- Opowiadanie: barklu - Pięciopłcenie (HAREM 2011)

Pięciopłcenie (HAREM 2011)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pięciopłcenie (HAREM 2011)

– I co pan o tym sądzi? Niezły raporcik, co? – mina kierowniczki wskazywała, że powinienem sądzić o sprawie to samo, co ona. Co prawda raport składałby się zaledwie z kilku stron, gdyby go utrwalić po staremu na arkuszach papieru, ale był za to niezwykle treściwy. Niemal tak jędrny jak biust kierowniczki, na który mimowolnie spojrzałem.

 

-Zdaje się, że wszelkie próby kontaktu z Kralianami spełzły na niczym?

 

-Tak… naszemu zwiadowcy niezwykle dyskretnie dali do zrozumienia, że nie są zainteresowani współpracą z ludzkością. Ledwie zdążył się wycofać. A nawet radia prymitywy nie znają, żeby ich o coś zapytać!

 

– Ich sprawa, jakby nie było. Chcą być dzicy, niech będą.

 

– Niby tak. Ale chodzi o coś jeszcze. Gdy odkryto Kralię, żyło na niej w przybliżeniu miliard tych dziwnych istot. Dzisiaj jest niemal o połowę mniej. To najnowsze dane z czujników satelitarnych. Chyba nie radzą sobie z tym. Jeśli im pomożemy, będą nam w przyszłości wdzięczni.

 

– Co w takim razie mam zrobić? – odparłem z udawanym zapałem. W gruncie rzeczy jednak nie podobało mi się to ani trochę. Zamiast siedzieć sobie i oglądać wybory Miss Galaktyki, albo jakieś inne programy, znowu będę musiał wykonać całą nudną robotę. Wysyłać pancerne roboty i różne tego typu aparaty szpiegowskie, potem czekać na ich powrót.

 

-To co zawsze. Pilnować szpiega.

 

Chyba zobaczyła moją załamaną minę, bo nie mogła powstrzymać śmiechu

 

-Nie, nie dokładnie to co zawsze. Tym razem nasz agent jest kraliańskim androidem. Zwiadowi udało się utrwalić pełny obraz tomograficzny Kraliańczyka, a komputer zrobił resztę. Szpieg będzie cały czas mógł korzystać z pełnej mocy obliczeniowej, więc z kontrolą ciała ani z porozumiewaniem się nie powinien mieć problemów. Trzeba tylko dokładnie obserwować to, co on widzi. Cały czas – podkreśliła.

 

Arnold – bo tak nazwaliśmy naszego wywiadowcę – wyglądał jak typowy Kraliańczyk, czyli z daleka jak wielki chrząszcz. Na grzbiecie twardy i półokrągły, po brzusznej stronie posiadał mnóstwo rożnego kształtu wypustek. Poruszał się za pomocą dwudziestu odnóży rozłożonych wokół ciała w równych odstępach. Gdyby dokładniej mu się przyjrzeć ze wszystkich stron, można by dostrzec, że grzbiet stanowi dokładnie piątą cześć powierzchni kuli. Trochę zdziwiłem się tym odkryciem, ale w końcu – co mnie to obchodzi. Widać tak musi być, od tego są inni specjaliści, nie teleoperatorzy z dodatkowym fakultetem z alienoetnografii.

 

Teleoperatorzy są od czego innego. Między innymi od tego, aby lądowanie przebiegło bezpiecznie i sprawnie. W tym wypadku udało mi się przeprowadzić je wręcz podręcznikowo, bo teren był równy, łatwy, zielony i przyjemny. Co nie znaczy, że z trudniejszym bym sobie nie poradził.

 

Trawa wyglądała podobnie jak na Ziemi. Nawet krzaki były podobne, choć niestety drzew póki co nie udało się napotkać. Niebo też niebieskie. Planeta wydawała się dość sympatyczna. Szkoda, że już zamieszkana. Przepisy zabraniają kolonizować planety posiadające rdzenną cywilizację.

 

Arnold szedł już kilka godzin cały czas na wschód. Jak to mówią – tam musi być jakaś cywilizacja. Na zdjęciach orbitalnych teren pokryty był niezliczonymi piktogramami, jakimiś wygibasami o niezrozumiałym dla ludzi znaczeniu. Miałem nadzieję, że dość szybko uda się spotkać tubylców i dowiedzieć o nich czegoś więcej, niż o niechęci do przybyszów.

 

Po lewej stronie Arnolda pojawił się wreszcie fragment jakiejś formy wyglądającej na zaprojektowaną. W końcu krzaki nie rosną nigdy na równą wysokość ani w równych odstępach. Android też to zauważył, bo zmienił kierunek marszu. Mądry robot! Za ogrodzeniem, z ziemi wyłaniały się niewielkie półokrągłe formy. Przypominały miniaturowych do połowy zakopanych Kraliańczyków.

 

-Hej, ty tam! – zza krzaka wychynął jakiś tubylec – nie widziałeś nigdy jak dzieci rosną? Lepiej zacząłbyś robić coś pożytecznego, a nie łazić i gapić się.

 

-No, racja. Już lecę – niepewnie odezwał się Arnold.

 

-Co? Dokąd? Jestem tutaj z piątczakiem, ty jesteś trzeciak, przyłącz się do nas – tubylec zdawał się zdziwiony reakcją Arnolda. -W zasadzie pilnujemy dzieciarni, ale to nie przeszkadza w dużo przyjemniejszych czynnościach. Chodź.

 

Tubylec znowu zniknął za krzakiem, nie czekając aż android do niego podejdzie. Nie wiedziałem, co oznaczały określenia piątczak i trzeciak, ani dlaczego Arnold był tym drugim – ale pierwszy kontakt naszego wywiadowcy wyglądał na udany.

 

Za krzakiem rozgrywała się dziwna scena. Dwaj Kraliańczycy przytykali do siebie tak, że ich grzbiety tworzyły coś w rodzaju półkuli. Nie zwracając uwagi na Arnolda, huśtali się z jednej strony na drugą. Trzymali się zarówno skrajnymi kończynami, jak i kilkoma wypustkami, haczykami i przyssawkami umieszczonymi po brzusznej stronie. Widać było, ze ten rodzaj aktywności sprawia im przyjemność. W pewnej chwili przerwali, patrząc pytająco na Arnolda.

 

-Chodź, przyłącz się, we dwójkę już nam nudno. Nazywam się Sn Jat, a to jest Uy Ik

 

-Miło mi – odparł drugi osobnik

 

-Jestem Ar Nold i chętnie się przyłączę, ale jak?

 

-Normalnie. Ech, chyba jakiś nietutejszy jesteś. Nie wierzę, ze nigdy tego nie robiłeś. Pokazać ci?

 

-Nie trzeba – odparł Arnold – żartowałem tylko.

 

Byłem pod wrażeniem tego, jak komputer poradził sobie ze wszystkimi danymi. To znaczy ja domyśliłem się już wcześniej o co chodzi – jeden osobnik ma wypustki, inny dziurki – ale każdy po kilkanaście, w różnych kształtach! I teraz dopasować to wszystko… Ewolucjoniści będą mieli sporo roboty, żeby wytłumaczyć tak skomplikowaną budowę. Tymczasem okazało się, że komputer poradził sobie chyba nie do końca.

 

-Dlaczego wsadziłeś mi tu swój trzeciakowy haczyk – zdziwił się „piątczak" ,czyli Sn Jat

 

-No… bo tutaj się wsadza…

 

-Ech… w pętelkę cwartczakową lepiej…tak.. własnie… dużo przyjemniej… rób tak dalej…

 

-Dobrze… a teraz wypustkę jedynczakową w dwójtczakowy wzgórek… lepiej…

 

-Och…

 

-Przeturlajmy się… szkoda że jeszcze ze dwóch trzeciaków nie ma, nieźli są… – jęczał osobnik o imieniu Uy Ik

 

-O tak… choćby czteropłcenie teraz… jeszcze… – wyszeptał Sn Jat

 

Wszystko to trwało z kilka godzin, nim Kraliańczycy rozłączyli się. Sn Jat i Uy Ik musieli nakarmić dzieci. Ograniczało się to do zakopania obok każdego z nich przeżutych liści pewnej rośliny (jeden z otworów w ciele tubylców okazał się jamą gębową, czy też raczej ustami, bo to w końcu inteligentne istoty). Sprawiali jednak wrażenie niezbyt zadowolonych z obowiązku, jaki na nich spadał – poruszali się niemrawo, niechlujnie rozgrzebywali ziemię u korzeni dzieci. Choć może w ich kulturze tego wymagała powaga pracy, kto wie.

 

-Którędy dojdę do miasta? – spytał Arnold

 

-Tu jest miasto, nie widzisz? Co drugi krzak to rodzina, w środku dzieciarnia. Co to, w twoim kraju są większe miasta? Znudziło ci się z nami już po dwóch kombinacjach? Rozumiem, nikt nie chce pracować jako karmiciel, pilnować pory dnia, ale można się przyzwyczaić. Za to nietrudno spotkać nowe osoby, ot, takie jak ty, i robi się ciekawiej.

 

Więc jednak przykry obowiązek, tak jak domyślałem się wcześniej. W czasie gdy Arnold oddawał się znów miejscowym uciechom, przejrzałem już dane z komputera wydedukowane na podstawie dotychczasowych obliczeń. Wynikało, że wśród Kraliańczyków występuje pięć płci. Zespolenie wszystkich jest potrzebne, aby możliwe było rozmnożenie.

 

W ciągu kilkudniowego pobytu tylko raz Arnold obserwował pięciopłcenie. Tylko obserwował, bo jako android był bezpłodny i zakończone porażką prokreacyjną współuczestnictwo mogło go zdekonspirować. Pięć osobników, splecionych w kulę i idealnie połączonych, jęcząc i drżąc z rozkoszy, turlało się po trawie. W pewnym momencie wstrząsnął nimi dreszcz i ze szczelin wypływać zaczął płyn szybko wsiąkający w ziemię. Z komentarzy tubylców wynikało, że jest szansa nawet na troje dzieci. Większość nie zdecydowałoby się nawet na jedno – twierdzili że to zbyt duży wysiłek.

 

-Chodzi przecież tylko o karmienie – zdziwił się Arnold

 

-Chyba nie pięciopłciłeś jeszcze! Nie wiesz ile energii się traci? Popatrz na nich – przez miesiąc będą leżeć jak nieżywi i odbudowywać siły. To nie to co przesuniętopłcenie, o nie!

 

Podczas stosunku połączone komórki rozrodcze wraz ze specjalnym płynem sadzone były w ziemi, skąd wyrastały dzieci. „Noworodki" przesadzane zostawały na specjalne „farmy", gdzie dorastały do czasu, aż zyskiwały dojrzałość ruchową wraz z płciową. Głównym zajęciem dorosłych było rozmnażanie oraz karmienie dzieci, dlatego cywilizacja, choć stara, nie była wysoko rozwinięta.

 

Szczerze mówiąc, niespecjalnie zdziwił mnie fakt wsadzania wypustek w nieprzeznaczone ku temu dziurki. Widać, że było to bardziej przyjemne niż zwykłe czynności prokreacyjne, a przy okazji pozwalało zmniejszyć liczbę „farm dziecięcych", a więc obowiązki. Zdawało się, że to jest przyczyna ujemnego przyrostu naturalnego. Ponieważ koniec misji zbliżał się wielkimi krokami nie udało się dowiedzieć, w jaki sposób cywilizacja trwała wcześniej. Może jakieś uwarunkowania kulturowe, które zmieniły się niedawno.

 

Pewnego dnia do mojego gabinetu wparowała kierowniczka i powiedziała, że za dziesięć dni odlatujemy. Coś rzadko do mnie ostatnio zachodziła, a szkoda – było na co popatrzeć i co sobie powyobrażać, szczególnie po obserwacji Kraliańczyków.

 

Tydzień siedziałem nad opisem wszystkich podglądniętych form aktywności płciowej tubylców. Zaproponowałem nawet sposób pomocy – specjalny nawóz, który pozwoli zwiększyć liczbę osobników z każdego pięciopłcenia nawet do kilkunastu. Wysiłek ten sam, a dzieci więcej. Ci, którzy chcą się rozmnożyć, nie boją się dużej liczby potomków, jedynie ubytku energii. Wystarczyło, aby Arnold przywiózł próbki płynu płciowego, alienobolodzy w dwa dni zajmą się resztą. Pod koniec pracy już wszystko zaczęło się mieszać, nie wiedziałem już które pozycje zaobserwowałem, o których tylko Arnold słyszał, a które wkradły się z mojej byt wybujałej wyobraźni. Raport zawierał ponad trzy tysiące stron, a stworzony został tylko dzięki interfejsowi mózg-komputer oraz kanistrowi kawy dziennie (nie wiem, kto wymyślił by kawę wozić w kosmos w kanistrach).

 

Dumny ze swojej pracy, z finalną konkluzją że większa liczba płci zdecydowanie się nie opłaca, wszedłem do gabinetu kierowniczki. Widok, jaki zastałem, zszokował mnie bardziej niż pierwsze płcenie Arnolda.

 

Otóż kierowniczka, naga, znajdowała się w objęciach jednego z ludzkich androidów z działu technicznego. Tych nowych, wyprodukowanych na zamówienie już po wylocie Arnolda. Nazywał się chyba Alfred. Tak więc, co ujrzałem: właściwy, środkowy organ płciowy Alfreda (po cholerę androidowi organ płciowy?) znajdował się wewnątrz kierowniczki. We właściwym miejscu. Ale to można było jeszcze zrozumieć, jeśli sprawiało jej przyjemność.

 

Drugi organ, o wiele dłuższy, wyrastający nieco po prawo od środkowego, oplatał opalone ciało kierowniczki, sięgając jej do ust. A trzeci, położony symetrycznie względem niego, chował się z tyłu.

 

Widać było, że wszystkie poza zwykłymi ruchami przód-tył zmieniają co chwilę także swoją grubość, twardość oraz zakrzywienie – to niczym banan, to jak ogórek kiszony o ściankach pokrytych wypustkami, to znowu jak falujący na wietrze rękaw lotniskowy.

Jej jędrne piersi twardymi brodawkami podskakiwały rytmicznie, przy każdym poruszeniu któregoś z prąci jęczała z rozkoszy. Dostałem natychmiastowej erekcji, nim ktokolwiek z ludzko – androidzkiej pary zauważył moją obecność. Zauważył za to kto inny – stojące w kącie dwie rozebrane androidki. Dobrze zaprojektowane dokładnie do każdego rodzaju aktywności, posiadające kształty aktorek z filmów ocenzurowanych na niektórych planetach. Tak rozpoczęło się pierwsze ludzko – robocie pięciopłcenie w bazie orbitalnej nad Kralią.

Koniec

Komentarze

Całkiem zabawne :)

Po tytule spodziewałam się czegoś innego.;)
Nie byłam w stanie wyobrazić sobie tych ' kombinacji'... ;)

Łatwe, lekkie i przyjemne i tak się czyta. Pozdrawiam.

OK, do konkursu.

Pewnie to nie będzie zbyt twórczy komentarz ale jak dla mnie to ogólnie styl jakoś kuleje. Jak będę wiedział co mi nie pasuje to dam znać :) na razie po prostu miałem wrażenie poprawności, ale bez polotu.

Pomysł jak najbardziej zasługuje na uznanie choć to nie mój klimat. Scena erotyczna z szefową nijak się ma do fabuły. Ot seks da seksu - żeby był. Nie zprzecze jednak, że "ludzko - robocie pięciopłcenie w bazie orbitalnej" to bardzo zabawne i chwytliwe hasło - więc ogólnie się odratowałeś.

Rozczarowaniem była dla mnie wzmianka o piątej części kuli. W zestawieniu z tytułem od razu wszystko się wyjaśnia.

Szczególnie za to spodobały mi się nazwy "trzeciak", "piątczak", "pętelkę cwartczakowa", "wypustka jedynczakowa", "dwójtczakowy wzgórek" :):)

Za to motto utworu
"Szczerze mówiąc, niespecjalnie zdziwił mnie fakt wsadzania wypustek w nieprzeznaczone ku temu dziurki. Widać, że było to bardziej przyjemne niż zwykłe czynności prokreacyjne"
... jest zabawne i prowokacyjne ;) A może to jakieś przesłanie od autora ;) ?

Nie zapominajmy, ze doprowadziło to do spadku populacji planety ;)

Nawet nawet, ale bez rewelacji. Yelonek ma rację - kształt obcych psuje niespodziankę. Co więcej, opowiadanie jest mało... seksowne. Turlające się żuczki jakoś mnie nie kręcą (choć to pewnie dobrze;)) i niestety finałowa scena też nie wypada pod tym względem lepiej. Z resztą wygląda ona tak, jakby była pisana na szybko i na odczepnego. Rozumiem, że opowiadanie miało być zabawne, ale i pod tym kątem wypada raczej blado. Wątek n-płci także nie zaskakuje - jahusz opisał już coś podobnego. I niestety zrobił to w znacznie ciekawszy sposób. Styl masz niezły. 4

Gdyby dokładniej mu się przyjrzeć ze wszystkich stron, można by dostrzec, że grzbiet stanowi dokładnie piątą cześć powierzchni kuli. Trochę zdziwiłem się tym odkryciem,
Moja pierwsza mysl, chociaz z Kralianami nie miałam do czynienia, była "a co w tym dziwnego?" ;) W końcu ludzkie proporcje też rządzą się swoimi prawami i chyba w kontekście innych forma zycia (z wypustkami, otworkami i innymi bajerami) proporcje 5:1 nie są jakąś szczególnie dziwną sprawą...
Opowiadanie sprawia niestety wrażenie pisaego na szybko, niewykorzystanego do końca pomysłu. Ratuje je na szczęście lekki styl i trochę humoru. Raczej w Haremie nic nie zwojuje, ale jest sympatyczne i miło się czytało :)

Nowa Fantastyka