- Opowiadanie: RobertZ - Barbarzyńca w bibliotece

Barbarzyńca w bibliotece

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Barbarzyńca w bibliotece

Zapadał mrok, który z ledwością rozpraszały ogniska szalejących pożarów. Nawet tutaj, na szczyt góry docierał gryzący zapach dymu i ciepło umierającego w pożodze miasta. Skalisty, sterczący ku górze palec, jedyne takie miejsce na wielkiej równinie. Dawniej, gdy miasto rządziło zaledwie niewielkim obszarem pól przyległych do niego, na szczycie góry zbudowano wieżę. Czuwający na palcu strażnicy informowali o nadchodzącym zagrożeniu. Z czasem do wieży dobudowano dużo niższy budynek, otoczony kamiennym murem miał być ostatnim bastionem w plądrowanym przez wroga mieście. Tam stworzono schronienie dla kobiet i dzieci i wszystkiego co uznawano za cenne. Mijały jednak kolejne stulecia. Miasto stopniowo rozrastało się. Zbudowano nowy mur, postawiono twierdze. Były po temu możliwości, gdyż kolejni książęta, a później królowie podbijali plemiona zamieszkujące równinę sięgając w końcu swoją potęgą po same góry i morze. Wieża straciła na znaczeniu. Zabrano z niej kosztowności, złoto, brylanty, cenne tkaniny, i przeniesiono do twierdzy. Tam miały się czuć bezpiecznie w wykutych w skale lochach. W wieży pozostały jedynie książki. W większości były to zapiski czynione na pergaminie, chociaż niektóre z nich wypalono na skórze lub odlano, dziwną nieznaną w mieście metodą, w metalu. Tak powstała pierwsza i jedyna w imperium biblioteka. Władców nie interesowała specjalnie nauka. Wystarczyło im, że poznali sztukę wojny, a ich poddani potrafili budować z kamienia. Nieliczni zatem pozostali, aby chronić zebraną od podbitych ludów wiedzę.

To jednak już była tylko przeszłość.

Został sam, w tę ostatnią noc, ten zmierzch imperium. Za jego życia kolejni władcy, a tych było przynajmniej kilku, traciło dawniej zdobyte prowincje. Na ostatek pozostało jedno miasto, spustoszone przez głód, wszechobecną nędze, wyssane z resztek złota, obdarte ze złudzeń o swej potędze. Rabowane przez barbarzyńców liczących na to, że gdzieś w lochach leżą jeszcze skarby zebrane przez dawnych, potężnych królów.

Starzec usiadł na krześle przy stole. Miejscu swojej wieloletniej pracy. Nie chciał patrzeć na śmierć miasta. Przy jego nogach spoczęła wierna psina. W odróżnieniu od niego jeszcze młoda, zaledwie roczna suka. Ostatni dar od strażników. Jedno okno znajdowało się u podstawy wieży. Pozbawiona okiennic, ledwo obrobiona zaprawą dziura wielkości człowieka. To właśnie w jego pobliżu siedział. Patrzył zmęczonym wzrokiem na rozpostarte na stole manuskrypty. Praca, na którą poświęcił praktycznie całe swoje życie nagle straciła sens. Co mu pozostało? Śmierć z głodu, a może po prostu powinien wyskoczyć z okna prosto w przepaść?

Nagle pies czymś podrażniony zawarczał. Coś zachrobotało za oknem. We framudze pojawiła się ręka, zaraz po niej głowa, a następnie całe sylwetka gramolącego się do środka człowieka. Ten zeskoczył na podłogę. Coś wyciągnął zza pazuchy, co raczej nie przypominało pochodni, a bardziej górski kryształ, ale rozświetliło panujący w pracowni mrok. Przed starcem stał prawdziwy wojownik. Mięsień grał na mięśniu. Na plecach miał przyczepiony olbrzymi, dwuręczny miecz. Okrywały go resztki podartych szat, szmaty jakieś, teraz zakrwawione i zniszczone w toczonym wcześniej boju. Sam jednak barbarzyńca nie zaznał wielu ran. Kilka draśnięć ledwo musnęło jego śniadą skórę. Spojrzał na starca i warującego przy nim psa i szeroko się uśmiechnął. Błysnęły śnieżnobiałe zęby.

– Kim jesteś? – szepnął przerażony starzec myśląc o tym, że jest bliższy śmierci aniżeli sądził jeszcze przed chwilą. Pies cały czas cicho warczał, ale widać było, że podkulił ogon i tylko zastanawiał się nad potencjalną drogą ucieczki.

– Jednym z najeźdźców – odparł prostolinijnie przybysz. – Cały dzień z towarzyszami grabie tę zapadłą dziurę i nie zebrałem nawet tyle złota i innych kosztowności, aby obciążyć nimi więcej niż jednego konia. Moi towarzysze są wściekli. Poza tym nie jedliśmy od dwóch dni, a u was pola puste, a spichrze jak się okazuje nie pobudowane.

– Nie wasze pola i nie wasze jedzenie – zripostował. – Zresztą to wyście spalili okoliczne wioski, przy okazji paląc dojrzewające na polach zboże.

– To prawda, ale to mój fach. Gdzie kosztowności?

– To tylko biblioteka.

– Biblioteka? – zdziwił się barbarzyńca.

– Miejsce, w którym trzyma się książki.

– Wiem o tym starcze. – W oczach nieproszonego gościa mignęły ogniki złości. – Umiem czytać w kilku języka. Znam podstawy wiedzy starożytnych. Nie cenie jednak cywilizacji. Ta jej miękkość, pewność siebie, brak umiejętności uczenia się na błędach, skłonność do destrukcji. Jakie książki tu trzymacie?

– Historie przygodowe, romanse, opowieści o starych królach i lepszych czasach.

– To niewiele wartę – warknął przybysz. – Nie sprzedam takich pergaminów. Bardziej interesuje mnie alchemia, magia, czy też ta nowomodna nauka.

– Mieliśmy kiedyś podobne książki, ale królowie sprzedali je, gdy potrzebowali pieniędzy na kolejne swoje wojny. Zresztą niewiele ich było.

– Nic nie warte śmiecie. Tylko to trzymasz w tej swojej wieży. Masz może coś do jedzenia?

– Głoduje już od paru dni – odparł starzec. – Strażnicy miejscy przynosili mi jedzenie, ale pochłonęła ich obrona miasta.

Wojownik spojrzał na staruszka i warującego u jego nóg psa. Na jego twarzy malował się nieokreślony wyraz wściekłości i rozczarowania.

– Ludzi nie jadam. Nie jestem ludożercą.

 

 

Świtało. Barbarzyńca siedział przy ognisku rozpalonym z bibliotecznych manuskryptów. Nie przeszkadzał mu dym kłębiący się w pomieszczeniu i w niewielkiej ilości uchodzący przez okno. Najważniejsze stało się dla niego szykowane nad ogniem jedzenie. Z paru znalezionych, wyrwanych ze ściany prętów skonstruował prymitywny ruszt. Na nim powiesił zabitego, wypatroszonego i nadzianego na jeden z prętów psa. Ten stopniowo piekł się ociekając własnym tłuszczem, który z sykiem wpadał do ognia. Starzec zostawił go tu samego. Barbarzyńca nie próbował zabijać kogoś, kto nie stanowił zagrożenia. Puścił go, aby ten mógł opuścić bibliotekę jedynie jemu znaną drogą. Tym też się nie przejmował. Wiedział, że instynkt łowcy pozwoli mu ją odnaleźć bez pomocy cywilizowanego człowieka, a zresztą mógł jeszcze wyjść przez okno. Znalazł wystarczająco dużo sznura, na tyle mocnego, aby ten utrzymał rosłego mężczyznę. Wystarczyło spuścić się przez okno na dół. Nieco niżej skała pozwalała znaleźć uchwyt dla rąk i nóg.

Tak, nie miał się czym martwić. W pełni korzystał ze zdobyczy cywilizacji. Pięknie pachnącego psiego mięsa i papieru, dzięki któremu mógł się ogrzać i usmażyć swój pierwszy dzisiaj posiłek. Nic więcej od niej nie potrzebował. No, może trochę kosztowności, za które kupi wino, kobiety i uzbroi swoją drużynę przed kolejną łupieżczą wyprawą.

Koniec

Komentarze

Dzisiaj trochę o barbarzyńcach i ich duchowych rozterkach. Ostatni, jak na razie, krótki tekst mojego autorstwa.
Życze miłej lektury :).

Nagle pies czymś podrażniony zawarczał. – Dla mnie to brzmi, jakby pies był gołym nerwem, drażnionym kawałkiem kija :P

 

Kilka draśnięć ledwo musnęło jego śniadą skórę. – draśnięcia muskają skórę? A nie ostrze, po którym to draśnięcie pozostaje?

 

Tyle mi sie jakos tak w oczy rzuciło. Ciekawy tekst, fajnie ukazuje poszanowanie niektórych ludzi dla pamiątek po starozytnych kulturach.

Aż przyszli mi na mysl Hiszpanie, palący wszystkie ślady po dawnych wierzeniech cywilizacji Azteków.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Zabrano z niej kosztowności, złoto, brylanty, cenne tkaniny, i przeniesiono do twierdzy.
Co robiły w wieży obserwacyjnej? 
dziwną nieznaną w mieście metodą, w metalu
Pomijam brakujący przecinek (jakich wiele w tekście), to skoro nieznano tej metody W MIEŚCIE, to jak w MIEŚCIE z niej korzystano? Nie rozumiem sensu tego zdania. 
 Został sam, w ostatnią noc, ten zmierzch imperium. Za jego życia kolejni władcy, a tych było przynajmniej kilku, traciło dawniej zdobyte prowincje.
 Zaimkoza, którą można było ominąć. Drugie zdanie siadło. Ten sam to starzec? 
 Starzec usiadł na krześle przy stole
To miło wiedzieć, że na krześle, przy stole:). 
 Ten zeskoczył na podłogę
Pies, starzec, czy człowiek, który wdrapał się nagle na szczyt wieży? Trochę się pogubiłem wśród zaimków.
 Coś wyciągnął zza pazuchy, co raczej nie przypominało pochodni, a bardziej górski kryształ, ale rozświetliło panujący w pracowni mrok
No, to zdanie jest kupiaste. 
Na plecach miał przyczepiony olbrzymi, dwuręczny miecz
 Ten mięsień?!
 Okrywały go resztki podartych szat, szmaty jakieś, teraz zakrwawione i zniszczone w toczonym wcześniej boju.
Barbarzyńcę, mięsień, czy miecz? 
 nie pobudowane.
No, panie kochany, no:(
 Nie cenie jednak cywilizacji. Ta jej miękkość, pewność siebie, brak umiejętności uczenia się na błędach, skłonność do destrukcji.
 
I kto to mówi?! Autorowi chodziło chyba o skłonność do popadania w destrukcję, albo do autodestrukcji. 
 Pięknie pachnącego psiego mięsa i papieru, dzięki któremu mógł się ogrzać i usmażyć swój pierwszy dzisiaj posiłek.
 
Wychodzi na to, że psie mięsto, to zdobycz cywilizacji...

Domyślam się o co Autorowi chodziło, że pogarda dla cywilizacji, utylitarne do niej podejście i te sprawy. Tyle, że... tekst jest nudny. Zbędne dłużyzny, potworna zaimkoza, miejscami brak interpunkcji, Autor myli często podmiot, lub gubi podmiot, tak, że nie wiadomo o kogo chodzi. No i przesłanie jest odzwierciedlone jedynie w puencie, co jeszcze nie jest błędem, tyle, że puenta jest źle napisana (o tym powyżej), przez co wychodzi mały absurd.
 Moim zdaniem się nie udało. 

No cóż dziękuje za uwagi. Tekst faktycznie nie jest jakąś rewelacją, ale miałem ochotę sięgnąć do świata conanowskich herosów i stąd to krótkie opowiadanko. W niedalekim czasie pewna niespodzianka z mojej strony. Ale na razie o tym sza. :)

Akapity w drugiej części tekstu! Kogo zostawił samego starzec - piekącego się  psa? A starzec byl głodny.... 
Dalej: Starzec zostawił barbarzyncę samego czy też raczej barbarzyńca pozwolił starcowi odejść / uciec? Napisałem w komentarzu do poprzednieg tekstu Gwidona, że latwośc pisania uwodzi. Niestety, to spostrzeżenie się potwierdziło.
Ten przyczepiony na plecach olbrzymi dwuręczny miecz też mnie nieco rozbawł. Wystarczalo napisać -" Na plecach mial zawieszony ...." lub moze tak " Przez plecy miał przewieszony ..." i nikt nie pastwiłby sie nad autorem.
Jeszcze ra przemyślałbym ten tekst.

Hmmm... pastwiący się nad autorem. Mnie tam bawią błędy popełniane przez recenzentów. Natomiast niie czuje, aby ktoś się nade mną znęcał.

Sluszna uwaga. Sam popelniłem błąd w komentarzu.  Sugerowane zdanie " Miał zawieszony  na plecach ..." jest też niepoprawne. Dopiero drugie sugerowane zadanie " Miał przewieszony przez plecy ... " językowo jest poprawne. Pośpiech, panoczku Redeye, pospiech wskazany jest tylko przy lapaniu pcheł ... Mozna się  troche popastwić nad tą pierwszą sugestią.

Ja tam się nie pastwię nad Autorem. Mogę, co najwyżej Autora wypasać, jak poprosi, albo wypasać mu owce:P. 

Nie mogę usunąc czasownika " pastwić" w swoim komentarzu i zastąpic go innym wyrazem, a szkoda. Nadużycie z mojej strony.Sorry,6Orson6.

Spoko koko. Dworuję sobie tylko:). 

Krótkie opowiadanie na przyzwoitym poziomie.

Zdecydowanie mi się podobało, choć oczywiście jest zbyt krótkie, by móc wszystko dobrze opisać. Moim zdaniem bardzo dobrze został tu przedstawiony temat ignorancji, barbarzyństwa i braku poszanowania dla innych kultur, mimo, że jak już napisałem, trochę krótko, przez co pojawia się sporo niedopowiedzeń. Niemniej jednak nie wiem jak innym, ale mi to jakoś specjalnie nie przeszkadza.

Nowa Fantastyka