tą jego siostrą, bo teraz trzeba będzie uważać na cztery, a nie na dwie ręce!

 

-Jest za słaby by zrobić cokolwiek. Jak zaczną wracać mu siły, wrzucimy go z powrotem. Pomyśl o złocie, które za niego dostaniemy, jest warte niebezpieczeństwa!

 

-Ja to bym po prostu tą małą trzymał przez cały czas pod sztyletem. Jeden dzień, wytrzymamy. Będziemy się zmieniać. A jak się chociaż ruszy albo zobaczymy, że kombinuje to się ją uszkodzi. Byle nie zabijać, bo wtedy to już wcale nic go nie powstrzyma. – Kryzys dorzucił swoje.

 

-To już prędzej. – Mnich pomyślał chwilę – znaczy ciężko będzie ale to już jakieś rozwiązanie.

 

-Nie mam pojęcia po co te skomplikowane plany do czegoś, co może być bardzo proste. – Ephaltes usłyszał jakiś spokojny głos, który do tej pory się nie ujawniał.

 

-O czym ty mówisz Bors?

 

-To proste. Wyciągnijcie go i … uśpijcie. Na przykład tą deską. Mięśnie mu odpoczną, a jak się zacznie znowu ruszać, to się mu albo przyłoży jeszcze raz albo wrzuci z powrotem.

 

 

 

„Cholera, to mi nie daje wiele szans” pomyślał na dźwięk wyrywanych gwoździ. Ale nie miał zbyt wiele czasu by pomyśleć coś więcej. Po chwili ktoś go podniósł, a ktoś inny przyłożył mu czymś twardym w tył głowy.

 

 

 

-Wara wam, może i jest nas mniej ale bronić się potrafimy!

 

Ephaltes uniósł lekko jedno oko ale po chwili znów odpłynął.

 

 

 

-Ty skurwielu! Podpisałeś swój wyrok!

 

-Aaa! – krzyk był tak głośny, że Ephaltes uniósł głowę ale musiał znów oberwać czymś ciężkim, bo nic więcej już nie usłyszał i nie zobaczył.

 

 

 

-Posłuchaj Lobster, nie mamy pojęcia co zrobi. Mówię ci, przegraliśmy. Ale jeśli chcesz obudzić się jutro, musimy go zabić. A jak oni się zorientują, to zabiją nas jeszcze prędzej. Widzą przecież w jakim jest stanie, to do głowy im nie przyjdzie, że mu pomogliśmy. – Ephaltes nie otwierał oczu. Słuchał męskiego szeptu ale nie rozpoznawał kto szeptał.

 

-Sama wiesz jak bardzo chciałem zarobić ale życie jest ważniejsze.

 

-Możemy go tu po prostu zostawić i uciekać. – tym razem wiedział kto mówi. Nie pamiętał jak wyglądała, bo kiedy ją widział był bardziej zajęty martwieniem się o swoją siostrę. Za to wiedział, że ma piękne zielone oczy. Miały w sobie coś innego niż wszystkie oczy, które znał. Jakiś żar, a może nienawiść? Nie wiedział co to ale była w tym jakaś tajemnica.

 

-Nie bądź naiwna. Jak odzyska siły to się rozprawi z tamtymi, bo nie mają pojęcia kogo złapali ale potem będzie nas szukał. Nie puści nam tego płazem.

 

-Cholera, czemu zawsze wszystko musi się posypać w takim momencie. Tyle lat. Co z Mnichem?

 

-Już po nim. Nie oddycha. Zostaliśmy we dwójkę. Zajmę się tym i musimy opracować plan ucieczki.

 

„We dwójkę? Czy to znaczy? Czyżby Eilin zginęła? Co się właściwie stało? W każdym razie teraz albo nigdy. Lepszej okazji chyba nie będzie. Tylko czy starczy mi sił?”

 

Ephaltes skoncentrował się. Pierwszy raz od wielu lat wymagało to od niego takiego wysiłku. „Nie dam rady załatwić oboje. Potrzebuję więcej czasu” Ale mimo to zaryzykował. I to w ostatniej chwili. Otworzył oczy i zobaczył jak człowiek, którego widział po raz pierwszy, którego jednak najwyraźniej już miał okazję słyszeć, pochyla się nad nim z jakimś ceramicznym ostrym fragmentem miski. Nie zastanawiał się, wypuścił z siebie zebraną energię i cisnął napastnikiem o ścianę. Ale po próbie podniesienia się, znowu upadł. Dziewczyna dopadła do niego i przyłożyła mu pięścią w twarz.

 

-Czekaj! Możemy sobie pomóc! – krzyknął, a raczej zdawało mu się, że krzyczy. Tak naprawdę tylko lekko zaskrzeczał, bo dziewczyna już trzymała swoje dłonie wokół jego szyi.

 

-Obiecaj, że będziesz grzeczny – zasyczała i jej uścisk rozluźnił się.

 

-Tak, nic wam nie grozi, jeśli wy pozwolicie mi żyć – wyszeptał i zemdlał.

 

Kilka minut później ocknął się oparty o kamienną ścianę. Naprzeciwko niego siedzieli oboje ale trzymali ostrzegawczo w rękach po fragmencie rozbitej miski.

 

-To nie będzie potrzebne. Nie zaatakuję was. To chyba jasne, że potrzebujemy siebie na wzajem. Ale gdy stąd uciekniemy, wy nie będziecie polować na mnie, a ja na was. To jest mój warunek. – powiedział po kilku chwilach wpatrywania się w ich twarze.

 

-To oczywiste ale skąd mamy wiedzieć, że po wszystkim nie złamiesz swojej obietnicy? – Bors nie był na tyle głupi by po prostu zaufać magowi.

 

-To działa w dwie strony. Wy też w każdej chwili możecie mnie wydać. Ale nie radzę. Mamy wspólny cel i tego się trzymajmy. Ja sam stąd nie ucieknę. Dzięki wam jestem słaby. Może nie starczyć mi sił, tak jak przed chwilą. Zresztą nawet nie wiem z kim mam walczyć. I gdzie jest moja siostra!! – gdy wypowiedział ostatnie zdanie, zdał sobie sprawę, że wydarzyło się jej coś złego i było to jego winą.

 

Dziewczyna o zielonych oczach, jak się okazało niesamowicie śliczna i delikatna, co zupełnie kłóciło się z jej agresywnością, podjęła opowiadanie.

 

-Krótko po tym jak cię wyjęliśmy, zaatakowała nas jakaś banda. Myśleli, że przewozimy coś cennego. Prawdopodobnie dlatego, że widzieli nasze uzbrojenie. Było ich więcej ale mniej niż teraz ich zostało. – Bors uśmiechnął się ponuro, zielonooka, nie. – Nas też już jest mniej. Zastanawialiśmy się czemu nas nie zabili. Kryzys zginął pierwszy. Oni zaatakowali pierwsi, nie zdążyliśmy nawet zareagować. Oberwał strzałą w brzuch. Żył chyba jeszcze przez moment. Ale potem, mimo faktu, że ich też kilku zginęło…

 

-Niekoniecznie – wtrącił Bors – nie wiemy ilu z ich rannych przeżyło, a ilu nie. Trzymają nas tutaj, nie wiemy co dzieje się za tymi drzwiami. Oni też tu raczej nie przychodzili. Tylko raz.

 

-Tak, byli tylko raz. Jak wywlekli twoją siostrę do siebie. Jestem pewna, że im nie uciekła. Była w końcu ranna w nogę. Więc cokolwiek z nią zrobili, jest tutaj.

 

Ephaltes nic nie odrzekł. Domyślał się czemu ją zabrali. „Czemu nie posłuchałem Kreona, czemu po prostu nie pojechałem gdzie powinienem.”

 

-Długo tu jesteśmy? – postanowił skupić się na samej ucieczce, rozterki moralne zostawiając na później.

 

-Kilka godzin co najwyżej. Mnich nie żyje, jest nas tutaj tylko trójka. Ich jest ze trzy razy więcej niż nas. I nie mamy pojęcia, gdzie nas zabrali ale niedaleko od bitwy, nie jechaliśmy długo. – Odparł nie mniej rzeczowo Bors.

 

-Co możesz zrobić? – Dziewczyna zapytała z nadzieją. – Bo chyba nie otworzysz drzwi i każesz nam zająć się wszystkimi. Nie damy rady.

 

-Chyba, że pojedynczo. – Bors zamyślił się. – Ale nie wiemy jak są rozstawieni. No i prawdopodobnie ktoś jednak stoi przy drzwiach, zorientują się, że coś knujemy.

 

-Muszę tylko nabrać sił i będziecie mieli taki element zaskoczenia, że skrytobójca wam pozazdrości. – pomyślał chwilę – Muszę coś zjeść. Za kilkanaście minut, może i będziecie musieli mnie nieść ale jedyne czego potrzebuję to koncentracji, nie mięśni.

 

-Nic nie mamy, no chyba, że chcesz zjeść Mnicha – Bors uśmiechnął się do swojego żartu ale Lobster spojrzała na niego z wyrzutem.

 

-Mamy wodę i to wszystko.

 

-Wystarczy – chociaż na myśl o wodzie przeszedł go dreszcz nienawiści do swoich towarzyszy. Po kilku łykach wody, poczuł, że właściwie to znów potrafi zebrać w sobie energię. Odkąd przestał ciągle dostawać ciężkimi obiektami po głowie, do jego mózgu dotarł impuls z wiadomością ile powietrza otacza go teraz wokół. „Małe kroczki” – postanowił. Spojrzał najpierw na pseudo broń, którą Lobster i Bors mieli w swoich dłoniach i po chwili oba udawane noże wystrzeliły w górę, po czym zderzyły się ze sobą pozostawiając po sobie tylko delikatny kurz. Po czym spróbował wstać. Zachwiał się lekko ale po momencie stał na dwóch nogach stabilnie i nawet był w stanie zrobić kilka kroków przed upadkiem. Ale stanął znowu. Czuł na sobie dwie pary oczu ale nie zwracał uwagi. Skoncentrował się bardziej. I jeszcze bardziej i zza ściany usłyszeli głośny łomot jakby uderzenie błyskawicy.

 

-Jestem gotów. – uśmiechnął się. – Nikt tego nie może przeżyć. Czy to jasne?

 

-Tak – odpowiedział Bors jakby patrzył na wielkiego wojownika, z niedowierzaniem, że udało się im go schwytać.

 

-Jasne – odpowiedziała Lobster przerażona wynaturzeniem, które miała przed sobą.

 

-No to otwieraj drzwi – rzekł Bors, chwytając do ręki kolejny fragment glinianej misy. Ephaltes uśmiechnął się ponownie.

 

 

 

-Słyszałeś to? – powiedział z niepokojem człowiek o czarnych tłustych włosach do swojego rywala.

 

-To tylko kolejny piorun, nie odwracaj mojej uwagi – odpowiedział zapytany i rzucił kośćmi ponownie. – Kurwa, znowu przegrałem.

 

-To nie był piorun. To było jakieś inne. Oni coś tam knują. Trzeba sprawdzić.

 

-Siedź i rzucaj. Co oni mogą niby zrobić? Dwoje z nich tylko trzyma się na nogach. A pozostałych dwóch i tak nie przeżyje dzisiejszej nocy. Nie wiem po co te prawie trupy braliśmy ze sobą. Nikt nam za nich nie zapłaci. To w ogóle był zupełnie głupi plan. Zdobyliśmy trójkę niewolników, kosztem trzech ludzi. Zupełnie nieopłacalne. Żeby chociaż jeszcze mieli jakieś złoto czy cokolwiek, ale nie. – Mówił już sam do siebie, bo jego kolega otwierał drzwi do sąsiedniego pokoju.

 

-Co ty wyprawiasz, nie wchodź tam sam. Pewnie ci czymś tylko przyłożą i mi reszta jajca urwie. – Po czym wstał i podszedł do otwierających się powoli drzwi.

 

-O kurwa – powiedział na widok wielkiej dziury w ścianie.

 

 

 

Ephaltes szedł powoli, ciągle nie wróciła mu pełnia sił. Bors i Lobster wybiegli na zewnątrz wdzięczni za deszcz, który zagłuszał każdy ich krok.

 

-Bierzcie broń – Krzyknął przez wiatr Ephaltes wskazując im ciała poległych na wozie, który jeszcze niedawno był jego więzieniem. Sam skierował się prosto do drzwi frontowych. Nikt ich nie pilnował. Najwyraźniej nikt nie spodziewał się żadnego niebezpieczeństwa. W środku zobaczył dosyć przestronny pokój ale wyposażony jedynie w wywróconą beczkę, którą tak dobrze znał i jakieś wycięte fragmenty drzewa, które miały imitować stołki. W drzwiach naprzeciwko stało dwóch mężczyzn wpatrujących się w coś, co musiało ich mocno zdziwić. Usłyszeli jego krok po drewnianej podłodze i odwrócili się prędko. Chcieli najwyraźniej dobiec do niego ale nie zdążyli. Ostatnie dwa kawałki glinianej misy utknęły im w skroniach. Bors dopadł niemal bezszelestnie do ostatnich drzwi w tym pomieszczeniu z mieczem w dłoni. Lobster stanęła obok trzymając sztylet gotowy do lotu. Zza drzwi nie było słychać absolutnie nic.

 

-Pewnie śpią. Ja otworzę drzwi a ty rzucaj w pierwszego, który się poruszy. Wątpię, by mieli miecze w dłoniach. To będzie rzeźnia.

 

Ephales nie widział co się dzieje, tak długo jak nie doszedł do drzwi. Kiedy już przez nie przeszedł zobaczył jak Bors z mieczem w dłoni stoi nad jakąś nieruchomą postacią. Lobster wyciągała właśnie sztylet ze swojej ofiary. „Dwa trupy i ten co Bors go trzyma, coś ich mało.”

 

-Nie zabijaj! – krzyknął Ephaltes. – Musi mi powiedzieć gdzie jest Eilin.

 

-Chyba nie musi – powiedział z odrazą Bors.

 

Epahaltes zbliżył się. To nie było jedno ciało, lecz dwa. Dwie nieruchome nieme postacie z otwartymi oczami. Spojrzał na Eilin, na jej podarte ubranie i krew. Na twarzy, na udzie i na…

 

-Ty zwyrodnialcu – powiedział spokojnie patrząc teraz na dojrzałego przerażonego mężczyznę obok niej. – Zabierzcie ją, nie chcę by to widziała.

 

„Teraz rozumiem Kreonie. Wszyscy jesteśmy zdolni robić czasem straszne rzeczy. A myślałem, że już zrobiłem coś strasznego zabijając tych dwóch poprzednich.”

 

Pomimo piorunów i wiatru. Eilin, która z pomocą Lobster i Borsa wchodziła na wóz, usłyszała straszny wrzask. Który trwał i trwał.

 

-Za wszystko jest jakaś cena, którą musimy zapłacić – rzekł Bors w zamyśleniu.

 

 

IV

 

 

 

-Nic ci nie będzie – Powiedziała dziewczyna o zielonych oczach do Eilin oglądając jej ciało z fachową miną.

 

Dwa metry dalej dwóch mężczyzn siedząc na ławeczce prowadziło konie wzdłuż kamiennego traktu.

 

-I co teraz? – Bors zaryzykował kłopotliwy temat.

 

-Nie wiem – Ephaltes zamyślił się. – Myślę, że jeśli dalej zmierzacie do stolicy, to jedziemy wszyscy w tym samym kierunku.

 

-Czyli nie będziemy czekać aż ktoś zaśnie, by wbić sobie sztylet w plecy?

 

-Wiesz już chyba, że zabiłbym cię tu i teraz gdybym miał to w planach i nie mógłbyś mnie powstrzymać. Ty też miałeś okazję mnie zabić i tego nie zrobiłeś.

 

-Wadim? – usłyszeli cichy głosik. Ephaltes podszedł do swojej siostry, Lobster odeszła. – Wróciłeś po mnie, a ja cię tak nienawidziłam.

 

-Przepraszam cię Eilin, to wszystko moja wina. – objął siostrę ramieniem i poczuł pierwszą od wielu lat łzę na swoim policzku.

 

 

 

-Więc powiedziałem mu, że przecież ciągle wystaje mu z kieszeni. Żebyście widzieli wtedy jego minę, jak się z niego koledzy śmiali. Dwie godziny mnie szukał! – zaśmiał się, podobnie jak pozostali. „To dziwne, jeszcze niedawno, chciałem im połamać żebra, a teraz opowiadam im zabawne historyjki? Bardzo dziwnie los czasem prowadzi nas przez życie.”

 

Gdy śmiech już ustał, nastała chwila ciszy. Bors wykorzystał ją, by poruszyć temat, który go nurtował od pewnego czasu.

 

-Niebezpieczny się zrobił nasz kraj. – Eilin spojrzała ze strachem – Jeszcze pięć lat temu można było przejechać niemal każdym traktem ze skrzyniami ze złotem bezpiecznie. A teraz? W ciągu miesiąca byłem atakowany sześć razy. Coś się zaczyna psuć. – Lobster pokiwała ze zrozumieniem.

 

-Może magowie wrócili do kraju – podjęła temat i ugryzła się w język, po spojrzeniu na Ephaltesa.

 

-Nic mi nie wiadomo aby było nas tu więcej niż piętnaście lat temu – odpowiedział na zaczepkę. – I nie wierzę w te mity jakobyśmy przyciągali zło wokół nas. Jeszcze tydzień temu żyłem i nic złego wokół mnie się nie działo. Więc możecie sobie wsadzić w rzyć te wasze wyrzuty.

 

-Daj spokój Lobster – Bors nieoczekiwanie stanął po stronie maga – Ja też w to nigdy nie wierzyłem. Ja po prostu chciałem zarobić.

 

-Naprawdę masz na imię Lobster? – Eilin postanowiła zmienić ton, bo i ona jeszcze wczoraj była pewna, że magowie są najgorszym, co chodzi po świecie i nie chciała dać tego po sobie poznać.

 

-Nie no skąd. – uśmiechnęła się – Bors przecież też nie ma na imię Bors. W naszej pracy, imię jest ważne i przez to powszechnie znane. Więc nie możemy pozwalać aby ktoś się potem mścił na naszych rodzinach. Ephaltes jest tego najlepszym przykładem. – Ostatnie zdanie powiedziała już bez uśmiechu.

 

-Dlatego nie powiedział ci kim jest od początku, żeby cię chronić – dodał Bors – My po prostu jesteśmy już za dobrzy w naszej robocie, więc oboje mieliście pecha.

 

-Zazwyczaj tak nie robimy – dorzuciła szybko Lobster ze strachem, co jeszcze Bors mógłby teraz powiedzieć – ale mieliśmy po raz pierwszy chwytać maga.

 

Eilin nie była do końca zadowolona z tej zmiany tematu. „Ciągle się mnie boją” – pomyślał Ephaltes – „I słusznie”.

 

 

 

-Oto najwspanialsze miasto w całym kraju. Miejscami nieco cuchnie ale inne ma zalety. – zareklamował Bors

 

-Dawno tu nie byłam, może załapiemy jakieś nowe zlecenie? Co myślisz Bors?

 

-We dwójkę? Trzeba nieco uzupełnić naszą bandę. Proponuję zainstalować się w gospodzie na początek. A wy? Macie tu jakieś plany? Czy idziecie z nami?

 

Ephaltes uzmysłowił sobie, że jego plany muszą ulec zmianie. Wcześniej zupełnie o tym nie pomyślał. „Przecież nie wiem jak ich znaleźć, a samej Eilin zostawić nie mogę”.

 

-Na początek potrzebujemy pokoju. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby był w tej samej gospodzie. – Powiedział patrząc jak jakaś gospodyni wylewa pomyje przez okno.

 

 

 

Karczma „Pod czarnym dzikiem” wydała się się Eilin całkiem zatłoczoną, natomiast Bors rzekł krótko:

 

-Mały ruch dzisiaj, to dobrze.

 

Ephaltes uznał ją za wystarczająco widoczną, aby nikt nie posądził go o ukrywanie się ale też na tyle ukrytą, że nie spodziewał się aby zbyt wielu ludzi mogło mu się dokładnie przyjrzeć.

 

-Nie możemy tu zostać za długo, co najwyżej kilka dni. Potrzebujemy pokoju w kamienicy.

 

-Czemu? – zapytała Eilin brata.

 

-Gdzieś musimy się osiedlić, a ja mam ważne sprawy w tym mieście.

 

Natomiast w pokoju, który udało im się zdobyć powiedział do siostry coś zgoła innego.

 

-Musimy się spieszyć. Jak tylko Bors i Lobster będą spać, uciekamy stąd. Nie możemy ryzykować. Teraz jak dojechaliśmy na miejsce mogą uznać, że ciągle można na mojej głowie zarobić, a tym razem wystarczy jakiś donos, nie trzeba mnie łapać.

 

-Czemu więc w ogóle tu z nimi przyjechaliśmy? – dziewczyna była całkiem zdezorientowana.

 

-Muszę tu kogoś znaleźć. Oni nam pomogą, a ja muszę pomóc im. Tylko jeszcze nie wiem jak ich rozpoznać.

 

-Kogo?

 

Ephaltes zamyślił się, nie chciał przestraszyć siostry, no i bał się, że ktoś mógłby usłyszeć. Ale odpowiedział.

 

-Innych magów.

 

 

 

-Nie ma większej podłości nad magię! A pośród magów elfy najniegodziwsze! Naszych braci porywają! Niewolników z nich robią! I plugastwa uczą! To przez elfy odszczepieńcy po naszych ziemiach chodzą i nieszczęścia powodują! – Ephaltesowi odechciało się słuchać. Krzykacz nawijał tak już dobrą godzinę. Z początku zebrał się wokół niego niezły tłum ale teraz rynek wrócił do swojego standardowego stanu i ludzie przekrzykiwali się na zupełnie inne tematy. Tylko jeszcze kilku ludzi słuchało tego obdartusa. W tym jeden całkiem elegancki człowiek, co zupełnie jakoś nie pasowało do panoramy miasta. Ludzie tego pokroju, zazwyczaj omijają szerokim lukiem każdego, kto wydaje się biedniejszy od nich.

 

Minął już tydzień odkąd Ephaltes i Eilin zakwaterowali się w pokoju w kamienicy, gdzie gospodynią była dosyć pruderyjna podstarzała wdowa. Z początku co prawda kręciła nosem i wygrażała, że zboczeńców czeka sroga kara ale po wyjaśnieniu pokrewieństwa, złagodniała i zaproponowała nawet niemal uczciwą cenę. Większość tego czasu Eilin spędzała na utrzymaniu ich nowego mieszkania w znośnym stanie oraz powstrzymywała oboje przed śmiercią głodową. Natomiast Ephaltes szukał po mieście jakiegoś sposobu na rozpoznanie magów. Przeglądał lokalną gazetę w poszukiwaniu jakiegoś szyfru ale jedyne czego się dowiedział w ten sposób, to że jeden z medyków wynalazł cudowny lek na kurzajki, który sprzedawał po cenie, którą sam musiał ponieść aby go wyprodukować. Oczywiście, Ephaltes podejrzewał alchemię, więc musiał zakupić jeden flakon medykamentu ale okazało się to zwykłym oszustwem. Lek oczywiście cieszy się wielkim powodzeniem. Próbował szukać pracy na dworze królewskim ale oczywiście nie udało mu się nawet porozmawiać z człowiekiem, który ewentualnie mógłby go przyjąć. Strażnicy zagrozili mu obiciem pleców, jeśli jeszcze chociaż raz się zbliży w pobliże pałacu. Wieczorami przesiadywał w karczmie w zacienionym kącie i wyczekiwał aż zaobserwuje coś nietypowego. Ale nic takiego się nie zdarzyło. Eilin również postanowiła się wykazać i zapytała gospodynię, czy w mieście jest to magiczne plugastwo ale poza kilkoma nowymi obelgami, nie dowiedziała się niczego. Tym razem jednak Ephaltes miał przeczucie. Wiedział, że nie może zbytnio ryzykować, bo szanse nie są wielkie. Jednak ten obdartus mówił o magii, a ten człowiek nie przysłuchiwał się raczej by wyrobić sobie o niej zdanie. Wycofał się, by nie zostać zauważonym i postanowił śledzić nieznajomego, aż pod sam dom. „Mam nadzieję, że nie ma za dużo punktów w dzisiejszym planie.” Ale elegancki nieznajomy najwyraźniej nie planował dzisiaj nic szczególnego i udał się do osiedla z nieco ładniejszymi kamienicami. Te uliczki były stanowczo mniej zapełnione ale na szczęście nie aż tak bardzo, aby obecność Ephaltesa wzbudzała jakąkolwiek ciekawość. Problem pojawił się, gdy nieznajomy wszedł do własnego domu. „Nie mogę tu przecież stać, zaraz mnie zgarną strażnicy”. Wziął głęboki oddech i postanowił włamać się do kamienicy naprzeciwko. Wejście do środka nie było trudne. Nie wyglądał na żebraka, więc nikt nie zareagował, gdy otwierał sobie drzwi. „No dobra, pierwszy krok za mną, teraz ta trudniejsza część”. Wszedł po schodach na piętro i stanął pomiędzy dwoma mieszkaniami. Zajrzał przez dziurkę od klucza do pierwszego mieszkania. Nie zobaczył nikogo. Jedyne co widział to fragment stołu. Na stole stał gliniany dzbanek. Ephaltes wciągnął powietrze i starał się nie zwracać uwagi na to jaki jest przerażony. Silą umysłu przewrócił dzbanek i czekał. Po minucie wpatrywania się, stwierdził, że czas na drugi krok. Zrzucił dzbanek ze stołu. Dźwięk tłuczonej ceramiki na pewno zwróciłby uwagę każdego wewnątrz ale nikt się nie zjawił. „No dobra, czas złamać prawo.” Nie potrafił otworzyć zamka, więc wyrwał go z zawiasów. Z zewnątrz wszystko wyglądało normalnie ale było oczywiste, że gdy tylko wrócą właściciele zorientują się, że ktoś był w środku.

 

Stanął przy oknie naprzeciw okna obserwowanego człowieka, jednak w taki sposób aby samemu nie być widzianym. Wyczekiwał na odpowiedni moment i gdy tylko nieznajomy usiadł na swoim krześle przy stole, przeszedł do działania. Stół w mieszkaniu z naprzeciwka odsunął się od właściciela o kilka centymetrów. Nieznajomy najpierw wpatrywał się w stół, a potem rozejrzał dookoła. Kiedy w końcu podbiegł do okna zasunąć zasłony Ephaltes dojrzał w jego oczach strach. „Znowu pudło” – zamyślił się ale nie tak bardzo aby nie usłyszeć ruchu na schodach kamienicy. „O cholera, co teraz? Uciec już nie zdążę.” Kobieta powoli wtoczyła się po schodach i wyciągnęła klucz. Tym razem jednak gdy naparła kluczem na dziurkę, drzwi otworzyły się bez zwyczajowego ruchu ręką. Pchnęła je szybko z taką siłą, że prawie złamała Ephaltesowi nos, jako, że przywarł do ściany tak, aby otwierające się drzwi zasłoniły go. Jej oczom ukazał się rozbity na podłodze dzbanek. Nie czekała długo i od razu podniosła raban:

 

-Złodzieje!! Bandyci!! – Ephaltes również nie czekał długo. Nie planował dotrwać do momentu, gdy sąsiedzi powychodzą na klatkę schodową, ani tym bardziej na miejskich strażników. Wybiegł na zewnątrz tak szybko jak potrafił w nadziei iż nie ma tak rozpoznawalnej twarzy, by ktokolwiek go później skojarzył. Ale nie wybiegł na ulicę, tylko kluczył pomiędzy budynkami. Gdy oddalił się wystarczająco daleko, by nie byś widzianym z okien miejsca jego zbrodni – zwolnił i udawał człowieka który po prostu spaceruje. Ale całkiem niepotrzebnie, bo okazało się iż nikt go nie gonił.

 

 

 

-Nie mam pojęcia jak ich odnaleźć Eilin. Kreon nic mi na ten temat nie powiedział.

 

-Nadal nie wiem po co chcesz ich szukać, przecież dobrze nam tutaj, moglibyśmy udawać, że jesteś normalnym człowiekiem. – powiedziała z nadzieją w głosie.

 

-A co uważasz, że jestem nienormalny!? – wyładował emocje na siostrze ale opanował się szybko. – przepraszam. mam za sobą niezbyt udany dzień.

 

-Mógłbyś dłużej zostawać w domu, mnie tu samej strasznie jakoś. Spacerować mi nawet nie pozwalasz.

 

-Zrozum, musimy trochę odczekać. Jak cię rozpozna Bors albo Lobster, będą wiedzieli gdzie szukać mnie, a jak mnie ktoś złapie, to oboje będziemy mieli kłopoty i pewnie nie pożyjemy długo.

 

-Opowiesz mi jeszcze coś, zanim zasnę? – Eilin odkąd odzyskała brata, starała się dowiedzieć o nim wszystko, co tylko było możliwe, w końcu pierwszy raz odkąd jest w stanie coś pamiętać – miała rodzinę.

 

-Oczywiście – odpowiedział brat, chociaż nie miał już żadnej ochoty na opowieści.

 

 

 

Następnego dnia, gdy wracał z rynku po raz kolejny z nietęgim humorem było już ciemno. Nie zauważył więc jak ktoś zarzucił mu coś ciemnego na głowę, po czym uderzył czymś ciężkim w tył głowy.

 

 

V

 

 

 

Zanim otworzył oczy zdążył pomyśleć „czemu, wszyscy mnie ostatnio biją w głowę, mam już tego serdecznie dość”. Ale tym razem zauważył, że nie stoi nad nim nikt z bronią w ręku, ani nie jest związany. właściwie, to leży w wygodnym łóżku i wyczuł nosem jakąś wyjątkowo pachnącą pieczeń.

 

-Obudził się. Hej Laura! Obudził się!

 

-Czego się wydzierasz, usłyszałam za pierwszym razem.

 

Laura weszła powoli do komnaty jakimś dziwnym, nienaturalnym krokiem. Ephaltes dziwił się sam sobie ale jego umysł był całkiem pozbawiony strachu. Jeszcze kilka dni temu w podobnej sytuacji planował wszystkich pozabijać ale tym razem ogarniał go ogromny spokój.

 

-Uwolnij go, nie sądzę by był dla nas groźny. – I w tym momencie Ephaltes poczuł jakby krążenie jego krwi wróciło do normy. A wraz z tym powróciły wszystkie obawy ale i zdolność logicznego myślenia.

 

-Jesteście magami! – ucieszył się.

 

-Ale nam się myśliciel trafił – stwierdził mężczyzna.

 

-Cicho bądź kretynie, sam pewnie byś robił w portki ze strachu na jego miejscu. Tak jest, masz rację Ephaltesie, jesteśmy tym czym i ty jesteś.

 

-Ale skąd… – zastanawiał się głośno

 

-No przecież wiedzieliśmy kogo porwać, nie atakujemy ludzi losowo – odpowiedziała kobieta nazwana Laurą. Nie była jakoś szczególnie młoda. Wyraźnie te pierwsze beztroskie i bezmyślne lata dorosłości miała za sobą ale było w tej około czterdziestoletniej kobiecie coś pięknego, co przykuwało i zatrzymywało wzrok.

 

-Szukałeś nas, a my szukaliśmy ciebie.

 

-Gdzie jesteśmy?

 

-U nas w domu, za miastem. To nie jest żadna kwatera główna, czy coś w tym stylu.

 

-Ilu…

 

-Czworo – kobieta zdawała się zgadywać pytania, zanim je zadano. – Ty jesteś piąty.

 

-Eilin! – przypomniał sobie nagle – Nie wróciłem na noc do domu!

 

-Kim jest Eilin? -mężczyzna z poważnymi już zakolami podrapał się po swojej łysinie. – W twoim domu nie było nikogo innego a obserwowałem go kilka godzin. No chyba, że chodzi ci o tę twoją gospodynię ale ona nazywa się…

 

-Nie! Eilin moja siostra!

 

 

 

-Tylko uważaj, nikt nie może cię zobaczyć. Pamiętaj, że jesteś ważniejszy niż ona, więc nie rób nic nierozważnego.

 

-Daj spokój, nie musisz mi takich głupot gadać za każdym razem jak wychodzę! – i trzasnął drzwiami.

 

-Nie martw się, Nat ją znajdzie, jeśli tylko jest w tamtej okolicy. Jeśli nie, no to cóż, jest tu jeszcze ktoś kto może coś wiedzieć.

 

 

 

-No więc mój brat pracuje w pałacowej gwardii i każdy, kto twierdzi, że ma jakąś sprawę w pałacu, musi najpierw z nim porozmawiać. Stąd wiemy, że pojawił się ktoś nowy w mieście, czyli ty. – Spojrzała na niego najwyraźniej usiłując dostrzec jakieś emocje.

 

-Więc kto…

 

-Młoda dziewczyna

 

-Tak? – zdziwił się lekko, obstawiał Borsa. „A może miałem nadzieję, że to będzie Bors?” – ale uciął tę myśl i obiecał sobie, że do niej nie wróci. Laura obserwowała zmiany na jego twarzy.

 

-Tak, dziewczyna – powiedziała w końcu powoli. – twierdziła, że chce odebrać z rąk króla nagrodę za przestępce. Nataniel nie jest głupi, wiedział, że są tylko dwie możliwości. Albo dziewczyna jest całkiem pomylona albo miała w ręku kogoś naprawdę znaczącego. A jedyni, którymi interesuje się król, to oczywiście my. Strażnicy na wszelki wypadek wykopali ją z pałacu. Stanowczo trzeba było z nią porozmawiać w innych warunkach. Ale dni mijały i nigdzie nie mogliśmy cię rozpoznać. Domyślaliśmy się, że nas szukasz ale nie mogliśmy ryzykować z ułatwianiem ci czegokolwiek, to za duża stawka abyśmy mogli zostać wszyscy schwytani.

 

-A co…

 

-Jak cię znaleźliśmy? No więc

 

-Nie – przerwał jej, dziwiąc się sam sobie – co zrobiliście z Lobster?

 

-Z kim? Aaa, z dziewczyną? Jest tutaj – „to było niebezpieczne pytanie” pomyślała Laura

 

-Aha – bąknął niewyraźnie

 

-Nat wypatrzył cię na rynku, jak szedłeś za jednym z dworzan. – kontynuowała przyglądając się swojemu słuchaczowi jeszcze wyraźniej – Nie był pewny, czy to ty, więc po prostu cię obserwował. Swoją drogą Maurycy nie jest jednym z nas ale to całkiem przyzwoity człowiek i niegłupi. Jak uciekałeś z kamienicy, nikt poza Natanielem cię nie gonił. Stąd wiemy, gdzie mieszkasz. Dobrze zrobiłeś, większość przyjezdnych nocuje w karczmach, to samobójstwo dla takich jak my. Za tą całą szopkę z porwaniem, muszę przeprosić. Ale nie wiedzieliśmy, jak zareagujesz, czy jesteś agresywny, czy ktoś jeszcze cię obserwuje. Ogólnie niewiadomych było i jest za dużo.

 

-Chcę ją zobaczyć – odpowiedział po chwili milczącego zastanawiania się – zabierz mnie do Lobster.

 

 

 

„Czemu ona tak dziwnie się porusza?” Laura podczas chodzenia wydawała się bardziej iluzją niż żywą istotą. Jakby istniała na granicy materialności i jej braku. To nie był dwór, ani nawet duży dom. Ale nie był to też standardowy dom, jakie spotykał na różnych wioskach. Wyraźnie stary ale nie drewniany. No i chociaż jego wyposażenie na to całkiem nie wskazywało, miał ukryta piwnicę. Laura wydawała się nie zwracać uwagi iż zmierza wprost na ścianę i w pewnym momencie wydało się jasne dlaczego. Im bliżej się zbliżali do ściany, tym mniej widoczna była, aż w końcu całkiem zmieniła się w kamienne schody w dół.

 

-Nasz ojciec lubił stylowe sztuczki i tradycyjny czarnomagiczny nastrój – wyjaśniła, gdy na dole zobaczył dziwne demoniczne obiekty, a nawet ludzki szkielet.

 

-Nie przejmuj się, nie był potworem, to tylko dla efektu. Był czas, że to się liczyło. Większość z tych przedmiotów nie służy niczemu.

 

-Aby poczuć nastrój powiesił sobie szkielet na ścianie? – z obrzydzeniem wyrzekł dziwnie pewny siebie.

 

-A nie, to nie on. To mój pomysł. Widzisz, to właściwie mój szkielet. – spojrzała na Ephaltesa, a ten usłyszał w głowie: „Są takie aspekty magii, o których Kreon nigdy by ci nie opowiedział, bo bał ci się przyznać, kim był w młodości.” Potem już kontynuowała standardową drogą komunikacji. -Ale nie martw się, nawet w czasach naszego rozkwitu, pilnowaliśmy, by żaden z nas nigdy nie przekroczył pewnej granicy. Dlatego tak niebezpieczna nekromancja wymagała zawsze zgody Wielkiej Rady, a przed nią nie dało się ukryć nic. No przynajmniej, nie był w stanie nic ukryć żaden z zarejestrowanych przez nią magów. A Anacleto wykorzystał to przeciw nam.

 

Ephaltes był zaszokowany tym, czego się właśnie dowiedział. Ale nie rzekł nic, chociaż jego głowa pełna była bardzo poważnych obaw. Nie odrzekł nic, bo właśnie dotarli do końca piwnicy, która zakończona była żelazną kratą, za którą oparta o ścianę siedziała Lobster. Wyglądała zaskakująco zdrowo, nie takiego widoku się spodziewał.

 

-Wiem, krata, to dosyć trywialne ale jak mówiłam ojciec lubił takie rzeczy.

 

-Lobster! Gdzie ona jest! – Wykrzyczał – Otwórz mi kratę! – Krzyknął jeszcze raz, w innym kierunku.

 

-Ona cię nie słyszy. Ojciec może i wymyślił sobie wygląd tego miejsca, czego nie zmieniliśmy ze względu na pamięć o nim ale nowe czasy potrzebowały jednak nieco zmian. Widzisz, nie musi mnie słyszeć, bo po prostu wyciągam z niej wszystkie jej myśli jakbym czytała książkę. Nie ma potrzeby żadnych tortur, ani nawet nie musi wiedzieć jak wyglądamy. Chociaż to teraz oczywiście nie ma wielkiego znaczenia. Nie bardzo może komukolwiek coś o nas przekazać. Zresztą i tak nas widziała.

 

-Otwórz, chcę z nią porozmawiać sam.

 

-Sam możesz otworzyć, każdy kto ma w sobie chociaż minimum magii, bez problemu ja otworzy. A ja chętnie zobaczę jak to robisz.

 

Ephaltes chwycił kratę ręką ale pomimo siły, z jaką napierał nie wydawała się ruszyć ani na centymetr. „Tak myślałem, nie da się ruszyć tego fizycznym ruchem”. Chwilę później krata wydała się pękać w kilku miejscach i wyginać robiąc przejście.

 

-Ciekawe, byłam ciekawa jak to zrobisz. Jeszcze nie widziałam, aby ktoś powtórzył metodę użytą przez innego maga, no ale niewielu próbowało, może to dlatego. Ja po prostu przez nią przechodzę. Nat jest magiem ziemi, więc po prostu przeszedł pod nią.

 

Ephaltes nie słuchał już, podszedł do Lobster, która nie zdziwiła się na jego widok.

 

-Los jest przewrotny – powiedziała – Zastanawiałam się kiedy przyjdziesz. To w końcu twoi kumple, czyż nie? Więzisz mnie dłużej niż ja więziłam ciebie. I co teraz? Kolej na prawdziwą zemstę?

 

-Gdzie ona jest?

 

-Gdzie kto jest? – tym razem się zdziwiła

 

-Nie rób ze mnie idioty! Gdzie jest Eilin?

 

Tym razem na jej twarzy malowało się przerażenie. Do tej pory sądziła, że tak naprawdę, jej nie nienawidzi i nic jej nie zrobi ale wiedziała, co potrafi zrobić w obronie swojej siostry.

 

-Ona nie wie – Laura podeszła do nich bezdźwięcznie.

 

-Gdzie jest Bors?

 

-Nie wiem… Zniknął tej samej nocy, co i wy.

 

-Mówi prawdę? – Ephaltes zwrócił się do nekromantki

 

-Najczystszą, tutaj nie skłamie. Mówiłam, wprowadziłam tu pewne poprawki.

 

-Mów dokładnie, co się wydarzyło.

 

-Nic, po prostu jak się obudziłam, byłam sama. Zabrał nawet większość pieniędzy, które zabraliśmy, no sam wiesz komu.

 

-I co? Pomyślałaś, że po prostu się odkujesz przez doniesienie o mnie królowi? Mieliśmy umowę!

 

-Wszyscy troje zniknęliście nagle, skąd miałam wiedzieć, czy w ogóle zamierzacie jej dotrzymać? Ludzie mający uczciwe zamiary tak nie uciekają od swoich – zawahała się – towarzyszy. To była samoobrona. Uderz, zanim cię dopadną!

 

-Ciekawe, chciała powiedzieć „przyjaciół”, coś w jej głowie jest takiego, czego nie mogę przechwycić.

 

-Przyjaciół? Czy ty w ogóle kiedykolwiek miałaś jakąś więź z drugim człowiekiem, skoro nazywasz przyjaźnią przewożenie ludzi w beczce i wspólne mordowanie? – Ephaltes denerwował się coraz bardziej i szybciej – Brzydzę się ludźmi, którzy dla pieniędzy zrobią wszystko, nawet są skłonni sprzedać ludzi, których w myślach nazywają przyjaciółmi!

 

-Wystarczy. – Laura jednym słowem przywróciła Ephaltesowi jasność umysłu. – Gniewem niczego nie załatwisz. Może Nataniel dowiedział się więcej, a może twoja siostra po prostu opuściła kamienicę z własnej woli, w końcu nie znasz jej zbyt dobrze. No i musimy odnaleźć tego całego Borsa, wie zdecydowanie za dużo.

 

-Tak, masz rację – logika płynąca z jej słów wydawała się słuszna, chociaż instynkt podpowiadał mu, że Eilin nie opuściła by domu bez jego wiedzy, nie po tym, co ostatnio przeżyli.

 

-Myślę, że już czas by się jej pozbyć. Trzymałam ją tu, właśnie ze względu na ciebie. Spodziewałam, się, że będziesz mieć jakieś pytania, o których ja nie pomyślałam ale to chyba tyle.

 

-Co? Pozbyć? Jak? Chcesz ją zabić? – zmieszał się

 

-A jak spodziewałeś się, że to się skończy, nie możemy jej przecież wypuścić. To bardzo poważne zagrożenie. – Ephaltes patrzył na nią i widział przez chwilę twarz Kreona – Wierz mi, że zabijanie nie sprawia mi żadnej przyjemności ale to konieczne, mamy do osiągnięcia coś więcej niż poprawę naszego bytu.

 

-Nie, nie pozwolę na to – może to człowieczeństwo mu na to nie pozwalało, a może nie był do końca pewien, czy Laura może mieć jakiekolwiek poprawne odczucia moralności ale nie mógł pozwolić aby ktoś zginął tylko dlatego, że tak jest wygodnie.

 

-To co musimy zrobić wpłynie na los całego świata, a ty chcesz to narazić dla jednego człowieka? I to kogo? Osoby, której imienia nawet nie znasz ale która już dwa razy podjęła decyzję o wymianie twojego życia na pieniądze? Patrzysz na mnie jak na potwora odkąd tu zeszliśmy ale wierz mi, ciągle jestem wrażliwą istotą. Po prostu nie jestem idiotką. – Wypowiadała to z takim spokojem, jakby i tak była pewna, jaką decyzję podejmie.

 

-Nie zabijemy jej.

 

-Nie mów o nas „my”, jeszcze nie. Najpierw musisz się dowiedzieć co zamierzamy, zanim zdecydujesz się na dołączenie do nas. Każdy z nas będzie musiał zapłacić za zmiany. Świat, nawet świat magii tak właśnie działa, za wszystko jest cena.

 

 

 

-Nigdzie jej nie ma. Ani żywa ani martwa. Gdziekolwiek ją zabrali jest w innej części miasta. Albo całkiem za miastem.

 

-Myślę, że możemy wykluczyć przypadek, cokolwiek się stało, stało się aby dotarli do ciebie, Ephaltesie.

 

Ephaltes miał czas aby nad tym pomyśleć. Wydawało mu się oczywiste, że:

 

-Bors musiał się zorientować, że uciekamy z Eilin z Czarnego Dzika i pewnie szedł za nami. A może ma kontakty w innych karczmach i ktoś mu doniósł? Przenocowaliśmy wtedy w innej gospodzie w centrum. Nazywała się jakoś „U Olafa” czy coś takiego.

 

-Rano tam przepytam kogo trzeba. Ale mógł cie zobaczyć na rynku albo może użyłeś magii przy kimś innym?

 

-Nie, niemożliwe. Użyłem magii tylko jak śledziłem tego waszego dworzanina. Więc jeśli nie widziałeś aby ktoś poza tobą mnie śledził, to musiał być Bors. Zresztą Bors mógł jakoś przekonać Eilin do minimum zaufania, w końcu pomimo początku znajomości, podróżowaliśmy przez moment w zgodzie.

 

-Nie możesz wrócić do domu. Ale potrzebujemy kogoś, kto będzie pilnował, czy czasem ten Bors nie próbuje przesłać ci wiadomości, żebyś się poddał czy coś. – Laura pomyślała jeszcze przez moment – myślisz, że uda ci się przekonać Nestora albo Angusa do zmiany adresu?

 

-To niemożliwe, jeśli Bors zdecyduje się udać do króla, to będzie pierwszy adres, który karze mi obserwować, to niebezpieczne, obaj są zbyt znani na dworze.

 

-Nestor i Angus to dwaj pozostali magowie? – zapytał Ephaltes

 

-Dokładnie.

 

-A czy jest sposób, abym po prostu zmienił swój wygląd? Wtedy mógłbym po prostu być na miejscu.

 

-Wygląd tak, tyle jestem w stanie zdziałać. – Laura wyciągnęła rękę i po chwili przedmiot wyglądający na flakonik perfum przyfrunął zza drzwi. – Tyle, że to nie wystarczy. Oszukać wzrok jest łatwo. Ale uszy, to inna sprawa. Jestem pewna, że to całkiem możliwe ale nie znam na to sposobu, a nie mamy dostępu, do większości wiedzy naszych ojców. – Spojrzała na flakon – wiele trzeba będzie odszukać i jeszcze więcej odkryć na nowo. Anacleto cofnął nas w rozwoju o kilkaset lat. Będziemy musieli w końcu poprosić o pomoc Elfy, to będzie ciężka przeprawa.

 

-Czemu Elfy miałyby nie pomóc w przywróceniu magii do naszego świata? – Ephaltes nie rozumiał. -W końcu to najbardziej obdarzona magiczna mocą z ras.

 

-Przyjdzie czas i na to – Nataniel uciął tok myślenia pozostałej dwójki, chociaż wyraźnie widać było błysk w jego oku, jakby miał wiele do powiedzenia – musimy się skupić na jednym problemie. Jeśli mamy zapewnić ci bezpieczeństwo, musimy przepytać u nas i tego Borsa i twoją siostrę. I oboje nie będą już mogli opuścić tego domu. – dodał złowieszczo.

 

-Ja chcę zapewnić bezpieczeństwo Eilin, a nie sobie. No więc daj mi tego eliksiru i będę czekał na żądania Borsa.

 

-Czy ty nas w ogóle nie słuchasz? – Laura uniosła się lekko – Nie możesz tam wrócić! Jesteś zbyt ważny, by tak po prostu dać się zabić. Jak twoja pani gospodyni albo ktoś z sąsiadów usłyszy twój głos ale zobaczy inną osobę, to po prostu wezwie strażników. Będziemy obserwować dom z daleka.

 

 

 

-Nie wiem od czego mam zacząć. Nie wiem ile powiedział ci Kreon. Nie wiem nawet ile potrafisz i czy jesteś wystarczająco silny, by być dla nas użytecznym już teraz, czy będzie trzeba cię szkolić.

 

-Czy magia jest dziedziczna? – zadał szybko pytanie Ephaltes. – Do tej pory znałem tylko mnie i Kreona, przyjąłem za pewnik, że przypada ludziom losowo. Ale wy dwoje, wasz ojciec to już za duży przypadek.

 

-Wiedziałem, że mu się nie przyzna, stary hipokryta! – Nataniel zaśmiał się wesoło.

 

-Do czego? – Ephaltes bał się poznać odpowiedź ale wiedział, że musi.

 

-Musisz zrozumieć, że to były zupełnie inne czasy. – słowa Laury brzmiały chyba nawet bardziej przerażająco, niż te jej brata – Wszystkie ludzkie królestwa po prostu oszalały na punkcie magów i ich wyrzynania, a najlepsi z ludzi ulegali propagandzie Anacleto. Ale zacznijmy od początku. Nikt do końca nie zgłębił natury magii. Nawet elfy tak naprawdę jej do końca nie rozumieją. No, oczywiście nigdy się do tego nie przyznają ale gdy zadasz im pytania w tych tematach odwracają kota ogonem. Oczywiście nawet jeśli coś wiedzą, to nie jest w tym momencie możliwa wymiana informacji między nami a nimi. Nikt z nas nie wejdzie do ich królestw, ani nikt z nich do nas. Chyba, że z mieczem w dłoni. Cena pokoju była straszna i płacimy ją do dziś. Głupi z natury i na bieżąco ogłupiany lud tego nawet nie zauważa. Z tego co wiemy magia faktycznie przypada ludziom mniej więcej losowo. I nie tylko ludziom. Wszystkie inne rasy działają podobnie. Jednak z jakiegoś powodu prawdopodobieństwo jest proporcjonalne do przekroju inteligencji gatunku. Ja osobiście sądzę, że umysły zbyt słabe na opanowanie magii po prostu umierają młodo albo popadają w obłęd.

 

-Właśnie – wtrącił Nataniel – wśród krasnoludów magia jest ogromną rzadkością. O czym nasz kochany władca chyba zapomniał wspomnieć przy zamykaniu granicy.

 

-Więc można dostrzec jakiś bardzo pokrętny wzorzec, były dawniej pewne sposoby na wykrycie magii w istocie jeszcze przed jej poczęciem ale ta wiedza nigdy nie była doskonała i długo nie będzie dla nas dostępna. Można więc przyjąć całkowitą losowość. Tyle, że magia, nie ogranicza się tylko do jej nosiciela. Jako mag oddziałujesz na wszystko co cię otacza ale i na wszystkich. A raczej wysyłasz w świat magiczne promienie i większość z tego co żyje absorbuje je. Ludzie również. Dlatego pięćdziesiąt lat temu nawet całkiem pozbawiony magii żebrak mógł jej w bardzo ograniczonym stopniu używać. Większość oczywiście nie zdawała sobie z tego sprawy. Właściwie dzięki treningowi mogliby stać się bardzo potężni. No ale musieliby ukryć się w tym celu przed radą, więc szanse nie były za duże. My posiadając tą wiedzę, mogliśmy tworzyć szkoły magii z prawdziwego zdarzenia. Wystarczyło, że adepci przebywali codziennie w otoczeniu magicznych istot, by sami się nimi z czasem stawać. Proces trwał jakiś czas i zazwyczaj było to kilkanaście lat. Wychowywaliśmy na magów część z porzuconych dzieci i niemowląt, w których dostrzegliśmy silny charakter albo wysoki poziom inteligencji. Większość czarowników właśnie w ten sposób zaczynało. Raz na jakiś czas, raczej nieczęsto pojawiał się ktoś obdarzony mocą w sposób naturalny, wrodzony. Tak jak na przykład ty. Tacy ludzie byli szkoleni przez samą Wielką Radę i byli potencjalnymi kandydatami do niej, po śmierci jednego z jej członków.

 

-Nie bez powodu, operujecie znacznie większa mocą, więc po połączeniu jej z wysoka inteligencją, umiejętnościami i silnym charakterem… To trzeba po prostu zobaczyć – wtrącił Nat.

 

-To prawda, tak tworzono przywódców. I byłbyś sławny na cały świat, gdyby nie Anacleto. Ale jesteś młody, a Anacleto nie będzie żyć wiecznie.

 

-Więc wasz ojciec i wy, zostaliście wychowani w takiej szkole?

 

-No nie do końca. Gdyby tak było, już dawno bylibyśmy martwi. Nat nigdy nie zaczął szkolenia. W rodzinie mieliśmy samych magów i powoli Nat rósł w siłę. Ale był nastolatkiem gdy rozpoczęła się wielka czystka i nigdy nie został zarejestrowany. Nikt dzisiaj nie ma pojęcia czyim jest tak naprawdę synem. A ja, cóż, jestem starsza. I jestem taka jak ty. Wiele lat upłynęło zanim mnie w końcu wytropili ale już miałam plan. Chcieli bym była martwa, więc musiałam umrzeć. Nataniel mnie zabił i stał się wystarczająco popularny, by w końcu dołączyć do osobistej straży króla. To był jak dotąd największy sukces naszego małego ruchu oporu.

 

-To prawda, ratowałem nam dzięki temu tyłki nie raz i nie dwa. No ale większość z nas i tak zginęła.

 

-No dobrze ale co to ma wspólnego z Kreonem? – Ephaltes był już całkiem zbity z tropu.

 

-Widzisz Kreon jest mniej więcej w moim wieku, podobnie jak ja nie urodził się z magią i podobnie jak ja nigdy nie został zarejestrowany. Różnica między nami dwoma jest taka, że ja wychowywałem się w rodzinie, gdzie magia była wszechobecna. Bardzo silna magicznie starsza siostra, ojciec i mnóstwo ludzi, którzy pracowali z ojcem. Sam widzisz. To sprawiło, że zostałem naładowany, mimo, że nie oddano mnie na wychowanie do magicznej szkoły. Ojciec chciał mnie posłać na magiczne nauki, dopiero, gdy będę mógł pobierać faktyczne lekcje, a nie po to abym zamiatał podłogi i gotował obiady. Ale Lucjusz urodził się w mieszczańskiej rodzinie, w której z magią można było się tylko spotkać, jak jakaś kulawa stara wiedźma przechodziła pod oknem. Wiesz jedna z tych, która nawet mocy w sobie nie ma ale zachowuje się wystarczająco dziwnie, aby chłopi pytali ją o miłosne napoje. Wielka Rada nie interesowała się osobami, które nie poświęcą się sprawie magii całkowicie. Dlatego brano pod uwagę tylko ludzi bez rodzin albo ze starych magicznych rodów, a i tak szkołę opuszczało co najwyżej kilkanaście nowych magów rocznie, żeby nie zachwiać równowagą. Więc teraz zagadka dla ciebie, w jaki sposób Lucjusz stał się Kreonem?

 

Ephaltes miał pustkę w głowie.

 

-Wielka Czystka, to był proces wieloletni. Dorosłych magów schwytać bądź zabić było dosyć trudno i zazwyczaj tym zajmowali się najtwardsi zawodnicy, z czego więcej ich pewnie zginęło niż obiektów ich polowań. Ale kilku z królewskich żołnierzy miało za zadanie wyłapywanie młodych adeptów, a nawet dzieci naładowanych mocą ale bez rozwiniętych prawdziwych możliwości. To była grupa, która wyłapała niemal wszystkich ale rozkaz był wyraźny aby brać ich żywcem. Nie było realnej możliwości odprowadzać każdego do stolicy, za każdym razem gdy kogoś złapali. Więc przybywali z „łupem” – Nat skrzywił się, Laura nawet nie drgnęła – raz na kilka miesięcy i tak przez kilka lat. Po prostu wozili ich w klatce przez ten czas. A kiedy wydawało się, że już więcej nikogo nie znajdą, Anacleto w nagrodę za wierność, postanowił ich wszystkich zabić, gdy okazało się, że zaczynają zdradzać pewne magiczne predyspozycje. Lucjusz tego dnia zapomniał jak się nazywa i uciekł. A potem trafił do nas. Był naprawdę dobry w swojej robocie, aż dziwne, że kazali mu wyszukiwać płotki. Znalazł nas bardzo szybko. Nie mogliśmy go należycie przeszkolić i wkrótce nas opuścił. Nie był zbyt szczęśliwy, ze swoich nowych zdolności. Z początku ciągle nas nienawidził, siebie również. Ale widzieliśmy się z nim lata później. Nie wiemy jak ale nauczył się wiele na własną rękę. I to nie tylko samej magii ale porządnie się wykształcił. Prawdopodobnie znalazł jakiegoś mentora, o którym nic nadal nie wiemy.

 

-Ale dlaczego mi nie powiedział, przecież zrozumiałbym…

 

-Wiele musiałby ci wtedy opowiedzieć, również o nas. – Laura zaczęła spokojnie -A nie sądzę, by uznał naszą drogę, za właściwą dla ciebie, skoro sam ją odrzucił. Dla Kreona magia jest ciągle ciężarem. Korzysta z niej, bo nie ma właściwie innego wyboru ale nigdy nie przestanie się bać, że ktoś może odkryć jego tajemnice. Tak magowie, jak i pozostali.

 

 

 

Ephaltes spodziewał się, że będzie miał problemy z zaakceptowaniem przeszłości swojego mistrza i przyjaciela. Ale z jakiegoś powodu rozumiał, że „w pewnych warunkach jesteśmy zdolni do największego okrucieństwa”. Nie poznał całej prawdy, więc starał się jej nie oceniać, w końcu Kreon jakiego znał nie był złym człowiekiem i zawdzięcza mu wszystko. Mimo to, jego głowa i tak wydawała się ciężka od informacji i obaw. „Co Bors zrobił z Eilin? Co ja mam zrobić z Lobster?”

 

-Co ja mam z tobą zrobić? – zapytał cicho sam siebie chwilę po wejściu do jej celi. -Wiesz, pozostali magowie uważają, że zbyt niebezpieczne byłoby pozostawienie cię przy życiu.

 

-Pewnie mają rację – Lobster wcale nie spała i otworzyła szeroko oczy. -Masz wielką misję do wypełnienia i jest tak ważna, że powinieneś zabić każdego kto stanie na twej drodze do sukcesu. -Powiedziała to bez uśmiechu ale z drwiną w głosie.

 

-To co według ciebie powinienem zrobić? Wypuścić cię? Abyś mogła po prostu na mnie donieść jeszcze raz albo porwać moją siostrę, żeby mnie szantażować? Okazało się, że słusznie uciekliśmy wtedy z Eilin, rankiem pewnie czekaliby na nas przed karczmą strażnicy.

 

-Możesz dać mi szansę na zyskanie nieco zaufania i może później pozwolisz mi odejść w swoją stronę?

 

-Ty nic nie rozumiesz, nawet gdybyś potrafiła przekonać mnie, że nie sprzedasz mnie po raz kolejny, to pozostali magowie nigdy nie podejmą tego ryzyka. Wytropią cię wszędzie. Ja nie mam nawet pewności czy pozwoliliby odejść mojej siostrze, a co dopiero łowczyni nagród.

 

-A co jeśli pomogę ci twoją cenną siostrę odzyskać? – zapytała, jakby przez ostatnie godziny układała w głowie plan działania.

 

-Co takiego? Jak?

 

 

 

-Nie ma mowy, przecież ona po prostu chce stąd uciec! – Nataniel który szykował się do wyjścia, zawrócił, gdy usłyszał o czym rozmawiają Ephaltes z Laurą.

 

-Podobno nie mogła skłamać tam na dole – Ephaltes patrzył na swoje palce u rąk -a przecież szybciej dotarłaby do Borsa niż jakikolwiek strażnik. W końcu nikt nie wie, że została przez nas schwytana ale kilka osób widziało jak wchodzi do pałacu. Takie wieści w ich kręgach powinny się szybko roznosić.

 

-Co z tego, że teraz może i faktycznie jest pełna zapału do pomocy. Chwilę po jej wypuszczeniu może sobie przypomnieć, że jednak nagroda za maga jest znacząca. Myślisz, że chcesz zaryzykować tylko swoje życie? A nasze?

 

-Bors musi zostać schwytany – Laura wypowiadała słowa znacznie spokojniej. – A dziewczynę można zaszantażować.

 

-Niby czym? Że znajdziemy ją wszędzie? W życiu nie da się złapać na coś takiego, każdy wie, że nigdy nie było i nie będzie stu procentowej szansy na schwytanie zbiega i każdy zbieg liczy się z tą statystyką.

 

-Możemy po prostu zastraszyć ją jakimś szczególnym zaklęciem. Takim, które zadziała na odległość. Na przykład wytniemy jej serce i zastraszymy, że przebijemy je sztyletem, w chwili najmniejszego podejrzenia o zdradzie.

 

-O czym ty mówisz? Przecież nikt z nas nie ma zielonego pojęcia jak przygotować coś takiego. Seth już dawno nie żyje i wiele przed śmiercią swojej wiedzy nam nie pozostawił.

 

-Ona o tym nie wie – Ephaltes odgadł nagle pomysł Laury

 

 

 

Śmierdziało obrzydliwie. Laura dorzucała do ognia coraz bardziej zepsute mięso.

 

-Musi poczuć coś co ją przekona o jakimś wyjątkowo paskudnym eksperymencie. Gdy Nat wróci na noc, podam jej do wypicia to – Pokazała małą fiolkę. – To ją powinno uśpić, a później zapewnić przynajmniej z godzinę halucynacji.

 

 

 

-Powiedz mi co właściwie planujecie zrobić? – Ephaltes zapytał przeżuwając kolejny fragment swojego chleba.

 

-Przywrócić magię w kraju. A raczej przywrócić magię na jej naturalny i bezpieczny tor.

 

-Ale jak? Jak chcecie tego dokonać i czemu jeszcze tego nie zrobiliście?

 

Laura odsunęła ręką swoją miskę i spojrzała na Ephaltesa.

 

-Z twoją pomocą. Jesteś tego częścią i nie wiem czy dożyjemy, zanim znajdziemy kolejnego maga, jeśli odmówisz. Jak już wspominałam Wielka Rada od dawna panowała nad pozostałymi magami w kraju ale ich władza nie była tylko decyzją umowną. Głównym celem rady była piecza nad harmonią i równowagą w przepływie mocy. I byli w stanie spełniać swoją rolę poprzez związanie swojej egzystencji z tym przepływem. To pozwalało na dokładną obserwację, zwiększało ich magiczne predyspozycje ale również wymagało wielkiego poświęcenia. Gdy wszystko działało sprawnie, mogli normalnie egzystować ale każde zachwianie odczuwali jako fizyczny ból. Nie muszę chyba dodawać, że drobne zachwiania były właściwie codzienną normą. Ale gdy działo się coś poważniejszego, niektórzy nie mogąc już znieść dłużej swojego cierpienia popadali w obłęd lub odbierali sobie własne życie. To jest cena za wielkość. Nie tylko odpowiedzialność ale także balansowanie na granicy własnej wytrzymałości. Oczywiście zdecydowana większość z czasem potrafiła wytrzymywać nawet największe zawirowania mocy bez najmniejszego grymasu na twarzy i zachwiania psychicznej stabilności. Z czasem ta wytrzymałość stała się jednym z elementów szkolenia kandydatów do Wielkiej Rady. Aby przywrócić dawny porządek, trzeba najpierw zburzyć nowy ład, a potem założyć nową radę.

 

-I chcecie abym wszedł w skład tej rady? – Ephaltes zupełnie nie rozumiał czemu ktokolwiek miałby powierzać mu aż tak wielką odpowiedzialność.

 

-Nie tylko, chcemy abyś to ty ją założył. Mimo iż jesteś młody i zupełnie brak ci doświadczenia. Sama nie wiem czy jesteśmy w ogóle w stanie sprostać zadaniu ale po prostu nie mamy wyboru.

 

-Ale czemu akurat ja, przecież każdy nadaje się do tego lepiej. Myślałem, że mam walczyć ale brać na swoje barki taką odpowiedzialność?

 

-Jesteś jedynym możliwym kandydatem. Wielka Rada z przyczyn praktycznych powinna liczyć pięć osób i lata temu podjęliśmy odpowiednie do tego przygotowania. Tyle, że wówczas było nas więcej i nie sądziliśmy, że przeszkodą będzie zwykły niedobór ludzi. W tym momencie wiem o siedmiu żyjących ludzkich magach. Nikt z naszej czwórki, nie może tego dokonać. Więc zostajesz tylko ty lub Kreon. Ale Kreon nie może być już brany pod uwagę. Nie jako przywódca.

 

-A ten siódmy mag? – Ephaltes powiedział z nadzieją w głosie

 

-Ten siódmy mag, jest właśnie przeszkodą, która stoi na straży nowego ładu. Jest zdrajcą odpowiedzialnym za Wielka Czystkę, osobą, która umożliwiła światu pozbycie się nas. Prawdziwy król Anacleto nigdy nie istniał. Zginął z rąk magów jako książę ze względu na swoje zbyt radykalne wobec nas poglądy. Ale Wielka Rada, postanowiła upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Nigdy nie mieliśmy swojego człowieka na żadnym z tronów. Dlatego właśnie fizyczna zamiana ciał jednego z członków rady oraz młodego księcia wydawała się tak ogromnym sukcesem. Oczywiście otoczonym ścisłą tajemnicą, do której dostęp poza radą mieli tylko kluczowi do niej kandydaci. Czyli właściwie tylko ja. Tyle, że Wielka Czystka zaczęła się kilka dni później, tak jakby nowy Anacleto podzielał poglądy starego. Sądziliśmy, że jeśli zabijemy króla i wykonamy magiczny rytuał, uda nam się powstrzymać to szaleństwo. Ale wielu z naszych towarzyszy zginęło, zanim choćby spróbowali się do niego zbliżyć.

 

-Więc Anacleto jest magiem, który pała nienawiścią do pozostałych magów?

 

-Nie, Anacleto jest niezwykle potężnym magiem, który postanowił być całkowicie niezależnym od czyjejkolwiek woli. Lud go kocha, bo utożsamia go z dobrobytem, który panuje. Ale ten dobrobyt nie jest darmowy. I w pewnym momencie nawet ten lud, będzie musiał tego doświadczyć. Anacleto jest szalony ale w jakiś sposób udało mu się zapanować nad całym strumieniem magii samodzielnie. Jest jedynym z członków swojej rady, mimo iż próbowaliśmy wykonać rytuał by odzyskać część kontroli, by w końcu przejąć całą. Ale nic z tego, jest zbyt silny. Tak długo jak żyje, nie jesteśmy w stanie nic zrobić.

 

Ephaltes poczuł, że dowiedział się już dość na tę chwilę. „Czyli mam najpierw przywrócić równowagę a potem żyć w wielkim bólu i odpowiadać za losy świata magii?”

 

-Dokładnie tak ale widzisz właśnie po to rada liczy pięcioro ludzi aby można było podzielić zarówno obowiązki jak i ból na całą piątkę. – Laura odpowiedziała, mimo iż Ephaltes nie wypowiedział swojej myśli.

 

-Więc czemu z nas pięcioro, to ja muszę być tym pierwszym?

 

-Jest jeszcze jedna hmm cena, którą musimy wszyscy zapłacić ale aby ją zrozumieć muszę ci opowiedzieć o kolejnym aspekcie magii. Otóż świat może istnieć i nie rozpaść się na drobne kawałki tylko dzięki pewnej zasadzie, która jest nienaruszalna. Zawsze istnieje w równowadze. Nie tylko świat magii ale świat w ogóle.

 

-No to już całkiem nie rozumiem. Dopiero co mówiłaś, że tą równowagę mamy przywrócić…

 

-Widzisz z punktu widzenia świata, równowaga jest zachowana. Bo dla świata nie ma zupełnie znaczenia, czy ludzie cierpią, czy występują wielkie kataklizmy, czy panuje idealny spokój. Zobacz, to jest jak z pieniędzmi. Ja mam dziesięć monet i ty masz dziesięć monet. Z punktu widzenia stołu na którym te monety leżą, jak i naszego panuje równowaga. Natomiast jeśli ja teraz zabiorę twoje monety, czy nadal uznasz, że istniejemy jako równoważne istoty? Oczywiście nie. Ale na stole ciągle leży dwadzieścia monet, więc gdyby ten stół potrafił coś powiedzieć, to powiedział by właśnie, że jak dla niego niewiele się zmieniło. I tak działa świat i tak działa magia. Umiesz przywołać burzę. Ale sam dobrze wiesz, że nie przywołasz burzy wewnątrz naszego domu. Potrzebujesz do tego chmur i to chmur burzowych, które też nie powstają z niczego, tylko znikają w innej części świata. Dlatego właśnie przyjęło się uważać twój żywioł za najpotężniejszy, ponieważ wydarzenia które powodujesz mogą mieć nawet efekt globalny. Tyle, że zdecydowana większość naszych działań oddziałuje na świat w tak małym stopniu, że praktycznie niezauważalnym. Więc teraz tak. Wielka Rada również wymaga pewnej symbolicznej równowagi. Symbolika jest ważna dla podświadomości całego magicznego świata, bo to właśnie dzięki naszej podświadomości jest możliwe to co robimy. Z początku dla zachowania równowagi używano wszystkich czterech żywiołów. Ale z czasem odkryto więcej źródeł mocy i zwyczajnie symbole przestawały działać. Dlatego stosunkowo niedawno uznaliśmy, że ludzka moralność jest bardziej ponadczasowa. Stąd potrzebujemy dwie osoby, których rytuał będzie przywoływał pozytywne skojarzenia i dwie negatywne. Ale założyciel rady musi skupić w sobie obie części. Tak jak dawniej założyciel musiał wykonać rytuał związany z czterema żywiołami.

 

-Jak to, Kreon mówił, żeby nigdy nie mieszać żywiołów ze sobą.

 

-Lucjusz widział dawniej wiele zła i nadal traktuje magów jako plagę. Wie, że moc bywa użyteczna ale boi się prawdziwej potęgi, bo wielu z potężnych magów w przypływie pewności siebie popełniało wielkie zbrodnie przeciw ludzkości. Wielka Rada oczywiście robiła najczęściej z nimi porządek ale fakt pozostaje faktem. Kolejnym przykładem jestem ja. Korzystam z wielu źródeł i nie mogę winić Kreona, za to, że postrzega mnie mniej jako człowieka, bardziej jako potwora. On również widział mój szkielet i sposób mojego poruszania się. Gdybym nie rozwinęła w sobie wystarczającej mocy, nie byłabym w stanie tego dokonać i Kreon zwyczajnie się tym brzydzi. Ty zresztą również, sądząc po twojej minie. – Ephaltes przyłapał się na przyznaniu racji swojemu mistrzowi ale starał się nie dać po sobie tego poznać.

 

-Ale to nawet dobrze, bo widzisz każdy z nas ma swój własny rytuał i nie można go nikomu narzucić. Moim było właśnie to wynaturzenie, którego jesteś świadkiem. Jak widzisz jestem jednym z negatywnych magów w przyszłej radzie. Nataniel jednym z pozytywnych. Ty musisz skupić w sobie zarówno jedno jak i drugie i zawrzeć to w jednym akcie. Gdybyśmy wiedzieli, że zabraknie nam członków naszego podziemia, stworzylibyśmy po prostu rade trzyosobową ale Seth miał być naszym przywódcą i wydawało się, że nikt nie jest w stanie go pokonać. Ale gdy wszedł do pałacu, słuch po nim zaginął.

 

-Więc jak miałbym zrobić coś zarówno dobrego jak i złego w taki sposób aby moc potraktowała to jako moją próbę na związanie z nią mojej egzystencji? – Ephaltes starał się dowiedzieć jak najwięcej i chociaż nie bardzo podobał mu się sposób, w jaki miał walczyć, to doskonale wiedział już teraz, że nie darowałby sobie nigdy, gdyby nie zdecydował się pomoc.

 

-Mamy jeden pomysł. Polega na powtórzeniu planu Setha, bo był właściwie niezły. Będzie trzeba nanieść tylko pewne poprawki, bo jeśli Anacleto rozniósł jego, to ciebie zmiażdży jednym palcem. Jak już mówiłam większość z naszych zaklęć nie zaburza porządku. Ale czasem przychodzi magom użyć takiego, który odbija się echem na całym świecie. Nie wiem jak ale Anacleto zrobił właśnie coś takiego. Oczywiście musi to mieć związek z kontrola przepływu mocy. Musiałeś za życia usłyszeć niejedną historię, jak dawniej bywały tu wojny między poszczególnymi królestwami. Jak panował nieurodzaj, szerzyły się plagi i choroby, a to wszystko w otoczeniu najróżniejszych rzezimieszków, złodziei. Jedyną myślą ekonomiczną był wyzysk, a najczęstsza zapłatą – baty. To nie były aż tak odległe czasy. Może i nie było to zbyt miłe mieszkać w kraju pełnym problemów ale naturalną koleją każdego kraju jest walka z nimi. Teraz spójrzmy na naszą sytuację dzisiaj. Żyjemy w niemal idealnym społeczeństwie, pobłogosławieni przez naturę, w zgodzie i zjednoczonym królestwie na drodze pokojowej. Nie czyhają na nas żadne problemy z zewnątrz, a przecież sąsiednie kraje żyją w nędzy i są żądne ludzkiej krwi, a przynajmniej tak możemy usłyszeć na ulicach.

 

-Więc czemu mielibyśmy to burzyć? – Powiedział Ephaltes ale po chwili przypomniał sobie magiczne słowo ‘cena’.

 

-Ponieważ to nie przyszło samo. Anacleto używa magii aby zapewnić nam dobrobyt ale w zamian elfy pierwszy raz od stuleci żyją w nędzy i są atakowani przez liczne plagi. Krasnoludy pierwszy raz w historii są narażeni na liczne epidemie. Anacleto jakimś sposobem wysysa całą pomyślność od naszych sąsiadów.

 

-I elfy i krasnoludy o tym nie wiedzą?

 

-Otóż to – wiedzą, tylko nie potrafią sobie z tym poradzić. Na drodze militarnej dzięki wieloletniemu wyniszczeniu nie są w stanie zdziałać nic. Elfy zawsze uważały, że magia to nie jest coś nad czym godzi się panować i trzeba po prostu pozwolić jej być. Dlatego, nigdy nie brały udziału w tworzeniu Wielkiej Rady. To twarda rasa, nawet dzisiaj nie chcą wykorzystać swoich magicznych predyspozycji w agresywnych celach. Co oczywiście nie znaczy, że nie chwycą za miecze i łuki, kiedy tylko będą w stanie. Oni czczą środki, my – cele. Ostatnio król szykuje się do wojny z nimi, to coś nowego i prawdopodobnie ma coś wspólnego z tym, że jego zaklęcie zaczyna słabnąć. Ciągle panuje dobrobyt ale coraz częściej słyszymy o zwiększonej ilości przestępców, czy nędzarzy. A nawet pojawiła się pierwsza epidemia dżumy. Być może elfy zaczęły w końcu coś majstrować i Anacleto chce je powstrzymać? Nie dowiemy się tego zbyt łatwo ale to bardzo zły znak. Elfy nie mają szans, a są niezbędne, aby przywrócić harmonię w magii. Nas ludzkich magów jest zdecydowanie za mało. Król nie jest już pierwszej młodości, więc w którymś momencie magiczny wpływ na kraj przestanie istnieć. Następca tronu nie istnieje, rozpocznie się wojna domowa, być może w połączeniu z rzezią ze strony innych ras. Nie zapobiegniemy temu, powstanie wielki chaos. Ale im później to nastąpi, tym większy będzie mieć zasięg. I oto twój rytuał. Musisz sprowadzić ten chaos na nasz kraj, zanim zrobi to naturalna śmierć króla.

 

 

 

„Oni są pomyleni, chcą przyspieszyć upadek tego kraju tylko po to aby odzyskać dawną chwałę”. Ephaltes był przytłoczony ilością informacji i nawet nie wiedział, czy dalej chce wziąć w tym udział. „Kreon nie chciał, to musi coś znaczyć”. Siedział przy metalowej kracie, za którą znajdowała się Lobster. Nie widziała go ani nie słyszała. Ephaltes patrzył na nią, bo wydawała mu się ostatnim bastionem zdrowego rozsądku w tym domu. Im dłużej na nią patrzył tym bardziej chciał wejść do środka, z nieznanych przyczyn, bo w końcu uważał ją za istotę całkiem pozbawioną resztek godności i moralności. „Ale kim ja jestem aby oceniać jej moralność, rozważam królobójstwo i wpędzenie tego kraju w ruinę.” W pewnym momencie całkiem bezszelestnie pojawiła się obok niego Laura. Usiadła naprzeciwko.

 

-Nat niedługo wróci. Ten plan jest bardzo ryzykowny, jeśli ona zorientuje się w fortelu lub bardziej nienawidzi magów niż kocha własne życie, jesteśmy zgubieni. -Bors jest większym zagrożeniem Lauro. Znacznie większym, niż zdrada Lobster, zwłaszcza, że wydaje mi się, że tym razem nie musielibyśmy nawet jej straszyć. Chyba rozumiem czemu postanowiła mnie sprzedać po raz drugi. Po prostu nie potrafi już odróżnić co jest dobre, a co złe. Tak jak ja.

 

-Tak samo jest z Anacleto. Tu nie ma dobra i zła. Jest tylko zło, które będziemy mogli opanować, bądź nie. Myślisz, że my nigdy nie mieliśmy wątpliwości? Bywały momenty, gdy wydawało mi się nawet, że Anacleto jest tylko zwykłym rozsądnym monarchą. Ale czy sprawiedliwy władca skazałby na śmierć dziesięcioletniego chłopca tylko dlatego, że przez przypadek odkrył w sobie umiejętności, których nie posiadają inni?

 

Zapanowała chwila milczenia. Laura była zamyślona. Ephaltes również.

 

-Czym właściwie jesteś? Duchem? Iluzją? – mag powietrza z początku obawiał się zapytać. Ale teraz czuł, że musi wiedzieć.

 

-To ciało, w którym jestem, to po prostu duplikat. Niedoskonały, na kilometr widać w nim zbrodnię przeciw człowieczeństwu ale materialny, zobacz. – Wstała i chwyciła go za dłoń. Tak wyglądało moje prawdziwe ciało w chwili, gdy musiałam je opuścić. Przez lata został z niego tylko tamten szkielet. Pewnie powinnam traktować go z większym szacunkiem i starać się go ukryć ale w ten sposób, zawsze wiem, że jest tam, gdzie ma być.

 

-Czy to znaczy, że teraz się nie starzejesz?

 

-Nie. W moim prawdziwym ciele, pewnie byłabym już martwa. Tak będę żyła pewnie jeszcze z kilkadziesiąt lat. Ale zawsze będę wyglądać tak jak teraz. Chyba, że ktoś mnie po prostu zabije.

 

-Skąd wiedziałaś jak to zrobić? Mówiłaś, że nekromancja nie była dozwolona za czasów Wielkiej Rady.

 

-Ale nie nieznana. To nie do końca moje dzieło. Oczywiście potrzebna była ogromna ilość mocy i to zgromadzonej wokół mnie ale to Seth opracował dokładny plan. Stare ciało Nataniel zabrał do swojego dowódcy i ogłosił, że mnie zabił. W nagrodę dostał cały mój dobytek, dlatego ciągle tu przebywamy. Ciało też udało mu się odzyskać. Zażądał abym została należycie pochowana, bo byłam godną przeciwniczką i takie tam. Dzień później mnie wykopał i ot cała historia.

 

-Jest wiele mroku wśród magii. Mam nadzieję, że faktycznie warto ją ratować. – Ephaltes spojrzał znów na zielonooką dziewczynę zza kraty.

 

 

 

-To proste, nie wypuścimy cię jeśli nie będziemy mieć pewności, że po prostu nas nie zdradzisz. Ale też nie będziemy cię tu trzymać wiecznie. Chyba rozumiesz co to znaczy? – Nataniel stał nad dziewczyną ze stanowczą miną. – Cały dzień przygotowywaliśmy zaklęcie, które tę pewność nam da. Jego zasada jest prosta, jeśli nas zdradzisz – zginiesz. Jeśli uciekniesz – zginiesz. Jeśli nie będziesz wykonywać powierzonego ci zadania – zginiesz. Po wszystkim wracasz tutaj.

 

-Ale nie będziesz już zamknięta za tą kratą. Będziesz się mogła swobodnie poruszać w obrębie całego domu i najbliższej okolicy. Na więcej w tym momencie nie możesz liczyć. Na zaufanie, trzeba sobie poważnie zapracować. – Laura była równie poważna co jej brat.

 

-Musisz po prostu to wypić, to jest nasza gwarancja. Nie martw się to całkiem bezpieczne. Ale po tym nie będzie już odwrotu. – Ephaltes podał jej fiolkę – Jeśli znajdziesz moją siostrę i Borsa, dopilnuję, aby nic ci się nie stało.

 

-Miałaś wystarczająco dużo czasu. Pij albo nie ale decyduj teraz.

 

Lobster popatrzyła na zawartość i poczuła smród palonego ścierwa zza kraty. W ręku Laury znajdował się dziwny symbol na złotym łańcuszku, Nataniel przywoływał coś ciemnego do swoich rąk. „Nie wygląda to najlepiej” – pomyślała. Ale wypiła. Minutę później opadła nieprzytomna z powrotem na ziemię.

 

-Dobra, chyba ta szopka się udała. Nat powieś to z powrotem na miejsce i przynieś to serce. Skąd właściwie je masz?

 

-Jeden z więźniów zwariował i targnął się na swoje życie. – Nataniel uśmiechnął się ponuro i wyszedł.

 

-To teraz trzeba zrobić jej efektowną bliznę. – Laura wyciągnęła sztylet.

 

-Ja to zrobię – Ephaltes chciał mieć pewność, że dziewczynie nic się nie stanie. Rozerwał jej koszulę i zapatrzył się przez chwilę na jej nagie piersi. Po czym wziął od Laury sztylet i zaczął ciąć.

 

 

VI

 

-Podaj mi bandaż Ursusie. – lekarz oparzył nogę i pokiwał głową z zadowoleniem – Nic ci nie będzie, to tylko drobna rana. Ale następnym razem jak biegnie na ciebie dzik, po prostu wskakuj na drzewo – zaśmiał się.

-Gdybym wskoczył na drzewo podczas polowania i to w obecności króla, prawdopodobnie dzisiaj krążyłby kolejny żart o moim tchórzostwie – powiedział ranny mężczyzna zupełnie widać wyprany z dobrego humoru – Nie wiem jak długo będę musiał udowadniać, że nie jestem tą samą osobą co w dzieciństwie. Dasz mi coś jeszcze, Nestorze czy to tyle?

-Jak chcesz to mam tu maść, po której w ogóle nie powinno zostać śladu po ranie, jak się już zagoi.

-Mowy nie ma, jak mi z tego wydarzenia zostanie blizna, to tylko chwalić bogów.

Mężczyzna pożegnał się i wyszedł. Lekarz pozwijał do torby medykamenty z całej komnaty.

 

-I to by było na tyle. Jestem w stanie posłuchać plotek, a nawet poważniejszych wieści ale z królem widuję się tylko, gdy coś mu dolega. Prawdziwym problemem jest to, że nie mieszkam w pałacu, więc jestem tu tylko, gdy ktoś mnie wezwie. Trudno się wtedy swobodnie poruszać.

-A gdyby Anacleto zachorował, czy wtedy nie musiałbyś tu zostać tak długo aż wyzdrowieje? – Ephaltes myślał na większych obrotach.

-Owszem, tyle, że król nie choruje zbyt często i na nic poważnego. Myślałem już o tym. Mam małą truciznę, która wywoła wiele nieprzyjemnych dla niego efektów i żadna magia mu nie pomoże, jeśli nie pozna przyczyny. To dałoby nam jakieś dwa tygodnie. Ale to jest jednorazowa sprawa. Dlatego trzymam ją na okres kiedy będzie to naprawdę ważne.

Mieszkanie Nestora znajdowało się na tyle blisko pałacu, że widać go było z okna. Ephaltes patrzył na ten pałac i myślał intensywnie.

-Nie możemy czekać bez końca. Tkwię u ciebie już tydzień i jedyne co się przez ten czas wydarzyło, to coraz więcej wojska chodzi po mieście. Jeśli mamy coś zrobić to teraz, nie czekajmy aż wybuchnie ta wojna.

-Młody jesteś i w gorącej wodzie kąpany. Mnie też się kiedyś wydawało, że wszystko załatwimy w tydzień czasu. Musisz zrozumieć, że wprowadzenie cię na dobre w pobliże króla musi potrwać. Nadal nie wiemy jak go pokonać i jak przerwać zaklęcie. Nie wiemy nawet czym ono jest.

-I jak mamy się czegoś dowiedzieć jeśli będziemy tylko czekać? To tylko jeden człowiek, na prawdę sądzisz, że jest aż tak potężny by oprzeć się naszej wspólnej magii? – Ephaltes przemawiał ostatnio do magów z pewną wyczuwalną wyższością. To zaskakiwało nawet jego samego ale w którymś momencie stwierdził, że rola przywódcy musi zacząć się znacznie wcześniej, niż po dokończeniu rytuału.

-Seth był znacznie silniejszy od ciebie i poległ, nie wiemy jaką mocą dysponuje Anacleto i jak dobrze potrafi jej używać w walce.

-Wcale nie musimy tego się dowiadywać, możemy po prostu zadać mu morderczy cios, gdy się tego nie spodziewa albo hmm odkryć co właściwie spotkało Setha po przekroczeniu progu pałacu.

-I w jaki sposób według ciebie się tego dowiemy? – Nestor popatrzył na swojego przyszłego przywódcę z powątpiewaniem i dokończył z kpiną w głosie – Zamierzasz po prostu zapytać o to króla?

 

-Nie, nie, nie ma takiej możliwości! Nie zapytam Anacleto o coś takiego. Wiedziałem, od początku wiedziałem, że jesteś za młody do tej roboty, wszystko chcesz załatwić od razu. Na takie rzeczy trzeba po prostu poczekać. – Nataniel ani myślał słuchać o genialnych planach maga, który nawet nie ma trzydziestu lat.

-Jak długo chcesz jeszcze czekać? Aż się wszyscy zestarzejemy?

-Laura wyraźnie powiedziała, że najważniejsze to umieścić cię na stałe w pałacu i na tym się skup. Ja mam teraz inne zadanie, o którym może już zapomniałeś? Bors i twoja siostra nie odnajdą się sami!

-Ale właśnie dlatego to tak dobry moment. Jeśli Bors zacznie gadać cokolwiek o magach, to nawet lepiej. Musisz przekonać króla, że te sprawy się łączą, dzięki temu opowie ci wszystko chociażby ze strachu. Będziesz mógł rozpocząć oficjalne poszukiwania Borsa i nie będzie miał wyjścia jak szukać schronienia u ludzi którym może zaufać. Wtedy na pewno odnajdzie Lobster.

-Nie podoba mi się to. Nie podoba mi się, że odkąd się pojawiłeś wszystkie nasze działania są na granicy zwykłej głupoty i wielkiego ryzyka.

 

-Zupełnie nie rozumiem Nestorze, najpierw opowiadacie mi jaki jestem wam potrzebny ale jak przyjdzie co do czego to nie chcecie mi pomóc w działaniu. – Ephaltes czuł się całkiem rozczarowany postawą pozostałych magów. – Jestem pewien, że Laura przyznałaby mi rację, przecież nie możemy dopuścić do tej wojny. Jeśli faktycznie elfy osłabiają moc Anacleto, to nie można mu pozwolić aby wkroczył z wojskiem na ich tereny.

-Musisz nas zrozumieć, że my już podejmowaliśmy różne próby na naprawę porządku rzeczy ale wszyscy z nas to czują, że ta będzie ostatnia w naszym życiu. Jeśli się nie powiedzie, to twoje pokolenie będzie musiało walczyć z tą sytuacją.

-Przecież król nie będzie żyć wiecznie, jest starszy od was. Ja po prostu chcę przyspieszyć nieuniknione, tak jak mówiła Laura. – Ephaltes poczuł, że czwórka magów nie na każdym etapie zgadza się ze sobą.

-Laura nie jest nieomylna. Moim zdaniem to będzie trwać dalej. Anacleto starzeje się niezwykle powoli, zresztą tak wytrawny mag jak on, z pewnością znajdzie sobie sposób na wydłużenie życia, nawet w innym ciele. Ale wróćmy do naszych ćwiczeń. Tym razem opowiem ci o pewnej metodzie zwiększenia, a raczej przyspieszenia koncentracji. To kolejna rzecz o której Kreon ci nie opowiedział i oczywiście jak zwykle po to aby zapewnić ci bezpieczeństwo. Wielu magów potrafi zdemaskować się w ten sposób. Dzisiaj starasz się używać magii tylko za pomocą myśli. Twoje zaklęcia to w praktyce odwzorowanie tego co urodziło się w twojej głowie i to się nie zmieni. Jednak dawniej, gdy nie trzeba się było obawiać swojej tożsamości, czarownicy używali gestów oraz faktycznego wypowiadania zaklęć. Zarówno słowa, jak i gesty same w sobie nic nie znaczą i inne słowa będą wykonywać tę samą czynność w moim przypadku inne w twoim. Jak już wiesz w magii ważna jest pewna symbolika. Kiedy chcesz poruszyć tym wazonem, najczęściej przymykasz na moment oczy, nie myśl, że tego nie zauważyłem.

-To pomaga mi się skupić, no i tak naprawdę, w niczym nie przeszkadza, nikt tego nie dojrzy. – Ephaltes zaczął usprawiedliwiać się.

-Masz rację oczywiście, tylko ten proces trwa. Czasem ułamek sekundy, a czasem, gdy masz mocno zajętą głowę, chociażby obawami trwa to znacznie dłużej. Dlatego magowie stosowali symbole w postaci gestów i słów, które pozwalały na pominięcie procesu myślenia i wydobyciu magii wprost z podświadomości. To bardzo dynamiczna i efektywna technika. Ale jak już mówiłem wiąże się z ujawnieniem swojej natury. To wymaga praktyki. Po prostu musisz wyrobić w sobie nawyk odpowiednich gestów bądź słów przy rzucaniu zaklęć, a z czasem to właśnie gesty będą wywoływać podświadomy proces myślowy. W czasach szkół magii starano się młodym adeptom wmawiać odpowiednie symbole, stąd niektóre magiczne czynności były wykonywane przez wszystkich w ten sam sposób. Co z kolei czasem powodowało próby wykorzystania magii przez osoby pozamagiczne. Powtarzali podpatrzone gesty lub podsłuchane słowa i zdarzało się, że odkrywali w sobie moc, o której nie mieli wcześniej żadnej świadomości. Stąd brali się ci wszyscy znachorzy, wiedźmy, wróżbici i inni zaściankowi niby-czarodzieje. Ale oczywiście niemal wszyscy zostali wyrżnięci w pień przez współmieszkańców wioski, czy miasta. Nawet jeśli w istocie byli zwykłymi oszustami.

 

Życie Ephaltesa ograniczało się ostatnio tylko do trenowania nowych technik oraz opatrywaniu rannych dworzan bądź podawaniu syropu tym przeziębionym. Wszystko pod czujnym okiem Nestora. Raz nawet minął go w korytarzu król ale nawet nie zauważył braku ukłonu ze strony pomocnika nadwornego medyka. Jednak sam medyk to dostrzegł i wyraził swoją dezaprobatę groźbą, że przestanie go ze sobą brać jeśli nie będzie zachowywał niezbędnych pozorów. Dni mijały, a wieści o Eilin nie było żadnych. Były momenty, że Ephaltes planował samodzielne poszukiwania ale Nestor pilnował go, by nie zrobił nic głupiego i w końcu się stało. Do pałacu wkroczyło kilku zupełnie niepasujących tam ubiorem oraz manierami ludzi. Domagali się prywatnej audiencji u króla, co samo w sobie było całkiem niewykonalne. Nataniel przez całe lata pracy przy ochronie króla, wyrobił w sobie dodatkowy zmysł, który ostrzegał go, gdy w pobliżu pojawiały się kłopoty. Gdy zabrał się za przesłuchiwanie przybyłych, poczuł nieprzyjemne ciarki na plecach, gdy usłyszał temat ich opowieści. Nie zastanawiał się długo i chociaż jeszcze dwa tygodnie temu prawdopodobnie ta nieprzyjemnie wyglądająca banda zniknęłaby z powierzchni ziemi, tym razem odwlekł tylko przesłuchanie na kilka godzin aby się odpowiednio przygotować.

-Nie ma innej możliwości. Pracują dla Anacleto, król będzie chciał ich osobiście przesłuchać, a w którymś momencie dotrze do jego uszu ich obecność. Tacy goście to raczej niecodzienny widok. Król nie udziela audiencji pospólstwu, wszyscy o tym wiedzą, więc jeśli już ktoś taki się pojawia, plotki obiegają cały pałac. Na szczęście dla nas, mogę ich najpierw przetrzymać u siebie i przesłuchać samodzielnie. Muszę sprowadzić Lobster, muszę wiedzieć czy to ci sami. – Nataniel nie krył obaw, jeszcze bardziej przerażała go myśl wprowadzenia kogoś z zewnątrz do pałacu. Ale nie miał pewności, czy będzie inna szansa na pozytywnie zakończone rozpoznanie.

-Chcę to usłyszeć! – Ephaltes powiedział spokojnie lecz stanowczo.

-Wszystkim wam przecież to opowiem, nie musisz się obawiać.

-Nie. Chcę to usłyszeć od nich. Muszę to usłyszeć.

-Oszalałeś? Czy sprowadzenie podejrzanie wyglądającej dziewczyny to nie jest już wystarczająco duże ryzyko?

-To bez znaczenia czy schowamy się tam we dwoje, czy tylko Lobster.

-Schowacie gdzie? – Nataniel wydawał się zbity z tropu.

-W komnacie, w której będziesz ich przepytywał.

 

Ephaltes i Lobster siedzieli zupełnie niewidoczni pod ścianą, zamaskowani przez magię. „Rzeczywiście muszę się jeszcze niejednej sztuczki nauczyć” – Pomyślał, gdy spojrzał na swoje niewidzialne ciało – dzieło Nestora. Aby mieć pewność, że Lobster posłusznie siedzi tam gdzie powinna, trzymał ją przez cały ten czas za rękę i chociaż nie mógł jej zobaczyć, wyczuł jej przyspieszone tętno, zupełnie nie mające nic wspólnego z przesłuchaniem, które jeszcze się nie zaczęło.

-Jeśli któreś z was wyda chociaż jeden dźwięk, to niech bogowie będą moimi świadkami – połamię wam nogi. – Ale Ephaltes nie zwrócił nawet uwagi na tą udawaną groźbę.

 

-Wprowadzić ich! – krzyknął wychylając głowę na korytarz. Po czym szybko usiadł za biurkiem tak, aby wyglądać na niezwykle znudzonego rutynową koniecznością przepytywania podejrzanie wyglądających gości.

 

Trzech mężczyzn ubranych jak na karczemną bójkę weszło do środka wesołym krokiem. Mina wyraźnie im zrzedła, gdy spojrzeli na puste miejsce zamiast przewidywanego przez nich miejsca do siedzenia.

 

-No dobra, to teraz mówcie jeszcze raz. Tym razem dokładnie i ze szczegółami. Jeśli to co powiecie nie wyda mi się kłamstwem, to być może król zechce z wami rozmawiać… – spojrzał na nich jakby oglądał jakość nowego nabytku i dorzucił – chociaż wątpię.

 

Ephaltes poczuł, że jego dłoń została uściśnięta. „Rozpoznała ich” –domyślił się.

 

-No już, nie będziecie tak przecież tu stać przez cały dzień.

 

-No bo my jesteśmy tymi elfickimi rozbójnikami. – zaczął nieśmiało środkowy zbir, najwyraźniej najbardziej dominujący. – Wie pan, tymi od – Nataniel pokiwał głową, doskonale rozumiał. Ephaltes też już rozumiał. Te kilka dni w pałacu pozwoliło mu na doinformowanie się w sprawach politycznych. Ranni dworzanie z jakiegoś powodu byli wyjątkowo gadatliwi. Dziwne, iż w ogóle jest możliwe utrzymanie jakiejkolwiek tajemnicy w takich realiach. Król postanowił nająć kilka grup lokalnych rzezimieszków aby sprawić, że jego poddani uwierzą w ataki elfich bandytów. Zapłatą miało być wszystko co przy zaatakowanych zostanie znalezione oraz same ofiary tej politycznej zagrywki. Małym bonusem – obietnica cichego przyzwolenia służb porządkowych w miastach, która w istocie była fikcją. Jednak i tak nikt zazwyczaj nie decydował się na poszukiwanie rozwścieczonych elfich strzelców wyborowych.

 

-Dobra, to już wiemy ale z czym przychodzicie.

 

-Złapaliśmy jednych na wozie tak jak było przykazane ale oni uciekli.

 

-No to co? Chyba nie szukacie teraz ochrony przed ich zemstą, co? Czym naprawdę chcecie niepokoić króla?

 

-Chcieliśmy, z uszanowaniem odebrać nagrodę – Ephaltes nie potrafił się powstrzymać od uśmiechu, na tę niezwykłą próbę zachowania elegancji, najwyraźniej ćwiczonej specjalnie na audiencję – za informacje o zbiegłym odszczepieńcu. – dokończył jednym tchem

 

-Co? Mówicie, że złapaliście maga? – Nataniel uniósł brwi, jakby się ucieszył z tej teoretycznie zaskakującej informacji – Gdzie jest?

 

-No my go schwytaliśmy tak ale no, już go nie mamy. – Spojrzał z obawą na starego strażnika – ale rozpoznamy go wszędzie – dodał szybko.

 

-Co wy mi tu pierdolicie – Nataniel odparł po żołniersku – i król ma uwierzyć, że mieliście maga i wypłacić wam za to nagrodę? Jazda z pałacu, zanim was aresztuje.

 

-Nie! My naprawdę mieliśmy maga! Pozabijał naszych swoimi czarami i widzieliśmy jak jego oczy zrobiły się nagle czerwone.

 

-I miał buty z ludzkiej skóry – dorzucił jeden z mężczyzn, stojących obok.

 

-No dobra, no to opowiadajcie, byle szybko – Nataniel nie zwrócił nawet uwagi na te oczy i buty, które były całkiem nowoczesnymi wiejskimi przesądami.

 

-No my mieliśmy taką chałupę i ich tam zabraliśmy. Pod kluczem trzymaliśmy.

 

-Trzymaliście maga pod kluczem? Nie baliście się, że wam ucieknie dzięki swoim czarom?

 

-No my nie wiedzieliśmy jeszcze z kim nam przyszło.

 

-No a te buty i czerwone oczy które widziałeś?

 

-No bo my … nie byliśmy pewni – zmieszał się

 

-Dobra no to co było potem?

 

-Pojechaliśmy do miasta, żeby sprowadzić pomoc, bo z takim bezbożnikiem to nie nam się mierzyć.

 

„Raczej do gospody” – pomyślał nagle Ephaltes

 

-A potem jak wróciliśmy, to już było za późno, bo uciekli i naszych zabili w czasie snu.

 

-To wszystko? Za to chcecie dostać nagrodę? Jak na razie to nawet nie mam pojęcia skąd wiecie, że to był mag.

 

-No bo dorobił nam drugie drzwi wejściowe – wysilił swój mózg – to kto jak nie mag?

 

-No to powiedzmy, że to faktycznie był mag. To za co tę nagrodę chcecie, właściwie?

 

-No bo my widzieliśmy jego dziewkę. W gospodzie takiej, tylko strach było zrobić cokolwiek, bo jak widzieliśmy, co potrafi, to…

 

-Dziewkę? A skąd wy to wiecie?

 

„Eilin!” – Tym razem to Lobster poczuła uściśnięcie dłoni, a raczej poczuła, jak ktoś ściska jej dłoń tak mocno, jakby chciał zmiażdżyć.

 

-No bo my złapaliśmy trzy osoby. No i taka smarkula była i chłopaki chcieli, no wie pan. No i chyba musiał przyłapać Edwarda, bo jak go potem zobaczyliśmy to żył jeszcze przez chwilę i powiedział tylko, że złapaliśmy chędożonego maga i skonał biedaczysko. Go paskudnie urządził no i kto tak urządza jak nie dla zemsty szalonej, a przecie dla obcej by się nie mścił – dokończył opowiadanie.

 

 

 

-Biedaczysko chyba nie zdążył powiedzieć, że to byłem ja. Oni myślą, że to Bors! Trzeba koniecznie sprawdzić tę karczmę, gdzie widzieli Eilin! – Ephaltes wypowiedział się jak tylko ucichły odgłosy w ciasnym korytarzyku

 

-Już dawno tam sprawdzaliśmy. Muszę z tym wszystkim iść do króla. – Nataniel zamyślił się – I chyba naprawdę zapytam Anacleto o to co stało się z Sethem, bo wreszcie uśmiechnął się do nas los i trudno tego nie wykorzystać.

 

-Ale dlaczego myślą, że to Bors? Przecież nie mogą mieć pewności – niewidzialna Lobster, również chciała coś najwyraźniej powiedzieć.

 

-Nawet im do głowy nie przyszło, że ja mogłem przeżyć. – Ephaltes uśmiechnął się i zorientował, że nadal trzyma w swojej dłoni jej dłoń.

 

 

 

-Z rozkazu jaśnie nam panującego króla Anacleto pierwszego, parszywy czarownik zwany Borsem, będący w spisku z elfimi rozbójnikami, nie ma już prawa do bezkarnego stąpania po ziemi naszej. Każdy, kto udzieli pomocy temu bezlitosnemu odszczepieńcowi, w straszliwych acz sprawiedliwych mękach umierał będzie. Jednakże kto pochwyci tę obrzydliwą bogom kreaturę, bez nagrody nie odejdzie! – Herold krzyczał już piąty raz w ciągu ostatnich kilku minut. Strażnicy poprzyklejali stosowne ogłoszenia przy każdej karczmie, a wcześniej wszelkie znane sposoby wejścia lub wyjścia z miasta zostały obsadzone żołnierzami. Nataniel rzecz jasna nie prowadził już tego śledztwa, skoro niebezpieczeństwo nie zagrażało bezpośrednio pałacowi, jednak znał dokładny jego przebieg. A raczej znał działania prewencyjne, gdyż poszukiwania ograniczyły się tylko do przeszukania karczm.

 

Ephaltes wysłuchał jeszcze raz krzepiącego ogłoszenia i udał się na spotkanie z Natanielem, Nestorem i Angusem w pustym mieszkaniu na odludziu.

 

 

 

-Jeszcze nie ale mamy powody sądzić, że nasz agent będzie w stanie się z nim skontaktować. – Nataniel odpowiedział na pytanie Angusa.

 

-Nie bardzo rozumiem, czemu wszystko czego się dowiaduję, to tylko strzępy informacji. Od kiedy to mamy przed sobą tajemnice? – Angus tak naprawdę nie wyglądał na zaniepokojonego swoim brakiem znajomości szczegółów ale musiał zaakcentować swoją obecność i wagę.

 

-Laura uznała, że tak będzie lepiej – wyjaśnił Nataniel

 

-No nie! – tym razem Angus wyglądał jednak na zdenerwowanego – znowu Laura! Dlaczego to zawsze Laura o wszystkim decyduje? To tak ma wyglądać nasza magiczna rada? Będziemy ciągle wykonywali polecenia Laury? Do tej pory przynajmniej było wiadomo co jest grane, a teraz jakieś tajne projekty o których wiecie tylko wy dwoje… To tak chcecie przekonać naszego najnowszego członka do naszej sprawy?

 

-Właściwie, to Nataniel i Laura wykonują tylko moją prywatną prośbę – powiedział Ephaltes nieśmiało

 

-Co!? Co to ma znaczyć Natanielu? Czyli tylko ja jestem odseparowany od prawdy? No nie, tego już za wiele, stałem się tylko pomniejszym pionkiem w grze, rozgrywanej przez młodzika, który nawet nie potrafiłby przetrwać minuty w starciu ze mną!

 

-Daj spokój Angusie – Nestor powiedział dosyć ostro do przyjaciela – przecież ja też nie jestem w temacie, to nie jest powód do nerwów i utraty zaufania, jestem pewien, że wszystko się wyjaśni w odpowiednim czasie.

 

-I ja mam w to uwierzyć? Ephaltes mieszka u ciebie i mam uwierzyć, że ze sobą nie rozmawiacie? Mam już po prostu dosyć rządów Laury i dosyć nadstawiania karku za pomniejszego magika, który ma jakieś prywatne sprawy, które załatwia. Żegnam panów i życzę udanego podziału władzy w nowej Wielkiej Radzie. – Angus wyszedł ale zamknął drzwi za sobą bardzo spokojnie, przestrzegając zasad konspiracji. Ephaltes miał dziwne uczucie w żołądku, że być może było w tym nieco racji.

 

-Stary pierdoła – mruknął Nataniel, który tak na prawdę był znacznie starszy od Angusa – ile razy jeszcze będę musiał znosić jego humory?

 

-To się często zdarza? – Ephaltes nie krył zdziwienia.

 

-Niestety tak. Laura to rozumie i wasza dwójka tez będzie musiała. Widzisz Ephaltesie, nasze rytuały zmieniły nas w jakimś stopniu. Pozytywny związek z magią nie jest ciężarem, dlatego ja i Nataniel możemy przebywać w otoczeniu króla bez obaw o utratę kontroli nad sobą. Laura i Angus sprowadziliby tylko na siebie kłopoty. Cena czasem jest większa niż się spodziewamy, a Angus zapłacił wiele.

 

-I wiele zyskał – dorzucił Nat

 

-Owszem, od czasu rytuału jest potężniejszy niż kiedykolwiek wcześniej ale żyje w ciągłym strachu, co rodzi mnóstwo negatywnych emocji, także agresję, czasem bardzo skrajną agresję.

 

-Co masz na myśli? Czego się boi? Że zostanie odkryty?

 

-Nie do końca. Boi się wielu rzeczy, utraty własnych możliwości, śmierci, boi się nawet siebie. Cena, którą zapłacił, to jego własny umysł. Nie, nie martw się, nie jest niebezpieczny – dodał widząc nietęgą minę Ephaltesa – ani psychicznie ograniczony, po prostu miewa problemy ze stabilnością. Nie mówimy o tym ale po naszym połączeniu się z kanałem mocy, może to się dla niego skończyć bardzo tragicznie.

 

-Może umrzeć albo oszaleć?

 

-Raczej nie, są nawet spore szanse, że większa ilość mocy może pomóc mu kontrolować samego siebie ale to jeden z tych magicznych problemów, których nie jesteśmy dzisiaj już, a może jeszcze w stanie zbadać.

 

-Ale pracuje z ludźmi, czy to nie jest niebezpieczne? Może w przypływie jakiejś negatywnej chwili odkryć swoją tożsamość, na przykład rzucając zaklęcie.

 

-Nie rozumiesz – Nestor cierpliwie bronił przyjaciela – Angus może mieć własne demony, z którymi walczy ale ciągle jest dawnym Angusem, który odda życie za naszą sprawę jeśli to będzie konieczne.

 

-I jest niezwykle przebiegły – dorzucił Nataniel, jednak to nie były uspokajające słowa. – Dosyć o tym, przejdźmy do tego co mamy do omówienia. Jutro wieczorem zadam pytanie o Setha, do tego czasu król powinien być chory. Laura twierdzi, że już czas działać.

 

-Czy to rozważne? – Nestor nie krył zdziwienia – Wiele się teraz dzieje, Ephaltes jest całkiem zielony w naszej konspiracji i jeszcze ta cała sprawa z Borsem. No i ten twój agent, czy w ogóle możemy ufać komuś z zewnątrz? Chyba bezpieczniej byłoby go zlikwidować i podstawić kogoś z nas. Angus mógłby się tym zająć.

 

-O zaufaniu, nie ma tu najmniejszej mowy. Ale podjęliśmy ryzyko, no i zapewniliśmy temu człowiekowi odpowiednią motywację. Wiesz, że nigdy nie działam pod wpływem chwili, długo rozmawiałem z siostrą, na temat tych planów. Laura ma rację. Jest nas pięcioro, mamy sprzyjający splot wydarzeń, no i trzeba powstrzymać wojnę z elfami, czas działać. I tym razem pójdziemy wszyscy. Jeśli zginiemy, to tak jak przystało na Wielką Radę – zadając wrogowi potężne ciosy.

 

-Oby ta twoja pompatyczność nie zwiastowała nam tej chwalebnej śmierci – Nestor podał małą fiolkę Natanielowi. – Przygotuję Angusa na to co ma nastąpić i

 

-I nauczysz mnie rytuału – dokończył za niego Ephaltes

 

 

 

Nestor podał torbę z lekarskimi przyrządami i maściami Ephaltesowi, po czym stanął przed królem i z poważną miną zaczął stanowczo:

 

-Przykro mi panie, to nie jest zwykła choroba. Jestem niemal pewien, że to trucizna. – W całej sali rozległ się szmer, mimo iż poza medykami i pacjentem było tu raptem kilka osób.

 

-Trucizna… – król powiedział to jakby do siebie – czy próbujesz mi powiedzieć, że umrę?

 

-Nie pozwolę na to panie. Ktokolwiek spowodował waszą chorobę, nie zrobił tego zbyt umiejętnie. – przerwał na moment i rozejrzał się po sali. Król machnął ręką, w komnacie pozostał tylko jego osobisty lokaj. – Nie będę kłamał. Będzie paskudnie i potrwa jakiś czas. Obawiam się, że przez najbliższe tygodnie, nie będziesz w stanie panie wykonywać swoich zwyczajowych królewskich powinności. Myślę, że o to właśnie mogło chodzić zamachowcowi. Nie jestem pewien, czy chciał sprowadzić śmierć.

 

-Dlatego właśnie nie zamierzam postępować jak tchórzliwa niewiasta i dać się zastąpić przez jakiegoś niekompetentnego regenta! Odrobina bólu mnie nie powstrzyma.

 

-To dopiero początek, ból będzie znacznie większy i na bólu się nie skończy. Niedługo pojawią się fizyczne zmiany, wielu będzie podejrzewać trąd.

 

-Co? Trąd? Przecież ja nie mogłem zachorować na trąd, to absurdalne, nikt w to nie uwierzy. – król rozpogodził się

 

-Obawiam się, że uwierzą, do tego dojdzie na tyle poważny ból, że może uniemożliwić podejmowanie racjonalnych decyzji. Mówiąc w skrócie, nie będziesz mógł ufać swojemu umysłowi, a ludzie będą się bać z tobą rozmawiać panie.

 

-Nestorze… – Ephaltes chciał najwyraźniej wtrącić swoje trzy słowa.

 

-Daj spokój – zwrócił się Nestor do swojego ucznia, po czym ponownie przemówił do króla – musimy się przede wszystkim skupić na przetrwaniu króla i królestwa. Nie leczona, ta choroba, może sprowadzić jeszcze większe nieszczęście.

 

-Nestorze… – Ephaltes nie dawał za wygraną.

 

-Powiedziałem. Daj spokój. Panie myślę, że najrozsądniej będzie ogłosić jakieś wakacje. Nikt nie nabierze podejrzeń a za miesiąc nikt się nie pozna, że byłeś chory.

 

Król wydawał się skołowany, wojna z elfami była priorytetem. Czyżby ktoś próbował przeciwdziałać atakowi? „Wszystko się zbiega z pojawieniem tego maga, ostatnie na co mogę sobie pozwolić to usunąć się teraz w cień”

 

-Co chciałeś powiedzieć chłopcze? – Anacleto skierował swój wzrok na Ephaltesa. Nie wiedział wówczas, że pytał o zdanie osobę, która stanowiła jednocześnie największe zagrożenie dla jego przyszłości.

 

-Panie pozwól sobie wyjaśnić, mój przyjaciel chce dobrze ale ryzyko jest zbyt wielkie. Życie naszego jaśnie panującego władcy jest znacznie ważniejsze niż kilkutygodniowy zastój w polityce. – Nestor odpowiedział za Ephaltesa

 

 

 

-Jesteście pewni, że Anacleto jest tak potężny, jak uważaliście? Dał się podejść jak niemowlę – Ephaltes nie krył zadowolenia

 

-Nie lekceważ go. Gdy wprowadzaliśmy Setha w jego pobliże, został do króla zaproszony i opóźnił przybycie o kilka dni. Uśpiliśmy czujność Anacleto tak bardzo jak to było możliwe, a i tak skończyło się jak się skończyło. – Nestor wyciągnął zioła z torby i ułożył je na żelaznej kracie nad ogniskiem.

 

 

 

-To zupełnie nierozważne, panie. Lud przyzwyczaił się już do załatwiania wszystkiego między sobą. Przecież teraz wielu z bardziej rozgarniętych ludzi zacznie coś podejrzewać. – Dworzanin powiedział stanowczo ale ukłonił się z szacunkiem.

 

-Czy ja ci wyglądam na prostaka!? – Król wstał ze swojego fotela – Czy ty chcesz uczyć mnie jak postępować z ludem? Chyba powiedziałem wyraźnie! Chcę dzisiaj od dwunastej rozstrzygać miejskie spory i nie waż się więcej mnie pouczać, bo nie zawsze jestem w nastroju do żartów! – Po czym zwrócił się do Ephaltesa – Tutaj

 

Ephaltes wtarł maść w rękę króla.

 

 

 

-Czyli nie chcesz wychowywać dziecka? Zupełnie nie rozumiem, przecież nie masz, żony, jesteś już nie pierwszej młodości i urodził ci się syn, na co więcej chcesz czekać? – Anacleto mówił dosyć powoli, podczas gdy Ephaltes nieprzerwanie wcierał maść w widoczne części jego ciała.

 

-Panie, ja chcę syna, przecie cały mój majątek muszę komuś zostawić a przecież nie zostawię mojemu sparszywiałemu bratu, co to przegrał w karty ostatnio swoją kobietę. Ale jakże to tak, żona bez posagu? Przecie ludziska na ulicy będom mnie palcami pokazywać, żem oferma, co to nawet nie wie czy syn z jego lędźwi i kobieta nim rządzi. – powiedział oskarżony pewien swojej racji i retoryki

 

-Toć przecież trzy morgi ziemi oddaję, to posag jak złoto, a on dalej swoje.

 

-Ale nie swoją ziemię mi chcesz dać, to co ja wiem, czy cokolwiek dostanę?

 

-To dajesz ten posag chłopie, czy nie? Oszaleć można. – Anacleto nie krył znudzenia

 

-No daję, tylko nie teraz. Tatko mój już jedną nogą w grobie leży, to jak już wreszcie skona, to ziemia moja będzie. Biedny tatko – dodał, by wzbudzić litość monarchy.

 

-A ty po prostu porzucisz swojego syna?

 

-Nie panie, ja po prostu poczekać chcę. Bo nie wiem czy ziemia moją będzie, czy może ten tatko się rozmyśli i na brata jakiego przepisze. A śluby można i za rok zrobić, jak już pomrą ci co pomrzeć mają.

 

-A gdzie te śluby z miłości ja się pytam? Czy wy wszyscy tylko o majątkach już dzisiaj myślicie? – Król wskazał Ephaltesowi kolejne miejsce

 

-No my się z Ludmiłą kochamy bardzo. Po prostu jak należy trzeba załatwić, żeby ziemia moja była albo inszy jakiś posag.

 

 

 

-Jeszcze ktoś tam czeka? – Anacleto z niesmakiem spojrzał na swojego lokaja

 

-O panie, całe miasto się chyba dzisiaj zeszło.

 

-To wywalcie mi to towarzystwo z pałacu na zbity pysk, bo jak mi kolejny kmiot zacznie opowiadać o swoim kulawym ośle, to będę wtrącał do lochu. Nie do wiary, że moi poprzednicy słuchali tego absurdu.

 

Ephaltes nie potrafił się nie zgodzić z decyzją króla

 

-Długo jeszcze medyk będzie przyrządzał ten swój lek? Bo muszę przejechać konno przez rynek zanim te kmioty uwierzą w moją niemoc.

 

-To musi potrwać panie – Ephaltes zaczął z zadowoleniem w głosie, które bał się mogło zostać zauważone – kilka dni jak nie więcej. Nie jest możliwe przechowywanie tego leku, musi być idealnie świeży.

 

-Do czego to doszło, żebym musiał płacić za lata dobrobytu zmaganiem się z trucizną. Zapracowałem na wszystko przez lata, a ciągle pojawia się za to jakaś narastająca cena.

 

 

VII

 

-Szybko Nestorze, ona po prostu nie może umrzeć! – Nataniel miotał się poddenerwowany.

Nestor opatrzył ranę i wyraźnie wykonywał już trzeci raz to samo zaklęcie. Lobster wyglądała na martwą. Niezwykle blada i prawie nieruchoma leżała na stole między Nestorem, a Natanielem. Ephaltes przybiegł trzymając w rękach miskę wypełnioną czerwoną cieczą.

-Mam! Ale to już ostatnia, Laura jest już zbyt osłabiona.

-Wiele więcej nie zrobię. Musimy czekać. – Nestor wlał pacjentce przez lejek zawartość miski. – A teraz może mi łaskawie wytłumaczysz kto to w ogóle jest?

-Przecież wiesz, nie rób ze mnie debila – Nat usiadł na stołku i patrzył, jak ciało dziewczyny ponownie nabiera kolorów.

-Że to ten twój agent, pewnie, że wiem. Ale chyba należą mi się jakieś słowa wyjaśnienia?

-I może mi również? – Angus wszedł do pokoju wycierając sztylet w jakiś gałgan, który następnie odrzucił w kąt. – Od kiedy to cała nasza potężna Wielka Rada opiekuje się jakąś niewiastą niewiadomego pochodzenia? I po co? Przecież nie sądzisz chyba, że pozwolimy jej stąd żywej odejść?

-A czy ja chcę aby ona gdzieś odchodziła? – Nataniel delikatnie uderzył kilkakrotnie Lobster w policzek, po czym usiadł niezadowolony z efektu – Po prostu musi mi opowiedzieć co się stało. Gra jest zbyt rozwinięta aby teraz pozwolić sobie na niewiedzę.

-To skoro jesteśmy w zaawansowanym stadium, to po kiego grzyba ten młokos siedzi tu, a nie przy królu, jak mu kazano?

-Anacleto śpi i sądzi, że ja śpię również, to wszystko. Przecież również muszę wiedzieć co się dzieje.

-Ephaltes ma siostrę – dźwięk urósł od strony zamkniętych drzwi, po czym Laura weszła naturalnym dla siebie krokiem – którą chce odzyskać, a dziewczyna ma informacje, które mogą nam pomóc.

Nikt nawet nie zdziwił się, że Laura wygląda jakby po prostu wstała z łóżka po spokojnej nocy. Jej ciało, było bardzo niezwykłe i magowie już do różnych zaskakujących jego aspektów przywykli. Tylko Ephaltes zdziwił się ilością jej energii, po utracie ponad połowy swojej własnej krwi.

-Czy wyście całkiem powariowali! – Angus wyglądał na oszołomionego – Dwadzieścia lat siedzimy jak myszy pod miotłą, a teraz nagle ratujemy siostrę człowieka o którym niewiele wiemy? Wybacz Ephaltesie, może i jesteś jednym z nas ale to wcale nie sprawia, że możemy ci zaufać.

-Och zamknij się Angus! – Nataniel jak zwykle nie zwrócił uwagi na jego humory.

-Jak umierała moja matka, to jedyne co miałeś mi do powiedzenia, to „Spotkanie z nią byłoby zbyt niebezpieczne”, a teraz pojawił się nowy mag, który może przeprowadzić rytuał i będziemy wokół niego skakać jakby był niemalże bogiem? To nie jest Seth i nigdy nim nie będzie!

-Natanielu… – Nestor zaczął spokojnie, gdy zobaczył, że Nat układa jakieś słowa

-Nie! – Nataniel spojrzał wymownie na Nestora, a następnie na Angusa – Ja rozumiem stres w jakim żyjesz ale jak nie przestaniesz ciągle traktować nas jak swoich wrogów, to bogowie mi świadkami, utopię cie w twoim własnym szaleństwie! Nikt tu nie dba o tą pieprzoną dziewczynę ani tym bardziej o nic nieznaczącą siostrę ale Bors jest realnym zagrożeniem, czy nikt poza mną tego nie widzi? Oficjalne poszukiwania odbiją nam się płonącym stosem jeśli nie znajdziemy go pierwsi! Ktoś tę dziewczynę tak urządził i może wreszcie przejrzycie na oczy, że jeśli to był on, to wszystkie nasze ostatnie działania prowadzą do naszej zguby!

-Niekoniecznie – Laura usiadła przy Lobster i przejechała dłonią po jej nagim rannym ciele – Nie wiemy czego chce Bors i jeśli zabijemy Anacleto zanim poszukiwania zakończą się sukcesem, Bors nie będzie już stanowił żadnego zagrożenia.

-Ale chyba nie planujesz zakończyć szukania – Ephaltes ze strachem spojrzał na Laurę – Znaczy Bors ciągle jest zagrożeniem – bo jednak Ephaltes dbał o swoją siostrę bez względu na to co twierdził Nataniel.

 

-Że kto? O co ty mnie pytasz? Od kiedy to zwykły strażnik przepytuje króla?

-Panie musisz zrozumieć, że zgodnie z zeznaniami, które udało nam się usłyszeć Bors i Seth znali się i mieli jakies wspólne plany. Myślę, że Bors może być jego uczniem.

-I czego niby ode mnie spodziewasz się dowiedzieć? Nigdy nie spotkałem nikogo takiego. Chyba nie musze udowadniać, że nie mam nic wspólnego z żadnym z tych plugawicieli i chyba nie muszę okazywac mocniejszych dowodów.

-Panie, ja po prostu próbuję zrozumieć metody, ktorymi Bors mógłby się posługiwać

Anacleto nie czekał na dalszy ciąg. Powiedział szybko:

-Nigdy nie było wokół mnie żadnych zamachów, więc nie możliwe aby jakikolwiek mag mógł znaleźć się w moje pobliże. – Zasyczał głośniej niż sądził – Ursusie tutaj!

 

Ephaltes po raz kolejny patrzył przez okno swojej komnaty. Dostał pokój naprzeciwko królewskiego pokoju. Zazwyczaj nie dawano nikomu z dworu pokoju w tak bliskiej odległości od komnaty króla i nie zdarzało się wcześniej aby jakikolwiek pokój dostał człowiek z ludu. Z drugiej jednak strony truciciele również nie byli najliczniejszą z grup społecznych, więc pojawienie się jednego z nich najwyraźniej zmienia nieco realia. „Co teraz?” Zapytał sam siebie. Udało mu się zostać jednym z najważniejszych ludzi w pobliżu króla, czyli osobą, która utrzymuje go w wizualnej normalności, podczas gdy Nestor przygotowuje z pozoru niebezpieczny dla królewskiego życia lek. Tyle, że liczył iż to mu da jakąś okazję do odkrycia czegoś istotnego. Minęło kilka dni, podczas których Anacleto udowadniał ludziom iż dalej jest w pełni sił. Jednak ani nie udało się Ephaltesowi dowiedzieć nic na temat zbliżającej się wojny, ani tym bardziej na temat magicznych umiejętności monarchy. Jakby tego było mało półmartwa Lobster nie wypowiedziała jeszcze nawet jednego słowa, więc Eilin była całkiem poza zasięgiem. „To mnie przerasta”, pomyślał, dlatego postanowił na początek zając się tym, co wydawało mu się łatwiejsze. Spróbował po raz kolejny teleportacji, której niezbyt chętnie usiłował nauczyć go Angus, jednak i tym razem nic z tego nie wyszło. „Nie spodziewam się, że w ogóle się tego nauczysz, z naszej piątki tylko ja jak na razie opanowałem tę sztukę, jednak to zaklęcie jest związane z żywiołem powietrza, więc kto wie, może coś ci się uda.” Ephaltes usiadł na swoim łóżku, przymknął oczy. „To tylko kwestia koncentracji i mogę się zjawić w domu Laury w mgnieniu oka.” Pozwolił swoim myślom płynąć swobodnie, nie skupiał się na żadnej z nich, tak jak uczył go Kreon, gdy po raz pierwszy Ephaltes próbował poruszać przedmiotami.

-To beznadziejne – powiedział na głos i po chwili poczuł pierwszą kroplę na swoim czole, a potem kolejną i kolejną. Otworzył oczy. Siedział na trawie poza murami miasta ubrany co najmniej nieodpowiednio aby przekonać ewentualnych strażników o potrzebie zaczerpnięcia świeżego powietrza. Zwłaszcza w czasie deszczu. Jednak był znacznie bliżej miejsca, w którym chciał się znaleźć niż jeszcze chwilę temu. Ruszył więc w kierunku najmagiczniejszego miejsca, które znał.

 

-A co ty tu robisz? – Zdziwiła się Laura na widok gościa – A gdzie Nataniel?

-Pojęcia nie mam, nie widziałem go od kilku godzin. Może jeszcze pracuje. – po czym sięgnął ręką po ubrania, które Laura przywołała z sąsiedniego pokoju. – Anacleto nie powiedział nic o Seth’cie. Twierdzi, że żaden mag nigdy nie znalazłby się w jego pobliżu – uśmiechnął się ale jakoś tak bez humoru. – A ja mam za sobą pierwszą udaną próbę pojawienia się w innym miejscu. Oczywiście biorąc pod uwagę efekt, boję się teraz wrócić tą samą metodą. Mógłbym pojawić się równie dobrze w komnatach króla, co pewnie uznałby za podejrzane. Obudziła się? – Zapytał o Lobster

-Nie – Laura nie zareagowała na złe wieści żadnym widocznym sposobem.

Ephaltes zszedł do celi w której jak poprzednio umieszczono Lobster, tym razem jednak znajdowało się tam dosyć wygodne łóżko.

-Goi się niesamowicie szybko – powiedział sam do siebie. Nie było już prawie śladu ani po pękniętej w kilku miejscach czaszce, a rany kłute pozostawiły po sobie tylko blizny. – Nestor jest geniuszem.

Ale Lobster nadal leżała nieprzytomna.

-Coś wymyśliłem – powiedział do Laury, która stanęła koło niego. – Przypomniałem sobie historyjkę o potworze, ożywionym poprzez uderzenie pioruna.

-To bajki ale faktycznie być może elektryczne porażenie, niekoniecznie zbyt silne mogłoby pomóc.

-Porażenie jakie? – Ephaltes słyszał tamto słowo po raz pierwszy – Mogę przywołać piorun. Jest deszcz, więc czemu nie mógłby zmienić się w burzę?

-Wybór miejsca uderzenia to jedno ale kontrolowanie siły z jaką miałby uderzyć w tą dziewczynę, to już zupełnie inna sprawa. Prawdopodobnie zrobiłbyś tylko dziurę w jej głowie. Były kiedyś sposoby na magazynowanie energii elektrycznej ale to już dawno zapomniana wiedza.

 

-Więc mamy po prostu czekać? Nie mamy czasu.

 

-Obudzi się, odrobinę cierpliwości. Zresztą chyba już wraca do zdrowia. Pojawiły się już pierwsze myśli i obrazy, które jestem w stanie odczytać.

 

-Więc możesz stwierdzić co się jej stało? – Ephaltes dostrzegł nutę nadziei

 

-Nie, ale mogę stwierdzić wokół czyjej osoby krąży jej resztka świadomości. Wiedziałam, że musi być coś takiego, już wcześniej nie mogłam tego wyczytać z jej głowy. Cóż uczucia wyższe czasem są dla mnie nieczytelne odkąd… – spojrzała na swoją rękę, która wyglądała normalnie, jednak poruszała się tak jakby fragmenty podróży dłoni odbywały się poza materią.

 

 

 

-Ursusie, wyglądasz na zmęczonego, czyżby nużyło cię przebywanie ze mną? -Anacleto zapytał jadowicie, spodziewając się wzbudzić strach swojego młodego medyka.

 

-Ależ skąd panie, po prostu śpię bardzo ciężko, odkąd wiem, że mojemu królowi i królestwu zagraża niebezpieczeństwo.

 

-Ha! – Anacleto zaśmiał się niemal naturalnie – Kłamiesz mój drogi ale kłamiesz wyśmienicie. Tyle, że sam jesteś sobie winien, to ty podsunąłeś pomysł z tą maścią.

 

-Panie, ta maść jest tylko półśrodkiem, zatrzymywanie choroby w miejscu, może doprowadzić do znacznie poważniejszych powikłań, niż naturalne leczenie. Dlatego jestem zaniepokojony, że opieką zajmuje się tak niewykwalifikowana osoba jak ja. – Anacleto spojrzał zdziwiony na Ephaltesa

 

-Jest w tobie coś dziwnego. Niby jesteś tylko pomocnikiem nadwornego lekarza, osobą z ludu, a przemawiasz ważąc słowa i używasz wyrazów, których teoretycznie nie powinieneś nawet znać.

 

-Nestor jest wyśmienitym nauczycielem.

 

-Zapewne, o jeszcze tutaj – król wskazał palcem na fragment swojego brzucha, który akurat obserwował. Ephaltes posłusznie wtarł maść. I wtedy to dostrzegł. Dziwny symbol jakby wypalony na pachwinie. Udał, że go nie widzi ale uczył się go na pamięć.

 

 

 

-Nie nigdy czegoś takiego nie widziałem. Naprawdę bardzo ciekawe. A co na to Nestor? – Nataniel jeszcze raz spojrzał na rysunek

 

-Też nic. Ale to nie może być bez znaczenia. W końcu zawsze ktoś mógł to dostrzec, jeśli to nie byłoby ważne, z pewnością nie ryzykowałby niewygodnych pytań.

 

-Mało kto jest w stanie powiązać symbole z jakąkolwiek magią. Nawet sami magowie ich zazwyczaj nie używają i wielu o nich nigdy nie wiedziało. Anacleto chyba po prostu nie spodziewał się, że w jego pobliże mógł pojawić się ktokolwiek, kto byłby w stanie to skojarzyć. A już zwłaszcza, że widok królewskiej pachwiny nie należy do codzienności ogromnej większości dworzan. No i słyszałem, że udał ci się pierwszy skok teleportacyjny, gratuluję, ja nigdy tego nie dokonałem. – w głosie Nataniela nie było nawet nuty zazdrości.

 

-Prawie udał, wylądowałem nie tu gdzie chciałem. Muszę to poćwiczyć, w każdym razie Angus pewnie będzie niezadowolony.

 

-Jak go znam, to przerazi go myśl, że ktoś poza nim mógł posiąść fragment jego wiedzy. Ale będzie bardzo zadowolony, że twoja próba nie powiodła się idealnie jak chciałeś – dodał z uśmiechem – Może Laura będzie wiedzieć coś więcej, trzeba jej to pokazać. – i wlepił swój wzrok z powrotem w pergamin.

 

 

 

Tym razem nie padało, co sprawiło, że Ephaltes nie musiał się przebierać po kolejnym pojawieniu się w progu. Drzwi otworzyły się same, nikt nie wyszedł mu na powitanie. Przeszedł prosto do niewidzialnego zejścia do piwnicy i usłyszał głos Lobster, która ciągnęła swoją opowieść.

 

-Nie wiem skąd to wiedział. Jak tylko się zorientował, że chcę iść, dopadł do mnie z kamieniem. Nie wiem, czemu rozwalił mi głowę, skoro potem i tak wyciągnął sztylet, może po kilku uderzeniach uznał, że sztylet wydaje się mniej brutalny?

 

-A Eilin? Co z moją siostrą? – Ephaltes przeszedł przez kratę. Nataniel i Laura odwrócili się powoli, natomiast Lobster wlepiła w niego swoje załzawione oczy.

 

-Nie widziałam jej – zaszlochała – powiedział tylko, że w pewnym momencie stała się ciężarem.

 

Ephaltes stanął bez ruchu słysząc jedynie swoje własne tętno. „Czy to możliwe?”

 

-Nie! – odpowiedział sobie – Nie zabiłby jej! Przecież widział, co zrobiłem poprzedniemu, którego przyłapałem, że zrobił jej krzywdę.

 

-Musisz dopuścić do siebie myśl, że Bors zna agresję i przemoc znacznie lepiej niż ty. Być może się jej już nie obawia. – Nataniel powiedział z tonem znawcy. – Największym problemem jest, że dalej nie wiemy gdzie przebywa. Lobster jest dla niego martwa, więc nic więcej się dla nas nie dowie.

 

-Chyba, że naprawdę myśli, iż ją zabił, wtedy mógł zignorować informacje, które jej przekazał.

 

-Nie powiedział jej zbyt wiele – Laura zabrała głos

 

-Gdzie się spotkaliście?

 

-Dostałam wiadomość od jakiegoś chłopca, że… -zaczęła opowiadać jeszcze raz tę samą historię

 

-w niebezpiecznym zaułku – Nataniel nie planował słuchać wszystkiego jeszcze raz.

 

-To może chociaż wiemy z której strony przyszedł?

 

-Tak, tak ale to zdecydowanie za mało. Jutro za dnia zbadam to miejsce, może coś zostawił. W końcu z jakiegoś powodu podrzucił jej ciało poza miasto.

 

-Co teraz ze mną zrobicie? – Lobster wyszukała palcami przez ubranie bliznę, którą zawdzięczała Ephaltesowi.

 

 

 

-Ten symbol dawniej używany był do komunikacji. Tworzono tunele przepływu energii, dzięki czemu można było wysyłać na odległość wiadomości, a nawet wspólnie koncentrować się przy rzucaniu silniejszego zaklęcia. To bardzo potężna magia. Oczywiście nie wystarczy zwykły rysunek. – Laura odłożyła pergamin. – To musi oznaczać, że Anacleto jest w stałym kontakcie z kimś. Być może jest jeszcze jeden z potężnych magów, o którym nic nie wiemy. Jednak ten symbol nie jest doskonały. Znak pojawia się tylko w momencie faktycznego połączenia dwóch umysłów. Potem znika, staje się niewidoczny. Mało tego jeśli nie był rozżarzony, albo chociaż zaczerwieniony, to oznacza, że komunikuje się z kimś, kto znajduje się blisko. Prawdopodobnie w pałacu albo okolicy. Znamy tylko sześciu magów poza Anacleto i myślę, że możemy wykluczyć Kreona i Ephaltesa. Obaj jesteście zbyt słabi, aby chociażby utrzymać ten sygnał. Nataniel nie byłby w stanie ukryć przede mną takiego znamienia. Na jego ciele znalazłabym wszystko bez względu na to czy to widoczne czy nie. – uśmiechnęła się i nieco dziwnie wyglądał uśmiech na jej twarzy. A Ephaltes zrozumiał ten uśmiech. Nataniel odwrócił wzrok, który teraz skierowany był na ścianę.

 

-Możesz wykluczyć również siebie? Byłoby zdecydowanie prościej otwarcie rozmawiać.

 

-Tak, chyba tak. Jestem oczywiście wystarczająco silna magicznie aby Anacleto mógł skorzystać na mojej magii i wystarczająco znam się na rzeczy aby utrzymać, a nawet stworzyć taki komunikacyjny tunel. Tyle, że do tego potrzeba ciała. A moje aktualne ciało nie jest do końca prawdziwe.

 

-Czyli zostaje Nestor i Angus – Nataniel posmutniał – znam ich bardzo dobrze. Nie łatwo w to uwierzyć.

 

-Czekajcie, chwila, zapominacie o czymś – Ephaltes postanowił stanąć w obronie magów, których tak naprawdę praktycznie nie znał – przecież, gdyby jeden z nich kontaktował się z Anacleto, czy ktokolwiek z nas jeszcze by żył? To absurd.

 

-Nie możemy wykluczyć, że jesteśmy tylko pionkami w planie, który nie został ułożony przez nas. Może jesteśmy potrzebni nawet królowi, a może w ten sposób zawsze wie ilu nas jest i co robimy. Gdyby nas zabił, jak wyszukiwałby kolejnych magów, którzy pojawialiby się raz na jakiś czas? Jak by ich kontrolował? – Nataniel głośno myślał.

 

-Ale czy wówczas pozwoliłby mi zobaczyć ten symbol? Co więc robimy? Będziemy śledzić naszych przyjaciół? Przesłuchiwać ich?

 

-Do stworzenia rady wystarczy trzech magów. – Laura oczywiście nie zdradziła żadnej emocji, gdy to wypowiadała. – Wystarczy, że po stronie pozytywnej, jak i negatywnej będzie ich odpowiednia ilość.

 

-Chyba nie sugerujesz, żebyśmy ich zabili?

 

-Nie, oczywiście, że nie – odpowiedziała niezbyt przekonująco.

 

 

 

-Co ty wyprawiasz? Gdzie nas wieziesz? – Angus wyglądał na co najmniej zaniepokojonego, co jednak nie było dla niego niczym dziwnym.

 

-Uwierz mi, że tak będzie zdecydowanie lepiej niż ten drugi plan na sprawdzenie pewnej teorii.

 

-Angusie, chyba jesteśmy o coś podejrzani – powiedział Nestor jednak sprawiał wrażenie setnie ubawionego. – Od kiedy to sobie nie ufamy?

 

-Nie zamierzam brać udziału w tej farsie – Angus postanowił teleportować się z powrotem do domu, jednak Nestor wyczuł jego intencje i go powstrzymał

 

-Nie bądź głupi. Ktoś mógłby to zobaczyć. Jestem pewien, że Nataniel wszystko nam powie, gdy dojedziemy na miejsce, nie musimy się niczego obawiać, prawda?

 

-Prawda – Nataniel uderzył jednego z koni batem.

 

 

 

-Panie, jest południe, czas na zabieg – Ephaltes przypomniał królowi, być może zbyt gorliwie

 

-Tak, tak – Anacleto mruknął pod nosem – Panowie, wiecie z grubsza co robić. Za tydzień potrzebuję dwa razy tyle wojsk i to przy wschodniej granicy. Wojnę wygrywa się nie tylko siłą. Musimy ich najpierw porządnie przestraszyć, a kto wie, może wśród elfów jest tyle samo zdrajców co i u nas. – Po czym wstał i udał się wraz z Ephaltesem do komnaty obok.

 

-Coś cię trapi Ursusie? Wiem, że jesteś bystry i wyraźnie coś chcesz powiedzieć. Więc powiedz swojemu królowi co masz na wątrobie. – Lokaj, który wszedł jak cień rozpoczął rozbieranie Anacleto

 

-Chodzi o tę wojnę, panie. Czemu właściwie musi do niej dojść? Przecież królestwo ma się dobrze i będzie miało się dobrze, gdy wyzdrowieje jego władca.

 

-Och chłopcze, próbujesz widzę zrozumieć sprawy, które jednak mogą cię przerastać. Wystarczy, że będziesz wiedział iż obowiązkiem króla jest dbać o bezpieczeństwo królestwa, a elfy stały się ostatnio poważnym zagrożeniem.

 

Lokaj błyskawicznie oddalił się na kilka metrów, zdziwiony iż Anacleto w ogóle rozmawia z kimś ze służby i jeszcze bardziej zdziwiony, że toleruje taką otwartość.

 

-Jesteś doprawdy pełen niespodzianek. Uczeń medyka ale zainteresowany polityką. Chyba marnujesz się w swoim zawodzie. Być może warto pomyśleć o twojej edukacji? Co? – Uśmiechnął się król i położył.

 

Ephaltes wcierał kolejny już raz maść w miejsca, na których pojawiać się zaczęły poważne bąble. Obserwował przy tym uważnie symbol, który poprzednio wzbudził jego zainteresowanie

 

-Nie widziałem dzisiaj Nestora, a przecież codziennie sprawdza, czy ciągle żyję. Mam nadzieję, że jest już znacznie bliżej rozwiązania, bo to stało się już bardzo bolesne i staje się coraz bardziej poniżające. – Anacleto położył się teraz na brzuchu.

 

 

 

-Idzie ci coraz lepiej – Laura otworzyła drzwi. – Ale pamiętaj, że teleportacja, to jednak niebezpieczna sprawa. Nigdy nie podróżuj jeśli masz problemy aby się skupić.

 

Lobster podała do stołu jakąś breję, która zdaje się miała być kolacją. Ephaltes spojrzał na ten posiłek i wcale nie ucieszył się na jego widok.

 

-Nie oceniaj po wyglądzie, smakuje lepiej niż wygląda. – Lobster zniknęła, a Laura podjęła własny wątek.

 

-To miłe widzieć kogoś żywego za dnia, cieszę się, że jednak jej nie zabijaliśmy.

 

-Mówiłem ci, że nie ucieknie, to w gruncie rzeczy dobra dziewczyna, po prostu życie zawsze uczy nas przetrwania, każdego w innych warunkach. Miała to nieszczęście, że nauczyła się dbać tylko o siebie. Nataniel jeszcze nie wrócił?

 

-Nie, mają tu przyjechać wszyscy trzej. I co widziałeś?

 

-To nie oni, obserwowałem cały czas, znamię nie zmieniło koloru, ktokolwiek to jest, musi być blisko. Wygląda na to, że mamy do czynienia z ósmym magiem.

 

 

 

-To niemożliwe, sprawdzam każdego, kto się pojawia na polecenie króla. Gdyby w pałacu regularnie pojawiał się mag, wiedziałbym o tym. Chyba, że mieszka w lochu ale to byłoby bez sensu.

 

-Jest jeszcze jedna możliwość – Nestor skończył jeść – ktokolwiek to jest, może być w pałacu dłużej niż my.

 

-I gdzie niby się schował? – Angus nie wybaczył jeszcze przyjaciołom tej podejrzliwości wobec jego osoby – w szafie? Przecież Nataniel wszystkich sprawdził.

 

-Może jest gdzieś ukryty pokój, taki jak piwnica tutaj? – Lobster, do tej pory całkiem pomijana w rozmowie, wyjątkowo postanowiła się wypowiedzieć.

 

-No, no, Natanielu, twój uroczy agent ma chyba łeb na karku. – Nestor zarechotał lekko, a Ephaltes spojrzał na dziewczynę i patrzył nieco za długo. Lobster spojrzała również na niego.

 

 

 

-Czy słyszałeś jakieś wieści na temat tego zbiegłego maga? – Ephaltes również podniósł wzrok, na dźwięk słów Anacleto.

 

-Nie, panie. Myślę, że może śledztwem zajmuje się nieodpowiednia osoba, w końcu wykrycie takiego zagrożenia powinno być priorytetem. – Nataniel ukłonił się, co wyglądało nieco komicznie.

 

-Tak, wiem, że chciałbyś się jeszcze raz wykazać na starość ale i bez tego cieszysz się moim szacunkiem, więc daruj sobie.

 

-Za pozwoleniem, panie, chciałbym przeszukać pałac.

 

-Co takiego? – Anacleto wyglądał na rozbawionego – A co konkretnie spodziewasz się znaleźć? Maga ukrywającego się w mojej szafie?

 

-Myślę, że ktokolwiek był w stanie otruć króla, mógł zostawić jakieś pułapki, o których nie wiemy.

 

-No to szukaj, szukaj. W końcu od tego tu jesteś. Nie rozumiem tylko czemu w ogóle mi zawracasz tym głowę.

 

-Chciałbym sprawdzić dokładnie również królewskie komnaty.

 

-Wykluczone! Na zbyt wiele sobie ostatnio pozwalasz. Najpierw jakieś brednie z magiem sprzed lat, a teraz to! Szukaj sobie czego chcesz i gdzie chcesz ale moje pokoje sprawdzę sobie sam, jeśli zajdzie taka potrzeba.

 

„No to chyba już wiemy, gdzie należy szukać” – uśmiechnął się Ephaltes.

 

 

 

-Żadnych wieści, przeszukałem wszystko w tamtej okolicy, nie było śladu Borsa.

 

-Załóżmy, że odnalazł Lobster, bo szukał kogoś, komu będzie mógł zaufać, kto pomoże mu w ucieczce lub pomoże wykonać plan. Zorientował się, że ona już nie stanie szczerze po jego stronie. Więc nasuwają się dwa pytania. – Nestor zrobił pauzę. – Skąd wiedział i jak ją odnalazł?

 

-Właśnie – Ephaltes wtrącił się – Być może obserwuje konkretną okolicę. Gdyby zobaczył mnie, tam gdzie dostrzegł ją, czy nie wyszedłby z ukrycia?

 

-To zbyt ryzykowne, nie zakładaj, że działa sam. Nie mamy na to najmniejszych dowodów. Może wcale nie szukał pomocy Lobster, tylko zwabił ją, by zabić?

 

-Czyli równie dobrze, mógł ją zobaczyć jak rozmawia z tobą Natanielu. Co z kolei oznacza, że może obserwować twój dom. To wszystko urosło do zbyt dużych rozmiarów. Musimy działać albo uciekać.

 

-Chyba czas, aby Anacleto wyzdrowiał i zaprezentował się swojemu ludowi publicznie. Musimy przeszukać jego komnaty.

 

 

 

-Rytuał to tylko kolejny z symboli. Nie ma żadnych konkretnych czynności, które trzeba wykonać ani słów do wypowiedzenia. Jak wszystko w świecie magii, tak i to działa na zasadzie skojarzeń i działania naszej podświadomości.

 

-Czyli właściwie mam zrobić co tylko chcę, tylko wmówić sobie, że to mój rytuał?

 

-Mniej więcej tak. – Nestor pokiwał głową. – Ale nie łatwo przekonać swoją własną głowę, żeby związała się z magią. Czasem potrzeba było więcej rytuałów aby dana osoba wreszcie połączyła się z magicznym strumieniem na dobre. No i potrzebna jest zgoda przywódcy Wielkiej Rady. Gdyby pierwsi magowie nigdy jej nie założyli, z pewnością kontrola magicznego strumienia działałaby zupełnie inaczej ale po raz kolejny mamy tu do czynienia z ponad setką magów, którzy swoją podświadomością podtrzymują porządek wymyślony stulecia temu. Dzisiaj jest nas tylko siódemka, może ósemka. Za kilka dni będzie nas znacząco mniej. Aby skierować twoją podświadomość na właściwy tor, będziesz musiał zrobić coś naprawdę doniosłego.

 

-Zabicie Anacleto nie będzie dobrym rytuałem? Czy nie jest doniosłe zastępowanie go na tym całym magicznym tronie?

 

-Nie, nie rozumiesz. Gdybyś przyjął to za rytuał, to byłby jeden z tych negatywnych. Czyli zrobiłbyś to dla własnych korzyści. Ty musisz zrobić coś wielkiego i przy tym posiadającego neutralny wydźwięk. Po pierwsze musisz sam być pewien, że nie robisz nic ani pozytywnego ani egoistycznego. Jeśli ty będziesz mieć wątpliwości, rytuał zwyczajnie się nie powiedzie. Po drugie, musisz przekonać o tym resztę magicznego świata. Tutaj oczywiście wątpliwości nie stanowią wielkiego problemu, gdyż znikają w chwili, gdy zostanie dostrzeżone twoje powodzenie. Ogólnie, jeśli jakiś mag zobaczy spodziewane efekty rytuału, to jego podświadomość uzna, że faktycznie – musiało się najwyraźniej udać.

 

-Laura twierdziła, że zdjęcie zaklęcia z królestwa powinno zadziałać.

 

-Tak, jeśli tylko sam uwierzysz w to, że robisz to aby przywrócić magii jej naturalny tor, a nie po to aby samemu odnieść jakieś korzyści. Nie możesz przy tym mieć w świadomości ani tego, że ten kraj może popaść w ruinę ani tego, że znacząco poprawi się sytuacja elfów. Żadnych dobrych lub złych intencji. Ale też musisz być głęboko zaangażowany. Tak więc nauka rytuału, to tak naprawdę odpowiednie programowanie własnego mózgu, bo tak działa nauka każdej magicznej sztuki.

 

 

 

-Panie, wygląda na to, że jesteśmy gotowi. Proszę to wypić. Ursus powstrzymywał maścią rozwój choroby, więc jeśli wszystko pójdzie dobrze, wyzdrowiejesz w ciągu kilku godzin.

 

-A jeśli nie? – Anacleto zapytał z powagą

 

-Jeśli nie, to będę cie leczył tak długo, aż wyzdrowiejesz, panie. Ale jeśli organizm będzie zbyt słaby… Powinniśmy zacząć leczenie od samego początku, ten lek nie jest zbyt bezpieczny.

 

-Nie przejmuj się, mój organizm jest silniejszy niż ciała, do których jesteś przyzwyczajony. I zahartowany w bólu. – Anacleto wypił zawartość małej fiolki.

 

-Pozwolisz panie, że będę teraz nad tobą osobiście czuwał, tak długo aż nie będziemy pewni iż niebezpieczeństwo minęło.

 

-Nie, ty wracaj do leczenia moich dworzan, chcę mieć Ursusa przy sobie. A gdy całkiem wyzdrowieję, to zapowiadam ci, że ten chłopak, nie będzie dłużej twoim uczniem. – Nestor spojrzał na swojego króla ze zdziwieniem

 

-Jak rozkażesz – Ale Nestor nie dokończył zdania, gdyż rozległo się pukanie do królewskiej sypialni.

 

-Czego? – król krzyknął, co jego lokaj najwyraźniej przyzwyczajony do takich zwrotów, otworzył drzwi. Do środka wszedł pałacowy strażnik i ukłonił się.

 

-Królu, schwytano tego odszczepieńca Borsa. Jest tu, w pałacu. Co mamy z nim zrobić?

 

-Co takiego? – Anacleto nagle spoważniał – Wszyscy wynocha. Ale już! Ty zostajesz – wskazał na żołnierza.

 

 

 

Nestor i Ephaltes nie dbali teraz o skrupulatne zachowywanie pozorów. Pobiegli prosto do Nataniela, a ten spojrzał na nich z takim samym strachem w oczach jak oni na niego.

 

-Więc to prawda? – Nestor nie czekał – Musimy uciekać, to już koniec. Chyba, że ktoś z nas poświęci się i zabije tego Borsa, zanim zacznie gadać.

 

-Nie gadaj głupot! Jedyne co zrobimy, to usuniemy Ephaltesa z pałacu. Król jest zdrowy, nawet nie zauważy jego nieobecności.

 

Ephaltes spojrzał wymownie na Nestora.

 

-Zauważy. Najwyraźniej dostrzegł we mnie coś na tyle interesującego, że chce mnie mieć przy sobie. Wydaje mi się, że chce mi zapewnić porządne wykształcenie, bo coś takiego wspomniał raz.

 

-Nie możesz tu być, gdy Bors może cię rozpoznać. Jak najszybciej wyjdź z pałacu i gdy będziesz w bezpiecznym miejscu teleportuj się prosto do mnie do domu. Musimy zachować pozory ale jeśli Bors wie coś więcej, to nie mogą u mnie zastać ani mojej siostry, ani Lobster. Mają uciekać!

 

Ephaltes nie czekał na to aby powtórzono mu to drugi raz ale w progu usłyszał głos Nestora.

 

-Ephaltesie… Lobster musi zginąć przy najmniejszym podejrzeniu, że zmienia stronę.

 

 

 

-Szybciej mała, wszystko, co wskazuje na pobyt więcej niż jednej osoby, musi stąd zniknąć! Wrzuć to tu – powiedziała do Ephaltesa.

 

Ephaltes zrzucił pierwszy worek z magicznie zamaskowanych schodów do piwnicy.

 

Dom był czysty po kilku minutach. Laura i Nataniel od lat byli przygotowani do ewentualnej natychmiastowej ucieczki, więc Laura nie posiadała zbyt wielu przedmiotów, a wszystko co mogłoby zostać skojarzone z magią, trzymali w piwnicy. Laura patrzyła na schody i mruknęła pod nosem kilka niezrozumiałych słów. Przejście zniknęło całkowicie.

 

-Dokąd pójdziemy? – Ephaltes po raz ostatni sprawdził, czy Laura jest idealnie zamaskowana. Bał się, że ktoś mógłby zobaczyć jej nienaturalny sposób poruszania się. – Musimy uciekać możliwie daleko od miasta.

 

-Nic z tego, idziemy prosto do miasta. Angus nas dzisiaj przyjmie do siebie, potem coś wymyślimy, a może nawet będziemy mogły wrócić do siebie. Nie wiemy przecież, czy Bors wie cokolwiek. Ale Angusa nie mógł śledzić, on podróżuje znacznie szybciej niż ktokolwiek z ludzi.

 

 

 

-Nic, absolutnie nic. Spodziewałem się, że Anacleto wyda nowe rozkazy. A może nawet każe aresztować kogoś z nas. Ale kazał sobie tylko wprowadzić Borsa do komnaty, nie zważając na krzyki dworzan o niebezpieczeństwie. A potem odprowadzili go do lochu. Od tej pory nic się nie wydarzyło. Myślę, że król zaczyna powoli składać wszystko do kupy. W każdym razie Ephaltes nie jest bezpieczny.

 

-Natanielu, ja muszę wrócić do pałacu, przecież wiesz. No i musimy porozmawiać z Borsem. Muszę wiedzieć co z Eilin.

 

-Nic z tego, jeśli ktokolwiek z nas się do niego zbliży, to tylko upewni króla o naszej tożsamości, jeśli już ma jakieś podejrzenia.

 

-Musimy działać. Dzisiaj. – Laura odezwała się nagle, chociaż nie wyglądała wcale jakby się przysłuchiwała rozmowie.

 

-Kompletnie ci odbiło – Angus przeraził się – Chcesz wejść lwu prosto do paszczy? My nic nie wiemy! Nie wiemy ile król się o nas dowiedział, nie wiemy jak rzucił zaklęcie na cały kraj, nie mamy pojęcia, jaką mocą dysponuje, ani z kim się bezustannie komunikuje. Jak ty chcesz działać? Ephaltes nie jest w stanie złamać Anacleto chociażby paznokcia.

 

-Laura może mieć rację Angusie. Nie wiemy co powiedział Bors ale jedno jest pewne, Anacleto zorientował się, że żaden z niego mag, bo przecież nie wysłałby go do lochu. I najprawdopodobniej zna opis czarownika, którego naprawdę poszukuje. Ile czasu mu zajmie zanim skojarzy datę pojawienia się Ursusa w pałacu? Już dostrzegł w Ephaltesie jakiś ukryty talent. Chwilę później zauważy, że Ephaltes mieszka u mnie i jest moim uczniem nie bez powodu. Automatycznie wyda się, że Nataniel nie sprawdził ani mnie, ani Ephaltesa, co przecież będzie oczywistym dowodem winy, skoro sprawdził wszystkich, którzy pracują w pałacu za wyjątkiem samego Anacleto.

 

-Pracowaliśmy na to całe 50 lat. Nie odejdziemy dzisiaj. Ja się nie boję o życie. Zginę za naszą sprawę jeśli będzie trzeba – Nataniel już po raz drugi w ciągu ostatniego czasu przemówił z taką pompą. Ephaltes wbrew sobie uznał, że po prostu słowa Laury są dla niego święte i znacznie ważniejsze niż jakiekolwiek działania na rzecz magii.

 

-Wszystko pięknie, świetnie, że chcecie walczyć. Chcecie i mojego życia? A bierzcie, proszę bardzo. Myślałem, że nie popełnimy drugi raz tego samego błędu. Seth też nie wiedział z czym się ma zmierzyć. I skończymy, jak on! – Angus teleportował się i po chwili wrócił

 

-Wasz dom jest ciągle czysty. Albo jeszcze o tobie nie wiedzą albo jeszcze nie dojechali.

 

-Więc wejdziemy w piątkę? – Nestor ożywił się. Ephaltes nie miał nawet pojęcia jak bardzo wyczekiwali na ten moment. Na rozwiązanie, bez względu na to jakie miałoby być.

 

-W szóstkę. – Angus jeszcze raz powiedział ostro do swoich towarzyszy. – Jeśli mamy walczyć, to nie będziemy ryzykować bez potrzeby. Więc albo ją zabijacie – wskazał na Lobster – albo dajcie jej broń i niech idzie razem z nami. Nie będę się zastanawiał przez cały ten czas, czy czasem w pałacu nie zjawią się posiłki, bo ta smarkula pozbiera żołnierzy po mieście.

 

-Nie możemy ryzykować. – Nestor przyznał rację przyjacielowi. – Dziewczyna musi zginąć. Przykro mi – zwrócił się do Lobster.

 

Laura nie wyrażała nic, jakby wiedziała co za chwilę się wydarzy.

 

-Nie ma mowy! – Ephaltes zupełnie nie rozumiał podejścia pozostałych magów.

 

-Nie jest w stanie nam pomóc. – Nataniel powiedział powoli. – Zginie i przez nią może zginąć ktoś z nas.

 

-Tak jest. Będzie dla nas tylko ciężarem – Angus powiedział swoje słowa szybko i ze złością, którą tłumił przez cały wieczór, dzięki czemu był tylko tak nieprzyjemny jak zazwyczaj.

 

-Nie będzie! – Ephaltes powiedział ostro, znacznie ostrzej niż Angus – To urodzona wojowniczka, idzie z nami. Niech nikt nie waży się jej tknąć. Chcecie mnie po swojej stronie – oto moja cena!

 

 

VIII

 

Plan wejścia do pałacu był właściwie prosty. Nataniel, Ephaltes i Nestor po prostu weszli do środka. Nataniel jako pierwszy. Nie wzbudziło to absolutnie niczyjego zainteresowania. Najwyraźniej strażnicy nie dostali żadnych rozkazów dotyczących jego osoby.

-Przyprowadźcie mi tego podobno maga! – Krzyknął do strażnika.

Nestor i Ephaltes również weszli zupełnie bez problemu. Strażnik przy bramie tylko spojrzał na nich leniwie, pozostali potraktowali ich całkiem jak powietrze. Najwyraźniej w nocy wszyscy są mniej wydajni.

-Czy to w ogóle możliwe? – Ephaltes powiedział gdy już znaleźli się w komnacie gdzie zazwyczaj Nestor przyjmował rannych dworzan. – Czyżby Bors nic nie powiedział albo Anacleto nie skojarzył oczywistych faktów? Przecież nawet jeśli nie uważa mnie za maga, słowa Borsa powinny wzbudzić pewne wątpliwości i niepokój.

-Wiem. – Nestor patrzył na księżyc przez okno na księżyc – Ale za chwile do pałacu dotrze Laura, nie zdążymy jej zatrzymać, a gdy wejdzie, nie będzie odwrotu. – Odwrócił się do Ephaltesa – Zresztą nie jestem pewien czy chcę to zatrzymywać. Może i nie mamy już elementu zaskoczenia. Ale mamy wreszcie w swoich szeregach maga, który może wykonać rytuał, jest nas pięcioro. Anacleto jest najwyraźniej niezwykle potężny ale nie samą magią wygrywa się walkę.

 

-Wiesz kim jestem? – Nataniel zapytał Borsa bezpośrednio. Nie było czasu na prawdziwe przesłuchanie.

-Szefem tych strażników albo jakimś innym wysokim rangą żołnierzem inaczej by mnie do ciebie nie przyprowadzili.

-Czyli nie słyszałeś wcześniej o mnie, ani mnie nie widziałeś, tak? – Nataniel nie wiedział czy w to wierzyć. Od pierwszej chwili poznał, że Bors ma niejedno przesłuchanie za sobą.

-Dokładnie tak.

-Nie wyglądasz mi na maga. Niby schwytano potężnego odszczepieńca, a ty nawet nie potrafisz się uwolnić ze zwykłego lochu? Teraz też nie widzę jakoś, żebyś uciekał.

-Bo nie jestem jednym z nich. Ale mam coś, co sprawi, że pewien mag wyjdzie z ukrycia. Tyle, że nie powiem co to i gdzie jest, dopóki nie dostanę obiecanej nagrody.

-I dlatego dałeś się schwytać? Żeby to powiedzieć? Nie prościej było przyjść do nas zanim stałeś się podejrzanym o konszachty z demonami?

-Po prostu nie miałem pojęcia, że będę ścigany za coś tak głupiego. Chciałem się przygotować, a potem miałem poczekać aż wszystko nieco przycichnie. Nigdy wcześniej się nie spotkałem z sytuacją, gdy miejscy strażnicy znaleźli kogokolwiek, kto nie stał po prostu na rynku jak idiota.

„Hmm, ja też nie” – pomyślał Nataniel

 

-Wydaje mi się, że mówił prawdę, bo to by się zgadzało. Jeśli powiedział królowi więcej niż mi, a zapewne tak było bo rozmawiali znacznie dłużej, to powiedział tylko o Ephaltesie, o nas nie ma zielonego pojęcia. Gdyby miał, to przede wszystkim bałby się mnie chociaż odrobinę. A mówił do mnie jak do członka swojej bandy.

-Ale co mówił o Eilin? – Ephaltes czekał tylko na tę informację.

-Nic. Ale wbrew temu, co sądziłem wcześniej, teraz myślę, że trzyma ją gdzieś żywą. Rozprawimy się i z nim i swoją siostrę też znajdziesz ale teraz mamy kogo innego za przeciwnika. Bors to tylko człowiek, Anacleto jest magiem, który najwyraźniej potrafi rzucać zaklęcia, do których potrzeba pięćdziesięciu magów, a nie jednego.

-Angus się spóźnia.

-Przyjdzie, nigdy nie zawodzi – Nestor w dalszym ciągu obserwował księżyc.

-Ludzie nas znienawidzą. Już teraz boją się magii, po tym co się stanie… – Ephaltes mimo iż wcześniej pewien tego co musi zrobić, teraz zaczął się denerwować.

-Ludzie nie boją się magii. Ten strach jest sztuczny, są zmanipulowani przez wieloletnie rządy Anacleto. Dawniej posiadanie kogoś takiego jak my w rodzinie, było niesamowitym szczęściem… Wiesz jak wyglądał mój rytuał? – Nestor odwrócił się na moment do Ephaltesa – Byłem młody, dzisiaj potrafię pobierać magię z wielu źródeł. Jednak, w czasie gdy Seth wymagał od nas przeprowadzenia rytuału znałem tylko jeden sposób, który na mnie działał. Wychowałem się wśród elfów w czasach, gdy jeszcze było możliwe przekraczanie granicy. Jednak wraz z końcem Wielkiej Czystki, przejścia przez granicę były coraz bardziej niemożliwe. Ja miałem nieco szczęścia. Elfy z jakiegoś powodu otoczyły się ogromną ilością roślin i drzew. Czczą je. I większość z nich, właśnie nim zawdzięcza swoje moce i zdolności. Gdy wędrowałem po kraju w nadziei, że uda mi się znaleźć jakiś pomysł na wykonanie rytuału dotarłem w końcu do miejsca, które zachwyciło mnie swoim wyglądem. Wielki wodospad, mnóstwo drzew, nie trzeba było być elfem by to docenić. Miałem wykonać negatywny rytuał ale przypadek zdecydował inaczej. Przebywałem tam kilka dni. Wielu ludzi przychodziło by obserwować to samo co ja. Patrzyliśmy w przepaść, na dnie której płynęła rzeka. Jednak ludzie są tylko ludźmi. Kilku z nich zaczęło walczyć między sobą, dwóch młodych mężczyzn w wyniku tego znalazło się za blisko krawędzi. Umarliby, gdybym nie użył swojej magii. Wszyscy to zobaczyli. Wbrew sobie szukając sposobu na wykonanie negatywnego rytuału, poświęciłem swoje bezpieczeństwo by uratować kogoś innego. W większości przypadków, byłbym teraz martwy. Było tam ponad dwadzieścia osób. Minęło tyle lat i nigdy nikt mnie nie szukał, nigdy nikt nie usłyszał o tym co się wydarzyło. Ludzie nie zawsze bali się magii. Ludzie boją się tego co może się z nimi stać, gdy władze dowiedzą się, że mieli z nią kontakt. – Zrobił pauzę i dalej wpatrywał się w księżyc – Dlatego wiem, że to co robimy jest słuszne.

 

Nataniel czekał na Laurę i Lobster przy bramie. Ich pojawienie się miało być początkiem przewrotu. Było oczywiste, że strażnicy mogli przepuścić bez zbędnych pytań osoby, które widzieli codziennie ale dwie obce kobiety byłyby pod ścisłą obserwacją i stanowczo dokładnie wypytane o cel wizyty. Najprawdopodobniej zwyczajnie by je przepędzono, gdyby nie fakt, że każdy kto mógłby przyjrzeć się Laurze z bliska, od razu rozpoznałby w niej tę nienaturalną cząstkę, której była nosicielem. Angus pojawił się w końcu. Teleportował się w komnacie Nestora.

Lobster pojawiła się pierwsza, co było znakiem dla Nataniela.

-Zbierz kilku ludzi i przyjdźcie tu natychmiast do mnie. Tylko po cichu i nikomu nic nie mówić, zrozumiano? – Strażnik wykonał polecenie. Po chwili wrócił z siedmioma innymi strażnikami.

-Dobra, teraz stójcie tu cicho i czekajcie na mój rozkaz. Tylko nie róbcie nic samodzielnie, może się zrobić niebezpiecznie, także uważajcie. – Lobster, która obserwowała wszystko zza bramy w takiej odległości, by nikt nie pomyślał nawet, że chce wejść do środka, zniknęła z pola widzenia. Po chwili dwóch strażników pilnujących bramy weszło do środka, co spotkało się z pewnym zdziwieniem w grupie Nataniela.

-Chodźcie za mną! – szepnął głośno. Cała dziewiątka podążyła w kierunku bramy. Gdy byli już zaraz przy bramie, Laura stanęła im na przeciw. Żaden ze strażników nie poruszył się i nie zdradził, że była to nieco dziwna sytuacja. Lobster weszła do środka mijając ich.

-Masz tu dziesięciu. Poradzisz sobie? Może chcesz więcej?

-Nie – odpowiedziała Laura obserwując jak dziesięciu strażników tworzy mur uniemożliwiający zarówno wejście, jak i wyjście z pałacu. – Więcej ludzi zwiększa ryzyko, że ktoś wyrwie się spod mojego uroku.

-Nie możesz być widoczna. I pamiętaj, nie jest naszym celem zabić jak najwięcej ludzi, jeśli będzie to możliwe, nie zabijaj. – Nataniel wydał jej polecenie, mimo iż oczywiste było, że to Laura była tu wyższa rangą. Mimo to siostra posłusznie zniknęła. Strażnicy wydawali się nie zwracać uwagi. Nad miastem nagle rozszalała się burza.

 

-Ephaltes i Angus pójdą do Anacleto. Lobster stanie przy drzwiach i będzie krzyczeć jeśli coś niepokojącego zacznie się dziać na korytarzu lub w komnatach króla. – Nataniel powtórzył plan. – My zajmiemy się strażnikami. Dworzanie jak się spodziewam będą w większości zbyt przerażeni by wyjść ze swoich komnat, a ci co będą uciekać natkną się na Laurę, która będzie stopniowo zbliżać się do nas.

 

Angus zbliżył ucho do drzwi i nasłuchiwał przez chwilę.

-Nie słyszę nic, jeśli śpi to nie chrapie.

-Ja wejdę pierwszy, mnie może się spodziewać, o tobie pewnie nic nie wie.

Ephaltes otworzył ostrożnie drzwi. Nie mógł stwierdzić, czy Anacleto śpi, nie mógł go dojrzeć w mroku. Wszedł bezdźwięcznie do środka. Trwało to może sekundę, zanim został boleśnie przygwożdżony do ściany. Nie zdążył krzyknąć. Angus widząc co się dzieje wparował błyskawicznie do pokoju i podjął próbę podobnej sztuki z samym Anacleto, jednak znalazł się na tej samej ścianie co Ephaltes. Drzwi zamknęły się same. Słychać było jak Lobster próbuje się z nimi siłować po drugiej stronie.

-Głupcy! – Anacleto wyglądał znacznie groźniej mając ten błysk nienawiści w oku. – Na prawdę wydawało się wam, że zdołacie pokonać mnie!? Czekałem na was. To ty Nestorze? – Świece w całej komnacie zapaliły się. – No proszę, kolejny mag, wspaniale. Więc Nestor został na zewnątrz tak? Ilu was jeszcze jest? Mam nadzieję, że moi strażnicy nie rozszarpią Nestora na strzępy, przydałby mi się tutaj. Walczyłeś kiedyś z magiem Ursusie? Wielu sądzi, że to bardzo widowiskowe walki. Rzeczywistość rozczarowuje, to tylko kwestia silniejszego umysłu. Dlatego właśnie ta walka jest już skończona, nie uwolnicie się. – Ephaltes przestał się szamotać, przymknął oczy i po chwili wielka błyskawica uderzyła z okna prosto w plecy Anacleto. Ściana przestała więzić dwóch magów. Angus nie czekał, pojawił się obok Anacleto i poderżnął mu gardło sztyletem, który miał przy sobie. Wszystko trwało może pięć sekund ale po chwili znów byli przyklejeni do ściany, tym razem jednak zaczęli krzyczeć. Ephaltes poczuł, że coś lamie mu rękę. Anacleto wstał.

-Potrafisz się oprzeć mojej magii? To ciekawe, naprawdę. Najwyraźniej twój umysł nie zrozumiał, jaki jestem potężny. Ale nie możesz mnie zabić!

Angus krzyknął z bólu po raz kolejny, gdy sztylet, którego użył chwilę wcześniej, wbił się w ścianę przebijając jego stopę. Ephaltes przestał krzyczeć, obserwował kałużę krwi, która powiększała się pod nim. Lewa ręka zwisała z jego ciała niezdolna do wykonania najmniejszego ruchu.

-Wiesz, dawno się tak nie ubawiłem. Ostatnim razem wiedziałem dokładnie kto przyjdzie i jaką mocą dysponuje. Zmiażdżyłem go jedną myślą. Teraz jest znacznie ciekawiej.

-Po co to czekanie? – Angus zaskrzeczał i krzyknął po chwili, tym razem sztylet wbił mu się w udo. – Nie zabijesz nas od razu? Nie boisz się, że uwolnimy się ponownie spod twojego wpływu?

-Kto mówi cokolwiek o zabijaniu? – Czekam aż w końcu przestaniecie walczyć.

Druga ręka Ephaltesa zaczęła się łamać. Drzwi wyleciały z zawiasów z hukiem, sztylet Lobster poszybował w kierunku Anacleto ale nie doleciał, zawrócił i wbił się w drugie udo Angusa. Nestor wbiegł do środka i przyłożył królowi wielką żelazną tarczą. Anacleto przewrócił się, jednak tym razem Ephaltes i Angus nie odzyskali władzy nad swoim ciałem i umysłem. Anacleto nie zdołał w podobny sposob pokonać Nesotora, który uderzył go ponownie. Trzeci raz uderzył już w powietrze. Anacleto zniknął.

-On tu ciągle gdzieś jest! – Nestor odrzucił tarczę i podbiegł do rannych przyjaciół. – Nie dam rady ściągnąć was na dół.

Ephaltes poczuł iż traci przytomność.

 

 

 

Sceneria uległa pewnej zmianie. Dalej znajdował się w tej samej komnacie, jednak tym razem leżał na łóżku obok Angusa. Spojrzał na swoje ręce, które wyglądały jak nowe.

 

-Nic ci nie będzie. Angusowi też nie. Anacleto zniknął.

 

-Długo mnie nie było? – Ephaltes usiadł.

 

-Kilka minut. Nataniel kończy ze strażnikami. Laura pilnuje wejść.

 

Lobster podeszła do Ephalesa i spojrzała z żalem.

 

-Dobrze się czujesz?

 

-Znacznie lepiej niż na tej ścianie. – Wstał szybko, spojrzał przelotnie na plamę krwi na podłodze. – Szybko, on tu jeszcze wróci. Nestorze szukaj ukrytego pokoju, musi gdzieś tu być, ja muszę błyskawicznie porozmawiać z Natanielem. – Wybiegł szybko.

 

 

 

-Co tu robisz? Nie tu miałeś być! – Nataniel krzyknął, wyciągając miecz z klatki piersiowej strażnika, który upadł chwilę temu.

 

-Dużo śmierci, nie taki mieliśmy plan – Ephaltes również dojrzał pewne nieścisłości.

 

-Było ich tu więcej niż zawsze. Najwyraźniej Anacleto jednak skorzystał z dodatkowych zabezpieczeń. Co tu robisz?

 

-Król powiedział coś dziwnego. Powiedział, że gdy Seth zjawił się w pałacu, był już wtedy całkiem rozszyfrowany.

 

-Co ty chcesz powiedzieć?

 

-Że albo Anacleto obserwuje wasza grupę od lat albo ktoś mu dostarczył informacji. – Ephaltes nie był pewien, czy Nataniel jest odpowiednią osobą, której należało to przekazać ale czuł, że jeśli w ich szeregach jest zdrajca, to nie mógł nim być ani Nataniel ani Laura. Miłość między nimi wykluczała zdradę.

 

-Ktoś przekazał strażnikom miejsce kryjówki Borsa… – Nataniel powiedział powoli, mimo tempa rozwoju sytuacji. – Nikt, nie byłby w stanie wytropić go tam gdzie go znaleźli. Ktoś musiał wiedzieć, gdzie był. Musimy natychmiast przesłuchać Borsa! Biegnij po Laurę i spotkamy się w lochu.

 

 

 

Laura nie była już niewidoczna. Jej żołnierze mieli miecze i halabardy naznaczone krwią, najwyraźniej niektórzy dworzanie woleli uciekać niż pozostać w swoich komnatach.

 

-Nie mogę teraz odejść. Nie utrzymam więzi na odległość, a jeśli zabiorę strażników, to tamci – wskazała palcem na drzwi pilnowane przez dwóch uzbrojonych ludzi – zwyczajnie uciekną.

 

Nataniel nie czekał jednak w lochu, jak ustalił wcześniej.

 

-Bors nie żyje! – Krzyknął zanim ktokolwiek zdążył zapytać. Nie był jednak jedyną osobą, która biegła w ich kierunku. Na widok idącego powoli w ich stronę Anacleto, Laura ponownie zniknęła. Ephaltesa otoczyli nagle strażnicy mierząc bronia w jego stronę. Nataniel z w wyciągniętym mieczem, podbiegł do króla i stanął i jego boku.

 

-Dowiedziałem się ciekawej rzeczy na twój temat – Król nie próbował używać zaklęć. – Ursus nie jest Ursusem. Podobno twoje imię to Ephaltes. Tyle, że to również kłamstwo, zgadnij skąd to wiem… Widzę Natanielu, że nie próżnowałeś ale obawiam się, że nasz młody przyjaciel nie boi się mieczy, czyż nie tak? Wadimie?

 

Ephaltes zbladł „Bors mógł to zapamiętać" – pocieszał sam siebie ale już wiedział co się wydarzy za chwilę. Dwóch kolejnych strażników prowadziło przed sobą młodą, przestraszoną dziewczynę.

 

-Myślę, że porzucisz w tym momencie tę bezsensowną walkę. Nie możesz wygrać. Czy to było warte tych wszystkich ciał, które pozostawiłeś po sobie w całym pałacu? Zabijcie go! – ostatnie słowa wyraźnie nie były skierowane do Ephaltesa. Nikt się nie ruszył. – Nie bójcie się, nie będzie się bronił, czyż nie?

 

-Nie będę – odpowiedział posłusznie otoczony Ephaltes, jednak nadal żaden ze strażników nie zdradził niczym, że interesuje go wykonanie rozkazu. Mało tego strażnicy, którzy przyszli razem z Anacleto wypuścili Eilin, która bezszelestnie uciekła do najbliższej otwartej komnaty. Król, który stał tyłem do tej sceny niczego nie zauważył.

 

-Co jest grane? Natanielu!

 

-Na rozkaz, królu. – Nataniel zbliżył się do Ephaltesa i zbliżył miecz do serca młodego maga. W tym samym czasie strażnik, który poprzednio pilnował Eilin przebił mieczem serce króla.

 

Ephaltes nie czekał, wyrwał z rąk halabardę najbliższemu strażnikowi i zaczął rąbać Anacleto na kawałki. Nataniel przyglądał się temu szaleństwu.

 

-Co ty wyprawiasz!?

 

-Już raz go zabiłem i wstał ponownie. Teraz też jakoś się podniesie. Ale nie zamierzam mu tego ułatwiać.

 

Laura podeszła do martwego ciała Anacleto.

 

-To nie jest jego prawdziwe ciało. Najwyraźniej bał się, że coś takiego może się wydarzyć. Teraz rozumiem z kim komunikował się przez cały ten czas. Sam ze sobą. To on ukrywa się w ukrytym pokoju. Kanał komunikacyjny nie przekazywał tylko mocy i myśli, przekazywał całą świadomość.

 

-Och mylisz się Lauro! – Anacleto materializował się za nią, podczas gdy jego martwe ciało zaczęło znikać. – Ale to całkiem niezły pomysł na przyszłość. To niesamowite, że wciąż żyjesz. Widzę, że czas nie zostawia na tobie śladu tak samo jak na mnie. Widzę Natanielu, że niesłusznie cieszyłeś się zasługami, które głosili żołnierze. Twoje wielkie zwycięstwo było zwykłą fikcją.

 

Ephaltes nie wiedział co robić, cisnął królem o ścianę. A raczej próbował to zrobić. Jego magia zupełnie nie działała.

 

-Hahaha Ephaltesie oto ostatnia w twoim życiu lekcja magii. Magia to siła podświadomości. Ty już wiesz, że jestem silniejszy. Twoja magia nie zadziała na mnie! A właśnie, byliśmy już na pewnym etapie, nieprawdaż? – Ephaltes ponownie pojawił się na ścianie. Tym razem obie ręce złamały się naraz ale nie mógł krzyczeć. Jakaś blokada, najwyraźniej związana z magią Anacleto zabraniała mu tego.

 

Nataniel i Laura jednak nie poprzestali na przyglądaniu się tej scenie. Strażnicy natarli na Anacleto, który upadł i zaczął się dusić, wypluwając przy tym spore ilości ziemi. Nic to jednak nie dało. Anacleto wstał po chwili i cisnął uzbrojonymi ludźmi o ściany rozbijając im głowy, a ziemia w jego gardle zniknęła całkowicie. Po chwili złapał się za głowę i zaczął przeraźliwie krzyczeć. Ale opanował się i wypowiedział po cichu:

 

-Nic z tego Lauro, jestem od ciebie znacznie silniejszy, nie możesz mnie pokonać. Ale możesz zachować życie. Pozwolę ci odejść. Jeśli Nataniel przestanie walczyć.

 

Laura stała bez ruchu i patrzyła na króla. Nataniel w panice krzyknął:

 

-Zgoda! Pozwól jej odejść. – Laura nie powiedziała nawet jednego wyrazu i Ephaltes wiedział czemu. Sam chciał wykrzyczeć „Nie rób tego! to kłamstwo on zabije nas wszystkich!", ale nie mógł powiedzieć nawet jednego wyrazu. Nataniel nie wyglądał na osobę, która mogłaby tego nie zrozumieć ale lekcja, której Anacleto udzielił Ephaltesowi, najwyraźniej została przyswojona nie tylko przez niego. Nataniel nie był w stanie użyć magii przeciw królowi, dlatego się poddał. Uwierzył w tę nikłą szansę, że Anacleto może mówić prawdę.

 

-Poddaję się. – Dziwna anomalia pojawiła się za Natanielem. Jakby powietrze tworzyło wrota w inne miejsce. Miejsce, które wessało go do siebie. Ephaltes i Laura zostali we dwójkę, niezdolni poruszyć się, czy powiedzieć cokolwiek.

 

-To samo czeka was. Nie jesteście w stanie mnie pokonać im szybciej to zrozumiecie, tym mniej bólu będziecie musieli znieść. Ale chyba jeszcze kogoś omija zabawa. – Angus i Nestor zmaterializowali się obok. Obaj przytomni ale oszołomieni tym co się stało.

 

-Co jest? – Nestor nie zdążył zorientować się w sytuacji.

 

Anacleto ułożył na ścianie całą czwórkę i przemówił.

 

-Podjęliście walkę ze mną, podziwiam to i szanuję. Byliście godnymi przeciwnikami ale to już koniec. Myślę, że już to rozumiecie. Nawet, gdybyście potrafili pokonać mnie swoją magią, ja jestem nieśmiertelny, nie jesteście mnie w stanie pokonać całkowicie i nigdy nie byliście. Na pocieszenie powiem wam, że przysłużyliście się krajowi bardzo znacząco. Po ataku elfów na pałac w stolicy, wojna zagrzeje serca każdego człowieka. Zabili każdego wewnątrz i uciekli. Bogowie sprawili, że mnie nie zastali. Myślę, że już najwyższy czas abyście przestali walczyć.

 

-Panie! – Angus nie wytrzymał – Litości! To byłem ja! Od początku, twój najwierniejszy sługa!

 

-Doprawdy? A czym takim mi się przysłużyłeś, skoro do dzisiaj nie wiedziałem o twoim istnieniu?

 

Ephaltes już rozumiał ale Nestor spojrzał ze strachem na przyjaciela.

 

-To ja wydałem Setha! To ja sprowadziłem Borsa!

 

-A jednak zapomniałeś wydać jeszcze kilku magów, nie nazwałbym tego jakąś niezwykłą wiernością – Anacleto uśmiechnął się jadowicie

 

-Ale przez lata robiłem wszystko, żeby nie doszło do ataku! – Angus błagał, Ephaltes nigdy nie wierzył w to, że Angus może błagać o życie.

 

-I poderżnąłeś mi gardło gdy tylko miałeś okazję, wspaniały czyn w mojej obronie. Wiesz co? Nie miałem racji, nie wszyscy byliście godnymi przeciwnikami. – Spojrzał z pogardą na Angusa i ponownie padł martwy, gdy Lobster trafiła sztyletem w jego skroń. Czwórka magów upadła na ziemię.

 

-Nie możemy go tak zabijać bez końca – Laura pierwsza doszła do siebie. – Nikt nie może tak wracać do życia bez uprzednich przygotowań. Musimy szybko znaleźć ten ukryty pokój.

 

-Ale Ephaltes nie myślał w tym momencie o Anacleto, ani o swoich połamanych rękach. Spojrzał na Angusa, który natychmiast teleportował się w inne miejsce. Jednak nie na tyle szybko aby Ephaltes nie zdołał teleportować się razem z nim.

 

Pojawili się w miejscu, które Ephaltes widział po raz pierwszy. Na granicy lasu i łąki. W oddali było widać jedną z wiosek, które urosły z czasem wokół stolicy.

 

-Czego chcesz ode mnie? Mścić się?

 

-Jak mogłeś? – Ephaltes usiłował wstać bez pomocy rąk – Jak mogłeś zdradzić przyjaciół i to dla kogo? Dla króla, który i tak cię zabije przy najbliższej okazji?

 

-Nie wiesz jak to jest – Angus, który wstał szybciej, nadepnął Ephaltesowi na rękę ale Ephaltes nawet nie skrzywił się. – Żyję tak długo w ciągłym strachu i bólu. Ty nie rozumiesz, co cię czeka jeśli założysz Wielką Radę. Laura była szkolona. Ona to przetrwa, a wiesz co stanie się z tobą? Z Nestoram albo mną? Utoniemy we własnym szaleństwie. Nie będziesz zdolny do zaufania własnemu wzrokowi, własnej myśli. Skończysz równie marnie co obłąkani nędzarze, których kiedyś było tu pełno. I dla kogo? Dla elfów? Ty jesteś człowiekiem, Anacleto sprawił, że ludzie są wreszcie szanowani.

 

-Boisz się bólu? Czy możesz być aż tak pusty? – Ephaltes wyrzucił Angusa na kilka metrów do tyłu i wstał, tym razem bez wysiłku. – Czy ty wiesz, że ten dobrobyt nie będzie trwał wiecznie? – Angus jeszcze raz uderzył o ziemię – Anacleto niszczy ten świat i jeśli ja rozumiem to po kilku tygodniach, to i ty powinieneś po tylu latach. Podobno jesteś silniejszy ode mnie, więc proszę, użyj na mnie swojej magii. Tylko widzisz, ja wierzę w swoje przekonania, ja wiem podświadomie, że to co ci zrobię, muszę zrobić, a ty? Masz coś tak silnego w swojej głowie? – Wielki kamień uniósł się i ruszył w kierunku Angusa, by po chwili zmiażdżyć mu klatkę piersiową.

 

-Przydałby się pewnie teraz Nestor, żeby cię poskładał. On potrafi uratować nawet człowieka, który już prawie całkowicie przeszedł na tą drugą stroną. Spróbuj go wezwać albo Anacleto. Oto cena nieopowiedzenia się szczerze po żadnej ze stron. Nikt nie stoi po twojej. – Ephaltes teleportował się z powrotem do pałacu.

 

 

 

Nestor po raz kolejny wyleczył Ephaltesa

 

-Nie będą działać jak dawniej. Nie przy mojej magii. Może gdy połączymy się z magicznym strumieniem, będę mógł zrobić coś więcej. Anacleto używa magii, której ja nie znam.

 

Ephaltes stwierdził, że nie jest w stanie zginać do końca swoich palców. Ale ból ustąpił całkowicie.

 

-Jestem telekinetykiem, umysłem zastąpię dłonie na tak długo jak to będzie konieczne. Co z Anacleto?

 

-Laura zamknęła jego martwy umysł w pułapce. Jeśli wszystko wyszło zgodnie z planem, to w tej chwili wierzy, że nie jest w stanie odrodzić się ponownie.

 

-Ale to nie zadziała – Laura weszła do komnaty – Jest potężny, nawet martwy złamie w końcu mój czar.

 

-Musimy przeszukać tę komnatę, tu musi coś być. Czego powinienem szukać?

 

-To może być wszystko. Przedmiot, rysunek a może nawet przezroczysty punkt w przestrzeni. Nie rozpoznamy tego. Ale jest inny sposób. Gdziekolwiek to jest, myślę, że tam Anacleto wysłał Nataniela. Prawdopodobnie mag, z którym Anacleto się komunikuje, chce przesłuchać każdego pokonanego przed śmiercią, a kto wie, może przedtem w jakiś nieznany mi sposób wchłania jego moc? Nie możemy znaleźć wejścia ale Anacleto może nas tam wysłać.

 

-Ale czyż nie wysłał tam Nataniela? Czy to nie znaczy, że Nataniel może walczyć po drugiej stronie? Jeśli Seth nie był w stanie pokonać tego co tam jest, podobnie jak Nataniel, to czy ktokolwiek z nas jest? Może jednak powinniśmy utrzymywać Anacleto martwym tak długo jak możemy i przez ten czas szukać sposobu na unicestwienie go w całości? – zaproponował Nestor.

 

-Ja jestem inny niż Seth i Nataniel – Ephaltes zrozumiał coś już podczas walki z Angusem i teraz dostał całkowitego olśnienia – Wy nauczyliście się magii, korzystacie z mocy, którą stworzyli tacy jak ja czy Laura. Czy ty wiesz Nestorze, że Angus nie był w stanie zadać mi bólu nawet gdy nadepnął na złamaną kość? Chyba poznałem kolejny aspekt magii. Wiedziałem już wcześniej, że mi przeznaczone jest być potężnym. Teraz wreszcie to zrozumiałem, magia nie jest moją zdolnością, magia jest częścią mnie. Ja i ona jesteśmy z tego samego tworzywa, bo magia jest moją matką. Angus się mylił. Ja nie jestem człowiekiem. Ty jesteś człowiekiem Nestorze. Ja, Laura, czy Anacleto, nie jesteśmy ludźmi, dlatego cokolwiek jest po drugiej stronie, nie jest dla mnie groźne! – Ostatnią część wykrzyczał i zgiął palce w pięści, całkowicie zaprzeczając diagnozie Nestora sprzed kilku minut.

 

 

 

Anacleto wstał i rozejrzał się dookoła. Nie uśmiechnął się na widok tylu martwych ciał. Nie kochał śmierci. Ale zrobił to co musiał. W komnacie, przy której leżało jego martwe ciało wyczuł żywych ludzi. Ludzi, którzy słyszeli co tu się wydarzyło.

 

-Przykro mi.

 

Nie było krzyku, spojrzeli na niego gdy wszedł do środka i umarli w tym samym momencie. „Ich umysły nie były w stanie mi się przeciwstawić".

 

Ruszył w kierunku własnej sypialnej komnaty. „Uciekli? Czy ciągle myślą, że są w stanie mnie pokonać?". Przy pierwszym usłyszanym dźwięku stał się niewidoczny dla oczu. Znalazł w pokoju całą trójkę „Tego zdrajcy musieli się już chyba pozbyć".

 

-Tak tego nie znajdziemy, skoncentrujcie się, spróbujcie wyczuć magię, która was otacza i szukajcie anomalii. – Laura stanęła na środku i zamknęła oczy.

 

„Tak chcą tego szukać? Powodzenia." Tym razem nie planował znowu przyczepiać ich do ściany, w końcu wszystko z czasem się nudzi. „O ile łatwiej byłoby ich po prostu zabić. Ale kilka kolejnych minut jest chyba niewielką ceną." Nie stał się widoczny. Uznał, że nie będzie ułatwiał kolejnej osobie próby zabicia go. Wykonał niewidzialną ręką wyćwiczony gest i trójka magów zajęła się ogniem. Nie miał ochoty słyszeć już żadnych krzyków, więc zwyczajnie odebrał im możliwość mowy.

 

-Wiecie, że dawniej nie uczono w szkołach drogi ognia? Wszyscy uznawali go za najsłabszy z żywiołów. Ale tak na prawdę, po prostu trudno mieć ogień cały czas przy sobie. Ja jak widzicie znalazłem sposób. Ostatnio doszedłem do wniosku, że dawniej unikano każdej dziedziny magii bitewnej. Tak jakbyśmy byli kimś, kogo nie dotyczą ludzkie wojny i polityka.

 

Patrzył na nich i jego wzrok przykuł Ephaltes, który wyraźnie cierpiał najbardziej.

 

-Więc cóż Ursusie, czyżbyś miał już dosyć. Ja mam już dosyć. Zmęczyła mnie ta noc, która zresztą chyli się ku końcowi. Poddaj się, miejmy to już za sobą. Wiesz przecież, co się stanie. Będziesz cierpiał długo, aż w końcu całkiem opadniesz z sił. Może nawet będziesz musiał obserwować jak Nestor poddaje się pierwszy. Przecież nie wierzysz już w zwycięstwo. – Ephaltes już zrozumiał, czemu Anacleto za każdym razem wspomina o swojej sile i słabości przeciwnika. Nawet podświadomość jest podatna na sugestie z zewnątrz.

 

-Już – wydyszał Ephaltes – Nie mogę dłużej. Zakończmy to.

 

-Doskonała odpowiedź, najwyższy czas, nie było innej drogi. – Ephaltes zgasł, jednak ogień nie pozostawił po sobie żadnej blizny. Uśmiechnął się zanim został wessany do miejsca, gdzie spodziewał się stoczyć wielką walkę o przyszłość magii. Anacleto nie zauważył tego uśmiechu, zastanawiał się, w jaki sposób może złamać Nestora.

 

 

 

Nie tego się spodziewał. Spodziewał się czegoś na kształt kolejnego fragmentu pałacu. Znalazł się w drewnianej wiosce otoczonej drewnianą palisadą, najwyraźniej dokładnie w południe. W pierwszej chwili nie udało mu się nikogo dostrzec, jednak po chwili zobaczył mały tłum zebrany wokół jednej osoby we wnętrzu wielkiej chaty znajdującej się w samym centrum. Gdy wszedł do środka wszystkie oczy skierowały się na niego. Nie potrafił dostrzec młodych ludzi. Była to duża grupa starców która do tej pory wysłuchiwała opowieści Nataniela, który wyglądał przy nich jak młodzieniec.

 

-Więc to jest ta ostatnia nadzieja Natanielu? Jak widać ten twój Ephaltes poddał się tak samo jak my wszyscy. – Nataniel nie słuchał, podbiegł do Ephaltesa i zapytał:

 

-Co się dzieje? Jak przebiega bitwa? Czemu i ty się tu znalazłeś?

 

-Nienajlepiej Natanielu. Laura i Nestor są torturowani przez Anacleto. Gdzie jesteśmy? Byłem przygotowany na coś zupełnie innego…

 

-A więc żyją, więc nie wszystko stracone. Może nie przywrócą równowagi ale ciągle mogą pokonać Anacleto. A Angus? Angus jest z nimi?

 

-Angus o ile mi wiadomo, nie żyje.

 

-Angus nie żyje – powiedział człowiek który odezwał się poprzednio. Wśród zebranych pozostałych ludzi dało się słyszeć westchnienia pełne żalu i zawodu. – Nie poddał się, wolał zginąć, tak jak go uczyłem! – dodał ten sam człowiek po chwili, tym razem z mniejszą ilością smutku.

 

-Ephaltesie, to jest właśnie Seth, który – tutaj krzyknął w kierunku Setha ze złością – poddał się tak samo jak my wszyscy!

 

-Ty jesteś Seth? I będziesz opłakiwał Angusa? Zabawne, no to masz okazję popatrzeć na jego zabójcę, może spróbujesz się odegrać, co?

 

-Co takiego? Nestorze, czy ja dobrze słyszę?

 

-Za późno udało nam się go przejrzeć. Anacleto może i jest potężny ale nie jest tak sprytny jak sądziliśmy wcześniej – Ephaltes nie zwracał uwagi na Setha – Angus był zwykłym tchórzem! Najpierw wydał Setha, a potem mnie! Więc go zabiłem i zrobiłbym to ponownie, bo to dzięki niemu ta bitwa rozgrywa się dziesięć lat po czasie!

 

-A jednak, ta bitwa też zostanie przegrana – Seth powiedział ponuro – Jesteś tutaj, więc ponownie przegraliśmy.

 

-No właśnie, gdzie jest ten mag, z którym kontaktuje się Anacleto? Musimy go pokonać! Po to tu jestem!

 

-Nie rozumiesz? – Nataniel powiedział niezbyt zachęcającym tonem – Więc spójrz do góry, na słońce.

 

Ephaltes posłusznie wyszedł z chaty i spojrzał w górę ale zamiast Słońca ujrzał symbol, który wcześniej widział na pachwinie Anacleto.

 

-On nie kontaktuje się z jednym magiem, on kontaktuje się z nami wszystkimi. W tej krainie nie ma magii. Wszyscy jesteśmy całkiem zwyczajni, bo to słońce wysysa z nas całą magię, którą odbiera król. To my, pokonani, jesteśmy źródłem jego mocy.

 

-I nie ma możliwości, żeby się stąd wydostać?

 

-Nie, a przynajmniej jeszcze nie. Tak długo jak jest nas tak wielu, czar Anacleto jest silny. Z czasem, gdy więcej nas umrze, mamy szanse w końcu oprzeć się jego magii. A raczej ty masz, bo masz na to więcej czasu.

 

-Ale jeśli to co powiedział nam Nataniel jest prawdą, to i ta nadzieja jest płonna. – powiedział jeden z magów, który wyszedł za Natanielem.

 

-Elfy wcale nie znalazły sposobu na osłabienie magii Anacleto – podjął Nataniel – Elfy mają być tylko źródłem dalszej mocy. Wiesz już czemu czar rzucony na kraj słabnie? Bo my zaczęliśmy umierać ze starości. Tu nie ma chorób, nie możemy się pozabijać między sobą, jedyny sposób na śmierć, to poddać się czasowi. Anacleto nie jest w stanie pokonać czasu, nawet jeśli sam sądzi, że jest.

 

Ephaltes patrzył na Nataniela w milczeniu. Ale po chwili wreszcie zrozumiał.

 

-Więc aby pokonać Anacleto, musimy po prostu wszyscy umrzeć?

 

-Tak, tylko, że nie jesteśmy zrobić tego stąd. Ktoś musi zniszczyć ten cały magiczny świat z zewnątrz. Anacleto ukrył go jednak tak dobrze iż nikt go nie znajdzie – powiedział Seth. – Wielokrotnie szukaliśmy sposobu na to by się zabić. Życie tutaj, nie ma sensu. To tylko przedłużająca się egzystencja. Możemy rozmawiać i to właściwie jedyna czynność, która nam pozostała. Ale o czym można rozmawiać po kilkudziesięciu latach ciągłych rozmów?

 

-Co ja sobie myślałem, po co tu przyszedłem – Ephaltes usiadł zupełnie przybity.

 

-Nie miałeś wyboru – Nataniel usiadł koło niego – Anacleto jest silny, spójrz na nich wszystkich. Niektórzy byli kiedyś wielcy i nawet oni się w końcu poddali. Bo Anacleto używa podstępów i nikt nigdy stąd nie wyszedł aby ostrzec tych, którzy jeszcze nie stanęli z nim do walki.

 

-Tak i będę żyć wśród was wszystkich, jako jedyny, który przyszedł tu z własnej woli, a nie by kogoś uratować albo po wielkiej heroicznej walce.

 

-Chcesz powiedzieć, że się nie poddałeś? – Seth odezwał się za jego plecami

 

-Laura powiedziała, że najlepszy sposobem aby się tu znaleźć to sprowokować Anacleto aby nas tu wysłał. Kiedy sądził, że się poddaję, to przeniósł mnie tutaj. Myśleliśmy, że stoczę tutaj walkę, która go zniszczy.

 

-Więc jesteś tutaj ale nie złamał twojej podświadomości. To miejsce, może na ciebie nie działać! – Wszyscy starzy magowie, znudzeni wcześniej słuchaniem kolejnej rozmowy, po raz pierwszy ożywili się i zaczęli otaczać Ephalesa – Być może możesz stąd po prostu wyjść, spróbuj użyć magii, szybko!

 

Ephaltes spojrzał na chatę naprzeciw niego, skupił się i obserwował razem z innymi jak wiatr stara się ją przewrócić, co w końcu się udaje. Wiatr ustał, a mimo to nadal nikt się nie odzywał. Wszyscy patrzyli na niego jak na boga, który wreszcie ukazał się swoim wyznawcom.

 

-Udało się – bąknął pod nosem.

 

-Musisz nas zabić przed odejściem – zaczął Seth – ale nie możesz tego zrobić od tak.

 

-Musisz wykonać rytuał – powiedział kolejny z magów.

 

-Pamiętaj w tym nie ma nic dobrego ani złego, tak po prostu musi być. Przywracasz magii jej naturalny tor.

 

Nataniel spojrzał na Ephaltesa z podziwem i smutkiem

 

-Przykro mi, że nie dożyję, by zobaczyć cię w pełnej sile. Pamiętaj, rytuał zakończy się, gdy twój umysł ci na to pozwoli. Myślę, że wraz ze śmiercią Anacleto. To ty będziesz musiał go zabić. Ale najpierw my. Zapomnij o emocjach. Sucha logika, to klucz.

 

-Więc to jest cena Kreonie? – Ephaltes mówił na głos do siebie, nie zważając na tych wszystkich ludzi. – To jest cena wolności? Mam bez emocji wymordować tylu ludzi? Czym się przez to stanę?

 

Usiadł, zamknął oczy i skoncentrował się. Nie myślał o niczym. Wierzył, że aby związać się z magią, trzeba jej udowodnić, że potrafi się z niej korzystać, to wszystko. Trzeba jej pokazać, że magia jest ponad własnymi korzyściami i ponad empatią. Nad drewnianą wioską po raz pierwszy w historii jej istnienia zebrały się czarne chmury. Deszcz nie zaczął padać, mimo iż magowie patrząc na nie, spodziewali się go. Nataniel stał i patrzył w górę oczekując tego, co miało się stać. Ephaltes otworzył oczy. Dziesiątki błyskawic rozrywały wszystko na swojej drodze. Niszczyły drewniane budynki, powodując pożary i raziły starych magów, którzy być może nawet krzyczeli ale huk piorunów nie pozwalał Ephaltesowi tego usłyszeć. Ephaltes wreszcie spojrzał na Nataniela i w tym momencie wielka elektryczna wiązka zabiła ostatniego z żyjących więźniów Anacleto.

 

 

 

Anacleto nie wiedział co robić, Nestor leżał nieprzytomny, a Laura najwyraźniej była całkiem odporna na fizyczny ból.

 

-Co ty o tym myślisz, mała? – Zwrócił się do Lobster, która najwyraźniej zachęcona poprzednim sukcesem i tym razem zbliżała się do widocznego już króla ze sztyletem.

 

Anacleto cisnął nią o ścianę ale nie zabił.

 

-Tobie też się oberwie, nie sądzisz chyba, że pozwalam żyć ludziom, którzy mnie zabijają? – Podszedł do Laury i uderzył ją kilkakrotnie rękojeścią sztyletu, który Lobster jeszcze chwilę temu miała w dłoni. Spojrzał na swoje dzieło, Laura była już nieprzytomna.

 

-Mamy czas. Znajdę dla was miejsce, gdzie nie będziecie przeszkadzać i na was też jakiś sposób w końcu się znajdzie. Każdy prędzej czy później musi zobaczyć, że mnie nie można pokonać. Widzisz mała? Już prawie dzień. Jak myślisz przeszukać jeszcze na szybko pałać, żeby zobaczyć czy ktoś przetrwał atak elfów?

 

-Ja przetrwałem. – Ephaltes teleportował się za plecami króla.

 

-Ty? Ale jak? – Anacleto rzucił sztyletem w Ephaltesa dodając mu magicznie prędkości ale broń poleciała wprost do rąk przeciwnika.

 

-To już nieistotne, nie dla ciebie. – Ephaltes rzucił sztyletem, który wbił się Anacleto w sam środek czoła.

 

-Teraz wszystko się zmieni. – Spojrzał na nieprzytomne, ranne ciała Nestora i Laury ale podszedł do Lobster, która powoli wstawała.

 

-Czy on już nie wstanie? – zapytała

 

-Nie tym razem. – wyciągnął do niej dłoń – chodź, poszukamy Eilin, ciągle gdzieś się tu chowa.

 

Na korytarzu jednak, zamiast przeszukiwać komnaty, zatrzymali się przy oknie i patrzyli na świt. Ephaltes objął ją ramieniem i poczuł się nagle strasznie zmęczony. Upadł na kolana. Świat zdawał się drgać jakby miał się za chwilę zawalić. Siła tych drgań narastała coraz bardziej i bardziej ale Lobster wydawała się tego nie zauważać. „Rozumiem, czas zapłacić ostatnią cenę, za wielkość" i w chwili gdy to pomyślał, przez całe jego ciało przeszła pierwsza fala bólu, jakiego nie poczuł nigdy wcześniej. Chciał krzyczeć ale jego struny głosowe płonęły nieugaszalnym ogniem.

 

 

 

Po słowie

 

Zacznijmy od tego co oczywiste – niedoróbki, naiwne fragmenty, głupawe pomysły, nielogiczne wątki, nudne dialogi – ok, przyznaję się ;P

 

Napisanie tego trwało małą chwilę ale jak już mogłem kiedyś wspomnieć, pisanie fabuły okazuje się jednak nie takie proste jak sądziłem. I bywa dosyć zaskakujące. Otóż przewidywałem, że moje opowiadanie będzie trochę dłuższe niż „Wildman" ale im dłużej pisałem tym bardziej oczywistym było iż nie da się jednak opowiedzieć całej historii w dwóch zdaniach, dlatego coraz bardziej wydłużała mi się w moim planie. Dla porównania. Gdy miałem 12 tys. słów, byłem pewien, że skończę na 16-tu. Tekst ma prawie 32 tys. słów.

 

Czy pojawiają się tu postacie, które wziąłem z rzeczywistości? Tylko teoretycznie, użyłem po prostu kilku imion, które znam z rzeczywistości, które są lub były używane przez osoby znane mi z mojego życia. Nie znaczy to jednak (tak jak poprzednio), że dałem tym postaciom cechy charakteru, które posiadają ich pierwowzory (ale i nie znaczy, że stworzyłem dokładne przeciwieństwa ;P) – tak wiem, kombinuję, żeby się nie przyznać ;P

 

Jak być może ktoś się orientuje, ten tekst nigdy by nie powstał, gdyby nie pewna inspiracja, która zaświeciła mi w głowie w pewnym momencie i tej inspiracji tutaj publicznie w tym momencie dziękuję.

 

____

 

 

 

"Po słowie" jest wyraźnie napisane z myślą o moich znajomych, mam nadzieję, że nikogo nie razi tych kilka pewnie zbędnych wyrazów. ;)

Koniec

Komentarze

Proponuję żebyś, zamiast wrzucać od razu całą powieść (200.000 znaków!), zaprezentował coś z dziesięć razy krótszego. Wątpię, żeby ktoś znalazł chęci, żeby przeczytać tak długi tekst nieznanego autora, zwłaszcza że szału nie ma. Przeczytałem pierwszych parę stron i jest totalnie przeciętnie.

Słowo "posłowie" pisze się łącznie.

"Zacznijmy od tego co oczywiste - niedoróbki, naiwne fragmenty, głupawe pomysły, nielogiczne wątki, nudne dialogi - ok, przyznaję się ;P" - to po diabła wrzucasz tekst z takimi błędami, skoro jesteś ich świadom? Ty się nie przyznawaj do błędów, tylko je popraw.

Pozdrawiam.

Zaiste, Eferelinie, zaistne. 

Zacznijmy od tego co oczywiste - niedoróbki, naiwne fragmenty, głupawe pomysły, nielogiczne wątki, nudne dialogi - ok, przyznaję się ;P

Wątpię żeby ktoś to przeczytał już ze względu na samą długość. A po takim wyznaniu szanse są bliskie zeru. Ja pobieżnie przejrzałem, ale nie zainteresowało mnie na tyle, żeby czytać do końca.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Zapewne macie rację, a jednak będę się bronił.

Nieco dziwi mnie iż traktujecie tak serio mały żart, który mial tylko zaznaczyć, że nie traktuję tego co napisałem jako mój największy skarb. Zdaję sobię po prostu sprawę, że nie jestem pisarzem, a jedynie w ramach hobby lubię sobie coś napisać. Spodziewałem się, że na takiej właśnie zasadzie działa ta społeczność.

Wiem, że jest tu wiele do poprawy ale postanowiłem sporą część pozostawić niezmienioną, bo bardzo mi się podoba jak duża jakościowa przepaść (w moim odczuciu) jest pomiędzy pierwszymi chwilami pisania, a ostatnią kropką i chciałem podzielić się również tym.

Długość tekstu faktycznie odstrasza. Wiem to i wiedziałem wcześniej. Tyle, że nie planowałem tego nigdy publicznie publikować, nie dlatego to napisałem. Zakończyłem "Cenę" już pewien czas temu i po prostu przeglądając ten portal uległem spontanicznemu impulsowi. Jeśli nikt nie zdecyduje się na przeczytanie tego - trudno, nie będę przez to płakał. Może ktoś wróci do tego, gdy opublikuję coś innego, co zostanie ciepło pyrzjęte? Zobaczymy. W końcu nigdzie mi się nie spieszy.

"Ty się nie przyznawaj do błędów, tylko je popraw" - poprawiam ale w innym opowiadaniu.

"posłowie" - hmm po prostu to poprawię, bo coż innego moge zrobić ;P

dzięki za wypowiedzi, bo nawet te mniej dla mnie przyjemne uważam za lepsze niż żadne ;)

a nie, nie poprawię ;P tu nie ma opcji edycji ;P

Jest epfaltes. 24 godziny po opublikowaniu tekstu, więc trzeba się spieszyć.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Nowa Fantastyka