
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Rok 1145NV Księstwa zachodnie
To już dziesięć lat. Właśnie tyle czasu minęło od zakończenia wielkiej wojny. Wojny, w której skrzyżowały ze sobą miecze trzy największe rasy kontynentu. Efly z Silvaeubris starożytnego, mrocznego lasu, do którego nikt, poza jego mieszkańcami, nie ma prawa wstępu. Krasnoludy z gór Khazad Ascia. Oraz ludzie, rozprzestrzenieni po całym kontynencie, liczni panowie, książęta i władcy.
Wszyscy zebrali się na stepie Iamort na jesieni roku 1133. Dookoła wielkiego pustkowia kwitły lasy, czerwień liści zwiastowała nieuniknione. Elfi łucznicy czekali na sygnał do ataku. Daenis, duxarces i weteran pięciu Wielkich Bitew, czekał aż któraś armia ruszy do ataku.
Mijały godziny Żadna z armii nawet nie drgnęła. Na równinie Iamort zebrali się najbardziej zdyscyplinowani żołnierze. Ludzie patrzyli w dal błagając swoich bogów o rozpoczęcie bitwy. Ich modlitwy zostały wysłuchane, trzy formacje krasnoludzkich berserkerów ruszyły naprzód. Elfie łuki kilkoma seriami pozbyły się problemu. Armia Hoemef ze strachem patrzyła jak gruboskórzy krasnoludzi ubrani w ciężkie zbroje ze specjalnego żelaza występującego tylko w górach Khazad Ascia zwanego od tamtego miejsca Ascenem umierają przeszyci strzałami Auril'lon. Krasnoludzi nie wytrzymali, w jednej chwili wszyscy zaczęli biec w kierunku elfickiej armii, której strzały po chwili zasłoniły słońce. Zapadła ciemność. Po chwili widać tylko było małą grupkę krasnoludów biegnących w stronę swojego obozu. Kilka tysięcy ciał leżało na polu bitwy.
Oddziały ludzi były przerażone, jednak generałowie trzymali swoich rycerzy w ryzach. Ruszyła konnica. Ciężkie opancerzone oddziały pędziły wprost na elficką armię. Auril'lońscy miecznicy słynęli ze swojej zręczności. Mieli na sobie jednak skórzane zbroje, idealne do przebicia przez miecze i włócznie konnicy. Dosłownie sekundy dzieliły obydwie armie od zwarcia. Elfy stały jednak nieruchomo, jakby zastygli na polu bitwy. Łucznicy dopiero teraz wypuścili pierwsze strzały. Pierwsze trzy rzędy konnicy upadły na ziemie. Reszta potykając się o towarzyszy również upadła na ziemie.
Losy bitwy wydawały się być przesądzone. Krasnoludzcy berserkerzy w rozsypce podobnie jak ludzka konnica. Elfy miały cztery oddziały mieczników nazywanych ferrcarnes, siedem oddziałów arcenes i trzech generałów Daenisa, Yesa i Tyarisa. Łucznicy, miecznicy i jednostki leśne.
-Przygotować magów. Niech ci szarlatani udowodnią swoją przydatność! – krzyknął król Zaelst, książe Redii, które jest wysunięte najdalej na wschód.
Nagle z namiotów zaczęli wychodzić ubrani w płaszcze mężczyźni i kobiety. W rękach trzymali drewniane kostury, od których biło bardzo jasne światło. Szli dumnie, z podniesionymi wysoko głowami. Stanęli przed wojskami i zaczęli szeptać formułę zaklęcia. Po chwili niebo stało się czarne jak w nocy. Czerwone liście uniosły się w przypływie nagłego wiatru. Las zaczął płonąć. Elficki azyl las Silvaeubris stanął w płomieniach. To był koniec. Doszło do masakry.
Teraz, dwanaście lat po bitwie wiele się zmieniło. Elfy stanęły na krawędzi zagłady. Straciły swoją siedzibę. Ich jedyna nadzieja pozostała w Redii, małej krainie na wchodzie, gdzie elfy i krasnoludy codziennie trafiają na szafot. Wydzielone dzielnice nieludzi w miastach o zmroku stają się świadkami morderstw i gwałtów. Nic więc dziwnego, że elfy uciekają do lasów i buntują się wobec takiego stanu rzeczy. Romantyczni wojownicy walczący o to co słuszne. Jednak nawet między nimi samymi dochodzi do sprzeczek. Wspaniała rasa długouchych niegdyś zjednoczona dzieli się teraz na kilka małych, nic nieznaczących grup. Dwie największe, czyli Auril'lon i Auril'brev, długousi i krótkousi, lub jak kto woli Elfy leśne i Elfy żyjące w miastach, z ludźmi, dzielą się z nimi jedzeniem, winem i krwią. Mieszańcy.
Redia dookoła otoczona jest lasem, wszystkie szlaki handlowe prowadzą przez niego, Nowe Silvaeubris. Elfy codziennie napadają na karawany. Ich łucznicy, mimo że schorowani wciąż nie mają sobie równych. Pewnego dnia, wielki transport żywności z północy zatrzymał się w lesie. Grupa elfów otoczyła wozy. Trzech strażników i czterech woźniców. Prosta akcja. Elfie komando bezszelestnie napięło cięciwy. Strzały syknęły, ludzkie strzały. Auril'lończycy pospadali z drzew i zaczęli wić się w ogromnym bólu na ziemi.
-Pojedziecie z nami elfickie śmiecie! Król wyznaczył za was całkiem wysoką nagrodę! Orest! Dawaj mi tu sznury i trochę szmat, żeby się nam po drodzę nie wykrwawili! – krzyknął strażnik w ciemnozielonej, skórzanej kurtce.
-W mieście gadają, że za truchła też płaci. – krzykną woźnica.
-To rzucać ich na wozy! Dzisiaj popijemy wódki, zjemy tłuste kaczki.
-Kaczki… Wódki… – powtarzali kretyńsko pozostali
Do miasta była jakaś godzina drogi. Wszystkie elfy poza jednym wykrwawiły się. Temu, który przeżył, gdy tylko przybyli do miasta kazali iść za wozami. Linę zawiązali mu nie na biodrach, a na brzuchu, w miejscu, gdzie ugodziła go strzała. Po chwili rana ponownie zaczęła krwawić. Młody elf stawiał kroki ostatkiem sił. Ludzie i elfy wyszły na ulicę. Nikt jednak nie śmiał się. Krótkousi się bali, a ludzie? Ludzie nie wierzyli, że ktoś z taką raną może iść i się jeszcze perfidnie uśmiechać w ich kierunku. Nagle elf wbił spojrzenie w młodą półelfkę. Piękna, o dużych niebieskich oczach i luźno puszczonych, długich jasnych blond włosach. Zwolnił, aby przez jeszcze chwile na nią popatrzeć jednak lina przypomniała o sobie i z olbrzymią siłą pociągnęła go, a sama mocniej wbiła się w ranę. Syknął z bólu. Młoda półelfka skoczyła w jego kierunku. Strażnik uderzył ją po twarzy otwartą dłonią. Elf zaczął się wyrywać, przez co sznur werżnął się jeszcze głębiej. Tym razem nie syknął, lecz jeszcze bardziej szarpał sznur. Wozy jednak beznamiętnie jechały do przodu.
Dotarli do lochów. Droga do nich prowadziła z ulicy schodami prowadzącymi w dół. Przy stoliku siedział gruby strażnik w mundurze, pił piwo i obgryzał kość z pozostałych kawałków mięsa.
-Ile za jednego żywego i siedem elfich trucheł? – zapytał jeden ze strażników.
-Za żywego powiadacie? Podejdźcie no bliżej. – strażnik pchnął mnie w kierunku grubasa – Co to? Czy was popieprzyło, ta rana… kto z was wymyślił, żeby mu tak linę przywiązać? No, ale cóż młody elf, z miesiąc leczenia i będzie się nadawał może nawet do kopalni. Jeśli nie to sprzedam go Grippowi na arenę. Umiesz się bić chłopcze?
-Sicce obaese! – syknął elf.
-Patrzcie go, szczeniaczek próbuje warczeć.
-Co powiedział? – zapytał Orest.
-Że tak. – odpowiedział szybko gruby strażnik – Dobra tysiąc glaudii i ani tarki więcej.
Grubas podał mieszek Orestowi. Zostaliśmy sami.
-Za tego grubasa pożałujesz jak cię wyleczymy. – warknął i wepchnął mnie do jednej z cel.
Następne dni były najgorszymi w życiu elfa. Rano trzech medyków otwierało ranę, potem krzywili się w grymasie obrzydzenia. Zalewali rane gorącym wywarem z bagiennych ziół. Potem zawijali rane cały czas tym samym bandażem.
Opis tej bitwy strasznie badziewny. Stoi banda elfów i wali z łuków jak z karabinów maszynowych. Kransoludy w super zbrojach powybuchały. Potem przyjechała kawaleria i też się poprzewracała. Jakby się zastanowić, to można dojść do wniosku, że lepiej w ogóle nie brać z domu wojska, bo wystarczy przecież paru pajacy z różczkami.
Druga część z kolei wieje Sapkowskim -- banalną kalką tamtejszego konfliktu ras.
Ogólnie rzecz biorąc, to jest słabo. Odnarratorskie historie bitew, opisy światów, geografii i ras na początku historii są passe. Jeżeli już koniecznie chcesz od takiego czegoś zacząć, to daj o tym porozmawiać bohaterom. Poza tym, niezależnie od tego, czy to jest pierwsza część tekstu z dziesięciu, czy nawet ze stu, warto wprowadzić do niej element zwany fabułą -- żeby coś się wydarzyło, najlepiej ciekawego, co przyciągnie czytelnika do kolejnych fragmentów. I jeszcze opłaca się skonstruować bohatera z jakąś osobowością. Samo sykanie i wierzganie się jest -- powiedzmy -- niewystarczające.
A w ogóle to najlepiej napisać tekst krótszy, ale z zakończeniem.
pozdrawiam
I po co to było?
Syf, szczegółowo wymienił już wszystkie mankamenty. Pozostaje mi tylko przyłączyć się do jego opinii. Słaby tekst.
Pozdrawiam.
Zbyd dużo informacji, można się tylko pogubić. Tyle nowych nazw, że się plączą,