
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Otwieram oczy po długim śnie. Spałam chyba całą wieczność, a przynajmniej tak mi się wydaje. Czuję taką obolałość. Co było ostatnio? A, no tak. Moje urodziny i sam początek wakacji.
Wracałam do domu z dużego supermarketu. Ale dlaczego widzę tu tylko ciemność?
-Co się dzieje! Czy ktoś mnie słyszy?! – wołam, ale nawet echo nie raczy mi odpowiedzieć. Nie wiem gdzie jestem. Tu jest mokro! Wszędzie woda… Muszę wytężyć umysł – to jest teraz najważniejsze.
Wracałam do domu, a był piękny letni poranek. Ech. Miałam mieć imprezę urodzinową, tak bardzo jej oczekiwałam. Potrzebowałam jeszcze tylko cukierków, by była jak najbardziej udana. Przecież po to poszłam do supermarketu. Kupiłam. Wracałam spacerkiem i podziwiałam moje nowe trampki, które poprzedniego dnia kupiła mi moja jedyna siostra z okazji 15-nastki. Są śliczne! Czarne sznurówki i podeszwa, a reszta w czerwoną szkocką kratę. Planowałam kupić je już od wielu miesięcy temu. To był bardzo miły prezent. Okazały się o wiele ładniejsze niż te, które były prezentowane na fotografii.
Ale muszę teraz się skupić. Wciąż nie wiem gdzie jestem. Może to tylko czyjś głupi żart?
-To nie jest śmieszne! – w ustach mam dziwny posmak. Coś podobnego do starego surowego mięsa, a może i nawet gnijącego. Okropne uczucie! Czuję też jakiś odór, nie wiem co ma to wszystko znaczyć! Może kogoś to śmieszy, ale mnie nie! Pewnie nagrywają mnie komórką, a potem wyślą do Internetu, by inni też mogli się pośmiać z niskiej piegowatej blondynki, która boi się ciemności tak bardzo, że nie może oddychać… Właśnie…. – dlaczego ja nie oddycham?! Co… co zdarzyło się potem?
Chyba musiałam iść obok ulicy. Tak, tak faktycznie było. Rozwiązała mi się sznurówka, więc kucnęłam by ją zawiązać. Chodnik wydawał mi się być bezpiecznym miejscem i nikt raczej by mnie tam nie przejechał (najwyżej rowerem). A samo sznurowanie trwa może ze dwie sekundy i widziałabym, że nadchodzi jakieś niebezpieczeństwo.
Gdy było już prawie gotowe i próbowałam wstać usłyszałam pisk, krzyk… i odleciałam. Tak, leciałam dosłownie jak ptak. Już nic nie czułam. Potrąciło mnie auto, a raczej pijany kierowca. Ktoś wybiegł, chyba trójka mężczyzn, a ja zdawałam się konać. Uchwyciłam kilka dialogów.
-Co ty kurwa robisz?! -krzyknął facet, gdy drugi wziął mnie (moje ciało) na ręce. – Nie widzisz, że ma dziurę w brzuchu?
-Dzwonie po karetkę – powiedział trzeci.
-Nie! – darli się pozostali. – Zamkną nas wszystkich. – Już w tedy uciekało ze mnie życie, serce przestało bić, nie oddychałam. Ale czułam, że mój umysł, czy jak to nazwać żyje. Jakim cudem?
-Chcesz, żeby umarła – dziwił się ten, który chciał dzwonić na pogotowie.
-Ona nie żyje. Nie mogłaby przeżyć z taką dziurą w brzuchu. Pewnie ma przebite płuco – nawet po głosie słyszałam, że są wszyscy pijani.
-Co robimy? – ten chyba chodził w kółko z moimi zwłokami na rękach i nie mógł wymyśleć jakiegoś sensownego rozwiązania.
-Nie przechylaj jej, bo kiedyś widziałem w telewizji jak facetowi z takiej dziury flaki wyleciały – w głosie brzmiała nutka humoru nad którym górował strach.
-Niech zgadnę… – zamyślił się – Piła? Piła IV!
-Weź nie żartuj, dobra? – zezłościł się ten, który trzymał bezwładne ciało. – To jest poważna sprawa i nie wiem jak wy, ale ja chyba wiem co powinniśmy zrobić.
-Co? -spytał żartowniś. – Tylko nie gadaj, że sprzedamy na aukcji, bo to się nie powiedzie. Handel do rzeźni może i byłby dobry…
-To nie jest śmieszne! -krzyknął ten, który kazał nie przechylać.
-Zakopmy ją. Nad rzeką najlepiej.
-Czy ja wiem…– żartowniś zerknął na moje jeszcze dziecięce oblicze i poparł pomysł. – Gdzie jest najbliższa rzeka? – okazało się, że najbliższą rzeką była Wisła, ale ten odcinek był często podtapiany. Na dodatek była tylko pięć kilometrów stąd, a to nie było by przyjemne, gdyby odkryto w jaki sposób umarłam. Mężczyźni ustalili, że zrobią to późno w nocy, by nikt ich nie nakrył na zbrodni. Później urwał mi się film…
Z „hibernacji" zbudził mnie szum, jakieś bzyczenie owadów i głośne oddechy trójki. Chyba szli przez łąkę, drobne gałązki uginały się pod ciężarem ich nóg.
– Tu będzie idealnie – powiedział któryś szeptem. W tedy zorientowałam się, że jestem w plastikowym worku jak śmieć. Jak coś, czego należy się pozbyć jak najszybciej.
Wbili łopatę i zaczęli kopać prowizoryczny dół. Gdy skończyli ten od wypadających flaków zapytał:
-Nie lepiej by było, gdybyśmy ją spalili?
-Nie myśl nawet o tym! – zezłościł się „poważny" – Ogień nie spala zwłok do końca, w powietrzu czuć smród, a na dodatek (jakby tego było mało) zabezpiecza odciski palców i podobne do tego. – wsadzili ciało do „grobu" i zakopali. Następnie zasypali gałązkami i trawą, by wyglądało to naturalnie. Po całej akcji uciekli.
-Spalcie mnie, ja żyje, a nie chcę – myślałam, ale oni byli już daleko. Zapadłam w „trans", czy „sen". Obudziłam się teraz. Odzyskałam siły? Tak!
Zaczynam kopać, i ruszać się. Cały worek jest w wodzie.
– Powódź! – krzyczę i cieszę się z tego daru natury. To ona mnie znów ożywiła, podarowała mi drugie życie, chociaż moje odbicie jest paskudne. Czym ja jestem? Zombie. Nieumarłym. Czuję głód…
– Mózgi – na nie mam ochotę. W wodzie pływają moje wnętrzności, wciąż przytwierdzone częściowo do brzucha. Pozbierałam je i dotarłam do suchego miejsca. Jedną sznurówką związałam je, a drugą prowizorycznie zaszyłam brzuch.
Ale co się dzieje? W oddali, tam! Kroczą inni nieumarli. Chyba powódź zbudziła wszystkich, którzy umarli niepotrzebnie. Wolno podążają, by mnie zabrać w swoje szeregi. Czuję to. Chcę poczuć smak mózgów moich morderców. One są ciepłe i wciąż pamiętają piegowatą buźkę, blond włosy i czerwone trampki. Czerwone trampki powrócą. Już niedługo….
Ale dlaczego widzę tu tylko ciemność?
Jednym z powodów może być przepalenie się żarówki.
Wracałam do domu, a być piękny letni poranek.
Starałem się, ale nie zrozumieć.
Tylko nie gadaj, że sprzedamy na aukcji, bo to się nie powiedzie. Handel do rzeźni może i byłby dobry...
Super dowcip.
Wracałam do domu, a być piękny letni poranek. - Makumba?
Chyba musiałam iść koło ulicy. - koło ulicy? Nie rozumiem. Może masz na myśli obok jezdni?
-Chcesz, żeby umarła - dziwił się ten, który chciał dzwonić na pogotowie. - po umarła postawiłbym znak zapytania
(...)okazało się, że najbliższą rzeką była wisła(...) - nazwy rzek piszemy z dużej litery.
Mężczyźni ustalili, że zrobią to późno w nocy, by nikt ich nie nakrył na zbrodni. - może to nie błąd, ale ja napisałbym - podczas zbrodni.
W tedy zorientowałam się - wtedy
W oddali, tam! Kroczą inni nieumarci. - jestem stary i się nie znam, ale chyba nieumarli?
Oprócz tego kilka zbędnych powtórzeń, błędy przy zapisie dialogów i brak spacji przy myślnikach. Napisane przez Ciebie opowiadanie wydaje się jakieś ubogie takie. Pomysł masz, ale jego realizacja - słaba. To oczywiście moja opinia, może komuś Twój tekst przypadnie do gustu. Pozdrawiam
Mastiff
Wygląda na prolog głupawego horroru.
Jeśli pisałaś to z zamiarem wywołania uśmiechu na ustach czytelnika, to nawet Ci się udało, ale jeśli jako pełnoprawny, mający kogoś przestraszyć horro, to wybacz, ale wyszło do dupy.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Dziękuję za rady, większość poprawiłam.