- Opowiadanie: pablo alwarez - Co w jabłoniach piszczy, co w porzeczkach siedzi. (Część I)

Co w jabłoniach piszczy, co w porzeczkach siedzi. (Część I)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Co w jabłoniach piszczy, co w porzeczkach siedzi. (Część I)

Światło Księżyca zamknięte w mroku, pośród trzech niezmierzonych ścian,

 

Czternaście zapomnianych otroków w ciemnoszarym mroku Skan-man,

 

Siedem kręgów niedostępnych puszcz skrytych za poświatą Gwiazdy Żeglarza,

 

Wielka chciwość podążająca za cieniem, zaklęta pod imieniem przeklętego szafarza …

 

 

 

I.

 

Treter szedł wolno, z wyraźnym trudem pokonując ostatni dystans dzielący go od gospody. Targał za sobą niezwykle zmachanego konia, czarnego ogierka istotnie kontrastującego z zieloną połą czarodzieja.

Dookoła małego miasteczka, a właściwie zabitej dechami wiochy, bo ciężko było nazywać miasteczkiem, coś co komponowało się z kilku omszałych strzech i lepionych krowim łajnem ścian, wznosił się paskudny, ciemny wał. Jedynie ostrokół, opasający zewnętrznym łukiem wsiowisko, nadawał mieścinie charakter nader ważnego miejsca.

Niczym grody obronne wznosi się nad rzeką– powiadali miejscowi chłopi, niemiłosiernie kalecząc przy tym Język Kontynentu. W rzeczywistości tylko zbudowana porządnie drewniana gospoda, mieszcząca się w centralnym punkcie wsi, przypominała jakże odległe wielkomiejskie karczmy. Obita skórami, z dobrze ociosanych, pokaźnych jesionowych sągów, stała gospoda, królując strzechą nad okolicznymi chudobami.

A rzeka… cóż można rzec o rzece. O ile ktoś w ogóle zechce nazywać wolno płynącą gnojówkę rzeką, może się wielce przypodobać mieszkańcą owego wsiowiska.

Jednakże coś było w tej mieścinie. Coś co sprawiało, że każdy podróżny zahaczał o tawernę.

– Kurwa mać!- zaklął czarodziej wycierając o próg karczmy but, upaprany krowim łajnem.

 

II.

 

– Treter!- wrzasnął znajomy głos, rozpraszając mrok panujący w pomieszczeniu.

– Akimi!?– zrekompensował się czarodziej, ginąc w żelaznym uścisku akurena.

– Co tam z Mirales i Kasmirem? Dojechaliście bezpiecznie do Celluris?

– No, tak… jednak łatwo nie było…– odrzekł czarodziej, ciągle wymieniając gorące powitania z przyjacielem– Ale, jak sie ma Kasmira przy boku, to ciężko, żeby ktoś ci zagrodził drogę. Bo wierz mi… ludzie bardziej od życia cenią honor i pieniądze.

– Mówisz, że nic się nie zmienił i dalej jest taki porywczy– zawyrokował Akimi, wymieniając ostatni z uścisków z czarodziejem.

– Porywczy!? To mało powiedziane– zaśmiał się Treter– A ty coś się tak zaszył w tej piekielnej dziurze? Znaleźć cię nie w sposób. Gdzieżem się nie najeździł… a jak oklął okrutnie wypytując po rozlicznych gospodach o czarnowłosego odszczepieńca… jużem stracił nadzieję, a tu masz ci los, nagle cię znajduję… i to gdzie!? W największym zadupiu księstwa Asteres! Bo wiedz, że król zamordowany, a kraj podzielony między nepotyków.

– Nepotyków władcy?

– Nie… Podobno ktoś z zewnątrz pociągał za sznurki, a i na dodatek, jak powszechnie twierdzą uratowani potomkowie królewskiej dynastii, maczał zapewne palce w śmierci króla Anakora.

– Tret– wyszeptał Akimi, ponownie zbliżając sie do przyjaciela– Za dużo tu ciekawskich spojrzeń, a i co niektórzy wykazują nader czuły słuch na takie tematy. Zapraszam do stolika, tam będziemy mogli w spokoju porozmawiać. – Masz rację– potwierdził kiwnięciem głowy czarodziej, podążając za sugestią przyjaciela.

Stół, jak to stół, zasłany był wszelakim jadłem, którego Akimi nader posmakował. Usytuowany w kącie sali, pod jesionowym krzyżakiem wieńczącym i zapewne podtrzymującym strop, pozostawał w cieniu, w miłej atmosferze odosobnienia.

– Znów odgradzasz się od ludzi.

– Tret, to nie są zwykli ludzie. połowa to szpiegowie niezależnych księstw, dopiero co ukształtowanych, jak sam raczyłeś zauważyć.

– Dopiero co!?– zaśmiał się czarodziej, przegryzając grubą, sucha pajdę chleba– Cała ta afera i cuchnący splendor po królestwie Saebades wyglądają mi raczej na dawno zaplanowane. Nawet najmędrsza nacja istniejąca kiedykolwiek, weźmy dla przykładu skrytobójców Chuyo, nie byłaby w stanie kilka dni po zamordowaniu władcy okiełzać związanego z tym harmidru i pochlastu! A tu patrz! Trzy dni i po zamęcie. Aha… Lepiej nie mówić głośno o morderstwie. Formalnie Anakora zmarł na atak serca… Jak stwierdziła ekspertyza światłych obrońców prawa, wystawiona przez nowo powstałe ksiąstewka. Zapewne skorumpowanych memej i skurwysynów!

– A według rady królewskiej na przerost kroku!?– zaśmiał się Akimi, ogryzając udko świeżo podanego kurczaka.

– To wersja nieoficjalna, a właściwie druga z nieoficjalnych. Jednakże nic nie zmienia faktu, że owy władyka został bezceremonialnie zadźgany, o czym zresztą wszyscy dokładnie wiedzą i tylko udają głupich, chowając się po kątach. I to gdzie został zadźgany , w czasie czego!?

– W czasie wypróżniania– dodał stojący nad czarodziejem mężczyzna, pełniący zaszczytną funkcję karczmarza w tej arcyzapadłej dziurze.

– Gdzie chamie!?– wrzasnął czarodziej, unosząc trywialnie z siedziska powszechnie znane wszystkim cztery litery– Nie przerywa się w rozmowie wyżej urodzonym! A jak już, to przynajmniej byś sie stosownie ubrał łachmaniarzu jeden!

– Zamknij się Tret!- zestrofował czarodzieja akuren, obserwując przebiegły wzrok, kąśliwie przypatrujący się rozmowie.

– Przepraszam jeśli uraziłem pana swą nadmierną ciekawością– wyjąkał karczmarz ubrany w osmalony, biały fartuch, upaprany miejscowo serwowanym jadłem– Ale inni klienci skarżą się na zatęchły smród bijący z tego kąta.

– To niech się umyją, jak im woń przeszkadza!- warknął Treter, wracając do obgryzionej pajdy chleba.

– Tret…

– Czego Akimi!

– Zdejm i zostaw łaskawie buty przed gospodą… Wali od nich niemiłosiernie!

– O przepraszam! Zapomniałem, że twój wyczulony węch znacznie przewyższa mój zmysł powonienia. Ale nawet ty powinieneś się domyśleć, że moje rano pastowane cholewiaki nie mogą dawać odoru, jaki bije w tej zatęchłej dziurze!

Czarodziej, chcąc poprzeć swój dyskurs odpowiednim gestem, ściągnął z prawej nogi skórzanego buta, po czym zbliżył go do wrażliwych skrzydełek nosa. Łajno, wyraźnie zapomniane przez rozweselonego spotkaniem z przyjacielem czarodzieja, ochłonąwszy nieco w przytulnej, ciepłej atmosferze izby, odlepiło się od podeszwy, lądując na nosie i kolanach czarodzieja.

Treter wstając jak z nienacka macana dziewucha, zaczął otrzepywać ciemnozielony płaszcz, klnąc wniebogłosy i wzywając ratunku, w postaci zimnej , mokrej szmaty i wiadra wody.

Karczmarz wybuchnął śmiechem, wywołując podobną reakcję wśród wieczerzających w gospodzie biesiadników. Nawet Akimi nie powstrzymał się od śmiechu, widząc miotającego się przy stole Tretera. Wkrótce ucichło, gdy czarodziej obdarowany wzywaną pomocą, zasiadł ponownie za stołem.

Trzy barwne świece oświetlały izbę, sącząc promienie w trzy różne strony. Tylko niewielki kącik mroku ostawał tedy w onej gospodzie. Kącik zatęchły, pełen przyjaźni, radości, rozmowy i tajemnicy.

 

III.

 

– Dojechali bez najmniejszych problemów!- ponownie rzekł czarodziej głosem już nieźle zachrypniętym– Po raz kolejny ci powiem! Nie masz się czego bać!

– Cicho do jasnej cholery! Nie widzisz, że wszyscy już śpią.

– Widać, że tutejsze trunki potrafią rozłożyć nawet najtęższe głowy tego świata! A co mi tam! Jeszcze jeden antałek gospodarzu!

– Nie! Koniec na dzisiaj– zaoponował akuren, podnosząc leżący obok na narożniku miecz, obleczony czarną, skórzaną pochwą, podtrzymywaną przez cztery krzyżujące się w kilku miejscach, ciemne rzemienne sznurki, zakończone niewielkimi dzwoneczkami– Za dużo zmitrężyliśmy. Czas ruszać… Ponadto pieniądze się kończą, a za dobre słowo na bochenek chleba nie zarobimy.

– Chyba że kopa w rzyć!- parsknął czarodziej.

Podnieśli się, odchodząc od zasłanego pustymi gliniakami stołu. Gospoda była pusta. Prawie pusta… Ciągle, z okolicy przeciwnego kąta, pod przeciwległym jesionowym krzyżakiem podtrzymującym strop, sączyły nań wścibskie oczyska. Małe, drobne do niczego nie podobne.

Akimi, udając nadmierne zanietrzeźwienie anyżówką serwowaną przez miejscowego karczmarza, zatoczył się, paradoksalnie łapiąc rozdygotanymi rękoma blat stołu, za którym malowały się wścibskie paczołki.

Poskutkowało…

Sprowokowany chwilową niedyspozycją akurena tajemniczy wieczerznik, pochwycił tęgie stylisko kiścienia, zawijając nim spod stołu wprost w pochyloną głowę Akimiego.

Nie mógł przecież przypuszczać, że zachowanie akurena było pretensjonalnym procederem wędrownych trup teatralnych, bardziej mającym na celu wystawienie na próbę odporności i harta ducha paskudnookiego mruka, jak i sprawdzenie jego stosunku do samego odzwierciedlacza owego spectrum.

A owy stosunek okazał sie nieprzychylny.

Akimi wytężył słuch, ćwiczony w mrocznym lesie Fuso. Napiął mięśnie szybkim ruchem, odpychając się od podtrzymującego go stołu, który powędrował w stronę napastnika, przygniatając jego tors do jesionowej ściany. Postawiona nieco w tyle stopa akurena przyjęła na siebie przemieszczony środek ciężkości, dzięki czemu rozpędzony korbacz, wypuszczony z ręki przeciwnika minął pierś Akimiego o przeciętną grubość pergaminu, po czym zarył się w mroku przeciwległej ściany. Teraz zajaśniała klinga, rzucająca bladą poświatę z rzucanego nań światła trzech, do połowy wytopionych świec. Płomienie zadrgały, poruszone nagłym syknięciem nibykatany. Napastnik zaklął, tracąc dłoń i połowę przedramienia. Zwalił się pod odsunięty ostatnim wysiłkiem zdrowej ręki stół. Sięgnął do cholewy, po długi, lekko zakrzywiony nóż Hiei, wykonany z lodowato zimnej stali. Jednakże nie zdążył z niego zrobić użytku. Przyciśnięta kolanem akurena ręka zadrgała silnie, próbując wyrwać się z nader silnego ucisku. Nieznajomy zaczął ponownie kurwić, wypuszczając długi na dziesięć cali nóż, orząc podłogę karczmy łosiowymi buciorami.

– Obserwowałem cię odkąd przyczepiłeś się jak rzep do psiego ogona na Pustyni Martwego Kwiecia! Kto cię nasłał i dlaczego! Cóż ważnego kryje moja osoba!- syknął Akimi, przykładając końcówkę brzeszczotu do brudnosinej grdyki napastnika.

Nie zdążył nic rzec… umarł z szyderczym uśmiechem na twarzy, zakłócanym konwulsyjnym wypływem krwi z prawego przedramienia.

Akimi wyczołgał się spod stołu orząc głową o wystający kant czworonoga. Zaklął plugawie chwytając sie za potylicę, z której pociekła niewielka strużka posoki.

-Jasna cholera! Co on mógł od ciebie chcieć!?– wrzasnął błyskawicznie otrzeźwiony czarodziej, przysposobiony o zdumienie i czystość umysłu zaskakująco szybką improwizacją akurena– Czy możesz udzielić mi jakichkolwiek wyjaśnień!?

-Mogę– rzekł spokojnie Akimi, chowając miecz do przewieszonej na wysokości bioder, w poprzek pleców skórzanej pochwy– Ale nie muszę. Zważywszy na to, że ciągle ktoś nam się bacznie przygląda.

Tu wzrok młodzieńca powędrował w stronę dziwnie kręcącego głową karczmarza, skrytego do połowy za dębowym szynkiem, usytuowanym na niewielkim, jesionowym podeście. Nerwowe wzdrygnięcia postępowały w miarę wpatrywania się akurena w zmącony wzrok ogorzałego jegomościa. W końcu akuren odpuścił, kierując spojrzenie w stronę leżącego pod stołem, zimnego już napastnika. Karczmarz wyraźnie odetchnął z ulgą, opierając się o dębowy szynk i sapiąc tak głośno, jakby jakieś potężne brzemię przygniatające barki i płuca ustąpiło, wraz ze wzrokiem Akimiego.

– Co masz mi do powiedzenia karczmarzu– rzekł zimno akuren, naciągając skórzane pasy podtrzymujące pochwę i zarazem sam miecz– Czekam, ale moja cierpliwość też nie jest wieczna.

Gospodarz wstał, wyprostował się, po czym ponownie objął dygocącymi rękoma kant dębowego szynku. Strzepnął okruszki strawy z białego fartucha, tuląc głowę do pokaźnych rozmiarów piersi.

– Wiedziałeś?– zagadnął Akimi, teraz w skupieniu wpatrujący się w boczną ścianę izby– Czy może to ty złożyłeś temu opryszkowi tak interesującą ofertę?

– Tylko wiedziałem… Pomiłujcie panie!- wrzasnął karczmarz, upadając do stóp akurena– Pomiłujcie! Imć jegomość groził, że jak parę z gęby puszczę to całą chudobę puści z dymem, a i gotów odwet wziąć na mieszkańcach! Pomiłujcie! Mam żonę i trójkę dzieci… Pomiłujcie panie!

Zaniósł się szlochem, obłapiając wykonany z czarnej skóry but akurena, a cała izba przepełniona zawodzeniem opustoszała z śpiących dotąd, zapitych dziadygów wiejskich.

Treter wyraźnie ujęty skruchą karczmarza, wymownym spojrzeniem i gestem zasugerował Akimiemu pokojowe rozwiązanie. Jednak ten, podjął to, co i tak zamierzał zrobić już wcześniej.

– Wstańcie gospodarzu– rzekł wolno, głosem nadal zimnym, odzwierciedlającym zapewne atmosferę panującą w legendarnym pałacu Lodowej Królowej, o którym wiedziano tylko tyle, że istniał gdzieś na pograniczu trzech światów i rozpieprzył się tuż przed przybyciem pierwszych pionierów. W efekcie czego znaleziono tylko gruzy i klnące na śnieg i zimę krasnoludy.

– Wiedzieć zapewne musiałeś o szykowanym zajściu– wznowił po chwili– Zresztą sam się przyznałeś i lepiej dla ciebie, że taką drogę obrałeś. W przeciwnym wypadku kto wie co zostałoby z owej gospody… Zrazu, nie mogłem pojąć, dlaczego się tak do nas lepisz, podsłuchujesz, zapuszczasz żurawia… ale teraz już wiem…

– Korupcja– wtrącił się Tret, krzyżując ręce na kościstej piersi.

– Korupcja…– stwierdził Akimi– Na to skurwysyństwo nie ma lekarstwa.

Koniec

Komentarze

samego opowiadania jeszcze nie czytałam, ale pierwsze wersy przypominają mi Władcę Pierścieni;P

“A lesson without pain is meaningless. That's because no one can gain without sacrificing something. But by enduring that pain and overcoming it, he shall obtain a powerful, unmatched heart. A fullmetal heart.”

Autorze, przede wszystkim zaliczaj. Grube i chude, ładne i brzydkie, stare i młode, świeże i klasyczne. Książki, oczywiście. Czytaj, czytaj i czytaj. Potem możesz wrócić do tego tekstu i jeśli posiadasz odrobinę samokrytyki to się pośmiejesz. Zapewniam.
Tak ja powiadam, "wrzeszczący głos ciemność rozpraszający" (sic!), "zieloną połą z czernią kontrastujący" (sic!) i " w żelaznym uścisku przyjaciela ginący" (sic!).

Nowa Fantastyka