
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
WILCZY PAN
Rozdział V
Wodne siostry
Pieśń rozbrzmiała o świcie.
Rozśpiewała się wśród lasów, gór, drzew i łąk. Niosły ją strumienie, potoki i rzeki. Płynęła wraz z wodą, swoją przyjaciółką i matką. Cicha, zawodząca. Przyzywała. Śpiewnie, cicho. Wybudziła ptaki spośród liści, wzbiła je w niebo tańcząc pomiędzy ich skrzydłami. Tylko dla nich słyszalna. Dla nich i dla wody. Niesiona nurtem i podrywająca się w niebo, nieustannie przyzywająca. Pieśń wezwania. Rzeki niosły ją przez miasta i wioski, ukrywały pośród fal, pieściły w szmerze i plusku. Ptaki zagłuszały wysokimi trelami, by niepowołane uszy nie usłyszały żadnego dźwięku.
Aż dotrze, gdzie dotrzeć winien.
Aż zanurzy się w morskiej toni i brzmiąc w niej z siłą grzmotu, obudzi wodne siostry.
Słońce kąpało się w niespokojnym morzu. Ledwie widoczne pomiędzy przetaczającymi się ponad szalejącą kipielą popielatymi i granatowymi chmurami. Krwistymi plamami tańczyło pośród fal i wreszcie znikło za horyzontem. Nastała ta dziwna chwila dnia, gdy słońce już zaszło, a noc się jeszcze nie obudziła i świat nurza się w miękkiej obojętnej jego urokom, szarości. Powiadano, że to przeklęty czas, gdy strzygi, pijawki i wszystkie dzieci Matki Ciemności rodzą się, przywołane przez Rodzicielkę by niszczyć, krzywdzić i zabijać.
W głębi morza, tuż przy wyrastających z dna strzelistych skałach fale kotłowały się ze szczególną mocą. Odbijały się bielą piany od głazów, wyskakiwały w niebo i z hukiem opadały w dół. Igrały z wiatrem, potężne, niepokonane. Wtem szarość zmierzchu i pomrok morza rozerwał słaby blask. W niebo wraz z falą wyrwał się smukły kształt. Zatańczył ponad powierzchnią i gładko wsunął się w kipiel. Morze przyjęło go z czułością i ukryło w głębinach. Na krótko. Po chwili istota ponownie opuściła wodę. Tym razem nie sama. Dwie postaci przez chwilę igrały w górze. Złocisto srebrne ogony cięły powietrze, a szczupłe ramiona wyciągnęły się ku niebu. Okręciły się i znów miękko weszły w toń. Zanurkowały i ruszyły ku brzegowi. Płynęły szybko, błyszczące ogony poruszały się z gracją i mocą, nadając syrenom prędkości. Mijały ławice ryb, lekko, bez zawahania manewrowały obok ostrych skał. Aż do miejsca, gdzie morze było zbyt płytkie by dalej płynąć. Zatrzymały się i powoli uniosły. Woda spływała z długich czarnych włosów, cienkie strumyczki pieściły skórę, sunęły między piersiami, łagodnie głaskały mięśnie płaskiego, twardego brzucha i zsuwały się dalej, w miejsce, z którego opadły łuski, a stało się złączeniem mocnych szczupłych ud i przedłużeniem długich zgrabnych nóg. Kobiety jednocześnie pochyliły głowy i zwinęły włosy wyciskając z nich wodę. Słabe światło księżycowej poświaty rozświetliło twarze syren. Delikatne, eteryczne rysy, duże czarne oczy, jasną, niemal przejrzystą skórę i czarne oczy, patrzące zupełnie pustym zimnym spojrzeniem. Piękne morskie istoty odrzuciły długie czarne loki na plecy, wyprostowały się i powoli wyszły z wody. Drobne stopy uważnie stąpały po kamienistej plaży, przeskakiwały lekko, omijając ostre skałki. Kiedy dotarły do trawy, zatrzymały się. W milczeniu złożyły palce w magiczny znak. Z lasu wybiegły dwa potężne białe ogiery. Wiatr rozwiewał śnieżne długie grzywy, gdy gnały ku syrenom. Tętent kopyt przebijał się przez sztorm. Przez moment zdawało się, że pędzące zwierzęta nie zdołają się zatrzymać i stratują stojące kobiety. Stało się jednak inaczej i konie wyhamowały gwałtownie. Wryły w ziemię tylnymi nogami wierzgając przednimi tuż przy niewzruszonych twarzach syren. Te nie czekając, aż wierzchowce się uspokoją, wskoczyły na ich grzbiety. Złapały mocno grzywy, ścisnęły udami boki zwierząt i ruszyły z kopyta.
Powietrze niosło pieśń.
Czekały na to dwanaście lat.
Ogień trzaskał w kominku migoczącym płomieniem oświetlając olbrzymi obraz. Przyglądała się mu z zastanowieniem. Piękna wysoka kobieta trzymała na kolanach rozbawione niemowlę. Długie czarne loki otulały ją niczym płaszcz i sięgały aż podłogi. Mimo bezruchu płótna, dziecko zdawało się wiercić, a trzymająca je kobieta powstrzymywać śmiech. Błyszczał w czarnych tęczówkach uchwycony tuż przed pojawieniem się na kształtnych wargach. Zatrzymany na wieki, tak jak niewinność jej córki i utrwalony na portrecie. Wyciągnęła dłoń przesuwając palcami po płótnie. Delikatnie pieściła nierówności farby. Potem spojrzała na własne odbicie w wielkim zwierciadle na przeciwległej ścianie. Patrzyła długo, wolno porównując obie twarze; swoją i kobiety z obrazu.
– Naprawdę jestem do ciebie podobna. – Wyszeptała.
– Jesteś – cichy głos sprawił, że odwróciła się gwałtownie. Potężny jasnowłosy mężczyzna stanął w drzwiach i lekko się uśmiechał. – Masz takie samo spojrzenie.
– Wyglądam jak syrena?
Zawahał się.
– Nie odpowiadaj. Nie wiem dlaczego zapytałam.
– Nigdy wcześniej nie widziałem syreny, ale jeśli legendy są prawdziwe i syreny mogą uwieść każdego mężczyznę, wyglądasz dokładnie jak one.
Przez moment patrzyła na niego z rozchylonymi ustami. W pełnym zaskoczenia milczeniu.
– Dziękuję – wyszeptała po chwili. Podeszła do kominka, kucnęła i dorzuciła do ognia. – Przyszedłeś się pożegnać? – zapytała wpatrując się w płomienie.
– Nie. – Podszedł do niej – Onna… nie mogę cię zostawić.
Zadrżała unosząc wzrok.
– Dlaczego?
– Musisz jechać z nami
Widział, jak radość i nadzieja rozświetla czarne tęczówki…
– Jestem za ciebie odpowiedzialny – … i nagle gaśnie.
– Nie jesteś. Kupiłam cię, pamiętasz? Sama za siebie odpowiadam.
– Onna – położył rękę na ramieniu dziewczyny. Cofnęła się delikatnie.
– Możesz wyjechać, panie.
– Och, też mu to mówiłam – Seirin wpuściła do komnaty wilka, a potem cicho zamknęła za sobą drzwi. Kołysząc biodrami podeszła do kominka. Na bladych wargach igrał ironiczny uśmieszek – Ale on nie chce mnie słuchać. Jest taki… szlachetny. – Nadała ostatniemu słowu sardoniczny wydźwięk.
– Seirin.
Machnęła lekko ręką słysząc ostrzeżenie w niskim głosie Dorena. Jak poprzednio królewna, stanęła przed portretem i nieco ostentacyjnie porównała go z dziewczyną.
– Nieprawdopodobne – mruknęła cicho. – A była takim słodkim dzieckiem.
– Seirin!
Wzruszyła ramionami. Odwróciła się i rozejrzała za siedziskiem. Nie znalazłszy żadnego powoli usiadła na niedźwiedziej skórze rozłożonej przy palenisku. Odrzuciła włosy na plecy. Poprawiła suknię. Każdy jej gest, każdy ruch, był przemyślany, miał oddziaływać na wyobraźnię. Kiedy skończyła, ułożyła grzecznie dłonie na podołku i wyprostowała się. Z przerysowanym wyczekiwaniem, ociekającym ironią, zapatrzyła się w mężczyznę i kobietę.
Doren nie potrafił się zdecydować, czy bardziej bawi go czy irytuje, gdy naraz drżący już na wargach uśmiech zamarł.
Braciszek, siedzący dotąd u jego stóp, uniósł się wolno. Obszedł siedzącą i powoli położył obok niej. Duży kudłaty łeb delikatnie opadł na uda dziewczyny. Ta zaś miękko wsunęła palce w srebrzystą sierść, jakby robiła to od zawsze. Leniwymi, zmysłowymi ruchami gładziła grzbiet zwierzęcia. Piękne rysy złagodniały na chwilę, w turkusie tęczówek zamajaczyła czułość, kiedy spotkały się z bursztynem oczu wilka. Tylko zamajaczyła i tylko na chwilę, ale i tak wstrząsnęło to Dorenem. Tak jak widok Ardina leżącego jak wierny psiak w objęciach swej pani.
– Tak jak już mówiłam – przerwała ciszę królewna stając przed mężczyzną – możesz spokojnie wyjechać, panie. Za tydzień wyjdę za mąż za Heara. Jest młody, dobrze urodzony i przystojny, a teraz kiedy się zmieniłam zapewne nie odmówi mi względów. Mogłam trafić gorzej. Poradzę sobie.
Zamrugał, jak wybudzony ze snu.
– Nie powiedziałeś jej?-Braciszek uniósł łeb.
– Nie, nie powiedziałem.
– Czego nie powiedziałeś?
Położył dłonie na szczupłych ramionach dziewczyny.
– Nie wyjdziesz za Heara.
– Och, nie martw się, wyjdę. Nie jest taki zły. Ojciec chciał tego mariażu.
– Bogowie tylko wiedzą, dlaczego twój ojciec wybrał tego…– przełknął przekleństwo – młodzieńca, bo na pewno nie dla jego zalet. Tych bowiem nie było.
– Jak śmiesz?! To szlachetny młodzieniec…!
– Na litość boską, dziewczyno, twój szlachetny młodzieniec zdechł wczoraj za miastem – przerwała jej cicho nieumarła. – Przestańcie się z nią certolić, moi drodzy. Jest silniejsza niż wygląda.
Zaszokowana Onna w milczeniu patrzyła to na siedzącą to na olbrzyma. Drobniuteńka piękność o wielkich czarnych oczach bynajmniej nie wyglądała na silną.
– Doren? – zapytała drżącym tonem.
Mężczyzna zerknął wściekle na Seirin i zaraz łagodnie na królewnę.
– To prawda, Hear nie żyje. Chciałem ci to jakoś delikatnie…
– Jak to się stało?
– Czy to ważne?
Pokręciła głową.
– Nie. – Odwróciła się i podeszła do kominka. – To dlatego chcesz mnie zabrać? Myślisz, że jestem słaba i nie poradzę sobie sama?
– Nie, moja mała, chce cię zabrać, bo jest szlachetnym rycerzem. – Seirin nadal delikatnie głaskała wilka uśmiechając się łagodnie – I dlatego, że uruchomiliście pieśń wezwania. No i jeszcze dlatego, że twoja niedoszła teściowa najprawdopodobniej dogadała się z… pijawkami i będzie chciała się ciebie pozbyć. Czy wymieniłam wszystkie powody? Dorenie?
Duża niebieska żyła pulsowała na skroni mężczyzny. Zacisnął pięści, nie wiedząc czy najpierw uspakajać królewnę czy udusić nieumarłą. Gniew zwolna rozgrzewał mu żyły, a bestia zaczynała skrobać skórę od wewnątrz.
– Zdaje się, że przesadziłaś.
– Taaa, chyba masz rację.
Bezdźwięczna konwersacja nie uszła uwagi olbrzyma. Spojrzał z wyrzutem na Ardina i podszedł do Onny. Dotknął ją, ale cofnęła się gwałtownie.
– Wiem, że się boisz… – zaczął łagodnie.
Szarpnęła się. Postąpiła krok na przód zaciskając pięści
– Nic nie wiesz! Myślisz, że jestem słaba, że sobie nie poradzę! Myślisz, że nie wiedziałam co Hear i jego matka planują?! Że nie słyszałam o wieży i moim szybkim zejściu?! Wiedziałam! Poradziłabym sobie! Zobaczyłby mnie, taką jaką jestem i wszystko by się zmieniło. Mam syrenią krew! Wystarczyło zdjąć klątwę! Żaden mężczyzna nie oprze się syrenie!
Doren cofnął się zdumiony.
– Mówiłam, że jest silna – Seirin uśmiechnęła się zimno. Delikatnie odsunęła wilka i wstała. – Kiedy przeszliście przez mury pałacu, uruchomiłaś pieśń wezwania. Za kilka dni pojawią się wodne siostry. Przyjdą po swoją własność. Po ciebie. Należysz do nich z urodzenia.
– Nie należę do nikogo!
– Twoje prawo tak myśleć. Ich – zabrać cię w morze. – Wzruszyła ramionami. – Nie wygrasz z zewem krwi, mała. Ale twój wybawiciel chce spróbować. Jak powiedziałaś, – turkus mroził chłodem – żaden mężczyzna nie oprze się syrenie.
– Seirin.
Odwróciła się do wilka.
– Dobrze, już dobrze. Milczę. Wyśpijcie się, moi drodzy, wyruszymy z rana. – Suknia miękko falowała wokół nóg nieumarłej, gdy ta otworzyła drzwi. Zatrzymała się i zerknęła na Ardina.
– Zgłodniałam, wiesz?
Człowiek w skórze drapieżnika uśmiechnął się do drapieżnika w ludzkiej skórze.
– Więc zapolujmy, pani.
Jednym susem pokonał dzielącą ich odległość i minąwszy kobietę wybiegł z komnaty. Nieumarła podążyła za nim cicho zamykając drzwi.
Dwoje pozostałych w komnacie patrzyło na siebie w pełnym napięcia milczeniu. Mężczyzna zmarszczył brwi i postąpił krok wstecz, jakby próbował nabrać dystansu, do tego co usłyszał. Blada zagniewana dziewczyna zwolna uspokajała się, a chmurne oczy nabierały niespokojnych chociaż ciepłych tonów.
– Doren? – wyciągnęła rękę, żeby go dotknąć, ale zrobił unik. Niepokój w czarnych oczach pogłębił się. Przysunęła się i nim znów zdołał umknąć uchwyciła w dłonie dużą przystojną twarz olbrzyma. Stanęła na palcach i przylgnąwszy do mężczyzny zmusiła go do opuszczenia głowy. Delikatnie przycisnęła wargi do ukrytych w jasnej brodzie ust. Przez chwilę były twarde i nieprzystępne. Zacięte w chłodnym zastanowieniu. Kiedy jednak spróbowała pogłębić pocałunek, poddały się. Mężczyzna objął ją i ciasno zamknął w ramionach. Czułość mieszała się z pożądaniem, gdy rozsznurowywał suknię dziewczyny i łagodnie kładł ją na niedźwiedziej skórze przy kominku. Dziesiątki pytań, które cisnęły się mu na usta, zniknęły w dotyku jej skóry, miękkości ciała, cieple ust.
W końcu, żaden mężczyzna nie oprze się syrenie.
Czarna bezksiężycowa noc pochłonęła cały świat. Okryła barwy i kształty zlewając wszystko w mrok. Na szczycie pałacowej wieży, Seirin przyglądała się widowisku ciemności. Dalekim kształtom dzikich zwierząt wychodzącym na łowy, drżeniu liści na drzewach w lesie zdobiącym horyzont, ptakom zasypiającym w gniazdach. Słuchała odgłosów nocy, przymykając powieki, zmęczona i dziwnie smutna. Nie znała źródła tego smutku. Nie była go ciekawa. Pogrążała się w nim, kontemplowała go jak ciemność i ciszę wokół siebie. Był takim zapomnianym zjawiskiem, tak dalekim, jak wspomnienie snu. Nie czuła smutku równie długo, jak nie potrzebowała odpoczynku. Ostatnio… tak, pamiętała, kiedy taka żałość płynęła w jej żyłach.
– Nieeeeeeee!!!! – krzyczał rozpaczliwie. Widziała go, tak jak widziała swoje ciało, wygięte pod dziwacznym kątem u podnóża zamkowej wieży. Nie, wcale nie wyglądała, jak by spała. Przerażenie w martwych oczach, jej oczach, krzyczało bezgłośnie. Była martwa, a jednak widziała. Siebie i jego. Wyrwał się ludziom, którzy ją zabili i biegł do niej. Krzyczał przy tym rozpaczliwie. Chyba wiedział, że jest za późno. Tak, na pewno wiedział. Dlatego padł na kolana przy martwym ciele Seirin zawodząc żałośnie. A potem zamilkł. W całkowitej ciszy wziął ją w ramiona, odsunął rude włosy z pięknej twarzy i delikatnie pocałował usta, które już nie mogły oddać tego pocałunku. Czuła jego ból. Czuła rozpacz. Nie było w nim gniewu, gdy uniósł ciało kobiety, którą kochał i przytuliwszy mocno wszedł w tłum zabójców. Ustępowali mu z drogi bez słowa. Nikt się nie odważył przerwać ciszy. Nikt nie zastąpił drogi.
Bezdźwięczny szloch targnął jego duszą, a ona go poczuła.
Wtedy ostatni raz taka żałość płynęła w jej żyłach.
Wtedy śmiertelna Seirin odeszła, a narodziła się nieumarła.
Poczuła go, gdy tylko stanął na wieży. Drapieżnik zawsze rozpozna drapieżnika. Wściekłość drzemiącą pod ludzką powłoką, ciężki zwierzęcy zapach, powolne bicie serca i niemal niesłyszalne kroki mimo sporych przecież rozmiarów mężczyzny. Nie odwróciła się. Nadal wpatrywała się w ciemność, ale nie rozmyślała już nad smutkiem. Oczyściła myśli nie do końca pewna, czy zdoła je ochronić przed mocą olbrzyma.
Podszedł do niej i stanął obok w milczeniu. Czerń nocy i dla niego nie była wystarczającą osłoną. Nie dostrzegał tak wiele jak kobieta obok, ale bez trudu mógł obserwować twarz Seirin. Urodziwą i obojętną o dziwnie niewinnym wyrazie, jakby nie była tym, czym była.
– Nie możesz spać? – przerwał wreszcie ciszę.
– Jestem martwa, nie potrzebuję snu. – Odpowiedziała spokojnie.
– Powinienem cię przeprosić za to co wtedy powiedziałem.
Wzruszyła ramionami nie patrząc na niego.
– Nie, to prawda. Jestem martwa. Czasami nawet to czuję.
Milczał. Nie zamierzał zaprzeczać oczywistemu.
– A ty? Dlaczego nie śpisz? Musisz być zmęczony.
Był zmęczony. Zmęczony i zagubiony. Nie zamierzał jednak się do tego przyznawać. Nie przed…
– Pijawką? – dokończyła chłodno.
– Miałaś nie czytać w moich myślach.
– Nigdy ci tego nie obiecywałam.
– Faktycznie, nie obiecywałaś. Tak, jestem zmęczony.
– Chędożenie bywa męczące.
– Seirin.– Zaczął ostrzegawczo.
Znów wzruszyła ramionami.
– Przestań mnie straszyć. Powinieneś już zrozumieć, że się ciebie nie boję.
– Zrozumiałem, a ty powinnaś pojąć, że nie będę spokojnie słuchał, jak obrażasz Onnę.
Odwróciła się i spojrzała na mężczyznę.
– Ona nie jest niewinnym dziewczątkiem, Dorenie. To syrena. Wiedziała to od zawsze, a pieśń wezwania spotęgowała jej moc. Wykorzysta cię, póki będziesz jej potrzebny. Całkowicie i bezwzględnie.
Zmarszczył brwi. Nie będąc pod wpływem królewny, chłodno analizując, dopuszczał, że nieumarła może mieć rację.
– Skąd ta nagła troska?
Roześmiała się gorzko i znów odwróciła patrząc w mrok.
– Jaka troska? Jestem pijawką, pamiętasz, a my pijawki nie potrafimy kochać i nie troszczymy się o nikogo.
Żachnął się, świadomy, że cytuje jego słowa.
Braciszek miał rację.
Była inna.
– Nie będę ciągle przepraszał za tamte słowa.
– Gwoli ścisłości, jeszcze tego nie zrobiłeś.
Westchnął ciężko.
– Hrabino Seirin, bądź łaskawa przyjąć moje uniżone przeprosiny. Zachowałem się niegodnie.
Roześmiała się perliście.
– Dobrze, lordzie Dorenie. Przeprosiny przyjęte, nie wracajmy więcej do tego.
Mężczyzna też się uśmiechnął. Gniewne napięcie zwolna osłabło. W milczeniu przyglądali się sobie, ważąc słowa, które mieli wypowiedzieć.
– Nie powiedziałaś jeszcze jak zamierzasz zdjąć czar z mojego brata – odezwał się wreszcie cicho Doren.
Przełknęła złośliwość cisnącą się na usta i uśmiechnęła się spokojnie.
– Nie, nie powiedziałam.
– Więc?
Odwróciła się patrząc w mrok.
– Wiesz, że każde zaklęcie ma kontrzaklęcie? Takie, które zdejmuje czar? Kontrzaklęcie musi być spisane, inaczej źródłowa magia nie zadziała. Zniszczenie zapisu kontrzaklęcia też zdejmuje urok. Kapłani dawnych religii twierdzili, że to bogowie zadbali o równowagę w świecie. Ja zaś myślę, że to natura. Bez względu jednak na przyczynę tego zjawiska, każdy mag rzucający przekleństwo, ma przynajmniej dwie kopie przeciwzaklęcia. Werten – dojrzała, jak mężczyzna zacisnął usta – wozi jedną księgę przeciwzaklęć przy sobie. Nigdy się z nią nie rozstaje. Żeby ją zdobyć, musielibyśmy znaleźć Hrabiego i go zabić. Wykraść jej bowiem nie sposób. Nie patrz tak. Wiem, że masz to w planach. Wierz mi, nawet tobie nie będzie łatwo zabić Wertena. Nawet ty możesz przypłacić to życiem, a tego chyba żadne z nas nie chce.
– Wdzięczny ci jestem za troskę, Hrabino – zimno wszedł jej w słowa – jednak moje spotkanie z twym pobratymcem jest nieuchronne.
Wzruszyła ramionami. Nie pozwoliła by rozmówca dostrzegł czającą się w turkusie oczu radość. Ardin jej nie zdradził. Nie powiedział bratu o więzach łączących ją z ojcem. Wiedział zapewne, że Doren nie jest zdolny do chłodnego podejścia. Na każde wspomnienie imienia Hrabiego, bestia szczerzyła kły próbując wyrwać się na wolność. Czuła to, widziała srebrzysto-czarną aurę potwora tańczącą wokół olbrzymiej sylwetki mężczyzny.
– Nie zamierzam ci w tym przeszkadzać, mój drogi. Jeśli chcesz się zabić – twoja rzecz. Wcześniej jednak chcę zdjąć z twego brata wilczą skórę. Skoro chcesz by skonał u twego boku, niech skona jak się urodził – człowiekiem.
Monstrum szarpnęło olbrzymem. Oddychał głęboko by je odegnać, zatrzymać pod skórą, zapanować nad ciemną częścią własnej natury.
– Nie chcę śmierci Ardina. – Wyszeptał przez zaciśnięte zęby.
– Pójdziesz walczyć z Wertenem. Sądzisz, że twój Braciszek będzie stał z boku i tylko się przyglądał?
– Nikt nie jest niepokonany. Nawet twego mistrza da się zabić.
Roześmiała się lodowato.
– Zapewne – zignorowała kiepsko ukryte oskarżenie. – Tylko przez ostatnie półtora tysiąca lat jeszcze nikomu się to nie udało. A wierz mi, wielu próbowało.
Patrzył zaszokowany. Czytała w nim bez trudu, zaskoczenie zdjęło bariery, które narzucił.
– Tak, mój drogi, Werten ma półtorej tysiąca lat. Przynajmniej o tylu wiem.
– Kłamiesz.
– A po co?
– To niemożliwe. Nikt… niemożliwe.
– Mojego, jak to słodko ująłeś, mistrza, nie tyczą się prawa natury. Takiego go stworzyła. Natura czy bogowie… nie wiem, przypuszczalnie nawet on tego nie wie. Rzeczywistość jest dla niego tylko elastycznym snem, który może kształtować jak zechce.
Wciąż milczał słuchając ją z nieukrywanym niedowierzaniem. Kobieta też zamilkła pozwalając mu przetrawić usłyszane słowa.
– Skąd tyle wiesz?
Znowu wzruszyła ramionami.
– Powiedzmy, że był taki czas, że byłam z Wertenem bardzo blisko. – Zignorowała brzydki grymas na twarzy mężczyzny i kontynuowała – Dlatego też wiem, gdzie znajduje się druga z ksiąg.
– Dlaczego mam ci ufać? – zapytał przez zaciśnięte zęby. – Sama mówisz, że byłaś z pijawką, której zaprzysiągłem śmierć.
Uśmiechnęła się zimno.
– Mój drogi, ty byłeś ze mną, a jakoś nie pałasz do mnie miłością.
– Mam uwierzyć, że też pragniesz śmierci swego mistrza?
– Nie. Nigdy tego nie powiedziałam. Chcę tylko zwrócić Ardinowi to, co Werten mu zabrał. Jak mówiłam, jestem coś winna twemu bratu. I na tym poprzestańmy. – Odwróciła się by odejść. Olbrzym złapał ją za rękę. Szarpnęła się. Tęczówki momentalnie poczerniały, kły wysunęły się z dziąseł. Warknęła cicho wyrywając ramię. Ciało spięło się gotowe do ataku.
Doren nie cofnął się. I jego potwór wyrywał się na wolność. Gniew mrokiem tańczył pod skórą. Odetchnął głęboko.
– Gdzie? – zapytał cicho.
Turkus wyparł czerń równie szybko, jak ta się pojawiła. Seirin cofnęła się o krok. Przesunęła delikatnie palcami po ręce, którą chwilę wcześniej trzymał mężczyzna. Gdyby oddychała, zapewne westchnęłaby żeby ukoić nerwy, a tak koił je dotyk.
– Na południowych rubieżach stoi zamek. Należy do mnie. Nie byłam w nim… dawno w nim nie byłam. Zostawiłam tam księgę przeciwzaklęć Hrabiego.
– Skąd wiesz, że jeszcze tam jest?
Uśmiechała się chłodno.
– Jest, wierz mi. Ze wszystkich miejsc w całym wszechświecie, do tego Werten nigdy by nie zajrzał.
– Dlaczego?
– Nie twoja to rzecz, lordzie Dorenie. – Ruszyła schodami w dół. Suknia miękko kołysała się w rytm jej kroków. Patrzył za nią aż znikła z pola widzenia. Nawet wtedy nie zdołał oderwać spojrzenia od ciemnych stopni.
Bestia z cichym pomrukiem wróciła w głąb ciała. Przyczajona czekała.
Wilczy Pan stał wpatrując się w mrok, zaplątany w sprzeczne myśli i pragnienia. Nie rozumiejąc żadnego z nich, wreszcie wolno poszedł śladem nieumarłej.
Ranek był wyjątkowo chłodny. Zima była coraz bliżej, ptaki już nie śpiewały o świcie, odleciały w cieplejsze miejsca, daleko od chłodnej krainy. Dzień się budził oszroniony przymrozkiem. Królewna stała przed pałacem odziana w ciepły futrzany płaszcz i wpatrywała się w chmurkę własnego oddechu. Próbowała skupić się na tym obrazku i nie poddawać niepokojowi, który krążył w jej żyłach. Tłumaczyła sobie, że wywołały go słowa pijawki, ale w głębi duszy wiedziała, że to nie prawda i że ten dziwny stan zaczął się w chwili, gdy poprzedniego dnia opuściła mury zamku. Nie, nie bała się, było to raczej przeczucie nieuchronnego, dziwne zimno-ciepłe wrażenie gdzieś w głębi trzewi. Nie potrafiła go ani dokładnie ulokować, ani nazwać. Najbliższe mu było słowo zawieszenie, oczekiwanie… Parsknęła niewesoło. Naraz poczuła, że ktoś stoi tuż za nią. Odwróciła się i natknęła na turkusowe spojrzenie nieumarłej.
– Dzień dobry – dobre wychowanie zwyciężyło niechęć.
– Dzień dobry – grzecznie odpowiedziała Seirin. Ubrana w biały kożuszek z kapturem, spod którego wymykały się rude kędziory, wyglądała szczególnie pięknie i delikatnie. Ukłucie zazdrości w duszy Onny było szybsze niż świadomość, że i jej nie brak teraz urody. Czarne oczy zwęziły się gwałtownie. Turkusowe pociemniały.
– Zdaje mi się, czy naraz temperatura spadła? – Ardin stanął obok Hrabiny. Bursztynowe oczy wilka śmiały się wesoło. – Nie patrzcie tak na siebie, bo zamrozicie okolicę.
Seirin roześmiała się i miękko położyła dłoń na kudłatym łbie. Królewna zaś nie rozumiejąc, o co chodzi nadal zimno się w nią wpatrywała. Nie słyszała wilka. Nikt z żywych, prócz Dorena, nie rozumiał Ardina. Była jednak zbyt dobrze wychowana by pytać, co tak rozbawiło nieumarłą.
- Chyba się nie polubicie.
– Oj, chyba nie. Mamy sprzeczne pragnienia, sprzeczne priorytety.
– Chyba się mylisz, obie pragniecie mojego brata.
Hrabina uśmiechnęła się lekko. Łagodność rozświetlająca jej rysy, uczyniła ją niemal nierealnie piękną.
– Tu ty się mylisz. Onna bynajmniej nie pragnie Dorena. Jest dla niej tylko środkiem.
Nie zadał pytania, na które naraz niemal boleśnie zapragnął odpowiedzi.
– Nie, Ardinie, ja też nie pragnę twego brata.
Nie zdążył zastanowić, się co znaczą jej słowa i dlaczego naraz poczuł taką ulgę. Zza zabudowań wyszedł Doren prowadząc dwa wierzchowce.
– Wstaliście, to dobrze. Onna nigdy nie jeździła konno, pojedzie więc ze mną. Seirin dla ciebie będzie ten – wyciągnął ku dziewczynie dłoń dzierżącą uzdę drobniejszego rumaka. Hrabina jednak nie drgnęła. – Seirin…
– Nie potrzebuję konia. – Odpowiedziała cicho.
– Czas goni. Nie utrudniaj.
Uśmiechnęła się zimno. Wolno postąpiła do przodu.
Klacz złapała zapach nieumarłej w nozdrza.
Zarżała głośno, panicznie, stanęła dęba i szarpnąwszy uzdę wyrwała się Dorenowi. Nim zdołał zareagować, zawróciła i popędziła z powrotem do stajni.
Mężczyzna zaskoczony patrzył za uciekającym zwierzęciem.
– To chyba rozwiązuje problem mojej jazdy wierzchem? – zapytała słodko Seirin, mimo że turkusowe oczy pozostały lodowate.
Spojrzał na nią z zastanowieniem.
– Wszystkie…?
– Tak, wszystkie zwierzęta tak na mnie reagują.
- Nie, nie wszystkie.– Zaprzeczył wilk.
– Wszystkie zwierzęta – podkreśliła ostatnie słowo. – To instynkt.
– Spowolnisz nas idąc. – Martwił się olbrzym,
Roześmiała się.
– Och, wierz mi, to wy mnie spowolnicie.
Wzruszył ramionami. Wprawnie dosiadł potężnego karego wierzchowca, a potem wciągnął na siodło królewnę, sadzając ją przed sobą. Kiedy Onna oparła się na potężnej piersi, łagodnie objął ją w pasie i spojrzał na nieumarłą.
– Prowadź.
Skrzywiła się, ale zmilczała. Poklepała wielki srebrny łeb Braciszka i uśmiechnąwszy się do niego, odbiła się lekko od ziemi.
W jednej chwili Doren zrozumiał, co miała na myśli, twierdząc, że to oni ją spowolnią.
Hrabina uniosła się ponad ich głowy i pomknęła w kierunku bram miasta.
Szybko, szybciej niż drapieżne ptaki. Ledwie mrugnął, a już stracił ją z pola widzenia. Rozglądał się nieporadnie, zirytowany, gdy zawróciła i nadal unosząc się nad ziemią, powiedziała:
– Czas, Dorenie, zapomniałeś? Czas nas goni. Ruszaj się.
Spiął wierzchowca słysząc głośny radosny śmiech Braciszka za swoimi plecami.
Wielka okrągła twarz księżyca słabo połyskiwała przez korony drzew i łagodnie oświetlała nagie ciała galopujących lasem amazonek. W czarnych włosach igrał wiatr, a zmrużone piękne oczy wpatrywały się w ciemność. Konie ich niosły, pieśń prowadziła. Piętami poganiały zwierzęta.
Czas uciekał.
Każda chwila była cierpieniem.
Każdy oddech świeżym leśnym powietrzem, z dala od chłodnej morskiej bryzy, palił płuca, a skóra pozbawiona słonej wody pękała do krwi.
Wciąż i od nowa.
Mimo to wyszły. Wezwała je. Tak jak dwanaście lat temu.
Wtedy też zaśpiewała dla nich. Przywołała z morza w głąb lądu. Bolało, jak teraz. I jak teraz pędziły przez las, a potem pola, żeby zabrać ją w odmęty, do Matki Wody. Pieśń je wiodła, śpiewna i słodka, lecz, kiedy były już blisko, o tak, czuły, że to już, naraz ucichła. Pozostał śpiew wiatru, melodia wody, ale wezwanie ucichło.
Tyle bólu na darmo.
Wróciły w głębiny bez małej syreny.
Pozostało im oczekiwanie.
I wreszcie pieśń znowu rozbrzmiała…
Las się kończył. Zwolniły. Za drzewami stały elfie domostwa, a za nimi niewielki szlachecki dwór. Ledwie były w stanie dojrzeć go w ciemności nocy. Okna pogrążone były w mroku, wygaszono nawet pochodnie przy bramach. Syreny minęły ubogie chaty i zatrzymały rumaki pod dworską bramą. Szybko zsunęły się z końskich grzbietów. Bez wahania pchnęły drzwi, a te otworzyły się bez skrzypnięcia.
Szły szybko, miękko stawiając stopy na zimnej marmurowej posadzce. Każdy krok był cierpieniem, jednak piękne oblicza nie szpecił żaden grymas, pozostały obojętne. Mijały korytarze, by wreszcie dotrzeć do sypialni pana domu. Szlachcic spał. Nalaną, spoconą twarz oświetlał dogorywający płomień świecy. Wielki brzuch wylewał się z przyciasnej piżamy.
Zatrzymały się gwałtownie.
Nie tak go zapamiętały. Dwanaście lat wcześniej był młody i szczupły. Pragnęły go wtedy, ale dni były nie te, a nie zwykły parzyć się z mężczyznami bez potrzeby. Tym razem pieśń zabrzmiała w odpowiednim czasie, więc zamierzały go wykorzystać. Zwrócić Matce nie tylko córkę Isaris, ale przywieźć kolejne dzieci, własne.
Syreni wymierali. Było ich tak niewielu, że Wodne Siostry musiały wychodzić na ląd i parzyć się z ludźmi, by gatunek nie zniknął. Niestety z takich związków tylko dziewczynki rodziły się z wodną iskrą. Chłopcy pozostawali ludźmi, a ich na świat przychodziło zdecydowanie więcej. Świat syren były zagrożony. Dlatego też nie należało rezygnować z okazji.
Przyglądały się śpiącemu bez słowa.
Potrzebowały potomstwa, jednak każde poświęcenie ma swoje granice.
Płomień dogasł, gdy opuszczały sypialnię. Wracały równie szybko, jak przyszły. Nim opuściło domostwo, przeszukały je.
Nienawidziły odzienia, materiał ranił skórę, palił jak żywy ogień. Jednakże nie mogły dalej podróżować nago. Znalazły więc suknie i zaciskając usta wsunęły się w nie. Dopiero wtedy ruszyły dalej.
Za słodką melodią wezwania.
Z namiotu dochodziły ciche pojękiwania.
Seirin zacisnęła zęby, przewróciła się na posłaniu i schowała głowę pod kocem. Nie spodziewała się, że to pomoże. Nie z jej słuchem. Nic nie mogło zagłuszyć miłosnych uniesień małej królewny i Dorena.
Gniew buzował pod białą skórą. Wstała i z wściekłością wyszła ze swojego szałasu. Gdyby miał drzwi, pewnie by nimi trzasnęła, a tak tylko szarpnęła materiałem. Chłodny wiatr rozwiał rude włosy, a drobna mżawka osiadła na długich rzęsach. Uniosła twarz i spojrzała w niebo. Chmury zakryły gwiazdy i ukryły księżyc. Świat zlewał się w niekończącą się ciemność. Z daleka dobiegały odgłosy zwierząt, cichy szmer odległej rzeki i, jeszcze dalej, z domu na pograniczu, krzyki kobiety wrzeszczącej na pijanego męża. Dalekie ciche dźwięki.
I jęki kochanków, tuż obok.
Zacisnęła pięści odrywając się od ziemi.
- Jakoś nie sądzę, by to pomogło.
Cichy szept Ardina sprawił, że opadła z powrotem.
– I pewnie nie pomoże. Musiałabym lecieć długo i daleko by ich nie słyszeć.
– Przykro mi.
– Och, – machnęła ręką – niepotrzebnie. – Usiadła na trawie, a wilk podszedł i położył się obok niej. Odruchowo położyła dłoń na srebrzystym łbie. Dojrzała w ciemności błyszczące bursztynowe oczy wpatrujące się w namiot Dorena – Może i ja powinnam ciebie żałować?
Popatrzył na nią zdziwiony.
– Dlaczego?
Bez słowa wskazała głową. Wilk roześmiał się.
- Nie, nie powinnaś, nie z tego powodu. Czasami o tym myślę, ale… - zawahał się. – Przywykłem.
– Do podsłuchiwania brata?
– Do braku pokładzin, tej słodkiej chwili, gdy kobieta w moich ramionach łka z rozkoszy. Do braku miękkości zaciskającego się wokół mnie ciała, słodyczy ust, gładkości skóry…
– Taaaa…, właśnie widzę, że przywykłeś. – szepnęła ironicznie.
Milczał. W namiocie również zapadła cisza. Patrzyli nań oboje, a palce nieumarłej zatrzymały się w miękkiej sierści wilka.
– Wreszcie – odetchnęła powoli.
– Taak, trzeba ich uprzedzić, że więcej nie chcemy tego słuchać.
– Przez najbliższe dwa tygodnie będziemy na to skazani.
Spojrzał pytająco. Wzruszyła ramionami.
– Syreny mają dwa okresy godowe w ciągu roku. Każdy z nich trwa dwa tygodnie. To wymierający gatunek, więc zwykle nie marnują czasu. Nie patrz tak na mnie. Wiem, że, jak Doren, widzisz w niej ucieleśnienie skrzywdzonej niewinności, piękna, doskonałości i tym podobne. W wilczej skórze, czy bez, jesteś mężczyzną. A żaden mężczyzna nie oprze się syrenie.
– Próbujesz mi wmówić, że zostałem zaczarowany?
Uśmiechnęła się słodko.
– A uwierzyłbyś?
– Pewnie nie.
– Więc nie będę ci tego mówić.
– Ale sama w to wierzysz.
– Nie ważne w co ja wierzę, Ardinie. – Wciąż się uśmiechała. – Ważne, że na dzisiaj koniec przedstawienia, i możesz iść spać.
– Odsyłasz mnie?
Turkusowe tęczówki rozbłysły w mroku.
– Powinieneś odpocząć. Jutro czeka nas długa droga.
Poruszył łbem wtulając go w podołek dziewczyny.
– Wolę zostać.
Delikatnie głaskała srebrzystą sierść. Przez długą chwilę zbyt przejęta jego słowami, by cokolwiek powiedzieć, milczała. On zaś zajęty słodką pieszczotą szczupłych lodowatych palców, mrużył bursztynowe oczy.
Naraz oboje unieśli wzrok.
Zasłona namiotu uniosła się lekko i w wejściu stanęła całkowicie naga Onna. Szeroko rozwarte oczy wpatrywały się w mrok niewidzącym spojrzeniem. Poczochrane miłością włosy w nieładzie opadały na sterczące piersi. Zimny wiatr chłodził lekko spoconą skórę, gdy szła lekko stąpając w mokrej trawie. Minęła obserwujących ją i szła dalej, kompletnie nieświadoma tego co się dzieje wokół. Nie zaszła daleko. Przy obozowisku płynął strumień i to do niego zmierzała dziewczyna. Gdy tylko stopy zanurzyły się w wodzie, królewna zatrzymała się. Wzniosła twarz ku niebu, rozrzuciła uniesione ramiona i zaśpiewała.
Cicha jedwabista melodia, drżąca i uwodząca zabrzmiała w chłodnym jesiennym powietrzu.
Seirin wstała gwałtownie i skoczyła ku królewnie. Poderwała się z ziemi i złapawszy w locie dziewczynę wyrwała ją z wody. Minęła strumień i rzuciła wciąż śpiewającą na trawę. Zderzenie z podłożem zamknęło usta syreny. Nieumarła opadła obok leżącej, gotowa w każdej chwili zamknąć rozśpiewane wargi.
– Seirin!
– Co się dzieje, do cholery?! – przebudzony Doren, nagi jak jego kochanka, stanął u wejścia namiotu. Widząc Onnę na ziemi, ruszy jej na pomoc. Bestia tańczyła pod skórą, gdy biegł, mieniąc się na obliczu mężczyzny. Hrabina ustąpiła mu z drogi. Skrzywiła się widząc, jak olbrzym pada na kolana przy leżącej i delikatnie dotyka jej policzków. Królewna zamrugała i wolno uniosła powieki. Zdziwiona rozejrzała się wokoło.
– Co się stało? Jak..? – zapytała łamiącym się głosem.
Doren szybko spojrzał na nieumarłą. Bursztynowe oczy płonęły wściekłością. Seirin uśmiechnęła się słodko, mimo że turkus tęczówek czerniał na brzegach. Ignorując pytanie królewny odwróciła się…
– Seirin! – zimny głos Dorena zatrzymał ją w pół kroku.
– Twoja dziewczyna wezwała Wodne Siostry. – Nie patrzyła na niego. Opadła na trawę obok Ardina, wsunęła palce w srebrzystą sierść i dopiero, gdy czerń usunęła się z jej oczu, podniosła je i popatrzyła na kochanków.
– To nieprawda – wyszeptała Onna.
– Och prawda, moja droga. Zaśpiewałaś dla nich. Już wiedzą, gdzie jesteśmy.
– Niemożliwe!
Zdezorientowany Doren wpatrywał się to w jedną to w drugą. Wreszcie spojrzał na brata.
– Ardin?
– Śpiewała.
– Cholera. – Westchnął olbrzym. Podał dłoń królewnie i nie patrząc na nią, pomógł jej wstać.
– Dorenie, nie możesz jej wierzyć – szepnęła dziewczyna.
– Idź do namiotu. – Wciąż na nią nie patrzył. Potrzebował pomyśleć. Potrzebował nieobecności Onny, wolności od jej oczu, oddechu, zapachu – Idź do namiotu – powtórzył.
– Ale… – podeszła. Odsunął się.
– Zaraz przyjdę – dodał łagodnie.
Dziewczyna spuściła głowę, ale wykonała polecenie.
– I co teraz? – zapytał mężczyzna, gdy znikła za zasłoną namiotu.
– Teraz syreny ruszą za nami. Jutro, być może pojutrze, staną nam na drodze. – Odpowiedziała Seirin
– I?
– I zabiorą królewnę.
– Nie pozwolę na to.
Roześmiała się zimno.
– Och, nie wątpię, że chciałbyś spróbować, ale, wierz mi, nawet nie będziesz wiedział, kiedy się to stanie. Mają swoje sposoby.
Zacisnął zęby i przez chwilę rozmyślał intensywnie.
– Zostaniesz z nią? – zapytał wreszcie.
Uśmiechnęła się prawie rozbawiona.
– Chcesz zostawić ze mną syrenkę? Nie boisz się?
– Ardin cię przypilnuje – wzruszył ramionami.
Wilk powoli uniósł głowę i spojrzał na brata.
– Co?
– Nie mogę zostawić Onny z tobą, bo cię nie zrozumie. Nie może też zostać tylko z Seirin, bo się pozabijają. Ktoś musi zawrócić i stanąć do walki z syrenami, a jakoś nie widzę by… twoja nieumarła się do tego garnęła.
Hrabina patrzyła chłodno.
– Dziewczyna należy do nich z urodzenia. Dlaczego mam im przeszkadzać w odebraniu własności?
Olbrzym spojrzał na brata, jakby chciał powiedzieć: A nie mówiłem?
– Więc, Seirin?
– A jeśli ci powiem, że nie masz z nimi szans?
Nie odpowiedział.
– Dobrze. Jedź. Zostanę z twoim bratem.
– Dziękuję – skinął głową. Szybko ruszył do namiotu. Po chwili usłyszeli przerywaną łkaniami królewny, krótką wymianę zdań i olbrzym, już ubrany i uzbrojony, szedł do wierzchowca. Dosiadł go i nie pożegnawszy się ruszył z kopyta.
Wilk podniósł łeb z kolan siedzącej kobiety.
– Kiedy za nim ruszysz?
Uśmiechnęła się lekko.
– Kiedy będzie za daleko, by zawrócić.
– Mój brat jest potężnym wojownikiem. Naprawdę sądzisz, że dwie syreny stanowią dla niego zagrożenie?
Skinęła głową.
– Dla ciebie nie?
– Nie tak duże, jak dla niego.
– A królewna?
– Ona też jest zagrożeniem.
– Nie o to pytałem.
Uchwyciła wielki kudłaty łeb w drobne dłonie, uniosła go delikatnie i wpatrzyła się w bursztynowe tęczówki Ardina.
– Królewna jest syreną, przyjacielu i czy to się podoba twemu bratu, czy nie, póki żyje w niej wodna iskra, będzie śpiewała Wodnym Siostrom. Nawet jeśli pozbędziemy się tych, które wyszły na jej wezwanie teraz, przyjdą następne. A jeśli nie przyjdą, pragnienie głębin i tak ją zaprowadzi do Matki.
– Mimo to obiecałem bratu…
– Tak konkretnie, to nic mu nie obiecywałeś. Ani ty ani ja.
– Doren nam ufa.
– Więc będziemy się starać nie zawieść jego zaufania. – Wstała powoli – Zostaniesz z królewną. Przypilnujesz by więcej nie śpiewała. Ja zaś będę nie zawodzić zaufania twego brata pilnując jego tyłów.
Wilk też wstał. Zadarł głowę i poszukał turkusowych tęczówek.
– Będziesz na siebie uważała?
– Zawsze na siebie uważam, przyjacielu.
– Gdyby coś… wiem, że więź krwi między nami zanika, ale, gdyby coś się stało, wezwij mnie. Na pewno masz jakieś sposoby…
Roześmiała się, mimo, że w turkusie zatańczyło wzruszenie.
– Och, lordzie Ardinie, mam mnóstwo sposobów….
– Seirin.
– Dobrze, jeśli uznam, że twoja pomoc jest mi niezbędna, wezwę cię. Teraz idź do królewny. I nie daj się zaczarować. – Dodała unosząc się w powietrze.
Zawisła na chwilę nad polaną, patrząc na wilka, by zaraz pomknąć za jego bratem.
Zatrzymał wierzchowca na środku leśnej ścieżki.
Nadjeżdżały. Poczuł je, gdy tylko minął pierwsze drzewa. Pachniały morzem. Ostrym powietrzem i słoną wodą. Wiatr niósł ich zapach, a leśne strumienie szeptały ich imiona.
Zatrzymał się więc i czekał.
Słońce przemykało przez korony drzew, kurtynami promieni oświetlając ścieżkę. Uniósł głowę i przymknąwszy powieki pozwolił światłu pieścić chłodną skórę policzków. Powoli wciągnął powietrze. Było chłodne i rześkie. Pachniało rosą i mchem. Drażniło bestię tuż pod skórą. Skrobała niecierpliwa, gotowa do walki. Dzika i niebezpieczna. Uspakajał ją, ale bez większego przekonania. Mogła się przydać. Nie wiedział czego oczekiwać, a ostrzeżenia Hrabiny wciąż dźwięczały mu w uszach.
Miały być straszne.
Zabójcze.
Tętent koni wyrwał go z zadumy.
O tak, były zabójcze.
Doskonale piękne, okryte płaszczami mroczno czarnych włosów, unosiły się w rytm pędzących wierzchowców. Widząc go ściągnęły lejce, a konie zwolniły gwałtownie i stając dęba zatańczyły w miejscu. Amazonki pozostały niewzruszone, ale śliczne twarze rozświetliły uśmiechy.
Bestia zamarła. Oczarowana urodą, zapatrzona w unoszone oddechem białe półkule piersi, cofała się w głąb duszy. Jeszcze wyzierała przez bursztynowe tęczówki, majacząc na ich obrzeżach, gdy naraz powaliła ją słodka melodia. Cicha, ledwie słyszalna, potężniała z chwili na chwilę. Zagłuszyła ptaki i szelest liści. Pieściła uszy, przemawiała, nawoływała…
Syreny wolno zsunęły się z koni. Nie odrywały spojrzenia od jeźdźca. Poznały go. Wyczuły potęgę, starożytną władzę. Dojrzały bestię skrytą pod skórą. Uwodziła je, tak jak ich śpiew uwodził ją. Pożądanie stłumiło wezwanie. W tej chwili ważny był tylko zew lędźwi, nawoływanie następnego pokolenia. Moc, którą mogło dać im potężne ciało jasnowłosego wojownika, z którą mogły narodzić się ich dzieci. Kołysząc biodrami niemal płynęły ponad ziemią zbliżając się do Dorena. On zaś, pochłonięty syrenią magią, również zsunął się z konia i czekał na nieodwołalne. Nie próbował walczyć z czarem. Pewien, że nadal włada swoimi myślami, czuł wzbierające pragnienie. Tętno zdawało się rozsadzać skronie, po których wolno spłynęła kropla potu. Kompletnie nieświadom uroku, szarpał troki koszuli, by się z niej uwolnić, jednocześnie postąpił ku idącym.
Naraz potężna siła zepchnęła go ze ścieżki. Upadł uderzając głową w kamień. Ciemność zerwała magię połączenia. Syreny zatrzymały się. Spojrzały w górę.
Seirin zaatakowała.
Czarne oczy rozbłysły w słońcu. Uniesiona wargi odsłoniły śmiertelnie długie kły. Rozcapierzone pazury wbiły się w ciało jednej z wodnych sióstr rozrywając je niemal do kości. Poderwała krwawiącą z ziemi i rzuciła. Zaatakowana w całkowitej ciszy przeleciała machając ramionami i uderzyła w konar rozłożystego drzewa. Nieumarła skoczyła za nią. W locie ponownie rozwarła usta gotując się do ugryzienia. Nim jednak zdoła dotknąć rannej, potężny ból poniżej serca rozerwał jej myśli.
Krzyknęła odwracając się.
Znała ten ból.
Lodowaty, przejrzyście biały….
Pamiętała.
Szarpnęła się, ale ból nie mijał. Wciąż tkwił, jak serbithowski sztylet wbity przez drugą z sióstr w jej plecy. Dojrzała chłodne, pozbawione emocji, czarne syrenie oczy patrzące na agonię nieumarłej. Cierpienie potężniało. Lód zmieniał się w ogień. Płonął w każdej kropli krwi płynącej martwymi żyłami. Spalał komórkę po komórce, a każde wypalone miejsce wrząco-lodowatym nożem cięło umysł. Znów spróbowała się uwolnić, ale siły też wypalił płomień serbithowskiej śmierci i ledwie udało się jej drgnąć. Sztylet wysuszał krew, odbierając życie, które przed wiekami dała Matka Ciemność.
Już nie krzyczała. Wolno osunęła się na kolana, a potem, gdy i te odmówiły posłuszeństwa, upadła na ziemię. Mokre leśne poszycie łagodnie przyjęło drobne ciało.
Wreszcie i cierpienie zaczęło odchodzić. Uciekało z martwiejącego organizmu wraz z mocą. Wszechogarniająca nicość zamykała bramy…
Tuż przed ich zamknięciem, ostatkiem umykającej magii, Seirin wyszeptała:
– Ardin… – i oddała się ciemności.
Nie mogę się doczekać dalszego ciągu. Mam nadzieję, że pojawi się wkrótce:-)