- Opowiadanie: royo - ACCUANTUMN-wiedza tajemna (początek) (to jest ogólny zarys jeszcze będę to dopracowywał:)

ACCUANTUMN-wiedza tajemna (początek) (to jest ogólny zarys jeszcze będę to dopracowywał:)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

ACCUANTUMN-wiedza tajemna (początek) (to jest ogólny zarys jeszcze będę to dopracowywał:)

 

 

PROLOG

 

Drzwi komnaty uchyliły się wolno nie wydając przy tym najmniejszego dźwięku. W świetle księżyca zamajaczyła kobieca sylwetka. Powoli, jakby uważając na każdy swój ruch, bojąc się zostać usłyszaną, podeszła do łoża kładąc rękę na wypukłości pierzyny, gdzie powinno znajdować się ramię i potrząsnęła lekko:

– Pani! Musimy uciekać! – ponagliła

– Co się dzieje Laoise?

– Pani… ktoś właśnie zamordował króla i księcia! Idą po ciebie… – wyszlochała – musimy uciekać!

Pokojówka pomogła swojej pani wstać, gdyż ósmy miesiąc wyraźnie krępował jej ruchy, po czym założyła jej ciepłą odzież. Skierowały się w stronę kominka.

Na korytarzu rozlegały się coraz to głośniejsze odgłosy rozmowy i stukot stóp o marmurową posadzkę. Po chwili z za rogu wyszła grupa mężczyzn odzianych w długie czarne peleryny, które pod wpływem szybkiego kroku łopotały wokół ich kostek i z ognistymi kulami świetlnymi połyskującymi ponad ich głowami. Zbliżyli się do drzwi, a te w chwilę potem eksplodowały z hukiem do środka, wypełniając komnatę dymem i tlącymi się jeszcze odłamkami drewna. Okazała się pusta, a w kominku języki ognia tańczyły jakby kpiąc z przybyszy. Jeden z magów wyjrzał przez okno. Mógłby przysiąc, że widział cień postaci znikający pośród drzew w objęciach nocy.

 

Miesiąc później

 

Wiatr smagał pieszczotliwie jak kochanek swoją wybrankę czubki wysokich jak na tę okolicę drzew, w około panowała względna cisza, a mimo to, tylko wprawne ucho myśliwego byłoby w stanie dosłyszeć delikatny szum rzeki przepływającej przez puszczę. Nagle, niczym grzmot, ciszę przerwał przeraźliwy krzyk. W opuszczonym domu drwalskim, na świat przychodziło dziecko. Pokojówka odcięła właśnie pępowinę i kładła noworodka do prowizorycznego łóżeczka:

– Pani musisz odpocząć, potem ruszymy w drogę i poszukamy bezpiecznego miejsca dla ciebie i księcia – powiedziała odwracając się do pani.

Ptaki gwałtownie wzbiły się z drzew wystraszone kolejnym krzykiem. Tym razem krzykiem pełnym przerażenia i bólu. Królowa nie żyła.

 

 

 

Księga pierwsza: rodowód

Rozdział I

 

 

…Dwanaście lat później…

 

– Hej! Ty! Mały uważaj gdzie leziesz! – krzyknął mężczyzna w średnim wieku gdy Nazus trącił jedną z jego drogocennych waz, która zachwiała się niebezpiecznie grążąc rozbiciem:

– Ach… te bachory…

Nazus biegł dalej. Musiał jak najszybciej uciec bratu. Problem w tym ze gdy potrącił wazę, jego brat zniknął. Odwrócił się z powrotem w kierunku biegu i…

– Ha! Berek! Gonisz! – krzyknął roześmiany chłopiec klepiąc Nazusa w rękę.

Wbiegli właśnie na plac gdy zabrzmiał głos matki:

– Naziuszu! Słyszałam że znowu ganiacie się po targu! Jeszcze raz a zarobicie szlaban! Żeby mi się to nie powtórzyło! A teraz do domu na kolacje! – krzyknęła z delikatnym uśmiechem wspominając czasy dzieciństwa.

 

* * *

 

Słońce chyliło się już ku zachodowi śląc ku ziemi ostatnie tego dnia promienie. Chłodne rześkie powietrze wpadało do pokoju Nazusa wypełniając je zapachem wypiekanych na kolejny dzień bochenków chleba, co u chłopca pomimo niedawno zjedzonej kolacji wywoływało skurcz żołądka. Wyjrzał przez okno spoglądając w kierunku pałacu. Piękny, olbrzymi budynek górował nad miastem niczym orzeł nad swoją zdobyczą. Złote kopuły zdobione misternymi płaskorzeźbami lśniły jeszcze odbijając na powierzchni puszczę Dizian w delikatnych szarościach wieczoru. Z pałacem za pomocą malowniczych mostów podtrzymywanych jakby za pomocą magii łączyły się wieże. Za każdym razem gdy oglądał ten widok marzył aby znaleźć się tam choć na chwilę, jeden jedyny raz. Obok pałacu znajdowała się cytadela. Siedziba gildii magów panoszących się w całym mieście. Zwłaszcza po śmierci rodziny królewskiej, która w przeciwieństwie do nowego władcy Sarana, dążyła do pojednania magów i ludzi nie magicznych.

A gdyby tak wymknąć się którejś nocy i dostać się do pałacu? – pomyślał Nazus – dobry pomysł, co ma lepszego do roboty? Przecież lepiej chyba mu odwiedzić pałac i mieć co opowiadać dzieciom niż spać smacznie w łóżku i zmarnować okazję. Już postanowił.

 

Cały następny ranek, spędził na dachu świątyni, nieopodal pałacu. Siedział i cierpliwie obserwował strażników. Zmieniali się co pięć godzin przechadzając się -zawsze parami -dookoła muru, jeśli nie strzegli wejścia znaczyło to że grają w karty w cieniu drzew alei królów.

Nadchodziła pora obiadu, wolał się nie spóźnić. Zaczął powoli się ześlizgiwać z dachu. Niespodziewanie jedna ze starych dachówek spadła roztrzaskując się tuż obok bramy. Prawie natychmiast pojawili się strażnicy dostrzegając go gdy zaczął uciekać.

– Stój! Już my cię oduczymy skakać po dachach! – krzyknął wyższy i puścił się za nim biegiem. Strażnik z każdą chwilą zbliżał się nieubłaganie. Nazus wytężył resztki sił jakie jeszcze mu pozostały i zmusił się do dalszego biegu. Skręcił gwałtownie w boczną alejkę i łup. Poczuł jak ktoś wpada na niego z impetem zasłaniając mu usta. Gdy upadli na stos poduszek które jeszcze się ostały przy opuszczonym straganie, zdążył tylko zauważyć, że tym kimś kto właśnie pomógł strażnikom był jego rówieśnik. Nazus zaczął się szamotać próbując się uwolnić. Oprawca jednak okazał się silniejszy.

– Uspokój się. – poczuł oddech na prawym policzku – Chcesz żeby nas obu złapali? Uścisk na jego rękach zaczął powoli słabnąć. W chwilę potem oddychał swobodnie. Teraz zrozumiał, dzieciak nie pomagał strażnikom tylko jemu. Ale dlaczego? Rozejrzał się i zauważył że całkowicie zlekceważył drugiego strażnika, które jak sądził na początku, został strzec wejścia do pałacu. Był w błędzie. Nie miałby najmniejszych szans. Z obu końców uliczki nadbiegali strażnicy.

– Uciekł ci?

– Nie. W ogóle go nie widziałem.

– Niech to szlag… – zaklął wyższy – Tym razem ci się upiekło chłopcze! – krzyknął wściekle.

Z okna wychyliła się starsza kobieta rozglądając się z zaciekawieniem. Sprawiała wrażenie, jakby właśnie usłyszała coś, co mogłoby odmienić jej nędzny los. Gdy strażnicy zniknęli za rogiem Nazus zapytał:

– Czemu mi pomogłeś?

– Bo wiem co robią takim jak ty – odparł chłopiec niepewnie – obserwuję cie cały dzień, po co w kółko się na nich gapisz?

– A po co ty obserwujesz mnie? – Nazus wstał

– nie mam nic innego do roboty… nie mam przyjaciół – dodał po chwili.

– Czy wyglądam na kogoś kto potrzebuje przyjaciela? – parsknął

– Nie – chłopiec zwiesił głowę.

Nie przypominał już tego silnego chłopca, który powalił go na ziemię.

– Mogę ci się przydać – powiedział

Nazus postanowił go wysłuchać. A co jeśli rzeczywiście przyda mu się kompan? Nigdy nic nie wiadomo.

– Zamieniam się w słuch – przystanął

– Zdążyłem zauważyć, że interesuje cię pałac. Mogę ci opowiedzieć o zwyczajach jakie w nim panują… a nawet jak zechcesz wejdziemy do środka – dokończył widząc iskry ciekawości w oczach Nazusa.

Ten postanowił jedna nie wyjawiać mu takiego zamiaru. Może ta znajomość okaże się dla niego w jakimś stopniu opłacalna? Kto wie.

– Jak cię zwą?

– Kanan… a ty? – spytał nieśmiało

– Nazus. – odrzekł krótko – twierdzisz, że opowiesz mi o życiu w pałacu? A skąd ty w ogóle możesz wiedzieć cokolwiek?…

– Mieszkam w nim od urodzenia. Mo…

Nazus nie umiał uwierzyć w to co właśnie usłyszał.

– Moja mama jest pałacową kucharką.

 

* * *

 

Po ostatniej kłótni z matką zarobił szlaban. Nie przyszedł na obiad. Nie mógł ruszyć się z domu, no chyba że po wodę ze studni. Kanan odwiedzał go regularnie, tak często jak tylko mógł. W końcu zdobył nowego przyjaciela. Przynosił mu od czasu do czasu jakieś smaczne potrawy przyrządzanie przez jego mamę. Z dnia na dzień coraz bardziej lubił tego chłopca. Znajdowali masę wspólnych tematów. Pomimo tego, że Kanan miał opowiedzieć mu nieco o pałacu nie spieszyło mu się z tym. Nie miał mu tego za złe. Ciągle tłumaczył się, że czeka na lepszą okazję. Opowiedział mu jednak parę historii ze służbą w roli głównej. Z nich to właśnie, dowiedział się, że w pałacu nie ma tajemnic. Przynajmniej przed służbą. Mógłby przysiąc, że wiadomości pomiędzy służącymi przekazywane są z prędkością konia wyścigowego. Dowiedział się również, że to służba zajmuje się dziećmi. Kształci je i wychowuje. Jednym słowem można by rzec, że służba znała wszystkie tajemnice bez wyjątku. Dlatego właśnie pozwalano jej mieszkać w pałacu. Niechciane plotki czy to prawdziwe czy te całkowicie zmyślone, zostawały wewnątrz murów. Dawało to niezwykła kontrolę nad informacjami, które dostawały się do szerokiej opinii publicznej.

 

* * *

Wreszcie nadszedł ostatni dzień szlabanu. Mama jak zwykle w takie dni, rano oznajmiła mu, że może już iść. Uścisnął ją serdecznie w podzięce i wybiegł z domu zatrzymują się nagle. Gdzie on teraz znajdzie Kanaana? Przecież nie wpuszczą go do pałacu. Postanowił cierpliwie poczekać na niego w swoim pokoju. Kanaan zjawił się niespełna pół godziny później. Postanowili wspólnie, że ten dzień spędzą spacerując po mieście, a Kanaan w końcu spełni swoją obietnicę.

Właśnie przechodzili przez dzielnicę, słynącej z najlepszej karczmy w mieście, gdy Kanaan niespodziewanie zmienił temat i zaczął swoją opowieść:

– Wiesz już, że mieszkam w pałacu z mamą. Ona niestety nigdy nie miała dla mnie zbyt wiele czasu. Nie żebym ją winił czy coś. Ale sam wiesz, ledwie skończy przygotowywać śniadanie, a już musi gotować obiad. Z kolacje jest dokładnie tak samo. Musiałem się czymś zająć, a strażnicy nie byli skorzy wypuszczać mnie z pałacu. – załamał teatralnie ręce – przez ten cały czas, który miałem tylko dla siebie, zacząłem włóczyć się po pałacu i po woli odkrywać jego tajemnice. Zdążyłem też zauważyć, że magowie ani służba nie mają o nich bladego pojęcia. No wiesz, nigdy nie widziałem żeby ktokolwiek po za mną włóczył się tunelami – Nazus nawet nie przerywał, chciał w ten sposób zamaskować swoje podniecenie i ciekawość – zdążyłem znaleźć cztery wejścia. Jedno niestety prowadzi przez rozległe podziemia. Pewnie uznasz mnie za tchórza, ale tam było tyle tuneli, że bałem się że zabłądzę.

– To tak wymykasz się straży? – Kanaan uśmiechnął się znacząco i kontynuował.

– Pewnego wieczoru na jednym z pięter zauważyłem symbol – zaczęli przechodzić obok starego muru obronnego – przypominał… orła – Nazus przystanął – no co? – oburzył się Kanaan

– Powiedziałeś orła?

Kanaan teraz zauważył co było przyczyną ich postoju. Na pozostałościach muru osadzona była tablica wielkości dorosłego człowieka. Na środku widniał niewyraźny symbol przypominający orła z rozpostartymi skrzydłami. Nazus przejechał po nim ręką strzepując z niego kurz. Tajemniczy symbol zabłysnął na ułamek sekundy.

– Widziałeś? – zapytał Nazus. Niepotrzebnie, wyraz twarzy Kanaana udzielił mu natychmiastowej odpowiedzi.

– A co jeśli jest ich więcej? – spytał Kanaan.

Spojrzeli na siebie porozumiewawczo. Znaczyło to tyle co: musimy więc je znaleźć…

 

* * *

 

Tymczasem tysiące mil dalej pewna komnata, wypełniona zapachem kadzidła, wypełniła sie niebieskim blaskiem. To płyta podobna do tej którą właśnie dotknął Nazus rozbłysła.

A więc nadszedł czas, trzeba się przygotować… -pomyślał wysoki starzec z długą siwą brodą w złotym płaszczu z wysoką ponad jego głowę laską zdobioną w przedziwne symbole – Kto wie ile to może potrwać, ale należy być przygotowanym – jego twarz zdradzała niezwykłe skupienie i nieprzeciętną mądrość. Odwrócił się na pięcie i wyszedł z Sali. Znalazł się na platformie, z której opuszczone były schody. Z balkonu rozciągał się widok na ogromne, podziemne miasto. Było opustoszałe. Zdawało się jakby od wieków nie było tu żadnej żywej duszy. Budynki zbudowane były na planie okręgów, wnoszących się coraz to wyżej i wyżej niczym schody, na których szczycie znajdowała się złota świątynia. Mężczyzna zszedł na dół i ruszył w jej kierunku.

 

* * *

 

Od miesięcy, uwagę przechodniów przykuwał widok dwojga młodych chłopców kroczących żwawo uliczkami miasta rozglądając się na wszystkie strony. Do tej pory znaleźli jeszcze osiem symboli. Okazało się, że wszystkie usytuowane są w znaczących dla miasta punktach strategicznych. Kanaana i Nazusa intrygowało to, iż kamienie były częścią jednolitych murów budynków. Nie były to osobne płyty wmurowane w ściany, co tylko pogłębiało tajemnicę ich przeznaczenia. Co bardziej ciekawe, żaden z symboli więcej nie rozbłysnął.

 

* * *

 

Nazus nie spal całą noc. W kółko myślał tylko o tym co się wydarzyło. O tym dziwnym symbolu, który zareagował na jego dotyk. Nikt, nigdy nie mówił o tych symbolach. Były wręcz niezauważalne, idealnie, wtapiały się w otoczenie. On sam przecież, nie wiedział o ich istnieniu, aż do wczoraj. Ciekawe, ile tajemnic ma jeszcze to miasto? – pomyślał, i zeszedł na dół na śniadanie.

Po południu spotkał się z Kanaanem, nieopodal rynkowej fontanny.

– Wiesz, myślałem o tych symbolach – zaczął Kanaan.

– Ja też…

– … ale słuchaj! – zdenerwował się – w nocy, zakradłem się do pałacowej biblioteki i poszperałem trochę. Na początku nic nie znalazłem, ale natknąłem się na pewną księgę. Wyglądała jakby miała dobre dwieście lat albo i więcej. Pisało w niej o założeniu miasta. Wiedziałeś, że powstało na pozostałościach miasta starożytnych magów?

– nie…

– ja też nie, ale słuchaj – wyjął z kieszeni jakąś pomiętą kartkę papieru i zaczał – Tysiące lat temu, kiedy kraina przeżywała swój rozkwit, magowie stoczyli trwającą przeszło trzysta lat wojnę z demonami. . Zostały one wypędzone do półświatka, zawieszone pomiędzy rzeczywistością. Magowie aby tego dokonać połączyli swe siły tworząc pieczęć i trzy kamienie, mające dać moc temu, komu przyjdzie się zmierzyć w dalekiej przyszłości ze złem. pieczęć chroniona jest symbolem o potężnej mocy magicznej przed zerwaniem, a tym samym uwolnieniem stworów, lecz wiedziano ze kiedyś moc symbolu wyczerpie się, co umożliwi demonom powrót do krainy. tutaj tekst się urywa i jest jeszcze końcówka. …wskazówki ich ukrycia przetrwały do dziś. Wojna z demonami była niezwykle wyniszczająca, coraz to więcej magów umierało z nieznanych przyczyn. Domyślano się że to sprawka demonów, które zdążyły zakazić krainę. Aby wiedza magiczna nie uszła w zapomnienie, magowie podjęli ostateczny krok. Nauczali magii ludzi, którzy przejawiali jakiekolwiek zdolności. To pomogło im stworzyć nową gildie Ksantis, której to potomkami są dzisiejsi magowie.

– wiesz ciekawi mnie, jaką mocą dysponują nasi magowie?

– Wiesz co, chyba się tego nigdy nie dowiemy.

– Pokażesz mi w końcu pałac? – zniecierpliwił się Nazus.

– Dobra, już dobra! – zgodził się Kanaan – chodź.

Poprowadził ich, w kierunku północnej bramy. Nazus, zastanawiał się dlaczego, skoro pałac znajduje się w przeciwnym kierunku? Gdy wreszcie, dotarli w pobliże bramy, Kanaan podszedł do muru i przykucnął szukając czegoś w trawie. Po chwili, gdy upewnił się, że w alejce nie ma nikogo prócz nich, pociągnął coś delikatnie. Olbrzymi głaz, odsunął się bezgłośnie, ukazując przed nimi ciemne wejście w głąb ziemi. To pewnie jedno z tych tajemnych wejść – pomyślał Nazus, i w ślad za Kanaanem wkroczył w nie przeniknione ciemności. Im głębiej pod ziemię schodzili, stopniowo mrok zaczął ustępować miejsca światłu. Wkrótce potem, Nazus dowiedział się co jest jego źródłem. Olbrzymie tace, na kamiennych stojakach, paliły się tak mocno, jakby ktoś ciągle podsycał ogień.

– To magia – powiedział Kanaan, jakby czytając w jego myślach – jestem tego pewny. Po wczorajszej lekturze, podejrzewam, że to jakaś sztuczka starożytnych. Nasi magowie, przecież jeszcze nigdy, nie stworzyli niczego trwałego – dokończył z ironią w głosie.

Nazus analizował właśnie, jak bardzo zbliżyli się w stronę pałacu. Miał nieodparte wrażenie, że powinni już być na miejscu, ale mógł się przecież mylić. Pod ziemią, nie miał żadnego punktu odniesienia. Tunel zaczął się powoli rozszerzać, aż zmienił się w pokaźnych rozmiarów komnatę. Podłoga, zasłana była dywanami i poduszkami, z którymi czas obszedł się nazwyczaj delikatnie. Na ścianach wisiały arrasy przedstawiający wojnę magów z cieniami. Zaklęcia przemieszczały się we wszystkich kierunkach, bez skutku.

Na kolejnym arrasie, zobaczył na dalszym planie, za magami walczącymi w pierwszej linii jak w górę pięła się, ledwo zauważalna, jaskrawo błękitna kula ognia.

Uwagę Nazusa przykuł błysk po prawej stronie. To wazy, złocone w misterne wzory, błyszczały w świetle rzucanym przez płonące misy. Ku jego zdziwieniu, obok rosły rzadko spotykane w krainie kwiaty Amalygi, znane z niezwykłych właściwości leczniczych. Jeden płatek był wart dwa dareny. Postanowił nie mówić o tym Kanaanowi. Żyły pewnie dlatego, że przepływał przez nie podziemny strumień. Kanaan jednak, nie dał nacieszyć się Nazusowi zbyt długo widokiem Sali. Podszedł do jednej z waz i włożył do niej rękę. Arrasy zniknęły, ukazując kamienne drzwi bez klamki. Kanaan pchnął je, a te, jakby nic nie ważyły odsunęły się, ukazując przed nimi salę koronacyjną. Nazus był tak pochłonięty podziwianiem monumentalności komnaty, że nie zauważył nawet jak przejście zamknęło się za nimi bezgłośnie, nie pozostawiając po sobie śladu.

Masywne, kryształowe żyrandole zwisały z sufitu, iskrząc się w promieniach popołudniowego słońca, wdzierających się przez wysokie, zwieńczone łukiem witraże. Na podwyższeniu znajdował się tron królewski, a po obu jego stronach złocone fotele, jeden dla królowej, drugi dla księcia. Za nimi na złotym, zdobionym szlachetnymi kamieniami karniszu, powiewał herb zmarłej rodziny królewskiej. Komnata nie była używana od czasu jej śmierci, dlatego, herb jeszcze był na swoim miejscu.

– Coś mi to przypomina… – zastanowił się Nazus.

Kanaan spojrzał na godło. Ptaki symbolizujące wolność i klucz zawieszony pomiędzy nimi tajemnicę oraz wiedzę, otaczały serpentyny złotych nici, układających się w kształt orła z rozpostartymi skrzydłami.

 

– Wiesz co mi przyszło do głowy? – Kanaan, nie czekał nawet na odpowiedź – Z książki którą czytałem, wiemy, że Floria powstała na pozostałościach miasta starożytnych. Wszystkie symbole, na jakie się natknęliśmy, znajdują się w najstarszych częściach miasta, które są ważne strategicznie.

– Przejdź do sedna… – zniecierpliwił się Nazus.

– Chodzi mi o to, że być może, zmarły władca był potomkiem starożytnych, więc może jeszcze gdzieś jacyś żyją?

– Głupiś! – zgromił go Nazus – chcę wreszcie zobaczyć pałac, chodź!

Nazus wyszedł z komnaty, pozostawiając Kanaana, na chwilę z jego rozmyśleniami.

 

Kroczyli niezwykle długim, wysokim korytarzem. Z sufitu, zresztą jak w całym budynku, zwieszały się żyrandole, identyczne do tych z sali tronowej. Ściany, wyłożone białymi jak śnieg kafelkami, połyskiwały nieznacznie, dzięki niewielkiej wielkości brylantom wtopionym w płytki. W oddali na ścianie frontowej, w całej swej okazałości widniała Floria. Ułożona w mozaikę, z niesamowicie maleńkich kostek, kolorowego szkła. W rogach holu, stały donice z domowymi palmami.

Nagle stanęli w bez ruchu, nasłuchując. Z zza rogu dobiegał odgłos kroków, co najmniej dwóch osób. Nazus spojrzał z przerażeniem na Kanaana. Ten rozglądał się dokoła, jakby czegoś szukając. Pociągnął Nazusa za rękaw.

– No chodź – szepnął.

Podbiegli do mozaiki. Kanan pchnął jedną z płytek, która wsunęła się w głąb muru. Malowniczy pałac odsunął się. Weszli do małego tunelu i przejście zamknęło się.

Wyszli w miejscu, z którego wcześniej dobiegał ich odgłos rozmowy i kroków. Kanaan wyjrzał z zza winkla.

– To tylko służące! – uśmiechnął się szeroko.

Gdy doszli do klatki schodowej, Nazusowi odebrało mowę, na widok majestatycznie rzeźbionych poręczy w kształcie pnączy róż, które pięły się malowniczo w górę wraz, ze stopniami, przykrytymi czerwonym, nadzwyczaj puszystym dywanem. Na drugim piętrze, nie potrafili się dostać do żadnego z pomieszczeń

– dziwne – stwierdził Kanaan – zawsze były otwarte. Nieważne, chodź, pokażę ci coś – powiedział. Odwracając się w stronę Nazusa zamarł. Oczy stanęły mu w słup z przerażenia. Nazus powoli odwrócił.

Po drugiej stronie holu, stał strażnik i wpatrywał się w nich z wściekłością. Był to ten sam strażnik, który gonił go parę dni temu.

– Wygląda na to, że tym razem mi nie uciekniesz! – krzyknął

– W nogi! – Nazus pociągnął za sobą Kanaana.

Przebiegli korytarz, wbiegali właśnie na schody, gdy rozległ się świst. Kanaan upadł gwałtownie z krzykiem na stopnie. W około kostek, obwiązany miał rzemień z kamieniami na końcach.

– Musimy dostać się na to piętro! – wydyszał, z kącika ust spływała mu strużka krwi. Strażnik był tuż, tuż. Nazus uwolnił Kanaana i rzucił rzemieniem. Strażnik uchylił się, ale drugi koniec uderzył go z impetem w twarz. Zawył z bólu i wściekłości. Nazus z Kanaanem wbiegli właśnie na kolejne piętro.

– Tutaj! – Kanaan pociągnął Nazusa.

Arras który wcześniej wisiał na ścianie by odchylony.

– Właź! – pchnął Nazusa do środka i sam wskoczył w ślad za nim. Złapał arras i zasunął przejście. Gdy Kanaan prowadził ich tunelem na najwyższe piętro, usłyszeli wściekły krzyk, pod wpływem którego uśmiechnęli się.

Wyszli ze ściany w jakimś gabinecie, którego ściany i podłoga obite były, litym drewnem. Na dębowym biurku, walały się stosy papierzysk. Wzrok Nazusa zatrzymał się na chwile na jednym z dokumentów. Tytuł głosił: zbiór ksiąg zagubionych. Pod spodem widniał tylko jeden tytuł: Accuantumn. Pod spodem widniała pieczęć byłego władcy.

– wygląda na to jakby to pomieszczenie było nie używane od lat. Nie sądzisz?

Kanaan odwrócił się zaskoczony

– no spójrz tylko, papierzysko walają się tak jakby ktoś tu czegoś szukał i na biurku, leży gruba warstwa kurzu. – Nazus dmuchnął w blat. Niezliczone drobinki pyłu wzniosły się w górę, promienie słońca pobłyskiwały pomiędzy nimi – czy Saran bywa w tym pałacu?

– wiesz co? Teraz, jak się tak nad tym zastanowię, to widziałem go chyba tylko parę razy.

– Bo wydaję mi się że mu chodzi o coś więcej niż tylko o władzę.

– tylko o co? – Kanaan wprowadził go na przestronny balkon, wykorzystywany jako przejście do drugiej części pałacu.

Przed nimi, rozciągał się niesamowity widok na całą Florię. Dachy budynków, znajdowały się o wiele niżej. Ludzie z tej wysokości wydawali się być małymi plamkami na tle kamiennego miasta.

Dokoła nich, wzdłuż całej Florii, rozciąga się mur obronny, wysoki na jakieś dziesięć metrów.

– Patrz – Kanaan wskazał na ścianę.

– To ten symbol – wyszeptał Nazus

– Tak, i teraz naprawdę jestem wkurzony, bo nie wiem po co one wszystkie!

Dobiegł ich odgłos ciężkich, szybkich kroków w gabinecie. Strażnik był coraz bliżej. Spojrzeli na siebie wystraszeni i pobiegli do drugiej części pałacu. Zanim dobiegli do drzwi po drugiej stronie pojawił się strażnik.

Był to ten sam, wysoki, nieogolony, cuchnący palonymi liśćmi danylu i piwem strażnik który gonił go parę dni wcześniej.

– To ty!

Nazus w akcie desperacji rzucił się do ucieczki, popychając Kanaana na drzwi, które w tym samym momencie uchyliły się. Biała pościel wyleciała w powietrze. Kosz upadł na podłogę.

– Na zachód ciżmowy! – krzyknęła praczka upadając.

Strażnik przebiegł obok kobiety, nawet nie zaszczycając jej swoim spojrzeniem. Nazusowi i Kanaanowi, udało się jakimś cudem nie stracić równowagi i wbiegli już na korytarz, gdy Kanan potknął się o dywan.

– uciekaj! – krzyknął do Nazusa.

Ten zatrzymał się i ruszył na pomoc przyjacielowi. Nie zdążył, strażnik zamachnął się biczem i korytarz wypełnił się krzykiem bólu.

– I co teraz, gnojku? Albo podejdziesz albo twój przyjaciel będzie dzisiaj troszkę obolały – mężczyzna uśmiechnął się ukazując żółte zęby, i zamachnął się jeszcze raz.

Nazus nie wytrzymał, nie wiedział co się z nim dzieje, poczuł w sobie coś, czego nigdy wcześniej nie czuł. Poczuł w sobie energie, która kumulowała się w nim z każdym kolejnym uderzeniem bicza.

Wiedział, że za chwilę stanie się coś, nad czym nie ma kontroli. Pozwolił, żeby tajemnicza siła zawładnęła nim. Nie miał siły walczyć. To było silniejsze od niego. Chciał tylko jednego, zadać ból oprawcy. Nagle, poczuł jak, cała ta nieznana energia opuszcza go. Mimowolnie rozpostarł ramiona, odrzucił głowę w tył i korytarz zaczął wypełniać się błękitnym światłem. W kierunku strażnika mknęła ciemnoniebieska kula przypominająca ogień. Powietrze nad nią falowało jak nad ogniskiem. Rozległ się donośny krzyk. Mężczyzna upadł na ziemię, a gdy fala światła dotarła do niego, zniknął.

Nazus upadł na ziemie. Kanaan wpatrywał się w niego z niedowierzaniem.

 

 

– Ty… ty jesteś magiem! – wyjąkał Kanaan,

– Nie, nie jestem! Nie wiem co się stało, nie kontrolowałem tego! W mojej rodzinie nie było maga! Moja matka jest niańką! – Nazus wybuchnął, przerażała go taka możliwość. Wiedział, że wielu oddałoby życie za ten dar, ale nie on. Trząsł się cały, odczuwał ból w każdym punkcie ciała. To wcale ni e było takie przyjemne.

– co mu zrobiłeś?

– nie wiem! Mówiłem ci, że nie kontrolowałem tego!

– bo wiesz, strażnik rozpłynął się w powietrzu.

Nazus dopiero teraz zauważył, że są sami. Był pewny, że na ziemi będzie leżał strażnik, zwijając się z bólu.

W ruinach za miastem, zawisła jaskrawo-błękitna poświata. W trawie leżał strażnik, oddychając ciężko. Spojrzał na swoją klatkę piersiową, to co zobaczył, spowodowało u niego przerażenie. Na piersi, widniał wypalony symbol.

 

 

* * *

 

Mrok, rozpraszał jedynie blask palącego się drewna w kominku. Na ścianach wisiały zgaszone latarnie. Pod południową ścianą stał rząd półek, uginających się pod ciężarem ociężałych tomów. W mroku dało się zauważyć trzy postaci.

-… obawiam się, że to nie byle jaki chłopiec rzucający zaklęcia. Wypalił mi symbol na ciele! – krzyknął, wysoki mężczyzna obnażając pierś i ukazując jakiś symbol.

– nie możliwe – wyszeptał starszy mężczyzna w szacie maga, który wstał powoli z zajmowanego wcześniej miejsca i począł przyglądać się znakowi. Jego prawa ręka drgnęła lekko. W powietrzu zawisła świetlista kula. – znaleźć go, i zabić! – po chwili namysłu dodał – jeśli ma jakąś rodzinę… – jego ręka powędrowała w stronę karku.

 

* * *

 

Saran znów był w drodze, parę godzin temu opuścił Florię. Przez te wszystkie lata rządów, zaledwie parę razy bywał w mieście. Morderstwo, które popełnił dwanaście lat temu, nie przyniosło żadnego pożytku, a powodowało tylko problemy z ludem. Neasan, mimo choroby, był uparty, nawet w obliczu zbliżającej się śmierci. Nie chciał zdradzić miejsca ukrycia, a co gorsza, udawał, że nic nie wie, po za tym, że gdzieś to istnieje. Bzdury, wiedział o wszystkim.

Z pokolenia na pokolenie, ojciec, miał zdradzać synowi odwieczną tajemnicę, o magii, która była tak potężna i nieobliczalna. Saran, sam nie wiedział nic o tej mocy, do czasu, gdy na te wzmianki nie natknął się w jakiejś przypadkowej księdze. Pewnego chłodnego wieczoru, Neasan poprosił go, aby odniósł ją do biblioteki. Zaciekawiony, czym tak interesuje się władca sam przeczytał księgę. Teraz po latach, uznał, że tamtego wieczoru, los uśmiechnął się do niego. Mógł wiele osiągnąć, gdyby tylko odnalazł to czego szukał. Od lat wędrował po krainie, odwiedzając najdalsze zakątki Durmadur. Narażał się na niebezpieczeństwo, zapuszczając się na ziemie elfów i krasnoludów. Gdyby wieści o tym, że zakrada się na ich tereny dotarła do tamtejszych wodzów, wojna, która od wieków wisi na włosków wybuchałaby natychmiast. Nie mógł jednak pozwolić, na to, by taka okazja prześlizgnęła się obok niego. Gdy zdobędzie moc, zawładnie całą krainą. Będzie niepokonany.

Cały ten czas, szukał zapomnianych, nieraz sprytnie ukrytych kompleksów świątynnych starożytnych. Prawie zawsze, budowali oni w pobliżu biblioteki. Miał nadzieje, że w końcu natknie się na jakiś tom, ale jakąś malutką wskazówkę opisującą miejsce ukrycia. Do tej pory znajdował tylko księgi instruujące użycie magii, nawet nie jakiejś potężnej. Ale władzy na żywiołami. Uśmiechał się za każdym razem, na myśl o tym. Musiał się spieszyć, czas pędził nie ubłaganie, a w mieście pojawił się książę. Odkrył już swój talent magiczny, więc może sprawić kłopoty. Jeśli pozna prawdę, będzie chciał się zemścić, a to może na jakiś czas pokrzyżować jego plany, a tego by nie chciał. Chłopiec już w tym wieku, był równy jego własnej potędze. Miał nadzieje, że dzieciak nie zdaje sobie z tego sprawy.

Z rozmyślań wyrwał go cichy, powolny dźwięk naciąganej cięciwy, a w chwilę potem świst strzały przedzierającej się przez powietrze. Cholera! – zaklął. W ułamku sekundy obrócił się na pięcie i wzniósł krwisto czerwoną barierę. Konsystencją przypominała wzburzone morze podczas sztormu. Strzała pod wpływem kontaktu z tarczą spłonęła. Z za skał wybiegła grupa Elfów. Olbrzymie srebrne miecze pobłyskiwały, niezwykłym światłem w ich dłoniach. Saran , składając ręce, wypchnął nagle przed siebie kulę czarnego ognia.

– Co?! – krzyknął wnosząc wokół siebie barierę i rozglądając się uważnie dookoła.

Zaklęcie rozeszło się w powietrzu, jakby uderzając o niewidzialną ścianę. W pobliżu znajdowała się szamanka.

Mrok rozdzierały przebłyski zaklęć. Młody elf zamachnął się mieczem uderzając barierę, ten odbił się od niej i upadł na ziemię. Saran zatrząsł się pod wpływem uderzenia, wyglądało na to, że miecz był wzmocniony magią. Odzyskał jednak szybko równowagę, zrzucił tarczę i uderzył nożem w brzuch młodzieńca, uśmiechając się tryumfalnie. Zanim elf osunął się na ziemię, Saran podniósł miecz i w ostatniej chwili otoczył się barierą. Zaklęcie szamanki było tak silne, że tarcza Sarana zamigotała.

Nie dał jednak po sobie poznać obaw. Biegł w kierunku skał. Dwójka elfów rzuciła się za nim. Biegli szybciej, niż przypuszczał. Podskoczył, jedną nogą odbił się od ściany, zrzucił barierę i zamachnął się mieczem. Wojownicy nie spodziewali się takiego ataku. Miecz Sarana trafił prosto w tętnicę jednego z napastników. Druga ręka w tym samym czasie rzuciła zaklęcie. Elf upadł bez życia, z zastygniętymi ze strachu oczami, wpatrującymi się w pustkę.

Została mu jeszcze tylko ona, nie spodziewał się takiego przeciwnika, przynajmniej nie teraz. Saran i elfka uderzyli w tym samym momencie. Czarna, jednolita struga światła, zderzyła się z zieleną. Szamanka była górą, zaklęcie zbliżało się niebezpiecznie w jego stronę. Nie miał wyboru, musiał zaryzykować. Ponownie zrzucił barierę i wzmocnił zaklęcie. Prawie natychmiast poczuł ból w lewym ramieniu. Elfka wiedząc, że nie ma szans, zraniła go zaklęciem z drugiej ręki. Był zbyt wolny, nie zauważył tego jednak. Powoli zaczął tracić siły, krew spływała mu po szacie, barwiąc ją na bordowo. Zaczął kroczyć powoli w stronę szamanki, stawiając ociężale kroki, rzucała zaklęcie już obiema rękoma. W chwilę potem, czerń spowiła ją, w tym samym momencie Saran zatopił miecz w miejscu gdzie powinno znajdować się serce. Złoty błysk odrzucił go z impetem na pobliskie skały. Elfka nie żyła, na ziemi leżał pęknięty miecz.

Ponownie nastała ciemność.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Rozdział II

 

Podziemia pałacu, były niezwykle obskurne. Rzadko kiedy sprzątaczki zaglądały tam i sprzątały. Całe lochy śmierdziały szczynami i potem więźniów. Jęki starców kołyszących tam i z powrotem wypełniały wszystkie pomieszczenia. W ułamku sekundy podziemia wypełniły się krzykiem dziecka. To Kanaan przywiązany był to kamiennego słupa, po środku Sali tortur. Kat biczował go raz po raz uderzając poharataną już skórę. Głębokie rany ociekały krwią, tylko w niektórych miejscach, krew miała dość czasu by zamienić się w czarne strupy.

– Mów szczeniaku! – krzyknął jeden ze strażników uderzając go w twarz.

Kanaan płakał, nie leciały mu już łzy. Nie chciał już dłużej cierpieć. Nagle do pomieszczenia wbiegła starsza, pulchna zapłakana kobieta.

-mamo… – z ust Nazusa uleciał ledwie słyszalny szept.

– Wypuście go! Co on wam zrobił! – krzyknęła przez łzy, podbiegając do oprawcy.

– Milcz! – krzyknął strażnik uderzając ją w twarz tak mocno, że upadła. Nie poruszyła się.

Nie miał siły dłużej cierpieć. Tak bardzo chciał, żeby Nazus przeżył. Ale on nie ma siły walczyć z bólem, który odczuwał już w każdym miejscu. Jego ciałem powoli zaczęły wstrząsać konwulsje.

 

* * *

 

Dzień zaczął się zwyczajnie jak każdy. Słońce zaczęło wschodzić o poranku, oświetlają dachy domostw. Łagodny, ciepły wiatr muskał delikatnie ciała tragarzy, którzy właśnie rozstawiali się na targu.

Drzwi do pokoju Nazusa uchyliły się lekko.

– Nazusie zejdź na dół na śniadanie – odezwał się glos matki.

Nazus ubrał się, umył i zszedł na dół. Już na schodach poczuł zapach, jajecznicy na boczku.

– Co się tak gramolisz? Darik już zjadł a ty dopiero się ubrałeś? – skarciła go.

– oh… mamo, daj spokój, był może już Kanaan?

– Nie, i całe szczęście, bo ostatnio prawie cały czas, nie ma cie w domu, nawet na obiedzie. – spojrzała na niego srogo. Obiad był czasem, który należało poświęcić rodzinie. Niechętnie, ale zgodziła się żeby mógł nie przychodzić na obiad gdy jest na drugim końcu miasta.

Nazus kończył właśnie śniadanie, gdy rozległ się huk. Ktoś dobijał się do drzwi.

– Już idę! Czego się dobija! – krzyknęła matka.

Drzwi wyleciały z zawiasów. Nazus zerwał się gwałtownie, widząc kątem oka błysk miecza.

– Mamo! Uciekaj!

Nie musiał powtarzać, wszyscy troje wbiegli po chodach na poddasze. Z kuchni dobiegły ich odgłosy tłuczonego szkła i talerzy, a po chwili odgłosy ciężkich kroków na schodach. Nazus z Darikiem zaryglowali drzwi i przewrócili mebel barykadując je.

– czego oni chcą mamo? – zapłakał Darik.

– Nazusie, słuchaj uważnie co ci teraz powiem. nie jesteśmy twoją prawdziwą rodziną. – Nazus stanął jak kołek – kiedyś byłam służącą w pałacu. Twój ojciec i brat zostali zamordowani…

– chcesz powiedzieć że…

– tak jesteś księciem. Twoja matka zmarła przy porodzie, miała to przy sobie w trakcie ucieczki – podała mu medalion w kształcie orła ze złotym kamykiem w dziobie. – pomyślałam, że chciałaby aby go miał. Przygarnęłam cię pod swój dach, nie miałam serca cię zostawiać na pastwę losu. Podobnie jak twoja rodzina była i ty jesteś magiem, ale ty jesteś potomkiem starożytnych.

Jeden ze strażników uderzył toporem w drzwi, tym razem, drewno poddało się, strażnicy naparli nie.

– nie możesz dać się zabić – powiedziała – w tobie nadzieja dla takich jak my, nie magicznych.

– kiedyś razem z Kanaanem, zakradliśmy się do pałacu. Natknęliśmy się na strażnika i wtedy zrobiłem coś nad czym nie panowałem.

– to była magia, musisz nauczyć się z niej korzystać! – powiedziała ze łzami w oczach.

Pierwszy ze strażników przedostał się właśnie do pokoju. Zapach palonych liści danylu był niepokojąco znajomy. Strażnik uśmiechnął się złowieszczo, patrząc w twarz Nazusowi. Kroczył w kierunku Darika, który cofał się coraz to bardziej pod ścianę. Po jego twarzy spływały strumienie łez.

-nie zabijaj mnie…– wyszlochał.

Powietrze przeszył świst miecza. Matka cała we łzach cofnęła się w stronę okna, w jej kierunku szedł kolejny oprawca. Nazus krzyknął, wyciągając rękę w kierunku brata, którego głowa potoczyła się po podłodze. Krew zachlapała ściany, pokrywając je czerwonymi plamami. Okrucieństwo strażników poruszyło Nazusa do głębi. Znów poczuł w sobie tę moc, z jego ręki, wystrzeliła zielona błyskawica, rzucając z impetem mordercę o ścianę. Osunął się bez życia.

W jego kierunku biegł następny strażnik, matka leżała w kałuży krwi, z przebitą piersią. Jedyną drogą ucieczki było okno. Poczuł ból na prawym policzku, a potem słodkawą krew na ustach. Wyskoczył przez okno.

Nazus zbudził się z krzykiem. Znowu śnił mu się ten koszmar. Dotknął policzka, gdzie znajdowała się długa blizna.

 

 

 

Rozdział III

 

Przez te wszystkie lata, nadal dręczyła go przeszłość. Nie umiał sobie poradzić z tym, że stracił najbliższe mu osoby. Koszmar tamtej nocy nieustannie powracał, w tej samej, niezmienionej formie. Nie umiał uciec przed wspomnieniami, a teraz ledwo uciekał przed śmiercią. Saran wysłał w pościg za nim swoich najlepszych skrytobójców. Nie miał pojęcia jakim cudem udało mu się przeżyć te wszystkie lata i nie zostać jeszcze złapanym. Czasami nocą, zdawało mu się ze słyszy jak ktoś się zakrada do obozowiska i wtedy zawsze budził go błysk światła. Nie wiedział co to jest, ale ważne że był bezpieczny, a w pobliżu nie było nigdy żywej duszy, nie licząc Kanaana.

Przewrócił się na drugi bok, widząc oszpeconą twarz Kanaana po raz wtóry poprzysiągł zemstę. zamknął oczy i pozwolił by ciemność powrotem spowiła jego umysł.

 

* * *

 

Floria nie była już tym samym pięknym i w miarę spokojnym miastem co kiedyś. Na ulicach walały się stosy śmieci, wytwarzających okropny odór, zalewający nozdrza przechodniów. Magowie przestali się przejmować porządkiem w mieście, zaczęły się szerzyć chory. Co krok w jakimś rynsztoku dało się zobaczyć martwe ciała, okryte zasłoną robactwa. Miasto zaczęło obracać się w jeden wielki śmietnik. Jedynym miejscem, zdawałoby się wolnym od trosk i tej sytuacji były dwa miejsca w mieście. Pałac górujący jak dawniej nad resztą zabudowań, i Cytadela.

– mieliście zabić go już pięć wiosen temu! za co wam płacę! Nie potraficie nawet wykonać roboty jak trzeba!

– Panie, już kilkanaście razy trafiliśmy na jego obóz, ale za każdym razem jakaś siła sprawiała że przenosiliśmy się na drugi koniec krainy.

– Nie tłumaczcie się, do cholery tylko działajcie!! Daje wam dwa miesiące, jeśli do tego czasu się go nie pozbędziecie, skrócę was o głowę! – odprawił ich skinieniem ręki -ciekawi mnie kto nad nim czuwa, przecież takie zaklęcia nie istnieją… – pomyślał jeszcze i sam opuścił pałac.

Gdy przejeżdżał drogą prowadzącą do bramy, tłum zmusił go do użycia bariery. Noże, kamienie, wszystko to co ludzie mieli właśnie pod ręką, ciskali z nienawiścią w Sarana. Tłum krzyczał przeraźliwie – Precz z tronu! Władza Arris!!

Saran z trudem musiał się powstrzymywać by ich nie pozabijać. Co mu szkodzi? To tylko pogorszyłoby sprawę, tłum sprawiałby tylko jeszcze więcej kłopotów.

Opuścił miasto i pogalopował na wschód.

 

* * *

 

Słońce poczęło leniwie wnosić się ponad horyzont, zalewając zwolna krainę światłem. Nazus przygotował śniadanie i zbudził Kanaana

– Wstawaj śpiochu! – wrzasnął, Kanaan zerwał się odrzucając gwałtownie koc. Nazus roześmiał się – masz, jedz musimy ruszać – podał mu miskę z jajecznicą i kawałkiem chleba.

– Nie musiałeś tego robić – powiedział obrażonym tonem.

– owszem musiałem, inaczej spałbyś do południa – uśmiechnął się i zaczął zacierać ślady po obozowisku.

Dookoła rozciągały się żółtawe pola. Swój kolor zawdzięczały, wysuszonej słońcem trawie, która rosła gdzie wzrokiem nie sięgnąć. Na tym terenie był doskonale widoczny, musieli jak najszybciej dostać się do granicy puszczy. Miał nadzieję, że elfy są bardziej przyjazne niż opisywano to w księgach. Liczył na to, elfy nauczą go magii, pomimo książek które zdołali ukraść z pałacowej biblioteki, nie miał pojęcia od czego zacząć. Nadal nie panował nad swoją mocą, która objawiała się w najmniej spodziewanych momentach.

Osiodłali konie, i ruszyli na zachód w kierunku puszczy. Pędzili galopem, konie były niezwykle wytrzymałe, wkrótce w oddali zobaczyli majestatyczną Dizian.

 

* * *

 

Pot spływał mu z czoła, nie spodziewał się, że może natknąć się na elfów, zwłaszcza w tej części krainy. nadszarpnął moc, odczuwał ból we wszystkich mięśniach, jakby ktoś przykładał do nich rozżarzony pręt. Już wkrótce jednak, miało się to skończyć, miał posiąść moc i stać się niepokonanym. Nigdy więcej nie odczuje straty energii.

Ruszył w kierunku kompleksu. Wrota malowały się w całej swej okazałości podczas, gdy reszta budowli była zniszczona, nadszarpnięta upływającym nieuchronnie czasem. Dach już dawno zapadł się, zasypując wnętrze tonami gruzu. Saran miał tylko nadzieje, że to czego szuka zostało nietknięte. Gdy stanął przed bramą, podniósł wzrok, całość, pokryta była dziwnymi symbolami. Pierwszy raz w życiu zetknął się z taką symboliką. Nie zastanawiając się nad jej znaczeniem przekroczył próg. Poczuł się tak, jakby przeszedł pod wodospadem, jego oczom ukazał się niecodzienny widok. Cała konstrukcja świątyni była nietknięta. Sufit w całości znajdował się na swoim miejscu, majestatyczne łuki krzyżowo-żebrowe dodawały majestatu całości. Biel i złoto, komponowały się doskonale, tworząc niezwykła atmosferę nieziemskości. Na ścianie północnej, olbrzymi złoty ołtarz pobłyskiwał w delikatnym świetle księżyca, które wpadało przez wielki szklany otwór w suficie i nad ołtarzem.

Saran podszedł do ołtarza i zdał sobie sprawę, że widzi przed sobą ołtarz ofiarny, poświęcony czterem żywiołom. Zastanawiał się dlaczego tak ważne dla nich były żywioły. Obok zauważył drewniane drzwi. Podszedł i nacisnął klamkę. Poczuł się tak, jakby cała jego moc właśnie opuściła jego ciało.

 

* * *

 

Przed nimi rozciągała się nieprzebrana zieleń. Już dawno słyszeli majestacie i niezwykłości Dizian, ale w najśmielszych marzeniach nie wyobrazili by sobie tego widoku. Intensywna zieleń roślinności, odbijała delikatnie promienie słońca. Zdawało się, że puszcza porusza się, że drzewa przemieszczają się z miejsca na miejsce, tymczasem to tylko liście kołysały się bajecznie pod wpływem delikatnego wiatru.

Galopem przekroczyli granicę puszczy, zdawało się że drzewa same ustępują im miejsca, aby mogli swobodnie przez nią przejechać. Słońce powoli chyliło się już ku zachodowi, gdy nagle wbiegli na polanę. Zatrzymali się i rozejrzeli.

Drzewa urywały się gwałtownie tworząc niezwykłych rozmiarów koło, porośnięte bujną kolorową roślinnością. Pośrodku niego, zobaczyli jakiś budynek.

– Tam przenocujemy – stwierdził Nazus, ścisnął konia nogami, na co ten skoczył przed siebie. To samo zrobił Kanaan.

Rozbili obóz na noc pod murem budowli, nie mieli pojęcia jak dostać się do środka. Cały kompleks otoczony był jednolitą ścianą, co uniemożliwiało wejście do wewnątrz. Zjedli kolację przygotowaną tym razem przez Kanaana i udali się na spoczynek.

 

* * *

 

Znajdował się w niewielkich rozmiarów okrągłej komnacie. Brak jakiegokolwiek okna, sprawiał, że w pokoju panowały nieprzeniknione ciemności. Saran odruchowo wyciągnął rękę chcą rozjaśnić sobie pomieszczenie, ale tym razem ku jego zaskoczeniu nic się nie stało. Czyżby niedoceniał starożytnych?

Niezrażony wrócił do nawy głównej i zabrał ze sobą pokaźnych rozmiarów świecę.

Pokój był całkowicie pusty, nie licząc małego podestu pod jedną ze ścian. Owinięty w kosztowne płótna szmaragdowy kamień, leżał tuż obok niego. Był na wyciągnięcie ręki. Po tak długim czasie poszukiwań wreszcie wszedł w jego posiadanie. Dźwignął tajemniczy kamień i zawiesił go pod połaciami płaszcza i w miarę jak opuszczał kompleks, ten zdawał się podupadać, aż w końcu na powrót stał się jedynie kupą gruzów.

 

* * *

 

Następnego ranka, tym razem już w dziennym świetle, również nie byli w stanie znaleźć jakiegokolwiek wejścia do budynku. Po paru godzinach bezowocnych poszukiwań, ruszyli w dalszą drogę.

Zbliżali się właśnie do leśnego potoku. Nazus zaczął rozglądać się wkoło siebie jakby coś słysząc.

– Czujesz? – zapytał Kanaana

– Co? – odparł zdziwiony

– No to powietrze drga niczym zasłona na wietrze, i te mrowienie w rękach

Kanaan rozejrzał się, wiedział, że gdy Nazus coś czuje nigdy nie wróży to niczego dobrego.

Konie wkroczyły właśnie w wodę, rozchlapując ja na wszystkie strony. Gdy zaczęli wchodzić na drugi brzeg zasłona opadła. Oczom Nazusa ukazało się miasto elfów od wieków skrywane przed oczyma chciwców i złoczyńców. Olbrzymie pnie puste w środku tworzyły domy mieszkalne, niezliczona ilość mostów podniebnych i spiralnych schodów dokoła drzew sprawiała niesamowite wrażenie. Od razu dało się zauważyć użycie magii w tworzeniu tego wspaniałego leśnego miasta.

Nazus ciągle wpatrywał się w korony drzew gdy z rozmyślania wyrwał go rozłoszczony głos Kanaana.

– Na co tak patrzysz?

– Jeszcze nigdy nie widziałem niczego podobnego – wyszeptał w odpowiedzi

– Podobnego czego? Lasu? Drzewa?

Nazus spojrzał na przyjaciela niepewnie i zapytał

– to ty nie widzisz tego miasta?

– gdyby jakieś tu było to chyba bym wiedział nie?

Zza drzew wyszły postacie elfów odziane w zielone stroje z łykami przewieszonymi przez ramię i z długimi białymi włosami.

– Coście za jedni? – odezwała się stara elfka, której rysy twarzy zdradzały szlachetne pochodzenie.

– Jestem Nazus a to Kanaan mój przyjaciel, chcieliśmy…

– odpowiadaj tylko na pytania! Co robicie w krainie Dizian?

– Przybywamy w pokoju, liczyłem że nam pomożecie, ścigają nas sługusy Sarana, nie jesteśmy jednymi z nich, przybywam prosić o naukę magii – Nazus ukłonił się pokornie.

– Nie nauczamy magii ludzi! – odezwała się elfka– nie nauczamy! Nasze tajemnice poznają tylko ci którzy na to zasłużą.

– Pani – znów się ukłonił – jestem magiem, prawowitym następcą tronu Florii, ostatnim żyjącym potomkiem rodu Arris. Przybywam prosić o naukę gdyż zostałem zmuszony opuścić rodzinne stronny, i żyć jak wygnaniec na najdzikszych zakątkach krainy, wydano na mnie wyrok śmierci, i puszczono w pogoń zabójców, przed którymi bez wiedzy nie mam szans dłużej bronić siebie ani przyjaciela.

– Jaką mamy pewność, że jesteś tym za kogo się podajesz? – zapytała

Nazus sięgnął ręką po naszyjnik matki.

– Jeśli to was nie przekona to nic. – wyciągnął przed siebie rękę z brązowym kamieniem.

Oczy wszystkich rozszerzyły się z zaskoczenia. Stara elfka odezwała się pierwsza, jakby nie zrobiło to na niej wrażenia, starannie ukrywała swoje emocje, zdecydowanie lepiej od pozostałych towarzyszy.

– należał do mojej matki

– Może i jesteś tym za kogo się uważasz! Ale nie wyglądasz na maga!

Młoda elfka podburzyła kompanów.

– cisza! – zagrzmiała glos starej – jeśli jesteś magiem z rodu Arris, zapewne widzisz nasze miasto.

– ow…

Uciszyła go skinieniem dłoni.

– wejdź na ten most – wskazała coś ręką nad nimi, coś czego Kanaan nie mógł dostrzec.

Nazus pewnym krokiem wszedł na spiralne schody i zaczął unosić się w powietrzu, przynajmniej tak, odbierał to Kanaan.

– to on! – Stwierdziła stara.

 

* * *

 

Posiadał już kamień, a jednak nie czuł się ani odrobinę silniejszy. Powoli zaczął się zastanawiać, czy w ogóle ta gra jest warta świeczki, czy aby legendy są tylko pustą bajeczką opowiedzianą na dobranoc. Przecież sam był świadkiem pomysłowości starożytnych, jeszcze nigdy nie miał do czynienia z takim rodzajem magii. Frustrowało go to, ale na razie nie mógł nic na to poradzić.

Miał właśnie przekroczyć granicę królestwa gdy poczuł się obserwowanym. Jeszcze nigdy nie doświadczył takiego uczucia. Czyżby to kamień? Koń stał się niespokojny, prychając co chwila i zwalniając do stępu.

Wyostrzył zmysły w tym samym momencie gdy z oddali posłyszał dźwięk puszczanej cięciwy, coś pokierowało jego ręką z której wystrzelił krwawoczerwony ogień spalając strzałę będącą w locie, w miejsce gdzie miała ugodzić strzała trafił tylko szary pył. Zza drzew wybiegła grupa napastników. Na jego szczęście, byli to tylko zwykli złodzieje, czyhający na swoje ofiary na szlaku.

Saran uniósł górną wargę w swoim dziwacznym uśmiechu.

– Pora cię wypróbować… – szepnął, sięgając po kamień.

Napastnicy byli coraz bliżej, wydając przeraźliwe dzikie okrzyki. Saran wprawił kamień w stan lewitacji, ten zawisł pomiędzy jego wyciągniętymi rękoma. Poczuł energię przepełniającą jego ciało. Ukrył z powrotem pod płaszczem i ruszył do ataku.

Jeden z napastników zamachnął się mieczem celując w jego głowę. Saran zrobił unik schylając się i obracając na pięcie, i wyciągając swój miecz. Jedno płynne cięcie i głowa złodzieja poturlała się po ziemi. Przecięte tętnice szyjne tryskały krwią. Jego ciało stało jeszcze chwilę jakby w dziwieniu po czym upadło. Nadbiegał kolejny przeciwnik. Płynny ruch ręki, wyciągającej z przedramienia mały sztylet i jeden celny rzut prosto w cerce tamtego.

Kolejny z głowy – pomyślał Saran. Kompletnie zapomniał o magii. Uśmiechnął się i pstryknął palcami obu rąk. Pozostali przeciwnicy wylecieli w powietrze uderzając o pobliskie głazy z odgłosem pękających kości.

Saran rozejrzał się. Był zupełnie sam, na tym pustkowiu.

Z pobliskiej wioski przypatrywał się temu wszystkiemu jakiś dzieciak, jego oczy były rozszerzone z podziwu dla tego maga. Teraz jednak widział tylko czarną sylwetkę jeźdźca podążającego w kierunku stolicy.

 

 

 

Rozdział IV

 

Nazus został przyjęty w szeregi elfów. Stara szamanka, rzuciła jakieś zaklęcie na Kanaana, które umożliwiło mu podziwianie tej pięknej krainy. Jak się później dowiedział, tylko osoby przejawiające talent magiczny, lub które zostały zaproszone przez elfów, są w stanie podziwiać ich elfie miasta.

Okazało się również, że rodzina Nazusa miała bardzo bliskie stosunki z rodziną królewską elfów. Niestety koleje losu spowodowały że rodziny nie widziały się od lat, a tym samym nie wiedzieli o istnieniu najmłodszego następcy Florii.

Nadszedł pierwszy dzień, podczas którego Nazus miał nauczać się magii u miejscowego nauczyciela. Wstawił się u niego punktualnie o szóstej rano.

-Dzisiaj j nauczysz się panowania nad swoją mocą, i kilku prostych zaklęć obronnych. Na razie musimy zobaczyć jak szybko w tym wieku pójdzie ci nauka. – na ostatnie zdanie położył wyraźny nacisk, wypowiadając je tak, jakby powątpiewał w jego umiejętności, których bądź co bądź na razie nie miał.

– W porządku, tooo… od czego zaczniemy?

Damar wyprowadził go na pobliskie pole ćwiczebne. Była to wyodrębniona grubymi balami okrągła część polany.

– Na początek musisz odnaleźć w sobie źródło twojej mocy. To z niego będziesz czerpał moc, niczym wodę ze studni. – usiedli jak do medytacji – zamknij oczy i skup się – powiedział głębokim głosem – Musisz szukać, zagłębić się w sobie odnaleźć swoje jestestwo, to ono jest magią. Ty jesteś magią. Poczuj jak przepełnia cię energia wszechświata. Poczuj otaczający cię świat, poczuj jak…

Nazus nie słuchał już jego głosu, który oddalał się, cichnął aż zupełnie zamilkł. Wtedy poczuł się tak, jakby wrósł w ziemię, poczuł wszystkie kwiaty, drzewa, które go otaczały. Czuł każdy ruch liścia, każdą kroplę wody, którą wchłaniały rośliny. Po chwili to uczucie zniknęło, poczuł żar pobliskiego ogniska, czuł się roztańczonym płomieniem, ale tak szybko jak to uczucie się pojawiło, tak samo gwałtownie zniknęło. Nagle cos szarpnęło go poczuł szczęście przepełniające go od stóp do głowy. Zobaczył obrazy z lotu ptaka, i wtedy wszystko ustało, coś wewnątrz niego przyciągało go. Zobaczył błękitną kulę energii, która była na wyciągnięcie jego ręki. Ale nie umiał sięgnąć, a ona przyciągała go coraz bardziej i bardziej. Wtedy zrozumiał, jego jestestwem jest powietrze, gdy tylko pojawiła się ta myśl kula energii poczęła rosnąć, i zbliżać się, spanikował, czuł się niezwykle przytłoczony, nie wiedział co się zaraz stanie, i wtedy jego moc objęła go w uścisku.

Otwarł gwałtownie oczy. Damar wpatrywał się w niego z niedowierzaniem. Miał rozpostarte ramiona niczym ptak w locie a z jego dłoni przeskakiwały błyskawice energii, do koła niego wirował piach. Wreszcie odnalazł swoją moc.

 

* * *

 

 

Saran wparował do pomieszczenia obijając drzwi o ściany. Generałowie siedzieli wygodnie na swoich miejscach i rozmawiali. Gdy tylko drzwi się rozwarły, rozmowy ucichły.

– Nadszedł czas aby to co nasze wróciło w nasze ręce! – krzyknął Saran – to co należało niegdyś do magów, do magów należeć będzie! Wszystkie jednostki mają być gotowe do wymarszu o świcie, ruszamy na Elarn. – Jego wzrok zatrzymał się na białowłosej elfce.

 

 

* * *

 

Damar dawno nie widziała takiej ilości energii w jednym magu. Słyszał tylko że starożytni magowie byli potężni ale nie umiała sobie tego wyobrazić. Teraz widział jak energia otacza ciało Nazusa, jak uwalnia przed nim tajemnice żywiołu. Musi pomóc mu ujarzmić tę moc, inaczej straci ją i umrze.

– Nazusie! – wpatrywał się w niego nieprzytomnym wzrokiem – postaraj się ściągnąć moc w jedno miejsce! Nie pozwól jej się uwolnić! – nie mógł nic zrobić, teraz wszystko zależało od niego, jego początkowa niechęć już dawno minęła, teraz widział w nim nadzieje na ponowne zjednoczenie ras, ale musiał sobie poradzić sam by przeżyć.

Ledwie słyszał krzyk Damara, domyślał się, że nie może mu pomóc, że sam musi zapanować nad swoją mocą. Nie spodziewał się, że będzie to takie trudne. Zebrał się w sobie i skupił się na jednej rzeczy, żeby całą tę moc zebrać w jedno. Nie udawało mu się to, po chwili wpadł na pewien pomysł, skupił się na tym co chce zrobić i pozwolił niewielkiej ilości mocy odpłynąć. Od razu poczuł jak moc cofa się z powrotem w głąb niego, aż znów stała się błękitną kulą energii. Otwarł oczy i odetchnął. Damar wpatrywała się w niego z wyraźną ulgą.

Pierwszy raz odkąd się poznali, uśmiechnął się do niego.

 

* * *

 

Już o świcie, przez miasto przemaszerowały oddziały zbrojne Florii, szczęk zbroi roznosił się w całym mieście, zaś posłaniec przemierzał konno ulice i powiadamiał mieszczan o wyprawie wojennej na Elarn. Mieszkańcy nie byli zachwyceni, wiedzieli że nie wróży im to niczego dobrego.

Dzień zapowiadał się deszczowo, czarne chmury zawisły nad całą krainą jakby przeczuwając mające nastąpić wydarzenia, nawet jeden promień słońca nie był w stanie przedrzeć się przez ich grubą zasłonę. Z każdą chwilą wzmagał się wiatr, targając czubki wysokich drzew i uderzając co po niektórymi okiennicami domostw, których to właściciele zapomnieli ich zamknąć, o kamienne mury. Sprawiało to momentami wrażenie, iż miasto jest opuszczone. Na ulicach tylko gdzie niegdzie można było spotkać jakiegoś przechodnia, który niestety nie miał wyboru i musiał coś załatwić, nawet bezdomni stracili się z ulic na czas niepogody.

Marsz na Elarn rozpoczął się.

 

* * *

 

Doszli w końcu do leśnego pałacu, w którym czekała już na nich królowa.

– Amalcak – powiedział Damar i ukłonił się, szturchając Nazusa, który zrobił to samo

– Zaru'alam – odpowiedziała matka z uśmiechem, patrząc na Nazusa – nie musiałeś tego robić, gdyż nie znasz naszych obyczajów i nie byłoby to tak niegrzeczne jak gdybyś je znał. Nieważne, jak pierwsza lekcja?

– Nazus ukierunkował się, podejrzewam że włada żywiołem powietrza

– na pewno, podobnie jak twój ojciec – zwróciła się do niego – podejrzewam że dało się zauważyć zwiększony zapas energii, czyż nie?

– Owszem

Zwróciła się do Nazusa:

– Musisz być ostrożny, pamiętaj że dla magów czerpanie mocy w zbyt dużej ilości powoduje szybsze starzenie się, jeśli zużyjesz jej zbyt dużo umrzesz, nie przeceniaj swoich możliwości, które i tak będą duże ze względu na twoje korzenie i…

Drzwi komnaty rozwarły się z hukiem, do Sali wbiegł posłaniec. Królowa spojrzała na niego surowo, karcąc za to, że przerwał jej rozmowę.

– Almalcak – wydyszał w biegu

– Zaru'alam

– Pani miasto jest w niebezpieczeństwie! Nasze źródła we Florii mówią, że o świcie z miasta wymaszerowało kilka tysięcy żołnierzy, piechota i kawaleria. Jeden ze szpiegów twierdzi że chodzi o jakiś kamień który ma znajdować się w naszym mieście.

– Rozkaż ewakuować dzieci, starców i kobiety, zaprowadzić ich do Akki, zwołaj Arkstak, a ci którzy będą chcieli zostać i walczyć, niech zostaną, przyda się każda para rąk do walki. Odejdź – posłaniec ukłonił się i wybiegł. – jeśli informacje są prawdziwe mamy tylko trzy dni na przygotowanie się do obrony miasta i kamienia. – Nazus i Damar spojrzeli na siebie – tak pod pałacem jest tajemna komnata a w niej ukryty jest kolejny kamień, stworzony przez naszych przodków. Nie możemy pozwolić by wpadł w niepowołane ręce. Jeśli zawiedziemy, kraina znajdzie się w niebezpieczeństwie, trzeba ostrzec królestwo Damasu, oni mają ostatni kamień.

– Dlaczego one są takie niebezpieczne? – zapytał Nazus

– Tysiące lat temu w krainie trwała wojna pomiędzy magami a demonami.

– A…

– Nie przerywaj!, i tak nie mamy zbyt wiele czasu! Wojna była bardzo wyniszczająca wkrótce została tylko garstka magów. Połączyli oni siły wraz z innymi rasami, i stworzyli pieczęć która jak się później okazało była źródłem potężnej mocy. Najpotężniejsi magowie każdej z ras zaklęli swoją moc poświęcając swoje życie, w trzech kamieniach. Trzy są nadal w posiadaniu naszym, elfów i krasnoludów. Czwarty zaginął i w jego posiadanie właśnie wszedł Saran

– Ale skoro była już pieczęć po co kamienie? – spytał Nazus

– Właśnie…

– Starożytni wierzyli, a raczej może wiedzieli, że pieczęć z czasem straci swoją moc, a to pozwoli demonom powrócić z półświatka. Kamienie miały dać potęgę temu któremu przyszłoby zmierzyć się z demonami powtórnie, miał być to mag w którego krwi płynie krew starożytnych. Aby wiedza o kamieniach nie przepadła, została ukryta w postaci legend i baśni. W treści zakodowano nazwy miejsc gdzie ukryto kamienie. Wygląda na to że Saran dowiedział się tym. Parę lat temu zawarłam przymierze z Krasnoludami i postanowiliśmy odnaleźć ostatni kamień. Nie udało się, wiedzieliśmy, że istnieje jeszcze kamień łączący wszystkie i ten właśnie masz ty. To ten który należał do twojej matki. Miał on mieć moc dania pełni potęgi właścicielowi. Nie możesz pozwolić, by ktokolwiek odebrał ci go, inaczej Saran zdobędzie potęgę która może unicestwić krainę, tak długo jak ten kamień jest w twych rękach, pozostałe nie będą mu w pełni posłuszne.

 

 

* * *

Przygotowania do zbliżającej się bitwy odbywały się pełną parą. Nie można już było spotkać nikogo wylegującego się swobodnie na polanach i bujającego w obłokach. Wszyscy jak jeden mąż przegotowywali się. Biegali to w jedną to w druga stronę. Postronny obserwator z zewnątrz mógłby nawet rzecz, że w mieście zapanował chaos. Myliłby się jednak. Każdy miał dokładnie sprecyzowane cele i zadania. Nikt nie poruszał się przypadkowo. Otwarte zostały wszystkie kuźnie, które zazwyczaj były nie czynne, ze względy na nie wielkie zapotrzebowanie na Boroń. Teraz jednak wszystko się zmieniło, a kraina przestała być bezpieczna.

Do tej pory Damar zdążył nauczyć Nazusa tylko paru sztuczek. Jak wytworzyć sprawną tarczę, pocisk ognia i parę innych wydawałoby się bardziej lub mniej przydatnych.

Nazus kroczył znalazł się właśnie przed pałacem. Został wezwany przed oblicze królowej. Nie wiedział czy jest to związane z jego nauką czy z nieuniknioną wojną. Wszedł po stopniach do Sali tronowej. Zobaczył jak Kanaan rozmawia z królową, gdy przestąpił próg drzwi zamknęły się za nim. Byli w komnacie zupełnie sami, nie licząc Damara który właśnie pojawił się z nikąd przy tronie.

– Jesteście już – stwierdziła z ulgą królowa – Nazusie – zwróciła się do niego – muszę cię prosić o przysługę. – Nazus skłonił się zaskoczony – jak już pewnie słyszałeś, starożytni posiadali tajemną moc. Teraz nadszedł czas na rozwiązanie tajemnicy i związanych z nią mitów! Mój ojciec, poszukiwał zaginionej wiedzy całe życie, niestety nie udało mu się nic wskórać. Jednak po powrocie z ostatniej swojej wyprawy, z której wrócił o ostatku sił wspominał mimochodem o jakiś ruinach położonych w samym centrum krainy, twierdził że tam znajdziemy rozwiązanie tajemnicy, ale tylko wybraniec może dostać to czego my szukamy. Nie powiedział nic więcej aż do czasu, gdy złożony chorobą poczuł zbliżającą się śmierć. Powiedział wtedy ze tylko potomek starożytnych może ujawnić prawdę. Dlatego ty Nazusie musisz odnaleźć te ruiny i odkryć tajemnicę twych przodków. Kanaan pojedzie z tobą. – ten spojrzał na Nazusa. – wyruszacie za godzinę. Nie weźmiecie udziału w bitwie. – powstała i podeszła do Nazusa, wyciągając rękę – oto kamień Elfów z Elarn. Strzeż go jak własnego życia. Jeśli miasto upadnie kamień będzie bezpieczny. Nie wpadnie w ręce Sarana.

Po raz pierwszy Damar dal znać o swojej obecności:

– Spieszcie się jednak, dni krainy są policzone! Sam nie dam rady zbyt długo bronić miasta! Musicie wrócić w ciągu trzech dni! Twoja moc będzie nam potrzebna– powiedział stanowczo

Królowa spojrzała na niego z niedowierzaniem:

– Przecież to…

– Jeśli nie wrócą nam pomóc, miasto upadnie a Saran wymorduje cały twój lud. Bogowie wiedzą co robią, zaufaj im.

 

* * *

 

Kanaan i Nazus galopowali przez stepy Anrenu godziny temu opuścili miasto i puszczę. Wyruszyli w ciemno, szukając igły w stogu siana, królowa nie była w stanie powiedzieć nic więcej na temat ruin po za tym, że leża w centrum krainy. Nazus odnosił wrażenie, że misja z góry skazana jest na porażkę. Kanaan mimo wszystko, teraz gdy wiedział już co się święci nie był taki chętny by mu towarzyszyć, zwłaszcza ze był osoba w pełni niemagiczną.

– Może byśmy zrobili przerwę? – spytał nagle– konie są już zmęczone.

– Nie mamy wiele czasu na…

– Tylko na chwilę, proszę – spojrzał na niego takim wzrokiem, że nie był w stanie odmówić.

Sen zmorzył go nagle. Czuł się jak orzeł szybujący bez żadnych ograniczeń w przestworzach. Szybował i rozglądał się. Obraz zmienił się gwałtownie. Pociemniało mu w oczach i obraz zamglił się. Zobaczył ich obóz rozbity gdzieś na pustkowiu. Nie wiedział dokładnie gdzie. Usłyszał głos, jakby wiatr szeptał mu do ucha.

– Leć, spiesz się już nie daleko…

Obraz przyspieszył gwałtownie, ukazując drogę przez stepy aż tak samo nagle zatrzymał się. Nazus rozglądał się, nie widział nic ciekawego, nie wiedział dlaczego akurat ma podziwiać ten krajobraz.

– spiesz się – usłyszał jeszcze i w ostatnim przebłysku wizji, ruiny zapłonęły niczym pochodnia w ciemności. Poczuł jakby coś zaczęło go ciągnąć z powrotem. Obudził się, Kanaan stał nad nim i patrzył na niego ze strachem

– miałem wizję -wyszeptał z ledwością czuł się tak jakby przebiegł właśnie kilkadziesiąt mil.

– mamrotałeś jakieś zaklęcia jak najęty! Chcesz żeby nas ktoś znalazł?

– musimy ruszać za stepami są ruiny! Nie mamy ani chwili do stracenia. – odpowiedział wskakując na konia.

 

 

* * *

 

W Elarn przygotowania do bitwy dobiegły końca. Dało się widzieć jeszcze tylko gdzieniegdzie przechadzających się magów wzmacniających istniejące już bariery ochronne i nakładające nowe. Miasto opustoszało. Nie tętniło w nim już życie jak dawniej, dzieci, starcy i kobiety którzy nie byli w stanie zostać i bronić miasta lub z jakiś też innych względów nie chcieli tego robić opuścili miasto i udali się w góry.

Wojsko miało już wyznaczone warty, które były restrykcyjnie przestrzegane. Żołnierze byli już w pełni przygotowani do walki w obronie swoich domostw, rodzin, przyjaciół, królowej jak i kamienia, który jak myśleli spoczywał nadal spokojnie w podziemiach pałacu.

Czasu spokoju dobiegły końca, dokładnie tak jak to było przepowiedziane.

 

 

* * *

 

Podczas postoju konie zdążyły zregenerować nieco sił i teraz galopowali posuwając się coraz bardziej w głąb krainy, i tym samym przybliżając się do celu. Powoli zaczęło się ściemniać, słońce chyliło się już ku zachodowi, gdy w na horyzoncie Kanaan zauważył delikatny zarys budowli.

Wydawała się być niewielką kopułą błyszczącą w ostatnich promieniach zachodzącego słońca.

– Tam! Widzę świątynię! – krzyknął podekscytowany wskazując Nazusowi ręką kierunek.

 

* * *

Zwarte szeregi wojska Sarana ulokowały się wzdłuż granicy puszczy. Namioty wyrastały jeden po drugim jak grzyby po obfitym deszczu.

W największym z nich należącym do najbliższego zaufanego dowódcy Sarana obmyślano plan ataku.

Na środku stał ogromny stół z zarysem terenów puszczy. Pięciu magów będących oficerami słuchało owego planu w kompletnym milczeniu. Ich zdaniem nie był to plan, a chory rozkaz starego dowódcy. Nieznającego arkan magii. Była to po prostu misja samobójcza.

– Wkraczamy do puszczy. Nie spodziewają się tego, bo nie ma tam wystarczająco miejsca do rozegrania bitwy. Magowie pójdą na przedzie, jeśli legenda jest prawdziwa nasi żołnierze nie będą w stanie zobaczyć miasta. Wtedy zburzymy ich magiczne systemy obronne i zaatakujemy miasto. Reszta pójdzie już z górki. – spojrzał jeszcze tylko na twarze towarzyszy i… – wykonać!

W przeciągu pół godziny oddziały wmaszerowały pomiędzy drzewa.

 

* * *

Pod osłoną nocy z pałacu w Elarn wymknęła się jakaś zakapturzona postać. Gdy wybiegła po za granice ochronne miasta zrzuciła pelerynę. Była to kobieta. Miała na sobie podarte ubrania. Przybrudzoną twarz. Wyglądała dokładnie tak, jakby przebyła tysiące mil pieszo. Księżniczka szeptając zaklęcie – anu sebi sana – rozpłynęła się w objęciach nocy.

 

 

Kanaan był w błędzie. W rzeczywistości ruiny były o wiele większe niż się mu wydawało. W szarościach wieczoru widać było tylko kopułę, gdyż była wykonana ze szczerego złota. Reszta wykonana była z piaskowca co sprawiało że resztę budowli trudno było dostrzec.

Zsiedli z koni i przesuwali się powoli wzdłuż murów szukając wejścia. Obeszli je ze wszystkich stron. Nic. Żadnego wejścia, drzwi czy bramy.

– …mur jest bramą… – usłyszał szept w swojej głowie – mur…

Nazus podszedł do muru i wyciągnął rękę.

– Co ty…

Nie zdążył dokończyć pytania. Zamilkł w bezruchu wpatrując się w to co działo się na jego oczach. Ręka Nazusa poczęła zagłębiać się w ścianie, która w miejscu gdzie dotknął ją Nazus zamieniała się w coś na kształt błękitnej tafli wody. Po chwili Nazus zniknął całkowicie.

Kanaan nie wierzyła własnym oczom. Nie znał tego rodzaju czarów, był zupełnie zaskoczony tym co zobaczył. Podszedł do ściany i wyciągnął rękę. Poczuł opór. Nic się niestało.

Nie dostanie się do środka, będzie musiał poczekać aż Nazus wróci. Problem w tym że nie wiedział co go tam spotka i kiedy wróci.

 

* * *

 

 

Nazus był zaskoczony. Nie znajdował się w zrujnowanej świątyni jak przypuszczał. Znalazł się w przestronnej bibliotece. Nie nosiła ona najmniejszych oznak upływającego czasu. Rzędy drewnianych półek zasłanych masą grubych ksiąg uginały się pod ich ciężarem. Olbrzymia sala pięła się symetrycznie spiralnymi schodami w górę. Na ścianach paliły się pochodnie, rozświetlając mrok. Nie było ani jednego okna.

Nie wiedział czego dokładnie ma szukać a nie miał czasu żeby przeglądać te wszystkie księgi. Przed sobą zauważył niewielkie wzniesienie i kamienny stół na którym leżała rozwarta, opasła księga.

Gdy szedł zaciekawiony w stronę księgi w świetle pochodni zauważył na półkach dziwne numery. Gdy wszedł na podest, zajrzał do księgi. Był to spis księgozbiorów biblioteki, podzielony na działy z krótkimi opisami każdego z nich i tymi samymi dziwnymi numerami co na półkach.

-Muszę poszukać czegoś na temat magii starożytnych – pomyślał, w tym samym momencie poprzednie zapiski rozpłynęły się, a w ich miejsce pojawił się napis.

 

Magia-Historia-Podstawy-Zagrożenia

(dział: IacXiseI)

Księgi dotyczą początków znanej nam magii, niektóre zawierają potężne zaklęcia wraz z dokładnym opisem ułatwiającym ich naukę oraz opis zagrożeń wynikający z nieprawidłowego używania magii.

 

Poniżej znajdowała się obszerna lista ksiąg. Żaden z tytułów nie zwrócił szczególnej uwagi Nazusa poza jednym, i to w dodatku nie związanym z zakazaną wiedzą Pojedynki.

– Muszę ją znaleźć. Wreszcie nauczę się konkretnej magii

Wtedy na biurku pojawiła się nie wielkich rozmiarów księga, której tytuł głosił Pojedynki. Zaskoczony Nazus sięgnął po nią i otwarł ją gdzieś w środku. Na stronach wypisane były zaklęcia z opisem ich skutków. Jego wzrok padł na jedno z zaklęć:

 

– candi asa Uri sa nava ( zaklęcie wskrzeszenia, wymaga ogromnej ilości mocy magicznej, do tej pory znany jest tylko jeden przypadek udanego wykonania zaklęcia. Dokonał tego Unabus Korlsa najpotężniejszy mag wszechczasów, wskrzeszając swoją ukochaną. Zaklęcia nie da się przerwać, rzucone raz trwa do skutku pobierając energie i moc z ciała ofiarodawcy tj. rzucającego zaklęcie, lub do chwili zgonu maga z wyczerpania.)

 

Nie spodziewał się znaleźć takiego zaklęcia. Obecnie funkcjonuje przekonanie o niemożliwości wskrzeszania, a co za tym idzie nieistnieniu takiego zaklęcia. Postanowił nie dzielić się z tym odkryciem nikim. Nawet z Damarem.

Zamknął księgę w pośpiechu przypominając sobie prawdziwy cel przebywania tutaj i martwiąc się o Eisein.

– Wiedza tajemna, zakazana – pomyślał. W księdze pojawiła się tylko jedna pozycja bez działu i bez opisu. Sam tytuł Accuantumn.

Tym razem księga nie pojawiła się na stole. Nie wiedzieć skąd zerwał się gwałtowny podmuch wiatru. Nazus miał przeczucie że nie oznacza to niczego dobrego. poczuł jak podłoga zaczyna drżeć. Początku delikatnie stopniowo wzmacniając się. Książki zaczynały spadać z półek zasypując kamienną posadzkę tanami makulatury. Gdy to zobaczył porwał jeszcze księgę zaklęć i rzucił okiem w kierunku spisu.

 

Anum a kanse menla ui elaere ti makisne.

Ia moar oeme mae aiei eare

 

Ręka Nazusa powędrowała w stronę księgi i wyrywając stronę. Z sufitu zaczęły spadać odłamki zasypując komnatę.

Zaczął biec w kierunku ściany z której przybył. Było to przerażające uczucie. Biegł prosto na kamienną ścianę.

– A jeśli tym razem nie zadziała?

Tuż za nim na ziemię zwalił się z hukiem jeden z posągów i wtedy skoczył w ścianę.

 

 

 

* * *

 

 

Elarn było atakowane. Żołnierze Sarana trzymali się na razie na uboczu, gdyż nie byli w stanie zobaczyć miasta. Chronieni przez bariery swoich magów czekali na moment przełamania zaklęć ochronnych miasta.

Magowie Sarana od dobrych paru godzin zmagali się z barierami Elfów. Bezskutecznie, ich wysiłki jak do tej pory spełzały na niczym. Jako ci nie liczni, mogli jedynie na razie podziwiać widok pnącego się górę wspaniałego miasta i jego białych wież.

Królowa nie chciała dopuścić do zbytniego przelewu krwi, w tym celu kazała poszczególnym magom stale naprawiać zniszczone bariery, aby nie pozwolić ludziom Sarana, przedostać się do miasta.

Bariery miasta utrzymywały się nie przerwanie od dwóch dni. Saran dowiedziawszy się o zwłoce w podbiciu miasta, przybył osobiście na pole bitwy. Posiadając trzy kamienie posiadał wystarczająco dość mocy by zniszczyć bariery.

Stanął przed barierami otaczając się swoimi magami i uderzył. W jednej ręce trzymał kamienie drugą wyciągnął przed siebie. Białe błyskawice strzeliły z jego dłoni oplatając gęstą siecią całe bariery. Teraz do ataku przystąpili magowie. Czerwone pociski uderzały w bariery raz po raz. Efly nie byli w stanie utrzymywać dłużej barier. Tracili zbyt dużo mocy. Zbyt gwałtownie. Nie byli by w stanie walczyć w bitwie a może nawet umarli by z wyczerpania.

Elfie wojsko przegrupowało się i ustawiło na swoich pozycjach. Łucznicy na podniebnych mostach. Piechota przy samej barierze, kawaleria zaś nieco dalej w gotowości do obrony. Magowie dali znak i zrzucili bariery. W tej samej chwili żołnierze Sarana przypuścili atak. Piechota czekała w miejscu. Łucznicy nałożyli strzały na cięciwy, jedni magowie zapali je jednym ruchem dłoni, drudzy utrzymywali tarcze. Cięciwy napięły się do granic możliwości i…

Rozległ się świst przeszywających powietrze setek strzał. W chwilę potem trzask strzał o tarcze wroga i krzyki ugodzonych żołnierzy. Wielu padało na miejscu. Gdy spadł ostatni grad strzał piechota ruszyła z impetem do obrony.

Szczęk zbroi i trzask miecza o miecz, i świst przecinającego powietrze wypełniły puszczę. Saran nie stał bezczynnie. Wykorzystując swoją potęgę kroczył przed siebie zabijając każdego który stanął mu na drodze. Był niepokonany. Nawet magowie nie dawali mu rady ustępowali mu w ostatniej chwili.

Nagle na ziemię poszybował orzeł. Zmieniając się stopniowo. Najpierw skrzydła zaczęły przeobrażać się w połacie śnieżnobiałego płaszcza potem szaty. Przed Saranem stał Damar. Ten drugi wykorzystując element zaskoczenia przeciwnika nie czekał. Rzucił natychmiast zaklęcie. Biała struga światła pomknęła w kierunku Sarana. Ten w ostatniej chwili sparował zaklęcie, które było na tyle potężne że dreszcz przeszedł całe jego ciało. Wiedział że stał się zbyt pewny siebie. Damar zaatakował tym razem Saran był wystarczająco szybki. Zaklęcie obu spotkały się rozpryskując dookoła tysiące iskier. Damar począł unosić się w powietrzu, pomiędzy jego złożonymi dłońmi zaczęła formować się kula krwiście czerwonego ognia. Saran nie zdążył się obronić. Kula dosięgła go, zapalając mu szatę i rzucając go na ziemię. Skrzyżował ręce, i po ogniu została tylko strużka szarego dymu. Saran uderzył, błyskawice wystrzeliły z obu jego rąk, damar wzniósł wokół siebie tarczę. Błyskawice zaczęły oplatać tarczę niczym sieć i napierać coraz bardziej i bardziej. Saran postawił na pojedynek mocy. Wiedział że Damar długo nie wytrzyma, ale nie spodziewał się jednego damar delikatnie zdjął fragment tarczy i uderzył w Sarana czarnym promieniem.

 

 

* * *

 

 

Nazus wpadając na ścianę miał wrażenie, że na chwilę znalazł się w jakiejś jaskini. Widział magów i usłyszał fragment rozmowy.

– Symbol musi zostać zakazany jest zbyt potężny by można było z niego swobodnie korzystać! Nie możemy…

Ściana wypluła go z powrotem, tym razem wprost w objęcia Kanaana.

 

 

* * *

 

Damar wiedział że jeżeli to zaklęcie nie wyrządzi Saranowi zbytniej krzywdy, on umrze. Zaryzykował życie zdejmując fragment tarczy i teraz krwawił, niestety nie potrafił wyleczyć rany zadanej przez magię. Tracił siły. Miał nadzieję że Nazus i Eisein zaraz wrócą.

 

* * *

 

– Co się stało? – spytał przestraszony Kanaan.

– wiem co jest zaginioną wiedzą. To nie wiedza czy zaklęcie! To symbol! Muszę wracać do Damara!

– Elarn! – wykrzyknął w myślach.

Kanaan poczuł gwałtowne szarpnięcie. Pociemniało mu w oczach, a po chwili leżał na ziemi.

 

* * *

 

Saran nie spodziewał się ataku ze strony Damara, był tak nagły że nie zdążył zareagować. Nie wzniósł bariery i zaklęcie uderzyło go prosto w pierś. Jego ciało przeszył dreszcz i ogromny ból. Zaklęcie ustało nie mógł się skupić. Damar wykorzystał tę chwilę i zdjął tarcze, i uderzył ponownie tym razem złotym promieniem. Saran tym razem nie dał się zaskoczyć. Uderzyli obaj w tym samym momencie tym samym zaklęciem. Te zderzyły się i rozpłynęły się w powietrzu.

Damarowi pociemniało w oczach. Stracił zbyt wiele krwi. Upadł na kolana. Usłyszał szyderczy śmiech Sarana. Dookoła nich zgromadzili się magowie wnosząc bariery ochronne przeciw Saranowi. Damar wiedział, że bariery nie wytrzymają zaklęcia Sarana. Jest zbyt potężny.

Z ręki przeciwnika wystrzelił czarny promień. Damar zobaczył jak tarcze pękają z ogłuszającym hukiem i oślepiającym światłem. Oczekiwał najgorszego. Oczekiwał śmierci. Zamknął oczy i czekał.

Kolejny huk. Nic nie poczuł. Otwarł oczy żeby sprawdzić czy już po wszystkim, czy już jest tam, po drugiej stronie. To co zobaczył przechodziło jego wszelakie granice pojmowania magii.

 

 

* * *

 

 

Zastanawiała się jak bardzo Nazus będzie jeszcze potrafił ją zaskoczyć. Wiedział że posiada większe pokłady magii niż przeciętny mag, ale nie podejrzewała nawet, że po uwolnieniu jego mocy, będzie ona tak szybko się rozwijać. Wiedziała że Nazus nigdy wcześniej sam się nie teleportował ani nie teleportował kogoś, co jak myślała nie jest możliwe. Znowu musiała przyznać się do błędu. Miała lekko nadpalone ubrania co sprawiało wrażenie jakby uciekała w pośpiechu z miasta, na które Saran przypuścił atak. Pomyślała że szczęście im sprzyja. Więc ruszyła w kierunku zabudowań gildii. miała szczęście że była już kiedyś w tym mieście. To tylko ułatwi jej zadanie.

 

 

 

* * *

 

 

 

W powietrzu unosił się Nazus. Unosił się i emanował złotą poświatą. Otaczała go niczym tarcza. Zaklęcie Sarana zostało pochłonięte przez jego tarczę. Saran uderzył jeszcze raz, tym razem Nazusa otoczyła sieć błyskawic, taka sama jak wtedy, gdy Saran przełamał bariery miasta. Nic się nie stało.

Saran poczuł jak traci gwałtownie moc, jak opuszczają go pokłady sił. Niepotrafił tego zrozumieć. Przerażony chciał zerwać zaklęcie, ale nie potrafił. Nazus siłą woli przytrzymywał je przy sobie. Nie wiedział czemu, ale czuł przepełniającą go energię. Czuł że jeśli nie uwolni tej energii, ona wyzwoli się sama i zabije go. Wtedy to właśnie, pozwolił Saranowi zerwać zaklęcie. Sam skupił całą siłę woli na tym żeby teleportować Sarana z powrotem do Florii i nie wyrządzić przy tym najmniejszej krzywdy Elfom. Uwolnił energię. Saran krzyknął czując gwałtowne szarpnięcie i rozpłynął się w powietrzu. Fala złotej energii rozeszła się po całym mieście nie robiąc nikomu krzywdy. Nazus opadł powoli na ziemię i podbiegł do Damara.

Magowie widząc pokaz mocy, na powrót uwierzyli w siebie i swoje umiejętności. Odparli atak żołdaków Sarana i ponownie wznieśli bariery ochronne miasta. Oblężenie Elarn dobiegło końca. Wojska nieprzyjaciela wycofały się i przegrane wróciły do Florii.

 

 

* * *

 

Nazus podobnie jak reszta tych, którzy byli świadkami przepędzenia Sarana, był w szoku. Nie potrafił zrozumieć dlaczego nie panuje nad magią w pełni. Robi ona z nim co chce. Nie ma najmniejszego wpływu na to gdzie i kiedy coś nagle się wydarzy będąc jej udziałem.

Potęga jaką posiadał Nazus była błogosławieństwem dla ludów zamieszkujących Durmadur. Dla niego niestety była przekleństwem. Przynajmniej do czasu gdy zapanuje nad nią w pełni.

Po tym jak Elarn został obroniony a nieprzyjaciel przepędzony, Nazus zaszył się w swojej komnacie pod pretekstem wyczerpania i studiował księgę, którą udało mu się zabrać z tajemniczej biblioteki. Otwarł ja na stronie pierwszej gdzie były napisane wstęp i pierwsze zaklęcia, i począł lekturę.

Księga ta zawiera zaklęcia będące podstawą pradawnych pojedynków magicznych, odbywających się regularnie na śmierć i życie, pomiędzy dwoma najpotężniejszymi i wprawnymi magami. Dlatego jeśli wiesz że twoja moc nie jest zbyt wielka nie wypowiadaj zaklęć tu zawartych. Są one zbyt mroczne przez co mag za każdym razem ryzykuje swoim własnym życiem.

Głosił wstęp. Dopiero teraz, do Nazusa zaczęło dochodzić to, w posiadanie jakiej księgi wszedł. Czytał dalej:

Niegdyś w powszechnym użytku były kamienie mocy. Zwielokrotniały one moc maga po kilkakroć, co za tym szło, wielu z nich zatracało się w magii, która uwalniała się siejąc spustoszenie. W końcu rodzina królewska doszła do wniosku że kamienie muszą zostać zakazane. Uznano je za niebezpieczny wynalazek magiczny zagrażający krainie. Po wielkiej wojnie nie były potrzebne. Kamienie odebrano siłą, tym którzy nie chcieli oddać ich dobrowolnie zabierano je siło. Wszystkie zostały zniszczone. Księgi ich dotyczące zostały ukryte w nieznanym miejscu. Wiedza na ich temat zaginęła. Przetrwała tylko legenda, w której występuje wzmianka o symbolu mocy. Można się tylko domyślać że chodzi właśnie o pradawne kamienie i wiedzę naszych przodków która…

Dalej tekst był już kompletnie nieczytelny. Przewrócił stronę i zobaczył fragment wyrwanej karty. Wszystko do siebie zaczynało pasować, musiał jeszcze tylko spytać Damara co znaczą inskrypcje wypisane na karcie którą udało mu się w pośpiechu wyrwać.

Zerwał się i wybiegł z komnaty.

 

 

* * *

 

 

Znalazł Damara w jego gabinecie. Jak zawsze wpatrywał się tępym wzrokiem w przestań przed sobą i palił fajkę. Nazus cały czas podziwiał tego człowieka. Nie mógł wyjść z podziwu jak szybko wyleczył się z odniesionych obrażeń podczas pojedynku.

– Nazusie, co Cię sprowadza? – odparł nagle Damar

– Wiem co jest zaginioną wiedzą… – rozpoczął swoją historię mówiąc Damarowi ze wszystkimi szczegółami jak to natknął się na ruiny, które okazały się być biblioteką, jak później podczas ucieczki, słyszał rozmowę o runach…

– A więc to były runy… – szepnął w zamyśleniu Damar. Wstał i zaczął spacerować po pokoju mówiąc teraz już głośniej – Więc runy zapewniają moc, to one są mocą samą w sobie. Dlatego są takie potężne. Starożytnym udało się osiągnąć doskonałość. Stworzyli runę w której wpisane są początek i koniec. Stworzyli najpotężniejsze zaklęcie jakie kiedykolwiek powstało i powstać może. Od dawna rozmyślałem nad takim rozwiązaniem zagadki. To by wszystko wyjaśniało… – zamilkł

– to znaczy co? – zniecierpliwił się Nazus

– to że ludzie nie obdarzeni darem magicznym potrafili nagle posługiwać się magią i w dodatku potężnymi zaklęciami. Myślę że to co słyszałeś było fragmentem całego szeregu zabezpieczeń, aby ten kto szuka poprzestał i zadowolił się tylko tym, że miał rację, że runy, zaginiona wiedza czy jakkolwiek to nazwać istniała naprawdę. Wydaje mi się, że nie wszystkie runy zostały zniszczone. Po co mieliby niszczyć największe osiągnięcie swojej cywilizacji? Zrezygnowali z potęgi ale nie zniszczyli jej. Tego jestem pewny. – Nazus słuchał tego wszystkiego z otwartymi ze zdziwienia ustami. Nie wiedział co o tym myśleć

– to znaczy, że jeśli znajdziemy runy pokonamy Sarana!

– Nie, saran uważa, że to kamienie są zaginioną wiedzą i nie ma pojęcia o runach. Myśli że rodziny królewskie wszystkich ras zmówiły się aby zachować potęgę tylko i wyłącznie dla siebie. Dlatego nie będziemy szukali run. Jesteś dość potężnym magiem by mu podołać. Nauczę Cię w pełni kontrolować twoją moc a potem wyruszymy na Florię i odbijemy to miasto!

 

 

* * *

 

 

Olbrzymie mury wznosiły się majestatycznie nad widnokręgiem. Mury obronne zbudowane za pomocą magii z olbrzymich głazów sprawiały wrażenie niezwykle masywnych i nie do pokonania. Eisein patrzyła na miasto z nieukrywaną fascynacją. Miasto się zmieniło. Przez te wszystkie lata, stało się bardziej masywne i jeszcze piękniejsze niż kiedyś. Biel emanowała wyzwalając uczucie uniesienia i boskości.

Eisein wkroczyła do miasta. Mijając niezwykłych rozmiarów skrzydła otwartej bramy. Udała się wprost do gildii. Magowie z chęcią przyjmą w swe szeregi maga, i to w dodatku z elfiej rodziny królewskiej.

 

* * *

 

Nazus przez kolejnych kilka dni uczył się magii, zarówno sam jak z Damarem. Nie miał okazji nawet zapytać go o tajemnicze inskrypcje. Dzięki lekcjom nauczył się, że ograniczenia nie istnieją. Nie są potrzebne zaklęcia do tego by je rzucać. Wystarczy wyobraźnia i siła woli, a wtedy wszystko jest możliwe. To wyobraźnia i tylko ona jest przeszkodą, która potrafi ograniczyć maga, nie licząc jego osobistych predyspozycji magicznych. To jest potęgi. Mimo, iż potrafił już wiele, nadal nie panował w pełni nad mocą. W końcu Damar powiedział:

– zdejmij kamień… – Nazus wpatrywał się na niego z niedowierzaniem, ale usłuchał – a teraz ponownie znajdź w sobie źródło i zapanuj nad nim.

Nazus zamknął oczy. Jego oddech stał się swobodny, miarowy i regularny. Skupił się na energii jaka przepełniała jego ciało, które poczuło olbrzymią ulgę i odprężenie. Powoli każda część jego ciała stawała się coraz cięższa i cięższa. Poczuł dziwne uczucie, jakby spadał w niekończącą się przepaść, tyle tylko że nie spadał. Poczuł jak zbliża się do źródła, robiło się coraz cieplej aż nagle wszystko ustało. Zobaczył fortecę, a w niej zamkniętą kulę energii. Jesteś moja -pomyślał. Ruszył przed siebie, wielkie wrota otwarły się przed nim, a fala energii zalała go. Znowu pomyślał, że magia zwycięża i wtedy właśnie z powrotem energia skumulowała się w jednym miejscu. Brama się zamknęła. Mam klucz – pomyślał i otwarł oczy.

Przed nim stał uradowany Damar wyciągając na ręce kamień.

 

 

* * *

 

Właśnie przekroczyła szare mury, niegdyś niezwykle cenionej w całej krainie gildii, gdy poczuła, że jest obserwowana. Spojrzała badawczym okiem dokoła siebie, ale niczego nie spostrzegła uczucie gwałtownie minęło. Tak szybko jednak jak zniknęło, pojawiło się z powrotem. Tym razem nie miała już czasu aby się zorientować w tym co właśnie się działo. Poczuła jak coś trafia ją w plecy. Miała wrażenie, że oblano ja tam lodowatą wodą, tyle tylko, że woda ta rozprowadzała się po jej ciele. A więc to takie uczucie… – pomyślała – gdy trafią Cię zaklęciem… zamarła w pół kroku i upadła na kamienną posadzkę pokrytą drobnymi kropelkami wody.

Leżała przez chwilę w bezruchu. Nie była w stanie się poruszyć, wszystkie kończyny zdawały się być nie obecne. Leżała gdy nagle zorientowała się – nie poczuła – że coś albo raczej ktoś ją podnosi. Zobaczyła dwie męskie dłonie ściskające jej ramiona. Dwoje magów podniosło ją i zaczęło prowadzić przed dziedziniec. Straciła przytomność…

Gdy ją odzyskała, zdała sobie sprawę że nieznani jej oprawcy w dalszym ciągu prowadzą ją przez zabudowania gildii. Tym razem przemierzali jakiś korytarz. Rozejrzała się i zdała sobie sprawę, że wróciło jej czucie. Znajdowali się w holu który był niesamowicie wysoki. Jego ściany pięły się w gorę kończąc się Malowniczymi freskami przedstawiającymi wojnę pokoleń. Miało się wrażenie, że na walczących patrzy się jakby przez lustro, czuło się każdy ruch, jeśli się wsłuchać nawet słyszało się delikatne dźwięki parowanych i rzucanych zaklęć a nawet szczęk zbroi i odgłos metalu miecza uderzanego o metal.

Jeszcze nigdy nie widziała niczego podobnego. Zastanawiała się jakimi zaklęciami posłużono się do stworzenie czegoś takiego i skąd wiedzieli jak wyglądały demony. Chyba że… nie ale to nie możliwe… nie wiedziała, że to o czym myśli jest jak najbardziej prawdopodobne.

Doszli do dębowych drzwi, które otwarły się przed same z głośnym szmerem jakby użalały się że znowu muszą to robić. Znaleźli się w Sali Przodków. Sali która opowiadała historię, sama była tą historią. Miliony a nawet miliardy upchanych bo brzegi półek wypełniało salę pnąc się kuliście w górę.

– Mistrzu – jeden z magów powitał głębokim głosem starszego mężczyznę stojącego nieco na prawo od nich, na co ten lekko skinął im głową. Eisein dopiero teraz go zauważyła – przyprowadziliśmy szpiega.

– Nie to wcale nie tak! – zaczęła się bronić

– A niby, że jak co księżniczko?! – spytał szyderczym tonem drugi oprawca

– Dajcie jej mówić – odezwał się po raz pierwszy mistrz. Jego barwa głosu sprawiała wrażenie, że ma się do czynienia z niezwykle mądrym i opanowanym człowiekiem.

– Gdy dowiedziałam się, że Saran wyrusza by zaatakować moje miasto, postanowiłam uciec i wstąpić do gildii. Pomyślałam, że skoro sama nie mogę pomóc mojemu ludowi pomogę przynajmniej sobie samej i tak oto stoję przed tobą mistrzu – ukłoniła się na tyle, na ile pozwolili jej trzymający ją nadal magowie – i proszę o przyjęcie mnie w szeregi gildii… naszemu władcy i panu grozi wielkie niebezpieczeństwo. Wśród elfów ukrywa się potężny mag o niezwykłym potencjale magicznym. Stanowi on ogromne zagrożenie zarówno dla Sarana jak i naszej krainy!! – zakończyła

Stary patrzył na nią badawczym wzrokiem jakby chcąc wyczytać z jej oczu prawdę.

– Jest niewinna – stwierdził po chwili z uśmiechem, a Eisein poczuła jak uściski na jej ramionach powoli słabną – dajcie jej jakieś szaty, a jutro nasza nowa rekrutka złoży przysięgę.

Była wolna i szczęśliwa…

Nie mogła się doczekać dnia następnego…

 

 

 

 

 

 

 

Księga trzecia

Ostateczne starcie

 

Rozdział V

 

 

Po całej Sali z rozstawionych równolegle do siebie stołów, dobiegały ściszone głosy rozmów o księżniczce, rozczarowań, zdziwienia, niedowierzania a nawet nieufności. Nagle jednak, rozmowy ustały. Mag wyglądający na przywódcę dźwignął dłoń w geście proszącym o ciszę.

– Ja Eisein, Księżniczka lasów Dizian i moich efickich braci, i sióstr, przysięgam chronić tajemnic gildii, przestrzegać jej praw i zawsze chronić całą swą mocą i wszystkimi swoimi umiejętnościami prawowitych władców krainy Durmadur. Zobowiązuję się przestrzegać kodeksów i służyć naszemu zakonowi do końca pod groźbą śmierci za zdradę…

– Jak mamy jej ufać skoro zdradziła nawet swój lud!!! – krzyknął ktoś nieśmiało.

– Niniejszym ogłaszam, że Księżniczka Eisein, z tą chwilą staje się członkinią naszej gildii, a tym samym naszą siostrą. Służcie jej pomocną ręką zawsze wtedy, gdy o to poprosi lub też będzie jej potrzebować…

Drzwi rozwarły się ze straszliwym trzaskiem. Saran we własnej osobie wparował do Sali wściekły na cały świat. Ponownie rozległy się szepty.

– Cisza!! – ryknął, a jego głos wypełnił całe pomieszczenie niosąc przeraźliwy pogłos. – To nie może się już powtórzyć!! Rozumiecie!! Mam nadzieje że pod moją nieobecność dowiedzieliście się czegoś nowego, co pomoże mi raz na zawsze rozprawić się z bandą tych zapyziałych tradycjonalistów…

Odpowiedziała mu cisza…

– No więc?

Ciszę przerwał kobiecy głos:

– Chciałabym coś powiedzieć… – Eisein wstała z miejsca. Saran popatrzył na nią rozszerzając oczy ze zdumienia. Dopiero teraz ją zauważył.

– Mam nadzieję, że to coś interesującego księżniczko – uśmiechnął się tryumfalnie kładąc wyraźny nacisk na ostatnie słowo…

– Zdecydowanie tak…

 

 

 

Na razie mam tyle:) ale zmierzam do końca:) mam nadzieję że sie wam podoba chociaż ogólna koncepcja:) licze na jakies wskazówki i opinie i krytykę oraz pomysły jeśli chcecie się jakimś podzielić odnośnie tego co tu zamieszczam:)

 

pozdrawiam seredecznie Sławek K.

 

 

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Powoli, jakby uważając na każdy swój ruch, bojąc się zostać usłyszaną, podeszła do łoża – skradała się, więc zasadniczo powinna nie chcieć być usłyszaną. Więc dlaczego „jakby” uważała? Nie mogła po prostu uważać?

 

- Pani... ktoś właśnie zamordował króla i księcia! Idą po ciebie... – wyszlochała – Zasadniczo z kontekstu wynika, że po tę kobietę idą zamordowani król oraz książę.

 

Pokojówka pomogła swojej pani wstać, gdyż ósmy miesiąc wyraźnie krępował jej ruchy, - Była związana tym ósmym miesiącem? Czy siedział na niej i ją trzymał?

 

Po chwili z za rogu wyszła grupa mężczyzn odzianych w długie czarne peleryny, które pod wpływem szybkiego kroku łopotały wokół ich kostek ( A rękawy od bluzek też falowały? :P) i z ognistymi kulami świetlnymi połyskującymi ponad ich głowami. – A to co za dziwaczna konstrukcja, w kontekście całego zdania, to nie wiem.

 

Zbliżyli się do drzwi, a te w chwilę potem eksplodowały z hukiem do środka, wypełniając komnatę dymem i tlącymi się jeszcze odłamkami drewna. – Ktoś pierda podpalił, że te drzwi tak eksplodowały?

 

Wiatr smagał pieszczotliwie jak kochanek swoją wybrankę (piękne porównanie. Tylko po co?)czubki wysokich jak na tę okolicę drzew ( Tu też chyba nieco za wiele informacji), w około panowała względna cisza, a mimo to, tylko wprawne ucho myśliwego byłoby w stanie dosłyszeć delikatny szum rzeki przepływającej przez puszczę. – A tego nie kapuję. Było względnie cicho, ale pomimo tej ciszy tylko ktoś o czułym słuchu mógł dosłyszeć rzekę, tak jakby tę rzekę cisza zagłuszała…

 

- Pani musisz odpocząć, potem ruszymy w drogę i poszukamy bezpiecznego miejsca dla ciebie i księcia - powiedziała odwracając się do pani.

 

Tym razem krzykiem pełnym przerażenia i bólu. Królowa nie żyła. – zamiast tego bólu chyba lepiej byłoby jakiś żal wetknąć, bo śmierć królowej raczej nikogo nie bolała. Chyba, że biedaczka konała w mękach.

 

krzyknął mężczyzna w średnim wieku gdy Nazus trącił jedną z jego drogocennych waz, która zachwiała się niebezpiecznie grążąc rozbiciem:
- Ach... te bachory... – Zdanie wygląda, jakby waza chwiejąc się, krzyknęła: - Ach te bachory! Rozbiję się, jak jeszcze raz mnie tyrpniecie!

 

- Naziuszu! Słyszałam że znowu ganiacie się po targu! Jeszcze raz a zarobicie szlaban! – mamuśka gada jak XX wieczna gospodyni.

 

Słońce chyliło się już ku zachodowi śląc ku ziemi ostatnie tego dnia promienie.

 

Chłodne rześkie powietrze wpadało do pokoju Nazusa wypełniając je (Je, to znaczy co? Wpadające do wnętrza powietrze wypełniało samo siebie tym zapachem?)zapachem wypiekanych na kolejny dzień bochenków chleba,

 

Piękny, olbrzymi budynek górował nad miastem niczym orzeł nad swoją zdobyczą. – Orzeł który cos upoluje, zazwyczaj jeśli jest w stanie to udźwignąć, zabiera to do gniazda, ew. zjada na miejscu. A to z tej przyczyny, że albo karmi młode, albo najzwyczajniej nie chce żeby śniadanie zeżarł mu ktoś inny. Na pewno nie fruwa nad tym, dumnie wypinając pierś. Więc porównanie leży.

 

Złote kopuły zdobione misternymi płaskorzeźbami lśniły jeszcze odbijając na powierzchni (na powierzchni czego?) puszczę Dizian w delikatnych szarościach wieczoru. (A tu nie bardzo wiem o co biega)

 

Z pałacem za pomocą malowniczych (malowniczy to może być krajobraz) mostów podtrzymywanych jakby za pomocą magii łączyły się wieże. – To magiczne „jakby”. Skoro narrator nie wie, jak te mosty były podtrzymywane, to kto ma wiedzieć? Zresztą, nie lepiej napisać to prościej? Po prostu, że pałac był połączony ze stojącymi nieopodal wieżami ( jeszcze można by opisać co to były za wieże) za pomocą magicznie stworzonych mostów?

 

dążyła do pojednania magów i ludzi nie magicznych. – Nie magicznych, czy nie władających magią?

 

Dopracowanie tego to dobry pomysł. szwankuje prawie wszystko. Składnia, interpunkcja, opisy są tak dziwnie skonstruowane, że nie wiedomo o co w nich chodzi, mylisz zakresy znaczeniowe niektórych słów, czasami niepotrzebnie piszesz za wiele, w innych miejscach rażą niedopowiedzenia... Czeka Cię masa pracy, żeby ten tekst doprowadzić do stanu używalności...

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Mam nadzieję, że przytłaczająca większość usterek Twojego tekstu wynikła z pospiechu. Czy świat kończy się już pojutrze? Przejrzenie dzieła i skorygowanie przed jego pokazaniem jest zawsze wskazane...
Fasoletti posłużył Ci przykładami. Przemyśl, wyłap resztę, popraw. Całość nie jest taka zła, chociaż schematyczna jak diabli: krzywda, sieroctwo, zemsta i te pe...

W zasadzie zgadzam się z przedmówcami, nie mam nic więcej do dodania po wyczerpującej łapance i uwagach Fas'a oraz AdamaKB. Natomiast, na Twoim miejscu, Autorze, zastanowiłbym się, czy jest sens poprawiać ten tekst, czy tylko przejrzeć się popełnionym błędom i może spróbować napisać coś nowego, mając na myśli pomyłki, jakie popełniłeś i starając się ich nie powtórzyć. 

Pozdrawiam.  

Zanim przeczytam, zadam pytanie. Po co wstawiać na Fantastykę "ogólny zarys" historii, który jest dłuższy niz większość opowiadań? Możnaby napisać książkę. Poza tym, jeśli zaczynasz, lepiej spróbuj napisać coś krótkiego, a pomysłowego! To znacznie lepszy sposób, bo: 1. Szybciej "rozwiniesz skrzydła" 2. Nie każdy ma czas czystać aż tak długiego opowiadania.
Pozdrawiam!

Nowa Fantastyka