- Opowiadanie: RobertZ - Senfiliada Rozdział III Seks w wielkim mieście

Senfiliada Rozdział III Seks w wielkim mieście

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Senfiliada Rozdział III Seks w wielkim mieście

Hotel był tak biedny i zniszczony jak dzielnica, w której go postawiono, jak miasto, w którym się narodził. Stanowił symbol jego zepsucia, ateizmu i pychy. Stara rudera, której wiek należało liczyć w stuleciach. Ale może ważniejsze, było to, co tu się wcześniej znajdowało. Nadal dawał się odczuć, przytłoczony innymi zapachami nieprzyjemny, cmentarny zapach. Smród obracających się w proch ciał, które nie potrafił uszanować człowiek jako istota rozumna i czująca. Nikt już jednak nie pamiętał, że został on zbudowany na cmentarzu. Nikt nie uświadamiał sobie, że jest aż tak stary. Prosty, szary człowiek widział jedynie wiekową budowle otoczoną z trzech stron przez inne budynki, takie jak krematorium, rzeźnię i szanowany w mieście burdel.

– Ale nędza – skomentowała Filona.

– To tylko pozory. W środku jest o wiele ładniej i przytulniej – wyjaśnił Marek. – Muszę lecieć. Służbowe sprawy no i… deskorolka. – uśmiechnął się szeroko. – I jeszcze jedno. Nie zwracajcie uwagi na zachowanie taty. On nie lubi kotów, ale gdy powiecie, że mi pomogliście, nie odmówi wynajęcia wam pokoju. No to pa.

– Cześć – rzuciła Filona. – Nie podoba mi się to. Obskurne obejście i do tego potencjalnie gburowaty właściciel.

– Musimy gdzieś wynająć nocleg. Wchodzimy – Senfil ruszył w stronę wejścia.

Zmęczeni długą wędrówką, głodni, pełni wrażeń, jakie w nich pozostawiła podróż przez miasto, naprawdę potrzebowali odpoczynku. Właściciel faktycznie skrzywił się, ale nie zaprotestował, gdy poprosili o wynajęcie pokoju, powołując się przy okazji na znajomość z Markiem. Dodatkowo za udzieloną pomoc dostali dwadzieścia procent rabatu i dodatkowe dwa dni bezpłatnego najmu, jeżeli zostaną tu dłużej niż tydzień.

Wynajęte pomieszczenie znajdowało się na pierwszym piętrze zrujnowanego hotelu. Nawet tu docierał płynący z dołu cmentarny trupi zaduch. Ale wnętrze opłaconego pokoju bardziej niż pozytywnie ich rozczarowało.

– Ale tu ładnie – szepnęła zaskoczona Filona.

I rzeczywiście po całodniowym podziwianiu zrujnowanych domów, skromnie ubranych ludzi i rozumnych zwierząt, po tym jak zobaczyli nędzną fasadę tutejszego hotelu, trudno było się dziwić, że czyste, odmalowane, skromnie urządzone wnętrze hotelowej komnaty sprawiło na Filonie takie wrażenie. Kwiaty stojące na parapecie jedynego, mocno zużytego, ale czystego okna, pościelone łóżko, aż raziła w oczy czysta biała pościel, dwa nocne stoliki stojące przy bokach łóżka, szafka, komoda, obrazki na ścianach prezentujące uśmiechnięte dziecięce twarze.

Najważniejszym elementem pomieszczenia był jednak replikator. Przypominał on nieco duże metalowe kwadratowe pudło z wycięciem w boku, z którego wyjmowano zamówioną żywność. Zlecenie składało się wpisując nazwę tego, co się chciało dostać przy użyciu klawiatury znajdującej się obok wcięcia. Senfil pamiętał, że jeden z jego przyjaciół nazwał to dziwne urządzenie stworzone przez Przodków „mordercą kreatywności”. Rzeczywiście, po co komu pomysłowość, gdy każdy rodzaj żywności można było przecież mieć wystukując jej nazwę na obudowie replikatora. Wielu ludziom nie chciało się nic robić. Świadomość tego, że nigdy nie będą głodni, a przecież dążenie do tego, aby osiągnąć coś, ponad najedzenie się, wymagało włożenia sporego wysiłku i pracy, odbierał im chęć do wykazywania jakiejkolwiek inicjatywy. Replikator mógł podobno wytworzyć każdy rodzaj żywności lecz niewielu znało więcej niż paręnaście nazw stwarzanych przez niego produktów. Mówiono, że gdzieś istnieje „Książka Kucharska”, w której spisano wszystkie rodzaje potraw produkowanych przez replikator. Nie zajmowano się już rolnictwem bo i po co. Replikator tworzył najszybciej ziemniaki, buraki, marchewkę i inne podobne im produkty. Samych replikatorów wydawało się być nieskończenie wiele. Mogły one spokojnie zaspokoić potrzeby populacji Łodzi, Zamku oraz wielu innych osiedli. Zresztą wiele z nich nie było w ogóle używanych. Wciąż znajdowano nowe w ruinach budynków, czy też zakopane w ziemi. Dla współczesnych były one niezniszczalne. Nie imała się ich żadna broń. Ponadto nie dawała się zajrzeć do środka tych maszyn, a co za tym idzie nikt nie wiedział jak działają, po co zostały stworzone i dlaczego jest ich aż tak wiele. W dawnych czasach na Ziemi musiało mieszkać znacznie więcej ludzi niż obecnie.

– Zaraz wrócę – Filona rzuciła na łóżko swój bagaż i weszła do łazienki. Senfil usłyszał zgrzyt odkręcanych kurków i szum prysznica. Zaskoczony pomyślał, że wyjątkowo niedrogo wynajął pokój z prysznicem. Rzadkość w czasach, gdy w hotelach gościom serwowano zazwyczaj wodę do umycia w miskach, a dla bardziej wybrednych wstawiano do pomieszczeń mieszkalnych beczki z wodą, które przyozdabiano niezbyt funkcjonalnymi kurkami. Naprawdę trudno było znaleźć dobrego hydraulika, a jeszcze trudniej kupić i zainstalować niezardzewiałe rury. Najczęściej demontowano je z opuszczonych, zrujnowanych domów lub wykopywano z ziemi, gdyż często po starych budowlach pozostała do współczesnych czasów tylko zarośnięta zielskiem kupa gruzu.

Po dłuższej chwili Filona wyszła spod prysznica. Mokra, uśmiechnięta, ubrana jedynie w ręcznik.

– Teraz ty, kochanie.

Senfil nie dał sobie powtarzać tego dwa razy. Wszedł do łazienki zrzucając z siebie po drodze rzeczy. W środku było gorąco i parno. Czuć było futro Filony i wszechobecny zapach mydła, łazienkowych perfum i czegoś swojskiego, domowego, ale nie mógł zlokalizować źródła tego zapachu. Może to Filona wychodząc zostawiła mu w prezencie kawałek duszy.

– Jejku – wyrwało mu się, gdy zobaczył prawdziwą toaletę. Spodziewał się raczej blaszanego wiadra z drewnianą przykrywką, a tu jego oczom zaprezentowała się muszla klozetowa i jak najbardziej rzeczywista spłuczka. Łazienkę z prawdziwą toaletą widział może ze trzy razy w ciągu całego swojego życia. Nie mógł się powstrzymać i mimo niedawnej wizytacji w przyhotelowych krzakach, z niej skorzystał. Spłuczka działała i pełna werwy spłukała to, co on pozwolił sobie zrobić do krystalicznie białej muszli.

Chwilę później stał pod prysznicem rozkoszując się szumem lecącej wody. Czuł jak ogarnia go ciepło i uczucie rozleniwienia. Powoli, nie spiesząc się, namydlał swoje kocie futro. Tego właśnie potrzebował i dawna za tym tęsknił. Po dobrej pół godzinie wrócił do pokoju otulony, podobnie jak wcześniej Filona, jedynie ręcznikiem.

– Długa kazałeś na siebie czekać – Filona słodko uśmiechnęła się do niego. Stała na środku pokoju. Zupełnie naga, z wyschniętym już futrem. – Wiesz czego dawno nie robiliśmy, mój ty włóczęgo – pożądliwie zamruczała.

– Tak – odparł Senfil i upuścił na ziemie ręcznik, którym był owinięty. Czuł jak jego prącie sztywnieje i wysuwa się całe krwistoczerwone poznaczone czarnymi żyłkami z futrzanego futerału. Miał ochotę rzucić się na swoją żonę i ją pożreć, schrupać, posiąść, ale chciał się jej najpierw przyjrzeć. Tak rzadko widywał ją nago w jasnym słonecznym świetle dnia.

Filona stała przed nim w pożądliwej pozie, z nieco rozchylonymi nogami, z prawą ręką opartą na biodrze, czekając na najazd swojego pana i księcia, jaśnie napalonego Senfila. Jej futro, prawie że czarne, lśniło srebrną poświatą w świetle padającym z okna. Pokrywało ją niemal całą. Wzgórek łonowy odróżniał się jedynie jaśniejszym i bardziej wilgotnym oraz skołtunionym odcieniem futrzanego pokrowca. Dla odmiany piersi były w całości nagie i nieowłosione, podobne do ludzkich, średniej wielkości, z dużymi wiśniowymi brodawkami. Miała czym wykarmić przyszłe dzieci, których niestety jeszcze nie mieli. Jej twarz ludzka w oczach i uśmiechu delikatnie wyciągała się w koci pysk. Precyzja stwórcy okazała się tu niezwykła. Wykreowała pysk nadając mu rysy ludzkiej twarzy i nie wyglądało to groteskowo, ani parodystycznie. Pyszczek lekko wyciągał się do przodu, ale jego nadmiar, naddatek rekompensowały duże błękitne oczy skrywane za siatką długich rzęs. Twarz również pokrywało futerko, rzadkie i delikatne przechodziło w duże gęstsze na brwiami tworząc ciemnorudą dziewczęcą fryzurę. Włosy, teraz rozpięte, spływały aż do ramion Filony częściowo zagarniając i przykrywając sobą jej spiczaste kocie uszy.

– Na co czekasz? – spytała go głębokim uwodzicielskim głosem.

– Po prostu patrze – odparł pełen gotowości Senfil.

– Nie patrz. Tylko bierz się do roboty – zamruczała Filona.

Senfil rzucił się na nią. Piszcząc i chichocząc, w czym wyraźnie dominowała Filona, upadli spleceni ze sobą na duże, białe i nieskazitelnie czyste hotelowe łóżko.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Zycze miłej lektury.

Ale wnętrze opłaconego pokoju bardziej niż pozytywnie ich rozczarowało. ?
Przypominał on nieco duże metalowe kwadratowe pudło (...) Wiadomo, jak wygląda pudło. A jeśli doprecyzować, to raczej jest ono prostopadłościenne.
Tak rzadko widywał ją nago w jasnym słonecznym świetle dnia. Za dużo...
Drażni nadmiar słowa "futro" i pochodnych.

Wszystko po to, żeby przedstawić czytelnikowi kota. Nie było zaskoczenia: kot to człowiek, tyle że kot.

Nowa Fantastyka