- Opowiadanie: RobertZ - Nie czaruj po pijaku, baranie!

Nie czaruj po pijaku, baranie!

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Nie czaruj po pijaku, baranie!

 

Wraz z jesiennymi chłodami dotarła do Tritanu wojna. Rozpoczęło się oblężenie miasta. Wojenne statki zablokowały port morski, magiczne ognie bombardowały miejskie oraz forteczne mury. Tej metropolii nie dało się okrążyć. Położona w delcie rzeki, otoczona z dwóch stron skalistymi stromymi górami dawała się jedynie atakować od morza. Podejście od drugiej strony, od lądu, wymagało wielomiesięcznej kampanii. Przejście przez kilka pomniejszych księstw i królestw, które również nie były przyjazne wobec agresora. Z tego też powodu wszystkie swoje siły wróg skupił na próbie zdobycia portu. Miasto płonęło, a wraz z pierwszymi pożarami zaczęli uciekać z niego ludzi; ci, którzy nie mogli brać udziału w jego obronie.

Tritan opuścił również czarodziej Horn oraz jego uczeń Mar. Po tym jak Horn zniszczył dom sir Arnolda niezbyt chętnie chciano korzystać z jego usług w straży miejskiej, a niekorzystna plotka zamknęła mu drogę do wstąpienia do magicznej obrony twierdzy. Na nic zdały się wyjaśnienia, że nie było w tym jego najmniejszej winy, lecz to szaleństwo doktora doprowadziło do zniszczenie siedziby rodu. Jako przybysz z Wyspy Zachodu nie miał w mieście zbyt wielu popleczników, a pozostałych zniechęcał strach przed sabotażem. Niestety, w mieście znajdowali się zwolennicy agresora, z których wielu, tak jak Horn, przybyło do Tritanu tuż przed wojną. Miał co prawda poparcie pani Pompadour i jej rodziny, ale nawet to okazało się niewystarczające. Zresztą także ona zdecydowała się opuścić Tritan, wraz ze swoim krewnym Hrenem i jego żoną oraz czwórką ich dzieci.

Na kilka dni zatrzymali się w małej mieścinie o uroczej nazwie Krowie Cycki. Miasto to może miałoby przed sobą świetlane perspektywy, gdyż położone było na skrzyżowaniu dróg, głównych szlaków handlowych i komunikacyjnych cesarstwa, gdyby nie niefortunna nazwa i bliskość Tritanu. Na wschód od metropolii, na wiele mil rozciągała się rolnicza kraina, będąca jego spichlerzem. Nikt, kto nie musiał i nie był rolnikiem, nie chciał tu mieszkać. Niemniej w miasteczku znajdowało się kilkanaście karczm, sporę targowisko, a wraz z początkiem exodusu wielu mieszkańców zaczęło wynajmować swoje własne domy samemu śpiąc z krowami w oborach. Jeden z nich wynajął Horn, wraz z Marem, panią Pompadour i jej rodziną. Nawet na wojnie miasteczko potrafiło zrobić interes. Miało również swoje niezaspokojone potrzeby. Horn już pierwszego dnia, szczerze zaskoczony, odkrył, że w Krowich Cyckach nie ma żadnego czarodzieja. W końcu zostawił za sobą zabójczą konkurencje tritańskich magików. Pełen radości, już następnego dnia po przyjeździe, rzucił się w wir pracy, nie niepokojony przez konkurencję. Odczyniał uroki, leczył ból głowy i czyraki, próbował także przyjąć poród, ale odgoniła go miejscowa akuszerka i histeryczne wrzaski rodzącej. Musiał się jeszcze, w tej dziedzinie, trochę poduczyć i nabrać nieco więcej śmiałości.

Jeden z klientów, zadowolony z pozbycia się męczących hemoroidów, zaprosił go do karczmy. Wypili po jednym piwie, potem Horn dokupił drugie. Przy trzecim stwierdził, że na dzisiaj, a było już późne popołudnie, wystarczy pracy, a zresztą miał już pełną sakiewkę. Później była bodaj miejscowa śliwowica, postawiona przez innego klienta, poszła więcej niż butelka. W dalszej kolejności, czując pewność w nogach, czarodziej spróbował miejscowego bimbru. Niby był taki mocny, ale jakoś na niego nie podziałał. Tym bardziej zdziwił się, gdy okazało się, że noc powoli zbliżała się do końca, a wykidajło wyrzucił go z kolejnej knajpy i to jako ostatniego klienta. Wdzięczni towarzysze pijatyki dawno już sobie poszli.

– Niiic miiiiii nie est – stwierdził z pewnością siebie i wyszedł na drogę. – O kuuurwaaaa – zaklął spostrzegłszy, że nie ma przy sobie sakiewki. Dzisiejszy urobek stał się jedynie wspomnieniem. Wolał jednak już nie wracać do karczmy, gdyż nawet w tym stanie zamroczenia wiedział, że nie porozmawia spokojnie z nieco nerwowym, nazbyt przypakowanym chłopaczkiem, stojącym przy drzwiach. Nieco przytomniejszy poczuciem bolesnej straty ostatniego miedziaka spróbował rzucić zaklęcie odczyniające zgagę, szumy w głowie i nie chcące się rozplątać nogi. Niezbyt dokładnie pamiętał formułkę, a tutejszy zestaw trunków nie ułatwiał mu jej przypomnienie.

– Trzeba odtańczyć taniec koczkodana, stanąć niezachwianie w jednym miejscu iiiiiiiiiiiii…. – próbował przypomnieć sobie niezbędne do wykonania czynności – trzy razy puścić pawia w rytmie mistrza Gana i wypowiedzieć te słowa… Jakie słowa? – Przez chwilę szukał w myślach. – I czego się gapicie?! – wrzasnął kierując swoje słowa do świecących nad nim gwiazd. Te nadal spokojnie mrugały. – Dziury w nieboskłonie, którego nie ma!

Czarodziej potknął się o coś i przewrócił. Co prawda droga była nierówna i naznaczona zębem czasu, ale raczej nie klęła jak się po niej chodziło.

– Mógłbyś jełopie uważać! – skarcił go zachrypnięty głos starca.

Na ziemi siedział, ledwie widoczny w ciemności, stary żebrak, który zaczął go obrzucać ciągiem wymyślnych wyzwisk. W końcu zapadła cisza.

– Czarodziejem jesteś? – spytał miejscowy.

– Tak – odparł Horn. – Ale skąd wiesz?

– Masz szlachecki strój, płaszcz niby w gwiazdki, ale czarodzieja mi za bardzo nie przypominasz. Piwem zajeżdża tobie z gęby i to nie najlepszego gatunku i jak mi się zdaje niedawno rzygałeś.

Horn poczuł rosnącą w nim złość. Wiedząc jednak, że sam sprowokował to nieprzyjemne zajście z trudem, ale jednak powstrzymał się od pijackiego wybuchu wściekłości.

– Mimo wszystko jestem czarodziejem – odparł. Co ty jednak robisz na samym środku drogi? Gdybyś tu nie leżał nie potknąłbym się o ciebie.

Odpowiedzią był głośny rechot.

– To nie środek drogi, magiku od siedmiu boleści, lecz jej pobocze. Jeszcze parę kroków, a zlazłbyś ze skarpy do dołu wypełnionego wodą, bądź walnął głową o ten murek, pod którym siedzę.

Horn, podenerwowany kpiącym głosem żebraka, próbował podnieść się z ziemi, ale nogi okazały się zadziwiająco miękkie. Udało mu się jedynie usiąść obok starca.

– To ja już pójdę – stwierdził. – Nogi mnie bolą, a w domu czeka ciepłe łóżko.

Tak, tylko jak wstanie, skoro ziemia kiwa się na wszystkie strony?

– Nie odchodź! – krzyknął starzec. – Każdemu zdarza się wypić zbyt wiele. Szczególnie w tych niespokojnych czasach. Nie bierz moich słów tak dosłownie. To tylko zgryźliwe poczucie humoru starego człowieka. Cały dzień tu siedziałem prosząc ludzi o wsparcie. Pod wieczór dopadł mnie reumatyzm. Zimno i chłodno dzisiaj, to dlatego. Boli mnie jak wszystkie diabli razem wzięte. Nie mogę wstać i przez to zostałem tu na noc. To nie jest dobre dla mojego schorowanego ciała. Nie mam rodziny, nikogo bliskiego, kto mógłby mi pomóc. Jeżeli mnie, panie, tutaj zostawisz, to prawdopodobnie nie dożyje końca tej jesieni. Proszę, wylecz mnie!

– Ile masz lat? – spytał czarodziej.

– Dziewięćdziesiąt siedem wiosen już przeżyłem, ale nie chce jeszcze umierać. Nie w ten sposób. Może w końcu moje wnuki sobie o mnie przypomną i godnie pochowają.

– To wiek, a nie choroba jest dla ciebie problemem.

– Więc odejmij mi kilka lat.

Horn w końcu podniósł się z ziemi. Chwycił ręką murek, który jak żywy chciał gdzieś uciec.

– Dobrze, pomogę tobie. – Powiedział czarodziej i odruchowo sprężył się, bo wiedział, że stanął przed trudnym zadaniem.

– Ale pospiesz się. Nawet nie potrafisz sobie wyobrazić jak mnie boli.

– Dooobrzeee, tylko niech ten murek przestanie tak skakać! Już, chwila – szepnął Horn.

Czarodziej natężył się, skupił w sobie, zamyślił. Najpierw chwycił w ryzy niespokojny murek, który wciąż nerwowo brykał, a potem sięgnął dalej, w głąb siebie. Stare moce słuchały go z początku trochę opornie, a później oszalały przekształcając się w irracjonalny i jak najbardziej mu nieposłuszny strumień. Pobliskie kamienie zabełkotały opowiadając sobie sprośne dowcipy. Gwiazdy na niebie zaczęły wariować, to zbliżając się do siebie, to oddalając; szalony taniec pod dyktando wszechobecnej, chociaż niesłyszalnej dla niego muzyki sfer. Otaczająca czarodzieja przestrzeń przekształciła się w przybytek pełen duchów opowiadających sobie przeszłe już dzieje. Przez moment wydawało mu się, że opowieści te dotyczą również tego co ma dopiero nadejść. W nich był jednocześnie królem, prorokiem, mesjaszem i szaleńcem. Lecz czy to na pewno była prawdziwa przyszłość? Nie miał w sobie tej pewności. Czasy, które nadejdą, to przecież nieodsłonięta karta, a i przeszłość bywa nieodgadnięta, bo jakże można zrozumieć i rozpoznać coś, o czym nigdy wcześniej się nie słyszało, co jest nieznane, obce, na czym brakuje pieczęci naszego wcześniejszego rozeznania. Trwało to jednak tylko chwilę, pełną chaosu i niezrozumienia. Tego najbardziej bał się w magii. Stanowiła ona siłę tak potężną, że większym problemem okazywało się jej okiełznanie niż powołanie do życia, gdyż to należało do rzeczy wyjątkowo prostych, szczególnie, gdy umysł, zdolność myślenia i czucia pokryły opary alkoholu.

Horn nie wiedział jak to zrobił i dlaczego tak, a nie inaczej się wydarzyło. Gdy oprzytomniał jasno słońce wisiało już nad horyzontem powoli podnosząc się na bezchmurnym nieboskłonie. Przed nim była cała dzienna wędrówka. Leżał na ziemi. Potwornie bolała go głowa i suszyło w gardle. Nagle poczuł delikatne kopnięcie i piskliwe, dziecięce słowa, których nie zrozumiał. Z trudem podniósł się z ziemi. Jego nogi stały się pewniejsze jako podpory utrzymujące w pionie ciało. Był trzeźwy, ale wcale tego nie chciał, gdyż niosło to z sobą brzemię odpowiedzialności.

W końcu ujrzał to, czego dokonał.

Mur, zaledwie metrowy murek, skruszony zębem czasu, obrośnięty mchem. Taki był wcześniej. Teraz błyszczał świeżością, dwumetrowej wysokości, pozbawiony trawy i innych chwastów, przypominał o czasach świetności imperium, które już dawno, przed wieloma tysiącleciami, umarło. Obudził ruinę, dał jej nową młodość.

Ale co się stało ze starcem?

Ten przypomniał o sobie kopnięciem w kostkę. Czarodziej przerażony się odwrócił. Przed nim stało, ledwo odrosłe od ziemi, kilkuletnie chłopie. W pasie przywiązało się jakąś szmatą. Mogła to być część dawnego stroju starca, który nie uległ szaleńczym czarom. Chłopiec sięgał Hornowi zaledwie do pasa i był purpurowy z wściekłości.

– Coś ty narobił kretyński pomiocie! – wrzeszczał. – Jak mnie teraz pozna rodzina?! Co ja ze sobą pocznę? Nie mam nic. Nawet starczego szacunku i zbyt mało siły na pracę. Umrę z głodu, albo wysram jelito zgwałcony przez jakiegoś dobrego wujka. Burdel, tak świetna praca, dla kilkuletniego chłopca.

– Przepraszam szepnął czarodziej.

– Idiota – warknął chłopiec.

Horn chwycił się za bolącą głowę. Czy tkwiła w nim jakaś skaza, która czyniła go aż tak nierozważnym? Mógł zabić siebie i skrzywdzić tego biednego człowieka. Co gorsza, był w stanie uwolnić znacznie groźniejsze siły czyniąc to miasteczko miejscem przeklętym. I to tylko dlatego, że za dużo wypił.

– Nie czaruje się po pijaku, baranie! – zapiszczał niepełnoletni starzec.

– Sam prosiłeś. – Czarodziej próbował się bronić.

– Sądziłem, że jesteś rozsądniejszy.

– Wybacz i chodź ze mną. Poszukam kogoś, kto się tobą zaopiekuje. Ja, niestety, już mam ucznia, ale może dla ciebie znajdzie się miejsce u innego czarodzieja.

– Chcesz mnie zrobić magikiem? – Dziecko zarechotało starczym śmiechem.

– Masz w sobie dużo magi odparł czarodziej. – Sam ją w ciebie wlałem. Możesz zostać kiedyś dobrym czarodziejem. To porządny fach.

– Byle na trzeźwo!

Chłopiec i czarodziej ruszyli miejską drogą. Horn przysięgał sobie, że przez najbliższy rok nie tknie tutejszy trunkowych specjałów. Starzec zastanawiał się nad tym, co zrobić z nagle ofiarowaną młodością. Dławił go strach, większy aniżeli przed śmiercią, z której szponów wyrwał go dziwny przypadek. Obawa przed nowym, dziwnym zbiegiem przypadków, ofiarowanym życiem.

Koniec

Komentarze

Dalszy ciąg przygód czarodzieja Horna. Tym razem tekst jest krótki.

Posmiałem się trochę przy tym tekście, tylko zupełnie nie rozumiem toku rozumowania tego upierdliwego dziada. Prosi najebanego Horna o odjęcie kilku lat, doskonale widząc w jakim ten jest stanie. Ok, koleś jest zdesperowany. Tylko czego się spodziewał, robiąc mu później wyrzut, iż spodziewał się, że czarodziej będzie rozsądniejszy? Że odmówi odmłodzienia go po pijaku? W taki razie chyba w ogóle by go o to nie prosił, gdyby na to właśnie liczył... Ta kwestia mi tu zgrzyta najbardziej.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Miał go odmłodzić, a nie zrobić z niego dzieciaka. To właśnie dziad reklamował.

Nadal to do mnie nie przemawia. To tak jakby kazać pijanemu Robin Hoodowi zestrzelić jabłko z naszej głowy, a później mieć pretensje, że trafił nas w nogę, bo nie był na tyle rozsądny, żeby zestrzelić owoc.

Ale ok, nie czepiam się już.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Miasto płonęło, a wraz z pierwszymi pożarami zaczęli uciekać z niego ludzi .

Niemniej w miasteczku znajdowało się kilkanaście karczm, sporę targowisko
(...)

- Mimo wszystko jestem czarodziejem - odparł. Co ty jednak robisz na samym środku drogi? Gdybyś tu nie leżał nie potknąłbym się o ciebie. - brak myślnika

- Dobrze, pomogę tobie. - Powiedział czarodziej i odruchowo sprężył się, bo wiedział, że stanął przed trudnym zadaniem.
- błedny zapis dialogu

- Masz w sobie dużo magi odparł czarodziej. - Sam ją w ciebie wlałem. Możesz zostać kiedyś dobrym czarodziejem. To porządny fach. - brak myślnika

Opowiadanie z zabawną puentą, choć Fasoletti ma trochę racji, co do poczynań starca. Wyobraziłem siebie, proszącego pijanego gościa o podwiezienie samochodem. Po ewentualnym wypadku, miałbym raczej więcej pretensji do siebie niż do szofera. Może dziadek był mało samokrytyczny? Ale opowiadanie podobało mi się, rozweseliło mnie, a to dobrze:).
Pozdrawiam

Mastiff

W zasadzie pomysł z krytycyzmem dzieciaka przyszedł mi do głowy w trakcie pisania. Wyobraziłem sobie scenę ze wściekłymi chłopami próbującymi spalić tymczasowy dom biednego maga. Oczywiście podburzył ich niezadowolony z jakości usług chłopiec/starzec.

Z drugiej strony dziadyga nie powinien narzekać. Za dziesięć lat będzie przystojnym młodzieńcem, a nie stojącym nad grobem starcem:).

Mastiff

No cóż, to już taki wredny dziadyga :).

- Oblężenie to «otoczenie wojskiem jakichś terenów, twierdz, miast w celu ich zdobycia», zatem jeśli się oblęża, wtedy się okrąża. Błąd jest tak powszechny w litearaturze, że nie wiem, czy można nawet nazwać go błędem. Ale wytknąć musiałem:). Zatoka, góry, nie możemy zaatakować od lądu- no ok, ok, dobra. Chociaż to trochę naciągane, ale jestem w stanie wyobrazić sobie ciągnące się hen, hen, nad brzegiem morza góry.
-   ,,Na nic zdały się wyjaśnienia, że nie było w tym jego najmniejszej winy, lecz to szaleństwo doktora doprowadziło do zniszczenie siedziby rodu."  Literówka i o jakiego doktora chodzi? Tego sira? 
-  ,,Na kilka dni zatrzymali się w małej mieścinie o uroczej nazwie Krowie Cycki. Miasto to może miałoby przed sobą świetlane perspektywy, gdyż położone było na skrzyżowaniu dróg, głównych szlaków handlowych i komunikacyjnych cesarstwa, gdyby nie niefortunna nazwa i bliskość Tritanu."  Krowie Cycki to w końcu mieścina, czy miasto? Hmm? Żart powtórzony 1000 razy przestaje być śmieszny, literatura pełna jest wiele mówiących nazw miast, karczm i innych takich. Trzeba było tak wprost? Nie dało się subtelniej, a zabawniej? Puścić oko do czytelnika? 
a było już późne popołudnie, wystarczy pracy, a zresztą miał już pełną sakiewkę. No daj już spokój:). 
-  ,,W dalszej kolejności, czując pewność w nogach, czarodziej spróbował miejscowego bimbru. Niby był taki mocny, ale jakoś na niego nie podziałał." Kto na kogo podziałał? Bimber na czarodzieja, czy czarodziej na bimber? 
- Czarodziejem jesteś? - spytał miejscowy.
- Tak - odparł Horn. - Ale skąd wiesz?
- Masz szlachecki strój, płaszcz niby w gwiazdki, ale czarodzieja mi za bardzo nie przypominasz. Piwem zajeżdża tobie z gęby i to nie najlepszego gatunku i jak mi się zdaje niedawno rzygałeś.
Najpierw Autor sugeruje, że miejscowy wie, kto zacz. Potem, ustami miejscowego stwierdza, że miejscowy nie wie kto zacz monsieur Horn. To jak to jest? Widać, że mag, czy nie widać? 
- Co to jest muzyka sfer
- ,,- Coś ty narobił kretyński pomiocie! - wrzeszczał. - Jak mnie teraz pozna rodzina?! Co ja ze sobą pocznę? Nie mam nic. Nawet starczego szacunku i zbyt mało siły na pracę. Umrę z głodu, albo wysram jelito zgwałcony przez jakiegoś dobrego wujka. Burdel, tak świetna praca, dla kilkuletniego chłopca.
- Przepraszam szepnął czarodziej.
- Idiota - warknął chłopiec."
Ok, to jest fragment, który przynajmniej mnie, rozbawił. 
Większych błędów gramatycznych, interpunkcyjnych i inszych bolączek nie zauważyłem. Opowiadanie lekkie, miało być żartobliwe, pytanie tylko, czy jeden śmieszny fragmet i w miarę zabawna puenta podszyta egzystencjalnym niepokojem, to nie jest za mało? W pewnych momentach pojawiły się dłużyzny, ot opis oblężenia zamku, czy południowej popitki Horna. Z drugiej strony, nie były to też takie dłużyzny, które straszliwie raziły. 
Mogę napisać, że opowiadanie przyjąłem z mieszaniną ciekawości i obojętności, w proporcjach nieznanych:). 

 

Nowa Fantastyka