- Opowiadanie: Jack Rayan - Zdradliwa pamięć - fragment

Zdradliwa pamięć - fragment

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Zdradliwa pamięć - fragment

Arpen Maravok stał przed wejściem do oberży. „Nowa skóra" którą przybrał niezbyt mu pasowała. Eliksir wymuszał na nim postawę, która nie przedstawiała się za ciekawie. Prawdziwy Arpen ukrył się pod postacią młodego bogacza, który cały czas dumnie unosi głowę. Ostatecznie może być.

Wszedł do środka. Tak jak się spodziewał przy stole siedzieli czterej mężczyźni. Grali w karty i pili piwo. Jeden z nich przeklął i rzucił kartą. Atmosfera była cicha i spokojna. Mężczyźni byli jednymi z niewielu gości lokalu. Zresztą o tej porze nikt nie zajmuje się przesiadywaniem w karczmach. Wziął głęboki oddech i podszedł do grających.

– W co gracie?

– W pokera, a co ci do tego? – odwarknął najszerszy z nich.

– Myślę, że mógłbym rozgrzać atmosferę. Zaraz zaśniecie, podkręcę tempo.

Szybko przysunął krzesło i chciał siadać, lecz jeden z graczy jednoznacznym gestem zakazał mu tego.

– A co to? – zaśmiał się Arpen.

– Nie pozwoliłem ci siadać, prawda?

Tylko jeden z nim rozmawiał. Reszta wydawała się jakby go nie widzieć i spokojnie grała między sobą.

– Po co te nerwy? Nie wiecie, że im większa grupa tym raźniej? Może po prostu martwicie się, że was ogram i z miasta wyjedziecie z pustymi kieszeniami? – nie dostał odpowiedzi. – To też szansa dla was. Przy odrobinie szczęścia zgarniecie nieco dukatów, których mam dość dużo.

Demonstracyjnie brzdąknął sakiewką i spojrzał pytająco na graczy. Nie dostał odpowiedzi, za to twarz osiłka mówiła sama za siebie. Ewidentnie miał ochotę pokazać, co znaczy porządna odmowa. Arpen jednak nie mógł odpuścić. Na tej czwórce mógł całkiem nieźle zarobić. Wystarczy ich do siebie przekonać i zacząć działać.

– Widzę, że wciąż panowie są niechętni. W takim razie stawiam wam, drodzy podróżnicy, dzbanek piwa, a jeżeli trzeba, to drugi, jak i trzeci.

– Nie masz z kim grać w tej swojej wsi? – wkurzył się osiłek. – Wracaj do młyna wsioku, tam, gdzie jest twoje miejsce.

Dość mocno popchnął go w stronę wyjścia. Nie wiedział, że on tak łatwo się nie poddaje. Arpen zacisnął zęby i sapnął ciężko. Musi zdobyć ich pieniądze. Na taki łup nie można przepuścić okazji. Wypiął dumnie pierś i uniósł głos.

– Pozwalasz sobie, co? Nie wiesz może, kim jest mój ojciec? Wójtem i ma tutaj dużą władze. Nim się obejrzycie, żołdacy poderżnął wam gardła. Macie więc wybór. Albo przybiega tutaj straż i pokazuje, kto tutaj rządzi, albo tak jak już mówiłem, stawiam piwo, jak chcecie strawę to takoż. Wybierajcie. Nie jestem cierpliwy.

Podróżnicy popatrzyli po sobie. Napięcie wzrosło. Jeden z milczących sięgnął powoli po broń, którą miał ukrytą za plecami. Osiem oczu było wbitych w natręta. Po chwili jedyny rozmowny gestem pokazał na krzesło.

– Tak myślałem – uśmiechnął się szyderczo Maravok. – widać, że jesteście porządni ludzie i rozsądni. Zamówię od razu dwa dzbany.

Tak więc podróżnicy krzywo patrzyli na nowego gracza, szybko jednak stał się ich kumplem. W stworzeniu nowej znajomości pomogło oczywiście piwo. Klepali się po ramionach, śmiali z różnych żartów i domawiali kolejne dzbany. Ogołocenie ich stało się znacznie bardziej proste, niż na początku. Gra toczyła się dalej i żaden

z osiłków nie zauważył, że Arpen oszukuje. Widzieli tylko ubywające dukaty. Nic dziwnego zresztą, że nie widzieli oszustwa. Maravok korzystał ze możliwości, jakie dawało bycie mementołakiem. Podróżnicy byli, można powiedzieć do cna spłukani. Pod koniec jednej z gier, jeden z osiłków poklepał go po ramieniu. Skóra podróżnika dotknęła skóry Arpena.

Poczuł jak nienawiść, zdenerwowanie i chęć zemsty uderza mu nagle do głowy.

Działa mi na nerwy. Zaraz zobaczy, co to jest ograć niewłaściwego człowieka. Cholerny farciarz.

– Panowie wybaczą, ale muszę do wychodka.

Nie czekając na odpowiedź, szybkim krokiem wyszedł z oberży. Będąc na ulicy, przyśpieszył mocno. Miał nadzieję, że nie będą go ścigać. Po chwili wbiegł do bocznej uliczki. Tam gestem zrzucił z siebie zaklęcie. Jego skóra zaczęła jakby parować. Po odczekaniu paru sekund na miejscu młodzieńca pojawił się dorosły mężczyzna z krótką czarną brodą, ubrany w ciemny płaszcz. Na rękach miał skórzane rękawiczki broniące go przed niechcianymi dotykami. Mementołak popatrzył na siebie. Chciał upewnić się, że eliksir przestał działać całkowicie.

Z trudem zdusił przekleństwo i ruszył w stronę piwnicy Reptila.

*

Pomieszczenie było pełne dymu. Czarodziej miał na sobie kamizelkę ochronną. Brązowe włosy sięgające ramion były rozwiewane przez opary. Przeprowadzał jakiś eksperyment, albo przygotowywał eliksiry. Słysząc trzask drzwi, przerwał mieszanie mikstury i ryknął.

– Kogo mam zaszczyt powitać w dzisiejszym dniu? Uprzedzam, nie dostaniecie tu żadnego odmładzającego kremu!

– Reptil, to ja, Arpen – odpowiedział gość.

– Witaj, myślałem, że to jakiś ćwok. Zapraszam, zapraszam!

Usiadł za stołem. Czarodziej wyciągnął gorzałkę i nalał przyjacielowi.

– Ile zarobiłeś dzisiaj w oberży, co? – zapytał szybko Reptil.

– Szczerze powiedziawszy, to nic.

– Jak to możliwe? Chyba nie trafiłeś na farciarza?

– Nie, dotknął mnie i poznałem jego intencję.

– Co znalazłeś w jego pamięci?

– Planował, jak mnie zabić. Niezbyt podobało mu się to, że stracił wszystkie swoje pieniądze. Raz mnie okradli, jeszcze nigdy jednak nikt nie czyhał na moje życie.

Czarodziej zaśmiał się i zrobił głębszy łyk trunku.

– Narzekasz na brak pieniędzy? – zapytał po chwili delektowania się smakiem.

– Mógłbym mieć zawsze więcej, dlaczego pytasz, skąd masz tą gorzałę?

– Sam zrobiłem. Magiczne zawsze lepsze. A co do tematu pieniędzy. W miasteczku przydałby się twój dar. Jakiś mieszkaniec został zamordowany. Zanim pojawią się ludzie w zbrojach, mógłbyś na to rzucić okiem, prawda?

– Tak. Tylko daj mi jakiś środek przeciwbólowy, najlepiej błogie wino. Wiesz, wspomnienia śmierci zawsze są bolesne.

Reptil sięgnął po jadowicie czerwoną ciecz schowaną w buteleczce. Arpen schował ją do kieszeni płaszcza. Był już koło drzwi wyjściowych, kiedy obrócił się

i zapytał.

– Zapomniałem zapytać się. Reptil, kto zginął?

– Myślę, że go znasz. Bernard, cukiernik, jeden z ważniejszych z miasteczka. Uwielbiałem jego ciasta. Znałeś go?

– Tak. Do zobaczenia – odpowiedział i wyszedł na ulice miasta.

*

Bernard. Szkoda, że akurat na niego trafiło. Bardzo często kupował u niego różne smakołyki. Wymieniali poglądy na tematy ogólne. Teraz koniec z tym wszystkim. Nie ma już Bernarda. Zostało po nim tylko wspomnienie.

A wspomnienia martwego czekają na Arpena.

*

Cukiernia była dość wyróżniającym się budynkiem na tle innych strzech

i kamienic. Oko klienta miało przyciągać bogato ozdobione ściany. Mieściły się na nich rysunki ciastek jakaś śmieszna anegdota dotycząca wypieków cukierni. Zwykle, dużo ludzi odwiedzało to miejsce, aby zasmakować najlepszych ciasteczek pod słońcem. Tego dnia, jednak, cukiernia świeciła pustkami. Pustka stanowiła dziwny kontrast

w stosunku do wesołego postrojenia budynku.

Wszedł do środka. Z początku wydawać by się mogło, że nikogo tam niema. Jednak pa chwili na spotkanie Maravokowi wyszedł młody mężczyzna. Uśmiechnął się i podszedł do gościa.

– Witam pana – powiedział podając Arpenowi rękę.

– Dzień dobry – powiedział, odwzajemniając uścisk. – nazywam się Arpen Maravok

i słyszałem o śmierci pana Bernarda. Bardzo mi przykro.

– Dziękuję. Byłem uczniem pana Bernarda, mam na imię Alan. Niestety, nie zdążyłem się z nim lepiej poznać. Kim pan jest?

– Dla pana Bernarda byłem tak naprawdę stałym klientem. Szczerze powiedziawszy, nie znałem go za dobrze. Mimo to mógłbym pomóc – mementołak rozejrzał się po pomieszczeniu. Już zaczęli wynosić rzeczy. Nikt nie będzie kontynuował wypieków Bernarda.

– W jaki sposób? Jest pan na służbie szlachty? – zdziwił się Alan.

– Nie. Potrafię przeglądać pamięć ludzi, którzy mnie dotknął.

Młody cukiernik zrobił minę, jakby jego matka poszła na wojnę z patelnią w ręce. Maravok zauważył to zdziwienie i zaczął szybko tłumaczyć.

– To zdolności nadnaturalne, proszę mi wierzyć. Nie jestem naciągaczem. Na pewno słyszał pan o takich jak ja.

Cukiernik nagle przypomniał sobie, o co chodzi i uśmiechając się lekko, pokiwał głową.

– Pan jest mementołakiem.

– Tak to prawda. Taki przydomek nadali nam ludzie, ale ma pan rację. Gdzie mogę zobaczyć ciało piekarza?

– Zaprowadzę… niech mi pan przypomni, jak się pan nazywa.

– Mów mi Arpen.

– Pokażę ci drogę. Ciało czeka na poświęcenie. Pan Bernard był członkiem religii astoriańskiej. Przed pochówkiem ciało musi zostać poświęcone przez kapłana. Teraz powinno być w kaplicy. Rodzina pana Bernarda mieszka w odległym mieście. Na uroczystość przybędą może nawet za dwa tygodnie.

– Rozumiem. Proszę, prowadź, Alan.

Cukiernik ruszył w stronę kaplicy astoriańskiej. Jej specyficzna budowa rzucała się w oko, lecz nie była bardzo popularna, ponieważ religia ta rzadko jest wyznawana na północy królestwa, a po drugie, miasto chwaliło się innymi, potężniejszymi budowlami. Kaplica przypominała tulipan. Była okrągła, a szpiczasty dach mocno wystawał na wszystkie strony. Czeladnik i mementołak podeszli do bramy. Ta nie była dziełem sztuki. Została zbudowana tak, by nie zakłócać krągłości budowli. Była mniejsza niż niektóre drzwi i o wiele gorzej broniła przed rabunkiem.

– Jak myślisz, możemy się włamać do środka? – zapytał cukiernika.

– Myślę, że jeśli nikt się nie dowie, nie będzie to stanowić problemu. Ważne, żeby znalazł pan mordercę.

Maravok pokiwał głową na znak, że rozumie i przystąpił do dzieła. Obejrzał kłódkę. Wytrychy, które miał przy sobie, niezbyt mu pomogły. Postanowił załatwić sprawę inaczej. Lekko odsunął się od bramy i chwycił w 

palce złoty medalik z wyrysowanymi magicznymi inskrypcjami. Drugą ręką wskazał na kłódkę. Cicho wypowiedział zaklęcie. Zabezpieczenie wybuchło z trzaskiem. Alan pokręcił głową z uznaniem.

– Jak to zrobiłeś? – zapytał.

– To był prosty czar Agnia. Mój przyjaciel jest czarodziejem. Nauczył mnie paru rzeczy.

Weszli do środka. Kaplica miała wiele okien z witrażami, przez które światło dnia wchodziło do środka. Paręnaście świec stało wokół łoża, na którym spoczywał martwy. Alan stanął koło łóżka i westchnął.

– Proszę się śpieszyć! Nie wiadomo kiedy pojawią się kapłani.

– Oczywiście. Pomożesz mi – Arpen wyciągnął z kieszeni flakonik z czerwonym płynem i podał go cukiernikowi. – Kiedy tylko skończę, podasz mi go, dobra?

– Oczywiście, Arpen. Powodzenia.

Mementołak uśmiechnął się nieznacznie i pochylił się nad ciałem. Ściągnął rękawiczkę i po krótkiej chwili skupienia, dotknął czoła Bernarda. Zagłębił się w jego umysł. Przeszukiwał pamięć.

*

Każde uczucie, każdy widok i każde wspomnienie było potęgowane. Widział pustą cukiernie. Widział zbliżającego się zamaskowanego człowieka. Najpierw było zdziwienie. Kiedy ten wyciągnął miecz… miecz wyglądał, jakby był wykuty z ognia… potem było przerażenie, paniczna ucieczka… strach. Błysk i ból. Nagły i po nim nastała ciemność. Trzeba wejść głębiej.

*

Alan patrzył jak ciało Maravoka zgina się w pół. Jęk niósł się po budowli.

Trzeba wejść głębiej…

Uderzenia serca. Szybkie. Pomyślał, że ma serce w gardle. Tak pomyślał Bernard. Jeszcze głębiej… gród szlachcica o imieniu Corson. To on… ślepa uliczka, umysł nie jest już sprawny. Twarz zabójcy. Głębiej… Arpena uderzyła nad wyraz wyraźna wizja. Człowiek miał bliznę na policzku. Był blady. Dziwne oczy, metaliczne. „Czemu mi to zrobiłeś?". „Co zrobiłem?". Szalona ucieczka. Czuł, jak coś wchodzi w jego brzuch, a następnie rani w plecy. Potworny ból i śmierć.

*

Mementołak wciągnął spazmatycznie powietrze. Alan podał mu eliksir. Wypił go szybko i powoli poczuł jego działanie. Przestał myśleć o Bernardzie, skupił się na ścianie kaplicy. Ubrał rękawiczkę i schował do kieszeni płaszcza pustą buteleczkę. Dopiero w tedy usłyszał pytanie.

– Dobrze się pan czuje? – zapytał pochylony nad nim czeladnik.

– Bywało lepiej. Czuje dokładnie to, co czuł Bernard podczas śmierci.

Wziął parę głębszych oddechów. Powoli podniósł się i ruszył w stronę wyjścia. Za nim poszedł zdziwiony i lekko przerażony Alan. Gdy wyszli na zewnątrz, Arpen zwrócił się do młodego.

– Bardzo ci dziękuję za pomoc. Gdyby nie ty, nie wiem ile czasu by mi to zajęło.

– Jestem wdzięczny, Arpen. Mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy.

– Ja również.

Mężczyźni uścisnęli sobie dłonie i rozdzieli się. Młody poszedł do cukierni, a Maravok do piwnicy magika. Musiał z nim porozmawiać.

*

Magik siedział przed aparaturą. Coś sączyło się do buteleczki. Zielony płyn zaś gotował się w okrągłym naczyniu. Z początku nie zauważył wchodzącego gościa. Kiedy oderwał wzrok od mikstury, buteleczka pękła mu w ręce.

– Niech to szlag, Arpen, podaj z okna butelkę, szybko!

Chwycił buteleczkę i rzucił czarodziejowi, który szybko wstawił ją w miejsce poprzedniej. Po opanowaniu sytuacji, nalał Maravokowi tej samej gorzałki co poprzednio i usiadł naprzeciwko.

– Jak ci poszło? Rozumiem, że zbadałeś pamięć Bernarda – zaciekawił się Reptil

– Dobrze rozumiesz.

– I co tam znalazłeś ciekawego? – zapytał, dolewając gościowi alkoholu.

– Sprawa jest ważniejsza, niż z początku sądziłem.

– Czyli nie chodzi o skrytego antyfana słodyczy?

Gdyby mementołak potrafił zabijać wzrokiem, magik leżałby właśnie nieżywy pod stołem.

– Wybacz, niezbyt ambitny żart. Kontynuuj.

– Ze wspomnień wynika, że w zabójstwo jest zamieszana szlachta i ktoś o imieniu Corson.

– To coś ważnego. Może szlachta miała niewyrównane rachunki z cukiernikiem? – Reptil wziął głębszy łyk i podrapał się po głowie. – Kto jest zabójcą?

– Bernard go nie znał. Jego obraz wyryłem sobie w pamięci, jeśli go spotkam, rozpoznam go.

– Coś jeszcze?

Gość popatrzył na białego owada w słoiku na półce i zastanowił się.

– Tak – odpowiedział po chwili. – zabójca zapytał się „czemu mi to zrobiłeś?". Dziwne, nie sądzisz?

– Tak samo dziwne, jak wybuch buteleczki. Chyba pomyliłem proporcję.

– A jaką miksturę dzisiaj pichcisz? – zaciekawił się Arpen.

– Coś, co niweluje zmęczenie, nawet na parę godzin. Bardziej przeznaczone dla koni, niż dla ludzi, ale powinno działać.

– Dasz mi trochę?

– Nie testowałem, więc na twoją odpowiedzialność. Co zamierzasz zrobić?

Magik wziął zużyty flakonik od gościa, umył go i nalał nowy eliksir. Ten, miał kolor jasnobrązowy i konsystencją przypominał bardziej syrop.

– Dowiem się, gdzie mieszka szlachcic Corson. Trochę powęszę.

– Nie oddasz sprawy władzom?

– Raczej nie – uśmiechnął się tajemniczo. – Musiałbym się przyznać do włamania do świątyni i zbezczeszczenia zwłok.

– Jak sobie życzysz, Arpen. Gdybyś potrzebował pomocy, mów natychmiast.

– Dzięki. Idę coś zjeść, jestem wykończony.

Stał przy wyjściu, gdy usłyszał jeszcze głos przyjaciela.

– Zaczekaj, idę z tobą!

Koniec

Komentarze

Po 1. - to nieładnie nie ostrzec, że tekst jest tylko fragmentem, a nie zamkniętą całością.

Generalnie mi się podobało. Ciekawy pomysł. Widziałbym tam bardziej rozwiniętą część włamywania się do świątyni, choć biorąc pod uwagę, że to właściwie prolog, to może być i tak. Przeszkadzała interpunkcja, nazwa "mementołak" (wybacz, to nie brzmi. Poza tym łaciński morfem w fantasy?), imię Reptil (czy z angielskiego, czy z francuskiego, ciągle to po prostu "gad") i co trochę źle sformułowane zdania. Mój osobisty faworyt:
"Oko klienta miało przyciągać bogato ozdobione ściany."
To oko musiało być jakieś magiczne, skoro przysuwały się do niego ściany! To, co chciałeś powiedzieć, powinno mieć "miały" zamiast "miało" (w końcu to ściany są podmiotem czasownika, mimo że są na końcu!).

Stawiam 4.

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Boże! Przecież napisałeś, że to fragment! Nie wiem jak, ale jakoś to przegapiłem. Więc pierwsza uwaga, rzecz jasna, wypada.

„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790

Cóż, od razu widać, że jest to fragment. Nie ma tu własciwie żadnej akcji, żadnego punktu kulminacyjnego, tylko ekspozycja. Co mi się podoba, nie wrzucasz żadnych przydługich opisów, świat prezentujesz jakby przypadkiem, bez gwałtowności. Na początku same domysły, z czasem powolutku je rozwiewasz.
Co do bohaterów, czarodziej wydaje mi sie postacią bardzo sztampową, za to Arpen Maravok... ma potencjał. 
Jeśli chodzi o akcję, to nie spodobała mi się scena w oberży. Najpierw prośba, potem groźba, potem jakby nigdy nic wspólne chalnie a na sam koniec szybkie rozpłyniecie się w powietrzu głównego bohatera. Jakoś ta kolejność mało przekonująca. Poza tym... czy Arpen naprawdę nigdy nie odczuł, że ktoś chce go zabić? W końcu chyba często naciągał ludzi na pieniądze. Do tego jestem ciekawa, jak rozwiażesz problem magii... Dla mnie logiczny i spójny system czarów i magii jest bardzo ważny, a tu troszkę mi zgrzyta. 
Tekst mnie nie powalił, ale zostałam umiarkowanie zaciekawiona. Teraz albo będzie o wiele lepiej, albo niestety, gorzej. Oczywiście życzę Ci, żeby wszystko potoczyło się po Twojej myśli:) gdybym mogła oceniać, też postawiłabym 4.

Bardzo dziękuje za wszystkie komentarze. Chciałem też zaznaczyć, dlaczego znajduje się tutaj dopisek "fragment" a nie na przykład "prolog", czy "część pierwsza". Nie byłem pewny przyszłości powieści, wiele zależało też od tego, czy spodoba się fragment. Jeszcze raz dziękuje, następne części wstawię. Prędzej, czy później.

Nowa Fantastyka