- Opowiadanie: djmati - Ciemność

Ciemność

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ciemność

Ciemność

Mateusz Mordal

 

 

 

 

Ciemność. Nic więcej po prostu ciemność. Ma otwarte oczy, ale nic nie widzi. Wie, że za parę minut ciemność przeszyje wysoki dźwięk nieuniknionego. Czeka jeszcze kilka minut i słyszy upragniony i zarazem znienawidzony dźwięk.

 

Spogląda na zegarek 4:15. Najpierw lewa noga potem prawa i już siedzi na krawędzi łóżka. W pokoju nadal panuje ciemność i jedynie widać cyfry zegarka 4:16. Wstaje, obraca się w prawo w kierunku łazienki. Po omacku szuka ściany, która powinna być gdzieś przed nim.

Jest nie zginęła. Była tu wczoraj jest i dziś. Teraz przełącznik od światła. Natrafia na czujnik ruchu i światło zamrugało. Zobaczył przed sobą wysokiego mężczyznę o ciemnych potarganych włosach i pytaniu na twarzy, „Co za dupek?". Chciał się go spytać, co robi w jego łazience, ale przypomniał sobie, iż gdzieś już widział tego drania. Prawie dwa metry wzrostu. Mózg zaczął pracować i przeszedł z autopilota na pierwszy bieg. No tak lustro a ono działa w taki sposób, że widzie siebie a więc ten dupek to ja.

 

Odkręcił wodę i pochlapał się po twarzy. Poprawił rozczochrane włosy. Mózg budził się do życia i wrzucił drugi bieg. Stojąc nad toaletą oparty jedną ręką o ścianę pozwolił organizmowi załatwić swoje sprawy. Nie gasząc światła skierował się do jedynego, ale za to dużego okna. Wcisną przycisk na panelu i wielkie metalowe żaluzje wpuściły trochę światła. Drugi przycisk na panelu i żaluzje powędrowały w prawo chowając się w ścianie. Okno było ogromne a właściwie było całą ścianą. Jedna wielka ulica ciągnąca się aż po horyzont zapewne kończąca się zaraz przy ścianie kopuły. Nie nawiedził świadomości, iż znajduje się tak naprawdę w wielkim pomieszczeniu. Wychodzisz na ulice, ale nadal jesteś w środku. To uczucie doprowadzało do szaleństwa nawet tych, którzy mieszkają tu od urodzenia. Stojąc nadal przy oknie obserwował jak ulica zaczyna żyć. Ludzie w ilościach masowych. Każdy pędził do pracy, aby dalej egzystować jak owady. Wielkie kłęby pary wydostającej się z wentylacji miejskiej.

Spogląda w górę i widzi dosłownie dach. Wielki półprzezroczysty wpuszczający światło, ale niepozwalający na przeniknięcie promieniowania.

Odwrócił wzrok od znajomego widoku. Na zegarku nadal uciekał czas.4:30. Jeszcze trzydzieści minut. Kolejny panel i kolejna kombinacja przycisków. Łóżko znikło za ścianą a na jego miejscu pojawiła się kanapa. Czuje głód. Otwiera lodówkę a w niej trzy piwa na ścianie, kawałek sera i jakiś sos. Zrezygnowany zamyka drzwi lodówki i spostrzega ostatnią szanse na śniadanie. Wczorajsza kolacja dziś jako śniadanie. Dwa twarde i zeschnięte kawałki pizzy. Wrzuca się do mikrofali i po trzydziestu sekundach je śniadanie. Zjada ostatni kawałeczek i myje ręce w łazience. Spogląda w prawy róg pokoju gdzie znajdują się rzeczy jego ojca. Ile to już minęło czasu, kiedy go zostawił? Osiemnaście lat i dwa od „zaginięcia". Tak naprawdę zaginą dla niego już dawno. Przysłali mu jego rzeczy ostatnim transportem z nowej kolonii. Chwyta staromodną broń mechaniczną w kształcie litery L. Siada na kanapie i stara się cofnąć do czasów, kiedy ludzkość miała jeszcze szanse przetrwać własne błędy. Przypomina sobie pierwsze lekcje historii w szkole na terenie bazy, w której się wychował.

 

***********************

 

Rok 2060

 

Ziemia była jedynym miejscem w odległości wielu lat świetlnych gdzie istniało wysoko rozwinięte życie. Naukowcy poszukiwali światów podobnych do naszego, ale trafiali głównie na planety o rzadkiej atmosferze lub po prostu przerośnięte skały w pustce kosmosu. Najpotężniejsze teleskopy odkrywały dalekie planety, które przypominały Ziemię z przed ery dinozaurów i innych dziwacznych stworzeń. Stało się oczywiste, iż ludzkość nie będzie w stanie dotrzeć tak daleko zanim Ziemia przestanie być zdatna do życia. Surowce naturalne były na wyczerpaniu,wybuchały konflikty. Atmosfera była zanieczyszczona do tego stopnia, iż wdychanie tlenu bezpośrednio do płuc powodowało straszne choroby. Specjalne maski oraz budynki, w których tlen był oczyszczany a same budowle były hermetyczne. Woda zdatna do picia stanowiła tylko niewielki ułamek procenta słodkiej wody.

 

Wielki firmy i państwa zmieniły podejście do tematu. Stwierdzono jasno, iż uratowanie planety będzie trudne a może nawet niewykonalne. Ratunkiem miały być planety niedaleko Proxima Centauri z dużą ilością lodu, który można było zmienić w tlen. Zadanie nie było łatwe, ponieważ podróż trwała by nawet kilka pokoleń z obecną generacją silników. Objawienie i pomoc nadeszła znienacka. Podczas początkowych badań księżyca pod budowę bazy, w której miały być przeprowadzane badania odkryto nieznany pierwiastek. Zbagatelizowano to odkrycie do czasu pewnego zdarzenie.

 

 

Rok 2119

 

Całe miliony ton cennego pierwiastka tuż pod nosem. Potężna eksplozja wstrząsnęła pustką pomiędzy ziemią a księżycem. Jedna z ładowni ogromnych transportowców była wypełniona próbkami materiału z powierzchni księżyca. Zmierzający w kierunku ziemi transportowiec został zbombardowany mikro meteorytami. Ładunek z ładowni wydostał się po przez małe dziury po meteorytach w próżnię kosmosu prosto pod silniki powodując eksplozję widoczną gołym okiem z ziemi. Pierwiastek, H2, który miał ocalić ludzkość przed samo zagładą.

 

 

Zbadano pierwiastek, który okazał się kilka milionów razy mocniejszy od tych na ziemi a do tego bardzo stabilny. To odkrycie zrujnowało dzieciństwo Mike'a i zabrało mu ojca. Zbudowano pierwszy prototypowy silnik, który miał wytrzymać moc nowego paliwa opartego na pierwiastku H2. Pierwsze silniki rozpadały się pod naporem zaledwie pięciu procent mocy. Postanowiono zbudować silnik z tego samego materiału, z którego składało się paliwo. Udało się osiągnąć ogromną moc i wydajność. Jego ojciec miał wtedy cztery lata i nawet nie wiedział, że zostanie pilotem.

 

 

W wieku dwudziestu pięciu lat jego ojciec został najmłodszym pilotem nowej floty ponad dwudziestu statków napędzanych pierwiastkiem H2, które miały transportować pierwiastek na ziemie gdzie był przetwarzany. Pięć lat później na świat przyszedł jego syn Mike. Matka opuściła ich, gdy Mike maił niecały miesiąc. Wychowywany przez ojca musiał się dostosować do rygoru bazy wojskowej. Ojciec dopiero po pięciu latach dostał misje na miarę jego talentu. Przez pięć lat był szkolony do wielkiej misji badawczej opartej na kolejnym odkryciu. Po zbadaniu wszystkich planet w naszym układzie słonecznym odkryto anomalie. Okazało się, iż układ słoneczny jest otoczony naładowanymi cząsteczkami słonecznymi, których zadanie było chronienie planet przed zewnętrznym promieniowaniem.

Stworzono niepozorny laser napędzany cząsteczka, H2 aby utworzyć tunel czasoprzestrzenny ze znalezionych cząsteczek słonecznych.

Teoria tuneli była wyśmiewana, ale kto nie próbuje ten nie wygrywa. Przy którejś z kolejnych prób udało się otworzyć wejście do tunelu i wpuścić sondę. Ustalono, iż sonda znalazła się obok najbliższej gwiazdy, czyli Proxima Centauri.

 

 

Ojciec któregoś dnia po prostu nie wrócił do domu na terenie bazy. Został wysłany na misję badawczą jako drugi pilot statku kolonizacyjnego, który miał zbudować bazę niedaleko Proxima Centauri. Okazało się, iż pierwiastek H2 powstaje na skutek częstych uderzeń przy niskiej grawitacji. Wyszukano planety oraz inne ciała niebieskie, które były podobne do naszego księżyca.

 

Rok 2150.

 

Pięcioletni Mike pozostał na zniszczonej ziemi targanej wojnami o żywność i pitną wodę.

Ziemia umierała pod naporem ludzi. Zanieczyszczone środowisko, wycięte osiemdziesiąt procent lasów. Wszystko to spowodowało, iż największe miasta zostały osłonięte wielkimi kopułami. Ilość tlenu w atmosferze zmalała do minimum. Poziom tlenu wysoko w górach uniemożliwił oddychanie a na poziomie stu metrów nad poziomem morza był tak niski jak kiedyś w górach. W ten sposób ludzkość miała zginąć i po prostu się udusić. Powstał globalny plan działania, który zakładał zbudowanie wielkich kopuł nad miastami. Pierwiastek H2 został wykorzystany do produkcji tlenu na potrzeby miast. System, który produkował tlen powstał ponad pięćdziesiąt lat wcześniej, ale ilość energii potrzebnej do pracy była ogromna. Dopiero ukryta moc pod powierzchnią naszego księżyca pozwoliła ożywić plan i przedłużyć agonie ludzkości na ziemi.

 

Mike miał zostać pilotem tak jak jego ojciec, ale nie było to łatwe, ponieważ miał wielki żal w sercu, iż jego ojciec go nie zabrał ze sobą. Przez pierwsze miesiące czekał na jakąś wiadomość od ojca, ale ten nie dawał znaku życia. Wiedział tyle ile mu powiedziano. Ojciec żyje i ma się dobrze. Na pytanie, dlaczego nie chce się zobaczyć z synem nikt nie odpowiadał.

Mike postawił sobie za cel zostać pilotem i odnaleźć ojca. Wiele osób, które go otaczały były mu przychylne. Czasami czuł, że ktoś mu pomaga, ale nie potrafił tego zrozumieć.

 

 

Rok 2165.

 

Ciężki trening i motywacja napędzały jego plan. Zawsze starał się postępować zgodnie z zasadami oraz stwierdzeniem, „co by zrobił ojciec?". Zaraz po swoich dwudziestych urodzinach Mike dostał zadanie nazwane „uporządkowaniem sytuacji". Jednym ze starych myśliwców miał patrolować teren nad rozbudowywaną kopułą. Ludzie nie byli zadowoleni, iż ich domy zostaną zrównane z ziemią a w zamian dostaną ciasne mieszkanie pod kopułą.

Zabarykadowali się w domach a rozkaz był jasny. „Jeśli będą stawiać opór otworzyć ogień". Czyste sumienie to już przeszłość, ale zabicie ludzi? Mike nie był aniołkiem, ale zamordować ludzi broniących domu? Wybór wcale nie był prosty albo morderstwo albo koniec marzeń, iż kiedykolwiek zobaczy ojca. Żywi ludzie byli dwieście metrów pod nim a ojciec? Czy żyje?

 

Wracał do bazy wiedząc, że będzie musiał posprzątać swój pokój. Wynik wysłuchanego monologu Generała był oczywisty. Degradacja i milczenie o misji „uporządkowania sytuacji". Ludzie i tak wiedzieli o tej sytuacji a wszelkie wiadomości w telewizji przelatywały przez sito wojskowych. Mike wielokrotnie brał udział w starciach przeciw takiemu traktowaniu ludzi, ale musiał uważać, aby nie zostać zlikwidowanym.

 

Trzy miesiące później został cywilem z przydzielonym mieszkaniem o standardzie „podstawowym". Wszystko to było nieważne, ponieważ najgorsze to stracony sens życia. Jedyną szansą znalezienia ojca było wojsko a ono już dawno stało się prywatną własnością firmy.

 

Dostał też przydział do pracy cywilnej jako pilot wielkiej śmieciarki. Pierwszego dnia spodziewał się kilku metrowej śmieciarki, ale nie była wielka czy ogromna, ale kolosalna. Kanciasta o ciemnych kolorach wyglądała jak nisko powieszony sufit. Zabierała na pokład śmieci w ilościach przekraczających wszelkie wyobrażenia. Kabina pilota była jednym procentem wielkości a resztę stanowiła wielka ładownia.

Pilotowanie było proste, choć powolne w porównaniu do myśliwców. Jedyny dodatkowy panel obejmował sterowanie ładownią ale poznanie elektroniki zajęło mu kilka minut. Na ekran nawigacji trafiły dane punktu B. Punkt okazał się kolejną nowością dla młodego pilota, który większość życia przesiedział w bazie wojskowej. Z daleka punkt B wyglądał na wielkie ciemne jezioro. Radar obliczył, iż średnica koła wynosiła pond sto kilometrów a po zbliżeniu się do obiektu, Mike uświadomił sobie, iż to nie jezior, ale wielka dziura w ziemi. Po raz pierwszy w życiu widział taki widok. Gdy znalazł się dokładnie nad miejscem planowanego zrzutu zobaczył, iż te dziura nie ma dna. Włączył procedurę opróżnienia ładowni nie patrząc na panel. Nadal zahipnotyzowany wielką czernią ziejącą z głębi ziemi obserwował jak miliony ton śmieci trafiają do wnętrza ziemi.

 

 

************

 

Rok 2170 [ Czas obecny]

 

Od tamtego czasu minęło ponad pięć lat, ale każdy kurs nad „Ciemność ziemi" jak nazwał to miejsce wywoływał w nim to samo dziwne uczucie. Teraz trzymał w ręku bron ojca, która pamięta czasy, gdy ziemię można było uratować.

 

Chwyta bron mocniej i wkłada magazynek z prymitywną amunicją na miejsce. Ciche klikniecie mechanizmu. Celuje w siebie. Kładzie palec na spuście. Powoli naciska spust i czeka aż broń wypali. Dźwięk wideotelefonu i palec drgną. Huk znany tylko z lekcji historii broni. Broń dymi, zostawia ją i próbuje wstać. Dotyka głowy i czuje ból po prawej stronie nad uchem. Wideotelefon nadal uporczywie dzwoni. Wchodzi do łazienki i chwyta ręcznik. Spogląda w lustro i widzi mocno krwawiącą ranę. Przykłada ręcznik do głowy i idzie w kierunku wideotelefonu. Dwa przyciski i logo operatora znika a na jego miejscu pojawia się ładna blondynka.

 

– Halo

– Witam. Dzwonię w sprawie spotkania w siedzibie korporacji …

– Jestem trochę zajęty. Jest 4:55 i mogłem jeszcze spać.

– Pan Mike Cogen. Lat dwadzieścia pięć. Zdegradowany i wysłany do pracy w korporacji RecTrash. Zgadza się?

– Jakim cudem ma Pani takie informacje?!

– Wszystkiego dowie się Pan dziś w siedzibie władz miasta. Godzina 15:00 piętro 720. Ta oferta jest jednorazowa.

– Zaraz jakie spotkanie ja nie mam zamiaru…

 

Blondynka się uśmiechnęła i przerwała połączenie. Na wyświetlaczu pojawiło się tandetne logo operatora i zegar. 4:59.

Cholera spóźnię się do roboty – Pomyślał i ruszył do drzwi. Zaraz przecież to ja jestem pilotem i nigdzie nie polecą. Cisnęła ręcznik w kierunku łazienki i zamkną drzwi kartą biometryczną.

 

Ulica była pełna ludzi. Kilka osób obróciło się w jego stronę i przyglądało ranie na głowie. Miał to szczęście, że dostał przydział na mieszkanie blisko miejsca pracy. W głowie mu huczało a rana nadal krwawiła. Może pójść do kliniki, aby opatrzyć rany, ale to kosztuje. – Przed lotem udam się do lekarza firmy tam mnie poskładają na ich koszt. Pomyślał i tak zrobił. Pięć minut później był już w hangarze, ale zamiast pójść do stanowiska dokowania po lewej ruszył na prawo schodami do lekarza.

 

Zapukał do drzwi z napisem Lekarz. Stary Fred siedział za biurkiem i wypełniał jakieś papiery. Nie unosząc głowy powiedział. – Cogen co tym razem?

Jak zgadłeś że to ja? Zapytał Mike.– To nie zgadywanie tylko doświadczenie młody. Za każdym razem pierwszą osobą która tu wpada po piątej rano jesteś ty. Mike uśmiechną się pod nosem. A kto pojawia się jako drugi? – Zazwyczaj ty pięć sekund po wyjściu. Ostatnio zapomniałeś czapki, którą nakładasz przed lotem jako amulet. Podniósł wzrok znad papierów i zmrużył oczy przyglądając się głowie Mike'a. – Gdzie nabyłeś taką ranę? Wprawdzie jest piątek ale rano. Zazwyczaj widzę takie rany w soboty po udanych imprezach.

Mike starał się coś wymyślić ale po co? Fred i tak zaraz go rozszyfruje. – Wygląda jak postrzał z pistoletu laserowego. Zaraz nie widzę osmolenia ani oparzeń … to wygląda na ranę jak z dawnych czasów. Mike milczał i czekał aż Fred dojdzie do prawdy. Zawsze to go zadziwiało jak dokładnie doktorek potrafi wszystko odczytać.

 

– Rozumiem, że ostatnio wiele się działo w mieście i na dodatek tak dotkliwa degradacja, ale nie możesz strzelać sobie w tą pustą głowę.

– Fred właściwie to nie chciałem tego zrobić. Wszystko przez durny wideotelefon.

– Słyszałem różne wymówki, ale ty jesteś mistrzem świata a teraz się nie ruszaj.

Doktorek chwycił jakieś przyrząd i przyglądał się ranie.

– Trzymałem broń ojca, byłem zamyślony a potem zadzwonił wideo…

– Nie ruszaj się, bo krzywo ciebie skleję.

– Od kiedy to bio-szwy zastąpiłeś klejem?

– To nowa receptura oparta na komórkach macierzystych. Kilka kropel i może nawet blizny nie będzie.

– Przydzielili tobie takie nowinki? Mike zastanowił się, kiedy ostatnio dostali coś nowego.

– Przydzielili do testów, więc się nie ciesz robisz za królika doświadczalnego. Dobra gotowe.

– Dzięki doktorku. Jestem spóźniony.

Mike wyszedł z gabinetu i szybkim krokiem ruszył korytarzem do schodów. Cholera zapomniałem, o czymś na ból głowy. Obrócił się na pięcie i już bez pukania wszedł do gabinetu. – Fred masz może coś na ból głowy? Czekał już z wyciągniętą ręką. Podał mu jakieś tabletki z płynem w środku.

– Doświadczenie młody, doświadczenie.

Mike tylko się uśmiechną i popędził do schodów.

 

Koniec zmiany i w perspektywie nudna sobota i niedziela. Ostatnia kontrola systemów i parkowanie śmieciarki o wymiarach 1800 metrów długości na 200 szerokości na 400 wysokości. Wstał wyprostował się i zdjął czapkę, którą znalazł na środku ulicy dwa lata temu.

Kolejny kurs w poniedziałek na pełnej ładowni. Pomyślał Mike, ale nawet nie wiedział ile się zmieni w jego życiu do poniedziałku i jak daleko będzie.

 

************

Spotkanie.

 

Najgorsza była winda, którą Mike zjeżdżał z platformy dokującej. Pięćset metrów w dół w ślimaczym tempie. Jedyne, co poprawiało sytuację to widok za przeszkloną ścianą windy.

Wielkie wieżowce sięgające prawie szczytu kopuły. Kiedyś był w jednym z nich na samej górze, gdy dostał przepustkę po ciężkiej akcji eskorty. Wjechał na magiczne piętro 999. Kilka kilometrów nad ziemią w budynku, który sam w sobie był miastem. Kina, luksusowe mieszkania, sklepy to wszystko było innym światem niż to, co działo się na poziomie ulicy. Ze wspomnień ocknęło go mocne szarpnięcie. Winda dotarła do budynku firmy, który znajdował się pod platformą. Szybkie spojrzenie na zegarek na ścianie 13:00 i szybko w kierunku bramki. Przyłożył kartę biometryczną do czytnika i spojrzał na czytnik. „Start 5:20 rano, dokowanie 12:50. 8 Spóźnienie w miesiącu. Ostanie 20 minut = -3 kredyty. Stan konta 117 kredytów." – Cholera to tylko dwadzieścia minut! Wrzasną, ale w hali nie było prawie nikogo a obecni nawet nie zareagowali. Ruszył do szatni szybko przebrał się w swoje ubranie i wychodząc z budynku znowu spojrzał na zegarek 13:15. – No tak blondynka i spotkanie, o 15:00 ale, o co może im chodzić z tą „jednorazową ofertą"? Spytał się sam siebie.

 

Ulica była mniej zatłoczona niż rano a górna warstwa kopuły stała się przezroczysta tak, aby słońce wpadało do miasta. Zawsze ciekawiło go ile ról pełni kopuła. Ochrona przed zanieczyszczeniami, panel energetyczny, który zbierał energię elektryczną a do tego można było ustawić go tak, aby stał się przezroczysty. Technologia, która zabiła wiele ludzi i samą ziemię teraz ratuje ludzi, aby nie podusili się przez własną głupotę.

 

Nadal stał przed budynkiem firmy zamyślony. Jeśli pójdzie ulicą w prawo trafi do mieszkania i pewnie prześpi resztę dnia a może i połowę soboty. Ulica w lewo zaprowadzi go do największego wieżowca pod kopułą, czyli do siedziby władz miasta gdzie miał się spotkać, ale nawet nie wiedział, z kim i po co. Drogę w prawo znał i wiedział, co go czeka z kolei ulica biegnąca w lewa stronę mogła przynieść zmiany. – Pewnie to wojskowi dogadali się z władzami miasta żeby go wywalić za te spóźnienia, ale przecież to tylko osiem razy. Próbował znaleźć jakieś sensowne rozwiązanie tego, po co go zapraszają na spotkanie. – Nie to nie to i nie ich styl. Jeśli chodziłoby o zwolnienie po prostu przysłaliby krótką wiadomość. Stwierdził w myślach. Stojąc przed firmą znów czuł, że go ktoś obserwuje. To uczucie sprawiało, iż zaczynał myśleć, iż ma jakaś obsesje. Dał temu spokój i wrócił myślą do decyzji.

 

 

Ciekawość wzięła górę i ruszył w kierunku wieżowca, w którym siedziało kilkuset ważniaków, dzięki którym ludzie mogą oddychać nie trując się przy okazji. Nikt tylko nie przypomina, iż to te same osoby załatwiły ziemię na cacy. Pradziadkowie, dziadkowie i ich ojcowie dzień po dniu niszczyli ziemię a teraz ich synowie bogacą się na ratowaniu ziemi i łaskawie za czynsz mieszkania pozwalają oddychać czystym tlenem.

 

Myśląc o tych dupkach zastanowił się czy nie wrócić do mieszkania po tą prymitywną broń, którą prawie odstrzelił sobie głowę i nie wycelować w jednego z tych „biznesmenów".

 

 

 

Był już w takich budynkach i zawsze piętra administracji ociekały w złocie i marmurze. Nie inaczej było teraz. Wjechał winda na wskazane piętro i przywitała go atmosfera dobrobytu i luksusu oraz recepcjonistka za zdobionym kontuarem. Była to ta sama blondynka, która dzwoniła do niego rano.

– Witam Pana w siedzibie władz miasta.

– Witam ponownie. Wygląda Pani lepiej na żywo. Blondynka posłała mu uśmiech i od razu przeszła do rzeczy.

– Zapraszam do Sali konferencyjnej Gold. Przybył Pan trochę za wcześnie. Blondynka wskazała korytarz.

– Ciekawa nazwa dla pomieszczenia z krzesełkami i dużym stołem.

Blondyna nie odpowiedziała. Ruszył korytarzem i zastanawiał się jak znajdzie sale. Problem rozwiązał się sam, ponieważ na końcu korytarza wyrosły spore drzwi ozdobione złotymi wzorami.– No i wszystko jasne, Gold. Mike z przyzwyczajenia chciał sięgnąć po kartę biometryczna, ale zamiast czytnika zobaczył klamkę. Drzwi wyglądały na ciężkie, ale otworzyły się zadziwiająco łatwo.

Ogromny stół i mnóstwo wygodnych krzeseł. Na stole widniały podobne zdobienia ze złota, co na drzwiach. Mike wybrał największe krzesło a raczej już fotel. Było masywne i oczywiście ze zdobieniami ze złota. Oczyma wyobraźni widział w nim jakiegoś grubego prezesa, który siedzi i obserwuje zabranych. Usiadł i zamyślił się nad tym jak prawie zrobił sobie sporą dziurę w głowie. Dotknął dłonią rany na głowie i zapytał się w myślach samego siebie czy to na pewno był wypadek spowodowany telefonem. – Może po prostu masz dość i prowokujesz szczęście? Tym razem skończyło się na jedno centymetrowym farcie. Jeden centymetr głębiej a twój durny mózg zdobiłby ścianę. Przerwał intensywną prace swojego mózgu, ponieważ do sali weszła śmierć. Facet o cerze księżyca w pełni do tego chudy i wysoki. Wyglądał jakby nawet leciutki wiaterek miał go złamać w pół. Za śmiercią wszedł gruby jegomość oraz najnormalniej wyglądający facet w garniturze.

– Widzę, że już zdążył się Pan rozgościł na dodatek w moim fotelu. – Powiedział to strasznie niskim głosem gruby gość i zaraz potem krótko się zaśmiał.

– Jestem Mike …

– Czy sądzi Pan, iż zapraszam ludzi na spotkanie i nie znam ich danych? – Zapytał retorycznie gruby prezes.

– Sądzę, że Pan musi być szefem i ważną osobą.

– Fakt to prawda a na dodatek nie trudno to zgadnąć dzięki mojej stereotypowej posturze.

– Chciałbym zaprzeczyć, ale ma Pan rację. Skwitował Mike wstając z fotela a szef znów się zaniósł śmiechem jak z głębi ziemi.

– Pozwoli Pan, że usiądę. Moje dane osobowe pozostaną nie odkryte, ale może mówić Pan do mnie Panie prezesie.

– A więc Panie prezesie, o co wam chodzi z tą propozycją nie do odrzucenia?

– „Wam"? Jestem osobą, która ma swoje cele i je realizuje. Nie reprezentuję żadnej grupy.

– Wiem jedno, że zapraszacie mnie na tą dziwną rozmowę i na dodatek wiecie o mnie za dużo. Spotykamy się w tym budynku, który należy do władz miasta a co za tym idzie po części do wojska i korporacji. Idąc dalej droga dedukcji moje dane wyciągnęliście od wojskowych a skoro tak łatwo to wam poszło oznacza, iż blisko współpracujecie. A więc jedno jest pewne jesteście grupą i mogę mówić, „o co WAM chodzi". – Mike po tej przydługiej wypowiedzi spokojnie obserwował mowę ciała otyłego prezesa.

– I to, co Pan mówi Panie Cogen potwierdza, iż wojsko wskazało odpowiednią osobę, której szukamy do naszego zadania. Co Pan powie na długi lot do Proxima Centauri?

Mike tak często słyszał tą nazwę, iż przez chwilę wpatrywał się przez okno na ogromne miasto. Po chwili milczenia wydusił z siebie tylko – Po co?

– Powiedzmy, że mamy tam mały kryzys, który jest w jakiś pokrętny sposób powiązany z Pańskim ojcem.

– Mój ojciec zaginął. Pozatym był tylko pilotem i technikiem. Jak mógł mieć cokolwiek wspólnego z waszym „kryzysem"?

– Nie mogę powiedzieć Panu nic więcej dopóki nie podpisze Pan tego dokumentu. Śmierć podsunęła kartkę z tekstem napisanym drobnym maczkiem.

– To standardowy dokument, który zobowiązuje Pana do zachowania tajemnicy, jakie Pan usłyszy. – Pierwszy raz przemówiła śmierć zaskakująco „normalnym" głosem jak na śmierć.

– Nie jestem prawnikiem i nawet możecie mi podsunąć cyrograf a ja nie zobaczę różnicy. – Skwitował Mike. Nikt nic nie powiedział a Mike nie czytając tekstu podpisał „cyrograf" piórem, które podsunął mu prezes.

Najnormalniejszy z tej trójki adwokat zabrał papier i chwile się przyglądał podpisowi a następnie przyłożył urządzenie do weryfikacji podpisu. Krótki dźwięk i mężczyzna kiwną głową.

– Teraz się Pan dowie wszystkiego, o co tylko zapyta. – Stwierdził gruby prezes.

– Dlaczego podnosicie czynsze w biednych dzielnicach skoro pierwiastka H2 macie w ilościach absurdalnych?

– Wszystkiego w granicach rozsądku i naszego kontraktu.

– A więc co z tym kryzysem jak to Pan nazwał ma wspólnego mój ojciec? – Spytał podirytowany, Mike.

– Odpowiedz na Pana pytanie zaczyna się przed piętnastu laty. – Prezes wygodnie rozsiadł się w fotelu i teatralnie wciągną powietrze. – Niejaki Max Cogen młody i zdolny pilot ze specjalizacją techniczno-nawigacyjną. Spełnił swoje marzenie kosztem syna zostawiając go na umierającej ziemi a następnie … – Tą część historii znam na pamięć, ponieważ tym synem jestem ja. – Przerwał Mike.

– Widzę, że jest to delikatny temat, ale nie zna Pan zakończenia tej historii. Cofnijmy się do chwili, kiedy przysłano Panu rzeczy ojca. Oficjalna wersja jest taka, iż Pański ojciec zaginą w niewyjaśnionych okolicznościach i dla dobra śledztwa władze zachowały szczegóły sprawy dla siebie. To oczywiście jest wersja, którą Pan zna, ale nie koniecznie prawdziwa.

Mike starał się zachować spokój i kamienną twarz. Prezes kontynuował.

– Pański ojciec zaginą to prawda. Reszta to już stek kłamstw wykreowanych na potrzeby dobrego wizerunku korporacji. Pański ojciec zamieszkał na statku a następnie po rozbudowie kolonii na jednej z planet bogatej w pierwiastek H2 przeniósł się z cała załogą do ośrodka zbudowanego przez nich samych. Załoga była młoda i oczekiwała pięknego widoku po przybyciu w te rejony Proxima Centauri. Niestety jak Pan wie planety typu Ziemi z przed dwóch tysięcy lat jest tylko kilka i na dodatek są one oddalone od ziemi spory kawałek. Ludziom z załogi nie spodobało się, iż wylądowali na ogromnym kamieniu. Przez długi czas wykonywali przydzielone zadania. Potajemnie daleko od jakiejkolwiek kontroli z naszej strony stwierdzili, iż zysk z wydobycia pozostaje na ziemi a nowa planeta to tylko kolejny interes korporacji. Dodatkowo dowiedzieli się, iż nie planujemy przenieść ich w „ładniejsze miejsce".

Cała sytuacja była prosta do opanowania aż do pojawienia się czynnika, którego się nie spodziewaliśmy.

– Czyli znalazł się ktoś silniejszy od was i pokazał gdzie wasze miejsce. Mike z lekkim uśmieszkiem czekał na dalsze tłumaczenie prezesa, który nie odpowiedział na jego zaczepkę.

– Sprawa jest naprawdę nieciekawa.

„Chyba dla was." Pomyślał, Mike który powstrzymał się od głośnego skomentowania.

– Szukaliśmy planet z pierwiastkiem H2 zapominając o formach życia, które mogą się znajdować w ciemnościach kosmosu.– Prezes zapatrzył się przez okno na panoramę miasta i kontynuował.

– Od zawsze myślimy o sobie jako o gatunku, który poszukuje życia w kosmosie. Szukamy znaków kontaktu z obcymi cywilizacjami. A co jeśli ONI nie chcą takiego kontaktu z nami? Zapytać retorycznie prezes.

– Ta wizyta zaczyna mi się dłużyć i co to wszystko ma wspólnego ze zniknięciem mojego ojca? – Mike zaczynał tracić cierpliwość.

Prezes oderwał wzrok od widoku za ogromnym oknem i skupił spojrzenie na Mike'u.

– To, iż Pański ojciec nawiązał coś w rodzaju kontaktu z obcą formą życia a następnie ukradł statek korporacji wart 250 miliardów nowych dolarów i oddalił się w nieznanym kierunku wraz z całą załogą. Szczegóły są takie, iż pański ojciec jako pilot misji transportowej był drugą najważniejszą osobą w zespole, która pilnowała kolonii. Podczas kopania kolejnych szybów wydobywczych ekipa natknęła się na pustą komorę niestworzoną bynajmniej przez siły natury. Znaleziono w niej artefakt przypominający sarkofag znany z ziemskiego Egiptu.

Dalsze informacje są szczątkowe, ale wiemy, iż istota zamknięta w tym sarkofagu wpłynęła na wszystkich uczestników. Od tamtej chwili nie dostajemy raportów. Śledziliśmy tylko statek którego pilotem był Max Cogen.

Mike szybko zamrugał i starał się przyswoić informacje, które wydawały się jak z kosmosu…

– To kolejny numer korporacji? Obca forma życia, kradzież? Myślicie, że w to uwierzę! Mike właśnie przekroczył próg tolerancji dla tej rozmowy i steku kłamstw jak mu się wydawało. Wstał wywracając swoje i sąsiednie krzesło kierując się do wyjścia. Prezes uśmiechną się pod nosem i powiedział – A co Pan powie na to, iż jestem wstanie pokazać Panu dowody na moje słowa a nawet wysłać Pana na tą planetę. Dostanie Pan wszystkie możliwe środki, aby odnaleźć statek i ojca.

Mike zatrzymał się w pół kroku przy drzwiach i nie odwracając głowy powiedział. – A co z moją pracą i zakazem lotów?

– Długi i bezpłatny urlop a zakaz też nie będzie problemem.

Mike rzucił tylko – Tak myślałem bezpłatny.

Prezes wybuchną gardłowym śmiechem i powiedział. – Proszę się nie oddalać za daleko.Za kilkanaście godzin będzie Pan już na kursie do Proxima Centauri.

 

Winda a w niej Mike i kilka tysięcy jego odbić. Spoglądał w lustra, którymi była obudowana winda. Podkrążone oczy i tysiące myśli. Żyje i ma kłopoty. Obca rasa, z którą dobrowolnie poleciał. Ile to już lat? Jak mam go szukać skoro nie wiem jak dziś wygląda?

Drzwi otworzyły a Mike ruszył przed siebie.

 

Cała ta historia brzydko pachniała na odległość. Ojciec znika następnie w cudowny sposób odnajduje się i ucieka z „obcą forma życia". Na dodatek fundują mi teraz bilet na drugi koniec niczego.– W czym mam im niby pomóc?

 

Sam nie wiedział, kiedy trafił do baru niedaleko swojego mieszkania. Jedna kolejka, druga kolejka i następna. Jakiś gościu wydziera się na ładną rudą dziewczynę. Uderza ją w twarz. Reaguje tylko, Mike, który podchodzi do gościa i chwyta go za ramię. – Chyba wiesz, co teraz się stanie? Pyta lekko podpity Mike damskiego boksera. – Odwal się! To nie twoja sprawa! – Zła odpowiedz dupku. Jeden celny cios w żebra i facet składa się w pół. Drugi i ostatni cios to butelka jakiegoś podłego piwa, którą kupił za ostatnie kredyty. Bokser upada, gdy butelka rozpryskuje się na jego głowie. – I widzisz, co narobiłeś? Przez ciebie rozlałem piwo. Mike spogląda na młodą dziewczynę, ale ta jest jeszcze bardziej przestraszona. Z rezygnacją odwraca się w kierunku baru, ale zamiast ruszyć do przodu podłoga uderza go w twarz. To zwłoki boksera ożyły i chwyciły go za nogi. Z krwią na głowie rzuca się na Mike'a z pięściami. Mike nadziewa go na swoją nogę i z całej siły odpycha a ten ląduje na jakimś innym facecie. Ten się wywraca i efekt domina załatwia resztę. Jeden uderza drugiego potem kolejny i następny. Bar zamienia się w ring napalonych samców z dużą zawartością alkoholu we krwi. Mike na czworaka dopełzł pod blat baru i siedząc na podłodze wyciągną rękę w górę w poszukiwaniu jakiegoś piwa. Szczęśliwie znalazł jedno i popijając obserwował swoje dzieło. Butelki, ludzie a nawet krzesła latały nad jego głową, ale on zastanawiał się, co ma zrobić. Wiedział, iż ten lot to jedyna szansa na zmianę, ale też jakiś pasztet, w który sam wejdzie a korporacja potrzebuje jakiegoś kozła ofiarnego. Nad blatem baru przeleciał jakiś rosły facet. – Co mnie tu trzyma? Coś takiego w każdy piątek wieczorem? Spytał się w myślach. To była ostatnia myśl zanim do baru wpadła policja i zgarnęła wszystkich łącznie z siedzącym pod barem Mike'm.

 

 

************

Następnego ranka…

 

Ciemność … – gdzie jestem? Ohydny zapach wskazywał, iż to nie mieszkanie. Mike starał się wymacać włącznik światła, ale go nie znalazł. Przekręcił się w prawo i usiadł dotykając stopami zimnej a nawet bardzo zimnej podłogi. Ból głowy, ale nie pamiętał żeby pił dużo. Pił? Tak bar, wystraszona dziewczyna, bójka i … ciemność. Ruszył na oślep do przodu z wyciągniętymi rękoma. Miał pecha trafić obiema w przerwę między kratami i dowiedzieć się o tym po mocnym uderzeniu głową o pręt. Kraty wyjaśniły wszystko a ból z przodu głowy potwierdzał, iż wylądował na dołku.

 

– Hej jest tu, kto?

Pisza

– Mam zaplanowany lot do Proxima Centauri! – I kto w to uwierzy? Stwierdził.

Jednak ktoś uwierzył a przynajmniej zainteresował się wrzaskami. Światło na końcu korytarza oświetliło dużą część pomieszczenia a na jego końcu pojawiły się dwie sylwetki. Jedną od razu rozpoznał. Duża a nawet bardzo duża sylwetka prezesa wkroczyła jak do siebie. Właściwie to tak było. Korporacja „wspiera" wojsko a ono chroni miasto.

– Widzę, iż wziął Pan sobie do serca moją radę, aby się nie oddalać. Jednak chyba zbyt dosłownie. – Prezes wybuch swoim specyficznym śmiechem. – Głowa mnie boli a ten rechot z głębi ziemi wwierca mi się w czaszkę. Otwierać te kraty!

– Spokojnie zaraz Pana ból głowy ustanie a nawet się Pan wyśpi. – Prezes machną ręką na drugą osobę, na którą Mike do tej pory nie zwracał uwagi. Szczupły facet wyciągną pistolet za paska i wycelował prosto w Mike'a. Zanim Mike cokolwiek powiedział pistolet wystrzelił.

Ostatnia myśl. A to skurwi.. i Mike odpłyną.

 

 

Wyprawa.

 

Ciemność. Nic więcej po prostu ciemność. Ma otwarte oczy, ale nie widzi nic. Na dodatek to znowu nie jego mieszkanie. – Co właściwie się stało? – Zastanawia się w myślach.

– Bar, dziewczynę…pistolet! Gruby prezes! Załatwcie gołymi rękoma drania!

Wymacał podłogę, która była o wiele bardziej zimna od tej ostatnio. Zimna podłoga, ale po dwóch krokach dostrzegł światło. Przypomniał sobie ostatni marsz w ciemnościach, który zakończył się na kratach. Tym razem ostrożniej i powoli szedł ku światłu. Obejrzał się za siebie i zobaczył łóżko, na którym leżał oraz pomieszczenie, które dało mu informacje gdzie się znajduje. Mała kajuta bez drzwi z wyjściem na korytarz i białe gołe ściany. Wąski korytarz i drzwi tym razem bez klamki czy pozłacania. Jeden czerwony guzik, dźwięk rozprężanego powietrza i drzwi znikają w ścianie. Większe pomieszczenie z dużą szybą potwierdziło przepuszczenia, iż to miejsce to statek. Niebo nad miastem z rana, gdy rusza w kurs jest usiane gwiazdami, ale widok za okna statku jest jakiś inny. Dopiero po chwili zrozumiał, iż musieli odlecieć spory kawałek od ziemi, ponieważ to nie te same gwiazdy, nie ten sam układ z brakiem gwiazdy polarnej na czele. Możliwe, iż słońce to jedna z tych gwiazd za oknem. Ruszył w kierunku dźwięków rozmowy po drugiej stronie korytarza. Nie rozróżniał jeszcze słów, ale rozmowa była wesoła.

 

Stanął w progu i przyjrzał się zebranym ludziom w pomieszczeniu. Pierwszy w oczy rzucił mu się czarny facet w średnim wieku oparty o blat stołu. Widział w swoim życiu może kilku o czarnej skórze. Podobno większość została wygnana lub zabita przed jego urodzinami. Z tego, co pamiętał z lekcji historii jeden z nich był nawet prezydentem dawnych stanów. Nigdy nie byli lubiani, ponieważ byli inni. Szukano pretekstu, aby podważyć ich obecność i wygnać. Jak mawiał doktorek „Szukaj powodów a jakiś znajdziesz" no i znaleziono. Wiele lat temu czarni ludzie zaczęli chorować na dziwną chorobę, która ich zabijała. Rozwijała się tylko u nich, ale łatwo można było się od nich zarazić. Jedynym sposobem było wypędzenie, ponieważ lekarstwo było drogie nawet dla bogatych. Powoli znikli ze sklepów jako obsługa, szkół i osiedli. Jakoś kilka lat później zapadła decyzja o „wysiedleniu". Prawda była taka, iż wypędzono ich, chociaż nie wszyscy chorowali.

 

Przy stole siedziały jeszcze cztery osoby. Dwie kobiety oraz dwóch młodych mężczyzn.

Starsza kobieta miała siwiejące włosy i więcej pasków, co oznaczało, iż była wyższa stopniem od reszty. Młodsza blondynka flirtowała z jednym z mężczyzn a drugi śmiał się razem z nimi.

 

Czarny facet zobaczył Mike'a i skiną do niego głową. Odstawił kubek i powiedział do reszty – Śpiąca królewna postanowiła uraczyć nas swoją obecnością.

Kończąc to zdanie na jego twarzy pozostał tylko uśmieszek. Dwie kobiety obrócił się do niego a młodsza wyraźnie zlustrowała go od stóp po głowę. – Stojąc wygląda jeszcze lepiej. Powiedziała do starszej jakby Mike'a tutaj nie było. – Gdzie jesteśmy? – rzucił Mike. Młody facet nie patrząc na niego powiedział – Może jest napakowany, ale inteligencją nie grzeszy. W tym samym momencie do pomieszczenia wkroczył pewnym krokiem wysoki facet z dużą ilością pasków na barkach.

– Nasz pasażer pytał raczej nie o statek tylko miejsce w rozległym wszechświecie jak mniemam. Widzę, że załoga już się z Panem zaprzyjaźnia zwłaszcza Dan.

Skiną głową w kierunku czarnego.

– Jest naszym mechanikiem pokładowym. – Ciągną dalej. Te dwie damy to Porucznik Sinar, która odpowiada za systemy statku oraz Major Ivona Medvonicz, która jest moim zastępcą oraz jest specem od psychologii. A ci dwa zdolni, ale nieposłuszni to nasi piloci Dave oraz Harry. Dowodzę tym statkiem oraz misja i nazywam się Dimitrie Cantemir.

 

Podszedł do stołu i oparł się obiema rękoma. – Skoro już tu jesteśmy w komplecie mogę przedstawić sytuację Panu Mikowi. Została mi przedstawiona sytuacja Pana udziału w tej misji. Pański ojciec pełnił role pilota oraz po zniknięciu szefa ekspedycji przejął jego rolę.

– Ostatnio dużo osób znika. Słowa Mike'a ociekały sarkazmem.

– Niech Pan powstrzyma swoje emocje na czas tej wyprawy. – Rzucił kapitan

– Emocje? Ojciec zwiał mnie gry miałem 5 lat potem znika i nagle okazuje się, iż nie zaginą, zgarniają mnie z baru a potem Pana szef strzela do mnie!

– Tutaj to ja jestem szefem i bogiem to po pierwsze. Druga sprawa to cel tej misji, czyli odnaleźć statek a w szczególności ładunku z ładowni 23.

– No tak przecież nie mojego ojca!

Kapitan walną pięścią w stół aż podskoczyły kubki z kawa.

– Niech Pan nie zgrywa naiwnego! Każdy ma cel w tej misji. Ja mam dowieść Pana na miejsce w całości.

– W takim układzie, po co jestem tam potrzebny? – Mike już spokojniej zadał pytanie i kapitan spokojnie odpowiedział.

– Ładunek jest zabezpieczony kodem DNA Maxa Cogena, czyli Pana ojca.

– Skoro nie znamy położenia statku to … moment WY wiecie gdzie jest statek prawda?

– Niedawno lokalizator zaczął na nowo działać, ale … ale statek nie odpowiada na wezwania.

– Czyli mój ojciec nie żyje? Mike znowu tracił cierpliwość.

– Tego nie wiemy. Z danych, jakie wysyła statek wynika, iż tlen na statku jest na wyczerpaniu. Możliwe, iż się ewakuowali.

– A ta „obca forma życia"?

– Jak już wspomniałem ładunek jest zabezpieczony kodem DNA.

– Uwięziliście kosmitę?!

– Powiedzmy, iż szczegóły na temat ładunku nie są nam znane. Znamy tylko jego wymiary, które wynoszą dwa na dwa metry. Pozatym nie wiemy czy ładunek jest żywy.

– Jak niby miał by się skontaktować z ekipą mojego ojca, jeśli był by mumią? Nikt nie odpowiedział.

– Czy tylko mi się zdaje czy wszyscy powariowali? – Pytanie retoryczne zostało zignorowane.

Mike miał już dość a to dopiero początek.

– Jak daleko znajduje się statek?

– Jakieś 4,35 świetlnych od ziemi.

Pilot Dave odezwał się pierwszy raz.

– Moment to kawałek od ziemi. Ile spałem?

– Siedem miesięcy i dwanaście dni. Tym razem odezwała się młoda porucznik Sinar.

– Tak jestem pewny oszaleliście! Usypiacie mnie na ponad pół roku i lecimy na jakieś zadupie!

– Na dodatek ta kawa jest paskudna. Odezwał się czarnoskóry mechanik patrząc z pogardą na zawartość kubka.

– Jaka by nie była w smaku to nadal kawa. Stwierdził kapitan i pociągną łyk. Przed nami trudniejsza część misji, więc radzę Panie Cogen napić się i zrelaksować, ponieważ stres dopiero przed nami. Zakończył kapitan i wyszedł z mesy.

– Mogło być gorzej. Mogliśmy podróżować przez ponad siedem lat gdyby nie cudowne tunele. Stwierdził stanowczo Dan.

 

Mike był zrezygnowany i odpuścił.

– Dobra. Gdzie jest jakiś kubek?

– Orientuj królewno. Dan rzucił kubkiem do Mika a ten złapał bez problemu.

– Dobry refleks królewno. Naprawdę dobry.

Zapowiada się parszywy dzień a właściwie dwanaście godzin, bo niby jak określić porę dnia w kosmosie? Pomyślał Mike.

 

 

Ciemność i zimno.

 

No jak! Jak mogłem się w to wpakować tak łatwo? Niedawno byłem na ziemi a teraz… no fakt spałem siedem miesięcy. I co teraz? Leżał w swojej kajucie wielkości celi, do której trafiał nieraz podczas służby. Najdłuższa odsiadka to trzy miesiące za pamiętną misję „uporządkowania sytuacji". Nie rozmyślał zbyt długo, ponieważ drzwi rozsunęły się a w nich stanął czarny mechanik Dan tym razem jeszcze czarniejszy umazany jakimś smarem. Bez ceregieli rzucił – Kapitan woła wszystkich na mostek. Nie czekając na Mika znikną za framuga drzwi. Mike zamykając za sobą drzwi zobaczył mechanika już na drugim końcu korytarza i ruszył za nim. Wjechali windą w milczeniu na najwyższy poziom statku gdzie znajdował się mostek i czekający już Kapitan. Mostek wyglądał na odnowiony, ale z poprzedniej epoki. Oprócz kapitana na mostku za sterem znajdował się pilot – Nie bardzo się wam śpieszyło. Powiedział kapitan w kierunku Dana i Mika. – Musiałem przykręcić kilka śrubek no i skoczyć po królewnę. Skwitował Dan rozkładając ręce i pokazując wszystkie zęby w uśmiechu.

– Harry trzydzieści osiem minut temu poinformował mnie, iż za czterdzieści minut wejdziemy w zasięg naszej zguby znanej jako BB 16-E1. Kapitan skiną na Pilota a ten przełączając odpowiednie przyciski umieścił obraz pustego kosmosu na głównym ekranie gdzie przed chwilą widniały wykresy i dane statku. Harry odliczył na palcach od pięciu do jednego i wskazał ekran. Przez dłuższą chwilę nic oprócz odległych gwiazd nie było widać. – Mam skoczyć po lupę czy łaskawie przybliżysz obraz? Zadał retoryczne pytanie kapitan już lekko zniecierpliwiony. Znów kilka wpisanych komend i ujrzeli zgubę. Statek wyglądał na nieuszkodzony. Poszycie starego typu było czarne i połyskujące. Już z tak dużej odległości można było ocenić jego rozmiar w przedziale ogromny a monstrualny. Wyglądał jak powiększona kopia wahadłowców z przed dwustu lat tylko dużo dłuższe z doczepionym modułem bagażowym na setki tysięcy ton. Silniki pierwszego typu wyglądały jak doczepione, po cztery pary z każdej strony.

– Nasz jest ładniejszy. Zagadał Dan i zarechotał, ale nikt nie zareagował. Kapitan rzucił do pilota – Jest już w zasięgu sensorów? – Tak Sir. Czekasz na zaproszenie czy oklaski? Zeskakuj go od kadłuba po ten wielki tyłek.– Tak Sir. Chwila milczenia i dalszego spoglądania na znalezisko przerwał pilot. – Sir skan biometryczny oraz techniczny gotowy. Dane pokrywają się z ostatnimi. Nie wykrywam oznak życia w sekcjach roboczych oraz mieszkalnych. Nie jestem w stanie sprawdzić sekcji bagażowej ze względu na odbicia. Statek jest zimny i od dawna nigdzie się stąd nie ruszał. Temperatura wewnątrz to dwa stopnie Celsjusza, ale mamy szczęście, ponieważ wszystko wydaje się szczelne. Kapitan chwile odczekał w zamyśleniu. – Zbliż się na odległość kontaktową a wy dwaj zapakujcie swoje tyłki w kombinezony i jazda na tan kawałek lodu. Wskazał na Mike'a Dan'a a ten drugi wytrzeszczył oczy na kapitana. – Zaraz ja nie mam w kontrakcie takich ekspedycji i wchodzenia ja jakiś diabelny rupieć przed sześćdziesięciu lat! Jestem mechanikiem! Mike widząc reakcje Dan'a postanowił nadepnąć na jego dumę za jego teksty.

– Takie duże dziecko a się boi ciemności.

– Że niby ja się boje? Jestem tutaj ostatnią osoba, która się boi czegokolwiek! Wystrzelił te słowa Dan z prędkością światła nadal spoglądając pytająco na lekko uśmiechniętego kapitana, który chyba znał wszystkie zalety i wady załogi.

– A więc którędy do wyjścia nieustraszony? Powiedział Mike z niekłamana satysfakcją.

 

Pięć minut później byli już w kombinezonach, które pamiętały lepsze czasy. Dan już z oficjalnie nowym przezwiskiem „Nieustraszony" czekał z „Królewną" znaną jako Mike na uszczelnienie połączenia. Korytarz wysuną się z wnętrza statku z dwójką bohaterów tworząc połączenie ze statkiem. Trochę zatrzęsło, ale połączenie było szczelne. Otworzy ktoś tą śluzę? Cała przednia ściana z oknem i panelem „potoczyła" się w prawo i przed nimi wyrosła czarna ściana z włazem. Jeden magiczny przycisk i właz z głośnym syczeniem odsuną się do środka nieprzeniknionej ciemności statku. – Goście mają pierwszeństwo. Powiedział Dan za pleców Mike'a – Cykor. I Mike zrobił krok w ciemność. Dan od razu stracił go z oczu w ciemności. Kilka sekund i jeszcze kilka. Z ciemności wychyliła się głowa Mike'a z pytaniem na twarzy

– Zostaniesz tutaj czy powiesz mi gdzie się włącza światło? „Nieustraszony" z wściekłą i jednocześnie przestraszoną miną zapalił latarkę obok kasku. – Właściwie to gdzie idziemy? Zapytał Mike. – Pierwszy przystanek to mostek gdzie włączymy zasilanie awaryjne a następnie ładownia nr. 23. – Znasz drogę? I Dan wyciągną kawałek przezroczystego tworzywa, na którym wyświetlała się mapa. Ruszyli szybkim krokiem wedle wskazań mapy. Dan najwidoczniej chciał jak najszybciej zapalić światło, przez co Mike ledwo nadążał. Statek toną w ciemnościach a za każdym zakrętem czekał kolejny ciemny i nieznany korytarz.

Wnętrze statku wyglądało surowo. Kable i rury biegły po ścianach nieosłonięte. Pod nogami tylko metalowe kraty i widoczny niższy poziom statku. Mike rozglądając się nie zauważył jak Dan gwałtownie się zatrzymał i wpadł na niego.

– Co się stało? Znalazłeś obcego czy co?

– Gorzej coś tu nie gra. Kilka razy stukną w mapę i przeklną.

– Tej ściany tu nie powinno być. Dan nerwowo zaczął przeglądać mapę.

– Może źle skręciliśmy w którymś miejscu. Rzucił Mike.

– Nie to nie to. Załadowałem mapę BB 16-E3 a jesteśmy na E1. Dan zaczął przeklinać pod nosem i rzucać się jak ryba bez wody.

– Tylko bez paniki połączymy się ze statkiem i nas pokierują.

– A co będziesz głośno krzyczał? Te skafandry nie mają łączności, dlatego wziąłem mapę.

– To w takim razie włącz opcję drogi powrotnej i wrócimy swoimi śladami

– To jest stary model! Firma nie kupiła nam nic nowego od kilku lat! I dalej bluzgał machając bezużyteczną mapą.

– Taniej by im wyszło kupić nowy sprzęt niż potem szukać ludzi na drugim końcu świata. Stwierdził Mike z dumą w głosie z rzuconego zdania obrażającego firmę.

– Dobra inaczej to rozwiążemy. Po drodze widziałem klatkę schodową i napis stołówka. Daj mapę.

-, Po co ci ona? To mapa dla modelu E3.

– Jedyne zmiany konstrukcyjne dotyczą sekcji roboczych i mostka. Reszta jest w podobnej konfiguracji. Wyjaśnił Mike.

– Masz zamiar łazić po tym statku na oślep?

– Rozumiem, że ty masz lepszy plan?

I ruszyli do tyłu przypominając sobie ostatnie przebyte korytarze. Po kilku zakrętach i rozgałęzieniach trafili do znaku pokazującego stołówkę.

– Widzisz to łatwizna. Ale każdy kolejny korytarz przypominał poprzedni a schodów, które mijali zaraz po wejściu na pokład nigdzie nie było widać.

– Chyba źle skręciliśmy.

I nagle na statku zrobiło się straszniej niż pięć minut wcześniej. Niewiedzą, iż każdy zakręt oddala ich od wyjścia kluczyli dalej zagłębiając się w ciemności statku.

– Ten statek jest olbrzymi. Może wrócimy do stołówki?

– Uspokój się. Jesteś dużym chłopcem w dodatku czarnym. Masz szczęście, że jesteś mechanikiem a nie gościem z dzidą w Afryce. Wiesz doskonale jak traktują czarnych! Mike wiedział, iż tylko ostre słowa podziałają na jego strach.

– Traktują nas jak czterysta lat temu. Stwierdził Dan ze złością w oczach.

– W takim razie weź się w garść! Musimy znaleźć wyjście z tego labiryntu. Strach z oczu Dan'a został zastąpiony przez wściekłość i pewność siebie. Starali się kierować na prawą stronę statku gdzie było dużo okien i kabin załogi. Po kilku minutach trafili na schody prowadzące na wyższy i niższy poziom. Oznaczenia wskazywały dwa miejsca. Kabiny typu C oraz ładownie od 10 do 25.

– Wygląda na to niż znaleźliśmy kabiny, z których ocenimy gdzie jest wyjście. Dan widział, iż Mike ma inne plany i ma zamiar skierować się do ładowni.

– Nie nawet o tym nie myśl! Wiemy gdzie jest wyjście a do ładowni możemy wrócić z nową mapą.

Weszli na piętro z długim korytarzem kabin mieszkalnych. Mike wybrał pierwsze lepsze drzwi po prawej i przyciskiem o je otworzył. Kabina była skromna wręcz surowa. Prycza po lewej stronie od drzwi. Mały stolik i krzesło oraz kabina natryskowa w rogu. Wszystko w zasięgu ręki bez potrzeby robienia kroku. Całość uzupełniało okno wychodzące na prawą stronę statku. Oboje zerknęli na ich statek i daleko po lewej stronie dostrzegli rękaw, którym dostali się na statek.

– Dobra widzę, że nie możesz już wytrzymać. Wracaj na statek po nową mapę a ja przejdę się do ładowni. I Mike nie oglądając się na Dan'a ruszył do ładowni mimo jego protestów. Chciał mieć to już za sobą. Znajdzie ładownie nr.23 i co dalej? Jak właściwie ma znaleźć tą paczkę zapieczętowaną DNA? Skoro miał być w niej „obca forma życia" a wymiary wynoszą jakieś dwa metry na dwa lub mniej. Ile może być paczek o takich wymiarach? Ruszył przed siebie ciemnym korytarzem spoglądając na miernik tlenu w skafandrze. Podtrzymywanie życia nie działało a Mike zakładał, iż na statku nie ma nikogo oprócz jego samego. Nawet nie wiedział jak bardzo się mylił.

 

 

Światełko w tunelu.

 

Maszerując szybkim krokiem dotarł do ostatniej tabliczki z napisem „Ładownia 10-25" i dziwnego zjawiska na końcu korytarza. Na samym końcu korytarza świeciło jakieś mocne światło. Tabliczka wskazywała, iż na końcu powinno być wejście do ładowni. Mike podążał korytarzem, który zaczynał się rozszerzać. Miał już dobre pięć metrów wysokości i cztery szerokości. Światło już nie było tak intensywne a Mike widział jego źródło po lewej stronie ściany. Tym światłem okazał się panel sterowania ogromną grodzią od ładowni, która była otwarta. Mike podszedł do panelu i wybrał wyszukiwarkę ładunku. Wpisał wymiary poszukiwanego przedmiotu i otrzymał dwanaście wyników w tym dwa w ładowni nr. 23.

Wywołał jeszcze tylko rozkład ładowni i drogę do tej przeklętej nr.23. Pamiętając, aby po numerze 15 skręcić w lewo ruszył w zapamiętanym kierunku. Drogą była łatwa, ponieważ numery parzyste były po prawej stronie a nieparzyste po lewej. Pomieszczenie ładowni miało wysoki sufit na wysokości mniej więcej dziesięciu metrów i bliżej nieokreśloną szerokość przez Mike'a. Niektóre pomniejsze ładownie były otwarte a kontenery wyglądały najnormalniej na świecie. Skręciwszy w lewo po ładowni nr.15 ładunek zmienił rodzaj na komory kriogeniczne, w których trzymano materiał biologiczny. Numer 23 nie wyróżniał się od reszty i jego drzwi też były otwarte. Wchodząc do ładowni poczuł nawet w kombinezonie zmianę temperatury otoczenia. Zrobiło się zimno i temperatura spadła poniżej zera. Osadzający się szron zmienił widoki na lekko zimowy. Ostatnie spojrzenie na panel kombinezonu i Mike stwierdził, iż musi się pośpieszyć. Zostało mu dwadzieścia minut tlenu.

Znalazł kontener oznaczony jako 332C pierwszy z dwóch. Kontener miał standardową szybkę oraz panel sterowania. Mike starał się zeskrobać szron z szybki i zajrzeć do środka. Ciemność była nieprzenikniona a słabe światło z latarki przy kasku nie pomagało. Stukną w panel, aby go uruchomić, ale nic z tego. Zdenerwowany podszedł do kontenera obok i postukał w panel. Ten działał a list przewozowy wskazywał na bliżej nieokreślone próbki DNA. Wracając do swojej paczki wydawało mu się, iż coś zobaczył w środku przez szybkę. Przywarł do oszronionej szybki i osłonił nikłe światło z latarki dłonią tak, aby wpadało do środka. Nagle coś go uderzyło w tył głowy i odrzuciło z ogromną siłą do tyłu. Wylądował na kontenerze za sobą jakieś dwa metry dalej. Huczało mu w głowie i starając się podnieść zobaczył przed sobą otwartą przesyłkę 332C a w niej para niebieskich oczu wlepionych prosto w niego. Dobiegł do głos, który zdawał się go otaczać. „To ty jesteś wybrańcem, który zmieni oblicz swojej rasy. Podążaj śladami ojca, aby odnaleźć przeznaczenie." I Mike stracił przytomność a na skafandrze włączyła się dioda alarmująca o małej ilości tlenu.

 

Ciemność, ale jakaś inna. Czuje, że żyje, ale nic nie widzi. Po chwili czerń ustępuje bieli i nieokreślonym kształtom. Słyszy słowa – Królewna się budzi! – Spokojnie był Pan nieprzytomny ponad dwie godziny. Już gdzieś słyszał ten głos. Sinar to ta młoda ślicznotka. Zaczyna czuć swoje ciało i szybko mruga. Zbite kolory nabierają ostrości. Poznaje ostrą twarz kapitana i uśmiechniętą Dan'a. Zadnim stoi piękna istota Porucznik Sinar. – Wiem, że to oklepany tekst, ale chyba widzę anioła. Mike ledwo odzyskał życie a już flirtuje. – Nie walną się aż tak mocno. Nadal ma dobry gust. I na twarzy Dan'a pojawiają się wszystkie jego zęby w białym uśmiechu. Sinar rzuca groźną minę, ale po chwili przenosi wzrok na Mike z troską w oczach.

– Ile widzi Pan palców?

– Trzy piękne palce.

– Proszę nie żartować, ponieważ wezmę to za objaw urazu. Poświeciła mu latarką po oczach i zanotowała coś na przezroczystym elektro-notesie. Obróciła wzrok w kierunku kapitana. – Wygląda na lekkie wstrząśnienie mózgu. Pozostanie tylko guz.

– To dobra informacja. Firma wysłałaby mnie na jakąś kopalnianą planetę gdyby nasz klucz do kontenera zginą przed jego otwarciem. Zresztą wygląda na pusty. Podsumował kapitan

– Przed otwarciem? Tam coś było a kontener był otwarty!

– Cofam zdanie. Jednak mocno przedzwonił.

Dan szybko opuścił głowę pod ostrym spojrzeniem kapitana. Nie był w dobrym humorze, jeśli kiedykolwiek był.

– Panie Cogen. Kontener zostaje zamknięty ze względu na uszkodzony panel. Nasz mechanik miał się tym zająć po Pańskim przebudzeniu, aby spytać, co wydarzyło się w ładowni. A więc proszę powiedzieć, co tam się stało. A Pan Dan milczy.

Mike opowiedział jak zabłądzili a następnie się rozdzielili oraz o znalezieniu kontenera.

Wiedząc, co widział opowiedział o niebieskich ślepiach i słowach, które usłyszał.

– Ta historia jest niedorzeczna zwłaszcza, iż kontener pozostaje zamknięty. Żadna istota nie trudziłaby się o jego zamknięcie i uszkodzenia panelu po ataku na Pańska osobę.

– Wiem, co widziałem i słyszałem!

– A ja wiem, co wpisać w raporcie dla firmy. Bez zachowania procedur rozdzielił się Pan z druga osobą z grupy a następnie w ładowni na oszronionej podłodze poślizgną się Pan i upadł uderzając o inny kontener. Reszta to Pańska chęć odnalezienia ojca nic więcej.

Mike wiedział, iż dalsza dyskusja z tym człowiekiem jest bezsensowna. Kapitan zamienił kilka zdań z porucznik Sinar i defiladowym krokiem wyszedł z ambulatorium.

Sinar podeszła do Mike'a i powiedziała – Założę Panu opatrunek na głowę i chyba nie ma powodów trzymać Pana w ambulatorium. – Jesteś porucznikiem ze specjalizacją medyczną? Sinar zaskoczona takim pytaniem odparł – Firma oszczędzając zlikwidowała medyka na niektórych jednostkach i wyszkoliła załogę w pierwsze pomocy. Porucznik obróciła się szukając czegoś przy apteczce, dzięki czemu Mike mógł obserwować zgrabne kształty. Sinar zauważyła to kontem oka i z rozmysłem nachyliła się jeszcze bardziej. Mike wytrzeszczył oczy aż przestał myśleć o bólu głowy. Podeszła do niego i poprosiła, aby usiadł. Z niewinnym uśmieszkiem nakładała opatrunek. – To chyba wszystko. Powiedziała Sinar a Mike zeskoczył ze stołu i rzucił do porucznik – Chyba będę tu częściej wpadać. – Następna w kolejności na dyżurze jest Major Medvonicz. Mike przypominając sobie twarde rysy Major wzdrygną się na myśl pochylającej się do dolnej szuflady i wyszedł z uśmiechem na twarzy z ambulatorium.

 

Śladem ojca.

 

– Właściwe to, kto mnie wyciągną z ładowni? Mike zadał to pytanie, ponieważ nadal nie wiedział jak się znalazł w ambulatorium. Dan i Mike siedzieli nad paskudną kawą i czymś, co przypominało połączenie owsianki i kaszy. – Najpierw oberwałem od kapitana, że zostawiłem ciebie na tym statku. Potem po serii pieprzenia, Dave'a załadował mi nowa mapę. Kapitan wysłał mnie i Dave'a jako ochotnika ze te śmiechy. Reszta to już była łatwizna. Znaleźliśmy na panelu, czego szukałeś i poszliśmy twoim śladem. Mike nie przerywając wysłuchał Dan'a do końca i tylko popijał kawę. – A co z tym kontenerem? – Sprawa jest prosta. Użyjemy twojego DNA. Naprawiłem panel i tylko czekaliśmy aż odzyskasz przytomność. – No to, na co czekamy? – Kapitan stwierdził, iż musi wysłać raport firmie i nas zawoła jak łaskawie będzie miał czas. Oczywiście z tym łaskawie to już ja dodałem. I Dan zaczął coś gadać pod nosem na kapitana. Mike zastanawiał się nad tym, co dalej zrobią. Sytuacja od początku nie wyglądała najlepiej, ale ten dziwny głoś i ślepia na pewno widział i słyszał. – Tutaj kapitan statku Neo. Zapraszam Pana Mike'a i Dan'a do ładowni. – Jakbym nie wiedział, na jakim zardzewiałym statku tkwi moje dupsko! Dan najwyraźniej miał już dość.

 

 

W niecałą minutę znaleźli się w ładowni gdzie przyniesiono kontener. Mike nieufnie przyglądał się jemu pamiętając, co się ostatnio stało. – Nie celebrujmy tej chwili. Panie Mike proszę czynić honory. Po wypowiedzeniu tych słów kapitan tylko się uśmiechał. Nie lubił tego faceta od samego początku. Mike bez większego przekonania podszedł do kontenera i położył dłoń na specjalnym panelu z galeretowatej substancji, aby komputer zbadał jego DNA. Bez większych problemów oprogramowanie zaakceptowało DNA Mike'a rozpoznające go jako Max'a Cogen'a. Zamki magnetyczne zmieniły kolor na niebieski oznaczając ich otwarcie. Mike zrobił krok do tyłu i czekał na reakcję kapitana. Ten nie kwapił się do otwierania kontenera i skiną na Dan'a który do tej pory stał milcząc jak głaz. Dan wstukał komendę i drzwi uchyliły się na kilka centymetrów, aby można było je otworzyć. Jedno mocne szarpnięcie i światło padające z sufitu ładowni wlało się do środka kontenera ukazując brak jakiejkolwiek zawartości w tym obcej istoty o niebieskich oczach. – No cóż tego się spodziewałem. Podsumował kapitan i jakby nic się nie stało ruszył korytarzem do windy.

– Moment kapitanie! Co teraz zrobimy? Wracamy na ziemię?

– Nie ma mowy o powrocie. Stwierdził twardo Kapitan przez ramię nie odwracając się do Mike'a i Dan'a.

– Obieramy kurs na planetę XR351. Tam zapakowano kontener, więc może coś znajdziemy.

I ruszył dalej znikając za rogiem.

– Czy ta planeta XR coś to ta sama, na której pracował mój ojciec? Spytał Mike

– Tak a nawet lepiej. To planeta, na której zapakowano tego ufoluda.

– Wierzysz w tą bajkę firmy?

– Wiem jedno. W tym kontenerze było coś wartościowego. Firma nie wysłałaby nas po załogę.

– I na tyle ważnego, iż mój ojciec porzucił swoje marzenie pracy jako pilot.

Zostawiając kontener w ładowni też ruszyli do windy. Mike myślał już tylko o miejscu gdzie znajdzie informację o ojcu. Wstąpili po jedzenie do mesy a następnie Dan poszedł coś naprawić w rozlatującym się statku a Mike wrócił do swojej kabiny. W drodze do niej zerkną na pokładowy wyświetlacz na korytarzu i zobaczył informację, iż droga do XR351 zajmie im aż pięć godzin. Leżąc już w kabinie na mało wygodnej pryczy postanowił, iż prześpi się dwie godziny a potem odwiedzi Porucznik Sinar. Z tą miła perspektywą pogrążył się w zadziwiająco spokojnym śnie.

 

Obudził się po trzech godzinach w zimnej kabinie. Ubrał nową koszulę z logo firmy i nazwą statku. Drzwi kabiny zamknęły się z sykiem silnika pneumatycznego w ścianie. Na korytarzu ani żywej duszy i jeszcze zimniej. Ruszył korytarzem do mesy po kawę. Przy stole siedział Dan oraz Medvonicz w swoim towarzystwie oraz piloci Dave i Harry.

Podział w załodze był widoczny. Taki stan rzeczy był groźny podczas awarii, co martwiło Mike'a. Usiadł koło Major oraz Dan'a i zagadał. – Czy tutaj zawsze tak zimno? – Dan popijając pseudo-kawę odpowiedział. – Tylko jak nawali ogrzewanie. – nie chce być niemiły ale czy ty czasem nie jesteś mechanikiem? Zapytał retorycznie Mike. – Jasne, że ja. Już naprawiłem ten cieknący i zardzewiały syf nazywany ogrzewaniem, ale system musi się ponownie nagrzać. Firma tak oszczędza, iż pewnego dnia zastanie kilka kostek lodu zamiast załogi podczas dokowania.

– Czy ONI tak zawsze osobno? Mike kiwną głową na pilotów.

– Tak i zazwyczaj z kapitanem jako przydupasy. Niektórzy są na tyle ślepi, że wierzą, iż firma to jedyne dobro. Dobrem nigdy nie będzie i nie była a dorobiła się na „ratowaniu" ziemi a tak naprawdę tylko szkodzi.

Dan powiedział to szeptem konspiracji jakby to była tajemnica. Major Medvonicz chyba była człowiekiem typu milczącego. Od pobudki Mike'a na statku tylko raz się odezwała. Obserwował ją przez chwilę aż ich wzrok się spotkał. – Chyba nie jest Pani typem gaduły?

Nie zmieniając wyrazu twarzy odparła. – Odzywam się tylko, gdy to konieczne. Najważniejsze jest działanie. – Faktycznie, ale chyba nie jest Pani po stronie firmy?

– Siedziałabym wtedy z tymi dwoma lizusami kapitana.

Mike postanowił odpuścić i nie wyciskać z niej więcej zdań, ponieważ najwyraźniej sprawiało to jej ból. – Skoro tak pytasz o wszystkich Mike to chyba przypadła ci do gustu Sinar prawda? Mike nie chciał komentować pytania Dan'a ze względu na obecność Major, która najwyraźniej przyjaźniła się z Sinar oceniając pierwsze wrażenie z mesy, gdy załoga była w komplecie. – Jest bardzo …. ciekawa. Major niespodziewanie wtrąciła. – Tylko na tyle ciebie stać? Ciekawa? Widać, że masz na nią ochotę i tyle. Dan wytrzeszczył oczy na Major.

– Z tej strony Ivona ciebie nie znałem! I swoim zwyczajem uśmiechną się ukazując wszystkie zęby. – Mike zbity z tropu zaczął się tłumaczyć ze słów Major.– Tak to znaczy nie po prostu chciałem… – Jest w swojej kabinie.

Skwitowała Medvonicz. Mike stwierdzając w myślach, iż kto nie ryzykuje ten nie wygrywa wstał i wyszedł z mesy zostawiając za sobą rozbawionego Dan'a i z grymasem na twarzy Maroj przypominającym uśmiech. Sprawdził na pokładowym wyświetlaczu gdzie znajduje się kabina Sinar i ruszył pewnym krokiem.

 

 

Wyczerpany zabawą Mike leżał na pryczy, obok, Sinar, która smacznie spała. Było mu ciasno, ale i wygodnie. Spojrzał na zegarek, który znalazł w plastikowym pojemniku obok swojego łóżka po procesie hibernacji. Zostało nieco ponad trzydzieści minut do lądowania, na XR351. W kabinie rozbrzmiał głos kapitana. – Porucznik Sinar oraz Major Medvonicz zgłoszą się na mostek. Mechanik przyszykuje transporter i to migiem.

Sinar otworzyła oczy i spojrzała na Mike'a z uśmiechem na twarzy. Pocałowała go i bez zbędnych słów wstała i ubrała to samo, co Mike ściągną z niej ponad godzinę temu. – No no Kapitan wzywa ciebie a ty tak się guzdrzesz?

Drażnił się z nią. – On jest zawsze niemiły i się wścieka to, jaka różnica czy będzie na mnie czekał. Mike wiedział o różnicach pomiędzy załogą. Teraz spokojnie określił, iż Dan,Sinar i chyba Major Ivona o dziwnie brzmiącym nazwisku są przeciwko firmie. Jedyne, co go dziwiło to, iż pracują dla firmy. Fakty były takie, iż to jedyna praca, która pozwalała na coś więcej niż dwadzieścia metrów kwadratowych,dwa posiłki dziennie i litr oczyszczonej wody.

Piloci stanowili zagadkę. Nie mówili nic o firmie. Kapitan określił się jasno i klarownie po stronie firmy.

 

 

Mike zgramolił się z pryczy i razem z Sinar ruszyli do windy magnetycznej. Winda dotarła bezszelestnie na mostek. – Jak zawsze spóźniona. Stwierdził kapitan nie odwracając się do Sinar. Chciała to jakoś skomentować, ale w porę ugryzła się w język.

– Pan Cogen, Dan oraz ja udamy się na planetę. Dowodzenie obejmuje Harry.

– Przepraszam, ale to Major Medvonicz powinna objąć dowodzenie.

– A ja uważam, iż pustka kosmosu powinna być biała. Nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Skwitował krótko kapitan ruszając do windy. Mike bacznie obserwował i chciał zareagować, ale wychylanie się przed szereg na razie nie wchodziło w grę. Na razie.

 

 

Stary statek i jego stary transportowiec. Nie mogło być inaczej. Ciasno i brudno wręcz spartańsko. Statek Neo nie był duży, ale mimo to nie mógł wejść w atmosferę planety. Wszystkie starsze statki były wyposażone w małe transportowce taki jak ten. Wnętrze statku było odnowione zwłaszcza na mostku, ale transportowiec nie załapał się na odnowę. Widok zza małego okna był surowy, ale i piękny. Przypominał widok na wielki kanion. Sielankę zburzyło wejście w atmosferę planety. Telepało nimi na wszystkie strony a transporter skrzypiał jakby miał zaraz rozpaść się na milion kawałków. Poszycie nabrało pomarańczowego koloru w krytycznym momencie. Wszystko się uspokoiło po kilku minutach a Dan swoim zwyczajem rzucił coś o zmianie bielizny.

 

Lądowanie w porównaniu do lotu było delikatne jak bryza znad oceanu, której Mike nigdy nie poznał dzięki jego przodkom, którzy zatruli planetę. Właz gruchną o poszycie transportowca i gdy Mike miał już gramolić się do wyjścia odezwał się kapitan.

– Mam może czerwony dywan rozłożyć przed wami?

Mike pomyślał, iż staruszek już taki być musi i nic go nie zmieni. Na zewnątrz było chłodno, ale rześko. Wciągną czyste powietrze do płuc, które na tej planecie było darmowe i zdał sobie sprawę, iż nigdy wcześniej nie oddychał czystym powietrzem. Coś, co tutaj przyszło z łatwością w niecały rok na ziemi już nigdy nie nastanie. Przypomniał sobie lekcję biologii i na samą myśl o ilościach świństw w atmosferze ziemi rozbolała go głowa. Z tej zadumy wyrwał go głos Dan'a. – Trzeba chyba zabić parę osób, aby powietrze na ziemi było tak czyste jak tutaj. – To chyba nie takie proste. Stwierdził Mike z uśmiechem. – Odpowiedni argument załatwi wszystko. Zrobił z ręki „pistolet" i wycelował w kapitana, który właśnie wychodził.

 

Ruszyli w kierunku kompleksu budynków i czegoś na wzór kopalni połączonej z kamieniołomem. Spacer trwał kilka minut a Dan dostał zadyszki. – Kiszenie się na statku kilka miesięcy to kiepski pomysł, ale żebym już tak sflaczał?

– Może i jesteś sflaczały, ale to wina rzadkiej mieszanki tlenu. Bogatszą pompują do kopalni a w atmosferę wystarczającą do przeżycia.

Wytłumaczył z dumą w głosie kapitan Cantemir.

– Na ziemi jest podobnie tylko, że bogatszą mieszankę dostają bogate szuje!

– Jak ci nie pasuje to możesz przestać oddychać jak wrócisz na ziemię. Odgryzł się kapitan.

– Cieszyłbym się, że jestem dumny przez jakąś minutę a potem zmieniłbym kolor na fioletowy. Rzucił Dan tym razem z goryczą w głosie.

Mike słuchał tego dialogu z uwagą i uczył się, iż nie może ufać kapitanowi. Jego postawa od początku pokazywała, po której stronie barykady się znajduje.

 

Dotarli do zabudowań, które nie posiadały okien a jedynie hermetyczne drzwi. Były ustawione na podporach na wysokości metra może więcej. Pierwotny biały kolor został przykryty warstwą brudu koloru gleby. Miejsce wyglądało na opuszczone.

Kapitan wyciągną mała mapę na kawałku przezroczystego plastiku. Jedno spojrzenie i ruchem głowy wskazał budynek na końcu kompleksu. Weszli po platformie pod drzwi a kapitan użył tego samego urządzenia, na którym sprawdzał lokalizację. Przesuną je przed czytnikiem obok drzwi. Syk, biała para i wyrównanie ciśnienia. Właz schował się częściowo w ścianie. Bez słowa weszli do środka i zatrzymali się przed kolejnymi drzwiami. Najpierw odwrotna procedura i ponownie syk, para, wyrównane ciśnienie. Wnętrze okazało się biurem z salą i wielkim stołem na środku. Przy stole siedziało dwóch ludzi, który nie wyglądali na tych, co schodzą na dno szybu wydobywać materiał. Wyglądali na tych, który mają z tego kasę. – Nie spieszyło się wam.

– Podróżowaliśmy z maksymalną mocą silników.

Odparł spokojnym tonem kapitan.

Drugi nie uznał tego za wystarczającą odpowiedz.

– Wy łaskawie przylatujecie a my tracimy na każdym dniu przestoju!

I z całych sił walną pięścią w stół aż wszystko podskoczyło.

Mike miał ochotę walnąć tego gościa. Martwi się o zyski, gdy ziemia umiera. Zapytał tylko.

– A może nie zysk tylko plan statku kolonizacyjnego „Pegaz"?

– Chyba żartujesz chłopcze ?!

Rechot gorszy od tego dupka z ziemi. Gdy ten drugi rechotał pierwszy odpowiedział.

– Ten projekt to fikcja. Firma chce zarabiać a to miejsce jest tego dowodem. Projekt „Pegaz" to tylko pretekst do powstawania kolejnych takich miejsc. Lot nawet z tak wydajnymi silnikami i paliwem potrwałby kilka pokoleń. Na dodatek pochłoną by wszystkie zasoby na ziemi.

Powiedział to z taką pewnością jakby nie było już, czego wyjaśniać.

– Mój ojciec poświęcił swoje życie a nawet coś więcej. Wy z tego zrobiliście dobry interes zamiast osiedlić się na takiej planecie i wydobywać paliwo do dalekiej podróży. Doskonale wiece, że ilość pierwiastka na księżycu jest niewystarczająca, aby…

– Cogen! Daruj sobie te wywody o niesprawiedliwości!

Rykną kapitan.

– Mamy tu coś do zrobienia.

Mike zaskoczony wybuchem kapitana zamilkł w pół zdania.

– Na dodatek pojawiło się więcej tego gówna w szybach.

– Możesz sprecyzować to „gówno"?

Poprosił Mike. Inkasent firmy spojrzał na kapitana a ten przytakną głową.

– Jak już wiecie Max Cogen znalazł zamknięty artefakt a następnie bez wiedzy firmy ulotnił się w nieznanym kierunku.

– Rodzinka Cogen'ów najwidoczniej jest podatna na takie „rzeczy".

Kapitan przerwał a Mike wpisał go na czarną listę.

– Na czym to ja … a tak artefakt! Kilku ludzi opamiętało się i nie uciekło. Tuż przed waszym przybyciem w niżej położonym szybie, w którym pracowała też ekipa Cogen'a odkryliśmy większą pustą przestrzeń. Chcecie TO zobaczyć?

– Nie przedłużajmy i załatwmy to szybko.

Stwierdził kapitan.

 

Pięć minut później byli już w starej windzie. Było ciasno. Kapitan, Mike, Inkasent firmy ten mniej pyskaty i milczący od czasu wyjścia z transportera Dan.

– Co tak ucichłeś?

Szepną, Mike do Dan'a

– Nie lubię tej planety i na dodatek ta kopalnia jak grób.

– Przynajmniej tlen jest za friko.

Mike próbował rozluźnić atmosferę, ale Dan tylko lekko się uśmiechną.

Też to czuł, ale od wizyty w ładowni statku i spotkania z tym czymś.

Zamyślony i próbujący wszystko do siebie dopasować Mike poczuł jak winda zwolniła i zakołysała się. Winda dotarła na samo dno szybu. Spacer i zwiedzanie starej kopalni musieli odłożyć na następny raz, ponieważ po kilku krokach gość pilnujący interesu wskazał gestem głowy sporą wyrwę w równo przyciętym szybie.

– Z dokumentów wynika, że natknęli się na pustą przestrzeń przy kopaniu tego korytarza i rozkuli kilku centymetrową warstwę skały. Co gorsze dokumentacja na tym wpisie się kończy a kilkanaście dniu później podprowadzili statek uruchamiając go bez autoryzacji jak jacyś Polacy łapiecie? Jak Polacy? No wiecie ci z dawnej europy.

Tylko Mike załapał, o co chodzi ze względu na lekcje historii i lekko się uśmiechnął myśląc o profesorze historii, który z pochodzenia był Niemcem.

Reszta dziwnie popatrzyła to na siebie to na szczurka z firmy.

Dan wystrzelił z pytaniem za pleców zebranych.

– Czy nikogo nie interesuje, co jest za bramką numer jeden?

Inkasent nie komentując otworzył puszkę z bezpiecznikami i pstryknął kilka przełączników.

– Sprzęt z muzeum czy lokum prezesa tego bajzlu? – I swoim zwyczajem Dan ryknął śmiechem wywołując echo, ale zamilkł, gdy światło zaskoczyło i oświetliło wielką komnatę.

– To wasze? Spytał Dan pogwizdując z wrażenia.

Przed nimi rysowała się wielka maszyna z milionami kabli, przełączników i z czymś przypominającego ekrany z materiału. Całość była oparta o ścianę a gdy Mike spojrzał do góry zobaczył, iż strop jest dobre dwadzieścia metrów nad nimi jak nie więcej.

– Ale jazda! Jak na starych filmach! – Nadal podniecony Dan przyglądał się temu urządzeniu razem z resztą.

Niewzruszony widokiem czegoś tak bijącego obcością Kapitan spojrzał wymownie na przydupasa firmy.

– A tak to jest to ĆOŚ. Tak naprawdę nie wiemy, co ale to nie nasze. Wygląda na to, że ekipa Zimera zanim tego dotknęli sprowadziła Cogen'a a ten szaleniec to uruchomił.

Mike strzelił spojrzeniem na gościa a ten zrozumiał swój błąd.

– To znaczy nie powinien tego ruszać no, ale jednak nie przestrzegał procedur. Poinformował firmę, że odkryto urządzenie obcej rasy i zostało zabezpieczone, ale sam majstrował przy tym. Podpiął to pod zasilanie aż połowa sprzętu się sfajczyła. Z plotek pracowników wynikało, iż twierdził, że rozmawiał z tym urządzeniem. Mówił, że teraz widzi i wszystko rozumie, co trzeba zrobić.

Dan ostrożnie chodził i przyglądał się urządzeniu, ale czół, że musi tego dotknąć. Przeczucie mówiło nie ruszaj, ale to go przyciągało.

Mike zaczynał podejrzewać, iż jego ojciec po prostu oszalał.

Szczurek opowiadał dalej.

– Kilka dni przed ucieczką zapakowali jeden kontener na statek i zwiali.

– Młodszy z Cogen'ów chyba dobierał się do tego kontenera, ale twierdzi, że jego zawartość go zaatakowała.

Kapitan z uśmieszkiem i pogardą spoglądał na Mike'a ale ten zobaczył, iż Dan z pustym wzrokiem spogląda w plątaninę kabli i spogląda na pusty kawałek tkaniny, która po chwili rozbłysła niebieskim światłem. Mike krzyknął, ale Dan był w tym samym transie, co on sam w ładowni. Wszyscy zaczęli coś krzyczeć, ale tylko Mike działał. Chwycił, co miał pod ręką i rzucił w kierunku tej maszyny trafiając prosto w ekran. Dan wyrwany z transu wystraszony krzyknął, ale to coś uniosło go kilka centymetrów do góry i rzuciło do przodu. Przeleciał kilka metrów lądując na ziemi i sunął kolejne trzy metry aż dotarł do ściany zatrzymując się.

Maszyna ożyła i zaczęła rozświetlać kolejne ekrany. Kilka spięć, iskry i dziwaczne jęki przypominające ludzkie. Mike rozumiał, iż to coś zaraz ich załatwi. Rzucił się do skrzynki z przełącznikami, aby odciąć zasilanie.

Kapitan wymachiwał tylko coś do szczurka, ale ten stał jak wryty. Dan zaczął wrzeszczeć jak opętany, gdy z ekranów maszyny zaczęła się materializować postać. Mike doskoczył do puszki z przełącznikami i na ślepo zaczął wciskać przyciski. Postać z płynnego prądu wyglądała znajomo. To był człowiek a na dodatek jego ojciec. Postać przemówiła do Dan'a biorąc do za Mike'a.

– Synu! Spotkamy się w połowie drogi między końcem a początkiem. Między życiem a śmiercią!

Mike bezskutecznie próbując odciąć zasilanie szarpnął całą puszką z przełącznikami wyrywając ją ze ściany razem z grubym kablem. Coś zaskwierczało i strzeliło. Wylądował obok Dan'a rażony prądem. Wszystko zgasło i pogrążyło się w bezkresnej pustce ciemności.

 

Odkrycie kart.

 

 

Ciemność a na dodatek ból dobitnie świadczący o tym, że nadal żyje. Powoli, ale do celu. Gdzie jest albo, kiedy? Bar tłumaczyłby ból głowy, ale to było wcześniej. Pamięta, że widział ojca, ale to nie był on a jego kopia potem coś zapachniało pieczonym mięsem. To był on i jego ręce, które teraz czuje. Boli go, ale wie, że to dobry znak. Stara się dźwignąć z ciemności. Otwiera oczy i widzi znajomy paskudny kolor sufitu ambulatorium.

– Spokojnie jest Pan ranny.

– Co z Dan'em?

– Żyje.

– Aż tak źle?

– Niech Pan o tym teraz nie myśli!

– Co z nim?!

Sinar zebrała się na odwagę.

– Ta maszyna, o której mówił kapitan prawie usmażyła mu mózg. Żyje, ale nie wiadomo czy się obudzi, że śpiączki. Uratowałeś Pan go. Ta maszyna była dalej z nim połączona aż odciąłeś zasilanie.

Odczekała chwilę jak przyjmie to Mike, ale po chwili kontynuowała.

– Reszta to tylko proste złamania, ale kora mózgowa nie zrośnie się jak pęknięte żebro. Teraz podam leki i Pan zaśnie. Musisz odpocząć.

Mike nie protestował i po chwili zasną jak niemowlak.

 

 

 

To dziwne uczucie, gdy budzisz się i zdaje się tobie, że spałeś tylko pięć minut a następnie dowiadujesz się, że pięć ale dni.

 

 

Mike otwiera oczy, ale nie widzi nikogo w zasięgu wzroku. Namierza pilota do zdalnej obsługi pokładowych ekranów, czyli słynny montowany w nowszych modelach wojskowych jednostek ZOPE.

– Modernizacja do czegoś jednak się przydała. – Stwierdza w myślach Mike z lekkim uśmiechem. Wyciąga rękę po pilota i czuje ból w plecach oraz barku. Jeszcze jeden wysiłek i jest. Chce sprawdzić, w jakim kierunku lecą za pomocą statystyk i wykresów z komputera podkładowego, ale zamiast tego na ekranie pojawia się film o bezpieczeństwu na statku.

Spogląda na swoje ręce i widzi źródło problemu. Jego palce wraz z dłonią aż po łokieć są zawinięte staromodnym bandażem. Każdy palec wygląda jak, trzy co spowodowało, iż wcisną na pilocie cztery przyciski naraz. Kolejne próby zaprowadziły go nawet na kanał z wędkarstwem. Poddał się i zastanawiał czy Dan też już wrócił z krainy snów i jakim cudem odbiera kanał wędkarski.

 

 

– Widzę, że się obudziłeś.

– Tak a ja słyszę, że przeszłaś z oficjalnego Pana…

– Stwierdziłam, że skoro łączy nas coś więcej niż „oficjalne stosunki" to…

– Co do stosunków to było miło i pierwszy raz obudziłem się na tym statku w miłym towarzystwie no i nie zmarzłem.

Mike z szelmowskim uśmiechem na widok rumieńców Sinar zakończył ten temat i postanowił się spytać o kurs statku i Dan'a. Podniósł lekko ręce a Sinar od razu zrozumiała, o co chodzi i sprawdziła opatrunki.

 

– Stara technologia opatrywania, ale skuteczna.

– Ja się wyliże, ale co z Dan'em?

– Po czterdziestu ośmiu godzinach wybudziłam go, że śpiączki farmakologicznej i następnego dnia stało się coś niewytłumaczalnego. Kora mózgowa Dan'a bez jakiejkolwiek pomocy z mojej strony zaczęła ponownie funkcjonować.

-, Czyli po śmierci jego mózgu, co oznaczało, że już go TAM nie ma wrócił i nie będzie „warzywem"?

– Dokładnie tak. Technologia, która pozwoliłaby mi uratować jego jest kilkanaście lat świetlnych z sąd na ziemi!

– Czy jest przytomny? Zabierz mnie do niego! Musze się o coś jego spytać!

– On nadal jest w ciężkim stanie Mike.

– Tylko kilka zdań to ważne. – Nalegał Mike

– Sam też nie jesteś zdrowy. Twoje ręce są…

Zobaczyła jego proszący wzrok i uległa.

– Już dobrze, ale tylko dwa zdania i będzie musiał odpoczywać dalej.

Mike na zgodę Sinar zaczął próbować wstać, ale go powstrzymała.

– Sam nie pójdziesz!

Oboje stwierdzili, że stare łóżko ma kółka i Mike wieziony korytarzem na swoim wehikule dotarł do kwatery major Medvonicz.

Pytający wzrok, Mike i krótka odpowiedz Sinar.

– Kanciapa, Dan'a nie bardzo nadawała się, że względów „higienicznych" i Ivona udostępniła swoją kajutę, która nie należy do małych.

Mike już wiedział, że pod twardą skorupą major, Medvonicz bije dobre serce.

 

 

 

Miał nadzieję, że nie wygląda tak źle, jak Dan. Liczne oparzenia na policzkach, szyi oraz opatrunek na głowie. Miał otwarte oczy i spojrzał w ich kierunku.

– Pójdę po świeże opatrunki. Jak wrócę Dan musi odpocząć.

Spojrzała na obydwu ostrym wzrokiem.

Mike nie wiedział, od czego zacząć, ale wyręczył go Dan.

– Ktoś ci dołożył w ciemnej alejce czy co?

– Tak ty też nie wystąpisz w konkursie piękności.

Mike odgryzł się i bez owijania w bawełnę spytał.

– Pamiętasz coś z akcji w kopalni?

– Czy pamiętam? Nie zapomnę tego do końca życia człowieku. Jakaś dziwna siła przyciągała mnie to tego ustrojstwa a potem dostałem jak z bicza niczym moi przodkowie. Od razu wiedziałem, że to twój staruszek chyba przez tą moc, która wypełzła.

– Pamiętasz coś więcej? Co mówił?

– To coś, co udawało twojego staruszka bredziło o życiu i śmierci a potem już nic tylko obraz kontrolny chłopie. Co dziwne ta surowa major Medcośtam pytała się mnie o to samo.

– To by się zgadzało.

Stwierdził tajemniczo Mike.

– Jak dla mnie to tu nic do cholery się nie zgadza, ale wy białasy zawsze macie jakieś chore akcje.

Mike wstał mimo bólu pleców i pokuśtykał do drzwi. Odwrócił się i powiedział – Później podziękujesz białasowi za ratunek twojego czarnego dupska.

I wyszedł z uśmiechem a Dan pierwszy raz od pobudki ryknął na całe gardło i jeszcze długo się śmiał.

 

 

 

Kilka szybkich komend na przezroczystej matrycy komputera pokładowego. Następnie siarczysta wiązanka. – Gdzie ona teraz może być?

Mike wiedział, że może liczyć na Sinar, ale ona będzie zapędzać go do łóżka, aby odpoczywał. Więc musi znaleźć major Medvonicz, ale komputer pokładowy twierdzi, że nadal jest w dużej kajucie gdzie teraz leży Dan.

– Dobra nie wypisano jej, ale musieli wpisać.

Mike głośno myślał aż znalazł sposób.

– Skaner biometryczny! Tylko tak przydzielają ten wirtualny klucz do kajuty.

Szybko sprawdził czy komputer ostatnio przydzielał nowe klucze biometryczne.

 

Jednocześnie przypomniał sobie jak je wprowadzano, gdy miał może siedem lat.

Łatwa i szybka kontrola nad mieszkańcami wielkich miast dzięki nowej formie potwierdzania tożsamości. Pierwsza forma podskórnego chipu nie spodobała się ludziom, więc zmieniono podejście. Zaczęto wszczepiać do krwi przy narodzeniach, nano-roboty. Ludzie z wszczepionymi nadajnikami GPS byli łatwym celem. Protestowałeś, ponieważ twoja rodzina głodowała? Góra dwadzieścia minut i znikałeś bez śladu.

Gorąco zrobiło się jak jeden zdolny informatyk wykrył, co krąży w jego krwioobiegu. Wydawało się, iż władza firm i wojska ustąpi, ale podali ultimatum. Albo nadajnik albo życie po za miastem, co równało się śmierci.

 

– Bingo!

Mike znalazł nowy wpis w bazie danych. Przydzielono standardową kajutę. Pokuśtykał korytarzem z bólem żeber. Szybko znalazł kajutę i przesuną dłonią obok czytnika.

Odczekał trzydzieści sekund aż major zobaczy na monitorze, że to on. Drzwi otworzyły się z charakterystycznym syknięciem.

– Pan Mike.

– Major Ivona Medvonicz.

Odpowiedział równie grzecznie i kiwną głową.

– Zapraszam do mojego apartamentu.

– Miło, że udostępniła Pani swoją kajutę, dla Dan'a

Mike przysiadł na pryczy obok major.

– Takie luksusy są zbędne dla zdrowego żołnierza a Pan Dan to dobry człowiek.

Próbowała ukryć swoje uczucia i fakt, że tak naprawdę pod powłoką twardego „wojaka" jest człowiekiem.

– Czy wie Pani, co mnie sprowadza?

– Tak. To, co Pana sprowadza to Kapitan. Powinnam raczej powiedzieć firma i wykupione wojsko, ale wiadomo, o co chodzi.

Wstała, ale małe pomieszczenie nie pozwalało na wojskowy krok i objaśnienie w ruchu. Stała, więc przyglądając się uważnie młodemu Cogen'owi prosto w oczy.

– Przepraszam, ale znam tą technikę.

Powiedział Mike wiedząc, co Medvonicz próbuje zrobić.

– To ja przepraszam. Wiem, że Pan obserwował mnie oraz szukał na ziemi osób, które pomogą uratować, chociaż niewielką część naszej cywilizacji. Grupa ta nie ma nazwy, ale działamy. Mogę zdradzić, iż Pan też był obserwowany podczas swojej kariery jak i później, gdy stanął Pan po stronie obywateli.

– Czytałem o was wielokrotnie na ulotkach czy słyszałem od doktorka z pracy.

– Fryderyk Nastavny jeden z naszych ludzi, którego prapradziadek walczył z zalążkiem tego, co dziś nazywamy „Firmą".

– Stary Fred? Zaraz jak głęboko to sięga? Jakim cudem wy…

– Panie Cogen to, co się dzieje nie jest przypadkiem tak samo jak to, że na pilota statku

BB 16-E1 wybrano Pana ojca. Wiem, że tego wszystkiego jest za dużo a to dopiero początek odpowiedzi na pytania. Zacznę od początku.

 

Grupa wojskowych już kilkakrotnie próbowała robić zrywy, ale niestety firma to silny przeciwnik. Rok 2110 był przełomowy, ponieważ odkryliśmy ślady cywilizacji pod roztapiająca się czapą lodową. Niestety firma spanikowała, gdy dowiedziała się, iż ta cywilizacja zniszczyła swoją planetę tak jak my to robimy od, stuleci ale skutecznie. Stwierdzili, że to zniszczy firmę i jej plan „ratunkowy", który jak Pan wie to kolejny interes.

Kapsuła z zapisem ich historii została zniszczona a jedyna ocalała informacja była taka, iż ich planeta stała się jałową pustynią. Ostatnie wpisy w prostym języku matematycznym zasiały nadzieję. Odebrali sygnał z dalekiej planety od innej cywilizacji. Ostatkami sił zbudowali coś na kształt statku i wyruszyli w przestrzeń. Wiele było niejasności jak przeżyli. Podrzucili tylko nam tylko tą kapsułę.

Zachowała się tylko jedna informacja o pewnej planecie, na której jest ratunek. Planeta ta nazywa się dziś XR351. Staranie podsunęliśmy informację o jej istnieniu władzom firmy tak, aby ją zbadać. Po odkryciu pierwiastka H2 firma wybrała planety z największym stężeniem tego pierwiastka. Na początku grupa nie była pewna czy uda się wysłać kogoś w tym kierunku, ale szczęście nam sprzyjało i planeta ta okazała się jednym wielkim pierwiastkiem H2. W 2130 roku Pana ojciec został zwerbowany i dzięki osobom z grupy został polecony jako pilot. To był plan ostateczny, ale długo terminowy. Cel Max'a Cogen był jasny. Znaleźć pozostałości po tej cywilizacji i cokolwiek, co pozwoli uleczyć ziemię lub unieszkodliwić firmę jednym ruchem. Nasz plan był desperacki licząc na jakiś cud od cywilizacji, która sama zniszczyła swoją planetę. Tak naprawdę na przestrzeni wielu lat musieliśmy improwizować i liczyć, iż Cogen znajdzie cokolwiek. Liczyliśmy na maszynę, która oczyści atmosferę lub plan ich lotu i adres nowego domu. Cała ta historia to miliony lat. Ich cywilizacja mogła nie dotrzeć do źródła sygnału lub kilka razy wyginać przez tyle lat, ale Pana ojciec odnalazł nowy okruszek, który może nas doprowadzić do celu. Maszyna, którą znaleźliście to ten okruszek. Wiadomość zawarta w maszynie była przeznaczona tylko dla ciebie a Dan uruchomił system alarmowy.

 

– Strasznie tego dużo. Nie miałem pojęcia, że to coś tak wielkiego.

Mike myślał bardzo intensywnie i szybko układając puzzle.

– Czyli mój ojciec nie oszalał?

– Na pewno nie. Ma misję, która wiele może znaczyć. Nie dla kilku ludzi tylko całej ludzkości. Chciał uratować ziemię nie tylko dla ogólnego dobra, ale i dla ciebie.

– Ale mnie zostawił…

– Nie. Nie zostawił. Zgodził się na lot tylko dla tego, iż grupa obiecała opiekę nad tobą. Twój już nieżyjący nauczyciel historii w szkole Pan Hireo, Generał Piterson, który wymusił mieszkanie i pracę w firmie pod pretekstem, iż mogłeś wszystko ujawnić z akcji, gdy była rozbudowywana kopuła nad miastem czy też jak go nazywasz dr. Fred z twojej pracy. Zawsze miał cię ktoś na oku.

– To jakieś szaleństwo… czyli zawsze miałem jakiś „ogon"? Nie to jest niemożliwe. Taka organizacja nie zdołałaby się ukryć!

– Określiłam bym to raczej jako „anioła stróża". Nie mówimy tu o organizacji raczej ruch oporu. Kilka osób w każdym sektorze. Firma, wojsko, szkoły, media i więcej. Przecieki w mediach to robota naszej grupy, wojsko, które wydaje się prywatną armią firmy stara się kontrolować ich poczynania.

 

 

– Dobra chwila.

Mike układał to szaleństwo w głowie.

– To w takim razie, co teraz zrobimy?

Major wydobyła z głębin pamięci mięśni schemat uśmiechu. Jest znalazła i zagościł na jej zazwyczaj ponurej twarzy

– To, co musimy i zdołamy.

 

Ivona Medvonicz przedstawiła swój plan działania a Mike swoje przepuszczania, co do lokalizacji kolejnego punktu ich podróży. Gdy wszystko ustalili ruszyli na mostek.

Kapitan Dimitrie Cantemir kroczył dumnie po mostu z założonymi rękoma na plecach, gdy oboje weszli. Jeden z pilotów zauważył ich i wskazał kapitanowi, aby się obrócił.

– Co to takiego my tu mamy Panie Dave.

Z szyderczym uśmiechem spojrzał na major.

– Proszę o oddanie kodów statku i o opuszczenie mostka.

Wytrzeszczył oczy.

– A tak rozumiem to jakiś żart prawda? Ale Pani i żart to nie podobne.

I wybuchnął śmiechem, ale przestał, gdy major jednym szybkim ruchem przystawiła do jego głowy laserowy skalpel używany w ambulatorium.

– Dość tego! Co to ma znaczyć?

Jeden z pilotów Dave wyskoczył w ich kierunku, gdy drugi z nich Harry tylko obserwował.

Dave rzucił się na obolałego jeszcze młodego Cogen'a. Mike zablokował kilka jego ciosów. Było widać, że przeszedł coś więcej niż standardowe szkolenie. Obolały Mike nie mógł się bronić zbyt długo, więc sam zadał kilka cisów, ale nadal osłabiony stracił przewagę. Major szarpała się z kapitanem i gdy obaj ich przeciwnicy zaczynali wygrywać szala przewagi przechyliła się na ich stronę.

 

Drugi z pilotów Harry z wściekłością kopnął kapitana prosto w krocze. To odwróciło uwagę Dave'a.

– Stary, co ty robisz!

Mike wykorzystał chwilę nieuwagi i z całych sił walnął przeciwnika prosto w szczękę, który siedział na nim okrakiem. Cios był precyzyjny i nawet silny, co spowodowało, że przeciwnik „odpłyną" do krainy snów. Mike zrzucił z siebie ten kawał mięsa. Kapitan nadal zwijał się z bólu po ciosie w strategiczne miejsce. Harry rzucił jakieś kable a major związała kapitana.

 

– Dobra decyzja młody.

Stwierdziła major.

– Decyzja, po której stronie jestem zapadła dużo wcześniej.

Odpowiedział z nieukrywaną dumą.

– Niech zgadnę ty też jesteś z tego ukrytego ruchu oporu?

– Tak i widzę, że już zostałeś oświecony, co i jak.

– Jak tak dalej pójdzie to wszystko zaraz okaże się jakimś opowiadaniem.

Rzucił Mike

 

 

Nowy kurs.

 

Kapitan mając wizję poćwiartowania przez zdeterminowaną major wyjawił kody statku jednocześnie żądając wyjaśnień, ale zamiast odpowiedzi dostał prawy sierpowy znany jako „usypiacz" i dołączył do Dava'a.

 

– No tak. Kurs, który obrał prowadzi prosto na orbitę Plutona gdzie pewnie czeka obstawa. Panie, Cogen jak to szło?

– „Spotkamy się w połowie drogi między końcem a początkiem. Między życiem a śmiercią!" Zacytował słowa hologramu.

– Co to może znaczyć? Koniec i początek, ale czego?

– Może to odnosi się do drugiego zdania, czyli koniec i początek życia.

Zaproponował Harry.

– Dobra, więc początek w kosmosie to tlen? Nie to nie pasuje. Drobne formy życia radzą sobie na kilku planetach bez tego.

Major głośno myślała.

– Wiem! Słońce. To ono daje początek. Wpływ ma nawet na daleko położone planety a nawet ich księżyce!

– To pasuje, ale co jest końcem?

Mike już wiedział. To, co pochłania nawet czas i światło.

– Czarna dziura.

– Bardzo dobrze. Teraz Harry wyszukaj na mapie położenie czarnych dziur, w okolicy Proxima Centauri z planetami lub planetoidami.

– Nie mamy dużo takich danych w bazie. Statek wprawdzie zbiera informacje na temat ciał niebieskich na jego kursie, ale po remoncie dostał nowy komputer pokładowy.

– Jeśli będzie konieczność to zdradzimy swoją pozycje firmie pobierając dane z centralnego systemu na ziemi.

 

Sinar wpadła na mostek jak burza, ale stanęła nagle na widok tego, co zastała.

Kapitan i Dave odzyskali już przytomność a Mike kończył kneblować obydwu.

Elektroniczne notatki na podłodze, krew z łuku nad okiem kapitana i Major Ivona na dawnym miejscu kapitana.

 

– Mike miałeś wracać do łóżka! Co tu się dzieje? Dlaczego kapitan jest związany? Ivona?

– Spokojnie moja droga to tylko wykorzystanie okazji, aby osiągnąć nasz cel.

– Ale od razu bicie kapitana?

– Nie chciał po dobroci to zagraliśmy inaczej.

– Zaraz ty też jesteś z tej organizacji?

Spytał zdezorientowany Mike.

Sinar milczała.

– Była ostatnim ogniwem i sprawdziła czy nadal jesteś po właściwej stronie barykady.

Stwierdziła Major.

– Czyli to wszystko co nas…

– Miała ciebie pilnować, ale z pewnymi, że tak powiem „elementami" kontaktów między wami działała w swoim zakresie.

Sinar chciała coś powiedzieć, ale Major przerwała jej gestem.

– Teraz najważniejsza jest nasza misja, która może uratować to, co zostało z ziemi.

– Misja, ludzkość, ziemia a ja to, co? Nie jestem samolubny, ale to już przegięcie!

Sinar spokojnie odpowiedziała, ponieważ widziała już ludzi pod mniejszą presją, który się poddawali.

– Jeśli nie powstrzymamy firmy to nie będzie już żadnych zmartwień.

 

– Przepraszam, że przerywam tą miła rozmowę, ale znalazłem coś, co pasuje do opisu.

Sinar tylko kiwnęła na pilota.

– Mała planeta na skraju układu z jeszcze mniejszym księżycem, który nawet nie jest opisany w bazie. Planeta początkowa wzięta za planetoidę przy rutynowym zwiadzie okolicy po czterech miesiącach wydobycia materiału na XR351. Co ciekawe tam nic nie ma po za skałami a co dopiero cywilizacja z planem ratunkowym.

– Mimo to ile zajmie lot i czy nie ma innych trafień zgodnych z opisem?

– Tylko to maleństwo. Znajduje się dokładnie 50,02 % odległości od słońca, czyli prawie idealnie w połowie drogi do czarnej dziury obecnej w galaktyce, obok którą zresztą mocno rozerwało. Czas lotu na maksymalnym ciągu to … dwa lata.

– Jestem cierpliwa, ale nawet dla mnie to za dużo.

– Jest inne rozwiązanie… możemy użyć laser. Skierujemy go na dodatnio naładowanie cząsteczki tak samo jak przy otwieraniu tunelu za Plutonem tylko jest jedno ale…

– Nie mamy wyboru a czasu już wcale, więc mów. – Poleciła Major.

– Nie znamy właściwości tych cząsteczek, ich struktury i …

– Przygotuj laser i otwórz nam przejście.

– Tak jest Pani Kapitan!

 

Przygotowania zajęły kilka minut, ale wszystko poszło zgodnie z planem.

– Trzymajcie się mocno jak włączę laser od razu nas wciągnie. Jesteśmy po remoncie, więc wytrzymamy to jak jednostka klasy AA … chyba.

– Jak to chyba ?! A jeśli się rozpadniemy i rozwali na w pizd…

Na bocznym panelu pojawiła się twarz Dan'a ale było za późno na protesty. Tunel się otworzył a widok zapierał dech w piersiach.

Mike widział już otwarty tunel, ale ten był dużo większy i odznaczał się intensywnym krwistym kolorem. Statek zaczął trzeszczeć i wyginać. Rzucało nimi we wszystkie strony, ale pochwali wszystko ucichło.

– Było ostro, ale się udało. Jesteśmy w tunelu. – Stwierdził Harry.

– Dobra robota. Ile to ryzyko dało nam czasu?

– Z obliczeń wygląda, iż zajmie to nam nieco ponad 50 godzin! – Harry wytrzeszczył oczy.

– Czy to coś oznacza? – Spytała Major

– To jest rekord! Taka odległość to spory kawałek. Gdybyśmy użyli standardowego i zbadanego tunelu podróż zajęłaby nam trzy tygodnie!

Major swoim zwyczajem podeszła do tego ze spokojem.

– Zapisz wszystkie dane od otwarcia tunelu do wyjścia statku z niego.

 

 

 

 

 

 

 

 

Kope lat.

 

 

 

Mike spał. Bardzo długo. Obudził się z dziwnym wrażeniem, że to wszystko to tylko sen. Widok po otworzeniu oczu był taki sam jak w jego mieszkaniu. Ciemność rozświetlał tylko cyfrowy zegarek. Spojrzał na wyświetlane cyfry, ale czas nie przesunął się nawet o minutę i wskazywał piętnastą zero dwie, czyli godzinę, kiedy się położył. Dotknął płaskiego panelu na stoliku obok i wyświetliła się data pokładowa. Minął prawie cały czas planowanego lotu.

 

Było cicho, ale nie był wstanie stwierdzić czy już się zatrzymali i tylko dryfują, ponieważ statek był zbudowany tak, aby nie odczuwać przeciążeń.

Nadal odczuwał ból, ale już nie tak uporczywy. Użył czytnika i ruszył na mostek.

 

Na mostku byli wszyscy oprócz kapitana. Nawet Dan z przysmażonym mózgiem się zjawił.

Mike stał z tyłu obok wejścia. Wiedział, że jest tylko pasażerem, mimo iż obecna na mostu major Medvonicz jest po jego stronie. Nie miał oczekiwań, co do prawdopodobnej lokalizacji tego „czegoś". Właściwie dostawali kolejne wskazówki gdzie zmierzać, ale dalej nie znali podstawowych pytań. Co się stało z jego ojcem i czy dla ziemi jest jeszcze ratunek?

Na początku miał tylko odnaleźć ojca a potem został klucznikiem firmy. Teraz dowiedział się, że dawno temu obca cywilizacja zostawił dla ludzkości wiadomość „Zniszczyliśmy swoją planetę. Nie zróbcie tego ze swoją." Oczywiście odkrycie tej wiadomości nastąpiło już po fakcie zniszczenia. Teraz stoi na mostku wielkiego statku, którego sama budowa pochłonęła niewolniczo traktowanych konstruktorów i oczekuje cudu.

 

Cud następuje. Wszystkie komputery na mostku szaleją. Wyświetlają mnóstwo danych w postaci kodu matematycznego. Włączają się alarmy pożarowe, kolizyjne a major i pilot Harry próbują to opanować. Mike widzi to wszystko w spowolnionym tempie.

– Może to nie ratunek i odpowiedzi tylko pułapka?

Szybka analiza i taka możliwość odpada.

Cywilizacja, która zostawia wiadomość na ziemi i planecie na jakimś zadupiu kilka tysięcy lat temu, aby ich tutaj zwabić? Czysty absurd.

Wszyscy na mostku panikują tylko major Medvonicz działa jak robot. Ma zadanie i musi je wykonać.

– Do jasnej cholery wyłączyć wszystkie systemy oprócz podtrzymywania życia!

– Wszystko się przepali i tu utkniemy!

Harry panikował a major jednym susem dopadła jego konsoli i wyłączyła wszystko nawet dozownik tej paskudnej kawy w mesie.

Zapadły egipskie ciemności.

– Co do cholery właściwie się stało?

Major była wściekła, ale gotowa do akcji w każdym momencie.

– Otoczenie dopasowało kolorystykę do mojego kamuflażu!

Rzucił Dan i zaczął się rechotać.

W tej samej chwili główny ekran na mostku włączył się i ukazała się im twarz na oko pięćdziesięcioletniego mężczyzny. Był to Max Cogen.

 

Mike podszedł bliżej, aby zobaczyć ojca z bliska.

– Czy to ty synu?

Mike niewiedział, co powiedzieć i rzucił tylko:

– Cześć

Zapadła cisza.

Ciszę przerwała major.

– Z skąd Pan nadaje.

Max przeniósł wzrok na major.

– Złapaliśmy autostop.

– Ten autostop prawie przepalił nam systemy!

Harry nachylił się do Dan'a i zapytał szeptem.

– Co to jest ten „autostop"?

– Miejsce wielu tandetnych horrorów, ale jesteś za młody żeby to zrozumieć.

Max mówił dalej.

– My nie mieliśmy tyle szczęścia, dlatego zostawiliśmy statek. ONI mają taki system obrony.

– Proszę sprecyzować!

– Mówię o właścicielach tej maszynerii na XR351. Dla nas to magiczna technologia a dla nich stary sprzęt. Czego oni tu nie mają?! Przepraszam, że tak się ekscytuję.

– Już dobrze. Jesteśmy z grupy oporu. Nazywam się Ivona Medvonicz w stopniu majora, ale chwilowo jestem kapitanem. Pan jak rozumiem to Max Cogen?

– Tak przepraszam nie przedstawiłem się. Zgadywałem też ze jesteście z oporu, ponieważ firma najpierw otwiera ogień a potem zadaje pytania. Dodatkowo nasi kumple zeskanowali wasz statek pod kontem uzbrojenia. Tłumaczyłem, że to jednostka transportowa a bojowych nie posiadamy, ale użyli swoich sensorów, które niestety źle działają na naszą elektronikę.

Chciałbym się zobaczyć z synem i wam wszystko pokazać. Możecie już włączyć systemy i ustawić się w kierunku orbity planety. Bez odbioru.

– Harry słyszałeś. Do dzieła.

Wszystkie systemy zostały przetestowane i uruchomione. Tylko kilka mniej ważnych obwodów się spaliło.

 

 

 

Mike nie potrafił określić swoich uczuć. Był wściekły, ale i zniecierpliwiony. Chciał usłyszeć o przygodach ojca, ale i spytać, dlaczego go zostawił. Z tych myśli wyciągnęła go Sinar, która położyła dłoń na jego ramieniu.

– Wszystko dobrze? Jesteś jeszcze na mnie zły?

– Zły? Dostałaś rozkaz i go wykonałaś, ale chyba staliśmy się dla siebie, kim więcej.

– Tak. Wykonałam, ale też posunęłam się trochę dalej i… coś poczułam.

Mike przytulił Sinar, ale sielanka nie trwała wiecznie.

– Dwa białe gołąbeczki jak uroczo.

Dan nie mógł się powstrzymać nawet teraz, ale to jego styl.

– Może tak jeszcze jedna sesja przypiekania mózgu?

Mike odpowiedział w tym samym stylu.

– Dobra kumam. Już się ulatniam tylko lodowata major kazała przekazać, że za dwie minuty powinieneś być w ładowni. Twój staruszek zaraz tam będzie.

Skasował tylko wzrokiem Sinar i pokuśtykał z bandażem na głowie do dużej kajuty major.

– On nawet po przysmażeniu mózgu się nie zmieni prawda?

Spytał się Sinar.

– Tak Mike, ale przynajmniej cię polubił.

Mike już miał robić krok w kierunku ładowni, ale spojrzał na ekran.

To, co zobaczyli na ekranie zamurowało całą załogę. Ogromna kula błyszczącej materii. Nie płaski talerz z zielonymi ludzikami czy statek podobny do ludzkiej konstrukcji, ale okrągła błyszcząca kula wielkości planety. Oddzielił się od niej kawałek materii też w postaci kuli tylko wiele mniejszy. Mała siostra dużej kuli zbliżała się do ich statku.

 

 

Kilka sekund później był już w ładowni i czekał. Statek lekko się zakołysał a śluza zasyczała. Standardowy obłok pary i sekundy czekania, które wydawały się godzinami. Wreszcie zobaczył postać swojego ojca i od razu sobie przypomniał ile to lat minęło.

Spojrzeli na siebie odczytując swoje wspomnienia. Max rozpoznał tylko oczy syna, które dostał po matce. Minęło ponad dwadzieścia lat. Mike miał łatwiejsze zadanie, ponieważ ojciec się nie zmienił tak bardzo. Jedynie osiwiał i przybyło mu zmarszczek.

– Kope lat synu.

– Jak było na wakacjach od życia?

– Tak wiem. Pewnie chcesz mnie udusić, że zostawiłem ciebie na ziemi.

Mike zobaczył łzy w jego oczach, ale nie odpuścił.

– Miałem pięć lat! Pięć! Wychowali mnie ludzi z bazy wojskowej!

– Zawsze byłem przy tobie synu. Wiem, że nic tego nie wynagrodzi, ale gdyby nie ta okazja podkopania firmy i znalezienia rozwiązania nie było by już nadziei. Ale znalazłem takie rozwiązanie! Nie jest to szybki proces, ale potrafią odtworzyć faunę i florę ziemi.

Mają też mnóstwo technologii, która pozwala im podróżować na jeszcze większe odległości.

Nie są ograniczeni określonym pierwiastkiem, który muszą uzupełniać!

– Widzę już, dlaczego to ciebie wybrali.

– To jest prawdziwy cud! To nie chodzi o technologię, ale i szczęście, jakie miałem, że ich znalazłem. Na początku nie wiedziałem, czego nawet szukać na tej planecie.

– I pewnego dnia znalazłeś tą maszynę głęboko pod ziemią. Prawie załatwiła Dan'a.

– Mogę tylko przeprosić, ale to było zabezpieczenie przed firmą, która mogła się dobrać do tej wiadomości, którą jak widzę odszyfrowaliście.

Stali chwilę w milczeniu.

– Czekają na ciebie.

Ruszyli do mesy, w której mieli się spotkać.

 

 

 

Śmierć to …

 

– To jakieś czary!

– Harry opanuj emocje. – Poleciła Major

Max Cogen przedstawił wszystkie informacje.

O tym jak latami przygotowywali sprzęt i kopali tunele na planecie oczekując cudu. O spotkaniu z obcą cywilizacja tak zawansowaną, iż mogli wydawać się bogami. O ich planie odnowy ziemi dzięki błaganiom Max'a.

– Ta wiadomość na ziemi to było coś niesamowitego. Wyobrażacie sobie, jakie musieliśmy mieć szczęście, że zostawili tą wiadomość na naszej planecie? – Max dalej odpowiadał.

– Jednaj się uratowali przez wyginięciem. – Stwierdził Harry.

– To nie oni. Przynajmniej nie całkiem. Rasa, która zostawiła setki tysięcy lat temu wiadomość na ziemi połączyła się z inną rasą. Po tak długim czasie ewoluowali i doszli do chwili maksymalnego rozwoju.

Jak mi powiedzieli „znaleźliśmy nowy cel" i tym celem jest szukanie nowych cywilizacji i pomoc w rozwoju.

– Czyli możemy liczyć na ich pomoc? – Upewniła się Major

– Dlatego zostawiłem z ich pomocą wiadomość na XR351.

– Musiało się Panu tam dłużyć na ich statku. – Stwierdził Harry.

– Ta kula ich statek to żywy organizm. Upływ czasu w jego wnętrzu można regulować. Musieli stworzyć taki system, ponieważ hibernacja jest mało efektywna jak stwierdzili.

– Takie rozmowy możemy zostawić na później. Teraz potrzebujemy planu, co zrobimy po powrocie na ziemie.

– Pani Medvonicz dobrze wymawiam? – Major tylko kiwnęła głową ponaglająco.

– Przystosowanie ciał do warunków na ich „statku" jest długie, więc pozostaniemy na tej jednostce i ruszymy w kierunku ziemi. Ich fizjologia jest bardzo delikatna, więc też pozostaną na swoim statku. Gdy dotrzemy na miejsce będą chcieli porozmawiać jak się wyrazili z „władcą planety".

– To może być trudne jak Pan wie. Firma nie ułatwi zadania a na dodatek jest w kieszeniach rządów większości państw. – Podsumowała Major.

– Tak wie tłumaczyłem im to, ale oni swoje, że nie mogą działać bez zgody przedstawicieli cywilizacji.

– Niech Pan skorzysta z naszych kanałów łączności i zorganizuje wideo konferencję. Muszę przedstawić sytuacje osobiście.

 

Mike siedział i przysłuchiwał się całej tej historii. Wiedział, iż pierwiastek H2 to też mały cud, który podtrzymał życie na ziemi, ale ta historia była po prostu magiczna. Bał się, że to sen. Odnalezienie ojca, podróż miedzy galaktyczna i cała reszta z obcą cywilizacja na czele.

Obawiał się, iż to sen, który przemieni się w koszmar a on nie będzie wstanie się obudzić.

 

[Dwie godziny później]

 

– Wszystko gotowe Pani kapitan. Dostosowałem połączenie tak, aby nic się u nas nie przepaliło przez ten ich mega sprzęt. – Powiedział z zazdrością, Harry.

– Nie pozwólmy im czekać.

Mike już stał swoim zwyczajem za plecami wszystkich oczekując nie na tyle wygląd zewnętrzny tych istot, ale ich energie. Od wielkiego szefa firmy biła ciemna energia a może ich uratować coś odmiennego, co stawi czoła tej ciemności.

 

Na wszystkich ekranach z przodu mostku pojawiło się coś. Na początku Mike nie potrafił zlokalizować gdzie jest twarz tej istoty. Nie odnalazł punktów zaczepienia w postaci oczu czy ust ani nawet rysów twarzy. Była to bezkształtna forma przypominająca galaretkę, ale nie przezroczystą. Miała kolor złoty.

– Teraz uważajcie. Ja, gdy zobaczyłem to pierwszy raz mało nie zwymiotowałem. – Ostrzegł Max

Postać zaczęła się zmieniać i nabierać kształtów. Uformowała się głowa i rysy twarzy. Z głębi złotej galaretki wyskoczyły uformowane oczy i chrząstka nosa. Kości były tak blisko powierzchni twarzy, iż można było je dostrzec gołym okiem. Widniała już przed nimi podobizna czyjejś twarzy. Ludzkiej twarzy.

Max kiwnął głową do tej postaci a ich kamera skierowała się na prawą stronę.

– Ale numer! Skopiował mu facjatę! – Wrzasnął Dan.

Obok tej kopii siedział oryginał trzymany przez tą istotę za rękę.

– To mój kolega z ekspedycji na XR351. Dolumranie komunikują się pomiędzy sobą myślami. Pożyczyliśmy im Blake'a aby łatwo im było się z nami porozumieć.

 

Istota zakończyła transformację i powiedziała dziwnie normalnym głosem.

– To wy. Tak to wy. Mój tok słów będzie błędny, ale poprawny.

– Chodzi o to, iż nie potrafią do końca odpowiednio formować zdań. – Wyjaśnił Max.

– Ale w filmach kosmici zawsze płynie mówią po angielsku! – Zaprotestował Dan

Kosmita kontynuował.

– Wy potrzebujecie i chcecie pomocy. My wam jej udzielimy. Planeta umiera. My ją wyleczymy. Wy ją sami niszczycie. My was nauczymy jak nie niszczyć. Wy jesteście młodzi i głupi. My niszczyliśmy teraz naprawiamy.

– Dobrze ujęte, ale lekcja języka by się przydała. – Dan zobaczyli ostre spojrzenie Ivony i zamilkł.

 

Kosmiczna galaretka jak nazwał ich Dan po chwilowym milczeniu objaśniła swoim kulawym angielski jak wygląda ich plan. Okazało się, iż też korzystają z tuneli. Potrafili tworzyć je nie tylko w wybranych miejscach, ale wszędzie gdzie tego chcieli. Ich technologia była imponująca. Jeśli ktoś ma pomóc ziemi to tylko oni.

 

– Harry ustaw koordynaty ziemi i pełną moc. Wyskocz za księżycem, aby nas nie wykryli. Nie wiadomo jak zareagują na nas a co dopiero na nich.

Ivona widziała jak kosmici otwierają swój tunel za pomocą zgromadzonych słonecznych cząsteczek, które ludzi potrafili jedynie wykrywać i to w określonych warunkach i miejscach.

– Przesłali nam dane do skoku w tunel. Jeśli komputer sobie z nimi poradzi to będziemy w domu za dwadzieścia minut!

Major tylko kiwnęła głową z uznaniem.

 

Reszta załogi zebrała się w messie.

– Czyli kapitan i ten drugi polot zostaną w swoich kajutach? – Spytała Sinar.

– Były kapitan. I tak zostaną tam. Nigdy nie lubiłem tego nadętego dupka. – Powiedział Dan

Mike i jego ojciec Max siedzieli obok nich i gadali o wszystkim. O planecie, na której pracował. O byłej o obecnej pracy Mike'a i o wszystkich innym. Dwadzieścia minut zleciało bardzo szybko. Wszyscy oprócz kapitana i drugiego pilota Dave'a udali się na mostek po większym niż zazwyczaj „zrywie" przy wyjściu z tunelu.

 

– Co oni wyprawiają! – Wrzasnął, Harry.

„Statek" i dom w jednym obcych wyłonił się za jedynej osłony w postaci księżyca.

– Pani kapitan oni chyba nie rozumieją, co firma może zrobić!

– Spokojnie oni doskonale wiedzą, co robią. Mam jedynie nadzieję, że firma nie uruchomiła tej piekielnej broni.

 

W tym samym momencie na przednich panelach i widoku ziemi pojawił się komunikat.

– Nie wiem, co to jest. Nic z tego nie rozumiem!

– Harry co się dzieję?

– Ten komunikat twierdzi, że wiązka jest aktywna. Jeśli to, co myślę to nasi kosmici mają kłopoty.

– Firma nie zdołałaby tak szybko dokończyć broni!

– Przypominam Pani kapitan, że nie było nas ponad siedem miesięcy.

– Harry chowaj się natychmiast za księżyc! Widziałam, co to draństwo potrafi!

Zobaczyli tylko ciemny jak noc promień lasera.

 

Dosłownie, gdy statek ukrył się broń laserową napędzana pierwiastkiem H2 wypaliła prosto w statek obcych.

– Harry raport natychmiast!

Harry nie odpowiedział tylko wystrzelił mała jedno razową sondę, aby zobaczyć, co się dzieje. Po kilku sekundach sonda przesłała obraz zniszczeń. To nie statek obcych został zniszczony tylko ziemia. Widniał w niej wielki krater w miejscu kontynentu ameryki.

Chmury w tym miejscu znikneły a ziemia żarzyła się jak papieros w ciemności.

Na statku istniała tylko cisza. Po chwili na ich ekranach pojawił się Blake z kosmitą.

– Co oni kurwa zrobili! Puść mnie zabije tych drani!

Kosmita niewzruszony tym, co zobaczył odpowiedział.

– Oni wybrali. My nie atakowaliśmy. My się broniliśmy. Statek odbił ciemność.

– Macie informacje o stratach?! – Spytała Major kosmitę.

– Dużo przeżyło. Dużo zginęło. Planeta martwa.

– Ratujcie pozostałych!

– Są już z nami.

– Jak to z wami? Na waszym statku?

– W przechowalni. Są nieświadomi. Uśpieni. Rozproszoną materią.

 

Wymiana zdań trwała jeszcze długo. Mike bez słowa wyszedł. Ojciec chciał powiedzieć, że się mylił, co do ludzi, ale zrezygnował.

 

[Dwa tygodnie później]

 

 

– My naprawimy. Długo czekania, ale do naprawienia.

– Ile? – Spytała się Major

– Dwa może cztery. – Odparł kosmita.

– Lata?

– Tysiące. Dwa lub cztery tysiące lat.

Na twarzy major po raz pierwszy pojawiła się jakaś większa emocja. Nie dało się tego opisać.

– A co z ocalonymi? Jak długo mogą być w tym stanie tej „hibernacji"?

– Krótko. My damy wam nowe życie. Planetę. Małą, ale dobrą.

Mike wydział Dan'a po raz pierwszy bez humoru. Dan zareagował na słowa kosmity.

– Nowy dom?

– Jeśli zasłużycie oddamy też waszą „Ziemie". Nowy dom. Nowa próba.

– Będziemy mieli sporo czasu na naukę. Ale tak od zera? Ja nawet nie wiem jak zrobić młotek! A jeśli nikt, kto to wie nie przeżył? Mamy wbijać gwoździe dłonią?! Do jasnej cholery jak zrobić gwoździe! – Powiedział kwaśno Dan.

– My pomożemy. Nie dużo, ale jednak. Aby zrozumieć trzeba samemu próbować.

 

 

… dopiero początek.

 

[Pięćdziesiąt lat później lub 50 rok Nowej Ziemi]

 

– „Aby zrozumieć trzeba samemu próbować." Te słowa wypowiedział jeden z naszych dalekich krewnych. Tak może nie mamy tych samych genów i przodków, ale oni znają to, czego doświadczyliśmy. Stracili swój dom i co więcej podarowali nam nowy.

 

Mike zastanawiał się czy kiedyś odzyskają starą dobrą ziemię. Wiedział, że to dopiero początek ich lekcji a przyszłe pokolenia muszą podołać i nie mogą zapomnieć.

 

– Stoję tu z wami, aby was ostrzec. Dobrze wiemy, co zrobiliśmy ziemi. Wiedzieć powinny też nasze dzieci, wnukowie i dzieci naszych wnuków! Nikt z nas nie chce powtórki, ponieważ możemy nie mieć kolejnej szansy na nowy początek! Pięćdziesiąt lat i zobaczcie ile zrobiliśmy.

Mike stojąc na górze Nowej Nadziejni wskazał dłonią całe miasto rozciągające pod nimi.

– Inne miasta są równie okazałe. Dzięki tym dwóm słońcom mamy darmową czystą energię przez całą dobę. Nie mieszkamy już pod kopułami a czystej wody mamy pod dostatkiem. Nie możemy tego stracić, ale też musimy spoglądać śmiało w przyszłość.

 

Zamyślił się, gdy tłum wiwatował. Myślał o ojcu.

– Mój wiek 75 lat mówi mi, że czas odpocząć i zająć się wnukami. Mój syn Max zastąpi mnie tak samo jak ja zastąpiłem swojego ojca i poprowadzi was dalej a jak coś spieprzy osobiście go spiorę!

Tłum roześmiał się a Mike i Sinar przyglądali się jak syn się czerwieni. Z pierwszego rzędu było słychać charakterystyczny śmiech Dan'a

 

 

 

 

 

 

KONIEC

 

www.DJMati.xt.pl

Koniec

Komentarze

Ciemność. Nic więcej po prostu ciemność. Ma otwarte oczy, ale nic nie widzi. Wie, że za parę minut ciemność przeszyje wysoki dźwięk nieuniknionego. Czeka jeszcze kilka minut i słyszy upragniony i zarazem znienawidzony dźwięk.
Już sam początek to bełkot. Ciemność ma otwarte oczy? Powtórzenia. Brak interpunkcji. 

 Po omacku szuka ściany, która powinna być gdzieś przed nim.
Jest nie zginęła. Była tu wczoraj jest i dziś. Teraz przełącznik od światła.
Ściana???
Zobaczył przed sobą wysokiego mężczyznę o ciemnych potarganych włosach i pytaniu na twarzy, „Co za dupek?
Pytanie na twarzy... nieźle. 
Mózg zaczął pracować i przeszedł z autopilota na pierwszy bieg.
A co ma piernik do wiatraka?
No tak lustro a ono działa w taki sposób, że widzie siebie a więc ten dupek to ja.
Literówka. 
Odkręcił wodę i pochlapał się po twarzy.
?! Mieszka w stajni Augiasza? 
Mózg budził się do życia i wrzucił drugi bieg. Stojąc nad toaletą oparty jedną ręką o ścianę pozwolił organizmowi załatwić swoje sprawy.
Czyściocha z tego mózgu. 
Nie gasząc światła skierował się do jedynego, ale za to dużego okna. Wcisną przycisk na panelu i wielkie metalowe żaluzje wpuściły trochę światła.
Powtórzenie...
Okno było ogromne a właściwie było całą ścianą. Jedna wielka ulica ciągnąca się aż po horyzont zapewne kończąca się zaraz przy ścianie kopuły.
Okno to ściana, a ściana to ulica... ACHA. 
Spogląda w górę i widzi dosłownie dach
Czyli nie metaforycznie widzi? To dobrze, dobrze...
Tak naprawdę zaginą dla niego już dawno. Przysłali mu jego rzeczy ostatnim transportem z nowej kolonii.
Zaimki. 
Przebrnąłem przez pierwszy akapit. Ledwo. Przejrzałem cały tekst, jest podobny do pierwszego fragmentu, to znaczy: Autor kompletnie nie panuje nad podmiotem, a bohatera zastępuje mu mózg, potem różne sprzęty, lub inne osoby; w tekście występuje zaimkoza, niemalże brak interpunkcji, zdania przylepione do kropek, Autor nie umie również zapisywać dialogów. Co i rusz pojawia się bełkot w stylu on tego, bo tego, tu i tam. Retardacja w najgorszym wydaniu, typu ,,A teraz opiszę, jak bohater srał przez dwie godziny". 

Mateuszu Mordal! Proponuję, żebyś przed napisaniem czegokolwiek innego opanował podstawowe zasady gramatyki i interpunkcji. Podstawówka się kłania. 
Poza tym, jeśli Autor mi powie, że dużo czyta i że czyta w tym klasykę, to mu nie uwierzę. Po prostu. 
 

Przez tekst, niestety, nie da się przebrnąć. Nie ma to nawet większego sensu. Wytykanie konkretnych błędów nie ma sensu, ponieważ musiałbym wskazywać i omawiać co drugie zdanie w Twoim opowiadaniu; czasami są to po prostu wręcz bezsensowne zlepki niepooddzielanych przecinkami słów. Za kiepską narrację odpowiada niekonsekwentny i wręcz dziecinny styl, chociaż wiele ośób stwierdziłoby zapewne, że stylu samego w sobie to Ty nie masz w ogóle. Mateuszu, daj sobie na razie spokój z pisaniem. Czytaj dużo i regularnie, a gdy poczujesz się gotowy, by zasiąć do kolejnych eksperymentów pisarskich, zapoznaj się wcześniej z podstawowymi zasadami interpunkcji. I nie spiesz się, bo pośpiech to szatański doradca; płodzi błąd za błędem.

Pozdrawiam i życzę powodzenia, mam nadzieję, że nie zrazisz się do procesów tworzenia, które kiedyś, być może, opanujesz na bardzo wysokim poziomie. Trochę starań. 

Popieram przedpiśców. Nie da się tego czytać. Dużo pracy przed Tobą, Mateuszu.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Ja odpadłem na fragmencie, w którym bohater sam się wrzucił do mikrofali.

Popieram to co sugerują poprzednicy, ale ja przeczytałem opowiadanie do końca i powiem Ci Mateuszu, że opowiadanie gdypy napisane zostało poprawną polszczyzną, byłoby całkiem ciekawe. Ale nad gramatyką i interpunkcją popracuj koniecznie. I za często używasz słowa "iż". Powodzenia

Nowa Fantastyka