- Opowiadanie: Lavekall - Ku chwale, część druga.

Ku chwale, część druga.

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Ku chwale, część druga.

2.

Nieoczekiwanie ich poranne próby dojścia do siebie zakłóciło pukanie do drzwi.

– Kogo, u licha, niesie o tak wczesnej godzinie? – mruknął Rishadan.

– Tak gwoli ścisłości, jest po trzynastej – odparł człowieko-gnom.

Rishadan złapał się za głowę. W końcu jednak wpadł na pomysł otwarcia drzwi przybyszowi.

– Witam szanownego pana, zostało mi przydzielone dostarczenie szanownemu panu…

– Dobra, do rzeczy – odburknął podirytowany dziewiętnastolatek.

– List do pana. Od burmistrza Yer. – kurier podał zapieczętowaną kopertę i odwrócił się – Do widzenia.

Rishadan trzasnął drzwiami w ramach odpowiedzi i podrapał się po czaszce. Czego mógł chcieć burmistrz takiego miasta, jak Yer?

Yer było położone kilka dni marszu od Coriat. Było najdalej wysuniętym miastem na wschód na kontynencie. Liczyło ponad trzydzieści tysięcy mieszkańców a słynęło z doskonałego browaru, który dostarczał chmielny napój na obszar nie tylko Lerholdu, ale i Krahhum. Jedynie tamtejsze piwa znalazły uznanie w wybrednych krasnoludzkich gardłach. W browarze zatrudnienie znalazło niemal dziesięć tysięcy osób, większość odpowiedzialna za transport beczek na cały obszar handlu.

Th'norn i reszta kompanów widząc kopertę w rękach Rishadana podniosła się z siedzisk i otoczyli ciemnowłosego, bacznie obserwując idealnie wykaligrafowane litery na kopercie. W końcu Rishadan zerwał pieczęć posługując się do tego świecą i wyjął pojedynczą, białą kartkę.

Drogi Rishadanie Ivory,

Piszę do Ciebie, gdyż zmusiła mnie do tego sytuacja panująca w mieście. Nikt tutejszy nie chce podjąć się zadania nawet mimo pokaźnej nagrody. Niestety, na naszym wybrzeżu zalęgła się olbrzymia grupa utopców, która skutecznie ograniczyła wpływy pochodzące z turystów, którzy, jak zapewne wiesz, do niedawna walili drzwiami i oknami do naszego miasteczka.

Jako, że znam jakość usług Twoich i Twych towarzyszy, zwracam się do Ciebie z prośbą wybicia tych bestii. By zachęcić Cię do tej misji, proponuję Ci zaliczkę w wysokości piętnastu szylingów oraz dziesięciokrotność tego po wykonaniu zadania. Nadmienię również, iż nocleg oraz wyżywienie czy też nasze słynne piwo – z tego wszystkiego będziesz mógł korzystać za darmo, przez cały czas trwania zadania.

Jeżeli zechcesz podjąć się tej misji, będę Cię oczekiwał w ratuszu.

Z uszanowaniem,

Noble Shadowbane,

Burmistrz miasta Yer.

– Sto pięćdziesiąt szylingów?! – Rishadan niemal opluł kartkę, gdy przeczytał głośno te słowa. – Przecież za tyle kasy można kupić… właśnie, co można za tyle kupić?

– Nową aparaturę do bimbru i składników na jakieś trzydzieści litrów – ozwał się jeden z ludzi.

– Domek, podobnej wielkości co Twój – rzekł półelf.

– No właśnie. Czyli dużo. – rzekł usatysfakcjonowany Rishadan i zajrzał do sakiewki. – Przydałaby się ta robota, świeci tu pustkami.

Na dnie sakwy spoczywały jedynie cztery, brązowe monety. Popularnie nazywano je miedziakami. Dwanaście miedziaków stanowiło jednego srebrnego szylinga. Ten system walutowy został na tych ziemiach wprowadzony już ładne trzysta lat temu.

– Jakby podzielić to na naszą szóstkę, to wychodzi dwadzieścia pięć szylingów na głowę – rzekł krępy mężczyzna w wieku około dwudziestu lat.

– Rzeczywiście, Navratin – zasępił się Th'norn. – Myślę, że nie ma się co zastanawiać, tylko trzeba ruszać zady, zanim ktoś zgarnie nam tę ofertę sprzed nosa.

– No to sprężamy pośladki i spotykamy się na wschodnim wyjściu z miasta za godzinę. Weźcie, czego wam najbardziej potrzeba, jakieś żarło na drogę i ewentualnie trochę bimbru. Trochę, nie tak jak ostatnio – półgnom spojrzał znacząco na Rishadana.

– Spokojnie, nie ma co się martwić, Mox. Tym razem naprawdę będzie odrobina – wysilił się na uśmiech.

Mox, jak już tu kilkokrotnie wspomniano, był półgnomem – nie czuł się jednak z tego powodu jakoś wyobcowany czy inny. Wręcz przeciwnie – nieraz wywyższał się nad innymi, twierdząc z powodu swojego pochodzenia, że tylko on jest oryginalny, a reszta towarzyszy jest po prostu nudna. W końcu nie często spotyka się gnomoludzia. Często był obiektem żartów i szykanowania, często także zastanawiano się jak doszło do narodzin takiej hybrydy. Na nieszczęście plotkujących, Mox nigdy nie zabrał głosu w sprawie swoich przodków.

Godzinę później spotkali się tak jak planowali przy wschodnich obrzeżach miasteczka. Każdy z nich diametralnie zmienił swój wygląd – ich pijackie oblicza przeszły istną metamorfozę. Posiadali skórzane, lekkie napierśniki. Rishadan paradował z półtoraręcznym mieczem na plecach, Th'norn miał dwa sztylety u pasa i jeden schowany w bucie. Reszta drużyny posiadała ciężkie, obite obuwie. Mox dzierżył małą kuszę i kołczan pełen bełtów, półelf stał w dostojnej todze i z długim łukiem na plecach. Dwójka pozostałych ludzi miała średniej długości ostrza oraz całą masę eliksirów poprzyczepianych tu i ówdzie. Jeden z nich, imieniem Navratin trudził się alchemią, toteż zawsze zbroił resztę kompanii w rozmaite mikstury, które oparte były na rozmaitym zielsku.

Oczywiście w ich bagażach nie mogło zabraknąć alkoholu. Wszyscy z wyjątkiem Navratina posiadali piersiówki wypełnione rozmaitymi odmianami samogonu. Jak sam Navratin mawiał – nie potrzebował alkoholu, posiadając eliksiry. Za ciekawostkę uchodził fakt, że niemal wszystkie były na bazie etanolu.

Kolejnym członkiem ich ekspedycji był krępy osiemnastolatek, najmłodszy w całej drużynie. Na imię miał Narse, co sprawiało niemałe problemy jeśli chodziło o odmianę tegoż imienia. Jako, że miał to nieszczęście być najmłodszym, to jemu przypadały takie zlecenia jak zorganizowanie alkoholu w środku libacji gdy właśnie się skończył czy organizowanie takich spotkań poprzez sprowadzanie znajomych. Cóż, ktoś musiał to robić, więc czemu nie wykorzystać by najmłodszego?

Półelf natomiast nazywał się Ma'rett. Do powstania tego mieszańca przyczyniła się ciężka sytuacja w głównym handlowym mieście między Lerholdem a Haemsteadem – Serehae. Pewna młoda wówczas elfka zadurzyła się w przedstawicielu rasy ludzkiej i jakoś tak samo z siebie wyszło, że powstał Ma'rett. Akurat widok półelfa nie dziwił aż tak bardzo, gdyż po podpisaniu przymierza między obydwoma rasami była to dość popularna mieszanka.

Po wypiciu strzemiennego w ramach rozstania się z Coriat, ruszyli powoli w stronę Yer, a ich roześmiane głosy dało się słyszeć jeszcze po tym, jak zniknęli za linią horyzontu.

 

 

 

______________________________________________________

jest to opowiadanko w odcinkach, bardzo bym prosił o opinie, bym wiedział, czy powinienem nadal dorzucać kolejne części czy nie zaśmiecać strony ;)

Pozdrawiam

Koniec

Komentarze

Na pewno ciekawsze niż pierwsza część. Wstawiaj kolejne. Tylko nie będzie za szczęśiwie, jeśli całe opowiadanie ograniczy się do pójścia i ubicia potwora. Fajnie by było zobaczyć jakiś przewrót akcji. Któryś z pseudo wiedźmińskiej kompani zdradzi, czy coś w ten deseń. Jakbyś wstawiał dłuższe fragmenty całości, to zaklaskałbym jeszcze głośniej. Jakiś błąd widziałem, ale nieważne.

Nowa Fantastyka