- Opowiadanie: nEverright - Mr. Armstrong

Mr. Armstrong

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Mr. Armstrong

– Nie, nie i jeszcze raz nie! – frustrował się oficer. – Nie może pan wrócić do służby w takim stanie!

– Niby dlaczego? Szlag by trafił te wasze przepisy! – sztuczny, metaliczny głos odbijał się echem od ścian niewielkiego pomieszczenia.

– To nie żadne przepisy. To zdrowy rozsądek! Niech pan na siebie spojrzy!

– Co się panu we mnie nie podoba?

– Niech pomyślę… Na przykład dwie wielkie lampy w miejsce oczu!

– To nie są lampy, tylko superczułe kamery. Ilu zna pan ludzi z trybem noktowizyjnym i termowizyjnym w oczach?

– Mówi pan bez otwierania ust!

– Jeśli wrogowie mnie zakneblują, to będę mógł wołać o pomoc.

– Ma pan mikrofon w uszach! – głos oficera stawał się coraz bardziej histeryczny, a on sam zdawał się tracić nadzieję.

– Usłyszałbym muchę, która siadła na głowie robotnika z młotem pneumatycznym!

– Jest pan cyborgiem!

– Mam nerwy ze stali. Dosłownie! – sztuczny głos zdawał się irytować.

– Dość tego! – poborowy wstał i uderzył pięścią w stół. – Służył pan 30 lat, może już panu wystarczy?! Wynocha!

Drzwi otworzyły się gwałtownie i wyszedł z nich mężczyzna. Dobiegał do pięćdziesiątki: krotko przystrzyżone włosy, kiedyś czarne, teraz przeważnie siwe. Nie był zbyt wysoki, ale dobrze zbudowany. Poruszał się sztywno, jakby nie do końca panował nad swoimi kończynami. Największą uwagę przyciągało jednak urządzenie zakrywające jego twarz. Metalowa przepaska założona na poziomie oczu, z dużymi okrągłymi szkłami na miejscu oczodołów świecącymi delikatnym czerwonym światłem. Podszedłem do niego i powiedziałem:

– Dzień dobry. Pan… Armstrong, jak sądzę?

– A ty to kto? – głos dobył się z gardła mężczyzny.

– Nazywam się Simon Warfield – podałem mu rękę, a on uścisnął ją bez wyczucia. – Jestem sanitariuszem. Zostałem przydzielony do opieki nad panem.

– Jestem Kane. To po pierwsze. Po drugie: nie potrzebuję „pomocy".

– Bez urazy – odrzekłem spokojnie – ale jest pan pierwszym tak zaawansowanym cyborgiem… Ach, przepraszam – poprawiłem się szybko widząc minę Kane'a.

Przez chwile zapomniałem, że „cyborg" to dla wielu obraźliwe określenie na skrajnego kalekę.

– Nie ważne – głos dobiegający z gardła sprawiał niesamowite wrażenie. – Ale zapomniałeś, że miałeś przestać mówić do mnie per „pan"

Ledwo uniknąłem ciosu, kiedy spróbowałem pomóc mu w przejściu do domu i w takiej to miłej atmosferze dotarliśmy do jego mieszkania.

Gdy Kane zajmował się ćwiczeniem na worku bokserskim ja przeglądałem dokumenty opisujące przebieg… choroby i operacji.

Mojemu klientowi wszczepiono sztuczne nerwy, a także „sztuczne zmysły", czyli kamery i głośniki podłączone bezpośrednio do mózgu.

Armstrong był człowiekiem bardzo zamkniętym w sobie. Cierpiał też na rozmaite schorzenia psychiczne, w tym depresję i łagodną schizofrenię. Codzienną koniecznością było przyjmowanie leków, między innymi morfiny. Sytuacja więc wydawała się bardzo trudna.

Mimo, że wyraźnie mnie polubił, nie chciał wyjawić mi przyczyn jego paraliżu. Zrozumiałem, że musze się tego dowiedzieć na własna rękę.

 

Zostawiłem Kane'a w domu, a sam poszedłem do komisji poborowej. Udałem się do tego samego pomieszczenia, w którym Armstrong kłócił się z oficerem. Żołnierz miał akurat przerwę. Przywitałem się grzecznie, wytłumaczyłem, że nie chcę się zaciągać do służby; potem zapytałem:

– Co pan wie o Kane'ie Armstrongu?

– To, co wszyscy – odparł. – Został sparaliżowany podczas kampanii w Galaktyce Pegaza, potem zapłacił jakieś bajońskie sumy za operację. Wariat mimo wszystko chce wrócić do wojska! Nie rozumiem tego. Służył… koło trzydziestu lat! – dokończył zirytowany.

– Wie pan może skąd Armstrong wziął tyle pieniędzy? Wydawało mi się, że żyje raczej skromnie…?

– Nie mam pojęcia. Ale podobno to było ponad pięćdziesiąt milionów jednostek!

– Nie zna pan nikogo, kto mógłby mi udzielić jakiś informacji?

– Zaraz… Był taki jeden. Załatwiał wszystko w imieniu Armstronga, gdy ten był sparaliżowany. Takie śmieszne imię… Kurt! Kurt Goodwin! A tak w ogóle to dziwna sprawa… Paraliż połączony z doszczętnym zniszczenie narządów zmysłów…

– Dziękuję za pomoc – rzuciłem i wyszedłem. – Oficer z niewyjaśnionych przyczyn działał mi na nerwy.

 

– No, wreszcie jesteś – przywitał mnie Kane. – Drucik mi się rozpieprzył w okularkach i nic nie widzę. Zespawasz?

Zaprowadziłem go do prowizorycznego warsztatu urządzonego w pustym garażu i zacząłem naprawę.

– Znasz niejakiego Kurta Goodwina? – zagadnąłem.

– To mój przyjaciel – odparł Kane chłodno.

– Wiesz, gdzie mieszka? Chciałbym z nim porozmawiać.

– Na pewno o mnie, co? – skończyłem naprawę, a Kane wstał, przesunął pokrętło w okularach i popatrzył na mnie uważnie.

– No cóż… – zacząłem, ale Armstrong przerwał mi mówiąc:

– Powiem ci coś: nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy! – lecz szybko opanował się i dokończył już spokojniej – To dosyć osobista sprawa.

Nie zniechęciło mnie to do okrycia zagadki przeszłości Kane'a, wręcz przeciwnie: poczułem, że kryje się w tym coś… większego?

Kiedy byłem już sam włączyłem komputer i wszedłem na stronę portalu społecznościowego Friendmaker (warto przypomnieć, że w owym czasie 99% mieszkańców Terry miało tam swoje konto) i wpisałem w wyszukiwarkę nazwisko Kurt Goodwin. Bardzo szybko znalazłem cel. Odkryłem, że Kurt założył firmę ochroniarską, którą reklamował na swoim koncie. Znalazłem adres i skopiowałem go do pagera.

 

Firma ochroniarska „Roach" znajdowała się jakieś pół godziny drogi z domu Kane'a. Poszedłem piechotą. Pogoda była piękna – słońce świeciło odbijając promienie od okien niewyobrażalnie wysokich budynków.

Znalazłem budynek i wjechałem windą na piąte piętro. Na drzwiach jednego z mieszkań przybita była prosta tabliczka z napisem: Agencja Ochroniarska Roach – Kurt Goodwin. Zapukałem i wszedłem do środka.

Zobaczyłem istny obraz nędzy i rozpaczy. Biurko zostało przewrócone, tak samo krzesła i niewielki stolik pod oknem. Dywan zalany był czymś, co przypominało kawę. Po całym pokoju rozrzucone były papiery. Nad całym tym chaosem próbował zapanować mężczyzna. Bardzo wysoki i chudy, z odstającym podbródkiem i długim nosem wydał się dość zabawną postacią. Był łysy i nie miał jednego ucha. Mamrotał pod nosem przekleństwa.

– Eee… Pan Goodwin? – zapytałem nieco zszokowany.

Mężczyzna, który do tej pory wyraźnie mnie nie zauważył odwrócił się gwałtownie.

– Jezus, Maria! Ależ mnie pan przestraszył. Tak to ja. Z kim mam przyjemność?

– Nazywam się Simon Warfield. Jest pan przyjacielem Kane'a?

Kurt zareagował zaskakująco gwałtownie słysząc to imię.

– Co wy macie z tym Kane'em?! – wykrzyknął wzburzony.

– Co pan ma na myśli? Jestem… przyjacielem pana Armstronga. – teraz dopiero zorientowałem się, że to prawda.

Goodwin zrezygnował ze sprzątania i wskazał mi przewrócone krzesło. Spojrzał na mnie przepraszająco. Ustawiłem krzesło i usiadłem, a mój rozmówca zrobił to samo.

– Jestem sanitariuszem. Zostałem przydzielony do opieki nad Kane'em. On sam jest bardzo skryty i nie chce mówić o tym, co się z nim stało. Słyszałem, że pan coś o tym wie?

– Najpierw chciałby pana przeprosić – odparł Kurt. – Był tu przed chwilą taki typ… Pytał, czy nasza firma ochrania dom niejakiego Armstronga. Wyprosiłem go, gdyż wydało mi się to oczywiście podejrzane. Opierał się i zdążył zdemolować mi biuro, zanim obezwładniłem go i wyrzuciłem. Zagroziłem też, że następnym razem wezwę policję.

– Ach, byłbym zapomniał – wyciągnąłem legitymację i pokazałem mu. – Oto dowód, że nie jestem bandziorem jak ten poprzedni.

– Dobrze. Może pana zainteresuje, że faktycznie ochraniamy dom Armstronga. Ale nie wiem jak ten bandyta się tego domyślił – westchnął.

– Chciałem się dowiedzieć skąd wzięło się kalectwo Kane'a.

– Skoro jest pan jego przyjacielem, a tym bardziej sanitariuszem, to chyba mogę panu o tym opowiedzieć. Widzi pan, Kampania w Galaktyce Pegaza była straszna. Mimo, że stanowiła przełom w Wojnie. Wielu ludzi zginęło… Ale Kane miał wyjątkowego pecha. Zaraził się jakimś nieznanym dotąd pasożytem – Nervimanducare. Nie wiadomo gdzie i jak. Ów pasożyt to prawdziwa bestia! Wchodzi przez skórę i odżywia się nerwami żywiciela powodując nieodwracalne zniszczenia i paraliż. Niszczy także narządy zmysłów. Kiedy żywiciel umiera (w normalnych warunkach z głodu – do tej pory atakował dzikie zwierzęta) dostaje się do mózgu i tam się rozmnaża. Ale tylko po śmierci żywiciela. Ma to chyba jakiś związek z napięciem elektrostatycznym… Nieważne. Kane udało się uratować usuwając fizycznie pasożyta. Ale szkody zostały już poczynione…

– Podobno operacja wszczepiania sztucznych nerwów sporo kosztowała…

– Tak. Okrągłe 60 milionów.

– Wie pan skąd Kane wziął taką forsę?

– Podobno odziedziczył… Ale nic mi na ten temat nie wiadomo.

– A tak z ciekawości – do jednej rzeczy miałem jeszcze wątpliwości – jak pan się porozumiewał z nim…

– Kiedy był sparaliżowany? – dokończył Kurt. – To bardzo proste. Zachował władzę nad jedną powieką i „nadawał" Morsem. Jeśli jest pan ciekaw szczegółów myślę, że nic nie stoi na przeszkodzie bym podał panu adres jego lekarza-chirurga.

– Będę wdzięczny – zapisałem adres, podziękowałem i wyszedłem pozostawiając nieszczęsnego człowieka z bałaganem.

 

– Był torturowany – wyjąkałem. – Potem bestialsko zabity.

– To faktycznie potworne.

Makabryczne znalezisko w domu lekarza tak mnie zszokowało, że nie byłem w stanie nic zrobić. Pierwsze miejsce do którego się udałem było – nie wiedzieć czemu – biuro Roach.

Kurt wyszedł, po chwili wrócił niosąc szklankę. Wręczył mi ją.

– Nawiasem mówiąc – Kurt wyraźnie starał się zmienić temat – Kane dostał list, gdy jeszcze był sparaliżowany. Pomyślałem, że dobrze by było gdybyś go zobaczył.

Podał mi niewielką karteczkę. Widniało na niej tylko jedno zdanie:

I jak to jest być zupełnie bezradnym?

Nie zdążyłem się dobrze zastanowić nad tą dziwaczną treścią, gdy Kurt zaklął:

– Zniknęły klucze do domu Kane'a!

Wszystkie fakty zaczęły się powoli układać w całość.

 

Jeszcze nigdy nie przebiegłem takiej odległości z taka szybkością. Wpadłem do domu.

– Kane… – zacząłem, lecz głos zamarł mi w gardle.

W przedpokoju stał dziwny człowiek i celował w Kane'a z pistoletu. Kane także celował w jego kierunku. Obaj mężczyźni byli tak skupieni, że nie zauważyli jak wszedłem. Przybysz, średniego wzrostu z rudymi włosami i złamanym nosem wyglądał dziwnie. Chwiał się, drżał na całym ciele, a jego oczach widać było szaleństwo.

– To ty mi to zrobiłeś – mechaniczny głos Kane'a zdawał odbijać się echem od ścian.

– Morderca! – głos rudego był zachrypnięty i drżący z podniecenia. – Zabiłeś pięćset tysięcy ludzi. Jednego dnia! – teraz już wrzeszczał. – W tym moją rodzinę!

– Ocaliłem przed śmiercią drugie pięćset tysięcy. Gdybym próbował uratować wszystkich, wszyscy by zginęli.

– To OCZYWIŚCIE przypadek, ze twoja siostra była w tej lepszej połowie?!

– Tak – Kane westchnął. – To był przypadek.

– Kłamiesz, ty…

Lecz nie zdążył dokończyć. Rozległ się huk wystrzału i padł na ziemię w fontannach krwi. Kane wiedział, że ktoś, kto mówi nie zdąży nacisnąć spustu.

 

– Trwała ewakuacja dużego miasta. Dokładnie w środku nastąpił atak. Musieliśmy uciekać razem z tymi którzy zdążyli się ewakuować. Reszta zginęła. Wielu dobrych żołnierzy miało tam swoje rodziny. Większość zrozumiała dlaczego wydałem rozkaz ucieczki. Lecz nie ten człowiek. John Harder stracił tam wszystkich bliskich. I postanowił się zemścić. Najpierw podstępnie zamordował moją siostrę, która przeżyła atak. Nie wiedział, że miała na koncie wiele milionów jednostek, co pomogło mi później. Podczas jednej misji zdobył z laboratorium biologicznego tego pasożyta. Wybrał mi najgorszy los. Wydałem cały spadek na operację. Kiedy przeczytałem liścik: „I jak to jest być zupełnie bezradnym?" zrozumiałem co się stało. Chciałem wrócić do służby, by znaleźć Hardera i wydać go dowódcom. Ale to on znalazł mnie. Opowiedział mi o tym, jak dowiedział się o operacji, zdezerterował, potem torturował chirurga by wyjawił mu gdzie mieszkam, na koniec ukradł zapasowe klucze z agencji ochroniarskiej. Nie mógł znieść tego, że znowu się ruszam i postanowił mnie zabić. Resztę widziałeś. Opowiedziałem ci wszystko i pragnę, byś na razie zachował to w tajemnicy.

– A co z trupem?

– Działałem w samoobronie.

– No to w porządku.

– Warfield?

– Tak?

– Daj mi dziś podwójną dawkę leków. Zaczynam słyszeć głosy.

 

I tak poznałem Kane'a Armstronga. Od opisanych wydarzeń minęło pięć lat. Dopiero niedawno Kane wyraził zgodę na ich spisanie. Sam Armstrong jest postacią tak ciekawą, że zamierzam kiedyś napisać cos o jego przeszłości (chodź nie wiem skąd zdobyć materiały). Policja umorzyła śledztwo w sprawie śmierci Johna Hardera.

 

Simon Warfield

Koniec

Komentarze

Wrzucam drugi raz. Poprawiłem błędy, które zauważyłem za późno na edycję.

Wrzucam komentarze z pierwotnej wersji i ją usuwam :)

Komentarze (3)

Fasoletti 2011-07-02  17:42
Niby czytało się dobrze, ale jednak jak na taka historię to troszki za krótkie. Zagadka za szybko i za prosto się rozwiązuje i to jest według mnie najpoważniejsza wada tego tekstu.

deathhascome 2011-07-03  13:37
" sztuczny, metaliczny głos odbijał się echem od ścian niewielkiego pomieszczenia." - Wiem, o co Ci chodziło, ale (mi przynajmniej) wygląda to tak, jakby on miał naturalnie sztuczny metaliczny głos i dopiero on odbijał się echem do ścian.
"krotko przystrzyżone " - literówka -ó-.

Moje wtręty, ale jestem po nieprzespanej dobie - mogę się mylić ;P

Co do reszty zgadzam się z przedmówcą. 

nEverright 2011-07-03  17:15
Do: deathhascome:
No cóż, Kane miał sztuczny głos, gdyż pochodził on z "syntezatora" umieszczonego w okolicach gardła. Armstrong nie mógł bez niego mówić.  Myślałem, że wyraziłem się o tym jasno.

Zresztą nie napisałeś czy ci się podobało :-)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Dzięki, dj!

Nowa Fantastyka