
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Był ciepły, letni wieczór. Adam jechał samochodem, nieustannie mrużąc oczy z powodu blasku zachodzącego słońca. Opuścił osłonę nad szybą, ale światło dalej mu przeszkadzało. Jego leciwe Cinquecento, po dwóch naprawach, ledwo wyciągało pięćdziesiątkę, w związku z czym musiał stale patrzeć na licznik, by się do tej prędkości nie zbliżyć. Jeśli samochód ją przekroczył, silnik zaczynał gwałtownie furkotać, a w końcu gasnął i dało się go ponownie odpalić dopiero po paru godzinach. Adam codziennie rano trzy godziny dojeżdżał z Konina do Warszawy, pokonując przeszło dwieście kilometrów w jedną stronę. Gdyby nie świetnie płatna praca, nigdy nie zdecydowałby się na takie marnotrawstwo czasu i pieniędzy. Paliwo wszak nie jest tanie, a dzień ma tylko dwadzieścia cztery godziny. Krajowa dwójka z założenia była drogą ekspresową, ale jeśli doliczyło się kolejkę do opłat za przejazd i częste roboty drogowe, wcale tak nie było. Teraz, samochód Adama stał w korku, a on sam był coraz bardziej sfrustrowany. Kierowca za nim co jakiś czas naciskał klakson i wrzeszczał przez otwarte okno, by się ruszył. Adam, naturalnie, ruszyć się nie mógł, bo mały korek przy wieczornym szczycie powrotów z pracy przez roboty drogowe zmienił się w absolutny zator. Podrapał się po kilkudniowym zaroście, wyjął kolejnego papierosa z paczki Marlboro i zapalił. Otworzył szerzej okno, żeby dym wyleciał na zewnątrz. Próbował się uspokoić i nie zważać na kolesia z tyłu, ale coraz bardziej puszczały mu nerwy. Dziś rano w samochodzie znowu nawalił silnik, przez co Adam spóźnił się godzinę do pracy. Ekipa, z którą pracował zareagowała na to przyjaznymi żartami, ale z szefem było gorzej. Oznajmił, że skoro Adamowi spieprzył się samochód, to powinien jeździć autobusem – i wtedy nie będzie problemu. Adam – człek impulsywny i bezpośredni – od razu wygarnął szefowi co myśli o nim i o tym pomyśle. Skończyło się tym, że nie odzywali się do siebie cały dzień. Właściwie, to nie można go było nazwać „szefem", ponieważ cała grupa pracowała właściwie samodzielnie. Adam był grafikiem – tworzył modele 3D do gier komputerowych w jednej z warszawskich firm deweloperskich. Praca go satysfakcjonowała, aczkolwiek problemem był właśnie upierdliwy szef, który czepiał się go o wszystko. Adam raz jeszcze o nim pomyślał.
Ta jedna myśl była iskrą, która spowodowała wybuch. Kierowca za Adamem zatrąbił, a ten niemalże wyskoczył z samochodu. Bliski ataku wściekłości, zatrzasnął za sobą drzwi i prawie podbiegł do hałaśliwego kierowcy. Był to łysy, gładko ogolony mężczyzna w białym podkoszulku. Zauważył Adama i z wściekłą miną nacisnął przycisk, otwierając do końca elektronicznie sterowaną szybę.
– Czego pan chcesz, do cholery?! Wracaj pan do samochodu i kurwa jedź, już i tak stoję tu pół dnia!
Adam, nie mniej wkurzony, ani myślał wrócić.
– Nie widzisz, że jest korek? Przestań kurwa trąbić, nie widzisz, że nie mogę jechać?! – odkrzyknął
– Jak to nie możesz?! Jakbyś się pan tak kurwa nie ślimaczył, to byś pan był z przodu i nie zastawiał mi drogi!
Adam podszedł do drzwi samochodu łysola.
– Jest korek. – stwierdził – I my w nim do cholery stoimy. Więc jak, pan do kurwy nędzy chce, żebym ja się przez ten korek przebił, a panu zostawił miejsce na przejazd?
– Nie. – odpowiedział facet – Przez całą drogę za tobą jechałem, człowieku i wleczesz się, jakbyś jechał skuterem. Gdybyś się pan pospieszył, to nie stalibyśmy teraz w korku. No ale kurwa dobra! – wykrzyknął i wysiadł z auta. Adam dopiero teraz zobaczył, że mężczyzna jest wysoki, potężnej postury, a na jego ramionach widać potężne mięśnie. Nie przejął się tym, bo też nie miał najgorszej kondycji – regularnie chodził na siłownię, a parę lat temu zdobył nawet lokalne mistrzostwo w mieszanych stylach walki. Nie był ekspertem, ale uważał, że potrafi się obronić, jeśli zajdzie taka potrzeba – a to już coś. Choć ten koleś wyglądał, jakby całe życie spędził na siłowni. Ruszał rękami, najwyraźniej gotów do bitki. Adam trochę ochłonął i chciał zadziałać ugodowo:
– Słuchaj, koleś – nic do ciebie nie mam; jestem kurwa zmęczony – ile w końcu można stać w korku. Chcę sobie do domu wrócić i coś zjeść. Po prostu przestań trąbić i daj mi spokój.
Koleś popatrzył na niego wściekle i powiedział:
– Myślisz, że ja se tak bez powodu trąbię, kurwa? Jakbyś się pan ruszył, toby problemu nie było; a że jechałeś pięćdziesiąt na godzinę, to teraz muszę stać!
– I jak ja niby mam teraz pojechać do przodu? Mam kurwa przefrunąć, czy jak?!
Łysol zamknął drzwi samochodu i poszedł bardziej w prawo. Wskazał środkowy pas.
– Tamtędy kurde jedź, środkowym pasem. Ja muszę stać, bo jestem na zwężeniu, a ty dupy nie ruszysz.
Adam w końcu zrozumiał.
– Tu w kilku miejscach stoi policja. Jakbym pojechał środkiem, to by mnie złapali. Słuchaj, koleś – wsiądź do tego auta i odpieprz się, bo nic się kurwa nie dzieje.
– Właśnie, że się kurwa dzieje!
I z okrzykiem wściekłości rzucił się na Adama. Lewą rękę wystrzelił do przodu, a stopą zamierzał podłożyć mu nogi. Adam podskoczył i rąbnął go kolanem w brzuch. Łysol zablokował cios, waląc go głową w ramię. Adam przewrócił się, i odpowiedział, tłukąc z całej siły jego goleń. Rozejrzał się. Ludzie zaczynali już wysiadać z aut, żeby mieć lepszy widok. Adam wstał, uniknął kopnięcia z półobrotu, wyskoczył w górę i powalił kolesia na beton. Ten ciężko uderzył głową o drzwi auta, obijając sobie czaszkę, a potem zwalił się całym ciężarem na asfalt. Próbował się bronić i wierzgał, ale Adam kopnął go między nogi. Łysol jęknął z bólu, a chłopak tłukł go po głowie. Wreszcie, opamiętał się i wstał. Nie mógł uwierzyć, że mu się udało – przecież ten koleś miał ze dwa metry i z pewnością był od niego silniejszy. Walka się najwyraźniej zakończyła, bo z głowy łysego się krew – rozciął ją na drzwiach samochodu. Jeśli szybko nie zadzwoni po pogotowie, gość może się wykrwawić. A to by było kłopotliwe. Z drugiej strony, dlaczego miałby mu pomagać? Koleś go napadł i wygląda na typowego bandziora – z pewnością musi być przestępcą. Nie to, żeby to miało dla Adama jakieś szczególne znaczenie – sam nie raz złamał prawo. Ale osobom o wątpliwej moralności chłopak już tylu względów nie okazywał. Adam stał tak, rozcierając sobie obolałe ciało, nie wiedząc, co zrobić. Jego rozterki rozwiązała kobieta, która podeszła z boku i krzyknęła:
– Ludzie, dzwońcie na pogotowie! Pomocy, niech ktoś mu pomoże!
Adam się zirytował. Nie dość, że koleś zasłużył na śmierć, to ta baba nie mogła zadzwonić sama i spróbować mu pomóc. Odwrócił się i do niej podszedł. Miała brązowe włosy, duże zielone oczy i ogromną torebkę na ramieniu, w której zawzięcie grzebała. Ubrana była w prostą spódnicę do kolan, wysokie skórzane buty, lekki kremowy żakiet i czarne rajstopy. Adam parsknął, kolejny raz się konstatując, że kobiety niby noszą wszystko w torebkach, ale jak przyjdzie co do czego, to nic nie mogą znaleźć. Uznał, że dziewczyna jest całkiem ładna.
– Niech pani się nim zajmie, a ja zadzwonię po karetkę. – rzekł z wysiłkiem, bo to oznaczało, że łysol przeżyje. Ale nie mógł tak po prostu pozwolić komuś umrzeć; trzeba być bądź co bądź człowiekiem.
Kobieta podniosła głowę znad torebki i oceniła go szybkim spojrzeniem. Rzucała okiem to na niego, to na wykrwawiającego się kolesia. Wyglądała, jakby chciała coś powiedzieć, ale mruknęła tylko:
– Dobra, postaram się.
Oddychała szybko i najwyraźniej była bardzo zdenerwowana. Co jakiś czas zerkała na kałużę krwi, będąc wyraźnie zszokowana tym widokiem. Adam pokręcił głową, martwiąc się bardziej policją, niż życiem kolesia. Wyjął telefon i wykręcił 999.
– Halo, pogotowie? Mam tu rannego człowieka, na krajowej dwójce, tuż pod Koninem.
– Co mu jest, proszę powiedzieć? – spytał szybko dyspozytor, najwyraźniej zapisując informacje
– Uderzył się w głowę i szybko wykrwawia. Kobieta obok już się nim zajmuje.
– A potrafi udzielić pierwszej pomocy?
– Nie wiem. Ej, proszę pani! – krzyknął do kobiety – Uczyła się pani pierwszej pomocy?
– Nie! – odkrzyknęła dziewczyna, próbując zatamować krwawienie za pomocą chusteczek i pasów zerwanego materiału
– Niech pan posłucha – powiedział dyspozytor – Niech pan weźmie apteczkę ze swojego samochodu i zaniesie ją tej pani, a potem odda jej telefon. Szybko, karetka już jedzie, ale on może się wykrwawić.
– Dobra. – odrzekł Adam i wyjął z auta łysola apteczkę, po czym podszedł do kobiety
Była cała we krwi, rozpaczliwie próbowała zatamować krwotok. Kolejne chusteczki nasiąkały jednak krwią i po chwili stawały się bezużyteczne. Ich zapas szybko się kurczył. Dyspozytor nagle zapytał:
– A pana imię i nazwisko?
– Gall Anonim. – odrzekł Adam i przekazał telefon oraz apteczkę kobiecie, po czym podszedł do swojego samochodu i podniósł z ziemi dogasającego papierosa. To w końcu Marlboro.
Adam wrócił do kobiety. Sytuacja wyglądała o wiele lepiej. Stos pokrwawionych chusteczek został odsunięty na bok, a dyspozytor instruował ją, co ma robić. Zakładała opatrunek na bok głowy mężczyzny, swoją przyciskając telefon do ramienia.
– Ale to nic nie daje, do cholery! Dalej tryska jak z węża strażackiego. – mówiła do słuchawki kobieta
Adam uznał, że powinien się stąd ulotnić, zanim przyjedzie policja. To łysy go zaatakował, ale kto wie, co powiedzieliby świadkowie, i w co uwierzyłaby policja. Facet mógłby umrzeć, a wina zostałaby zwalona na Adama. Z tyłu dobiegało już trąbienie innych samochodów, ponieważ korek wreszcie zaczął się rozluźniać. Adam skierował się do swojego samochodu.
– Hej, proszę pana! Niech mnie pan tu nie zostawia, błagam!
Adam odwrócił się, zniecierpliwiony.
– Ja się na pierwszej pomocy nie znam, więc nic bym nie pomógł.
– A myśli pan, że ja się znam?! Niech pan tu przyjdzie i trzyma mu głowę, żeby się nie ruszała.
Adam westchnął i dalej się oddalał. Kobieta najwyraźniej straciła cierpliwość i się wściekła.
– I co z was, chłopy, kurwa jest?! Nawet pomóc nie umiecie; tylko obiadek za was ugotować i nałożyć papcie na nóżki.
Adam odwrócił się, zaskoczony jej wybuchem.
– Niech mi tu pani nie wyjeżdża z takimi feministycznymi bredniami. Sam sobie gotuję obiadki i nikt mi papci bynajmniej nie zakłada. Wręcz przeciwnie, wszyscy tylko kurwa życie człowiekowi utrudniają. Ten koleś – Adam wskazał palcem łysola – Napadł mnie i prawie zabił. Miałem go zostawić, żeby się wykrwawił, ale pani się wtrąciła. – rzucił obojętnie – Nie obchodzi mnie jego życie. Zrobiłem wszystko, co powinienem.
– Ale… Ale…
Kobieta zamarła, wyraźnie strząśnięta jego nieczułością, ale on już tego nie zobaczył. Dopalił papierosa, wsiadł do samochodu i odjechał. Niemal zapomniał o uszkodzeniu silnika i walił ponad pięćdziesiąt na godzinę. Jakimś cudem, silnik nie zgasł, ale nie był w stanie bardziej przyspieszyć.
***
Szczęknął zamek i drwi do mieszkania otworzyły się, po czym równie szybko zamknęły na zasuwę. Adam zdjął bluzę i wrzucił do kosza z praniem; po czym to samo zrobił z resztą stroju. Wszedł do sypialni i nagi rzucił się na łóżko, mając już serdecznie dość tego dnia. Adam mieszkał w bloku, w pięciopokojowej kawalerce w Koninie. Codzienny dojazd do Warszawy wkurzał go niezmiernie, bo musiał wstawać prawie trzy godziny przed czasem, w związku z czym przymierzał się do przeprowadzki. Adam był w średnim wieku, mieszkał sam i nie kontaktował się z rodziną, nie miał dziewczyny i żył w celibacie, nie licząc okazjonalnych wizyt w agencjach towarzyskich. Nie wiedział, czy odpowiada mu taki styl życia; po prostu się nad tym nie zastanawiał. A ponad dwadzieścia lat temu, to był zupełnie inny człowiek. Przystojny, zdolny informatyk, brylujący w szkole, co dwa dni kochający się z inną dziewczyną; pełen marzeń i planów na przyszłość. Po szkole średniej, wszystko się popsuło. Głównie stosunki z rodzicami i z dziewczyną, z którą Adam wiązał nadzieje. I została mu tylko praca, którą zmieniał, co parę lat. Coś w jego podejściu do życia uległo zmianie. Przestał widzieć jego sens, zaczął myśleć niemal wyłącznie kategoriami potrzeb. Czuł głód – jadł, chciało mu się lać i srać – wypróżniał się, chciało mu się seksu – szedł do prostytutki. Bywały krótkie momenty przebudzenia, w których zastanawiał się nad własnym życiem, ale generalnie zdarzało się to dość rzadko. Teraz, leżąc na łóżku, czuł tylko irytację. I dziwną pustkę…
Obudził się, przewrócił na drugi bok i poszukał ręką telefonu, żeby stwierdzić, która jest godzina. Chwycił leżącą na szafce Nokię, i spojrzał na wyświetlacz. Prawie dwudziesta druga. I uświadomił sobie, że swój główny telefon musiał zostawić w rękach kobiety na autostradzie. Wszedł do książki telefonicznej i wybrał swój numer. Dzwonił, dzwonił i nikt nie odbierał. Ponowił i dalej to samo. Czując narastającą frustrację, wysłał SMSa: „Zadzwoń, masz mój telefon". Wstał, wziął prysznic i ubrał się do spania, po czym przeszukał program w poszukiwaniu dobrego filmu. Puścił telewizor i zaczął robić kolację. Kiedy skończył, położył talerz na szafce nocnej i wlazł pod pierzynę. Film właśnie się zaczynał, kiedy zadzwoniła Nokia. Adam odebrał.
– Halo, to pan z autostrady? Zdaje się, że zapomniał pan wziąć telefonu, kiedy…
– Dobra, pamiętam. Dziękuję, że pani zadzwoniła. Kiedy mogę po niego przyjechać? – zaczął uprzejmie Adam
– Nie wiem, może jutro… – westchnęła kobieta – Najlepiej będzie, jak sama do pana zadzwonię.
Adam poczuł ulgę, że to już piątek. Coś też się w nim ocknęło; zwyczajowa obojętność zniknęła, zastąpiona przez ciekawość. W końcu, kobieta była ładna…
***
Adam przeszedł kilkaset metrów od parkingu do domu dziewczyny. Potarł swój gładko ogolony policzek – jakoś tak dziwnie było nie czuć zarostu na twarzy. Skręcił za róg i spojrzał na tabliczkę z nazwą ulicy. To była ta – Sempołowska. Szeroką aleję otaczał brukowany chodnik i parę rzędów niskich tui. Dziwne miejsce na tuje – pomyślał Adam. Szedł wzdłuż domów, szukając konkretnego numeru. Były tu głównie stare kamienice – aż zbyt znajomy dla Adama widok, ponieważ wychował się w pobliżu warszawskiej Pragi. Znalazł wreszcie ten, konkretny numer domu i zadzwonił do drzwi. Kobieta najwyraźniej musiała być bogata, bo drzwi, z pięknego ciemnego drewna, wzmacniane metalem, na którym wygrawerowano zawiłe wzory, z pewnością tanie nie były. Drzwi się otworzyły i na próg wyszła ta sama brunetka, którą Adam widział na autostradzie.
– Hm… Dzień dobry. Proszę wejść.
– Dobrze, dzięki. – odrzekł Adam i przekroczył próg domu
Wystrój był przytulny. Podłogi składały się z drewnianych paneli, w rogu „palił się" sztuczny kominek, a ściany pokrywała boazeria. Adam pokiwał głową z aprobatą.
– Kawy, herbaty? – spytała dziewczyna
Adam był zaskoczony, że jest taka uprzejma po wczorajszych wydarzeniach, ale nie odmówił.
– Herbaty, jeśli można.
Kobieta wskazała mu sofę, a sama wybrała się do kuchni. Adam rozglądał się ciekawie po pomieszczeniu. Po chwili, wróciła z dwoma szklankami gorącego płynu i usiadła obok niego.
– Dziękuję. – Adam rozejrzał się po pomieszczeniu, podczas gdy dziewczyna wyciągnęła telefon z kieszeni i położyła go na stole – I komu gotuje pani tutaj obiadki?
– Nikomu. Mieszkam sama i sama się utrzymuję.
Adam pokiwał głową.
– I zapewne mężczyźni nie są pani potrzebni?
– Niech pan już skończy z tymi prowokacjami. – fuknęła – I jestem Maria.
– Adam. – odrzekł i podał jej rękę, po czym upił łyk herbaty. Dobrze posłodzonej.
– Jeśli chodzi o telefon, to proszę. – wskazała palcem aparat
– Dzięki. – odrzekł i wziął go do ręki. Był czystszy, niż wcześniej, więc musiała go umyć.
Kobieta rozsiadła się wygodniej i popatrzyła na niego z zainteresowaniem.
– Jeśli chodzi o wczoraj… – zaczął Adam – To… Przepraszam za moje zachowanie. Cały dzień byłem wkurzony, a ten koleś był iskrą, która spowodowała wybuch. Udało mu się przeżyć?
– Tak, i jest w szpitalu. – powiedziała, a Adam skrzywił się z niesmakiem
– A co, chcesz dokończyć robotę? – spytała sarkastycznie
– Niech pani skończy już z tymi prowokacjami, Mario.
Maria prychnęła.
– Wiesz, ilu kłopotów mi narobiłeś? Przyjechała policja, zabrali mnie na komisariat, przesłuchiwali i kazali mi podać twój portret pamięciowy. Trwało to kilka godzin, ale mnie wypuścili.
Adamowi coś się nie zgadzało.
– A dlaczego nie zabrali mojego telefonu? Przecież to idealny dowód.
– Zabrali, zabrali. Dokładnie mnie przeszukali, pół biedy, że robiła to kobieta. Zrobili z nim wszystko, co mogli i mi zwrócili.
– Podejrzane. – mruknął Adam – Coś za szybko im poszło. Muszę się więc w najbliższym czasie spodziewać wizyty policji.
– A gdzie mieszkasz? – zainteresowała się dziewczyna
– A w Koninie. – odrzekł chłopak – Wracałem z pracy, choć zbyt długo tam nie pobyłem.
– Szef, jak mniemam, był zachwycony?
– To przecież taki dobry, miłosierny człowiek. – odrzekł z uśmiechem Adam – Istny wzorzec moralności. Czym się zajmujesz, o pani?
– Jaka tam ze mnie pani. – błysnęła oczami Maria – Zajmuję się… Nazwijmy to, medycyną alternatywną.
– Ach tak? Żaden przedmiot tutaj nie kojarzy mi się z lecznictwem. Jak również twoje umiejętności na drodze nie zrobiły na mnie wielkiego wrażenia.
– To nie jest dziedzina wymagająca używania leków, czy instrumentów, jak medycyna tradycyjna. Na drodze, nie chciałam się zbytnio chwalić moimi… Talentami. Myślałeś, że lekarze trzymają takie rzeczy na wierzchu?
– No tak, policja była blisko. Mój kolega, lekarz, ma na ścianach pełno chirurgicznych instrumentów. Być może to wpłynęło na moje błędne wyobrażenia o tej profesji. Czyżby okultyzm, mistycyzm, bioenergoterapia, akupunktura?
– Co sugerujesz? Że jestem jakąś cholerną znachorką?
– Broń Boże. – odrzekł z uśmiechem Adam – Po prostu jestem ciekaw, czemu tak poważna osobistość jak ty para się tak… Niecodziennym zajęciem.
– Ta osobistość jeszcze ci nie powiedziała, czym się zajmuje.
– Będzie łaskawa mnie oświecić?
– Być może. – odrzekła z uśmiechem dziewczyna – Ale nie za darmo.
– W jakiej walucie będę musiał zapłacić?
– Twój bank akceptuje całusy?
– Rzekłbym, że nawet dofinansowuje.
***
Większość podziemnych pomieszczeń ma to do siebie, że stwarza pewien klimat, który odróżnia je od zwykłych locus, oświetlonych jasnym słońcem dnia. Pod warstwą betonu i kabli, tudzież tynku i gipsu, może kryć się inny świat – świat cieni i mroków, rozjaśniany jedynie ulotnym blaskiem latarek bądź świec, albo dających nikłe światło lamp.
Podobnie było i w tym przypadku. Piwnica pod domem Marii, do której dostać się można było wyłącznie przez niewielkie, niewyróżniające się drzwi pomiędzy schodami a kątem przedpokoju, była bowiem jeszcze bardziej interesująca niż inne.
Maria zapaliła małą lampkę, która spoczywała w niszy bocznej ściany. Pokój był ewidentnie starszy niż reszta domu, na dodatek zbudowany w całości z kamienia. Podłoga była prawdopodobnie byłym klepiskiem, poznaczonym i poharatanym śladami niezliczonych stóp i przedmiotów, które tu niegdyś składowano. Teraz, wyrysowano na niej pokaźnych rozmiarów pentagram, wyróżniający się fosforyzującym blaskiem w bladym świetle rzucanym przez lampę.
– Byś się ruszył. – mruknęła Maria
– Interesującą masz piwnicę. – orzekł Adam i rozglądnął się uważniej po pomieszczeniu
Spostrzegł, że w ścianach wydrążono nisze, w których teraz znajdowała się spora ilość przedmiotów różnego sortu: od wielkich, oprawionych w skórę tomów, poprzez zwoje i ułożone w kątach wycinki, aż do dziwnych, pozornie nie powiązanych ze sobą rupieci. Metalowego pogrzebacza, okrągłego naszyjnika, fiolki z jakąś substancją, gałęzi z zielonym liściem, i tym podobnych skarbów. Wszystko prawdopodobnie poukładanie i posortowane.
– Cóż… Do czego ci te wszystkie instrumentaria służą? – zapytał niepewnie, wciąż jeszcze przyzwyczajając wzrok do mniejszej ilości światła
Maria zwróciła się do niego twarzą; jej zielone oczy zdawały się świecić w mroku niczym kocie źrenice.
– Nie wiem, co mnie napadło, ale ja… Ci ufam. Muszę się tym z kimś w końcu podzielić, albo zwariuję.
– Wybrałaś do tego celu pierwszego lepszego faceta, który przypadkiem się napatoczył?
– Wątpię, żeby to był przypadek. – odpowiedziała ostro – Pewne rzeczy nie dzieją się od tak sobie, w kij pierdział.
– Wiesz, może nie jestem szczególnym sceptykiem, ale nie wierzę w jakąś anonimową, nadrzędną siłę, która kształtuje każde nasze pierdnięcie.
– Być może powinieneś. Dużo bardziej prawdopodobne, że świat stworzyła jedna z tych anonimowych sił, niż że powstał w wyniku Wielkiego Wybuchu.
Adam stracił zainteresowanie.
– Słuchaj, kochana. – przerwał ostro – Powiesz mi wreszcie, czym się zajmujesz? Mam takie napięcie w moczowodach, że zaraz pójdę do pierwszego lepszego kąta i uwolnię się od nadmiaru płynów. Teologiczne dysputy zostawmy sobie może na później.
– Za chwilę możesz nie mieć moczowodów… – fuknęła dziewczyna – Zajmuję się… Leczeniem za pomocą magii.
– Wiesz, miałem przyjemność spotkać kilku takich magików, podczas pobytu w Rosji. Stoją na każdym rynku. Nie uwierzyłabyś, jakie mi oferują skarby. Wieczną młodość, lek na impotencję, efekty a'la viagra, kamień filozoficzny… Zaskakujący repertuar jak na prostaczków spod monopolowego. Z żalem, muszę każdej z tych propozycji odmówić…
– Kończ waść, wstydu oszczędź. – odpowiedziała cytatem dziewczyna – Czy ja ci przypominam dziada spod sklepu? Wyznaję zasadę, że żeby uwierzyć, trzeba zobaczyć. Magia ma wszak widoczne efekty.
Adam uśmiechnął się szeroko.
– Jestem więc jak niewierny Tomasz, muszę włożyć rany w bok Chrystusa. Pragnąłbym je ujrzeć.
Maria wystawiła przed siebie dłonie, przymknęła oczy i rozszerzyła palce. Pomiędzy rękami pojawił się oślepiająco biały promień świetlny, oświetlający kawałek ściany czystą bielą. Adam rozszerzył oczy. Dziewczyna uśmiechnęła się triumfalnie i spojrzała na chłopaka.
– To… Interesujące. Bardzo interesujące. Ale teoretycznie niemożliwe.
– Nauka zaprzecza istnieniu magii. – odpowiedziała cicho Maria – Ale to nie znaczy, że ona nie istnieje. To, co właśnie zrobiłam też wymyka się mojemu racjonalnemu pojmowaniu – nie uwierzyłam, dopóki nie zobaczyłam.
– Chciałem ci właśnie ładnie odpowiedzieć, ale nie mogę znaleźć żeńskiej formy od „Tomasz".
– A-dam.
– Co? – spytał skołowany
– Mówisz: To-masz, więc odpowiadam: A-dam.
Adam wybuchnął głośnym, szczerym śmiechem. Po raz pierwszy od dawna czuł się wolny. Naprawdę wolny. Wciąż miał przed oczami racjonalistycznych lewaków, święcie zaprzeczających istnieniu sił wyższych, a już w szczególności magii. A teraz stał przed nim żywy dowód, że świat to nie tylko atomy i pierwiastki. Całkiem ładny dowód. Śmiech umilkł. Spojrzał w piękne, zielone oczy.
– Dlaczego mi to pokazałaś? Jestem przecież dla ciebie kimś całkowicie obcym.
Dziewczę zmieszało się.
– Ja… Sama nie wiem. Po prostu ci ufam, czuję, że nie życzysz mi źle.
– Wielcem z tego faktu rad. – odmruknął chłopak – Co jeszcze potrafisz w ten sposób zrobić? – zmarszczył na chwilę brwi – Wiesz co, przejdźmy może na górę. Tu się czuję jakoś… Dziwnie.
– W porządku.
***
Siedzieli na sofie, a Maria bawiła się wyczarowanym świetlnym płomykiem.
– Jak byłam mała, bardzo interesowały mnie różne rzeczy… Nie tylko medycyna. Dużo czytałam, a większość z tego to były bajki, baśnie i fantastyka. Bardzo pragnęłam, żeby coś takiego jak magia istniało. Tak bardzo, że byłam gotowa potwierdzić jej istnienie właściwie za wszelką cenę. I… Udało mi się to.
– Więc dlaczego na moje pytanie, czy znasz pierwszą pomoc, odpowiedziałaś „nie"? – spytał podstępnie Adam
– Nauczyłam się… Nie chwalić swoimi zdolnościami. Ludzie różnie na nie reagują, gdy się dowiadują.
– Jak się tego nauczyłaś?
– Nakupiłam od groma ksiąg, od pewnego pasera, który handluje białymi krukami. Większość była po łacinie, włosku, czy niemiecku, ale poświęciłam się i spędziłam sporo godzin na tłumaczeniu. Prawie wszystkie to były jakieś rozprawy, traktaty… Tylko kilka opisywało sposoby używania magii. I nauczyłam się. Moje marzenie się spełniło, ale musiałam czekać na nie kilka lat.
– Cóż, niektórzy całe życie walczą o swoje marzenia, a na końcu i tak gówno im wychodzi. Jak to mówią, w dupie byłeś, gówno widziałeś.
Maria wstała.
– Jesteś… Dziwny. Sama nie wiem, czemu cię tu wpuściłam, mogłam ci przecież dać telefon do ręki na progu.
– Budzę zaufanie, może to to. – zaśmiał się Adam – Gdzie idziesz?
– Gówno zrobić. Idź już, Adam. Jeszcze się spotkamy, obiecuję. Wzięłam sobie twój telefon z aparatu.
– A co będzie z całusem? – spytał z nadzieją chłopak
– Dobrze, ale mały.
Zbliżyli się do siebie. Adam objął ją, wdychając ziołowy zapach, pomieszany z czymś jeszcze. Kwiatowym aromatem perfum. Zielone oczy napotkały błękitne oczy i zanurzyły się w nich. Całował ją długo, łapczywie, nie mogąc się powstrzymać. Ona nie walczyła, poddawała się biernie. Być może, urodziłby się z tego, że się tak wyrażę, jakiś koncept, gdyby nie zdrowy rozsądek, który wpadł do ich serc z hukiem. Oderwali się od siebie, a dziewczyna lekko go odepchnęła.
Oddychali ciężko, czując jeszcze w ustach smak ust drugiego.
– Idź już, Adam.
– Dobrze.
***
Adam wlókł się ciężko do drzwi. Było właśnie koło szóstej rano, za dwie godziny miał wstać do pracy i spędzić w niej kolejny miły dzień, jeszcze milszy zapewne po wczorajszej kłótni. O dziwo, telefon nie dzwonił ani razu, a przyczyny tego chłopak nijak dopatrzeć się nie mógł. Wszak szef to osobnik nieokrzesany i raczej mało kulturalny, acz znośny w obejściu. Do czasu, rzecz jasna.
Teraz, ktoś niemiłosiernie masakrował dzwonek, przy okazji najwyraźniej rąbiąc w drzwi. Adam zawarczał głucho. Ktokolwiek to jest, pożałuje. Kurwa.
Adam odciągnął łucznik i zdjął łańcuch z drzwi. Na zewnątrz, stał chuderlawy osobnik, o spoconej twarzy, równie przepoconej koszulce i wytartych jeansach. Zamarł w pozycji, która dawała mu możliwość zarówno okazjonalnego walenia w drzwi, jak i uporczywego naciskania dzwonka.
Adam stał, spojrzał na niego wściekle, po czym przemówił:
– Szukasz śmierci, chłopczyku? – syknął
Młodzieniec zbladł jeszcze bardziej, niż był blady i zaczął się jąkać.
– Ja… Ja… Panie, przepraszam, ale… Kolega ranny, ja nie wiem, co robić. Niech mu pan pomoże.
Adam skrzywił się. A już miał wracać do łóżka. Cholera, drugi raz w ciągu dwóch dni ktoś czegoś ode mnie chce. Fatum, kurwa.
– Dobra. Ale jeśli łżesz, ukręcę ci łeb tu, na miejscu, i wrócę do łóżka. Powiedz mi jeszcze raz, co się stało.
Adam wyszedł na korytarz, zamknął za sobą dom i poszedł za chłopakiem, który nagle się ożywił i zrobił nadspodziewanie rozmowy. Zdecydowanie nadspodziewanie.
– Bo my, rozumie pan, z kolegą, po osiedlu chodziliśmy. Piwko piliśmy kulturalnie, a koledze, znaczy Jarkowi, coś się stało. Zaczął mamrotać, pierdolić różne rzeczy, gadać o bogach i chyba zwidy jakieś mieć. Próbowałem go uspokoić ale gówno z tego wyszło, bo on wziął swoją butelkę i rzucił w trawnik, wrzeszcząc, że mordował będzie. Ja się już na niego wydzieram, że co on to odpierdala, zachowuje się jak nienormalny. A on się na mnie rzucił, przytrzymał mnie przy betonie. A potem…
– Potem co? – spytał Adam, którego trochę zainteresowała historia. Nie wiedział, czy jest prawdziwa, ale na razie stwierdzić się tego nie dało.
– Coś mu się stało. Wrzasnął, chwycił się za ramię. Patrzę, a ramienia nie ma, odcięte leży na boku. Chwyciłem go i wciągnąłem do budynku, a potem obwiązałem rękę kurtką, ale nie wiem, na jak długo mu to starczy. Nie mam telefonu, nie mam z czego zadzwonić. I cholernie się boję… Tego, co go tak urządziło. Bo to na pewno nie było naturalne.
– Obejrzymy tego twojego kumpla. – orzekł Adam – Gdzie go zostawiłeś?
– Na parterze leży, w magazynie.
Doszli na miejsce. Adam znowu się skrzywił. Kolega był obdartym bezdomnym, który leżał w kącie, w kałuży krwi. Kurtka nasiąkła i nie chroniła już przed wytryskiem płynu organicznego.
Adam podszedł do niego szybko i obmacał go dokładnie. Nie czuł pulsu. Z obrzydzeniem otworzył mu usta i przystawił dłoń, poszukując śladu oddechu. Na próżno.
– On nie żyje. Przykro mi.
Chłopina się rozhisteryzował.
– Nie! Kurwa mać, nie! Dzwoń po pogotowie, szybko. Jarek, cholera, obudź się!
Adam pokiwał głową ze smutkiem, ale wyciągnął telefon. Brak zasięgu. Zirytowany, wyłączył go i włączył, ale dalej to samo.
– Nie ma zasięgu. Nie dodzwonię się.
– Jak to, kurwa, nie ma zasięgu?! To jest środek miasta!
– Nie drzyj się, psiakrew, bo jak przypieprzę to będzie tylko raz. Wyjdźmy na zewnątrz, może tam coś będzie.
– Nie! – zaprzeczył gwałtownie chłopak – W życiu tam nie wyjdę, po tym, co tam widziałem.
Adam nagle nabrał podejrzeń.
– Mówisz, że coś, ni stąd, ni z owąd ucięło mu rękę? Nie mijasz ty się aby z prawdą, chłopczyku?
– Ale ja mówię kurwa prawdę! Jak Boga kocham!
– Wynoś się. – rzekł zimno Adam – Użycie wyrazów Bóg i kurwa w jednym ciągu wyrazowym jest dla mnie niedopuszczalne, chłystku. Tam – wskazał koniec korytarza – są drzwi. A po pogotowie zadzwonię, gdy tylko wróci mi zasięg.
A potem zaśmiał się, uświadomiwszy sobie własną hipokryzję. Śmiech zniknął prawie tak szybko, jak się pojawił, przez dziwne, niepokojące uczucie. Włosy na policzkach zaiskrzyły mu od dreszczu, który przeszedł przez całe ciało. Coś tu jest… Coś złego. Bardzo złego.
Światło zamigotało i zgasło. Ciałem Adama wstrząsnął kolejny dreszcz, tym razem przerażenia.
– A spierdalaj! – wrzasnął chłystek i pognał na oślep korytarzem, niestety w niewłaściwym kierunku. Adam wzruszył ramionami i pobiegł właściwym korytarzem, w stronę drzwi. Pociągnął ciężkie odrzwia i wypadł na zewnątrz.
Jedno jest pewne, coś było straszliwie nie w porządku. O tej porze, znaczy się, porze letniej, mimo wczesnych godzin powinno już świecić słońce. Tymczasem, na zewnątrz panowały ciemności. Jak w środku nocy.
O drzwi bloku coś uderzyło, a potem rozległ się krzyk. Krzyk głośny, rozpaczliwy, pełen bólu. Po chwili umilkł, a Adam już wiedział, co się stało z chłopakiem.
***
Czasami bywa tak, że szczęście po prostu się do nas uśmiecha. Tak było w przypadku Adama, który błogosławił jedyną osobę, która mogła mu to szczęście zapewnić – siebie samego – za przemyślność, i myślenie taktyczne, czyli noszenie wszystkich kluczy w jednym pęku. Dzięki temu odpalił samochód, kolejny łut szczęścia, oraz to, że zdołał nim dojechać aż pod dom Marii. Iście, szczęśliwy dziś dzień.
Przez cały czas jazdy, Adam miał wrażenie, jakby się jeszcze nie obudził z koszmaru. Wiatr wiał przeraźliwie, niemal spychając samochód z jezdni. Ciemne, niemal niewidoczne na tle nocnego nieba chmury wolno przesuwały się nad światem, a ludzie dosłownie oszaleli. Biegali, skakali, walczyli, wrzeszczeli i robili praktycznie wszystko, co tylko można uznać za nienormalne. Wokoło najwyraźniej szerzył się pożar, wywołany przez wybuch cysterny z paliwem, która wrąbała w ścianę okolicznego bloku. Nie gasił oczywiście nikt.
Jakiś facet wskoczył Adamowi prawie pod koła. Uderzył w niego maską, a on sam odbił się od przedniej szyby. Adam nie miał czasu, nie mógł się zatrzymywać. Nie teraz.
Dojechał na miejsce, którego przedpole było zakorkowane samochodami w różnym stadium destrukcji. Ludzie wysiedli z aut i zachowywali się równie normalnie, co inni. Adam również opuścił samochód i zamknął go na klucz. Dalej musi iść pieszo.
Przeciskał się pomiędzy pojazdami a szalonymi ludźmi. Rąbał i przy tym i kopał tyle samo, ile ciosów otrzymywał. Wskoczył na maskę czerwonego sedana i przeskoczył na dach kolejnego wozu. Dzięki tej technice omijał zombie, jak zdążył ich już nazwać, przyspieszając jednocześnie wędrówkę. Dotarł na Sempołowską, gdzie korek wyraźnie się rozluźnił. Zeskoczył, zdyszany i pognał do domu Marii.
To wszystko na pewno nie było normalne, a jedyną znaną mu osobą mogącą mieć o takich zjawiskach jakiekolwiek pojęcie była właśnie Maria.
***
Drzwi były otwarte. Adam minął przedpokój i wkroczył do salonu. Scena, którą zastał, w innych okolicznościach prezentowałaby się skądinąd śmiesznie. Maria leżała na dywanie, w podkasanej sukience, drżąca i dysząca, trzymająca nadpalony ogarek drewnianego patyka. Celowała w człowieka, który nad nią stał, człowieka w ciemnej, egzotycznej szacie. Było to na tyle dziwne, że Adam chwilę stał w bezruchu, próbując ogarnąć sytuację.
– Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? – zapytał melodyjny, drwiący głos, należący najwyraźniej do czarno odzianego jegomościa
Jegomość ów odwrócił się, a wtedy Adam ujrzał jego twarz. I skrzywił się. Tym razem, z obrzydzenia. Twarz mężczyzny poznaczona była długimi, szarymi żyłami, przypominającymi popielate żylaki. Przechodziły one przez policzki, i kończyły się tuż przy skroniach, zmierzając do krawędzi powiek. Oczy przybysza, szkarłatne – może miało to wszystko jakiś związek, Adam pojęcia nie miał. Na pierwszy rzut oka, humanoidalna postać i rysy ukazywały tego mężczyznę jako człowieka – ale wystarczyło podejść bliżej, by stwierdzić coś innego. Jego włosy były długie, sięgające prawie do karku, jakby siwiejące – ale barwy świeżego popiołu. Nad płatem czołowym dało się dostrzec dwa niewielkie, prawie niewidoczne rogi. Tak, to z całą pewnością nie był człowiek.
Rogaty uśmiechnął się krzywo, ukazując ciemne, żółtawe zęby.
– Fascynuje cię moja anatomia, człowieczku?
– Można tak rzec. Dlaczego niepokoisz tę tutaj panią?
Stworzenie odwróciło się z powrotem w kierunku Marii i przyjrzało jej krytycznie.
– Ta tutaj pani zajmuje się sztuką, która dla niej, i jej podobnych przeznaczona być nie powinna. Skoro już byłem w okolicy, nie odwiedzenie tak znanego u nas gościa byłoby nieuprzejmością.
– To ty odpowiadasz za to, co się dzieje na zewnątrz? – spytał zimno Adam – Za to, że ludzie zachowują się jak zwierzęta?
– Ludzie są gorsi od zwierząt, człowieczku, powinieneś już to wiedzieć. – stwierdził Rogaty – Zwierzęta są przykładem idealnego odzwierciedlenia swojej roli w świecie – z samej swej natury wykonują to, co przeznaczone członkom ich gatunków. Kochają się, zabijają, walczą o przetrwanie – ale obce są im kłamstwo, nienawiść czy złośliwość.
– Zaskakujące słowa, jak na… Nawet nie wiem, czym jesteś.
Maria podniosła się na kolana i nieoczekiwanie wtrąciła do rozmowy.
– To demon. – powiedziała szybko – Z dziewiątej warstwy, Nessus.
Popielatowłosy zacmokał z niezadowoleniem.
– Chcesz wciągnąć w to również jego, mości magiczko? Twój los jest mi znany, ale towarzysz okazał się interesującym kompanem do rozmowy.
Adam westchnął, czując, jak zbiera się w nim irytacja.
– Jest szósta rano. – stwierdził, jakby to była nowość – I dochodzi siódma. Nie mogliście odłożyć tego na później, cokolwiek wam do cholery wypadło, i zrobić tego, dajmy na to, o pierwszej? Mógłbym się przynajmniej wyspać.
Maria zerkała na niego, patrząc jak na idiotę.
– Ach, ludzie. – mruknął demon – Żrecie i chlacie, później musicie się wyszczać i wysrać, by w końcu legnąć na wyrze. To jest cały wasz cykl życia – ni mniej, ni więcej.
– Rasista się znalazł. – westchnął Adam – Dobra, krótka piłka: czego ty chcesz od niej, a czego ona od ciebie?
Demon przeszedł na środek pokoju.
– Wymaga to głębszych wyjaśnień, więc skrócę treść do minimum. Otóż, wyobraź sobie, że tacy jak ja nie mogą zwykle przechodzić do waszego świata. Raz na sto lat, każdy z nas ma pewien krótki, naturalny okres, w którym może się swobodnie przechadzać po waszej sferze. I to jest właśnie mój czas. Zamierzam go dobrze wykorzystać, przy okazji wyrównując porachunki osobiste. – spojrzał prosto w oczy Marii
– Więc, jak rozumiem, dziewczyna zalazła ci za skórę. – stwierdził Adam – Co zrobiła?
– Przywoływała mnie. – syknął Rogaty – Głupio i niefrasobliwie wzywała mnie, choć jakimś cudem udało jej się poprawnie wyrysować wszystkie kręgi ochronne. Zmuszała mnie do realizacji swoich idiotycznych, ludzkich pragnień. Nie odbyło się to jednak za darmo. – ciągnął, uśmiechając się coraz szerzej na widok przerażenia na twarzy Marii – Taak, kochana. Powiedz mu, co mi obiecałaś w zamian za wsparcie.
Maria wodziła wzrokiem od demona do Adama, nie mogąc się na coś zdecydować.
– Niech zgadnę. – przerwał chwilę ciszy Adam – Niczym w klasycznej bajce, zaprzedałaś duszę diabłu?
Dziewczyna zamarła i spuściła głowę. Adam prychnął.
Rogaty uśmiechnął się, wyjątkowo paskudnie.
– Czujesz wobec niej pogardę, człowieczku? Słusznie, słusznie. Ale przecież wy się niczym nie różnicie, jesteście wszak jak króliki na dwóch nogach. Identycznie słabi, głupi i nieświadomi tego, że gówno na tym świecie znaczycie.
– Oszczędź mi swoich frazesów, czarcie. – warknął Adam – Wykażesz się teraz wielkim miłosierdziem, demonie, i odpuścisz pannie Marii. Opuścisz jej domostwo niezwłocznie i nieodwołalnie, albowiem w innym wypadku czeka cię śmierć.
Adam rąbnął plecami o ścianę, a kilka gustownych, drogich przedmiotów, które na niej wisiały spadło z brzękiem na ziemię. Chłopak unosił się, trzymany przy ścianie niewidzialną siłą, a demon podszedł do niego spokojnie.
– Za dużo sobie, człowieczku, wyobrażasz. Ofiarowałem ci szansę wyjścia cało z niebezpiecznej sytuacji; nie skorzystałeś z niej. Ponieważ jesteś królikiem nieco lepszej maści, ponowię ofertę. Ale tylko raz. Jeśli mi odmówisz, skończysz jak ona.
Maria po cichu wstała i podeszła do tylnej ściany salonu. Podniosła się na obcasach i chwyciła opuszkami placów miecz, spoczywający na drewnianej, rzeźbionej ramie, przytwierdzonej do ściany. Opuściła się i uchwyciła ostrze oburącz, będąc najwyraźniej w stanie je utrzymać.
– Z żalem, muszę ponowić odmowę.
Rogaty wykrzywił wargi.
– Twój wybór.
Wyciągnął sztylet i zbliżył go do szyi Adama. Z tyłu rozległ się dziki wrzask. Maria natarła na demona, atakując go mieczem. Mężczyzna machnął leniwie ręką, a ostrze rozpaliło się do czerwoności. Dziewczyna wypuściła je wraz z kolejnym krzykiem, tym razem spowodowanym bólem.
Demon kolejny raz machnął ręką, a Maria rąbnęła plecami o ścianę, tuż obok Adama.
– Ludzie mają zadziwiający zmysł romantyczny, nieprawdaż? To będzie iście poetycka śmierć. Młodzi kochankowie umierają razem, zabici przez złego demona. Tylko brak szczęśliwego zakończenia…
Przerwał, odwracając głowę w kierunku przedpokoju. Adam też zaczął nasłuchiwać, bo słyszał kroki.
Do pokoju wkroczył mężczyzna dziwny, ale przystojny, jak go później oceniła Maria. Wysoki, z krótką brodą i długimi, brązowymi włosami, rozwichrzonymi niepomiernie. Środek twarzy przecinała mu długa blizna, sięgająca od lewej strony czoła, przez brew i nos, do prawego policzka. Wyglądał starzej, niż wskazywałby na to jego wiek – miał może z szesnaście, siedemnaście lat – więcej Adam by mu nie dał. Ubrany był też na czarno – wysokie, skórzane buty, czarne materiałowe spodnie, obszerna, aksamitna tunika, przewiązana w poprzek skórzanym pasem. Spodnie spinał pas, na którym zawieszono sakwy i szeroki pendent z pochwą, znad której dumnie wznosiła się błyszcząca rękojeść miecza. Na wszystko narzucono ciemny płaszcz z kapturem. Całość nadawała chłopakowi wygląd strudzonego podróżnika, niepozbawionego swoistej aury godności, lub też dostojeństwa.
– Szczęśliwe zakończenie dopiszę ja. – orzekł, zaskakując Adama. Odezwał się bowiem po angielsku.
Demon otworzył szerzej oczy. Najwyraźniej przybysza znał.
– Ty… Ciebie tu nie powinno być. Ciebie właściwie jeszcze nie ma. – odpowiedział, też przechodząc na mowę Szekspira
– Najwyraźniej, jestem. – odrzekł chłopak, po czym szybkim krokiem podszedł do demona, chwycił go za gardło i potężnie powalił na ziemię, z głośnym trzaskiem – Trzymał go, klęcząc przy nim i mrucząc jakąś obco-brzmiącą formułkę. Po chwili, wierzgające nogi Rogatego znieruchomiały. Młodzieniec powstał i poważnym spojrzeniem obrzucił Adama i Marię, którzy wraz ze śmiercią demona spadli na podłogę i teraz podnosili się chwiejnie.
Adam rozbudził swój umysł. Już tak dawno nie gadał z obcokrajowcem…
– Witaj… – zaczął niepewnie – Dziękuję za pomoc. Również w imieniu przyjaciółki. – wskazał Marię ruchem głowy
Dziewczyna chwyciła go za ramię i przytuliła się, obejmując je kurczowo. Adam przyciągnął ją do siebie, czując wreszcie spokój. Ach, kobiety.
– Nie ma za co. – odrzekł swobodnie chłopak – Czas na mnie. Teraz, te wszystkie anomalie powinny zniknąć. Uspokoić się. A demon – wskazał spoczywające na dywanie, lekko dymiące ciało – jest już niegroźny. To on był przyczyną tego szaleństwa.
– Kim jesteś? – spytała Maria
Młodzian przyjrzał im się badawczo. Przenikliwe, niebieskie oczy błysnęły mu na czerwono.
– Nieważne. – zwrócił się do Adama – Jeszcze się spotkamy, tego jestem pewien. Za ile lat nie mam pojęcia, ale tak się stanie. Powiedz mi tylko jedną rzecz: jaki to kraj?
Adam nie mógł wiedzieć, że spotkają się dokładnie za szesnaście lat i siedem miesięcy. W innym czasie, i na innej ziemi. Ani tym bardziej, w jak interesujących okolicznościach się owo spotkanie odbędzie.
– Polska. – odrzekł obojętnie
Przybysz pokiwał głową, i spojrzał im obojgu po kolei w oczy.
– Zachowaliście się… Jak należało. Dziękuję…
Zaczął się rozpływać, a Adam miał poczucie, jakby się od czegoś szybko oddalał. Nieznajomy zniknął.
Wypchnął pierś do przodu i rozciągnął się. Spojrzał w oczy Marii.
– To był długi dzień. Możemy dokończyć to, co zaczęliśmy wcześniej? – spytał z uśmiechem – Tego całusa…
– Tym razem – mruknęła cicho – pozwolę ci nawet wybrać miejsce, gdzie mam cię pocałować.
Adam usłyszał swój własny, radosny chichot.
KONIEC
Zrezygnowałem przy "a w końcu silnik gasnął". Przed tobą jeszcze długa droga, nim spłodzisz cokolwiek sensownego...
Lewą rękę wystrzelił do przodu, a stopą zamierzał podłożyć mu nogi.
Ja dotąd dotrwałem i też zwątpiłem. Pobije ktos rekord ? :P
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Dlaczego grafik komputerowy musi codzienie 200 km dojeżdżać do pracy, zamiast pracować przez internet?
Dlaczego nie stać go na wynajęcie mieszkania?
Dlaczego autor nie zna znaczenia słowa "kawalerka"? Wzmianka o pięciopokojowej kawalerce sprawiła, że omal się nie roześmiałam na głos.
Dlaczego autor nie zadał sobie trudu sprawdzenia, jak szybko wykrwawi się człowiek z odciętym ramieniem? (podpowiadam: to raczej nie byłby czas pozwalający na wbiegnięcie do bloku, dobijanie się do drzwi i opowiadania gospodarzowi całej historii).
Jak można podnieść się na obcasach?
Włosy iskrzące od deszczu ubawiły mnie tak samo, jak kawalerka-gigant (podpowiadam: kawalerka NIE oznacza mieszkania należącego do nieżonatego mężczyzny).
Sugeruję dużo czytać. Dobrych książek, nie literackich adaptacji gier RPG.