Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Na podstawie sagi ,,Wiedźmin'' Andrzeja Sapkowskiego
Wioska, w której zatrzymał się podróżnik, była małe i brudna, a piwo, którym uraczono go w tamtejszej karczmie – ohydne. Mimo to cieszył się, mogąc w końcu spędzić noc z dachem nad głową. Następnego dnia ruszał w dalszą drogę, więc uzupełnił zapas chleba i suszonego mięsa. Na kolację zjadł jajecznicę z cebulą i kiełbasą. Smakowała podle, lecz była miłą odmianą po kilku dniach żywienia się samymi sucharami i owocami.
Z rozmowy wieśniaków w karczmie wywnioskował, że wioska ta zwie się Dezten. Sądził jednak, że nazwę tą prędko zapomni. Był tu tylko przejazdem. Na noc do pokoju zabrał większość rzeczy z juków. Były zbyt cenne i zbyt niebezpieczne, by mógł pozwolić im wpaść w cudze ręce, a wiadomo bowiem, że bieda motywem dla złodziei.
Następnego dnia wstał wczesnym rankiem. Ubrał wysokie, czarne buty i bury płaszcz, po czym udał się do stajni. Odwiązał konia i ruszył w dalszą podróż. Wyjeżdżając z Dezten podsumował w myślach swą dotychczasową drogę i stwierdził, że najpewniej dotrze na zebranie Cechu przed czasem.
Wtem do jego uszu doszedł tętent konia. Odwrócił się, zapobiegliwie kładąc dłoń na rękojeści miecza. W jego stronę zmierzał brodaty wieśniak na wychudzonym koniu.
– Panie! – wołał. – Zatrzymajcie się, panie!
Zatrzymał konia i odwrócił się.
– Ufff… szczęście, żeście się zatrzymali… – Wieśniak otarł rękawem pot z czoła.
– O co chodzi? – spytał, patrząc na kmiecia podejrzliwie.
– Jak nasz starosta siem nie pomylił, pańskie miano to Ravaron?
– W istocie…
– Starosta Eldren prosi, byście zaszczycili go przy wieczerzy, mistrzu.
Podróżny nazwany Ravaronem milczał chwilę, po czym podrapał się po łysinie.
– Zgoda – powiedział w końcu. – Prowadź.
Dom starosty, żartobliwie nazywany tu ,,ratuszem'', rzeczywiście wyróżniał się spośród reszty budynków w wiosce. Był większy i nie miał żadnych widocznych dziur w ścianach czy dachu. Wieśniak otworzył drzwi, wpuszczając Ravarona.
W głównej izbie przy stole siedział siwobrody, chudy staruszek. Zajadał właśnie pieczeń, ale ujrzawszy przybysza wstał uśmiechając się i wyciągnął doń rękę. Ravaron uścisnął ją silnie, po czym gospodarz nakazał mu usiąść.
– Mistrz Morthus Ravaron, jak mniemam? Eldren moje miano. Gdy jeden z wieśniaków waszmościa poznał, mówiłem, że to na pewno nie imć Ravaron, albowiem on nie zwykł witać w takich dziurach jak nasza skromna wieś. Ten jednak upierał się przy swoim…
– Eldren! – gość przerwał mu stanowczo, nałożywszy sobie kawałek pieczeni na talerz. Gospodarz zbladł i zamilkł. – Lubię bezpośrednich ludzi. Przejdź do rzeczy.
– Oczywiście… Jeśli zechciałby pan przyjąć zlecenie… Od dawna borykamy się z pewnym problemem, a potworarz rozwiązałby wszystkie nasze kłopoty. Szczególnie tak zacny jak waszmość. Zaczęło się od tego…
– Nie interesują mnie wasze problemy. – Ravaron przełknął kawał mięsa. – Co miałbym zrobić?
– C… Chciałbym, byś zwabił, mistrzu, jakiegoś potwora do wsi naszych somsiadów Mattatan… – Eldren wyraźnie uważał na słowa. – N… Nie musi ich pozabijać… Byle osłabił, nastraszył… Kilku pożarł…
– Chcesz jakiegoś konkretnego potwora? – spytał potworarz obojętnie.
– Pewnym, że najlepiej będziesz wiedział, mistrzu.
– Hmmm… Dobrze. Siedemdziesiąt pięć koron!
Eldren zakrztusił się. Poczerwieniał i złapał się za gardło. Ravaron westchnął i z rozmachem walnął starca w plecy. Wypluty kawałek mięsa wylądował w kominku, a starosta odetchnął z ulgą.
– Zrozum, mistrzu… Jestem ubogim człowiekiem. Czterdzieści to dla mnie aż nadto. – wyjęczał.
– Nie będę bawił się z potworami za psie pieniądze – powiedział potworarz.
– P… Pięćdziesiąt?
– Sześćdziesiąt.
– A… Ale…
– Poniżej tej kwoty nie zejdę. Poza tym – spojrzał na starostę z ukosa – jestem pewien, że w Mattatanie daliby mi to siedemdziesiąt pięć, za sprowadzenie potwora na was.
Starzec zbladł jeszcze bardziej.
– Dobrze! Niech będzie sześćdziesiąt! – krzyknął wystraszony. – Połowa przed, a połowa po wykonaniu zadania. Zgoda?
– Umowa stoi. Jak daleko stąd do Mattatanu?
– Pół dnia drogi. – Uśmiechnął się starosta.
– Każ więc nanieść piwa. Wyruszę po południu.
Wioska Mattatan była nieznacznie tylko większa od Dezten. Gdy potworarz dotarł na miejsce, było już ciemno. Wieśniacy siedzieli w swoich domach bądź w karczmie. Ravaron zaś skierował się w stronę lasu. Uwiązał konia do drzewa i począł zagłębiać się między nie. Podświadomie wybrał już jakiego potwora przywoła. Zdecydował się na ghula, albowiem sposób wabienia go już przed pojawieniem się potwora obrzydzi życie mieszkańcom. Do tego nie trzeba się zanadto wysilać, ani używać magii.
Wziął ze sobą kuszę. Ukrył się w krzakach przy polanie i jeziorze. I czekał. Jedną z rzeczy jakich uczyli go na szkoleniu była właśnie cierpliwość.
I ciągła gotowość do ataku.
Doczekał się. Na polanę wyszedł dzik. Zbliżał się w stronę jeziora. W końcu zatrzymał się i zaczął gasić pragnienie. Ravaron wystrzelił.
Bełt nawet nie świsnął przecinając powietrze. Wbił się w gardziel dzika, któremu udało się jeszcze spojrzeć w stronę potworarza, nim przewrócił się na bok i zdechł.
Ravaron zaciągnął truchło bliżej miasta. Ułożył je pod drzewem i naciągnął chustę na twarz. Zaczynała się najgorsza część zadania.
Wziął nóż myśliwski i przeciął brzuch zwierzęcia na całej długości. Rozwarł go rękami. Widok ten nie robił na nim żadnego wrażenia, przywykł. Sięgnął do torby i zabrał z niej flakon zielonego płynu. Przełknął ślinę. Do tego, co teraz się stanie, nie da się przywyknąć.
Wyjął korek i wlał całą zawartość do ociekającej krwią rany. Zaczęła wydzielać jakiś gaz. Potworarz odskoczył szybko, ale pomimo chusty częściowo strawiona pieczeń podeszła mu pod samo gardło.
Jednak misja wykonana. Teraz trzeba odczekać dzień czy dwa, aż ghul się pojawi. Ravaron ruszył do Dezten po resztę zapłaty. Był pewien, że starczy mu czasu i zdąży na zebranie Cechu.
Dwa dni Ravaron musiał spędzić w wiosce Dezten. Eldren, wiadomo, nie dałby mu pieniędzy przed zobaczeniem efektów. Wysłuchiwał więc wieśniaczych opowieści i miejscowych legend, albo sam opowiadał o swoich przygodach. I tych prawdziwych i tych zmyślonych.
W końcu dotarła do wioski wieść, że w Mattatanie zaginęło dwóch mężczyzn. Wyszli na polowanie, a znaleziono tylko ich broń i ślady krwi. Do tego na rozchodził się tam potworny smród. Wysłali kilku innych wieśniaków na poszukiwania, ale dotychczas nie wrócili.
Potworarz odebrał resztę zapłaty, po czym zdecydował, że wioskę opuści jutro z rana. Nie chciał jechać przez noc.
Wcześniej już zorientował się, że jego droga prowadzi przez Mattatan. Miał jednak nadzieję, że ludzie nie uciekli jeszcze ze strachu i w karczmie będzie miał go kto obsłużyć. Nie rozczarował się. Zamówił, jak zawsze, piwo i jajecznicę.
– W Dezten mówili, że jakiś potwór zagraża waszej wiosce. To prawda? – zagadnął karczmarza uśmiechając się.
– Zagrażało, prawda. Ale zara po wszystkim bedzie.
– Co!? – zdziwił się Morthus, po czym opanował się. – Jak? – spytał.
– Mieliśmy cholerne szczeście. We wiosce wiedźmak sie zatrzymał.
Ravaron zrobił duży łyk piwa. Cóż za zbieg okoliczności, pomyślał. Wiedźmin i potworarz w jednym miasteczku.
Dźwięk słowa ,,wiedźmak'' przywołał wiele wspomnień w jego głowie. Kiedyś miał okazję współpracować z wiedźminem. On sprowadzał do jakiegoś miasta potwory, a wiedźmin zabijał je i dzielił się z nim zapłatą. Taka okazja może się nie powtórzyć, więc, zapominając o zebraniu Cechu, spytał:
– Gdzie znajdę tego wiedźmaka?
– Za wami, panie – odrzekł karczmarz wycierając kufel.
Potworarz odwrócił się dyskretnie. Mężczyzna o długich, białych jak mleko włosach, kończył właśnie piwo.
– Daj mu kolejne na mój koszt. – rozkazał, kładąc na ladzie monetę.
– Wedle życzenia.
Wiedźmin dostał pełny kufel i spojrzał w jego stronę. Wtedy potworarz podszedł doń i przysiadł się bez pytania.
– Morhus Ravaron. – Wyciągnął rękę uśmiechając się.
– Geralt z Rivii. – przedstawił się białowłosy, po czym uścisnął dłoń Morthusa i spojrzał mu w oczy. Ze zdziwieniem odkrył, że jego źrenice również są nadnaturalnie zwężone.
– Wiesz kim jestem?
– Nie.
– Zajmuję się tym co ty, wiedźminie. Jednak moje zadanie jest odwrotne do twojego – mówił, a uśmiech nie znikał z jego twarzy. – Tobie płacą za zabijanie potworów. Mi za sprowadzanie ich.
– Jesteś potworarzem – stwierdził Geralt z grobową miną.
– Tak. Wiesz, jakie możliwości stwarzałaby nam współpraca. Wiesz co dzieje się, gdy dwóch takich jak my się spotyka?
– Wiem. – Geralt wstał. – Jeden ginie.
– Nie żartuj, wiedźminie! – Ravaron poderwał się z krzesła. – Nie wiesz ile pieniędzy tracisz!
– Myślisz, że robię to dla pieniędzy? Ja chronię ludzi. Zwalczam to, co im zagraża. I nie wystarczy tu zabić polującego na tutejszych ludzi ghula i pozwolić ci odejść, byś sprowadzał jeszcze gorsze potwory na wsie i miasteczka. O, nie! Problem należy zwalczyć u źródła! – w ręce Geralta pojawił się miecz. Wiedźmiński oręż o klindze wykonanej przez gnomy.
Wszyscy ludzie z karczmy patrzyli już w ich stronę. Mniej odważni wychodzili prędko, bądź kryli się pod stołami. Odważniejsi zaś czekali w napięciu na rozwój wydarzeń.
Ravaron dobył miecza, który jakością niewiele ustępował wiedźmińskiemu. Z całej siły kopnął w stół. Geralt uskoczył przed nim i rzucił się na przeciwnika.
Potworarz zwinnie uniknął dextera, po czym atakował na brzuch. Geralt sparował cios oburącz chwytając rękojeść i odepchnął wroga, po czym zaatakował dolnobocznym uderzeniem. Ravaron z nienaturalną prędkością wyprowadził kontrę. Głownie uderzyły o siebie z brzdękiem.
Morthus skoczył do tyłu i przyklęknął na stole, na którym wylądował. Chwycił leżący na nim kufel i zeskoczył do tyłu, unikając poziomego cięcia wiedźmina, po czym rzucił mu nim w twarz. Nie patrząc nawet czy trafił, skoczył za nim. Wiedział, że Geralt uchyli się. A wtedy go dopadnie.
Wiedźmin zbił kufel mieczem. Był gotowy do natychmiastowej obrony. Ravaron ciął z zamachem.
Geralt przyjął cios na środek głowni, i pozwolił, by odbijający się miecz pociągnął go za sobą. Budował siłę uderzenia, którego większość energii dostarczył mu atak potworarza. Ten zupełnie nie spodziewał się tak błyskawicznego ruchu wiedźmina.
Białowłosy rozpłatał mu gardło, z którego zaczęła się sączyć czarna posoka. Upuścił miecz i padając na kolana oburącz chwycił się za nie, starają się zatamować krwawienie.
Geralt nie odezwał się już ani słowem. Skierował się do wyjścia, nie patrząc jak Morthus Ravaron, jeden z najsłynniejszych potworarzy, pada na twarz i umiera w rosnącej kałuży krwi.
Wyszedł na zewnątrz i podszedł do swego konia. Najpierw wyjął z juka szmatę, którą wytarł klingę z krwi, po czym schował oręż do pochwy i odwiązał konia. Już chciał ruszać w stronę lasu, ale zatrzymał go krzyk starosty Mattatanu.
– Panie Geralt! – wołał biegnąc środkiem drogi w otoczeniu kilku wieśniaków.
– Tak? – wiedźmin obrócił się.
– Co się stało w karczmie?!
– Nic nadzwyczajnego. Po prostu zabiłem kolejnego potwora.
Czuć, że tekst był pisany na szybko. To -- jak nie trudno się domyślić -- źle.
Potworarz w sumie fajny pomysł, szkoda więc, że poszedł do piachu. Przydałoby się dla niego dłuższe opowiadanko, żebyśmy mogli poznać pasożyta, żerującego na ludzkim nieszczęściu. Poza tym, ja w sumie myślałem, że bohater na koniec sam przepędzi tego ghula, kasując za to extra pieniądze. Wracając do kwestii pośpiechu, tekstowi dobrze by zrobiły dłuższe opisy i bardziej rozbudowane dialogi. Niech wyjdzie cwaniactwo tego potworarza, zaściankowość chłopków-roztropków i ich bezsensowne okrucieństwo w relacjach z sąsiadami i tak dalej. No -- niech Twój świat pożyje przez kilka stron swoim życiem.
Podsumowując, moim zdaniem lepiej byłoby tekst rozwinąć, wywalić tego Geralta, a bohatera stworzyć na jego przeciwieństwo nie tylko profesją, ale też charakterem i pozwolić mu działać.
Z bubli zauważyłem, że bohater zostaje zaproszony na wieczerzę, która, zdaje się, jest przed południem.
pozdrawiam
I po co to było?
Podpisuję się pod słowami syfa. Poza tym, ładnie to wykorzystywać cudzego bohatera w swoim opowiadaniu?
@syf. - No cóż mogę więcej powiedzieć niż: Masz rację i dzięki.
@Mish - Zwróć uwagę na napis u góry między tytułem a tekstem.
W zasadzie mogę również podpisać sie pod słowami Syfa. Ogólnie nie przepadam za fanfikami, zazwyczaj są tandetne, całkowicie odtwórcze, infantyle. Są wyjątki, niektóre naznaczone długą tradycją, jak chociażby świat Conana z Temerii. Można, głównie za sprawą gry, spodziewać się masowego wysypu fanfików w świecie Geralta z Rivii. W swoim fanfiku popełniłeś kardynalny błąd- próbowałeś poruszyć temat, który wyeksploatował już AS i to w dodatku w cyklu wiedźmińskim. Nie dosyć, że użyłeś cudzego świata, to jeszcze próbowałeś w zasadzie powtórzyć jedną z myśli przewodnich, które pojawiają się w sadze. To musiało skończyć się klapą:).
Jeśli miałbym dać Ci jakąś radę, to niech będzie ona taka, żebyś zaczął więcej czytać, więcej chodzić do teatru, kina, galerii sztuki. Szukaj inspiracji i pomysłu w cudzych pomysłach, formach, działaniach, ale niech to będzie inspiracja, a nie plan odtwórczego działania.