- Opowiadanie: Aineko - Psychopolis VIII

Psychopolis VIII

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Psychopolis VIII

Nolan pędził ulicą na łyżworolkach na koniec Dolnego Miasta, gdzie kilka lat temu rozpoczęto budowę kolejnych lokali mieszkalnych, jednak porzucono ją, gdyż okazało się, że nie jest tam bezpiecznie.

Mimo, że wydrążone w skale pomieszczenia groziły zawaleniem, znalazło się jednak sporo dzikich lokatorów, którzy chętnie je zasiedlili, byle tylko zejść z oczu reszcie społeczeństwa. Była to głównie młodzież przed dwudziestym pierwszym rokiem życia. Ludzie ci, z takich, czy innych powodów nie chcieli, lub nie mogli mieszkać z rodzinami. Nie spieszyło im się także do założonej przez Doktora ochronki dla sierot i dzieci z domów „nieprawomyślnych”, stanowiącej w gruncie rzeczy jedną wielką pralnię mózgów.

Nie pracowali oczywiście na rzecz Wybrańców. To by wymagało ujawnienia się, przebywania w miejscach publicznych i skończyłoby się zapewne odstawieniem do domu, względnie do ochronki, oraz dalszymi sankcjami. Rodzice na ogół nie szukali swoich latorośli. Wstydzili się za nie, nie interesowali się nimi, albo po prostu nie chcieli ich znać. Wszechwiedzący i wszechogarniający system również nie podejmował szczególnie zdecydowanych prób zlokalizowania ich. Założono, że bez podstawowych środków do życia, których nie mogli otrzymać, nie mieszkając z rodzicami, niepełnoletni uciekinierzy zginą prędzej, czy później.

Była to poważna luka w funkcjonowaniu systemu, bowiem młodzi ludzie radzili sobie zadziwiająco dobrze, jak na sytuację, w której się znaleźli i jak najbardziej mogliby stanowić ewentualne zagrożenie dla obowiązującego porządku. Gdyby zechcieli. Ale nie chcieli. Większość z nich, po osiągnięciu pełnoletniości, zamierzała ujawnić się, prosić o amnestię i rozpocząć normalne życie.

Nolan nie raz tłumaczył, że uzyskanie amnestii może nie być tak proste, jak im się teraz wydaje, jednak nie słuchali go. Czuł, że nie do końca mu ufają i trudno było się dziwić. Bądź co bądź, był synem jednego z najwyższych urzędników w Mieście. Zresztą widywali się rzadko. Wiedział, że jest śledzony, nie mógł zatem odwiedzać ich zbyt często, by nie doprowadzić szpicli do kryjówki. Zjawiał się tylko od czasu do czasu, głównie po to, by przekazać ostrzeżenie przed ewentualnym niebezpieczeństwem. Podsłuchując rozmowy ojca i przeglądając jego papiery dowiadywał się z dużym wyprzedzeniem choćby o planowanych nalotach na pustostany, czy łapankach organizowanych w miejscach, gdzie mogły się pojawić dzieciaki, które uciekły z domu. System bowiem od czasu do czasu przypominał sobie o nich. Rzadko, co prawda, ale dla nich i tak za często.

Tym razem jednak to on potrzebował pomocy. I wiedział, że znajdzie tam przynajmniej jedną osobę, która zgodzi się mu jej udzielić.

Nie pojechał motorem, ani nawet na desce. Zarówno motor, jak i deska to były jego znaki rozpoznawcze. Pomalowane w wielobarwne, psychodeliczne wzory, stanowiły wyraz buntu przeciwko szarości ponurego, podziemnego świata. Natychmiast ściągnąłby na siebie szpicli, gdyby wybrał któryś z tych środków transportu. Założył zatem czarne rolki, przywdział burą, nijaką odzież, a włosy w kolorach równie intensywnych, jak wzory na motorze, schował pod obszernym kapturem bluzy. Zostawił włączoną muzykę w garażu i bocznym wyjściem wydostał się na ulicę. Nie sądził, by mieli go teraz śledzić. Zwykle zostawiali go w spokoju, gdy tylko przekroczył próg mieszkania. Od tej pory kontrolował go ojciec. Mimo wszystko rozglądał się dyskretnie dookoła, niczego podejrzanego jednakowoż nie dostrzegł.

Na terenie niedokończonego osiedla było pusto, jak zwykle. Znajdowało się ono spory kawałek od ostatnich zamieszkanych rejonów Dolnego Miasta i nikt nie widział potrzeby, by się tam zapuszczać. Chłopak stanął przed odrapanymi drzwiami jednego z mieszkań i zapukał umówionym sygnałem.

Drzwi otworzyły się natychmiast. Dziewczyna, która w nich stanęła nie zadawała żadnych pytań. Szybko cofnęła się, wpuszczając go do środka. Kopnął przycisk, chowający kółka rolek i gdy zmieniły się w normalne buty, wszedł do środka. Zatrzasnął wierzeje, zasunął zasuwę, zapiął łańcuch i dopiero spojrzał na dziewczynę.

Choć w korytarzu panowała ciemność, rozpraszana jedynie słabym blaskiem niedużej lampki na baterie, mógł bez wahania stwierdzić, że nic się nie zmieniła od jego ostatniej wizyty. Ta sama, niemal chorobliwa chudość, te same niekobiece kształty– wąskie biodra, mały biust. No i oczywiście ten sam ekstrawagancki styl. Dzisiaj miała na sobie białą, dopasowaną koszulkę bokserkę, uprasowane w kant czarne, eleganckie spodnie, czerwony krawat i czerwone okulary przeciwsłoneczne. Białe, krótkie włosy jak zwykle sterczały nastroszone, tylko jeden czarny kosmyk spływał swobodnie niemal do połowy pleców.

Nolan zastanawiał się, jak udaje jej się zachować tak nieskazitelny wygląd w bajzlu, jakim niewątpliwie była ta kwatera. Miał niepokojące wrażenie, że dziewczyna, wykazując jakieś paranormalne zdolności, przewiduje jego wizyty i specjalnie się przygotowuje, by zrobić na nim odpowiednie wrażenie. Z drugiej jednak strony, nie potrafił wyobrazić jej sobie na przykład w spodniach od dresu i rozciągniętym podkoszulku.

Ona tymczasem podsunęła czerwone okulary niemal na czubek głowy i utkwiła w nim spojrzenie chłodnych, szarych oczu.

– Oho – przemówiła wreszcie, nadal mierząc go wzrokiem. – Chyba mamy problem.

– Cześć, Dixie – uśmiechnął się szeroko.

Nie mogła się powstrzymać i odpowiedziała uśmiechem. Choć zwykle przynosił złe wieści, nic nie potrafiła poradzić na to, że i tak cieszyły ją te odwiedziny.

– Tym razem to ja mam problem – ciągnął. – A raczej sprawę.

– Miałeś ogon? – spytała rzeczowo.

– Nie, raczej nie. Przecież nie przyszedłbym tu, gdybym zobaczył coś podejrzanego.

Wahała się przez chwilę, przygryzając dolną wargę, zaraz jednak uśmiechnęła się ponownie i uczyniła zapraszający gest w kierunku wnętrza mieszkania.

– Dobra, właź – powiedziała. – Tylko chodźmy do kuchni, bo w pokoju Linda przeżywa rozstanie z kolejną miłością swojego życia.

Jak znał Lindę, znaczyło to, że nachlała się po same uszy, wyje, jak syrena i ciska przez cały pokój rzutkami, mającymi z założenia trafiać w przyczepione gdzieś zdjęcie wiarołomnego drania, a trafiającymi wszędzie, tylko nie tam.

– Nie powinniśmy jej jakoś, no wiesz…pocieszyć? – mruknął z powątpiewaniem, idąc za Dixie ciemnym korytarzem i mijając sklecone naprędce, prowizoryczne drzwi do pokoi innych lokatorów.

– Pojebało cię?! – parsknęła. – Żeby nam powykłuwała oczy tymi swoimi rzutkami?! Najgorszego wroga bym tam teraz nie wysłała!

Nie skomentował. Wiedział, jaka jest Linda. Mógł nie pytać.

– Usiądź…no…gdzieś – poleciła Dixie, wprowadziwszy go do kuchni.

Było to pomieszczenie stosunkowo nieduże, jak na liczbę mieszkających tu osób, a przy tym niesamowicie zagracone. Oświetlała je jedna słaba żarówka. Nolan nie miał pojęcia, jakim sposobem doprowadzono tu prąd i chyba wolał nie wiedzieć. Mdłe światło wydobywało z półmroku góry garnków, misek i sztućców. Niektóre były czyste. Większość nie. Meble zrobiono z pozostawionych tu przez budowlańców odpadów– głównie pustaków i kawałków drewna, a wszędzie dookoła stały rozmaite ustrojstwa, mające prawdopodobnie służyć jako substytuty kuchenek. Istniało uzasadnione podejrzenie, że duża ich część nie działała tak, jak powinna, tudzież ewentualnie nie działała w ogóle.

– Gdzieś – wymamrotał, rozglądając się dookoła. – Dobrze powiedziane. Tylko gdzie?

Dixie westchnęła i szybko zlokalizowała jakiś zastawiony pustymi flaszkami stołek. Zdjęła je, ustawiła w kącie i podsunęła stołek Nolanowi, sama zaś rozsiadła się na jednym z pustakowych blatów, bezceremonialnie odsuwając kuchenkopodobne urządzenie, które jej przeszkadzało.

– Nie zwracaj uwagi – skrzywiła się widząc, że Nolan zezuje podejrzliwie na butelki. – To Lindy. Nie, nie sądzę, żeby miała zapić się na śmierć. Przejdzie jej.

Zeskoczyła z blatu, podeszła do czegoś, co według wszelkich przesłanek stanowiło szafkę i wyjęła butelkę z bursztynowym płynem, przypominającym burżujski trunek, jakim od czasu do czasu raczył się ojciec Nolana, a będącym w rzeczywistości najpodlejszym bimbrem w okolicy, o czym chłopak doskonale wiedział.

– Życzysz sobie? – spytała uprzejmie. – Póki jeszcze nie wydoiła.

Zrobiła wymowną minę w stronę drzwi.

– Nie odmówię – uśmiechnął się.

Wzięła kubek ze sterty naczyń i napuściła do miski wody z gumowego węża przymocowanego jednym końcem do dużej, wiszącej pod sufitem beczki.

– Nie boicie się, że wam na łeb zleci? – zagadnął, wskazując instalację.

Wzruszyła ramionami.

– Jak nie to zleci, to co innego – odparła spokojnie. – Przecież tu wszystko tak wygląda. Ty, patrz mi na ręce! Masz widzieć, że ja to myję, żeby potem nie było, że tam na dnie na przykład coś martwego leżało!

Wzdrygnął się mimowolnie. Zdążył już zapomnieć o jej specyficznym poczuciu humoru.

Podała mu kubek napełniony do połowy wstrętnym trunkiem. Sama nalała sobie również i wróciła na blat.

– No? – spytała w końcu, sygnalizując, że pora przejść do rzeczy. – Co tam?

– Szukam kogoś – wyznał wprost.

– Szukasz – zamyśliła się. – Kogoś konkretnego?

– No…tak, tylko…

– Tu możesz znaleźć najwyżej grupę wyrzutków. Albo guza.

Mrugnęła do niego.

– Nie szukam tutaj – wyjaśnił. – Chodzi o to…

I opowiedział jej wszystko o tajemniczej Ailice i jego nieudanej akcji szpiegowskiej.

– Nawet, jeśli jeszcze ją kiedyś spotkam, nie mam możliwości, by dowiedzieć się czegoś więcej– podsumował. – Dlatego chciałem cię prosić…

– Żebym ja ją znalazła – przerwała z lekką irytacją. – Tak?

– No…tak.

– Żebym, narażając bezpieczeństwo swoje i pozostałych mieszkających tu osób, wylazła na powierzchnię i włóczyła się tuż pod nosem patroli tylko po to, żeby znaleźć panienkę, którą z jakichś podejrzanych przyczyn jesteś zainteresowany?

– No…tak.

– Zobaczę, co da się zrobić.

Rozpromienił się i ona również. Zawsze szybko zarażała się uśmiechem i nie umiała długo udawać irytacji i śmiertelnej powagi.

– Elroy! – krzyknęła nagle w głąb mieszkania.

– Co ty…

– Cicho. Będzie nam potrzebny.

Nolan zdziwił się, bowiem Dixie rzadko mieszała kogokolwiek w ich wspólne sprawy, nie odezwał się jednak. Nie miał zresztą na to czasu, bo oto szybko i cicho jak duch pojawił się w drzwiach niski i szczupły, niepozorny chłopak o ciemnych włosach i wesołych, brązowych, oczach.

– Znacie się? – spytała Dixie, patrząc to na jednego, to na drugiego.

Nolan mruknął coś niezrozumiałego. Kojarzył Elroya z widzenia, jednak nie przypominał sobie, by kiedykolwiek zamienił z nim choćby jedno słowo. Elroy natomiast uśmiechnął się kpiąco.

– Pewnie – powiedział. – Chłopiec z dobrego domu.

– Zależy, jak na to patrzeć – mruknął Nolan, jednak nie miał zamiaru się kłócić.

W słowach Elroya nie było wrogości, jedynie coś na kształt pobłażliwej ironii, stanowiącej widocznie nieodłączną część jego stylu bycia i do której, przy odrobinie dobrej woli, można było się przyzwyczaić.

Dixie widocznie uważała podobnie, bo nie zwróciła uwagi na tę wymianę zdań i, darując sobie prezentację, natychmiast przeszła do nakreślenia Elroyowi całej sytuacji.

Chłopak słuchał, nie przerywając. Wciąż uśmiechał się lekko.

– Dobrze – powiedział tylko, kiedy skończyła mówić. – Znajdę wam ją. Coś jeszcze?

Nie okazał zdziwienia, nie wspominał o możliwych konsekwencjach. Przyglądał im się tylko z uprzejmym zainteresowaniem, czekając na dalsze instrukcje.

– Gdybyś dał radę sprawdzić – zaczął Nolan, stopniowo tracąc pewność siebie, podczas gdy Elroy wyraźnie ją zyskiwał.

– Sprawdzić, czy masz rację? – przerwał z pewnym rozbawieniem. – Zorientować się, czy jest wariatką, czy nie jest?

Nolan skinął głową.

– W porządku. – zgodził się Elroy. – Jak będę coś wiedział, skontaktuję się z tobą. I żeby ci czasem nie przyszło do głowy mnie szukać. Chłopcom z dobrych domów takie pomysły nie wychodzą zwykle na zdrowie.

Posłał mu jeszcze jeden kpiący uśmiech i ulotnił się równie szybko i cicho, jak się pojawił. Nolan spojrzał na Dixie ze złością.

– Powiesz mi może, co, do jasnej… – zaczął wzburzony.

– Nolan – przerwała zaskakująco poważnym tonem, doskonale wiedząc, o co chciał zapytać. – Ja mam za dużo do stracenia, rozumiesz? Lubię cię i chcę ci pomóc. Pomóc, a nie poświęcać się. Znam swoje możliwości i wiem, że gdybym wyszła na powierzchnię, złapaliby mnie już pierwszego dnia. Wyobrażasz sobie mnie przemykającą ulicami, ubraną w kombinezon w barwach maskujących?

Uśmiechnął się lekko. Nie. Nie wyobrażał sobie.

– No właśnie – parsknęła, bezbłędnie interpretując jego wyraz twarzy. – Nie jestem jakąś pieprzoną bohaterką, i ty o tym doskonale wiesz. Ja się tu ukrywam. U – kry – wam! A włażenie w łapy patrolom nie mieści się w mojej definicji ukrywania. Wiesz, ja wcale nie chcę tu być. A że tak wyszło? Trzeba przeczekać. Nie potrafię walczyć, stosować dywersji i podchodów, szpiegować…Potrafię tylko siedzieć tu murem i trząść portkami, żeby mnie nie znaleźli.

– Ale…

– Nie przerywaj. Nie zaprzeczaj. Tak właśnie jest. Gdyby nie pewne…okoliczności, nadal mieszkałabym w rodzinnym domu, żyła jak wszyscy. Teraz jeszcze mam szansę na normalną egzystencję. Tak, pamiętam, co mówiłeś. Tak, wiem, że nie będzie łatwo. Ale ciągle jest nadzieja. A gdyby złapali mnie na czymkolwiek, gdyby w ogóle mnie złapali, wszystko by przepadło. Śmierć, niewola, dożywotnie więzienie? Nie, dziękuję, jakoś nie wchodzi to w zakresie moich opcji życiowych!

Nolan patrzył na nią zdziwiony. Dixie rzadko się tak otwierała przed kimkolwiek. Nawet znacznie większe ilości paskudnego bimbru, niż wypite teraz kilka łyków, nie skłaniały jej zwykle do zwierzeń. Jednak nawet teraz nie wspomniała ani słowem, jakież to okoliczności zmusiły ją do zaszycia się z dala od społeczeństwa. Każdemu, kto o to pytał, opowiadała inną historię i wcale się z tym nie kryła. Nolan wątpił, by którakolwiek z nich była prawdziwa. Jemu samemu zaserwowała co prawda najmniej szokującą wersję. Co nie znaczy, że najbardziej prawdopodobną.

– A w zakres opcji życiowych tego chłopaka wchodzi? – burknął.

Wzruszyła ramionami, niezbyt przejęta tym słabo zawoalowanym oskarżeniem.

– Tak – odpowiedziała tylko. – Wchodzi.

Milczeli przez chwilę. W końcu Nolan otworzył usta, żeby coś powiedzieć, nie pozwoliła mu jednak na to.

– Czy byłbyś łaskaw założyć – syknęła, zanim zdążył się odezwać, – że ja naprawdę wiem, co robię? Nie zgrywaj tu obrońcy uciśnionych. Myślisz, że poszedłby, gdyby nie chciał?

– Nic nie myślę – wymamrotał, całkiem już skołowany.

– Zauważyłam.

Prawdopodobnie w końcu doczekałby się wyjaśnień, gdyby w tym momencie do kuchni nie wtoczyła się Linda w poplamionym dresie, ze skołtunionymi blond włosami, rozmazanym makijażem i obłędem w oczach.

– Wszyscy jesteście tacy sami! – ryknęła, ujrzawszy przedstawiciela płci męskiej, po czym zwymiotowała na podłogę.

– Jest jeszcze wódka? – wybełkotała, ocierając usta rękawem.

– No i, kurwa, widzisz – westchnęła filozoficznie Dixie. – Tak to jest.

Nie znalazł na to żadnej odpowiedzi.

-Dobra – powiedziała już bardziej rzeczowym tonem. – Znikaj już, Nolan. Ja tu mam bajzel, jak widzisz, a ciebie zaraz zaczną szukać. I nie martw się. Naprawdę wszystko będzie dobrze.

Uśmiechnęła się ciepło.

Śmiał wątpić, jednak Linda coraz głośniej domagała się wódki, rzygi śmierdziały i jakoś tak odeszła mu ochota do wszelkich dyskusji.

– W porządku – powiedział tylko. – Trafię do wyjścia.

Obrzucił spojrzeniem pijaną Lindę i zarzyganą kuchnie.

– Powodzenia – dodał.

 

Koniec

Komentarze

Fajny tytuł;)

Psychopolis, tak tytuł fajny, ale Autorko, czy nie sądzisz, że to trochę bez sensu wrzucać tutaj teksty we fragmentach i częściach? Co ja mam teraz zrobić? Czytać pozostałe 7, żeby tę ocenić? Dać Ci uwagi do każdej z osobna? A może to tylko dla zagorzałych fanów? Jakoś nie widzę, żeby rwali się do komentowania. 
Autorko, to jest kłopotliwe, takie szatkowanie. Dla mnie, dla czytającego jest to kłopotliwe i dla Ciebe, bo daję sobie rękę uciąć, że garsteczka sięgnie po wcześniejsze części, a garsteczkunia skomentuje, ci którzy kiedys czytali inne, zapomnieli wątki, albo i co. To byz sęsu, moim zdaniem. Poza tym, jak ocenić tekst, który ma otwartą formę? 

Ja czytałam wszystkie części, bo po prostu interesuje mnie historia, którą wykreowała autorka, kolonia i system, który powstał w chorym umyśle i to, jak to niedługo może się rozpaść, bo po prostu nie funkcjonuje tak, jak było założone.
A nie dlatego, że uważam, że wypada przeczytać i ocenić. Po prostu.
A i też uważam, że bez sensu będzie jak pod każdą częścią będę wypisywała "świetne, czekam na więcej, dobry styl, ciekawe co tam u Doktora" Wypisywania błędów też nie uskutecznię, nie wiem czy autorka by sobie tego życzyła, a poza tym tekst jest napisany takim stylem, który sprawia, że nie skupiam się na potknięciach w interpunkcji czy powtórzeniach. Bardzo gładko i przyjemnie się czyta. Dlatego czytam, może i nie komentując, ale za to czerpiąc przyjemność z tekstu.

Możliwe, Istoto Neutralna, ja tylko opisuję swoje odczucia.

Pierwsza część  dystopii - "Psychopolis" przypadła mi do gustu. Drugi i trzeci odcinek były nudne, tak że przestałem śledzić fabułę tej historyjki antyutupijnej.Widzę jednak, że szalonego, złego doktorka i jego kochankę zastąpili inni bohahaterowie, więc postaram się nadrobić zaległości i zapoznać się z poprzednimi częściami.

Nowa Fantastyka