- Opowiadanie: Pan Cyjanek - Pomiędzy światłem a ciemnością

Pomiędzy światłem a ciemnością

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pomiędzy światłem a ciemnością

Światło. Oślepiający, zimny blask. Padał z góry, na twarze zgromadzonych ludzi, i na człowieka, który stał ponad nimi. Który mówił:

– Padnijcie na kolana, i módlcie się, albowiem dziś właśnie jest dzień ten! Oddajcie cześć Wielkiemu Światłu, Mesjaszowi i Władcy, Wybawicielowi, który wyprowadził nas z mroku! Chwalcie tego, który broni was przed Czarnoustymi, i Demonami Pustki, który poskromił Robactwo Ciemności, tego, który pokazał naszym oczom prawdziwy świat! My którzy poszliśmy za nim, i za światłem które nosi! Dziś jest rocznica, dziś dzień pamięci, w którym uczcimy dzień Obdarowania! Całe Imperium Światła uczci ten dzień, gdy wszyscy jego mieszkańcy wzniosą hymn pochwalny ku czci Wielkiego Iluminatora Aumanto!

Mężczyzna zamilkł. Zszedł z podwyższenia, które służyło mu za mównice. W ręce trzymał światło, zaś skórę nakrył starożytnym materiałem, odbijającym jego promienie i fosforyzującym w ciemności. Twarz jego widoczna była jedynie w połowie, druga jej strona tkwiła w cieniu, rzucanym przez blask w jego ręce.

Riall obserwował go, gdy ten odchodził w stronę zgrupowanych niedaleko żołnierzy, należących prawdopodobnie do jego osobistej świty.

– Niech będą przeklęci obrońcy fałszywego światła! – syknął cicho, do stojących przy nim towarzyszy.

– Niech będą przeklęci strażnicy naszych więzień! – zawtórowali inni, ci którzy przy nim stali.

Riall odwrócił się. Spojrzał na twarze swych przyjaciół, jego oświeconych towarzyszy, sprzymierzeńców, którzy wspierali go w jego słusznym dziele. Ufał im bezgranicznie, oni zaś wierzyli mu i uznawali go za przewodnika. Wiedzieli, że to co planuje jest słuszne i byli gotowi poświęcić życie, aby jego zamierzenia udało się zrealizować. Podróżowali za nim przez Pustkę, przez tereny pozbawione blasku Światła.

Wszyscy byli ubrani w tanie, bezbarwne ubrania, uszyte z materiału pozyskanego z Parszywych Robaków Ciemności. Byli wysocy i młodzi – urodzeni już w latach Światła, z oczyma przyzwyczajonymi do blasku i ślepymi w ciemności.

– Dziś ziszczą się nasze marzenia, Skąpani W Świetle. Dziś otworzymy światu oczy, uwolnimy ich spod jarzma tyrana i kłamcy, karzącego zwać się Iluminatorem! Pokażemy ludziom PRAWDZIWE Światło!

Pomruk aprobaty był odpowiedzią na te słowa. Riall uśmiechnął się do swych przyjaciół i kontynuował:

– Dziś jest jedyny dzień, kiedy Aumanto przyjmuje gości. Tak mówi fałszywy kalendarz utworzony na podstawie faz fałszywego światła. Tak jak ustaliliśmy, podam się za Poszukiwacza Światła i postaram się zastać tyrana na osobności. Dzięki poświęceniu, naszych dwóch towarzyszy Skąpanych W Świetle, Ariana i Vet – skinął głową w stronę lekko poobijanych mężczyzny i kobiety stojących po jego prawej stronie – udało nam się uzyskać odpowiednie przebranie i skopiować rozpoznawczy symbol. Gdy już znajdę się sam na sam z Aumanto, zmuszę go, by wyznał mi, gdzie jest przejście do Prawdziwego Światła. Następnie zaś… – Riall urwał na chwilę, spoglądając z uśmiechem na towarzyszy – następnie dopełni się przeznaczenie Kłamcy, i jego fałszywe imperium upadnie, tak jak było napisane w księgach!

– Księgi tak mówiły? – odezwał się nagle jeden ze Skąpanych – Czy odnosiły się do naszej sytuacji? Skąd starożytni mogli o nas wiedzieć?

– Będzie ci kiedyś dane poznać księgi. I gdy tego dokonasz, gdy nauczę cię języka, w którym je napisano – wtedy zrozumiesz, jak wielką mądrością posiadali pradawni. Przejście do świata istnieje, wiem to, bo tak mówią księgi, nie wiem jedynie gdzie ono się znajduje.

– Niechaj będzie przeklęty Kłamca, który utrzymuje nas w wiecznej stagnacji, który odcina nam dostęp do dóbr Prawdziwego Światła! – syknęła Vet, w dzikim podnieceniu – Niechaj przeklęty będzie ten, który, jedynie dla zachowania władzy i kontroli nad ludem, okłamuje go i zapewnia fałszywe, bezwartościowe światło!

– Cisza! Idą strażnicy! Odejdźmy stąd. Zbyt długo stoimy w jednym miejscu. To wzbudza podejrzenia.

Poszli więc jedną z zatłoczonych ulic Miasta Iluminacji. Wybudowane przy pomocy dziwnych, starożytnych narzędzi, które ludzie nauczyli się obsługiwać, istniało od sześćdziesięciu lat, od chwili gdy odnaleziony został Blask. Stanowiło centrum świata. Stąd rozciągała się władza Imperatora na wszystkie tereny objęte Światłością. Tutaj właśnie stała Wieża, od której odchodziły promieniście proste, jasno oświetlone ulice. Na samym jej szczycie – świetlista, półprzezroczysta kula, ogromny nieorganiczny kokon wypełniony światłem. Na wyprowadzonych od niej, splątanych linach, rozciągniętych aż do wyznaczonych przez światło granic miasta, wisiały dziesiątki kul wypełnionych światłem – podobnych do tej na wieży jak dwie krople wody, z tym, że wielokrotnie od niej mniejszych.

Gdzieniegdzie, w karczmach i barach, płonęło też inne światło – żółtoczerwone, gorące, nie dające tyle blasku co to białe, lecz za to dające więcej ciepła. Czarny, sypki kamień dawał to światło, przy odpowiednim podgrzaniu. Dzięki niemu ryby z rzek i grzyby z pól uprawnych stawały się lepsze w smaku, podobnie jak mięso zwierząt mroku.

– Nie lękajcie się, bracia Skąpani W Świetle. – rzekł Riall, gdy znaleźli się w bardziej ustronnym miejscu – Kłamcy nie nas się obawiają, lecz Króla Robactwa i jego dzikich sług, Ciemnoustych. Nie będą jednak spodziewali się podstępu – i właśnie to nasza jedyna nadzieja. Żołnierze będą chronić ze wzmożoną czujnością granic miasta, gdyż jeśli Ciemnouści odważą się dziś zaatakować, to zrobią to we właściwy sobie, barbarzyński, nieludzki sposób. Mieszkańcom Ciemności brak inteligencji przypisanej nam, żyjącym w Świetle.

– A jeśli Aumanto nie zechce cię przyjąć? – zawołała nagle jedna ze Skąpanych, młoda dziewczyna, imieniem Nalia – Przecież… przecież rzadko kiedy przyjmuje kogokolwiek! Rozmawia jedynie z najbardziej zaufanymi sługami!

– Wtedy pozostanie mi znaleźć jego sypialnie i wkraść się tam. W starych księgach był plan wielkiej budowli. Przestudiowałem ją dokładnie i sądzę, iż ową wielką budowlą jest właśnie wieża!

– Skąd ta pewność? Być może są inne wielkie budowle, których nie odkryliśmy! Może to wszystko kolejne kłamstwo, może… może nie ma Prawdziwego Światła! Nie pomyślałeś o tym?

Riall zbladł. Usta, dotychczas pobłażliwie uśmiechnięte, przybrały zacięty, srogi wyraz.

– Nalio, twoja niewiara i brak ufności bardzo mnie zasmuca. Jak możesz twierdzić, iż to w co wierzymy jest jedynie kłamstwem!?

– Przecież tak właśnie było, zanim odkryliśmy księgi! Wierzyliśmy, jak wszyscy, w prawdziwość słów Aumanto, w jego dobroć, poświęcenie! Czy to… czy…

– Jesteś zagubiona, Nalio – rzekł nagle spokojniej Riall – Nawet najwięksi z nas, czują się czasem zagubieni. Taka cenę płacą poszukujący prawdy. – podniósł rękę i pogładził ją delikatnie po policzku – Uwierz mi, to co czynimy jest słuszne. Nie ma rzeczy słuszniejszej ponad to.

Dziewczyna spuściła wzrok.

– A czy fakt, że się o ciebie martwię… że boje się, że już nigdy cię nie zobaczę… czy moje obawy, i to z czego one wynikają… czy to nie jest co najmniej równie słuszne? – Nalia podniosła wzrok i dodała znacznie ciszej – Mam wrażenie, że nikt nie doceni twojego poświęcenia… A wręcz, że zginiesz, nim cokolwiek uda ci się odkryć. Ale wybacz, pewnie jestem głupia. Nie powinnam wątpić, i wywoływać zwątpienia w innych. Przepraszam.

– Wierzę, że twoje wątpliwości wynikają jedynie ze strachu, nie zaś ze złej woli. – rzekł Riall – Możesz być jednak pewna, że najpóźniej jutro ludzie będą dziękować nam na… kolanach… taaak… – mężczyzna przez chwilę zamyślił się – I będą… będą potrzebować przewodników… – dodał – więc będziemy musieli spełnić ten obowiązek. A śmierć zawsze jest możliwa. Ale to ze mną jest światło, za nim stoi zaś ciemność, która zdradza wszystkich, nawet swoje własne sługi. Ale kończmy już! – – syknął nagle – Poszukiwacze już zbierają się przy wejściu do Wieży. Muszę tam zaraz iść.

***

 

W ustronnej części miasta, odciętej od promieni świetlistej kuli wysokimi ścianami budynków, Riall przeobraził się. Na swoje bezbarwne, niewygodne ubranie założył długą, białą szatę, z kapturem zasłaniającym twarz. W ręku trzymał trochę niesymetryczny, uformowany z białawej gliny dysk, o kształcie przypominającym w ogólnym zarysie świetlistą kulę, tkwiąca na szczycie Wieży. Na powierzchni dysku, w sposób daleki od wybitności wyrysowano twarz Iluminatora.

Gdy był już pewny, że nie sposób odróżnić go od innych Poszukiwaczy, ruszył w stronę Wieży.

Do pewnego momentu, wszystko szło gładko. Udało mu się, wraz z grupą innych wiernych, dotrzeć do serca fortecy Iluminatora, i nikomu nawet nie przyszło do głowy, że mógł przybyć tu w innych zamiarach, niż by to wynikało z jego stroju. Wszystko jednak zaczęło się komplikować, w momencie, kiedy dotarł do najbardziej niepewnego elementu całej operacji.

– Nie, nie, nie! Jest mi bardzo przykro, ale niestety nie może pan spotkać się z Iluminatorem, zwłaszcza na osobności. Nasz władca jest bardzo zajęty. Bardzo. Nie ma czasu na spotkania z byle kim.

Mistrz Jeremiasz, jeden z najbliższych sług i doradców Aumanto zakończył swą krótką wypowiedź i zniecierpliwionym gestem dał do zrozumienia, że na tym cała rozmowa powinna się zakończyć. Riall jednak nie dawał za wygraną.

– Mistrzu, zdaję sobie sprawę, że Iluminator jest niezwykle zajętą osobą, i nigdy nie śmiałbym marnować jego czasu, prosząc o pomoc i posłuch w jakiejś mało ważnej sprawie – ta jednak jest niezwykle istotna, zarówno dla mojego ludu, jak i dla całego Imperium! Proszę dać mi wytłumaczyć! – zawołał, gdy Jeremiasz wykonał ruch jakby miał zamiar odwrócić się i odejść – Mistrzu! Pochodzę z małej wioski, wiele tysięcy kroków stąd. Posiadamy niewiele światła i dziesiątki ludzi nieustannie pracują, aby utrzymać jego blask. Żyjemy ciężko, ale jesteśmy szczęśliwi, gdyż wiemy, że Pan nasz nad nami czuwa. Pragniemy, by i inni otrzymali łaskę i doświadczyli oświecenia. Niedaleko nas są ludzie – biedni, zagubieni ludzie, którym nie dane było doświadczyć blasku. Żyją w ciemności, ale nie jak Ciemnouści. Nie są jak dzikie zwierzęta i nie nienawidzą Światła. Po prostu go nie znają. Bardzo chciałbym im pomóc – rozpoznają mnie i ufają. Obcym nie pozwolą się do siebie zbliżyć, uciekną, gdy tylko ich zobaczą, ale ja potrafię z nimi rozmawiać. Jednakże sam potrzebuje nauki i wiedzy. Chce, by uczył mnie najmądrzejszy z mądrych – Iluminator. Wiem, że to wielka pycha i bezczelność, prosić o coś takiego. Ale wystarczy mi jedna, krótka rozmowa. Już samo to, było by dla mnie wielką pomocą i wielkim zaszczytem.

– Dostajemy dziesiątki taki próśb. Pokornych błagań ludzi, którzy pragną choć przez chwilę porozmawiać z Iluminatorem. Co by to było, gdyby każdy uzyskiwał tę łaskę? Nie, nie mogę spełnić twojej prośby, mimo iż twoje cele są niewątpliwie szlachetne. Być może kiedyś dostąpisz tego zaszczytu. Niemniej porozmawiam o tobie z naszym Panem, i możesz być pewien, że uzyskasz naszą pełną pomoc i wsparcie. Zgłoś się do Mistrza Joshuego, jak już skończysz zwiedzanie. Możesz odejść.

– Tak panie – Riall skłonił się – dziękuje Mistrzu, że mnie wysłuchałeś.

Po tych słowach, odszedł szybkim krokiem w stronę grupy zwiedzających Poszukiwaczy. Nie doszedł do nich jednak – skręcił w pustą odnogę korytarza i tam ukryty przed wzrokiem strażników wyjął mapę. Podczas wędrówki ze zwiedzającymi Poszukiwaczami, Riall starał się zapamiętać rozmieszczenie pomieszczeń, tak aby, w miarę sposobności, móc potem porównać spostrzeżenia z mapą. Teraz, gdy w końcu udało mu się znaleźć odpowiednio odosobnione miejsce, zdał sobie sprawę, że rzeczywiście znalazł się w posiadaniu jednego z dwóch, góra trzech istniejących egzemplarzy mapy Wieży. Teraz, gdy miał już co do tego pewność, pozostawało jedynie znaleźć pomieszczenie, w którym urzędował Iluminator. To również nie okazało się być aż tak trudnym zadaniem. Riallowi udało się z dużym prawdopodobieństwem określić jego położenie – był to największy pokój nie przeznaczony do zwiedzania i znajdował się przy głównym korytarzu.

Dojść do niego nie było łatwo, ale Riall nie poddawał się. Unikał jak mógł patroli, których na szczęście nie było zbyt wiele. Jako Poszukiwacz nie wzbudzał jednak podejrzeń, więc wszelkie jego zapewnienia, że zgubił się, ale trafi sam do wyjścia przyjmowano jako naturalne.

W końcu udało mu się znaleźć przejście na podłużny balkon okalający Wieżę. Znajdował się na tym samym poziomie co domniemana siedziba Iluminatora, i Riall miał nadzieję to wykorzystać. Patio nie było zaznaczone na mapie – widocznie wybudowano je dopiero niedawno, o czym świadczyła również pewna niestabilność całej konstrukcji, przynajmniej w porównaniu do reszty budowli – tak więc nie wiadomo było, dokąd właściwie prowadzi.

Światło padające z góry, z wielkiego, półprzezroczystego, wypełnionego światłem kokonu, tworzyło realne niebezpieczeństwo, że ktoś z dołu go zauważy i zaalarmuje straże. Starał się więc trzymać blisko ścian, tam gdzie światło tworzyło głębokie nieprzeniknione cienie, aby być możliwie niewidocznym. Jego biała, odbijająca promienie świetlne szata, nie ułatwiała mu tego zadania.

Miał jednak szczęście. Nikt go nie zobaczył. Nikogo nie spotkał na patio, co było dziwne, ale dawało się wytłumaczyć, wzmożeniem patrolów w mieście.

W pewnym momencie Riall doszedł do wniosku, że być może to Opatrzność, sprawiła, że nie pozwolono mu się spotkać z Aumanto. Podczas długiej wędrówki przez korytarze Wieży, miał czas by przemyśleć plan i zdał sobie sprawę, że gdyby uzyskał taką możliwość, prawdopodobnie nie rozmawiał by z Iluminatorem w cztery oczy. Musiałby sobie więc poradzić z co najmniej jednym strażnikiem.

Oczywiście nie wątpił, że by mu się udało. W końcu Światło było po jego stronie. Mimo wszystko jednak, odnosił wrażenie, że powodzenie planu byłoby wtedy znacznie bardziej zagrożone.

Nie chciał jednak zbyt wiele o tym myśleć. Nie chciał dopuszczać do umysłu wątpliwości, które mogłyby zakłócić jego niezłomność, załamać siłę woli. Nie mógł pozwolić sobie na strach, na skrupuły, bo to by oznaczało porażkę – porażkę pod każdym względem, również moralną. Bo cóż są warte podniosłe słowa o poświęceniu, o braku litości wobec wrogów, cóż to jest warte, jeśli nie umie się wyjąć noża i dźgać, dźgać! Jeśli nie potrafi się zdusić życia, upuścić krwi, jeśli umie się tylko gadać! Nie sposób dojść do celu, bez uprzedniego zapomnienia się – bez wyrzucenia z głowy wątpliwości i zahamowań, które są w niej zawsze, a których jest tym więcej, im bardziej nie chce się o nich myśleć.

Jedynie tracąc coś z człowieka, można zbliżyć się do czegoś na kształt boga.

 

***

 

– Stój starcze! Nie wykonuj żadnych gwałtownych ruchów!

Aumanto odwrócił się. Tuż za nim stał człowiek – wysoki mężczyzna, ubrany w białą szatę z kapturem zakrywającym większą część twarzy. W ręku trzymał nóż – prymitywny, wyciosany w kamieniu, co nie zmienia faktu, że śmiertelnie niebezpieczny.

Musiał wejść przez drzwi prowadzące na balkon, te same, które otworzył by wpuścić do pomieszczenia nieco świeższego powietrza. Na balkonie nie było strażników – odesłał ich, bo chciał mieć spokój, chciał pozostać sam, ze swoimi myślami.

Teraz spojrzał na tego człowieka i ogarnął go strach.

Nie stracił jednak panowania nad sobą. Wiedział, że nie ma szans dobiec do drzwi, ani do dzwonka wzywającego straż. Napastnik był młody, silny, dopadł by go w połowie drogi.

Z drugiej jednak strony przybysz nie atakował go, najwyraźniej więc nie znalazł się tu aby go zabić.

Albo najpierw chciał się czegoś dowiedzieć.

– Czarnousty? Jestem zaskoczony. Czyżby w waszych zdegenerowanych umysłach zostało wystarczająco dużo rozsądku i inteligencji, aby obmyślić taki podstęp. Gratulacje. To niemalże ludzkie. Król Robactwa pewnie zwijał się z odrazy, kiedy obmyślał ten jakże ludzki plan.

– Nie jestem wyznawcą Ciemności – rzekł cicho mężczyzna po czym ściągnął kaptur. Oczom starca ukazała się twarz młodzieńca. Była jasna, czysta, ludzka. Oczy, normalnej wielkości i normalnego kształtu. Policzki i szczęka – gładko ogolone, a nie porośnięte, brudną, szczeciniastą brodą. Z całą pewnością człowiek ten nie należał do Ciemnoustych.

-Więc kimże jesteś, na Pustkę? – syknął oszołomiony Aumanto.

– Jestem tym, który przejrzał twoje kłamstwa! Tym, który poznał prawdę! Jestem Riall. Należę do Skąpanych w Świetle!

– Skąpanych w Świetle? – nagle jego umysł wypełniły dawno zapomniane obawy – wątpliwości które na dobrą sprawę nigdy go nie opuściły, mimo iż usilnie starał się je zepchnąć poza granice świadomości – Więc odkryłeś starożytne księgi? Znalazłeś… znalazłeś skarbnice mądrości, źródła wiedzy pradawnych? – wyjąkał cicho – No i co z nich niby wyczytałeś? – warknął nagle, zupełnie zmienionym głosem – Mogłeś co najwyżej się nimi podetrzeć! Nie możesz znać języka ksiąg!

– Miałem szczęście. Wychowałem się w małej wiosce, z dala od blasku stolicy. Jako chłopiec, przyjaźniłem się z wygnańcem… lub uciekinierem, kimś kto znał język ksiąg. Był odludkiem, ale mnie zawsze darzył sympatią, więc nauczył mnie tego co sam umiał. – przy tych słowach Riall uśmiechnął się dziwnie, niemalże z dumą – Nie miał przy sobie wielu książek, a te które mi pokazał nie dały mi wiele. Ja jednak ponownie miałem szczęście. Trafiłem na skarb. Dziesiątki książek, w większości nienaruszonych, w starym zrujnowanym budynku, niedaleko mojej wioski. W tajemnicy przed wszystkim czytałem je i szmuglowałem do domu. One powiedziały mi wszystko. Powiedziały mi o prawdziwym świecie, z prawdziwym Światłem. O Wieży. I o wielu innych rzeczach, których nie rozumiałem. – mężczyzna spojrzał Aumanto prosto w oczy – Zrozumiałem jednak, że okłamywałeś nas wszystkich. Musiałeś wiedzieć, że świat poza nami istnieje, i że światło tam jest prawdziwe, czyste, jasne i gorące. Musiałeś wiedzieć! Jesteś kłamcą, okłamałeś ludzi, którzy ci zaufali!

Starzec opuścił głowę. Westchnął cicho i nie podnosząc wzroku, rzekł.

– Owszem, wiedziałem o wszystkim. Nie wiedziałem jedynie, że są jeszcze jakieś inne skarbnice. Nie wiedziałem, choć mogłem się domyślić.

– Nie powiedziałeś nikomu. Czemu? Chciałeś zachować władzę? Za wszelką cenę?

– Nie. – odparł spokojnie – Nie o władzę tu chodziło. Nie, ona… nie miała znaczenia.

Riall w zaskoczeniu zmarszczył brwi.

– O… o co więc chodziło, jeśli nie o chęć rządzenia? – zapytał niepewnie.

– Chłopcze… nie wiesz o bardzo wielu rzeczach. Wiele problemów ci umknęło, bądź też nie miałeś możliwości ich poznać. Ja mam pełniejszy ogląd sytuacji. Wiem więcej. Nikt nie mógł się dowiedzieć. To doprowadziło by do katastrofy.

– Katastrofy? – wycedził przybysz – Co takiego by się stało? Co jest niebezpiecznego w Świetle, prawdziwym Świetle?

– My. – odrzekł krótko Iluminator – My, chłopcze. Nie znaleźliśmy się w Pustce przez przypadek. Nie byliśmy tu też od zawsze. Zostaliśmy wygnani. Bądź, co bardziej prawdopodobne, w pewien sposób sami się wygnaliśmy. Można powiedzieć, że zerwaliśmy złe jabłko. Nie wiem co to jest, ale tak mówią stare księgi. Tak, czy inaczej, straciliśmy wszystko.

– Czemu?

– Ponieważ… ponieważ Światło nie jest wcale lepsze niż Ciemność. W Ciemności jesteśmy ślepi, błądzimy po omacku. Również nasze umysły ogarnia mrok, zbliżamy się do zwierząt. Ciemność niszczy w nas ludzi. A Światło? Światło nas oślepia. Stajemy się pyszni, włada nami nasza duma, poczucie wielkości, wyjątkowości. Tak było z naszymi przodkami. Oni żyli w Świetle – tym o którym mówiłeś, jasnym, ciepłym, wszechogarniającym. Ale nie czcili go, tak jak my. Oni w nic nie wierzyli – w nic oprócz człowieka. Dla nich nie było praw, zahamowań. Wszystko w imię większej chwały. Wszystko by zaspokoić swoje ambicje i pragnienia. Taak – głos Aumanto stawał się coraz bardziej rozdrażniony, jakby to co mówił rozdrapywało w jego umyśle jakąś dawną urazę – Mogłem pokazać ludziom przejście do starego świata. Mogłem patrzeć jak stają się tacy sami, jak ich pradziadowie. Wielcy. Oświeceni. Dumni. Pełni planów, pomysłów, jak być jeszcze lepszym, jeszcze wspanialszym. I wiesz do czego by to doprowadziło? Historia zatoczyła by koło. Światło znów by nas oślepiło swoim pięknym, zwodniczym blaskiem. Nic by się nie zmieniło. My ludzie gubimy się w Świetle, tak jak i gubimy się Ciemności. Ani jedno, ani drugie nie jest jednoznacznie złe czy dobre. To tylko my nie jesteśmy w stanie nad sobą zapanować, nie umiemy się kontrolować. W gruncie rzeczy, dla nas Światło to jedynie element Ciemności, jej lewa ręka – bo degeneruje nas tak samo, albo i bardziej, z tym, że na tyle subtelnie i przyjemnie dla nas, że nie potrafimy tego dostrzec. Jedyne, co możemy zrobić, to żyć, pomiędzy Światłem a Ciemnością, w tym szarym świecie, chronieni przed kłamstwami jednego i brutalnością drugiego. Takie jest przeznaczenie ludzi. Musimy… znać swoje miejsce. Aby móc żyć bezpiecznie.

– Ale bez wolności. – odparł po chwili milczenia Riall.

– To cena, którą trzeba zapłacić, aby móc być bezpiecznym. Trzeba znać swoje miejsce. – powtórzył starzec.

Riall stał bez ruchu. W zamyśleniu pochylił głowę, patrzył gdzieś w przestrzeń, nie widząc niczego.

– Rozumiem twoje poruszenie. Dla mnie również był to wstrząs. Ale taka jest prawda – nie możemy pozwolić, aby TO się powtórzyło. Ja… nie mogę na to pozwolić.

– Pokaż mi, gdzie jest przejście. – rozkazał nagle przybysz.

– Ty… nic nie rozumiesz! Ty głupcze co… ty…?

– Rozumiem – mężczyzna mówił coraz głośniej, jakby jego własne słowa dodawały mu sił – wszystko już rozumiem. Okłamywałeś nas, teraz okłamujesz mnie. Próbujesz ocalić życie i stołek, bo tak naprawdę tylko o to ci chodzi. Wiesz, że w Nowym Świecie nie mógłbyś już dyktować warunków, bo każdy miałby tyle światła, ile potrzebuje. Nie miałbyś monopolu. Już nawet Pustka dawała nam uczciwsze warunki – Ciemność dla każdego. Dzięki tobie mamy Światło, ale tylko dla wybranych. Blask spłynie tylko na tych, którzy są ci posłuszni. Brzydzę się tobą. – usta Rialla wykrzywił pogardliwy grymas – Jesteś tchórzliwym, kłamliwym człowieczkiem.

– Ty głupcze! – wyszeptał Aumanto, mrużąc oczy w bezsilnej złości – Ty idioto! Jesteś tak oślepiony swoimi wzniosłymi ideałami, że nawet nie chcesz zrozumieć tego co oczywiste! Jak myślisz, czemu zostaliśmy wygnani? Czemu znaleźliśmy się w tym szambie?! Bo tak jak ty teraz, nie potrafiliśmy się opanować! Zapomnieliśmy nie tylko o rozsądku, ale o wszystkim, moralności, duszy! Ja tylko dałem ludziom, to czego zawsze pragnęli. To o czym zawsze marzyli, kuląc się ze strachu we wszechogarniającej Ciemności! Zapaliłem światło! Rozgoniłem mrok! Prawda, stworzyłem przy tym cienie, ale były one słabe i dobrze widoczne. Taka jest cena człowieczeństwa, nie rozumiesz! Jedni mają więcej, drudzy mniej! Nie wszyscy mogą mieć Światło na własność. Im człowiek mądrzejszy, bardziej oświecony tym bardziej odzywa się w nim zazdrość i chciwość – to wszystko jest złe, ale potrafię nad tym zapanować. A tam – starzec niejednoznacznie wskazał w górę – tam nikt nie będzie miał nad niczym kontroli. To nie prawda, że Światło i Ciemność zrównuje wszystkich ludzi – ludzie nie są i nie mogą być równi! Nie rozumiesz… nie rozumiesz, że swoimi działaniami wyrządzisz jeszcze więcej zła?

– Nie. Nie wyrządzę. Pragnę dobra i sprawiedliwości dla każdego. Pragnę Światła. Prawdziwego. – Riall gwałtownie chwycił starca za koszulę i przystawił mu nóż do gardła – Gdzie ono jest? Mów, albo poderżnę ci gardło!

– Nic ci nie powiem… – wyszeptał Aumanto – Zabijesz mnie i tak. Ja już jestem jedną nogą w grobie…

– Daruje ci życie! Zwiąże cię i zostawię tutaj!

– Obiecaj… – wycharczał – obiecaj… że nie zostawisz mnie na pastwę ludzi, kiedy już dokonasz swego głupiego czynu… Powiesz im, że nie wiedziałem… Powiedz, że chciałem jak najlepiej… zgodnie z prawdą.

Riall zacisnął zęby, próbując pohamować narastającą nagle złość.

– Dobrze… powiedz gdzie ono jest. A ja… postaram się, żeby włos nie spadł ci z głowy…

– Obiecaj… zrób ze mnie… bohatera…

– Nie będziesz niczyim bohaterem skurwysynu! – krzyknął – Mów, gdzie jest wejście?

– Wejdź na szczyt wieży. Tuż pod Świetlistą Kulą znajduje się wejście na most prowadzący w górę, w stronę południowego klifu. Po drugiej jego stronie są schody – idź nimi, a doprowadzą cię do drzwi.

– Są strażnicy?

Aumanto skrzywił się.

– Tak są. Weź znak. Czarny, cienki dysk, z żółtymi żyłkami na powierzchni. Przepuszczą cię.

– Jak otworzyć drzwi?

– Nie wiem. – odrzekł, po czym dodał pospiesznie czując ucisk ostrza na grdyce – Naprawdę nie wiem! Byłem tam tylko raz! Nigdy nie próbowałem ich otwierać. Obok nich jest budynek, może tam coś znajdziesz.

– Niech będzie… Teraz cię oszołomię i zwiąże, żeby…

Ale nie dokończył zdania. Starzec wykorzystał moment zaskoczenia i wybił Riallowi nóż z ręki niezbyt silnym, ale bardzo celnym uderzeniem. Nim mężczyzna zdołał się zorientować, Iluminator biegł już w stronę dzwonka alarmu.

Nie zdążył. Riall rzucił się na niego, przygniótł go ciężarem ciała i jednym ruchem skręcił kark.

Następnie podniósł nóż z ziemi, chwycił rozpoznawczy znak i wybiegł na balkon.

 

***

 

Po drodze spotkał paru strażników, ale dzięki znakowi Iluminatora, nie miał z nimi żadnych problemów. Udało mu się nawet przekonać jednego, aby pokazał mu drogę na szczyt Wieży.

Szło nadspodziewanie gładko.

Nieco trudniejszą przeprawą okazali się strażnicy na moście. Domagali się wyjaśnień co do celu podróży, i Riall w żaden sposób nie był w stanie ich przekonać aby go przepuścili.

Jednak i tym razem szczęście się do niego uśmiechnęło. Zagrzmiał alarm i strażnicy straciwszy nim zainteresowanie pobiegli w stronę Wieży. Słychać było krzyki. Najpierw gdzieś niedaleko, wewnątrz Wieży, ktoś krzyczał, że Imperator nie żyje. To wzbudziło panikę, także wśród żołnierzy. Najwyraźniej wielu z nich opuściło posterunki w mieście, bo kilka minut później dotarły do niego niewyraźne wrzaski z samego miasta, które zaatakowali Czarnouści, korzystając z zamieszania, i chaosu, którego Riall był źródłem.

Ten jednak nie miał czasu, aby się nad tym zastanawiać.

Ruszył w dalszą drogę. Najpierw schodami w górę, poprzez ciemność i pustkę. Tysiące stopni. Jeden po drugim.

Potem jego oczom ukazała się rozległa, pusta przestrzeń, oświetlona srebrzystobiałym blaskiem umiejscowionym gdzieś daleko, po drugiej stronie obszaru.

Riall przyśpieszył kroku. Zgasił światło, które oświetlało mu drogę przez wędrówkę w górę. Teraz już nie było mu potrzebne, widział wszystko.

W końcu doszedł do wielkich drzwi. To nad nimi płonęło światło, pokrywające lśniącym dywanem całą, idealnie równą powierzchnie gruntu.

Wysoka, błyszcząca w rozproszonym świetle, metalowa konstrukcja, ni to budynek, ni to klatka, wznosiła się tuż obok czarnych, pochłaniających blask skrzydeł wysokiej na kilka metrów bramy.

Riall dotknął czarnego metalu, z którego wykonane były drzwi. Nigdzie nie było żadnej klamki, zamka, czy uchwytu, za pomocą którego, mógłby je otworzyć.

Po dokładnym i bezowocnym zbadaniu okolic drzwi, Riall udał się w stronę metalowej konstrukcji. Okazało się, że nie była to do końca klatka, gdyż pomiędzy krzyżującymi się „prętami", tkwiły odbijające światło srebrzyste płyty. Nie było jednak czasu, by podziwiać dziwaczny budynek – Riall wkroczył do środka przez wyłamane wieki temu drzwi, i oświetlając sobie drogę światłem zaczął szukać czegoś, co mogłoby mu pomóc.

Jedyne co znalazł to dziwne, wielkie, metalowe pokrętło, czerwone migające światło i zniszczony napis „Zawór Bezpieczeństwa. Nie dotykać, bez odpowiedniego upoważnienia. Wyjście A377#, Metropolis112, sektor B1. Winda osobowa.".

Niewiele się zastanawiając nacisnął czerwone światło i uruchomił pokrętło.

Usłyszał okropny hałas, wydobywający się niemalże z każdego zakamarka budynku. Okropny zgrzyt i pisk, jakby ścierających się ze sobą metalowych stawów, przez chwilę zdominował zmysły Rialla.

Zaraz potem wszystko ucichło. Jedynie migające światło zmieniło swój kolor na zielony, zaś powyżej niego, na jakiejś czarnej powierzchni pojawiły się słowa: „Winda nieczynna. Skorzystać ze schodów pomocniczych.".

Mężczyzna wyszedł z budynku i dotarł do otwartych już drzwi.

Naprzeciw nich stały jeszcze jedne, nad którymi widniał napis „Winda osobowa". Po ich prawej stronie zaczynały się schody.

Wędrówka trwała bardzo długo. Na tyle długo, że Riall stracił poczucie czasu. Kiedy w końcu udało mu się dotrzeć na szczyt, był pewien, że zajęło mu to wiele godzin.

Zmęczony, lecz szczęśliwy dotarł do następnych drzwi, dokładnie takich samych jak te poniżej.

Były zamknięte.

Obok bramy nie było już żadnego budynku z pokrętłem. Był jedynie idealnie biały słup, z poziomą szparą na wysokości ręki i czerwonym migającym światełkiem powyżej. Z boku mieścił się bardzo niewyraźny napis: „Wło… dysk…kę A…4… do st…j dys…".

Riall wyjął z kieszeni czarny dysk, znak rozpoznawczy dany mu przez Aumanto. Nie wiedział czym jest „kę A…4…", ale reszta brzmiała dość oczywiście.

Ostrożnie włożył cienki przedmiot do otworu. Słup połknął dysk, a zaraz potem ponownie go wysunął. Światełko na słupie, analogicznie do tego na dole, zmieniło swój kolor na zielony.

Przy akompaniamencie zgrzytów i pisków drzwi rozwarły się. Za nimi płonął cały świat.

Riall zasłonił oczy ręką, zacisnął powieki, ale to nic nie dało. Przyzwyczajone do ciągłego półmroku, nie mogły znieść nieustępliwego, nieprzerwanego, palącego blasku Prawdziwego Światła.

Bo nie miał wątpliwości, że oto jest to właściwe, to jedyne, upragnione. Że to jest właśnie Prawdziwe, święte Światło.

Zrobił krok. Nic nie widział, lecz nie przeszkadzało mu to. Nie było nic innego oprócz światła. Niczego innego nie było widać, spod olśniewającego blasku.

Człowiek wkroczył w Światło.

 

 

Tekst ten ma jakieś 2 lata, teraz postarałem się poprawić te błędy, które zauważyłem. Był publikowany na stronie Gildii Miłośników Fantastyki. Czekam na Wasze opinie.

Koniec

Komentarze

Nie mam niestety czasu przeczytać całości, więc podam tylko kilka przemyśleń na temat pierwszego akapitu, który -- jak wiadomo -- jest niezwykle istotny dla wprowadzenia czytelnika w tekst i zachęcenia go do pozostania na dłużej.

Światło. Oślepiający, zimny blask. Padał z góry, na twarze zgromadzonych ludzi, i na człowieka, który stał ponad nimi. Który mówił:

1. najpierw wchodza dwa krótkie równoważniki -- sugerujesz szybkość, dynamizm, a co jest dynamicznego w Twoim świetle. Scena powinna jest statyczna.
2. zdanie -- pierwsza część odnosi się do w/w światła, następna do człowieka, w międzyczasie dorzuciłeś wtrącenie o widowni. Jak przeczytać to dosłownie, to wychodzi, że człowiek stoi ponad twarzami. Niby sens jest, ale opisywany obraz miał chyba coś innego przedstawiać. Ponadto rzeczony człowiek jest chyba na tyle istotny, że zasługuje chociaż na jedno porządne zdanie na wyłączność.
3. potwór -- słowo który wprowadza nam zdanie podrzędne, a ono -- jak nazwa wskazuje -- samodzielnie stać nie może. A wspomnieć jeszcze trzeba o powtórzeniu. Pozbyć się trzeba jednego i drugiego.

Jeżeli chodzi o obrazowanie, to najlepiej sobie wyobrazić, jak daną scenę ukazałaby kamera w filmie. Czy będzie to kilka ostrych rzutów na poszczególne rekwizyty (krótkie zdania, równoważniki) czy może długie ujęcie (rozbudowane i złożone zdania). Jak zostało powiedziane na wstępie, początek tekstu powinien być wymuskany, żeby czytelnik od razu poczuł, gdzie przeniesie go wyobraźnia podczas poznawania historii.

mam nadzieję, że moje spostrzeżenia będą pomocne
pozdrawiam

I po co to było?

Dzięki, pomogło z całą pewnością.
Pozdrawiam i zapraszam do przeczytania całości. 

hm... No łatwe opowiadanie to to na pewno nie jest... :) trzeba się przyzwyczaić do stylu, bardzo specyficznego zresztą. Ale nauczona doświadczeniem nie oceniałam, dopóki nie skończyłam. Podoba mi się. Bo to nie jest taka ot opowiastka, tylko coś poważniejszego, jedna wielka metafora. A styl jest konsekwentny i pasuje do tego opowiadania idealnie :) Tak jak przy poprzednim Twoim tekście - a może nawet bardziej - mam wrażenie, że powinno się go przeczytać parę razy, żeby wyłapać wszystko... Piszesz obrazami, ładnie.
Dobre, chociaż chyba jednak trochę bardziej podobał mi się ten poprzedni tekst :P daję 5.

it's time for war, it's time for blood, it's time for TEA

Nowa Fantastyka