
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Tekel, mikropowieść katowska – cz. 1 (zlecenie)
Gdy oglądam się wstecz na drogę, jaką przebyłem, na całe moje życie w sztuce, chciałbym porównać siebie do poszukiwacza złota. Musi on długo wędrować po niedostępnych wąwozach, by znaleźć złotą rudę, a potem przepłukiwać setki pudów piasku i kamieni dla oddzielenia od nich paru okruchów szlachetnego metalu. I – jak poszukiwacz złota – nie przekażę potomnym mej pracy, mych poszukiwań i strat, radości i rozczarowań, lecz oddam im tylko drogocenną rudę, którą znalazłem.
Konstantin Stanisławski
Piers pochodził z innego miejsca niż Remenvi, w którym się wychował. Miasto rządzone przez Gildię Katów różniło się znacznie od miast również będących pod panowaniem różnego rodzaju „wolnomularzy". Było bogatsze, a przez to i bardziej wykwintne. Choć budziło kontrowersję, że wśród cechów znaleźli się także kaci, to nikt nie zamierzał im odbierać prawa do tworzenia gildii. Miasto, dobrze sytuowane i czerpiące zyski z działania sprawiedliwości na całym kontynencie, było idealnym miejscem na pozbycie się znacznej części towaru.
Kaci mieszkali w drewnianych domach, ale ulice pokryte były za dnia wiórami padającymi z dłut cieśli, którzy zdobili je płaskorzeźbami i napisami. Ręce sprawiedliwości nie zbierały jednak wiór, by podsypać je pod ucinane głowy, bo po cóż katom egzekucje w ich własnym mieście? Wióry zostawały, by polała się na nie farba, którą malarze wyciskali na szyldy lub płótna zamawiane przez rodziny. Drewniane Remenvi lśniło nocą, jak miękka skóra, gdy zapalały się pochodnie. Drewno: gładkie, jak ręce mieszkających tu kobiet – służyło tylko do mieszkania. To inne miasta i stolice potrzebowały tego budulca na szafoty, podwyższenia, naostrzone pale.
Piers wychowywał się tu na kata od powstania jego pierwszych wspomnień. Gildia wykształciła go, pokazała jak przygotowywać oskarżonych na przesłuchanie, ciąć, by zadać jak najmniejszy ból winnemu, nauczył się podstaw anatomii i poznał techniki torturowania, które niekoniecznie kończyły się śmiercią skazańca. Przeczytał całą literaturę sowizdrzalską swego kontynentu, by wiedzieć, kim są owi łotrzykowie, złodzieje, tak zwani poeci przeklęci, którzy po bijatykach, drobnych kradzieżach oraz nagminnym chędożeniu zabierali się za sztukę; dla kontrastu poznał również hymny sławiące rycerzy, choć sam nigdy nie miał użyć miecza, jak tylko po to, by ściąć bezbronnego, choć – podług prawa – równie niebezpiecznego.
Gildia zapewniała całemu kontynentowi katów. Niektórzy wyruszali, by osiąść już na stałe w mieście, gdzie potrzebne jest wykonywanie wyroków śmierci; niektórzy wyjeżdżali, by wrócić wykonawszy jakąś egzekucję lub dopilnowawszy, by więzień już naprawdę powiedział wszystko zanim obetną mu język. Kaci jednak nie tylko zajmowali się sprawiedliwością „z fizycznego punktu widzenia". Czasami proszeni byli o ochronę lub jakieś prace miejskie, jak budowa miejskiego śmietnika na odpady. Nie zmienia to faktu, że Piers wkraczał w dorosłe życie kata w dobrych czasach dla karzących. Obecnie w większości krajów kontynentu zabicie kogoś w dowolnym wypadku, czy to w obronie, czy w pojedynku (nie mówiąc o motywach przestępczych), było bardzo trudne i wymagało dużo przebiegłości, a także szczęścia. Każdy „źle wykonany" czyn mógł być uznany za złamanie jakiegoś prawa. Dlatego większość osób wolała załatwiać swoje sprawy od razu kierując się do sądów, które funkcjonowały jeszcze podług dawnych Praw Głazów: praw wystukanych w postaci kamiennych, miniaturowych rzeźb w czasach powstawania pierwszych państwowości. Jako że ich autorzy żyli, kiedy każda zdrada mogła rzeczywiście doprowadzić do tragicznych skutków, a niesubordynacja powodowała najczęściej rozpad wspólnoty, to większość kazusów korzystała z kary najwyższej, by ukarać winowajców. Nikt nie uważał jednak tego, w czasach Piersa, za objaw barbarzyństwa. Wszyscy pamiętali, że praojcowie wspólnot musieli się zmagać z innymi rasami, jak z Forgetorami, rasą istot powstających z zapomnień, która to podobno jeszcze gdzieś się ukrywała, choć nikt z podróżników nie mógł sobie przypomnieć dokładnej lokalizacji owych istot. Jednakże w czasach Piersa większość ras już wymarła lub zasymilowała się z ludźmi. Oprócz tego obecni profesorowie archeologii prawa nie do końca mogli wyjaśnić znaczeń Praw Głazów, gdyż wymagały one znajomości dawnych legend. Rada starszych cechu zaczynała więc rozpatrywać wnioski o budowę uniwersytetu, a przynajmniej założenia nowego organu wykonawczego Gildii: rady historyków.
Remenvi jednak mogło być dumne ze swej sławy i bycia potrzebnym. Trzeba było karać i potrzebni byli właśnie tacy ludzie, jak tu: dobroduszni i nierozumiejący.
– Czy zdajesz sobie sprawę z tego coś uczynił?! – zapytał stary głos, podkreślając ostatnie słowo.
– Tak.
– Te wszystkie sprzęty obmyte krwią przeszłości, wieczna wędrówka, by dać się poznać sprawiedliwości? To z twojej decyzji?!
– Tak… – odpowiedział zwięźle po raz drugi Piers.
– To tnij synu z Remenvi! – i na tych słowach zakończyło się uroczyste przyjęcie nowego kata do Gildii, jakim był Piers. Ceremonie prowadził najstarszy z katów Rimbord, będący już sędziwym i przygłuchym kombatantem katowskiej gildii, którego większość wypowiedzi kończył fonetyczny „!". Znany był dawnymi czasy z perfekcyjnego cięcia i refleksu. Jeszcze niektórzy z starszych katów (ci z Remenvi, jak i z emigracji) pamiętali jego ćwiczenia z zakresu złotego cięcia na kręgosłupie. Rzecz nie była łatwa, gdyż dużo było w tym intuicji i estetycznego wyrachowania tnącego. Trzeba było celować między obrotnikiem a pierwszym kręgiem piersiowym, to znaczy w siedem kręgów szyjnych. Wspomnieć trzeba, że dla człowieka z profesją kata wszyscy ludzie posiadają tę samą wysokość 33 kręgów (nie używa się innych pomiarów); odjąć trzeba od nich tylko specjalną profesję katów wieszających, którzy są szkoleni specjalistycznie z zakresu teorii miary. Tak więc, po wzięciu długości szyi szukać trzeba było miejsca, które proporcjonalnie równało się (poczynając od ostatniego kręgu szyjnego idąc ku czaszce) odcinkowi (√5-1)k/2, gdzie k było długością całej szyi, czyli siedmiu kręgom; miecz padał dokładnie w piąty powodując natychmiastową śmierć. Nauka cięcia „złotego cięcia" była obowiązkowa, a specjalizujący się w wieszaniu musieli jeszcze uczestniczyć w rocznych praktykach architektonicznych, które niestety najczęściej sprowadzały się do noszenia cegieł zamiast nauki symetrii szafotów. Piers nie zdecydował się na specjalizację. Chciał już dostać zlecenie i wyruszyć poza miasto, z którym łączyła go tylko profesja.
Każda ceremonia przyjęcia nowego kata do Gildii kończyła się w domu samotną wieczerzą z ojcem dojrzałego. Płodziciel miał za zadanie pouczyć syna, zafundować mu podstawowy ekwipunek i zadecydować, czy młody kat ma natychmiast wyruszyć w drogę, by podjąć zlecenie, czy może jeszcze pozostać w domu. Kolacja była uboga, choć smaczna: białe wino (kaci nie piją czerwonych trunków) i ryby doprawione żywicą. Dawne już niewytłumaczalne symbole.
Noc była w nowiu ciemna i szumiąca lasem za bramą miasta. Remenvi spało, kiedy Piers dojadał ostatni kęs gorzkiej ryby. Jego ojciec zaczął:
– Są zlecenia, które czekają na swoja realizację wieczność; ale nie śpieszą się. Czekają. Jakby wieczni byli skazańcy, wieczni zbrodniarze – wieczna kara. Czy pamiętasz, jak z dwa lata temu pokazywałem ci na mapie Iloy? To przy górach będących ramą kartograficznego świata. Pamiętasz to wielkie miasto, które mimo to leży tam samotne, jakby odizolowane od reszty kontynentu?
– Pamiętam, że pokazywałeś mi takie miasto, ojcze. Nic nie mogłeś mi o nim powiedzieć, bo nie pamiętałeś już nic z czasów dzieciństwa, w którym tam byłeś. Pokazałeś mi je, mówiąc jakoby warto było, żebym tam kiedyś pojechał… Może powiedziałeś coś o zamieszkaniu?…
– Pamiętasz – stwierdził enigmatycznie ojciec Piersa. Noc wówczas leżała niezmienna, w nowiu i ciszy. Tylko domy lśniły od pochodni ulicznych. Remenvi – miasto bez męczennic i więzień: Piers właśnie w tej chwili to sobie uświadomił, dziwiąc się, że właśnie stąd wychodzili kaci całego kontynentu.
– Pojedziesz do Iloy; tam czeka na ciebie zlecenie – nagle ojciec przemówił. Był spokojny, nawet pogodny, choć zdawał się już przewidywać, jak potoczą się losy jego syna. Piers nie zdziwił się tymi słowami. Dostanie zlecenia, choć jeszcze nie wiedział jakiego, było czymś normalnym i przygotowywał się do jego podjęcia, nawet marzył o nim pod koniec swoich praktyk. Nie mógł jednak zrozumieć tego dziwnego wstępu, jakim było stwierdzenie o „wieczności niektórych zleceń". – Czeka tam na kata pewien skazaniec. Pewnie nie on jeden, ale ten jest szczególnie zaniedbany przez naszą gildię. Sam nie wiem czemu?… Trudno mi nawet powiedzieć, czemu jest winien? Zlecenie z Iloy przyszło z sześć lat temu i co dziwne przyszło do mnie osobiście, a nie przez naszą administrację. Było na tyle ogólnikowo nakreślone, że postanowiłem poczekać, jak sprawy się potoczą. Dostałem więc list po pięciu latach i powtórzyli prośbę, kładąc pieczęci pod pismem. Jako, że znałem ten herb, mogę być pewien, że posyłam cię w dobre miejsce. Iloy był jeszcze za moich praktyk bardzo znanym miastem kupieckim. Swego czasu nasza gildia zaopatrywała się tam w cały sprzęt katowski. Myślę też, że tak sławne miasto nie poważyłoby się, by żartować z powagi, jaka idzie ze stanowiskiem kata. Miasto nie szanujące kary zapomina przecież o sprawiedliwości.
Tymi słowy ojciec uciął i zamyślił się. Piers w tym czasie sięgnął po mapę. Iloy „siedziało" na swoim miejscu tak, jak pamiętał. Droga była dość krótka, jednak wymagała dość sprytnego i intuicyjnego przemieszczania się przez rzadko uczęszczane szlaki. Niektóre miejsca były wręcz oznaczone atramentowymi symbolami czarnych, przekreślonych oczu, jak zaznaczało się miejsca nie poznane i niewzmiankowane w kronikach.
– Myślisz, ojcze, że w tych częściach naszego kontynentu mogą istnieć jeszcze jakieś dawne rasy, które schroniły się przed naszą? – spytał nagle, sam nie wiedząc czemu pomyślał o temacie dawnych ras.
– Któż to wie? Ja znam tylko chocholiki z książek – odparł, jednak nie wydawało się, by pytanie do końca dotarło do jego zamyślonej głowy.
*
Piers nie musiał czekać na odpowiedź zbyt długo. Tydzień po rozmowie i otrzymaniu zlecenia, oraz po dłuższych przygotowaniach, wyruszył w stronę Iloy. Mając list polecający z pieczęcią Gildii Katów i ekwipunek z mieczem katowskim na czele, Piers już po dniu wędrówki natrafił na drogę, którą w tym czasie przemieszczał się mały oddzialik chocholików. Ku swemu zaskoczeniu musiał stwierdzić, że były one podobne do tych, które widział w książkach czytanych na wykładach z „dawnych ras". Jak miało się okazać, były równie zajadłe i złe…
W sumie Piers zdążył zauważyć ich słomiane, spiczaste czapeczki oraz czerwone oczy leżące blisko zrogowaciałego nosa, kiedy usłyszał z ich strony – dosyć enigmatyczne, jak stwierdził:
– DAWAJ!!! – i był zmuszony natychmiast użyć swojego katowskiego miecza, który podług nauki Rimborda, miał służyć tylko do ścinania głów – skazanym, a nie atakującym…
*
Zwarli się! Zwyciężył.
*
Po walce i zabezpieczeniu swojego rozsypanego ekwipunku Piers ruszył dalej, ku Iloy przez niewidziane i zapomniane szlaki.
Koniec części pierwszej
Będę starał się, co jakiś czas dodawać następne części. Choć mam szkielet, to trudno powiedzieć w ilu się zmieszczę.
podłóg - ...
Trzeba było celować między obrotnikiem a pierwszym kręgiem piersiowym, to znaczy w siedem kręgów szyjnych. W pięć.
Nie wymienię, ale od tekstu notorycznie odrywały mnie frazy, których poprawności/trafności/ścisłości nie byłem pewny.
Zakończenie po prostu beznadziejne. No, naprawdę... Po to zoomować narrację na szykującej się zadymie, żeby po chwili lakonicznie podsumować: Zwarli się! Zwyciężył. ?
Sugerowałbym gruntowną redakcję. Nie tylko język mam na myśli - przede wszystkim konstrukcyjną dysproporcję między opisem a rozwojem akcji. W chwili obecnej tekst ani trochę nie zachęca do lektury kolejnych części.
Co do języka, to nie rozumiem.
Cóż: o pewność można zadbać samemu (przecież nie będę liczył i przeprowadzał załego rozwiazanie podanego równania dla czytelnika!). Nie zmienia to faktu, że jest to rzeczywiście trochę naciągany fragment, prowadzony na siłę. Kręgów szyjnych jest siedem: nic na to nie poradzę.
Co do opisu walki: najczęściej leje się krew i jest osoba, która jest mistrzem we władaniu mieczem; walka kończy się na zgonie jednej ze stron konfliktu: mało mnie to interesuje w tym opowiadaniu, dlatego jeśli się jeszcze pojawi taka potrzena, będę ją opisywał lakonicznym "Zawarli się..."etc. Jest tyle materiałów filmowych i literackich, które opisują ten proceder, że można sobie wybrać i "wkleić" (w swojej wyobraźni rzecz jasna) - przyzwalam.
Dziękuję za uwagi, postaram się lepiej.
Dziwne podejście. "Macie tekst. Opis bitwy weźmiecie sobie z Sienkiewicza, egzekucję pominę - wyguglujcie sobie Saddama, a w ogóle to już było już coś o szkole dla katów, więc wklejcie sobie stamtąd..."
Jeśli Cię walka nie interesuje, wcale nie wprowadzaj jej do fabuły. Nie ma przymusu. A to, co żeś zrobił w końcówce dobrą metodą nie jest.
Kręgów szyjnych jest siedem. Ale między obrotnikiem a pierwszym piersiowym zostaje tylko pięć.
Język. Ok, podam przykłady:
Miasto (...) było idealnym miejscem na pozbycie się znacznej części towaru. Jakiego znowu towaru?
Kaci mieszkali w drewnianych domach, ale ulice pokryte były za dnia wiórami (...). A w nocy wióry znikały?
Ręce sprawiedliwości nie zbierały jednak wiór, by podsypać je pod ucinane głowy, bo po cóż katom egzekucje w ich własnym mieście? Jak to brzmi? Ręka sprawiedliwości - frazeologizm funkcjonujący zwykle w znaczeniu przenośnym w takim przyziemnym kontekście. I po cóż podsypywać wióry pod głowy, żeby im miękko było spadać?
Wióry zostawały, by polała się na nie farba (...) No chyba jednak brygada sprzątająca (czy same wióry) nie przewidywały takiego finalizmu, jakie przedstawia w tym zdaniu słówko "by".
Drewniane Remenvi lśniło nocą, jak miękka skóra, gdy zapalały się pochodnie. Może: w świetle pochodni?
Drewno: gładkie, jak ręce mieszkających tu kobiet - służyło tylko do mieszkania. Nie tylko. Choćby wzmianka jest o książkach gdzieś dalej. A książki się czyta, nie mieszka.
Piers wychowywał się tu na kata od powstania jego pierwszych wspomnień. Może: odkąd pamiętał?
Gildia wykształciła go, pokazała jak przygotowywać oskarżonych na przesłuchanie (...). Wynika, że był nie katem, lecz obrońcą. Zmieniając nieco treść, mogłoby być: (...) pokazała, jak przesłuchiwać oskarżonych (...).
(...) ciąć, by zadać jak najmniejszy ból winnemu, (...) i poznał techniki torturowania, które niekoniecznie kończyły się śmiercią skazańca. Raz humanitaryzm, raz tortury. Gdzie tu logika?
Przeczytał całą literaturę sowizdrzalską swego kontynentu, by wiedzieć, kim są owi łotrzykowie, złodzieje (...) Z pewnością przesada z tą całą, ale niemniej kłuje w oczy. I słówko "by" niepasujące. Mogłoby być: "stąd też wiedział".
(...) choć sam nigdy nie miał użyć miecza, jak tylko po to, by ściąć bezbronnego (...) A na końcu użył.
Wyłuskałem ledwie z trzech pierwszych akapitów, a jest tego więcej.
......
eh......
A tak serio: jeśli chodzi o uwagę z zakończeniem - ok, jak mówię to raczej zabrudzenie, które powstało w czasie klarowania stylu. Cieszę się, że zgodziliśmy się co do kręgów, chociaż nie wiem, co nam to daje (z pewnością mogę być pewien, że osoba po drugiej stronie jest ssakiem).
Co do języka: uwagi nie są związane w ogóle z językiem, tzn. stylem lub poprawnością gramatyczną, składniową. Są to uwagi "widzi mi się", które są cenne, ale wiążą się z subiektywnym odczuwanie językowym: osobiście uważam je za beznadziejne, a uwagi bzdurne, chociaż cenię ten gest: podobnie swego czasu zrobił Izydor Lucien Ducasse (Lautreamont) pisząc "Pieśni", które miały być w zamyśle także szkicem do "poprawionych" dzieł np. Baudelaire'a (zrobił to jednak dużo lepiej...).
Dziękuję za uwagi, te cenniejsze przemyślę.
P.S. - chociaż zabrzmi to jak zakrywanie przegranej, ale mimo wszystko liczyłem na taką reakcję i oburzenie związane z opisem walki.
Pomyłka: to były "Poezje".
Że się bezwstydnie zacytuję: "Nie wymienię, ale od tekstu notorycznie odrywały mnie frazy, których poprawności/trafności/ścisłości nie byłem pewny."
Jako czytelnik lubię skupiać się na treści, a nie na tym, czy coś jest napisane poprawnie. Gdy mam wątpliwości, obwiniam autora, a nie własne subiektywne odczuwanie językowe. Podałem przykłady, uwagi były wcześniej (a propozycje zmian to nie widzimisię, tylko metoda dokładniejszego pokazania, co jest wg mnie nie tak (nawiasem w nawiasie mówiąc, wymieniłem niezgrabności stylistyczne, nieprecyzyjne sformułowania i nielogiczności oraz błędy, uwaga, językowe: sprawdź, w jakich sytuacjach używa się spójnika "by", co znaczy: "przygotować kogoś na coś", czy poprawne jest użycie frazeologizmu w znaczeniu dosłownym, o "podłodze" nie wspominając)).
i nie ma co się srożyć, z Baudelairem się równać (phi!), lepiej pisać, pisać, pisać.
miałem inne intencje przywołując symbolistów.
trudno mi tu się spierać o kompetencje, ale nawet jeśli to metoda pokazywania błędów (przecież ja bardzo chętnie wysłucham krytyki), to myślę (po tym co przeczytałem), że większość uwag jest jakimś wymysłem. Sądzę, że pisałem poprawnie (nie będę robił wykładu o "by"!), nie widzę nielogiczności, to znaczy poprawności wnioskowań (więc sądzę, że użycie tego słowa jest zwykłą erystyką): nieprecyzyjność i stylistyka może może...
Ale nie będę uzywał języka, jak cepa. Czytelniku postaraj się!!!
Dziękuję, nie chciałem być niemiły: naprawdę cieszę się, że jest ktoś, kto się stara podjąć dobrą polemikę, nawet jeśli się nie ze wszystkim zgadzam.
Ręce sprawiedliwości nie zbierały jednak wiór, by podsypać je pod ucinane głowy, bo po cóż katom egzekucje w ich własnym mieście? - z tego zdania wynika, że w mieście nie odbywają się ŻADNE egzekucje. Więc, po co są w nim kaci? Wiem, że później piszesz, że wyruszają oni do innych miast, ale... no jeżeli ktoś gdzieś nie jest potrzebny, to nie wydaje się na niego pieniędzy i już na pewno nie tworzy dla niego gildii. I nie próbuj nawet mi mówić, że jest inaczej. Inna sprawa, że opis wiór i następujący po nich malarze, co z tego, że poprawnie, jak nie potrzebne. Nic nie wnosi, drażni tylko.
Piers wychowywał się tu na kata od powstania jego pierwszych wspomnień. - powstania pierwszych wspomnień? Brzmi to, jakby je sobie stworzył, a wspomnień się nie tworzy, bo wtedy każdy miałby takie, jakie chciałby mieć. One po prostu są. Mógł się wychować na kata, odkąd pamiętał, albo nie mieć innych wspomnień niż te.
Praw Głazów: praw wystukanych w postaci kamiennych, miniaturowych rzeźb w czasach powstawania pierwszych państwowości. - że co? Praw wystukanych? Praw uwiecznionych w postaci rzeźb, ale nie wystukanych! Powstania pierwszych państwowości? Zgrzyta, zgrzyta, lepiej brzmi pierwszych państw. O teraz na to wpadłam, może chodziło o wystruganych? Jeżeli tak to... też nie brzmi to dobrze.
Wszyscy pamiętali, że praojcowie wspólnot musieli się zmagać z innymi rasami, jak z Forgetorami, rasą istot powstających z zapomnień, która to podobno jeszcze gdzieś się ukrywała, choć nikt z podróżników nie mógł sobie przypomnieć dokładnej lokalizacji owych istot. - lepiej będzie „nikt nie mógł sobie przypomnieć ich lokalizacji", powtórka „istot" wybija z rytmu czytania. I fajny pomysł na nową rasę.
którego większość wypowiedzi kończył fonetyczny „!". - NIE, NIE, NIE zakończone fonetycznym „!" Tak nie można pisać. Mam wrażenie, że sobie w tym momencie ze mnie kpisz. Napisz, że musiał przez to mówić podniesionym głosem, ale nie, w żadnym przypadku fonetyczne „!".
Trzeba było celować między obrotnikiem a pierwszym kręgiem piersiowym, to znaczy w siedem kręgów szyjnych. - No to, że ma celować w siedem kręgów szyjnych, to zdążyłam się domyślić. Trudno jest inaczej odciąć komuś głowę. Ale chyba nie oto Ci chodziło. Na początku zdania precyzujesz gdzie dokładnie mają uderzyć, a potem nagle piszesz o wszystkich kręgach szyjnych. To trochę tak, jakbyś powiedział: uderzać macie pomiędzy obrotnikiem, a pierwszym kręgiem piersiowym, ale jak nie wiecie, gdzie one są, to ważne jest, byście celowali w szyję. Do wyboru macie siedem kręgów.
Tak więc, po wzięciu długości szyi szukać trzeba było miejsca, które proporcjonalnie równało się (poczynając od ostatniego kręgu szyjnego idąc ku czaszce) odcinkowi (√5-1)k/2, gdzie k było długością całej szyi, czyli siedmiu kręgom; miecz padał dokładnie w piąty powodując natychmiastową śmierć. - tu poprawiasz swój wcześniejszy błąd, ale z kolei faszerujesz czytelnika niepotrzebnymi wzorami. Będę chciała matematyki, poczytam sobie jakąś książkę naukową. W opowiadaniu fantasy, jest ona zbędna.
Nauka cięcia „złotego cięcia" - Nauka „złotego cięcia" brzmi sto razy lepiej, jej poprawna, bo bez powtórki, a czytelnik nadal wie, o co Ci chodzi.
bo nie pamiętałeś już nic z czasów dzieciństwa, w którym tam byłeś. - powinno być „w któryCH tam byłeś"
Sam nie wiem czemu?... Trudno mi nawet powiedzieć, czemu jest winien? - powtórka, powtórka. Coś wydaje mi się, że bardzo je lubisz.
Zwarli się! Zwyciężył. - I w tym momencie trafił mnie szlag. Opisujesz mi wytrwale ile kręgów szyjnych ma człowiek, wciskasz jakieś wzory do opowiadania, piszesz o wiórach tarzających się po okolicy, wdrażasz do opowiadania nic nie wnoszącą rozmowę, opisujesz cały proces działania gildii, choć powinieneś zrobić to stopniowo, a akcję ograniczasz do dwóch słów.
Wiesz, po co czyta się książki? By przeżyć przygodę. By zapomnieć o całym świecie. Ty nie masz złego pomysłu. Ale przytaczasz mi na sucho fakty ze swojego świata, a bohaterom nie pozwalasz działać. Nie dajesz się im rozwinąć i przez to stają się płytcy, i dwuwymiarowi. I nie ważne, że jest to dopiero wstęp. Nawet poprzez walkę poznajemy bohatera, dowiadujemy się jaki jest. Szybki? Nieczuły? Czy mający wyrzuty sumienia? Może niepewny? W końcu to jego pierwsza wyprawa, pierwsze zlecenie i od razu ktoś na niego napada. Nie zachęciłeś mnie do przeczytania dalszej części. Ba, przez swój brak szacunku dla czytelnika, (tak, to jest brak szacunku, bo nie chciało ci się opisać walki: Zwarli się! Zwyciężył.) nie polecam tego tekstu innym.
W powyższym komentarzu napisałeś, że nie interesuje Cię walka. Nie zmienia to faktu, że jeżeli decydujesz się na nią w swoim tekście, to Twoim OBOWIĄZKIEM jest jej opis. Nie chcesz opisywać walk, więc nie wprowadzaj ich do swojego opowiadania. Bo podchodząc w ten sposób do pisania, równie dobrze możesz opisać całą wyprawę tak: Pojechał, odrąbał głowę skazańcowi i wrócił. The End.
no tak, o psychologizmach nie pomyślałem... to trudne, popracuję. Co do obowiązku - hmm, pewnie względem Ciebie. Może nie nie chcialem: po prostu pomyślałem sobie, że miło będzie zobaczyc, jak zareaguje czytelnik, gdy ulubione fragmenty skrócę do jednego zdania. Wyszlo, jak myślalem.
w sumie tyle, nie martwiłbym się.
Co do gildii i miasta: Remenvi jest, jak miasto uniwersyteckie: ludzie uczą się, przyjeżdzają na praktyki i wyjeżdzają. Nie muszą siebie sami ścinać: gdyby kaci wykonywali na sobie wyroki, to bylaby to autodestrukcja i inne miasta uznałyby ich za oszustów, którzy pod płaszczykiem prawa sami grzeszą.
Cenne uwagi, ale czasami nie wiem, czemu mam czegoś nie robić, bo argumentacja jest "nie bo nie", czyli "nie podoba mi się" (co brzmi lepiej i jest uzasadnione).
Wzór - tak, masz rację: bezsens. Ale i tak broni się opis kręgów, chociaż mogłem go skrócić. Anatomii nie będzie już, chociaż chyba nikt już nie jest ciekawy końca.
Dziękuję (druga część za tydzień plus parę dni)