- Opowiadanie: MagRu21 - Wczoraj zaczyna się dzisiaj

Wczoraj zaczyna się dzisiaj

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Wczoraj zaczyna się dzisiaj

„Wczoraj zaczyna się dzisiaj"

Wtedy, gdy sen o mieście Breslau pojawił się w mojej głowie, nic nie wskazywałoby na dalszy rozwój wydarzeń. I splot nie przewidzianych wypadków, które się z nim łączyły. Ot, zwykły sen.

Dzień poprzedzający pamiętną noc był dla mnie wyczerpujący– właśnie przeprowadzałam się do nowego domu, tym razem sama. Bez Wojtka, faceta dość narcyzowatego, który przez blisko dwa lata miał zaszczyt nazywać się moim narzeczonym, aby w końcu uznać się za nie gotowego do założenia rodziny…

Przyjeżdżając na wieś, postawiłam sobie za cel powrót do równowagi ducha, jak ja to określałam.

Wreszcie udało mi się dotrwać nocy. Czułam zmęczenie nawet w najmniejszych kosteczkach swego młodego ciała. Wyczerpana padłam na wielkie staroświeckie łoże w pokoju gościnnym. Cóż, taki urok starego budownictwa, iż nic co jest częścią jego wyposażenia, nie zalicza się do kategorii „nowoczesne".

Pamiętam, jak zapadałam w sen, chłonąc jeszcze szczegóły otaczającego mnie świata. Gdy znowu uniosłam powieki, nie znajdowałam się w– jak kazałby porządek rzeczy– Barci, ale na ulicy Breslau.

Coś mówiło mi, że to prawda, ale sądziłam raczej, iż zaczynam fiksować. Breslau? Przecież Wrocław, tłumaczyłam sobie w myślach, nie mógłby aż tak cofnąć się w rozwoju! A jednak…

Kto zadałby bowiem sobie tyle trudu, żeby w znaczący sposób odmienić urokliwe uliczki starego poczciwego miasta i nadać mu dziwny wygląd? Wrocław bez świateł? Kocie łby zamiast asfaltu? Mimo strachu, który stał się moim udziałem, czułam, że mam swój udział w tym swoistym przedstawieniu. W nim i w nocy, którą rozjaśniały nikłe płomyki ulicznych latarni. Nogi niosły mnie same. Dokąd? Tego jeszcze nie wiedziałam.

Mijałam sklepy, ludzi włóczących się tu i tam oraz stadka wałęsających się kundli. Jakby Breslau stanowiło dla mnie chleb powszedni… Ono i ten dom, przed którym stanęłam podczas mojej niecodziennej wędrówki. Ale to nie był ten sam dom, w którym zamieszkałam niedawno. A może i owszem?

Do „teraz" nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie…. W każdym razie, podczas pierwszego snu o Breslau, nie dotarłam dalej niż do progu tajemniczego domu. Coś wybudziło mnie ze snu. Tym czymś okazały się krople ulewnego deszczu, chłoszczące bez litości okno w mojej sypialni. Myślałam, że śniłam jakiś koszmar; mój wzrok padł na czarny kłębek w nogach łoża. W dodatku kłębuszek wstał i zmrużył swe lśniące ślepia.

-Miau!- „powiedział" do mnie.

„Przecież ja nie pamiętam, abym miała tu dodatkowego lokatora!"– zdziwiłam się jeszcze bardziej.

No ale cóż, skoro zwierzak był najwyraźniej głodny, bo miauknął jeszcze raz, zeskoczył z kołdry i pomaszerował w stronę dawnej kuchni… Niewiele myśląc, poszłam za nim. Nalałam mu mleka do miseczki, a na talerzyku obok położyłam kilka plastrów szynki. Czy będzie mu smakować to, co dla niego przygotowałam?

Kot– przybłęda pochłaniał swój przydział w rekordowym tempie. Nie byłam ciekawa, dlaczego wybrał akurat mnie na swą panią, bo nie mogłabym go stąd wyrzucić. Mam zdecydowanie za miękkie serce, które wciąż bije pomimo zdrady podłego Wojciecha P.!

-Ludzie potrafią żyć bez sumienia. Porzucają swoich braci mniejszych bez skrupułów, byle komu…– powiedziałam głośno i oznajmiłam zwierzęciu– zostaniesz u mnie. Na pewno się dogadamy.

Kot skończył naprędce przygotowany posiłek i zadowolony łasił się do moich nóg. Pogłaskałam go czule po aksamitnym łebku. Zamruczał w odpowiedzi.

 

Prze cały następny tydzień Czarny– bo takie imię nadałam przybyszowi– nie odstępował mnie ani na krok. Sprawa dziwnego snu zeszła na dalszy plan, bo jeszcze tyle rzeczy pozostało do zrobienia! Rozpakowanie reszty pudeł, które przywiozłam ze sobą, generalne porządki, obowiązkowa wizyta w sklepie zoologicznym i u miejscowego weterynarza…

W końcu jakoś się z tym uporałam i mogłam pomyśleć o nowej pracy. Zaczynałam już nazajutrz, więc trzeba był znaleźć odpowiedzialną osobę, która otoczyłaby opieką mego pupila, podczas gdy ja będę zajęta. Z tą myślą zapukałam do drzwi najbliższych sąsiadów. Otworzyła mi kobieta w średnim wieku.

-Wejdź, nie stój na tym zimnie– zachęcała.

Skorzystałam z zaproszenia, uznając je za początek nowej znajomości.

-Wprowadziłaś się niedawno?– zagaiła sąsiadka.

Przytaknęłam, czując się odrobinę głupio, bo przecież zamierzałam poprosić ją o przysługę! Nigdy nie lubiłam zależności przysługa za przysługę. Do czasu, gdy poznałam drania, a on wykorzystał moją naiwność, wodząc mnie za nos jak jakąś głupią gęś!

-To co cię tu sprowadza?– sąsiadka nie sprecyzowała pytania.

-Do ciebie czy do Barci?– uściśliłam.

-I to, i to– odparła Elwira.– Tutaj przyjeżdża mało kto, chyba, że musi….

-Dlaczego?– zdziwiłam się.– To piękna okolica!

Jednak Elwira wzruszyła ramionami, co przyjęłam za objaw znudzenia życiem na prowincji.

-Mój przyjazd– podjęłam przerwany wątek– był raczej nieoczekiwany, więc… potrzebuję twej pomocy.

Wyjaśniłam Elwirze, co miałam na myśli. Jednakże uznałam, że lepiej nie wspominać, iż wciąż czuję się obco w Barci. Zresztą, ona wcale tego nie oczekiwała, a moją prośbę potraktowała serio.

-Chętnie pomogę– zaofiarowała się.– O jakąkolwiek pracę tu przecież trudno!

 

O pracy w sklepie miałam względnie dobre pojęcie– przez kilka lat byłam kasjerką w miejskim supermarkecie, a nie wiedziałam, czy to wystarczy… Przecież wiejski „spożywczak" to nie to samo!

Ale nie było źle– szef osobiście przedstawił mnie dwóm współpracowniczkom. Młodsza pewnie jest na stażu, pomyślałam i jak się później okazało, miałam rację.

Starszej przyda się pomoc, bo zapewne z racji jej wieku, ze sprawnością u niej krucho…. Roboty znalazło się dość sporo.

-Nareszcie nie będę harować jak wół– rzuciła do mnie, niby przypadkiem, gdy Młoda i szef gdzieś zniknęli.

-Przecież mamy do pomocy stażystkę, więc chyba nie jest tak źle?– uśmiechnęłam się do niej porozumiewawczo.

Myślałam, że Babcia po prostu przesadza, ale gdzie tam! Z jej spojrzenia dało się wyczytać to, co nie zostało powiedziane głośno. Sama też wyczułam, że coś wisi w powietrzu.

Gdy wróciłam z pracy do domu, zastałam Elwirę siedzącą na ganku, z Czarnym u boku. Widząc mnie, uśmiechnęła się wesoło i powiedziała:

-Twój przyjaciel chyba mnie polubił.

-To wspaniale– naprawdę się ucieszyłam.

 

W nocy długo nie mogłam zasnąć, natomiast Czarny bezceremonialnie zwinął się w kłębek i zasnął tuż przy moim policzku. Wreszcie zapadłam w sen, a on przyniósł mi ponownie widok Breslau. I tajemniczego domu. Tym razem weszłam po schodach i nacisnęłam klamkę.

Wokół panowała nienaturalna cisza, wyraźnie wyczuwałam, że wchodzę tam na własne życzenie! Nigdy „tu" nie byłam, ale w jakiś dziwny sposób poznawałam otoczenie.

Przedwojenne czasy w Breslau… Słowa zabrzmiały wyraźnie w mojej głowie, jakby ktoś wypowiedział je głośno.

W domu panował mrok i zimno. Zdradziecki chłód wdzierał się podstępnie do mojej duszy. Postąpiłam kilka kroków naprzód i potknęłam się o coś tak skutecznie, że wpadłam na stolik, który załamał się pod moim ciężarem.

-Kto, u ciężkiej cholery tu legnął?– zmełłam przekleństwo w ustach.

Dopiero w chwilę potem dotarło do mnie, że leżący jak leżał, tak leży. Szturnęłam go nogą, ale nie zareagował. Nagle jakiś dźwięk w głębi domu oderwał mnie od ponurych rozmyślań. Jakby szuranie, niby ciche, lecz słyszalne ludzkim uchem.

Co to może być, do jasnej anielki?

Trup i morderca w jednym miejscu. Tyle wychwyciłam podczas snu. Nie więcej i nie mniej.

Obudziłam się z krzykiem. Czarnego nie było. Dziwne…. Przecież nigdy i nigdzie nie ruszał się beze mnie! Może teraz zrobił wyjątek? Powszechnie wiadomo, że koty chadzają własnymi drogami.

Mimo tej prawdy, wstałam z łóżka i zaczęłam go nawoływać, ale wołanie nie przyniosło efektu. Odszedł równie niespodziewanie, jak się pojawił.

Coś pacnęło o szybę okienną w kuchni. Poszłam sprawdzić. Deszcz. Niesamowite– tak, jak wtedy….

 

W pracy byłam trochę niewyspana, ale nie rzucało się to w oczy tak, jak co innego… Młoda nie przyszła do roboty. Szef dzwonił do niej na komórkę, ale za każdym razem odzywała się poczta głosowa. Zaczęliśmy poważnie niepokoić się o nią, gdy minęło południe, a ona nie dawała znaku życia.

-Może zawiadomimy policję?– podsunęłam reszcie.– W końcu….

-Może mamy do czynienia z sytuacją w stylu "Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie"?– zauważyła Babcia.

Szef posłał jej wrogie spojrzenie, a ja znowu pomyślałam, że dzieje się tu coś dziwnego. Coś, czego ani trochę nie rozumiem.

Nareszcie wzięłam sprawy w swoje ręce. Zaproponowałam, iż mogę sprawdzić po pracy, co z Młodą. Wystarczy jedynie jej adres. Wytrzeszczyłam oczy, gdy usłyszałam "Wrocław".

-To dla ciebie nie po drodze– powiedziała Babcia.

-Nie szkodzi– wzruszyłam ramionami.– Do Breslau zaledwie dwadzieścia kilometrów….

Urwałam, napotkawszy spojrzenie Babci. Po chwili zrozumiałam, że wyraziłam się zbyt spontanicznie, ale nie znajdowałam tego przyczyny…. Zmieszana krępującą ciszą, powtórzyłam zapewnienie o chęci zbadania, co stało się z Młodą. Wtedy Babcia podała mi adres stażystki oraz wskazówki, jak tam trafić.

 

Serce kołatało mi jakoś dfziwnie mocno, gdy dojeźdźałam do Wrocławia. Nie wiedziałam, dlaczego albo nie chciałam wiedzieć. Trudno powiedzieć. W każdym razie okolica wydawała mi się znajoma, chociaż widziałam ją po raz pierwszy w życiu.

Aby zagłuszyć ostrzegawczy dzwonek w mojej głowie, spytałam przypadkowego przechodnia o taką a taką ulicę. Ruszyłam we wskazanym przez niego kierunku.

Nagle usłyszałam głośny krzyk, dochodzący z końca mijanego zaułka. Odruchowo ścisnęłam w dłoni puszkę z gazem łzawiącym, którą zawsze nosiłam przy sobie jako ochronę przed złodziejem czy innym bandytą. Gdy dotarłam biegiem do końca zaułka, stanęłam, jakby poraził mnie prąd.

Ten dom! Ja już go widziałam… w moim śnie, pomyślałam przerażona.

Przed budynkiem zebrała się już spora grupka gapiów, ktoś wbiegł do środka i wrzeszczał, jakby kota ciągnąć za ogon. Ktoś wezwał policję.

Widziałam, jak wynoszą ciało. MARTWE ciało w plastikowym czarnym worku na zwłoki… Patrzyłam na to, oniemiała, ze swego bezpiecznego miejsca wśród gapiów. Moją uwagę przykuło coś jeszcze, coś, czego nikt nie zauważył– przy schodach siedział MÓJ Czarny i spoglądał prosto na mnie, nie przejmując się ludźmi przechodzącymi obok niego jak by nie istniał. Myślałam, że wzrok płata mi figla, więc odruchowo spojrzałam na tabliczkę z nazwą ulicy i numerem domu. To z pewnością niemożliwe, ale chyba trafiłam na miejsce, które widziałam w moich snach. Tych o Breslau. Adres się zgadzał i dom również….

Spojrzałam jeszcze raz, ale kot zdążył gdzieś zniknąć, a gapie powoli opuszczali swoje posterunki obserwacyjne. Dom…..

Czułam się dziwnie, ale zdołałam wrócić do swojego wysłużonego fiata. Zadzwoniłam na komórkę szefa, aby powiadomić go o nieszczęściu, które spotkało jego ulubienicę, lecz w słuchawce usłyszałam: "abonent czasowo niedostępny, spróbuj zadzwonić później". Dlaczego Chmielnicki wyłączył telefon? Przecież chciał, żebym go informowała na bieżąco!

Czyżby miał coś na sumieniu? Podeszłam do jednego z policjantów i przedstawiłam się mu.

-Ona… Wiem, że zmarła….– dukałam nieskładnie, ale nikt nie zamierzał mnie poganiać.

-Może podwiozę panią na komisariat?– zaproponował uczynny policjant.

-Byłabym wdzięczna– odparłam, posyłając mu smutny uśmiech.– Może moje zeznania… będą przydatne?

Na komisariacie panował prawdziwy tygiel. Policjant, który mnie tam przywiózł, zaprowadził mnie prosto do inspektora.

-Pani znała denatkę, którą dziś przywieźliśmy dziś do kostnicy– wytłumaczył mu.

-Tak?– inspektor nie sprawiał wrażenia zadowolonego.– Proszę usiąść, a wam, Kalita, dziękuję.

Spojrzał na mnie podejrzliwie nim zadał pierwsze pytanie:

-Co pani robiła na miejscu zdarzenia?

-Młoda nie stawiła się dziś do pracy, więc….– opowiedziałam mu całą historię, pomijając wątek Breslau, domu i dziwnego kota.

Gdybym wyznała wszystko, co mnie spotkało od czasu przeprowadzki, wyszłabym na osobę niezrównoważoną psychicznie! A tak, przynajmniej mogłam zachować resztki godności.

-Poproszę o numer telefonu do pani pracodawcy– powiedział inspektor, bębniąc palcami po blacie wysłużonego biurka.– Muszę zadać mu parę pytań…

Podał mi notes i obgryziony ołówek. Zapisałam na kartce szereg dziewięciu cyfr, składających się na numer komórki Chmielnickiego. Podałam kartkę inspektorowi. Popatrzył na nią, potem na mnie i powiedział:

-Czy to jest jakiś żart? Jeśli tak, to bardzo niesmaczny!

-Nie rozumiem– wpadłam na pewien pomysł.– Może podać rysopis mojego szefa? Jego imię i nazwisko?

-Skoro się pani upiera….– inspektor spojrzał na mnie z niejakim zdziwieniem, ale i z uznaniem w swoich szarych oczach.

Widocznie zaciekawiło go moje opanowanie. Wystukał jakiś numer na telefonie, mówił coś ściszonym głosem w słuchawkę, po czym zakończył rozmowę.

Po chwili do jego gabinetu wkroczył posterunkowy Kalita. Inspektor Wojewódzki powiedział mu, o co chodzi. To z kolei utwierdziło mnie w przekonaniu, że jednak przejęli się moją historią albo…. Uznali mnie za wariatkę. Grunt, że wysłuchali, co miałam do powiedzenia!

-Tak?– policjant patrzył i na mnie, i na Wojewódzkiego.

-Znasz sprawę Chmielnickiego?– inspektor odpowiedział podwładnemu pytaniem.

-Chmielnicki….– powtórzyłam jak w transie.– Mój pracodawca tak się nazywa!

-Proszę zachować spokój– pouczył mnie inspektor i ponownie skupił uwagę na podwładnym.– No, więc jak?

-Paskudny przypadek….– westchnął funkcjonariusz.– Pamiętam go. Powinien gryźć piach za to, co zrobił!

-I gryzie?– zapytałam, bardziej ze strachu niż z ciekawości.

-To się okaże– Wojewódzki zbił mnie z pantałyku.– Posterunkowy Kalita zawiezie panią do Barci, na miejscu zasięgnie języka o Chmielnickim.

-Ale co on zrobił?!- dopytywałam obydwóch mężczyzn, z których żaden nie chciał mi nic powiedzieć.

-Najpierw trzeba potwierdzić, że…– Kalita wyraźnie się zawahał.

Urwał i spojrzał na mnie bezradnie, a potem dopiero na inspektora.

-Czas ucieka– upomniał nas Wojewódzki.

Było jasne, że nie chce mnie niepotrzebnie niepokoić.

W drogę do Barci wybraliśmy się moim fiatem. Kalita twierdził, że dla niepoznaki. Było jednak w nim coś takiego, iż mu nie uwierzyłam tak do końca, ostatecznie. Nie umiałam jasno sprecyzować przyczyn swego lęku. Mimo tego pojechaliśmy. Droga, która zwykle mijała mi szybko, teraz wlokła się niemiłosiernie.

-Długo mieszka pani w Barci?– zagaił Kalita, nie odwracając głowy.

-A co to ma do rzeczy?

-Mogła pani narobić sobie wrogów, nawet w krótkim czasie….– zasugerował cicho, jakby sam w to nie wierzył.– Kto mógłby skorzystać na skierowaniu podejrzeń o morderstwo… na ciebie?

-Nie wiem– wymruczałam pod nosem, wtulając się w fotel.

Ogarnęła mnie dobrze znajoma senność– wiedziałam, o czym będę śnić za chwilę. To dziwne, ale WIEDZIAŁAM, co zobaczę w moim śnie– Breslau. Dalszy ciąg dziwnej historii…. Nie rozumiem, dlaczego akurat ja je widuję. Czyżbym musiała odegrać jakąś rolę teraz– albo, co gorsza– wtedy? WTEDY?

O czym ja dumam? Czy nie zaczynam wariować? Westchnęłam przez sen.

Znowu Tam byłam– w Breslau, rzecz jasna.W "moim" domu. Widziałam martwe ciało na podłodze. O kurczę!

Wdepnęłam w kałużę krwi, lecz nie zauważyłam przy niej narzędzia zbrodni. Morderca musiał…. Nie wiem, co musiał albo mógł zrobić, bo nie potrafię czytać w cudzych myślach!

To dziwne szuranie…. Poczułam, jak lodowata ręka strachu zaciska się na moim gardle, gdy szuranie nasilało się w miarę, jak zbliżałam się do kuchni.

Nacisnęłam klamkę i pchnęłam drzwi z całej siły.

-Boże!- ktoś krzyknął i to pewnie byłam ja.

Ale nie. Głos należał do mężczyzny. Czyżbym….?

To tylko sen, powtarzałam sobie. Musiałam to powtarzać jak mantrę, bo widok, który ujrzałam w kuchni….

Zdecydowanie nie nastrajał optymistycznie. Za kuchennym stołem dostrzegłam rąbek błękitnej sukienki. I krew. Zrobiło się mi słabo. Miałam ochotę zwymiotować, ale się powstrzymałam.

-Boże, wybacz mi– usłyszałam męski głos.– Karol, ja nie chciałem! Nie chciałem!

Weszłam do kuchni. Wtedy poczułam, że ktoś czepia się mojego rękawa. Poprawka, JEGO rękawa. Byłam niemal pewna, że w śnie o Breslau, przeżywam życie jakiegoś mężczyzny. Dlaczego?

Czy rzeczywiście istniał powód, dla którego to się rozgrywało? Krzyknęłam, gdy ktoś przesunął mi po żebrach czymś ostrym. Błysnęło ostrze noża. Wszystko zgasło, lecz nim to nastąpiło, ujrzałam twarz mordercy, twarz dobrze mi znaną, niemal identyczną jak ta, którą widywałam na co dzień….

-Do licha, obudź się!- usłyszałam głos tuż przy moim uchu.

-Co… Co?– tylko tyle byłam w stanie odpowiedzieć Kalicie, bo to on mnie budził.

-Cholera!- zaklął Kalita, manewrując kierownicą.

Nie byłam w stanie unieść powiek, mimo, że bardzo się starałam to uczynić. Jednocześnie czułam się taka lekka! Jakbym nic nie ważyła. Ten stan, kazał mi się zastanowić, dlaczego tak to odczuwam.

"Widziałam" Kalitę, który szarpał się z pasem bezpieczeństwa, siebie– leżącą bez życia w objęciach fotela. I czerwony kwiat krwi na własnej kurtce.

-Nie chcę na to patrzeć!, wykrzyknęłam, lecz w tym samym momencie dostrzegłam (raczej– wyczułam) obecność kogoś, kogo bardzo dobrze udawałam w moich snach o Breslau.

-Nic nie mogłaś poradzić na to, co się zdarzyło– potok "jego" myśli niemal mnie zalał.

-Karol, prawda?– posłałam ku niemu własne pytanie.

Uśmiechnął się. Czy zamordowani powinni wyglądać na szczęśliwych?

-Dlaczego wybrałeś akurat mnie?– musiałam go o to zapytać.

Zanim odpowiedział, miałam już gotowe następne pytania, ale ich nie zadałam: co stało się z mordercą?, skąd wziął się Czarny, a co z Młodą i Chmielnickim?

W gruncie rzeczy, na niczym już mi nie zależało. Karol wyciągnął do mnie rękę:

-Jeśli chcesz, możesz pójść ze mną, bo uczyniłaś to, co do ciebie należało. Wiedz jednak, iż jeżeli to uczynisz, umrzesz, nie będziesz miała możliwości pożegnać się z bliskimi…. Rozumiesz?

-Czy to nieodwracalne, że zostanę "tu i teraz"?– zasmuciłam się.

Karol skinął głową. Wydawał mi się taki nieznośny, chociaż może użyłam niewłaściwego określenia co do niego…. W tamtej chwili moją uwagę zaprzątał jedynie on– gdybym żyła kilkadziesiąt lat wcześniej niż wskazywała moja metryka, z pewnością straciłabym głowę dla niego. Ale czy rzeczywiście wszystko ułożyłoby się tak, jak bym tego pragnęła?

-Więc jak?– Karol wciąż czekał na odpowiedź.

-Nie mogę tu zostać– odparłam.– Przynajmniej jeszcze nie teraz…

Obudziłam się w szpitalu. Przy moim łóżku czuwał Kalita. Próbował w każdym razie, bo się zmęczył i zasnął. Musiało więc upłynąć trochę czasu nim się tam znalazłam.

-Panie posterunkowy?– czułam coś szorstkiego na skórze w okolicy żeber.

-Opatrunek. Cóż innego by to mogło być?

-Nie śpisz– Kalita przetarł dłonią zmęczone oczy.

-Co się stało? Dlaczego tu jestem?– zapytałam zdziwiona.

-Niemal odwaliłem kitę, gdy wykrwawiałaś się w twoim wozie– Kalita próbował zachować pozory spokoju.– Niewiele brakowało, abyś….

-A Chmielnicki?– przerwałam tę jego nieskładną wypowiedź.– Wiem o nim tylko tyle, że był moim pracodawcą…

-Zniknął i nie wiadomo, gdzie się zaszył. Cała krajowa policja go szuka. Aha…. Kim jest Karol?– Kalita nie chciał mi powiedzieć więcej niż to było konieczne, więc postanowiłam, że odwdzięczę się mu tym samym.

Dopiero znacznie później, po opuszczeniu przeze mnie szpitala, pojechałam do Wrocławia. Do mojego Breslau. Przejrzałam archiwa z początkowych lat ubiegłego wieku.

Oniemiałam, natrafiwszy na obszerny artykuł sprzed wielu lat. Dołączono do niego dwie fotografie: jedno przedstawiające dom, drugie– grupkę ludzi. Kobietę w błękitnej sukience, Karola i ich mordercę. Twarz Chmielnickiego, mojego szefa, uśmiechała się do mnie bezczelnie ze starego zdjęcia. Ale to nie mógł być on! Postać na zdjęciu wydaje się być… nieco starsza od oryginału!

Zmusiłam się, aby doczytać artykuł do końca. Karol i Wiktorya Zapolscy, zamożne małżeństwo, kupili dom w Breslau na początku roku 1905– go od niejakiego… Chmielnickiego Bożydara, zubożałego arystokraty. Połączyła ich wzajemna przyjaźń, ale niebawem coś się w niej zaczęło psuć. Najwidoczniej, co zostało stwierdzone podczas szczegółowych przesłuchań podejrzanego, Chmielnickiego opanowała zwykła pazerność i chciwość. Miał nadzieję, iż wzbogaci się dzięki Zapolskim, podobno nawet zapożyczał się u nich…. W końcu kategorycznie zażądali zwrotu pożyczonej sumy, a Chmielnicki nie miał z czego oddać, bo wszystko już wydał. Wówczas wpadł na genialny pomysł: jeśli wykaże dobrą wolę, on, Bożydar, może uda się mu odroczyć spłatę w czasie albo chociaż rozłożyć ją na raty. Wystarczy porozmawiać z Zapolskimi, wyjaśnić, być konkretnym….

Plany wzięły w łeb, ponieważ nie zastał Karola Zapolskiego w domu, a jedynie jego żonę oraz kuzyna Zapolskiego– również tego imienia. Panowie niezbyt przepadali za sobą, więc prędko wybuchła kłótnia między nimi dwoma. W pewnym momencie kuzyn Karol rzucił się na natręta z rękoma i furią w oczach, a ten odepchnął go tak nieszczęśliwie, że Karol uderzył głową o ostry rant dębowego biurka i już nie wstał.

Jakie to smutne, pomyślałam, ale wciąż nie znałam wielu odpowiedzi na swoje pytania. Wróciłam na nowo do lektury, bo chciałam poznać prawdę. Uznałam, iż Breslau śniło mi się nie bez przyczyny.

Chmielnicki– widząc trupa i mając świadka morderstwa– machinalnie sięgnął po rewolwer ukryty w kieszeni i strzelił, kobieta padła martwa. Nie mogąc cofnąć kolei zdarzeń, Chmielnicki wypróbował ostrość noża na Karolu, gdy ten przyłapał go przy martwym ciele żony.

Potem Bożydar stanął przed sądem i otrzymał karę śmierci. W przededniu jej wykonania, popełnił samobójstwo. Zostawił po sobie żonę oraz dwóch małych synków.

Na tym kończył się artykuł, jednak domyślałam się, jakim cudem mój szef oraz Bożydar wyglądali podobnie. Zapewne łączyły ich więzy krwi! Czułam, że prawnukowi Bożydara brakowało piątej klepki– dziedzictwo po pradziadku….

-Wiedziałem, że tu będziesz– nawet nie słyszałam nadejścia Kality.– Mam smutne wieści. Nie powinienem tobie o tym mówić, lecz…

-Nie mów, skoro to tajemnica służbowa– wzruszyłam ramionami.

-Chcesz chyba dowiedzieć się, co nawyczyniał Chmielnicki?– Kalita był wyraźnie zawiedziony.

-Proszę mówić– tym razem westchnęłam zniecierpliwiona.

-Popełnił samobójstwo– Kalita postanowił zacząć od końca.– Znaleźli przy nim zdechłego kota….

-Czarnej barwy?– miałam przeczucie, a gdy policjant potwierdził moje obawy skinieniem głowy, niemal rozpłakałam się z żalu nad stratą wiernego przyjaciela.– Młoda i wiele innych kobiet w jej wieku padło ofiarą mizogina– mordercy.

-I nikt nie miał żadnych podejrzeń względem Chmielnickiego?– spytałam z niedowierzaniem.

-Maskował się chociaż nie ustrzegł się drobnych potknięć, ale to było za mało, żeby go aresztować– wyjaśnił mi posterunkowy Kalita.

Cierpliwie i łagodnie, jakby miał do czynienia z mało rozgarniętym dzieckiem. Nie mogłam mu z tego powodu opowiedzieć ani o Breslau, ani o Karolu Zapolskim i wszystkich snach na ten temat. Co prawda, nadal nie rozumiałam, dlaczego Karol wybrał akurat mnie i zapewne nigdy się nie dowiem.

Po opuszczeniu archiwum, gdy rozglądałam się po ulicy w nadziei, iż spławię Kalitę, znowu zauważyłam Czarnego. Tym razem nie czekał, aż raczę podążyć za nim. Nie czułam strachu wobec zwierzęcia, które wyraźnie miało swój cel w pojawianiu się tam, gdzie akurat przebywam. W końcu żyliśmy w dobrej komitywie….

 

Teren starego cmentarza działał na mnie jak magnes, choć nie umiałabym powiedzieć, dlaczego… Czarny kluczył pomiędzy wiekowymi nagrobkami, a ja szłam za nim. Nagle zasłonił mi go jakiś okazały grobowiec. Mimochodem przeczytałam napis na tabliczce, wiszącej nad wejściem– Zapolscy.

Czułam się dziwnie– jak bym znalazła coś, co utraciłam dawno temu…. W nadziei, że nikt mnie nie przyłapie na zakłócaniu spokoju zmarłym, pociągnęłam za dwa mosiężne kółka u drzwi grobowca. O dziwo, wierzeje ustąpiły niemal od razu. Nie odczuwałam wtedy niemal żadnego strachu ani obaw, że się zatrzasną i odetną mi drogę wyjścia.

Wnętrze grobowca koiło moje nerwy w cudowny sposób, zupełnie nieadekwatnie do sytuacji. Coś otarło się delikatnie o moje nogi. Miałam ochotę krzyczeć z ulgi, że tym "czymś" okazał się Czarny, martwy kot, który "tu i teraz" wyglądał całkiem– całkiem. Pogłaskałam go po aksamitnym grzbiecie– aż zamruczał z zadowolenie. Po chwili "podprowadził" mnie do jednej z krypt. Krypty z imieniem i nazwiskiem, które tak dobrze znałam. I z miniaturową fotografią w owalu. Teraz już WIEDZIAŁAM. Wiktorya Zapolska mogłaby być mną, a ja nią– wyglądałyśmy niemal identycznie, jeśli wierzyć portretowi.

Mogłam być tobą– słowa pojawiły się w mojej głowie, bez zapowiedzi.– Być dla niego. I możesz być…. zadowolona, że to nigdy się nie ziści!

Nie rozumiałam niczego, w tym, co mnie spotkało, nie było miejsca na logikę. Dlaczego? Dlaczego? Powiew ciepłego powietrza ledwie musnął mój policzek. Drzwi pozostawały zamknięte, ale się nie bałam, bo skrzywdzić żywą istotę może skrzywdzić tylko żywy człowiek– nie martwy!

Kontury postaci mężczyzny o dostojnej postawie zamajaczyły w mroku krypty. Mówił do mnie, nie otwierając ust.

– Musiałem zobaczyć ciebie po raz ostatni, wyjaśnić….

– Zobaczyć przed czym? Co wyjaśnić?

– Jesteś podobna do swojej praprababci Wiktoryi….

Po chwili zamilkł, aby uśmiechnąć się i pogłaskać mnie po głowie. Potem "rzekł" cicho:

– Nie wiń nikogo za milczenie. Twoi rodzice chcieli ci zaoszczędzić bólu, ciągnącego się za nami klątwą. Trudno pojąć komuś żywemu, jak bardzo chciałem być dla kolejnych pokoleń naszej familii….. Zmiana nazwiska przez naszą rodzinę bardzo mnie bolała, lecz rozumiałem, dlaczego tak się stało.

– Wybaczyłeś nawet Chmielnickiemu, ale nie miałeś komu o tym powiedzieć, bo już nie żyłeś– było mi głupio, że podkochiwałam się we własnym prapradziadku.

– Nikt mnie nie dostrzegał, nie słyszał, aż dopiero ty….– Karol Zapolski zaczął niknąć w oczach.

– Zazwyczaj bardziej rozumiemy minione lata, gdy doświadczamy ich w jakiś sposób na własnej skórze…..

– Do zobaczenia w przyszłym życiu, wnuczko– z tymi słowy zniknął na zawsze.

Nie powiedziałem Kalicie ani słowa o tym, co zdarzyło się w starym grobowcu. Uznałam, iż o pewnych sprawach po prostu się nie mówi, bo są zbyt bolesne… Ani o Breslau. Obawiałam się, że trudno by było ogarnąć to wszystko, a ja bardzo potrzebowałam wtedy zrozumienia.

Ale wiedziałam jedno: przestanę uciekać z miejsca na miejsce. Zostanę tam, gdzie jestem, sen o Breslau będę pielęgnować jak bezcenne wspomnienie. A Kalita?

Cóż, jem z nim dzisiaj kolację w domowym zaciszu….

Koniec

Komentarze

nie gotowego
No, no, no. Razem!
Jakby Breslau stanowiło dla mnie chleb powszedni... Ono i ten dom, przed którym stanęłam podczas mojej niecodziennej wędrówki. Ale to nie był ten sam dom, w którym zamieszkałam niedawno. A może i owszem?
Dom był dla niej chlebem powszednim (w kontekście domu źle to brzmi, swoja drogą), a jednak nie jest pewna, czy to ten, w którym zamieszkała, czy nie? Poza tym, podkreślenie tajemniczości wędrówki, jako niecodziennej jest zbędne. Trochę na siłe, przecież Czytelnik o tym wie, że jest niecodzienna. 
„Przecież ja nie pamiętam, abym miała tu dodatkowego lokatora!"- zdziwiłam się jeszcze bardziej.
Kilka zdań wcześniej zapisujesz myśli w sposób odmienny. Zapisów myśli jest sporo, można używać różnych, grunt, to być konsekwentnym. Jak wybraliśmy jeden, używamy go do końca tekstu. W przeciwnym razie jest to błąd. 
W pracy byłam trochę niewyspana, ale nie rzucało się to w oczy tak, jak co innego... Młoda nie przyszła do roboty. Szef dzwonił do niej na komórkę, ale za każdym razem odzywała się poczta głosowa. Zaczęliśmy poważnie niepokoić się o nią, gdy minęło południe, a ona nie dawała znaku życia.
 Przestaję powoli rozumieć tekst. Cofnęła się w czasie, tak? Skąd komórki? No , chyba, że zostanie mi to zaraz wyjaśnione. 
 stanęłam, jakby poraził mnie prąd.
Autorko, jeśli kogoś porazi prąd to robi wszystko, ale nie stoi jak wryty, jak to zobrazowałaś.  
-Czy to jest jakiś żart? Jeśli tak, to bardzo niesmaczny!
-Nie rozumiem- wpadłam na pewien pomysł.- Może podać rysopis mojego szefa? Jego imię i nazwisko?
-Skoro się pani upiera....- inspektor spojrzał na mnie z niejakim zdziwieniem, ale i z uznaniem w swoich szarych oczach.
Widocznie zaciekawiło go moje opanowanie.  
Drze się na niego i robi wyrzuty, a Ty nazywasz to opanowaniem? 
 -Nie chcę na to patrzeć!, wykrzyknęłam, lecz w tym samym momencie dostrzegłam (raczej- wyczułam) obecność kogoś, kogo bardzo dobrze udawałam w moich snach o Breslau.
Co to za zapis? 
 Karol i Wiktorya Zapolscy, zamożne małżeństwo, kupili dom w Breslau na początku roku 1905- go od niejakiego... Chmielnickiego Bożydara, zubożałego arystokraty. Połączyła ich wzajemna przyjaźń, ale niebawem coś się w niej zaczęło psuć.
Zgubiłaś podmiot i nie wiadomo, czy to małżeństwo połączyła wzajemna przyjaźć ( mmmm?!), czy arystokratę i małżeństwo. 
Zdarza się sporo błędów interpunkcyjnych, strasznie sztywne dialogi, brzmią bardzo nienaturalnie. Każdy wybrzmiewa u Ciebie tak samo- sąsiadka, policjant, duchy przeszłości. W pewnym momencie pogubiłem się, czy to sen, czy to jawa, nie wiem już o jakiego Chmielnickiego chodziło, nie wiem który mordował Kalitę. Powiem szczerze, z pewnością, gdybym przeczytał ten tekst po raz drugi, być może coś by mi się wyjaśniło, ale mi się nie chce. Ledwo dobrnąłem do końca, kompletnie z obowiązku, że jak się coś zaczęło, to już się skończy. Poza tym to mega naiwne i potwornie dziecinne- przodek wygląda, tak jak potomek i na tej zasadzie kojarzymy ich pokrewieństwo. Kreskówkowy chwyt. 
Jeśli miałbym coś doradzić Tobie, Autorko, to spisz sobie plan wydarzeń kolejnego tekstu, popracuj nad przejściami do kolejnych punktów. Niech mają związek przyczynowy, niech nie dzięją się nagle, bez powodu, jeśli wysyłasz w przyszłość, albo tworzysz retrospekcje, daj to odczuć. Ja się w pewnym momencie pogubiłem, a przy monotonnej narracji, mało jasnej historii i nieciekawych bohaterach, nie miałem już siły się odnaleźć.  

Pomysł był. Niestety całość razi sztucznością (dialogi...) i panuje w niej totalny chaos. Sprawa przedwojennego Breslau potraktowana strasznie po łebkach, aż się prosi żeby coś fajnego o tym napisać. Podobnie jak 6orson6 w pewnym momencie pogubiłam się w bohaterach, czasach i dialogach. Nie z powodu skomplikowanej, wielopiętrowej intrygi, ale z powodu nieumiejętności ich atrakcyjnego przedstawienia. I co gorsza nie czułam potrzeby, żeby te wątki rozplątywać, bo tekst jest strasznie monotonny i nudny. Ale, jak wspomniałam na początku - pomysł był. Opowiadanie jest do przemyślenia i poprawienia - może z tego wyjść coś fajnego.

Nowa Fantastyka