
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Fala upału przenikała przez skórę równie szybko, jak woda, która z niej wyparowywała. Gorąco było wszechobecne; ścigało człowieka na słońcu i w cieniu, w wodzie i na powietrzu, wciskało się do uszu, oczu, nosa i gardła, nie mówiąc o wszelkich zakamarkach zbroi i kolczugi na bieliźnie skończywszy. Po pewnym czasie przebywania w takim klimacie człowiek wcale nie przyzwyczajał się; drażniły ciężkie płyty i pancerze, ciążyły miecze, uwierały hełmy, a nawet lekkie i zwiewne płaszcze. Trzeba było uważać, by nie dostać nagłego udaru cieplnego. Życie tutaj biegło nienaturalnie wolnym torem, jakby się pławiło w kadzi pełnej smoły, albo beczce czarnego piasku, który mógł wybuchnąć w każdej chwili.
Świadomość, że było się wrogiem na tej ziemi była nie najszczęśliwsza. Caldon wiedział o tym i jedynie „sir" dodawany przed jego nazwiskiem nie dopuszczał do jego umysłu myśli, że zarówno on, jak i inni, są nie mile widzianymi gośćmi i gorszymi barbarzyńcami, niż ich przeciwnicy. Myśl ta zaś, stała u bram jego umysłu codziennie rano gdy wstawał, w południe i wieczorem, kiedy kładł się spać. Miał dosyć zabawy w imieniu Boga, na którego ciągle każdy, wróg czy swój się powoływał. Jeśli ten zaś mimo wszystko istniał, musiał teraz odwracać oczy od tego miejsca i skazywać ich wszystkich na wieczne potępienie.
Lekka bryza uniosła cienką zasłonkę w pomieszczeniu, w którym się znajdował. Uniósł powieki, znów napotykając pomarańczowo – gliniane mury, wytarty czerwony kobierzec, nakryty stół. Sam spoczywał na leżance z ozdobnym zagłówkiem i nie chciało mu się ruszać. Od czasu ostatniego zbrojnego starcia nie nosił pancerza, nawet kolczugi, by dać odpocząć ranom, wdziewając jakieś lokalne szaty, które Mustafa mu pożyczył.
Spojrzał na stół, zachciało mu się pić i jeść, podniósł się więc, tylko po to, by nagła ochota prysła. Od wielu miesięcy bowiem nie znajdował na nim niczego prócz wina, a w misie oglądał najczęściej daktyle i figi. Wstał sycząc, podszedł do firany nadal tańczącej w objęciach delikatnej bryzy, wyjrzał na dziedziniec. Swoich nie dostrzegł nigdzie, jeden ze strażników stał w cieniu przy bramie, opierając się sennie na halabardzie. Caldon uniósł brew. Gdyby sułtan widział z jaką gorliwością niewierni bronią zajętych siedzib, uśmiałby się z pewnością. Nur ad – Din był już pod Damaszkiem, więc i ich dni były policzone, znajdowali się przecież tak niedaleko… Póki co jednak, lord Recarr nie dawał rozkazów ni do wymarszu ni odwrotu, chcą jak najdłużej bronić ciężko zdobytej pozycji. Caldon wiedział również, że lord będzie chciał umożliwić schronienie tym, którzy ujdą cało z Damaszku i z nimi już zarządzić odwrót. Dlatego cisza, jaką usłyszał stojąc w oknie zasłoniętym zwiewnym woalem, nie wróżyła spokoju.
Postanowił wyjść choć na chwilę i odnaleźć kogoś, kto przedstawiłby mu najświeższe wieści. W chłodniejszych korytarzach posłyszał podniesione głosy. Czym bardziej się zbliżał, tym lepiej rozróżniał sir Korneya, Lesstarię i Eberharda Deselle. W końcu dostrzegł ich przy jednej z kolumn, trzymających jakiegoś dzieciaka. Kłócili się szarpiąc chłopca.
– Co się dzieje? – Caldon dokuśtykał do nich wreszcie.
– Podsłuchiwał nasze rozmowy! – uniósł się Korney.
– A mówiliście po arabsku?
– On rozumiał, Caldon. Teraz mówi po swojemu, ale przedtem chłonął słowa nasze jak gąbka.
– To mały szpieg. Zabijmy go.
– Upał już wam całkiem rozumy odebrał – mruknął Caldon marszcząc czoło i spojrzał na chłopca. Był on nieduży, mógł mieć co najwyżej dwanaście lat. I jak wszystkie dzieci tutaj miał ciemną cerę i wyraźne, brązowe oczy. Oczy, które teraz spoglądały na niego wyrażając barierę niezrozumienia, ale i wyczekiwanie. Od chłopca bił też tajemniczy chłód. Caldon pochylił się nad nim, położył po ojcowsku rękę na ramieniu, odzianym w jasną, znoszoną workowatą tunikę, spojrzał poważnie.
– Skąd się tu wziąłeś?
Chłopiec zmienił się na twarzy słysząc słowa w swoim języku. Caldon podejrzewał, że zastanawiał się teraz, skąd europejski rycerz, najeźdźca, zna te słowa.
– Jestem Ali, syn Mustafy – szepnął.
– Ibn Mustafa? – Caldon uśmiechnął się – Nigdy nie poznałem żadnego z jego dzieci. Zwykle przychodzi tu sam. Szukałeś go?
– Tak – Ali przytaknął gorliwie.
– A podsłuchiwałeś tych rycerzy? Czy ojciec nauczył cię podsłuchiwać w naszym języku?
– Nie – Ali zaprzeczył – nie znam waszego języka, ale zatrzymałem się, bo usłyszałem imię swojego ojca w ich ustach. – Caldon, o czym on gada? – Korney niecierpliwił się.
– On nie zna naszego języka – Caldon poklepał chłopca po ramieniu i zwrócił się do rycerzy – Musieliście wymienić imię jego ojca i dlatego zatrzymał się.
– Mały łgarz! – żachnął się Lesstaria, odrzucając poły swego białego płaszcza – stał tu przez dłuższą chwilę i podsłuchiwał. Po co miałby tu stać, skoro nas nie rozumie!? Chodźmy do lorda! On rozsądzi, co zrobić z chłopakiem. Caldon nie zdążył zaprotestować, rycerze zabrali chłopca, więc ruszył pośpiesznie za nimi.
Wiedział, że nie najlepszym pomysłem było przeszkadzanie i tak już zajętemu lordowi, takimi błahostkami jak mały chłopiec, który chciał z bliska popatrzeć na lśniące zbroje. Ostatnio atmosfera była na tyle nerwowa, że wcale nie dziwił się temu przewrażliwieniu. Weszli do komnaty, lord Recarr siedział na krześle przy stole, wysłuchując swojego zaufanego gońca. Skupione czoło, usta niewyrażające żadnej miny świadczyły o tym, że wieści nie były pomyślne. Rycerze poczekali cierpliwie, lord zwolnił posłańca.
– Nur ad – Din oblega Damaszek. Trzeba się powoli szykować do odwrotu, spakować obóz… Z czym przychodzicie?
– To dziecko, panie. Staliśmy we trzech, a ono podsłuchiwało. I to dłuższą chwilę, podejrzewamy, że rozumie naszą mowę, może być szpiegiem – Korney ukłonił się z lekka. Lord spojrzał swoimi zamglonymi oczyma z ciekawością. Wyglądał jak dobroduszny nauczyciel.
– Dziecko? Ten chłopiec szpiegiem? A może to assasyn? – na ustach wystąpił mu ironiczny uśmieszek.
– Panie, gdyby nic nie rozumiał z naszej mowy, chłopak nie stałby w cieniu kolumny, skradając się jak kot. Damaszek w ogniu Nur ad – Dina, kto wie, czy i do nas kogo nie przyślą…
– Dosyć! – Lesstaria zakręcił się w miejscu i wyciągnął nóż, podkładając chłopcu pod gardło – Jesteś szpiegiem chłopcze, czy nie!?
– Lesstaria! – lord wstał ostrzegawczo, Caldon poruszył się w proteście, Korney i Eberhard Deselle doskoczyli do chłopca. Nikt prócz Caldona nie zauważył, że Ali nie szarpał się, był zupełnie spokojny, a nawet nastawiony buntowniczo na niespodziewaną napaść, która w każdej chwili mogła zakończyć się dla chłopca bardzo źle.
– Puść chłopaka! – krzyknął – To syn Mustafy!
– Mustafy? – lord niedowierzał.
– Gadaj chłopcze, dobrze wiem, że umiesz mały, podstępny arabski dzieciaku! – rozdarł się krewki rycerz.
– Lesstaria! – lord podniósł głos.
– Caldon przetłumacz mu to!
Spojrzał na chłopca, który stał skamieniały, nie wyrażając niczego. Zdenerwowanie sięgnęło zenitu.
– Ali – starał się być opanowany – rycerze pytają cię, czy umiesz nasz język.
– Nie, panie, stałem tylko by popatrzeć – odparł poważnie.
– Nie zna, puść go Lesstaria – syknął Caldon. Rycerz trzymający chłopca potoczył dzikim wzrokiem po pozostałych, a Caldon schylił się i wyciągnął z buta drugi nóż.
– Puść go, albo stanie się coś, czego nie chcesz.
Lesstaria puścił. Ciężko dysząc popchnął Alego w kierunku Caldona i opadł na najbliższe krzesło chichocząc z cicha.
– Głupcy… oni właśnie tak działają… wykańczają nas znienacka… Dzieci, kobiety, to nie ma znaczenia.
– To niesubordynacja – lord rzucił ostro – Caldon, zabierz chłopca. Znajdź Mustafę i oddaj mu dziecko. A ty Lesstaria módl się, by Mustafa nie wyrżnął nas we śnie tej nocy.
Caldon szedł ciemnym korytarzem prowadząc chłopca, stanął przy kolumnie wychodzącej na krużganki i dziedziniec. Spojrzał na chłopca.
– Przepraszam cię za tamto – zaczął opuściwszy głowę lekko, a Ali słuchał uważnie.
– Posłuchaj. Obaj dobrze wiemy, że wojna nie jest bezpiecznym czasem. Nas nie powinno tu być, nie jesteśmy z waszego świata, nie rozumiemy go i nie chcemy zrozumieć. Przegrywamy przez brak wiedzy, przez upał, przez dobrą taktykę waszych wojowników. Lesstaria nie chciał zrobić ci krzywdy, nie pozwoliłbym na to, mało rycerskim jest bowiem zabijać dzieci i kobiety. Trzeba nam walczyć honorowo i jeśli trzeba, honorowo ginąć. Jutro wyruszamy dalej i z małą pomocą twego jedynego boga, już nigdy nie ujrzysz rycerzy wiary. No – poklepał znów chłopca – a teraz leć do ojca. A jak go odnajdziesz poproś, by do mnie przyszedł. To dzielny człowiek, należy mu się uczciwe wyjaśnienie. I przeprosiny.
Noc był zimna. Dla odmiany dziennego upału, różnica ciepła w powietrzu była dość duża. Gdy dniem człowiek słaniał się na spoconych nogach, w noc drżał pod cienkimi okryciami. Ogień stawał się jedynym źródłem ciepła. Nagrzany piasek również. Caldon przewracał się z boku na bok, nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Zdawało mu się, że słyszy krzyki mordowanych i zgiełk bitewny. Wreszcie usiadł mokry na leżance. Zwiewna firana okna falowała, słabe światła dziedzińca wkradały się do środka, coś jednak było nie tak. Pomacał swój nóż w bucie, wyciągnął go wstając, odwrócił się i zarzucił koszulę na ramiona.
Zorientował się nieco za późno, że za białym woalem stał na ciemno zamaskowany zabójca. Ujrzał jego nikły cień na podłodze, zwinnym ruchem odwrócił się w momencie, w którym krótki kindżał utkwiłby w jego ciele. Zabójca szarpnął się jeszcze i cicho spłyną na podłogę. Caldon otrzeźwiał szybko, znalazł się przy drzwiach tak prędko, jak pozwalały mu rany. Usłyszał krótki dźwięk dzwonu i urwany krzyk. Rzucił nóż, dobył swego miecza, wyskoczył na korytarz i biegł na krużganki. Słyszał już krzyki, nawoływania, wrzaski, widział pochodnie i ciemne kształty przebiegające po murze. To nie zakłóciło jego myśli; biegł do komnaty lorda. Spotkał pierwszego przeciwnika; byłby się przewrócił, gdy dostał z łokcia w twarz. Zaćmiony uderzył na oślep, najwyraźniej trafił celnie, klinga natrafiła na opór, zabójca padł z cichym imieniem boga na ustach. Caldon ponowił bieg, napotkał grupę walczących. Potknął się o trupa Eberharda Deselle, ogłuszono go z tyłu, padł na kolana, robiąc fikołka do przodu. Wstał na nogi, zabił napastnika szybkim cięciem przez pierś, rozprawił się z dwoma innymi, którzy przygwoździli Korneya do ściany halabardami. Zmęczony, dysząc, powiódł wzrokiem po dalszej, pustej części korytarza i ruszył znów do przodu. Gdy ostatkiem sił dopadł drzwi komnaty lorda, rozwartych na oścież, w środku trwała krwawa jatka. Wrzeszczał głównie Lesstaria, nad którym znęcało się kilku saracenów, lecz Caldon nie mógł rozpoznać, co takiego mu robią. Lord Recarr leżał na stole rozciągnięty i zakrwawiony, wpijając puste oczy w to, co działo się dookoła. Żył, ale nie miało to długo potrwać. Przy oknie dzielnie broniło się jeszcze dwu rycerzy, na których napierali trzej zabójcy. Caldon z krzykiem ruszył na nich, lecz został powstrzymany ponownym uderzeniem w głowę, przez napastnika z tyłu. Padł na ziemię, starając się wciąż widzieć jak najwięcej. Dostrzegł woal firany przy walczących rycerzach, który zafalował wściekle a do środka dostała się niewielka postać odziana jak pozostałe, na czarno, zamaskowana na twarzy. Wyskoczyła zza firany cichaczem, w jej rękach błysnęły dwie szable, które wbiły się płynnie w rycerzy. Ugięli się pod naporem i padli, a postać weszła do środka, odzyskując szable z ciał rycerzy. Napastnik Caldona pochylił się nad nim, zadarł jego głowę do tyłu szarpiąc za włosy i przyłożył nóż do gardła. Nie zdążył wykonać egzekucji.
– Nie! – postać z szablami zwróciła się w jego stronę – Zostaw, jego życie należy do mnie.
Zabójca usłużnie wycofał się, ale Caldon nie miał sił, by wstać. Skupił się na postaci z szablami, naprzeciw której wyszła większa, zamaskowana podobnie, lecz z odkrytą twarzą, zdradzająca wojownika większego rangą.
– Co to ma znaczyć, Salah ad Dinie? Ośmielasz się ratować życie niewiernemu?
Postać odsłoniła chustkę maskującą twarz, a Caldon rozpoznał w niej młodego Alego, który najwyraźniej nie był tym, za kogo się podawał.
– Tak wuju, ośmielam się – skłonił głowę – Ten niewierny ocalił i moje życie. Gdym tu przyszedł na zwiad, złapano mnie, a rycerze chcieli zabić. On mnie uratował. Odpłacam się tym samym, powiedziałeś wszak wuju, że odwaga jest zaletą mężczyzny.
– Cóż tedy uczynisz? Czy wiesz, że skazujesz go na jeszcze większe męki? Miast umrzeć tutaj, w obronie swego pana, darowujesz mu życie w hańbie.
– Darowuję mu wolność, by mógł hańbę odkupić. Tkwi w nim mądrość proroka, choć sam jest na nią ślepy.
– Dobrze więc – odparł mężczyzna – rozporządzaj jego ciałem lecz pamiętaj, że duszy nie zmienisz.
Wuj chłopca skinął na swoich i opuścili komnatę, zostawiając ich samych. Caldon uniósł się na łokciach, katem oka zauważył, że lord zmarł i leżał na stole, patrząc pustymi oczyma w powałę, Lesstaria drgał pośmiertnie z wypatroszonymi wnętrznościami, dwu rycerzy leżało zabitych pod oknem.
Ali – Salah ad Din ukląkł przy nim.
– Dziecko… jesteś jeszcze dzieckiem…
– Nie – zaprzeczył chłopiec – Jestem już mężczyzną.
– Bo zabiłeś tych dwu rycerzy?
– Bo miałem odwagę stanąć w obronie swojej ziemi. Wczoraj, przy kolumnie, co do jednego miałeś rację; nie powinno was tu być, nie rozumiecie naszych zwyczajów, nie chcecie ich zrozumieć ani uszanować. Mój naród zaś szybko się uczy – poznajemy waszą kulturę, zwyczaje i słabości. Jesteście niczym otwarta księga. Mówicie, że my jesteśmy barbarzyńcami; dla nas, ludu oświeconego przez proroka wy nimi jesteście. W odróżnieniu od was jednak potrafimy docenić honor, odwagę i mądrość. Kiedyś zostanę wezyrem, rycerzu, dziedziczę bowiem tytuł po wuju. Wygnam wasze wojska z mej ziemi. Lecz tak jak ty, pozostanę człowiekiem, docenię honor, odwagę i mądrość. Tak jak czynię to dziś. Jesteś wolny. Udaj się wielbłądem do niedobitków z Damaszku, wracaj do swego kraju. Historia nas rozsądzi, kto miał rację.
Caldon podniósł się na tyle, by usiąść. Łuna bijąca od podpalonych domów oświetliła mu twarz. Spojrzał w spokojne oczy chłopca, rozumiejąc już, dlaczego nie dostrzegł w nich ni odrobiny strachu.
– Nie, nie jesteś już dzieckiem. Twe słowa są mądre, jak słowa dorosłych. Dotrzymaj obietnicy, jaką dałeś mi przed chwilą. I niech Allach ma cię w swojej opiece.
– A twój Bóg w twojej.
– Mnie – odparł Caldon – Bóg już dawno opuścił.
Jak sama nazwa wskazuje, opowiastka historyczna:)
Początek trochę zgrzyta (literówki i stylistyka). Później jest wrażenie, że historia się rozkręca, ale finał przynosi rozczarowanie. Tak na 3 z małym minusem :)
Dziękuję, drugie opowiadanie i już trójka:) Co do końca... też zawsze mam wrażenie, że jakoś tak się szybko skończyło:)
"Świadomość, że było się wrogiem na tej ziemi była nie najszczęśliwsza." powtórzenie, a poza tym to zdanie brzmi nienajlepiej.
"Caldon wiedział o tym i jedynie „sir" dodawany przed jego nazwiskiem nie dopuszczał do jego umysłu myśli, że zarówno on, jak i inni, są nie mile widzianymi gośćmi i gorszymi barbarzyńcami, niż ich przeciwnicy. Myśl ta zaś, stała u bram jego umysłu codziennie rano gdy wstawał, w południe i wieczorem, kiedy kładł się spać." - "niemile" łącznie. Ten fragment też się nadaje do przeróbki.
"więc i ich dni były " - "i" zbędne.
"chcą jak najdłużej bronić" - literówka
"stał na ciemno zamaskowany zabójca" - szyk nie gra
"Zabójca szarpnął się jeszcze i cicho spłyną na podłogę." - literówka. Poza tym czasownik "spłynął" tu nie pasuje.
"Caldon otrzeźwiał szybko, znalazł się przy drzwiach tak prędko, jak pozwalały mu rany" - a skąd ma te rany? Co z zabójcą? Po tym zdaniu wyparował...
"gdy dostał z łokcia w twarz" - kolokwializm. Nie pasuje tutaj.
"Potknął się o trupa Eberharda Deselle, ogłuszono go z tyłu, padł na kolana, robiąc fikołka do przodu." - że co zrobił??? Poza tym brzmi to, jakby trupa ogłuszono, a potem trup ten padł na kolana robiąc fikołki.
Opowiadanie przeciętne w każdym aspekcie. Ot historyjka, bez jakiegoś większego pomysłu, która niczym nie zaskakuje ani zbytnio nie wciąga. Część błędów wymieniłem powyżej. Jeśli chodzi o styl to są lepsze i gorsze momenty, ale generalnie dużo można by poprawić.
Absolutnie najsłabszym elementem tekstu są te opisy walk. Tragiczne. Nie wiadomo, co się dzieje, niekonsekwencja jest widoczna. Niektóre zdania, zamiast przejmujące, są przekomiczne (np. "Padł na ziemię, starając się wciąż widzieć jak najwięcej." - mam nadzieję, że idiotyzm użytych sformułowań jest widoczny).
Dużo pracy przed tobą, ale nie zniechęcaj się. Nie od razu Rzym zbudowano.
Pozdrawiam.
Dzięki za wytknięcie błędów, potrzebowałam konkretnych przykładów:) Co do zdania "Caldon otrzeźwiał szybko, znalazł się przy drzwiach tak prędko, jak pozwalały mu rany" - bohater jest już ranny w momencie, kiedy zwleka się z leżanki na samym początku.