- Opowiadanie: sakora - Full Metal Jacek (Część 2 z 2)

Full Metal Jacek (Część 2 z 2)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Full Metal Jacek (Część 2 z 2)

Kobieta była niesamowicie piękna. Ubrana w suknię stylizowaną na dworski gotyk. Długie, proste włosy w kolorze mroku. Oczy, ciemnobrązowe z czerwonymi plamkami. Oczy obce i pełne chłodu. Oczy wyrachowanej morderczyni. Przy nich Arktyka wydawała się mieć klimat równikowy. Wąskie, zacięte usta umalowane czarną pomadką wypowiadające słowa głosem chłodnym jak lód.

– Kim ty jesteś, że odważyłeś się na coś takiego? – gdyby Jacek miał serce, w tym momencie zamarzło by ze strachu. Za słowami wiedźmy szło zaklęcie. Ta jedynie przymrużyła oczy widząc swoje niepowodzenie.

Golem poczuł, że za jego plecami stoją zwarci i gotowi do ataku ochroniarze. Nie przejmował się nimi. Jego uwaga była skupiona na kobiecie przed nim. Czuł, że zło jest jej pierwszą i jedyną naturą, jednakże z powodu braku innych opcji postanowił spróbować.

– Jestem prawdopodobnie jedynym na świecie golemem. Mam na karku kilka agencji i chcę im zniknąć z oczu.

– I dlatego atakujesz moich podwładnych i zrzucasz mi na kark rzędowe agencje? – głos zmienił się w syk wściekłości.

– Dlatego chcę przetrwać. Mogę w zamian zaoferować dużo poufnych informacji.

Oczy wiedźmy zwęziły się w szparki. Przyglądała się Jackowi przez chwilę.

– Jak bardzo poufne?

– Wystarczająco, żebym zniknął kilku osobom z oczu. – Jacek dobrze wiedział czym są dla nienaturalnych informacje mogące im pomóc wykiwać aktualne prawo i status quo pomiędzy nimi wszystkimi.

– Chodź za mną. – z tymi słowami wiedźma zaczęła schodzić po schodach.

Znaleźli się na korytarzu z drzwiami prowadzącymi do wielu pokoi. Na ścianach wisiały w ramach zdjęcia przedstawiające wyuzdane akty seksualne. Brutalnie związane i torturowane kobiety, akty gwałtów na kobietach i mężczyznach… I wiele innych, każde kolejne gorsze od poprzedniego. Zza zamkniętych, mijanych drzwi dochodziły donośne, orgiastyczne wrzaski i zatrważające skomlenia. Jacek nie chciał wiedzieć, co się tam dzieje. Potworne zdjęcia wystarczająco zniesmaczyły jego wyobraźnię.

Na końcu korytarza znajdowało się przepastne biuro wiedźmy. Na ścianach wisiały podobne zdjęcia, a w kącie, w kałuży krwi leżała mocno związana kobieta. Skomlała cicho przez knebel, a na widok Jacka na jej twarzy obmalował się jeszcze większy strach.

Golem miał ochotę przetrącić kark wiedźmie, która złamała więcej przepisów, niż był sobie w stanie wyobrazić. Jednakże potrzebował jej pomocy, zawsze mógł tu wrócić później i dokończyć dzieła.

– Nie zwracaj na nią uwagi, wkrótce stąd zniknie. Czego dokładnie ode mnie oczekujesz? – zasiadła za biurkiem.

– Chcę się wydostać z tego miejsca na tyle daleko, żeby zgubić pościg.

– To nie będzie łatwe, co możesz mi zaoferować?

Jacek wyjął z torby laptopa. Wyświetlił na ekranie kilka plików. Pokazał je wiedźmie.

– Lepiej dobrze to zapamiętaj.

Miło było patrzeć, jak jej oczy otwierają się odrobinę, zaledwie odrobinę, a jednak. To co widziała na ekranie musiało być dla niej dotkliwe.

– Czy to prawda? – spytała głosem z cieniem załamania.

– Tak, można na tej informacji dużo zarobić.

– Brakuje daty, kiedy ma nastąpić.

– Podam ci ją, jak mnie stąd po cichu wydostaniesz.

– Jaką mam gwarancję? – napisała coś na kartce i wydarła ją z notesu na biurku.

– Taką, jak ja… Wyjdę, to się dowiesz.

Wiedźma wstała i podeszła do golema. Pokazała mu zgiętą kartkę.

– Jest więcej warte niż twoja głowa? – musnęła chłodną dłonią jego policzek. Jacek złapał ją za nadgarstek.

– A ile warta jest twoja? – spojrzał na skrępowaną kobietę na podłodze.

– Puść mnie, pomogę ci…

Wiedźma wypowiedziała kilka słów zaklęcia, każde kolejne słowo wywoływało większą wibrację w powietrzu, aż dało się ją dostrzec jak fale na wodzie. Burzyła obraz pomieszczenia zastępując je innym obrazem.

Nieświat.

Jacek wiedział, co widzi. Otaczający świat materialny, świat zjaw i duchów będący wypaczonym odzwierciedleniem materialnego świata. Zbudowany na podwalinach wspomnień i wyobraźni błąkających się dusz nie był miejscem, gdzie wchodziło się z przyjemnością. Jednakże dzięki niemu można było przechodzić do innego miejsca w realnym świecie w czasie potrzebnym na pomyślenie o nim.

Wiedźma nie przestawała mówić, a w chwili gdy rzeczywistość przed nimi zaczęła przypominać targane sztormem morze, chwyciła Jacka za rękę i weszła w drgający obraz.

Golem poczuł, że dziesiątki dusz usiłuje zaczepić się w jego ciele, by tylko się stąd wyrwać. Na szczęście bezskutecznie. Szli ulicą, otoczeni przypominającymi ludzi bytami. Ulice przypominały te rzeczywiste, jednakże wyglądały tak, jakby pochodziły z psychodelicznego snu szaleńca. Niebo było ciemne, z chmurami wiszącymi prawie na wyciągnięcie ręki. Chmurami przypominającymi żywą masę. Wszystko co mijali było stare, zniszczone i porzucone. Targał nimi wiatr hulający co rusz z innej strony.

I nagle wszystko ustało. Prawie. Wiedźma trzymała go za rękę. Stała po drugiej stronie podobnego zawirowania jakie ich tu sprowadziło. Ona w świecie rzeczywistym, on w Nieświecie. Gdyby go puściła, prawdopodobnie nie byłby w stanie się stąd sam wydostać.

– Data. – powiedziała spoglądając na kartkę trzymaną w dłoni – to twoja pomoc.

– Ja wychodzę, ty zostawiasz kartkę, ty wchodzisz, ja podaję ci datę.

Kobieta rzuciła kartkę na chodnik w uliczce. Nadal trzymając golema za rękę zamieniła się z nim miejscem.

– Co jest na kartce?

– Adres dwóch lesbijek, które ci pomogą. Jaka data?

– Za trzynaście dni. Więc uważaj.

Wiedźma puściła rękę Jacka. Ten znalazł się na ulicy, kilka przecznic od klubu.

Wiedźma wróciła do swojego biura. Wzięła do ręki krótkofalówkę.

– Ochrona? Powiedzcie panom z agencji, że zaraz do nich wyjdę…

 

– Długo jeszcze? – mężczyzna miał około pięćdziesiątki, niegdyś czarna włosy teraz były przyprószone siwizną. Rysy twarzy były twarde, jakby wyciosane z granitu, a oczy małe, cały czas przymrużone.

– Nie za długo – krakanie wron stopniowo ustawało. Słychać było niemiłe dla ucha dźwięki łamania i rozrywania. Po chwili w oknie pojawił się jeden z gargulców. Szpony miał zakrwawione, a z spomiędzy jego zaczerwienionych zębów wystawały czarne pióra. Pokazał kciuki uniesione w górę.

– Jeśli ktoś to zobaczy, to nawet ja cię nie uchronię – mężczyzna spojrzał z wyrzutem na Koralię.

– Mamy układ… – zaczęła wiedźma.

– …który się sprawdza… – odpowiedział mężczyzna

– …większych psycholi dostajesz ty… – dodała Koralia

– … a mniejszych wystawiamy tobie – zakończył spoglądając za okno – Na pewno wszystkie załatwiły?

– Z całą pewnością, Emma nie podsłucha nas za pośrednictwem swoich ptaków.

– Wiesz, że cię wystawiła? – spytał spoglądając na kobietę. Usiadł na miejscu, które zajmował wcześniej golem.

– Oczywiście – wskazała na nóż zabrany Jackowi. – Krzysztof, powiedz mi do kogo dzwoniła?

– Bezpośrednio do nas, oczywiście anonimowo. Pomijam spotkanie z naszymi agentami w jej klubie. Rozpuściliśmy plotki, że poszukujemy golema. „Ktoś" się zgłosił. Gdyby wiedziała że mamy układ, zadzwoniła by nie do nas, a do ABN. A ci nadal mają żal za zabicie ich czterech funkcjonariuszy.

– Sami się prosili. Chciałam ich wypuścić, a ci się na mnie rzucili… – Koralia spojrzała w drugą stronę.

– To oficjalna wersja? Bo czytałem raport z autopsji… Powyrywane ręce, przetrącone karki, roztrzaskane czaszki… Byłaś sama?

– Z Akane… – odwróciła się ze łzami w oczach do Krzysztofa – nawet nie wiesz co oni tam robili…

– Nie chcę wiedzieć. Opowiedz mi o golemie. – podał jej odruchowo chusteczkę z pudełka na biurku. – Glina czy stal?

– Kompozyt, poszli po całości… Jest bardzo ludzki. I bardzo zagubiony.

– To normalne w takim przypadku. Nie znał świata poza bazą. Kiedy z niej odjeżdżał zmiótł batalion czołgów i oddział wspomagany. Nasi sojusznicy nie będą zadowoleni.

– Kto płacił za projekt? – Koralia notowała wszystkie fakty w pamięci.

– Nato, już szukają winnych. Musisz nam go wydać. Nie chciałbym żeby wpadło tu ABN, mogliby cię skrzywdzić. – przeszył spojrzeniem Koralię.

– Jacek nie jest żadną kartą przetargową – uniosła się, celowo wspominając imię golema.

– Jacek? – mężczyzna się zdziwił.

– Tak mu dali na imię. Chcieli go uczynić bardziej ludzkim. Miało im to ułatwić kontrolę nad nim. Ale się przeliczyli. Proszę cię, zostaw go w spokoju, pomogę mu zniknąć jeśli i ty się zgodzisz.

– Nie mogę, dobrze o tym wiesz.

– Czy twoi przełożeni wiedzą, że jesteś niedźwiedziołakiem w czwartym pokoleniu?

Krzysztof wpatrywał się we wiedźmę. Świdrował ją wzrokiem, starając się wybadać co ona zamierza. W końcu się odezwał.

– Masz dwadzieścia cztery godziny, potem będę musiał podzielić się informacjami z ABN. Wiesz, że korzystamy z jednej bazy danych.

– Tak, nadal znam twoje hasła – Koralia uśmiechnęła się szczerząc zęby.

– Nie przeginaj, bo w końcu się doigrasz. – mężczyzna oddał uśmiech, jego zęby miały trójkątny kształt. Ruszył kulejąc i opierając na lasce w kierunku wyjścia. Dwóch ochroniarzy ruszyło za nim.

– Powiedz mi jeszcze jedno – rzuciła za nim Koralia – ziółka nadal działają?

– Znakomicie. Nie napawa mnie to dumą, ale dzięki tobie nie ryczę do księżyca w czasie pełni…

 

Jacek czekał cztery godziny. Siedział, przyglądał się okolicy przez okno i planował. Wytyczył trzy najlepsze drogi ewentualnej ucieczki. Wyliczył, ile może dokonać zniszczeń, aby nie naruszyć struktury nośnej budynku w którym się znajdował. Czteropiętrowym bloku z żelbetu pamiętającego poprzednia epokę. Wiedział które z zaparkowanych nieopodal na parkingu samochody byłyby najodpowiedniejsze do szybkiego przemieszczenia się. Siedział na kanapie. Oglądał telewizję. Spoglądał przez okno i czekał.

Nagły szczęk klucza w zamku. Wyostrzył wszystkie zmysły. Szybko rzucił okiem na korytarz.

Akane.

– Spodziewałem się Koralii – powiedział idąc w jej stronę.

– Nadal powinieneś się jej spodziewać. Ale kiedy się pojawi na pewno konieczne będzie szybkie działanie. To będzie w jej stylu, głośno i efektownie.

– A efektywnie?

– Nawet bardziej. Otwórz balkon. Tic-Tac-Toe muszą gdzieś wylądować. – Akane zamknęła drzwi po upewnieniu się że na klatce schodowej nikogo nie ma.

– Co musi wylądować? – Jacek mimo zdziwienia otworzył drzwi na balkon. Kiedy to zrobił, trzy szyby okienne rozsypały się w drobny mak. Zauważył zawirowanie powietrza, ktoś niewidzialny właśnie wpadł do środka. Skoczył w bok w kierunku torby i broni.

Akane spokojnie powiedziała mu, żeby tego nie robił.

Na środku pokoju stały trzy gargulce, powoli wynurzające się zza rzuconego na nie zaklęcia niewidzialności. Pierwszy trzymał się rękami za gębę, drugi za uszy, a trzeci za oczy.

– Mieliście lecieć w odstępach co minutę, a nie na wyścigi. Czy was już totalnie pogięło?

Gargulce siedziały udając niewiniątka z opuszczonymi uszami i wpatrującymi się smutnymi oczami.

– Następnym razem będę na was czekała z moim satynowym ostrzem, a dobrze wiecie, że przecina kamień jak masło.

– Jak wy nad nimi panujecie – Jacek wskazał na kamienne posągi – przecież właśnie spaliły moją kryjówkę.

– Niczego nie zawaliły, jesteśmy w takiej okolicy, gdzie prędzej cię okradną, niż zawiadomią o kradzieży. O to akurat nie musisz się martwic. Na razie czekamy na znak od Koralii. Potem powiem ci co dalej. – Jacek był bardzo niepocieszony.

– Co ona teraz robi?

– Zapewnia nam odpowiednią dywersję, od kiedy ktoś dwie godziny temu popsuł szyki ANI zawiadamiając ABN. Będziemy musieli cię szybko wydostać z miasta.

– Bathory?

– Jestem tego pewna tak samo, jak tego ile setek mam lat. Teraz czekamy na Koralię – Akane rozsiadła się w fotelu.

– Nic więcej się nie dowiem? To może chociaż opowiesz mi dlaczego te gargulce nazywają się Tic, Tac i Toe? – Jacek starał się by jego wypowiedź nie brzmiała zbyt zaczepnie.

– To akurat bardzo ciekawa historia, zaczęła się od ciotki Koralii, z resztą naprawdę niezła hexa z niej była… To już z jakieś osiemnaście pokoleń temu…

Golem już zaczynał żałować swojego pytania.

 

Koralia siedziała na poddaszu. Przed nią na pojedynczym elektrycznym, turystycznym palniku stał żeliwny kociołek. Jego zawartość bulgotała miarowo, a wokoło roznosił się zapach gorzkich ziół i czegoś bliżej nieokreślonego, wyczuwalnego raczej przez skórę niż powonienie.

Wypowiadając bardzo powoli i wyraźnie słowa, wiedźma rzuciła inkantację. Kociołek zabulgotał mocniej, po czym delikatnie się rozżarzył. Mimo gorąca spod palnika bulgotanie zmniejszało się miarowo, by po chwili zniknąć zupełnie. Buchnęła para, a wewnątrz kociołka cały wywar zamarzł.

Wprawnym okiem Koralia oceniła swoją ciężką pracę. Powinno się udać. Teraz czekała ją żmudna praca rozkucia zawartości garnca. Z przyjemnością chwyciła nóż zabrany przez Jacka ochroniarzowi Emanueli. Po kilku minutach zawartość kociołka została skuta, a Koralia trzymała na dłoni dwie srebrnoszare tabliczki z wyrytymi inskrypcjami.

Wrzuciła je do torby, do której zapakowała już wcześniej kilka innych rzeczy. Wybrała na komórce numer Akane. Po jednym sygnale ta odebrała.

– Słucham?

– Powiedz mu co ma robić, zaczynamy.

 

-…a tu masz numer telefonu. Dokładnie za tydzień na niego zadzwonisz. W samo południe. Musisz być punktualny, gdyż numer będzie aktywny jedynie przez pięć minut. – Akane skończyła wyjaśniać golemowi co dokładnie ma robić. Ten skinął głową i podał kobiecie laptopa.

– To moja część umowy. Hasło dostaniesz, jak mnie stamtąd wyciągniesz. Lepiej nie próbuj się logować próbując hasła, bo po trzeciej nieudanej próbie zadziała zabezpieczenie i dysk stopi runa ognia.

– Nie martw się, dotrzymujemy słowa. Idź już, spotkamy się za kilka minut.

Jacek zabrał torbę, po czym wyszedł z mieszkania. Golemy pod osłoną nocy wyleciały przez balkon odegrać swoją rolę.

Akane przywołała w myślach mutrę, po czym ją wyszeptała. Ściana przed nią zawirowała otwierając drogę przez Nieświat. Wpadła biegiem na długi, oświetlony na zielono korytarz, jedynej drogi którą można było dostać się z tej strony do kamienicy Koralii. Obecnego domu. Na końcu były drzwi z wymalowanym krwią znakiem. Strzałka wskazująca dół, przecinająca koło i trzy poziome linie. Akane przesunęła paznokciami po opuszkach palców, rozcinając je. Domazała własną krwią kolejne linie, a drzwi stanęły otworem. Znalazła się na poddaszu, gdzie czekała już na nią Koralia.

– Wszystko gra? – spytała wychodzącą z Nieświata przyjaciółkę.

– Jak najbardziej – położyła na szafce obok laptop – Myślisz, że się uda?

– Jeśli twoje prawdowidzenie się nie myliło, to dzięki tym… – podała Akane dwie wykonane wcześniej tabliczki – …powinni się nabrać, do czasu aż nie minie czar. Iluzja wytrzyma około miesiąca. Jeśli nikt z nich nie będzie zbyt nadgorliwy, uwierzą że te tabliczki zostały wydarte z przedramion golema.

– Mam nadzieję, że się uda. Kiedy mam wyruszyć? – spytała odbierając płytki i runiczne ostrze Jacka.

– Za około dziesięć minut, jak tylko dolecę. Liczę, że Bathory szybko wyczuje, że może oddziaływać na ostrze poza moim domem i da znać ABN gdzie się znajduje. A oni już się szybko pojawią…

– Na pewno, każdy sposób, żeby nam zaszkodzić jest dla niej dobry. Na szczęście nie jest w stanie przeniknąć rytuałów chroniących twój dom. Leć już, musisz jeszcze rozłożyć ładunki wybuchowe…

– Co za maskarada… – Koralia była rozbawiona – Mam nadzieję, że Emmanuela doniesie ABN, gdzie jest jej ostrze.

– Jeśli nie, to sama to zrobię – Akane odwzajemniła uśmiech.

Koralia zarzuciła torbę na plecy. Założyła shirasaye za pasek spodni, po czym dosiadła miotły. Wyleciała przez okno i zawróciła nad dach. Pędziła pod osłoną ciemności, tuż nad budynkami, z dala od źródeł światła. Uwielbiała latać na miotle, dawało jej to niesamowite uczucie, jakby pędząc przez noc mogła doścignąć czas. Przypominało jej to chwile z dzieciństwa, kiedy z matką uczyła się latać. Dawno temu, ponad lasami…

Wyleciała znad kamienic w centrum i skierowała się na południe, w kierunku starych fabryk i osiedli mieszkaniowych. Na szczęście nikt jej nie zauważył. Dziwne, jak niewielu ludzi spogląda w niebo. Czasami można na nim naprawdę ujrzeć niesamowite rzeczy. Jak na przykład wiedźmę na miotle…

Zbliżyła się do zasypiającego osiedla. Na jednym z budynków czekały gargulce. Zniecierpliwione przestępowały z nogi na nogę i rozglądały się uważnie z wysokości szesnastego piętra. Odprowadziły Koralię wzrokiem. Ta poleciała dalej, w kierunku nieczynnych fabryk. Najpierw okrążyła teren, potem zniżyła lot i odszukała wzrokiem Jacka. Siedział skulony pod murem, tam gdzie powiedziała mu że ma być, dobrze kryty przez cień.

Następnie wleciała przez dziurę w dachu do wnętrza jednego z budynków. Zleciała klatką schodową do hali i zrzuciła z torby kilka ładunków wybuchowych aktywowanych radiowo. Czeski semtex nasączony był formułami magicznymi mogącymi stopić kamienie. Liczyła na to, że eksplozja wystarczająco mocno zatrze wszelkie ślady. Ślady wątpliwości.

Za chwilę Akane przez Nieświat powinna przekazać Jackowi ostrze wraz z tabliczkami i wszystko powinno się rozegrać w ciągu kwadransa, może dwóch…

Koralia wzniosła się wyżej, tak że objęła wzrokiem całą nieczynną fabrykę oraz fragment oddalonego osiedla. Krążyła nad okolicą usilnie wypatrując samochodów ABN lub jakichkolwiek znaków mówiących o tym, że przybyli inną drogą. Jeśli by się nie zjawili, Akane na pewno ich zawiadomi.

Wiedźma dalej krążyła na miotle. Niebo było bezchmurne, a księżyc przyświecał w pełni.

Mijały kolejne minuty, i nic się nie działo. Koralia zastanawiała się jak bardzo wystawia się na ewentualny widok ciągle latając po okolicy.

Spojrzała dalej, w kierunku szesnastopiętrowca. Gargulce nadal strzegły posterunku, gotowe ruszyć na dany przez nią znak.

Gdyby nie ciepły płaszcz i szal, już dawno by zrezygnowała. Ale musiała za wszelką cenę wypatrzeć ekipę wsparcia psychotechnicznego – tak zwanych obserwatorów światów, trzy osobową jednostkę monitorującą najbliższe drogi do Nieświata, obserwującą okolicę i zapewniającą ewentualne wsparcie snajpera. Jeśli ich wyeliminuje, plan powinien się udać.

O ile ich znajdzie. Poczuła mrowienie na karku. Spojrzała w lewo, na dół.

W stronę osiedla jechało terenowe BMW, drugie i trzecie w stronę fabryki. Więc zaczęło się. Emmanuelo, jak ty mnie nienawidzisz… Ale ja ciebie jeszcze bardziej.

Wiedźma obniżyła lot, pochyliła się nad miotłą i gwałtownie przyspieszyła. Wiatr rozwiał jej czarne włosy, okulary chroniły oczy, a na twarzy malował się ironiczny uśmiech. A co mi tam, jeszcze jedna awantura, pomyślała. Czasami naprawdę kocham awantury…

Śledziła samochód z bezpiecznej odległości. Przemykała na poziomie ziemi pomiędzy drzewami w parku, jak i autami na parkingach.

Rządowy samochód zatrzymał się przed drugim szesnastopiętrowcem, tuż przy tym okupowanym przez gargulce. Całkiem nieźle. Trzy osoby ubrane w ciężkie kamizelki bojowe i kominiarki wysiadły po czym każda z nich zabrała z bagażnika torbę oraz dużą walizkę. Ruszyli do środka. Jeden z nich podszedł do drzwi zamkniętych domofonem. Chwycił klamkę, a ta po chwili zamarzła, wraz z zamkiem. Mężczyzna uderzył mocniej i wyłamał drzwi. Cała trójka weszła do środka, znikając Koralii z oczu. Wiedźma wyrwała do przodu, a potem wzdłuż ściany budynku kierując się na dach, tam gdzie na pewno jechali windą psychotechnicy.

Zaczaiła się tuż za gzymsem tak, że wystawał jej jedynie czubek głowy. Mogła swobodnie obserwować dach. Po kilku minutach cała trójka którą widziała wcześniej pojawiła się na dachu. Rozejrzeli się po nim i zaczęli wyjmować sprzęt z toreb.

Wyjęli silne lornetki na statywach, noktowizory i wiele innego sprzętu, także radiowego.

Pierwszy osadził na trójnogu wielkokalibrowy karabin snajperski, drugi zasiadł kilka metrów dalej ze skrzyżowanymi nogami i zaczął nucić coś pod nosem. Jego kontury delikatnie się rozmyły, znajdował się na granicy realności i Nieświata. Monitorował wszelkie drogi którymi podróżowano w okolicy. Cokolwiek przyciągnęło by jego uwagę, zaraz podążyłby tym śladem. A do tego Koralia nie mogła dopuścić. Wiedziała, że Akane może się znakomicie ukryć, ale nie mogła ryzykować.

Trzeci mężczyzna uzbrojony w MP6 przechadzał się po dachu. Uważnie rozglądał się w poszukiwaniu ewentualnego agresora. Tego wiedźma musiała zdjąć pierwszego, potem snajpera a na końcu maga.

Przyglądała się spacerującemu strażnikowi. Przemieszczał się nieregularnie, oglądał wywietrzniki i anteny. Najwyraźniej nie spodziewał się, że ktokolwiek mógłby ich zaatakować. Kiedy przeszedł na przeciwległy względem kolegów kraniec dachu Koralia ruszyła. Miała tylko jedną szansę, musiała załatwić go za pierwszym razem i nie mogła dopuścić do tego, by ktokolwiek ją zauważył. Przeleciała za nadbudówką z drzwiami którymi się tu dostali i zatrzymała się. Strażnik stał tyłem na drugim krańcu dachu.

Koralia dopadła go w sekundę. Przyspieszyła na miotle i wykorzystując cały impet uderzyła mężczyznę od tyłu. Siła rozpędu wypchnęła go bezwładnie poza obręb dachu. Leciał nie wykonując żadnego ruchu. Stracił przytomność. Wiedźma rzuciła się w pogoń i wykonując karkołomny manewr poderwała miotłę do góry z uczepioną do niej za pasek ofiarą. Postanowiła wykorzystać go przeciw snajperowi. Wzniosła się ponad dach i zrzuciła żywy pocisk prosto na głowę tamtego. Wylądowała tuż obok, zanim zaskoczony przeciwnik się obrócił i uderzając kilkakrotnie, poprawiła mu z miotły.

Dwóch z głowy, pomyślała i odwróciła się do maga. Ten nadal pogrążony był w transie, a jego oczy spoglądały na Nieświat. Nie zwrócił nawet uwagi na całe zamieszanie przed nim.

Koralia wypowiedziała po cichu kilka słów zaklęcia przynoszącego sen i nasyciła nim swoją dłoń. Zacisnęła palce w pięść i wygrzmociła prosto w twarz bezbronnego maga. Ten padł nieprzytomny.

Wiedźma z zadowoleniem przyjrzała się swojemu dziełu. Trzech powalonych przeciwników w mniej niż trzydzieści sekund. Niezły wynik. Jak na rozgrzewkę.

Na dachu przeciwległego budynku z radośnie rozdziawionymi gębami kibicowały jej gargulce. Pogroziła im z mimowolnym uśmiechem i kazała się przygotować do drugiej części planu.

Najpierw zebrała szybko cały sprzęt wsparcia i zapakowała do walizek i toreb. Związała je linką, a tę następnie przywiązała do małej, teleskopowej miotełki uprzednio wyjętej z własnej torebki. Wypowiedziała zaklęcie, a ta ociężale uniosła się w powietrze i stopniowo zwiększając prędkość zaczęła się oddalać z ciężkim ładunkiem. Koralia zawsze, kiedy tylko mogła zbierała sprzęt zdobyty na wrogu. Wynajęła specjalny magazyn dla jego składowania. Ciężko było o dobry sprzęt, a zwykle na akcji jakiś gubiła.

Dała znak gargulcom, żeby ruszały.

 

Dwa czarne samochody zatrzymały się przecznicę od głównej bramy fabryki. Wedle otrzymanych informacji właśnie tam znajdował się ukrywający się golem. Mieli za zadanie go pochwycić, a jeśli to okaże się niemożliwe, wezwać wsparcie i usunąć za wszelką cenę.

Cztery osoby w kamizelkach bojowych stało po lewej stronie bramy, następnych czterech po prawej. Ostrożnie lustrowali teren pomiędzy nimi a halą. Czekali na potwierdzenie od psychotechników, niestety nadal go nie mieli. Nie wiedzieli co się dzieje, nie chcieli pakować się prosto w paszczę smoka. Patrzyli po sobie z obawami. Wszyscy byli równi stopniem, a ich koordynator nie odpowiadał. W przypadku zerwania kontaktu ze zwiadem lub koordynatorem mogli działać samodzielnie.

Dwóch z nich odbezpieczyło broń, założyło gogle noktowizyjne i hełmy, ktoś się wreszcie przemógł. W imię przepisów i rozkazów lub szaleństwa i samobójstwa. To wystarczyło, kolejni poszli w jego ślady.

– W końcu za coś nam płacą – powiedział jeden z nich, a pozostali usłyszeli jego zniekształcony przez laryngofon głos.

Niespodziewanie od strony drogi dobiegł ich uszu narastający świst i dudnienie. Coś się zbliżało z dużą prędkością. Prosto na nich. Myśleli, że jakimś sposobem golem wydostał się i zaszedł ich od tyłu. Ku swojemu zdziwieniu ujrzeli trzy pędzące w ich kierunku gargulce. Bez wahania otworzyli do nich ogień z karabinów. Pociski runęły na ulicę niczym śmiertelny deszcz. Zasypały miejsce w którym przed chwilą były gargulce, a te uniosły się w powietrze. Ledwo zadrasnęły kamienne cielska.

Potężne kamienne cielska na trzy metrowych skrzydłach.

Te wpadły z impetem w bramę wyrywając stalowe odrzwia z ceglanych murków, wyrzucając je kilkanaście metrów dalej. Słupy rozsypały się, zasypując cegłami czających się za murem oficerów ABN.

– Czasami za mało – jęknął jeden z nich, kiedy wielka cegła trafiła go w twarz. Kątem oka zauważył jeszcze nisko przelatującą wiedźmę na miotle trzymającą japoński miecz w dłoni i trzech jego kolegów usiłujących ją zestrzelić.

 

Akane siedziała z Jackiem w hali. Golem ściskał w dłoni tabliczki dostarczone przez Azjatkę.

– Długo mam je jeszcze trzymać? I skąd wiedziałyście jak wyglądają? – warknął z oburzeniem.

– Pewne rzeczy można zobaczyć trzecim okiem, jeśli esencja twojej duszy jest wystarczająco mocna… – rozejrzała się wokoło – …trzymaj jak najdłużej, muszą mieć twoją wyraźną aurę, żeby nikt się nie domyślił, że to fałszywki. Mógłbyś ten nóż z klubu Bathory wyrzucić tamtym oknem? – kobieta wskazała na drugiego koniec pustego pomieszczenia – bardzo nam zależy żeby ktoś z ABN go znalazł.

– Mów do mnie więcej. Dlaczego tak się nienawidzicie z Bathory? – Jacek zamachnął się i rzucił nóż rozbryzgując odległą szybę w szklane drzazgi.

– Prawdopodobnie ona zabiła matkę Koralii, ale nie mamy na to dowodów. To długa historia, a to nie jest miejsce na jej opowiadanie.

Od strony wejścia usłyszeli huk, a po chwili ujrzeli wpadające do hali gargulce.

– Odrzuć tabliczki w tamten róg – wskazała – tam nie ma materiałów wybuchowych.

Akane zaintonowała zaklęcie i w wielkim wibrującym zawirowaniu wciągnęła Jacka do Nieświata. Zanim znalazł się w innym miejscu poza czasem zauważył jeszcze pędzącą śladem gargulców Koralię ma miotle.

 

Wiedźma pędziła za swoimi gargulcami. Wpadła w rozwaloną bramę przy której zbierali się funkcjonariusze ABN. Kilku z nich już zdążyło do niej wycelować i otworzyć ogień. Z luf buchał niebieskofioletowy ogień, a pociski zostawiały za sobą błękitne smugi. To była amunicja wspomagana magicznie, prawdopodobnie przy trafieniu rozbijała wszelkie magiczne osłony. Cholernie niebezpieczne.

Lawirując między smugami wleciała do hali. Przyspieszyła do granic możliwości. Gargulce już wypadły z drugiej strony wybijając jej dziurę w ścianie przez którą wyleci.

Z boku widziała znikających w Nieświecie Akane i Jacka. Schowała shiasaye i sięgnęła po detonator przy pasku.

W chwili gdy zbliżała się do dziury nacisnęła przycisk.

Eksplozja rozdarła rzeczywistość. Dosłownie. Semtex nasączony piekielnym wyciągiem dosłownie pożarł pozostałości fabryki. Z przerażającym rykiem, niemalże zwierzęcym, pożarł tlen i rozpuścił mury. Spopielił deski i doprowadził do wyparowania metalu.

Ogień z olbrzymim pędem zawirował niczym tornado i uniósł się w kierunku ciemnego nieba.

Gdy ognisty ryk zakończył się, z hali i przyległego budynku nie pozostało nic poza szklistą, magmową i z wolna parującą powłoką…

Gwałtowność eksplozji porwała Koralię i zrzuciła z miotły. Ta z impetem uderzyła w następny budynek przebijając i tak już mocno nadkruszoną ścianę. Jej miotła i płaszcz zajęły się ogniem. Przed oczami jej wirowało, czuła, że gdzieś na plecach rozcięła ubranie i skórę do żywego ciała. Stopniowo traciła przytomność, próbowała się odczołgać, ale ręce i nogi odmawiały jej współpracy. Przesadziła.

Słyszała dochodzące z zewnątrz nawoływania. To było ABN, ktoś jej szukał. I nie miał dobrych zamiarów. Musiała zapamiętać na przyszłość, żeby zawsze dawać jeden ładunek mniej.

Nie widziała kto, ale ktoś się do niej zbliżał. Chciała się bronić, ale nie miała na to siły. Chciała krzyczeć, ale nie była w stanie, gdyż piekielny ogień zabrał z jej gardła wilgoć. Mogła jedynie wić się jak zarzynane zwierzę i charczeć…

Poczuła na swoim ciele twarde, chłodne dłonie. Kamienne dłonie, tak bardzo nieprzystosowane do delikatności, a jednak starające się jak najsubtelniej unieść i stąd zabrać …

 

– Na pewno nic by mi się nie stało, gdyby pańscy ludzie do mnie nie strzelali. – Koralia siedziała w swoim fotelu otoczona miękkimi poduszkami. – Te fioletowe pociski uszkodziły mi miotłę i o mało co przez to nie zginęłam.

– Bardzo mi przykro z tego powodu – wiedźma nie wierzyła w ani jedno słowo funkcjonariusza ABN. Zastanawiała się, którego do niej przysłali. Tego którego znokautowała miotłą, czy tego którego potraktowała własnym kolegą. – Jednakże nie powinna pani tak gwałtownie wkraczać w obszar działania jednostki operacyjnej.

– Niech pan mnie posłucha uważnie. Ten golem mi groził. Nie wiem kto go tu przysłał, ale ledwo uszłam z życiem, żeby się go pozbyć – wiedźma bez zająknięcia opowiadała wcześniej przygotowaną historyjkę – a jak tylko go namierzyłam, postanowiłam spełnić swój obywatelski obowiązek i go usunąć. Co mam nadzieję mi się udało. Golemy są przecież na czarnej liście, prawda?

– Jak najbardziej, ale nie wiem, czy nie przesadziła pani z eksplozją – oficer pokazał dwie pęknięte i okopcone tabliczki przygotowane przez nią tydzień temu. – skoro już je pan odcięła tym swoim mieczykiem.

– Po pierwsze, to nie jest tylko jakiś tam mieczyk, a pamiątka rodzinna. Po drugie eksplozja była dziełem tego kto mnie wystawił, a nie spodziewał się, że usunę golema. – Koralia się wyraźnie oburzyła.

– Mogę panią uspokoić, że prowadzimy w tej sprawie śledztwo. Otrzymaliśmy przed pani interwencją kilka anonimowych telefonów, a na miejscu zdarzenia znaleźliśmy interesujący dowód rzeczowy – położył na biurku nadtopione runiczne ostrze – Wdziała pani kiedyś już coś takiego? – Koralia udała, że przygląda się przedmiotowi.

– Niestety nie – odpowiedziała bez wahania.

– Szkoda, mamy pewne podejrzenia, a także szukamy powiązań ze wcześniejszą sprawą. Golem przez kilka dni kręcił się po mieście, a wyraźnie ktoś pomógł mu uciec podczas jednej z obław.

– Czyli ktoś nadal może na mnie polować? – w oczach Koralii pojawiły się wystudiowane łzy

– Badamy i ten wątek. Na razie proszę odpoczywać – mężczyzna wstał i położył na biurku wizytówkę – W razie czego proszę dzwonić.

Po czym bez słowa pożegnania opuścił gabinet wiedźmy.

Koralia zastanawiała się, jak mocno oberwał za tę porażkę, i jak bardzo upokarzająca była dla niego ta rozmowa. Zgodziła się na nią po zapewnieniach ze strony Krzysztofa z ANI, że nie ma się czego obawiać. Mieli już kozła ofiarnego. Z drugiej strony czuła się świetnie, bo na pewno Emmanuela Bathory będzie miała z tego powodu nieliche nieprzyjemności.

Wiedźma poczuła rwący ból w plecach, gdzie rozżarzony kawałek metalu rozorał jej skórę.

Przez okno przeciskały się do środka golemy. Podczas tamtego zajścia też trochę ucierpiały. Teraz rozrobiły sobie cement w plastikowym wiadrze i kolejny dzień użalając się nad sobą wypełniały ubytki w swoich kamiennych ciałach, rozsiadając się na jej pięknym niegdyś dywanie. Akane weszła do gabinetu i z ubolewaniem przyglądała się zabiegom kamiennych strażników.

– Już dochodzi dwunasta – Azjatka podała przyjaciółce nieużywany starter prepaid oraz starą komórkę z wykasowanymi numerami seryjnymi. Koralia włożyła kartę do telefonu i położyła włączony aparat na blacie. Wyciągnęła laptop otrzymany od Jacka i wpisała hasło. Miała kilka pytań do swojego rozmówcy i zaledwie dwie minuty bezpiecznej rozmowy. Obawiała się działań planowanych przez rząd mających na celu ograniczenie swobód obywatelskich istot ponadnaturalnych.

Telefon zadzwonił.

– Tak, słucham? – spytała Koralia…

– Jest punkt dwunasta… – usłyszała głos golema…

 

 

Koniec

Komentarze

No, nieźle! Podobało mi się :D

Nie ustrzegłeś się błędów (głównie interpunkcyjnych i literówek), ale nie chciało mi sie ich wypisywać, co oznacza, że:
a) było ich tak wiele
ale...
b) wciągnęło mnie na tyle, że nie zatrzymywały mnie na dłużej ;)

Początek czytałam z umiarkowanym zainteresowaniem, ale potem zaczęło się robić coraz ciekawiej, no i akcja nabrała rozpędu, drugą część już połknęłam (choć jest w niej więcej błędów). Po ostatnim zdaniu miałam w głowie pytanie: "A gdzie dalszy ciąg?!"

Barwne, żywe postaci to niewątpliwy atut tego opowiadania. osobiście strasznie polubiłam gargulce :D

Zastosowanie retrospekcje w pierwszej części ryzykowne, ale według mnie udało Ci się nie namieszać i nie spowalniać zbytnio akcji.

Niedopowiedzenia, napomknięcia, niewyjaśnione wątki - mogą denerwować lub pozostawiać czytelnika w niedosycie i chęci siegnięcia po więcej - u mnie to drugie :)

Możnaby sie poprzyczepiać do wielu rzeczy, ale nie chcę, bo przeczytałam z przyjemnością :)

Pozdrawiam i oby tak dalej (albo i lepiej ;) ).

PS: czemu niedźwiedziołak wyje do księżyca?

Cieszą mnie Twoje słowa - wiem, że nad warsztatem muszę jeszcze popracować, ale od czego jest to miejsce? ;) Tak to już jest, kiedy tekst odleży trzy korekty ("ta trzecia jest ostatnia, wszystko OK")i zostanie wypuszczony, a kiedy czytam go czwarty raz, prosi się o kolejne szlify.

To opowiadanie to część większego projektu, który powinien przynieść odpowiedzi na część niedopowiedzeń. Cieszy mnie, że bohaterowie zostali dobrze odebrani, to dla mnie teraz ważniejsze niż poprawki błędów. Długo zastanawiałem się, czy pokazać światu ten tekst, nie chcąc zmarnować właśnie tych bohaterów, a widzę, że się opłaciło.
Warsztat to żmudna praca, ale jeśli historia i bohaterowie nie mają duszy, staje się grafomaństwem, a tego wolałbym uniknąć ;) Jeszcze wiele pracy przede mną, a konstruktywna krytyka i dobra korekta zawsze są w cenie.

Ciąg dalszy zdecydowanie będzie. W sumie to czekają tak z cztery kolejne opowiadania...

P.S.: rzeczywiście, powinien ryczeć, a nie wyć...

" Golemy pod osłoną nocy wyleciały przez balkon" - gargulce

"Wiedźma rzuciła się w pogoń i wykonując karkołomny manewr poderwała miotłę do góry z uczepioną do niej za pasek ofiarą." - trochę przegiąłeś. To już nawet w Mission Impossible takich cudów nie wyczyniali. ;) Opisy walk w całym opowiadaniu nie są zbyt dobre.

Przeczytaj sobie to opowiadanie jeszcze raz uważnie i najlepiej na głos, bo błędów jest mnóstwo.

 

Widać, że poświęciłeś trochę czasu, bo stworzyłeś barwny świat z interesującymi postaciami. Czytało się przyjemnie.

 

Popracuj nad opisami walk, bo moim zdaniem są nienajlepsze. Momentami zbyt efekciarskie (jak np. to lawirowanie na miotle między kulami...)

 

Pozdrawiam

Podobało mi się, choć już nie tak bardzo. Jak dla mnie, za dużo fajerwerków w drugiej części, choć może to kwestia gustu.

Tu akurat miało być z fajerwerkami ;) A jak świat i bohaterowie?

Dlatego bardziej podobał mi się początek, bo bohaterowie tam byli wyraziści, a podczas tych fajerwerków jakby trochę się pogubili. Zresztą to opowiadanie idzie chyba w stronę S F, a mi się już ciężko czyta ten gatunek.Ale podobały mi się gargulce. W sumie mogę powiedzieć, że gorsze rzeczy czytywałem na łamach "NF".

Przeczytałam i szczerze nie chce mi się wypisywać błędów - jest podobnie jak w pierwszej części.

Świat fajny, podoba mi się pomysł z agencjami. Bohaterowie - trochę mało spójni. Szczególnie Koralia. Raz mówi, by golem zabił wszystkie ogony, później ni z tego ni z owego płacze przy agencie, by chwilę później mu grozić. Płacz byłby ok, gdyby pokazać, że udawany i wtedy fajna reakcja agenta - nie przejął się łzami, ale odruchowo jak dżentelment podaje husteczkę.
Masz naprawdę fajne pomysły, ale musisz do nich porządniej przysiąść. Najlepiej wydrukuj sobie całość, bo z kartki o wiele łatwiej się wychwytuje błędy, i czytaj powoli, uważnie na głos.

Powtórzę za komentarzem do pierwszej części: Pracy przede mną wiele, ale co dla mnie ważne, że postacie i historie potrafią zainteresować, a warsztat... cóż, ten trzeba szlifować. Praca, praca, praca. Jak znajdę trochę więcej czasu, postaram się w najbliższym czasie coś nowego wrzucić.

Dzięki welkie, pozdrwawiam
Sakora

Nowa Fantastyka