- Opowiadanie: Marneas - Śmierć i inne nieszczęścia, czyli o dawnych lepszych czasach i wielkim przedstawieniu

Śmierć i inne nieszczęścia, czyli o dawnych lepszych czasach i wielkim przedstawieniu

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Śmierć i inne nieszczęścia, czyli o dawnych lepszych czasach i wielkim przedstawieniu

Oto ja. Debiutant, pisarczyk-amator. To jest mój pierwszy tekst, który wędzruje do Internetu, więc traktuję to jako eksperyment na samym sobie :) Chciałbym powiedzieć, że go Wam zaprezentuję, ale nie wiem, czy jest co. Zobaczymy.

----------------

 

Gdzieś w odległej krainie zawieszonej między niezliczonymi wymiarami stał dom. Ów dom z zewnątrz wyglądał całkiem normalnie. Czerwona dachówka, oszklone okna, komin i drewniane drzwi. Wewnątrz również nie odstawał od reszty. Kilka pokoi, zwykłe meble. Mieszkańcy pobliskiej wioski myśleli, że w domu mieszka zwykła rodzina.

Może gdzieś głęboko w ich podświadomości rodziła się niespokojna i wiercąca się myśl, iż nigdy tej rodziny nie widzieli, ale najpewniej szybko gasła. Również tam była pewność, że ludzie z domu cenią prywatność. Więc im nie przeszkadzano. nigdy. Nawet poborcy tam nie przychodzili, co już mogło wydawać się dziwne.

I mieli całkowitą rację, ale, jednocześnie, mylili się co do zamieszkujących dom osób.

Wśród tych wszystkich zadbanych pokoi był jeden straszliwie mroczny. Tak, jakby światło bało się tam wejść. Tak jakby żyły tam istoty okropne, diaboliczne i nieludzkie.

Jeżeli ktoś przyjrzałby się uważniej tej ciemności dostrzegłby cztery osoby siedzące przy stole i grające w karty.

– I wtedy on się mnie pyta czy to konieczne, uwierzycie? – spytał się Śmierć.

– Uwierzymy. – odpowiedział Zaraza.

– Mów co było dalej. – ponaglił Wojna.

– No, więc pyta się czy to konieczne. A ja mu na to, że taka moja praca i, że takim jak on to w gruncie rzeczy pomagam. Bo, jakby nie było, to daję pracę cieślą, którzy to robią trumny.

– I kupił to? – uśmiechnął się Wojna.

– Nie do końca. Chciał jeszcze spytać czemu jego kosztem, ale zegarek przypomniał, że mam jeszcze sporo roboty. Więc go machnąłem moją kosą…

– A propo kosy. Gdzie ją masz? Przecież nigdy się z nią nie rozstajesz? – wtrącił Zaraza.

– Jest u naprawy. – odpowiedział Śmierć – Skurczybyk, ten o którym mówił, miał w kręgach tytanową śrubę. Nie wiem po co ludzie to robią. Wbijać w siebie te wszystkie paskudztwa. Nie uwierzycie, ale wiecie gdzie miała takie coś jedna z ściętych osób?

– Gdzie? – zapytał Wojna.

Śmierć powiedział mu. Wojna, sądząc po wyrazie twarzy, zarumieniłby się gdyby mógł. Jednak jego zbyt poorana bruzdami twarz nie potrafiła już wytworzyć pigmentu. Mimo to jego reakcja wystarczyła i pozwoliła się domyślić gdzie znajdowała się śruba.

– Nawet jeśli robią to w celach medycznych, to i tak z nami nie wygrają. – dokończył Śmierć.

– Fakt – odparł Zaraza – medycyna ciągle stara się nas zwyciężyć. Choćby ta ostatnia epidemia, jak to szło…

– Mpf – podpowiedział Głód z pełnymi ustami, podnosząc się zza jedzenia.

– Dzięki. Ta ostatnia epidemia AH1N1 świńska ospa… nie grypa. Chciałem tylko przerwać monotonie, trochę postraszyć. Dawniej to ludzie chodzili po ulicach, chłostali się, modlili. Przynajmniej śmiech był. A teraz? Usłyszą „epidemia" to dawaj do apteki po szczepionki, tabletki. Gdzie tu zabawa się pytam?

– Święta racja – powiedział Wojna.

– Nie bluźnij. – przerwał mu Śmierć

– Przestań – żachnął się Wojna – Jestem już od dawna dorosły, wiec spadaj z takimi gadkami.

– A nie pamiętasz co było ostatnio, gdy przeklinałeś przy śmiertelniku?

– Masz na myśli Nerona? Przepraszałem za niego tysiące razy, z resztą nie moja wina, że jak mu wspomniałem że na razie chrześcijanie są święci i ich nie tykał, to on się na nich akurat uwziął. Radziłem, aby atakował germanów.

– Wiem, ale zabawnie jest słuchać twoich przeprosin po raz kolejny.

Wojna łupnął wrogo na Śmierć, i pewnie by go zabił, gdyby nie to, że Śmierć nie odbierze sobie życia.

– Mogę kontynuować?

– Ależ proszę – zgodził się Śmierć, a Wojna mógł przysiąc, że w jego ciemnych oczodołach, błysła iskierka rozbawienia.

– Niegdyś to były wojny – kontynuował – Stawało naprzeciw dziesięć tysięcy chłopa i odśpiewawszy te swoje pieśni, ruszali na siebie z rykiem. A potem tylko krew, oderwane kończyny i trup ściele się po polu bitwy. Ach, pamiętny rok 1410 – rozmarzył się – No i też nieźle zarobiłem.

– Zarobiłeś? – zdziwił się Śmierć – Na wojnie to tylko ja zyskuję.

– W duszach. A ja zarobiłem w kruszcu, na zakładach. Ile to u mnie aniołów i diabląt obstawiało wtedy wynik. O mało co się aniołowie nie pobili o swoje, wyższe racje. Diablęta oczywiście trwały przy swoich, niższych, ale równie ważnych. Tak… tamte wojny były nieprzewidywalne. A teraz? Gdy wybuchła druga wielka wojna straciłem wszystkie oszczędności wieków. Mówiłem dziadydze jednej – nie na dwóch frontach, bo wojna błyskawiczna nie zadziała. Ale czy mnie słuchał? Nie! – Wojna walnął pięścią w stół przesuwając karty – On miał swoją „wizję". To i przegrał.

– Mówią, że wojny ideologiczne są najgorsze – powiedział Zaraza.

– Kto tak mówi?

– Śmiertelnicy. Tak słyszałem kiedy udawałem hugenota.

– Ty?! Hugenota, a po cóż? – spytał się Śmierć – Wtedy nie było przecież żadnych epidemii.

– Tak – odparł lekko zażenowany Zaraza – ale chochliki z niższego Piekła wkręciły mnie, że kalwinizm to choroba.

Wybuchli śmiechem, a przynajmniej ci, którzy mogli, bo posiadali miękkie tkanki strun głosowych.

– Nie – powiedział Wojna – nie zajmowałem się tym. Niewiele rozumiałem z tych wszystkich idei, więc zostawiłem to ludziom.

– To wyjaśnia dlaczego są najgorsze – wtrącił Śmierć.

– Zresztą to jeszcze nic – skarżył się dalej Wojna – współczesna wojaczka to jest żenada! Biega sobie jeden w kuloopornej…

– Kuloodpornej – poprawił Zaraza.

– Tak, kuloopornej koszulce, z kaskiem na głowie, i z tym, no, narzędziem śmierci…

– Ej, wara od mojej kosy! – zdenerwował się Śmierć – nikomu jej nigdy nie daję.

– Mpf – podpowiedział znów Głód, pochłaniając kurczaka.

– Masz racje. Z karabinem biega. Znajdzie taki dobre miejsce na dachu to pół garnizonu może wystrzelać zanim ci się zorientują. Gdzie tu finezja, gdzie widok strachu na twarzy zabitego. Albo jeszcze inaczej, taki ważniak w garniturze siedzi sobie w pięcioboku* i jak mu każą to naciśnie guzik. Wysyła bombę na drugą część globu i pół miasta wyparowało. To nieuczciwe tak zapominać o pięknym rzemiośle wojennym.

– Tak – powiedział Zaraza – dzisiejsze potyczki są okrutne.

– Przynajmniej jedno się nie zmieniło – powiedział Śmierć.

– A cóż takiego?

– Jak to co? Śmierć. Dziś ludzie tak jak kiedyś z uporem maniaka powtarzają: „ja tam się śmierci nie boję".A gdy mnie zobaczą, gdy łypnę pustym oczodołem i pokażę moje bialutkie zęby, to od razu na kolana i błagają. Czym zawiniłem, dlaczego ja, a ksiądz mówił inaczej, gdzieś tu mam drobne – to potem słyszę. Dopóki nie wyślę ich na drugą stronę. Swoją drogą to ciekawe, co ich tam czeka?

– To ty nie wiesz? – zdziwił się Wojna.

Śmierć spojrzał na przyjaciół i ich zdumione twarze, czuł, że coś powinien wiedzieć, był w końcu na wszystkich posiedzeniach komitety do spraw śmiertelników. Choć jeśli głębiej spojrzeć w skostniały mózg, można było zauważyć, że nie na wszystkich był wystarczająco przytomny. Jednak nie widział w tym nic złego. Niewielu potrafi wytrzymać monotonny głos Judasza, przynajmniej od kiedy próbowano poprawić jego nadwyrężone struny głosowe.

Śmierć wzruszył ramionami, przy odgłosie klekotu kości.

– Czego mam nie wiedzieć?

– Od kilkudziesięciu lat jest równouprawnienie.

– Tak, na Ziemi, ale co ma to wspólnego z nami?

– To, że każdy może sam decydować, gdzie chce iść. Zsyłają cię tam gdzie ci się podoba – wyjaśnił Zaraza – Jednak i tak Góra cierpi na niż demograficzny.

– Mpf – zaproponował Głód.

– No, tak – zgodził się Zaraza – Może być, że psychiograficzny**. No w każdym razie większość chce do Piekła.

– Czemu – zapytał Śmierć.

– Bo to takie tropiki pośmiertne. Widzisz w Afryce i Ameryce Południowej też są straszne warunki do życia, ale jest ciepło i można się opalić.

– Przecież w Piekle jest ciemno. Sam Dante o tym wspominał – wtrącił Śmierć.

– Od Dantego to wiele pyłu w kręgach przeleciało. Moda się zmieniła – priorytety się zmieniły. Teraz Lucek inwestuje w technologie solarne i mają sztuczne słońce. Nawet miasta się tworzą, i to zupełnie inne niż te twierdze pilnujące piekielnych bram. Takie na przykład Las Inferno.

– Słyszałem o nim – tym razem wtrącił Wojna – miasto hazardu. Tłumy dusz tam wędrują. Kiedyś było tam spokojnie, nie to co teraz. Ciemność wokół, a ciszę przerywa jedynie kojący dźwięk ludzkiego cierpienia. Wtedy to było coś, po tych wszystkich wojaczkach. A teraz! Co mi da jakiś świecący po oczach neon z ruszającym się diabłem! – skarżył się.

– Taak – przytaknął ostrożnie Zaraza, choć mu to w ogóle nie przeszkadzało. Jednak nie był pewien, czy Śmierć może odebrać mu życie, gdyby Wojna wybuchł, więc nic nie mówił. – Mimo to Piekło to co innego niż Niebo. O, na Dole to nawet atrakcje turystyczne są. Złe Doły, słynne Wrota Piekielne, które niedawno odremontowano. A w Niebie? Niech ktoś mi wymieni choć jedną rzecz.

– Mpf! – zgłosił się Głód, pobrzękując sztućcami.

– Nie jestem pewien czy to jest wata cukrowa – odparł Zaraza – w ogóle nie jest słodka. Poza tym nie ma tam nic. Jego siła leży w sumie w dobrych i sławnych świętych, no, ale kto wytrzyma całą wieczność ich nabożne gadanie i kazania. No, i został jeszcze Eden, a i on jest przereklamowany.

Zaraza skończył mówić i zapadło straszliwie ciągnąca się chwila milczenia, przerywana raz po raz przez siorbanie i mlaskanie Głodu, a także świstem dobiegającym z czaszki Śmierci. Bowiem Śmierć w odróżnieniu od nich został obdarzony brakiem skóry, toteż powietrze mogło bez przeszkód przelatywać przez wszystkie jego zakamarki. W wietrzny dzień był niemal jak chodzący gwizdek.

Po chwili mlaskanie zostało przerwane.

– Zjadłbym coś – stwierdził Głód.

– Znowu? Dopiero co zamówiliśmy katering – zdziwił się Zaraza.

– Mimo to nadal jestem głodny – wzruszył ramionami.

– Zadziwiające, że tak dużo je a chudy jak tyczka – zauważył Wojna.

– Mam szybki metabolizm. Więc mógłbym coś dostać.

– Oczywiście – powiedział Śmierć – mam nowego kucharza, coś ci ugotuje.

Śmierć powstał z krzesła i podszedł do drzwi.

– Piotrze! – krzyknął – Głód jest głodny!

– Jestem Paweł! – odezwał się z dołu gniewny głos. Widać Śmierć często się mylił.

– Nieważne. Przynieś jedzenie!

Paweł już się nie odezwał, choć wśród brzdęku naczyń na parterze słychać było głośne narzekania. Jednak słowa typu: „nie po to miałem swój wkład w religię" i „pieprzony kostuch" nie wywarły na czwórce istot wrażenia. Stworzenia nieśmiertelne mają często dużo więcej inwencji w tworzeniu wyzwisk.

Znów zapadła cisza, tym razem przerywana odgłosami w kuchni.

Nagle Śmierć podskoczył na krześle, jakby ukąszony przez osę. Choć rzeczywistości spał i zbudził się, gdy umysł przypomniał sobie o czymś istotnym.

Śmierć wstał, grzechocząc jak grzechotnik, i podbiegł do kalendarza.

– Szlag! Zapomnieliśmy! – rzucił, szybko przeglądając kartki.

– Ja – odezwał się Wojna – zapomniałem tylko wypuścić Krakena na początku 1000 roku – zastanowił się chwilę – no, i może przespałem zimną wojnę.

– Nie o to chodzi – wydyszał zdenerwowany Śmierć, co nie zdarzało się często – zbliża się koniec świata! To już niedługo…

– Gdzie tam – machnął ręką Zaraza – toż to jeszcze kilka lat.

– To nie takie proste jak myślisz Zarazo. To wielki logistyczne przedsięwzięcie. Trzeba nająć aniołów, diabłów, jakiegoś nisko płatnego archanioła, instrumenty dęte, te starą księgę znaleźć na niebiańskim strychu. J byłbym zapomniał – konie oporządzić.

– Zaraz, chwila, jaki koniec świata, jakie konie? O co tu chodzi? – nie rozumiał Wojna.

– Nie było cie na ostatniej odprawie – zapytał Zaraza.

– Na ostatniej miałem zwolnienie lekarskie. Jakieś choróbsko mnie w Iraku dopadło.

– Ha, więc nie wiesz, toć ci wszystko rzeknę – mówił Głód ochrypłym głosem nie przyzwyczajonym do mówienia – oprócz niezrozumianego zakazu spożywania żywności.

– I przydługiej rozmowie na temat finansów i funduszu na rzecz emerytowanych aniołów – wtrącił Zaraza.

– Było też mowa o końcu świata – ciągnął dalej Głód – ogólny plan jest prosty: aniołowie grają na trąbach, diabły urządzają zabawę na Ziemi, a my przynosimy nieszczęścia… – zamilkł widząc służbę wnoszącą półmiski – resztę powiedzą ci inni.

Głód rzucił się na jedzenie, a wątek podjął Zaraza.

– Dodać mogę jedynie to, że potem na scenę wchodzi syn Najwyższego.

– Dobra, rozumiem, ale wyjaśnijcie mi dlaczego tak szybka i w taki sposób.

– Ludzie się niecierpliwią – rzekł Śmierć zadowolony, że przynajmniej tego nie przespał – sam przecież wiesz ile razy w ciągu ostatnich kilku lat czekali na koniec świata.

– Około siedmiu – przyznał Wojna.

– A miało być faktycznie inaczej. Jednak góra zdecydowała, że odegramy przedstawienie tak, jak tego oczekują ludzie. Z całą otoczką i mistycyzmem. Zresztą świat i tak miał po prostu „zgasnąć" jak świeca.

– Jak to zgasnąć! – zdenerwował się Wojna – Mówiono mi, że będzie wielka wojna totalna.

– Jaka wojna – zdumiał się Zaraza – Obiecano mi nową śmiertelną chorobę.

– MPF! – Wydał z siebie dziwny odgłos Głód, opluwając towarzyszy.

Śmierć wytarł płaszczem swoją czaszkę i powiedział ze spokojem i pewnością:

– Mi to wszak obojętne, i tak ludzie będą umierać.

Debata toczyła się dalej z zapalczywością godną polityków. A jako, że dla istot wiecznych czas nie ma wielkiego znaczenia, toteż przegapili ważną z ich punktu widzenia datę. Na szczęście nikt ich z tego powodu nie niepokoił.

Do czasu kolejnej odprawy.

 

 

 

* Pentagon.

** Psychiografia jest pośmiertnym odpowiednikiem demografii, gdzie zastąpiłem słowo demos (lud), psychi (dusza).

Koniec

Komentarze

Pratchett się kłania. Chociaż, przyznać należy, nie musiałeś inspirować się panem Terrym --- na taki pomysł można wpaść niezależnie od innych autorów.
Realizacja jest, moim zdaniem, niezła. Indywidualna sceneria, bardzo na szczęście odległa od oklepanych schematów (z wyjątkiem ciemności w pokoju; dlaczego nie mogli gawędzić przy świetle?); trochę humoru, ironii, sprawia, że potencjalnie ponury temat zamienia się w relaksujący żart.
Tylko, Szanowny Debiutancie, ta interpunkcja, ten zapis dialogów... Silnie psują wrażenie. Przykre, ale prawdziwe...

Oj, tam, już szanowny, to dopiero początek długiej i krętej drogi.
Wiem, że Pratchett ma swoją Śmierć, podobnie zresztą jak ma ją Andriej Bielanin (choć niewykluczone, że Bielanin wzorował się na pierwszym pisarzu). Dlatego też starałem się jak najdalej od nich odejść. Nie wiem, czy mi to wyszło.
Ciemność w pokoju miała sugerować, że za chwilę wydarzy się coś poważnego i złego, jakiś plan zniszczenia świata.
A interpunkcja... cóż, to moja piętka achillesowa.
W każdym razie dziękuję za komentarz.

Ciemność w pokoju miała sugerować, że za chwilę wydarzy się coś poważnego i złego, (...).
Najgorsze i najstraszniejsze rzeczy dieją się w pełnym świetle dnia lub jupiterów. (To tak półżartem.)
(...) to dopiero początek długiej i krętej drogi.
A żebyś wiedział, że długiej, krętej i zwykle pod górkę...
Powodzenia.

Nowa Fantastyka