
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Są takie dni, kiedy nie chce się wstać z łóżka. Choćby nawet od tego zależało, czy wzejdzie słońce czy nastąpi ogólna zagłada. Człowiek po prostu chce się wtulić w kołdrę i najlepiej, jak cały świat o tobie zapomni tego dnia. Szczególnie, gdy dzień wcześniej opijało się urodziny sierżanta Rogersa w „Zataczającym się Feniksie". W takie dni głowa jest trzy razy cięższa od reszty ciała i bardzo wrażliwa na doznania zmysłowe. Niestety Morgan mógł tylko jęknąć nad swoim losem i musiał podnieść się ze swojego niezbyt wygodnego łóżka. Choć w taki dzień wystarczyłby nawet kawałek podłogi i koc. Podszedł do stolika z miednicą wypełnioną wodą i chcąc nie chcąc spojrzał w lustro wiszące nad nim. Zobaczył twarz, która wykrzywiła się z niesmakiem. Była to jego twarz, ale jeszcze wczorajsza. Opłukanie jej zimną wodą przyniosło chwilową ulgę. Zwilżał jeszcze kark i ramiona, gdy kątem oka zobaczył cykl na zegarze. I przeklął. Szybko osuszył twarz pierwszym lepszym, w miarę świeżym, ręcznikiem, chwycił jakąś jeszcze czystą koszulę, papierosy i odznakę, i wybiegł z mieszkania. Komisarz będzie mu suszył głowę bardziej niż zwykle. Zwłaszcza dzisiaj.
Przemierzał brukowane ulice mrużąc oczy w popołudniowym świetle dnia. Było już dobrze po 15 cyklu, więc miasto żyło już w pełni, a gwar, jaki w nim panował, z pewnością niósł się wiele mil w stronę wyżyn, lecz najbardziej donośnie rozbrzmiewał w głowie Morgana.
„Co raz lepiej…" pomyślał Havelock, gdy przez handlarza grochem, który zastawił mu drogę, wdepnął w ośle guano. Spojrzał na swój but ze zrezygnowaniem i po kilku względnie udanych próbach wyczyszczenia go o kawałek czystego bruku zrezygnował i poszedł dalej. Minął po drodze kawiarnię, w której pracowała jego siostra, lecz jako że nie było jej na zewnątrz, nawet nie przystanął. Zostało mu już tylko kilka przecznic do posterunku, a tłok na ulicach tylko gęstniał, utrudniając mu przejście i pogarszając mu i tak koszmarnie zaczęty dzień. Gdyby nie to, że zapomniał wziąć swoją sakiewkę z mieszkania, grupa T'hregów, w której sam środek wpadł, przeciskając się przez tłumy handlarzy, kupców i mieszkańców, pozbawiłaby go jej na pewno. Miał małą pociechę z tego, że zostawili jego papierosy w spokoju. „Może to przez guano…"
W końcu wypadł na Trójrogi Plac i biegiem wpadł przez drzwi posterunku. Wprost na komisarza.
– Na bogów! Czy ty spałeś w stodole za miastem?
– Niestety nie. Aczkolwiek dziękuję za troskę. – odparł Morgan. Komisarz jeszcze raz obrzucił go krytycznym spojrzeniem.
– Idź do siebie i doprowadź się do jakiegoś ludzkiego wyglądu. A jeśli ci się nie uda to się po prostu nie pokazuj. Nadrób robotę w dokumentach. – komisarz wysilił się na uśmieszek. Morgan skinął lekko głową i ruszył w stronę biurka dyżurnego sierżanta.
– Jeszcze jedno kapitanie.– usłyszał od drzwi. Odwrócił się w stronę komisarza stojącego w przejściu.
– Idę właśnie do komendanta. Mam nadzieję, że nie przeskrobałeś nic w nocy? – czoło Morgana zmarszczyło się od wysiłku przypomnienia sobie dłuższych scen z nocnego picia w tawernie. „Właściwie to jak ja wróciłem znowu do domu…?"
– Nnnieee….
– Dobrze. Przypilnuj wszystkiego pod moją nieobecność. – i wyszedł.
Morgan oparł się rękoma o biurko dyżurnego. Dzisiaj był nim sierżant Stevens. Sierżant Rogers sprytnie wziął wolne. Dyżurny podniósł wzrok na kapitana, pokiwał tylko głową i wpisał cykl o którym kapitan przyszedł. Morgan też pokiwał głową i udał się do swojego gabinetu. Opadł na fotel przy biurku i zamknął oczy. Nie wiedział ile czasu upłynęło, zanim dotarł do niego aromat kawy przyniesionej przez Travissa. Jeszcze dłuższą chwilę trwało, nim dotarł do niego jego głos.
– … że było całkiem nieźle, ale sądząc po twoim stanie, nie żałuję nocnego dyżuru.
– Co..? – Morgan w pełni wypłynął na powierzchnię świadomości. I chwycił kubek z kawą. Traviss westchnął.
– Przyniosłem ci też wodę. Możliwe, że za mało. Co tu tak śmierdzi? – skrzywił się z obrzydzeniem, rozglądając się po pomieszczeniu. Morgan poprawił się w fotelu.
– To ja…– wymruczał, a porucznik uniósł pytająco brew.
– Mam zły dzień, bardzo zły i z każdym cyklem robi się coraz gorszy…– ciągnął dalej głośniej masując sobie jedną ręką skroń. Traviss zrobił tylko nieme „aha" i zaczął powoli wycofywać się z pomieszczenia. Zatrzymał go głos kapitana.
– Komisarz wyszedł i zostawił mi ten bajzel. Powiedz ludziom, żeby się zachowywali albo będę kopać tyłki. Dosłownie. Bardzo. – powiedział znad kubka.
– Jasne, panie kapitanie. – Traviss chwycił klamkę i cicho wyszedł. Morgan odstawił kawę na biurko, rozparł się wygodnie w fotelu i wyciągnął papierosy i zapalił pierwszego tego dnia i wreszcie poczuł się trochę lepiej.
Minęło może trochę ponad pół cyklu, podczas którego Morgan zdołał doprowadzić się do względnego porządku i funkcjonowania, a także zasiadł już do wypełniania zaległych formularzy, gdy do gabinetu znów wszedł Traviss.
– Kapitanie, powinien pan coś zobaczyć. – jego twarz była dużo bledsza niż zwykle.
– Czy będę musiał kogoś skopać? – Morgan podpierając się pięściami o biurko wstał z fotela.
– Podejrzewam, że tak, ale nikogo z nas.
Kapitan głośno westchnął, chwycił papierosy i poszedł za porucznikiem.
Sean w głównej sali usiadł za swoim biurkiem, przy którym kręciło się kilku funkcjonariuszy a także młodsza funkcjonariusz – o ile Morgan się nie mylił, Lily Sue, która zajmowała się sortowaniem i roznoszeniem poczty przychodzącej na posterunek. Kapitan pytająco rozejrzał się po zgromadzonych funkcjonariuszach zatrzymując wzrok na Travissie. Porucznik podał mu list w brązowo-zielonej kopercie. Koperta była zaadresowana do kapitana Havelocka Morgana, odręcznie, czarnym atramentem, po czym od razu wiedział, że nie było to żadne pismo urzędowe ani prywatne. Zresztą po co Seleah miałaby do niego pisać listy, skoro mieszkają jakieś ćwierć cyklu drogi od siebie.
– Lily Sue myślała, że to jakaś skarga i przyniosła do mnie, żeby panu nie przeszkadzać. – Traviss nieświadomie pociągnął dalej tok myśli Morgana, jednocześnie wyrywając go z zamyślenia, gdyż już dłuższą chwilę oglądał kopertę z zewnątrz, przewracając ją w palcach.
– Tak, dobrze. – odpowiedział i wyciągnął list. Napisany był na papirusie, na pierwszy rzut oka dość kosztownym, tym samym atramentem użytym na kopercie. Kiedy Morgan czytał list, jego źrenice zwęziły się i nadały jego twarzy drapieżny wygląd. Skończywszy czytać notkę, zwrócił się do funkcjonariuszy wokół.
– Po pierwsze: to nie jest zabawne, a po drugie: to jest niedorzeczne! Żarty żartami, ale coś takiego jest bardzo niskich lotów…– mówiąc dokładnie przyglądał się obliczom zebranych wokół biurka porucznika. Traviss wstał.
– Panie kapitanie, nie sądzę, żeby ktoś był tak głupi, by robić taki kawał. Już posłałem po porucznika Sydneya, by dokładnie zbadał list…– Morgan uciszył go gestem.
– Dobrze zrobiłeś. Musiałem tylko sprawdzić. Kiedy to przyszło? – z pytaniem zwrócił się do Lily Sue. Wydawała się przestraszona tak nagłym zwróceniem uwagi na jej osobę.
– Wydaje mi się, że z pierwszą poranną pocztą…– jej wzrok krążył pomiędzy porucznikiem a kapitanem.
– Wydaje ci się? – nacisnął stanowczo kapitan robiąc krok w jej stronę.
– Na pewno. Na pewno z pierwszą poranną. Bo odłożyłam go do pańskiej rubryki bo wiedziałam, że jeszcze pana nie ma, a jak pan przyszedł to porucznik powiedział, żeby nie przeszkadzać, więc przyniosłam pańską pocztę jemu…– potok słów zakończyła szeptem. Morgan rozluźnił mięśnie twarzy, nawet nie zauważył kiedy tak się napięły.
– W porządku. – Schował list do koperty i oddał porucznikowi.– Przekaż Sydney'owi, kiedy łaskawie się zjawi, i poślij kogoś do głównego, żeby opowiedział komisarzowi Harrisowi o tym wygłupie. Kto wie, może nie jest to aż tak niedorzeczne.
~*~
-…Przypilnuj wszystkiego pod moją nieobecność.– komisarz Harris zamknął za sobą drzwi i udał się przez plac w stronę Bezbożnego Mostu. Zawsze pokonywał trasę do głównego posterunku tą samą drogą: przy murach uniwersyteckiego kampusu kierował się na Leśny Most, ale tuż przed nim skręcał na północ i przez rzekę przechodził Bezbożnym Mostem zapełnionym kupcami, ich tragarzami, arystokratami w karetach i lektykach oraz innymi przyjezdnymi bądź mieszkańcami.
Idąc w cieniu uniwersyteckich murów, zastanawiał się nad powodem z jakiego został wezwany. Zazwyczaj jest on podany w zawiadomieniu, lub on sam wie kto i co już przeskrobał i dlaczego będzie musiał tłumaczyć się za swoich ludzi. Obok uniwersytetu mieszkali i pracowali zielarze oraz alchemicy, więc w powietrzu unosiła się mieszanina zapachów jakichś chemikaliów oraz wonnych przypraw i ziół. Zapach był ostatnią rzeczą jaką zapamiętał, bo gdy przystanął na chwilę by zapalić, ogarnęła go wielka senność. Poczuł, że ktoś podtrzymuje go za ramię, gdy zaczął osuwać po murze na ziemię.
~*~
Kiedy Chyżonogi Tommy wrócił z Głównego nie miał dobrych wiadomości.
– Melduję, panie kapitanie, że komisarz nie dotarł do Głównego. – powiedział stojąc wyprostowany jak struna w gabinecie Morgana. Kapitan oprał brodę na złożonych przed sobą rękach.
– Niedobrze…– zapatrzył się w miejsce na sofie pozwalając myślom swobodnie nurzać się w problemie by znaleźć, jeśli nie rozwiązanie, to chociaż koło ratunkowe. Jego rozważania przerwał Tommy.
– Panie kapitanie?
– Tak, Tommy?
– Pozwoliłem sobie zapytać dyżurnego sierżanta w Głównym, czy w ogóle wiedzieli, że komisarz ma przyjść.
– Tak?
– Powiedział, że nie, i kiedy zapytałem, czy komendant nie wysyłał żadnej wiadomości, odpowiedział, że nic nie wie na ten temat.
– Coś takiego… Tommy, jesteś nadal młodszym funkcjonariuszem?
– Tak.
– Gdy to się wyjaśni powiem komisarzowi, żeby cię awansował. – Morgan energicznie wstał, poklepał Chyżonogiego po ramieniu i wyszli z gabinetu.
Przy biurku Travissa siedział już ciemnowłosy młodzieniec, który w cienkich kauczukowych rękawiczkach, przez lupę uważnie przyglądał się listowi, który spowodował tyle zamieszania. Kapitan przystanął nad nim czekając aż skończy.
– To bardzo interesujące…– powiedzał młodzieniec, nie podnosząc głowy znad listu.
– Tak, Syd?
– To bardzo drogi papier, rzadko używany nawet przez naszą arystokrację. Ostatni raz widziałem
taki, gdy badałem testament zmarłego lorda Eywena.
– To wszystko? – zapytał Morgan ponaglając gestem porucznika do dalszych wyjaśnień.
– Nie, oczywiście, że nie. Spójrz teraz na pismo i atrament. Atrament jest jednym z najpopularniejszych i najtańszych w mieście.
– Ciekawe.
– I to bardzo. Pismo nie zawiera błędów, widać, że osoba, która pisała, nie śpieszyła się. Widzisz te kropki atramentu na końcu poszczególnych wyrazów?
– Tak. Zupełnie jakby ktoś dyktował piszącemu, bądź piszący precyzyjnie dobierał słowa i zastanawiał się nad nimi.
– Dokładnie.
– A masz coś bardziej precyzyjnie określającego nadawcę?
– Znalazłem drobinki, które po bliższym zapoznaniu okazały się błotem, najprawdopodobniej z Targu Bydła.
– Z Targu Bydła? Interesujące…– Morgan wziął od porucznika kopertę i przyglądał się jej. Porucznik Sydney zaczął już zbierać swoje rzeczy do torby, gdy Morgan chwycił go za ramię i podetknął kopertę przed twarz.
– To jest chyba najbardziej interesujące? – powiedział.
– Twoje nazwisko? – odparł porucznik lekko rozbawiony.
– Dokładnie. Bez adresu. I stempla. – nie licząc typowych hałasów panujących na posterunku, wydawało im się, że zapadła znacząca cisza. Sydney odezwał się pierwszy.
– Chyba musisz z kimś poważnie porozmawiać. – zamknął swoją torbę i wyciągnął rękę na pożegnanie. – Znajdź komisarza, co?
– Jestem na dobrej drodze. – odwzajemnił gest. Sydney odszedł, a w tym samym momencie pojawił się Traviss za plecami Morgana.
– Co powiedział?
– Myślę, że wystarczająco. Jakieś wieści?
– Nie. Zupełnie nic. Główna jeszcze o nic nie pyta i nie wysłałem do tej pory żadnego zawiadomienia. Musimy się pośpieszyć, bo już się ściemnia. Dosłownie i w przenośni.
– Spokojnie…– Morgan nadal trzymał w ręku kopertę z wiadomością. Podał ją Traviss'owi. -Idź do gabinetu komisarza i poszukaj wezwania, które dostał rano i zanieś obydwie wiadomości jeszcze raz do Syda.
– Masz coś już, prawda? – dopytywał się porucznik podążając za kapitanem do jego gabinetu.
– Na razie tylko teoretyzuję. Czy Lily Sue jest jeszcze na posterunku?
– Nie, zwolniłem ją do domu.
– Szlag. Poślij Tommy'ego do niej, żeby wróciła na posterunek. Nie wspominaj nic o sprawie. Wymyśl coś, by jej nie spłoszyć. – odparł biorąc z oparcia sofy płaszcz, który zawsze zostawiał na posterunku.
– A ty?
– Ja? Ja idę na kawę i coś zjeść do Błękitnego Smoka i zastanowić się nad Targiem Bydła. – odparł z uśmiechem i opuścił gabinet.
– Wszystko na mojej głowie…– westchnął porucznik.
~*~
Błękitny Smok o tej popołudniowej porze był chwilowo prawie pusty. Morgan zajął swoje stałe miejsce w rogu lokalu, skąd miał widok na całe pomieszczenie oraz na ulicę. Po chwili podeszła do niego jego młodsza siostra ze swoim kelnerskim notatnikiem.
– Ciężka noc?
– Noc, dzień, życie… wybierz sobie… – Morgan przetarł twarz rękoma. Seleah uniosła tylko brew.
– Tylko kawa czy może jednak pokusisz się o coś do jedzenia? – zapytała pukając ołówkiem w notesik.
– Coś, co nie będzie wisiało mi przez tydzień na żołądku, byłoby miło. – odparł i uśmiechnął się.
– Zobaczę, co da się zrobić. – i z westchnieniem odeszła w stronę restauracyjnej kuchni. Morgan tymczasem obserwował ulicę, przechodniów idących z lub do pracy.
„Jak sprytnym bądź zdesperowanym można być, by ukrywać się w okolicach Targu Bydła…" myśl przerwała mu siostra, która przyniosła mu kawę i dosiadła się do niego.
– Zaraz zrobią ci jakąś potrawkę z królika.
– Dzięki. – Morgan mieszał posłodzoną już kawę. – Powiedz mi, moja kochana kopalnio mało istotnych informacji, co dzisiaj ciekawego dzieje się w mieście? – zapytał i napił się, przy czym wykrzywił twarz, gdyż jak zwykle Seleah przesłodziła. Dziewczyna chwilę wpatrywała się w sufit.
– Jest ślub córki garbarza z … – przerwała widząc przeczący ruch głowy Morgana.
– Nie…
– Jest też pogrzeb…
– Nie.
– Wystawa kwiatów ze wschodu?
– Nie.
– Projektant szat z Helion…
– Nieee.
– Uroczystość w świątyni Sha'tiel?
– Nie. – dziewczyna westchnęła i oparła brodę na ręce.
– Przyjechała jeszcze wystawa jakichś kamieni szlachetnych z południa…– zapadła chwila ciszy podczas której kucharz przyniósł potrawkę. Morgan dopił kawę, znów się wykrzywiając.
– Muszę wrócić na posterunek. – wstał, ucałował siostrę w czoło i wyszedł. Seleah znów westchnęła i przysunęła sobie pozostawiony talerz z potrawką.
~*~
W drzwiach posterunku kapitan zderzył się z porucznikiem Sydneyem.
– Spokojnie kapitanie, chyba nic się nie pali? – odparł porucznik.
– Chyba. Jak analiza papieru?
– Ten sam. – odpowiedział porucznik zdawkowo.
– Świetnie. Chyba. Słuchaj, w jakiej części Cesarstwa ten papirus jest najpopularniejszy? – porucznik odpowiedział po chwili zastanowienia – Najpopularniejszy? Hmm, jak już wspomniałem, to bardzo drogi papirus… Ale najpopularniejszy będzie pewnie na południu, tam jest wyrabiany.
– Dzięki, Syd. Nie zatrzymuję cię. – kapitan ruszył do głównej sali, prosto do biurka, przy którym siedział Traviss.
– Lily jest już w twoim gabinecie, sprząta, niestety dla ciebie. Musiałem coś wymyślić, żeby przyszła, tak? – odparł porucznik nie podnosząc głowy. Kapitan oparł się o blat biurka.
– Tak, tak, jasne. Potrzebuję informacji na temat wystawy kamieni szlachetnych, na cykl temu. – porucznik podniósł głowę znad dokumentów. – Znalazłeś jakiś diament rodowy przyklejony do spodu kubka od kawy? – zapytał zdziwiony.
– Tak, i muszę go sprzedać zanim Sel się do niego przywiąże. Bardzo jesteś zabawny, ale idź już działaj, a ja porozmawiam z Lily. – i odszedł w stronę swojego gabinetu.
Lily czyściła właśnie sofę, gdy Morgan wparował do pomieszczenia. Ze strachu aż podskoczyła i pisnęła.
-Spokojnie! To tylko ja. Byłabyś tak miła i usiadła? – wskazał jej krzesło przy swoim biurku, a sam zasiadł w swoim fotelu. Dziewczyna trochę zdziwiona usiadła we wskazanym miejscu. Morgan przez chwilę udawał, że o niej zapomniał i porządkował jakieś papiery na biurku.
-Lily – zaczął nagle – jak długo tu pracujesz? – dziewczyna wahała się chwilę z odpowiedzią.
-Jakoś od wiosny…
-W sumie to niedługo, prawda? Mamy dopiero koniec lata…– odparł i utkwił zamyślone spojrzenie w drzwiach. Lily przerwała ciszę.
-Tak, dopiero wtedy się tu przeniosłam z bratem…– odparła wiercąc się na krześle. Morgan popatrzył na nią z zainteresowaniem.
-Masz brata? Starszego?
-Tak. – kiwnęła głową.
-Ja mam młodszą siostrę, pracuje w kawiarni, ale ciągle się o nią martwię. – uśmiechnął się – Przyjechaliście chyba z południa Cesarstwa, co? – zapytał odpalając papierosa. Dziewczyna wyglądała teraz jak przestraszona łania.
– Tak… tam się nam nie wiodło zbyt dobrze… – niemal wyszeptała to zdanie, kurczowo trzymając swój brudny od kurzu fartuch. Morgan zaciągnął się papierosem i oparł głowę na łokciu.
– Wydajesz się być dobrą osobą i wiesz, dlaczego tu jesteś, prawda? – zapytał po chwili. Lily rozpłakała się jak dziecko. Morgan nie był przyzwyczajony do przebywania w towarzystwie płaczących kobiet, nieco zawstydzony zgasił papierosa i otworzył szufladę w poszukiwaniu jakiejś chustki. Z opresji uratował go porucznik Traviss, który wkroczył do gabinetu, z miną człowieka, który wie, że przynosi dobre nowiny.
– Ojej…– zaczął i wygrzebał z kieszeni chustkę, którą podał Lily i pytająco spojrzał na kapitana.
– Wydaje mi się, że dochodzimy do sedna sprawy. – odparł.
– Ach tak? To świetnie. Ta wystawa, o którą pytałeś, to perełka. Mają tam kilka wspaniałych okazów szkarłatnego oka.
– Co ty nie powiesz? – Morgan w zamyśleniu potarł swoją nieogoloną brodę. – Lily, chyba chciałaś mi coś powiedzieć? – zwrócił się do dziewczyny, która już nieco się uspokoiła.
– Jak już mówiłam, przyjechaliśmy z Ra'shtak na wiosnę. Ja dostałam pracę tutaj, a brat na Targu Bydła. Kilka tygodni temu spotkaliśmy naszych… znajomych z południa…– tu po raz kolejny jej policzki pokryły się łzami. Traviss przysiadł obok niej na podłodze i kojąco położył rękę na jej ramieniu. Morgan milcząco się przyglądał. Domyślał się, że jest to ciężka chwila dla tej młodej dziewczyny, ale w tym momencie bardziej interesowało go jak najszybsze znalezienie komisarza. Zawsze może później przeprosić.
– Skup się na chwilę i dokończ swoją opowiastkę! – powiedział ostrzej niż zamierzał, zawsze irytowały go niepotrzebne emocje, zwłaszcza gdy czas nie działał na jego korzyść.
Lily wykrzywiła twarz w grymasie rozpaczy, ale przełamała się by znów się nie rozpłakać.
– Ja więcej nie wiem, rozmawiali z moim bratem. Od początku wiedziałam, że to nic dobrego, już w Ra'shtak nie mieli dobrej opinii, jeśli rozumie pan o co mi chodzi…– Morgan przytaknął i ponaglił gestem, by kontynuowała. – Wczoraj dostałam od brata dwie koperty, jedną włożyłam do poczty komisarza i jedną do pańskiej. Nic więcej mi nie powiedział. Naprawdę. – spojrzała błagalnie najpierw na Travissa, potem na Morgana. Havelock oparł się w siedzeniu i przetarł swoje oczy.
– Powiedz mi, gdzie dokładnie na Targu Bydła pracuje twój brat?
~*~
Targ Bydła zajmował największą cześć dzielnicy handlowej, ze względu na liczne zagrody i magazyny, w których trzymano zwierzęta i całe oporządzenie dla nich. Handlarze, by dostać się na Targ, mogli przechodzić jedynie przez Zachodnią Bramę, Targ znajdował się tuż przy niej i z jednej strony przylegał do muru miasta. Był to też jedyny targ w mieście, który jest cały ogrodzony specjalnymi rodzajami drewna i traw, by fetor zwierzęcych odchodów nie roznosił się po całym mieście. Pracownicy Targu często zostawali na noc w magazynach, gdyż praca była ciężka i nie zawsze wyrabiali się na tyle, by zdążyć wrócić do domu się przespać. Dlatego też nikogo nie dziwiło, gdy tu i ówdzie pojawiały się i przemykały twarze na Targu – ludzie wymieniają się tu równie szybko jak bydło, którym się tu handluje.
Miasto już przykrył zmrok, przez który zaczynały przebijać światła zapalanych latarni. Morgan wraz z kilkoma ludźmi przeszli przez bramę i ostrożnie kierowali się w stronę głównego wodopoju na Targu. Ostrożnie ze względu na błoto i wymieszane z nim zwierzęce ekskrementy. Legenda głosi, że gdzieś pod tą całą mazią znajduje się bruk, ale nikt tego jakoś nie zamierza sprawdzić. Przy wodopoju kręciło się nadal kilku pracowników targu oraz porucznik Traviss.
– Jak poszło? – zapytał Morgan odpalając papierosa.
– Bez problemu. I dla nas i dla nich. Weszli i wyszli jakby znali budynek galerii jak własną kieszeń. – odparł Sean. Morgan pokiwał głową.
– Ludzie z Trzeciego weszli od razu po nich?
– Tak, razem z Syd'em. A ja przyszedłem za nimi tutaj. Tak jak mówiła Lily, magazyny z paszą, tam na końcu. – wskazał ruchem głowy kierunek.
– Jak długo tam już są?
– Z kwadrans. Idziemy? – Morgan rzucił niedopałek na ziemie i przydeptał butem.
– Przecież nie będziemy tak stali do rana. – rzucił i ruszył w kierunku magazynu. Traviss gestem ponaglił resztę funkcjonariuszy.
Niektóre z magazynów były jedynie dachami wspartymi na palach, by ewentualny deszcz nie zamoczył siana i sprzętów, te przeznaczone do przechowywania pożywienia były jednak obudowane i zamykane, na wypadek kradzieży oczywiście. Na nieszczęście dla funkcjonariuszy i Morgana nie miały one okien, jedynie wymalowane numery porządkowe na drzwiach. Kapitan zatrzymał się przy numerze czwartym, w przejściu pomiędzy tym a numerem trzy, reszta zbliżyła się do niego by wysłuchać poleceń.
– Z tego co wiemy jest ich czterech. Na końcu tego przejścia znajduje się boczne wejście do magazynu. Sean, weźmiesz trzech ludzi i wejdziesz tamtędy, reszta pójdzie ze mną przez główne drzwi. To duża powierzchnia, ale jest upchana paszą w beczkach, więc nie będą mieli zbyt dużego pola do manewru. To złodzieje, ale raczej będą mieli ze sobą sztylety, więc wszyscy mają być ostrożni. Dobra, panowie, chodźmy. – Porucznik skinął na trzech funkcjonariuszy i udali się za nim no bocznego wejścia, a pozostała dwójka poszła za kapitanem do głównego. Morgan odczekał chwilę przy drzwiach – szczęście im dopisywało: były nieco uchylone. Następnie otworzył je szerzej i wśliznął się do środka. Gestem nakazał strażnikom być jak najciszej. Zza rogu beczek migotało światło latarni, znak, że złodzieje byli blisko. Strażnicy ustawili się przy beczkach i odczekali kolejną chwilę, by dać czas porucznikowi i jego ludziom na dotarcie do bliższego punktu. Morgan nasłuchiwał głosów. Porywacze najwyraźniej cieszyli się z łupu i próbowali oszacować wartość skradzionych szkarłatnych oczu. Havelock odliczył jeszcze raz do dziesięciu i dał znak strażnikom, by szli za nim.
– Straż Miasta Sur, stać w imieniu Cesarza! – powiedział nonszalancko wychodząc zza rogu. Pierwsze co zobaczył, to pochodnia lecąca w jego stronę. Zrobił szybki unik i rzucił się w stronę z której nadleciała. Naskoczył na przeciwnika, zanim ten zdążył wymyślić co zrobić dalej, skoro pochodnia po prostu poleciała w przestrzeń. Powalił go na ziemię i szybkim ruchem skuł ręce kajdankami. Kątem oka zauważył, że pozostała trójka puściła się biegiem w głąb magazynu wprost na Travissa i jego ludzi. Strażnicy, którzy byli z nim, pobiegli za nimi. Z braku lepszego pomysłu wziął niezapaloną pochodnię i walnął bandytę w tył głowy, odsyłając go w błogość nieprzytomności, by na pewno nigdzie się nie ruszył, kiedy on sam będzie szukał komisarza. Wtedy zauważył, że ktoś stoi za nim z pochodnią. Odwrócił się na pięcie z zamiarem ataku, ale chłopak ze strachu upuścił trzymany przedmiot.
– Ty jesteś Dean, prawda? – bardziej stwierdził, niż zapytał podnosząc pochodnię. – Brat Lily? – chłopak tylko pokiwał głową. Jego twarz wyrażała jednocześnie przerażenie i ulgę.
– Spokojnie, myślę, że tobie i twojej siostrze nie grożą żadne konsekwencje. – odparł oddając mu żagiew. Z głębi magazynu dało się słyszeć odgłosy walki, ale tylko przez chwilę.
– Gdzie jest komisarz, Dean?
– Tędy. – chłopak poprowadził go pomiędzy beczkami. Pod ścianą, związany i zakneblowany, leżał komisarz Harris. Morgan przyklęknął przy nim i zdjął knebel.
– Wcześniej się nie dało? – rzucił po wypluciu farfocli z tkaniny.
– Nie bardzo…– odpowiedział kapitan, rozplątując liny wiążące komisarza.
– Gdzie ci bandyci? – zapytał wstając i otrzepując się z kurzu.
– Traviss i kilku chłopaków właśnie ich aresztują.
– Świetnie.
~*~
Następnego dnia Havelocka obudził zapach kawy. Prawie się ucieszył. Prawie, bo od razu też zorientował się, że nie śpi w swoim łóżku, lecz na swoim biurku na posterunku, z głową na papierach, które miał w nocy dokończyć, jednak przegrał ze snem. Podniósł głowę i zobaczył Seana wypełniającego swoją partię papierów.
– Nie zwal kubka z kawą. – odparł nawet nie patrząc. Havelock siegnął po kawę po swojej prawej stronie, zdążył upić jedynie łyczek, gdy do jego biura wpadł komisarz.
– Jak się spało? – zapytał wesoło. – Jak zwykle, jak widzę. Nieważne . Kamienie już wróciły na wystawę, a te małe złodziejaszki siedzą właśnie w areszcie na Głównym. Wartość tych kamieni jest za wysoka by odbyli wyrok w miejskim więzieniu, więc pewnie wyślą ich do Aykyros. W mieście-więzieniu może odechce im się takich wybryków, a może w ogóle stamtąd nie wrócą. Cóż, należy się im. Co tak milczycie???
– Ja uważnie słucham pana komisarza i próbuję nie robić błędów w dokumentacji. – odparł nadal nie podnosząc wzroku znad papierów Traviss. Morgan tylko poklepał się po kieszeniach w poszukiwaniu papierosów. Zapalił i oparł głowę na łokciu.
– Nie powiedzieli nic więcej? Na przykład kto im zlecił tę robotę? Byli za dobrze zorganizowani jak na drobnych złodziejaszków z Ra'shtak. – na to komisarz wzruszył ramionami.
– Ani słowa. Mówią, że sami na to wpadli, gdy wystawa była dwa miesiące temu w Ra'shtak. Ach, tak, jeden z nich, najwyraźniej przywódca – tutaj komisarz prychnął z obrzydzeniem – prosił by ci przekazać pozdrowienia z południa. Znasz tam kogoś?
Morgan wydawał się zaskoczony.
– Owszem, ale chyba nikogo na tyle źle czy dobrze, by zasłużyć sobie na pozdrowienia. – wypił resztę kawy i dopalił papierosa. – Jeśli pan komisarz pozwoli, zastanowię się nad tym głębiej, gdy się wyśpię. – wstał i udał się w stronę drzwi.
– A co z papierami?! – krzyknął za nim Traviss, ale ten tylko machnął na to ręką i wyszedł z gabinetu. Komisarz pokręcił głową i spojrzał na porucznika.
– Słyszałeś? Kiedy się wyśpi. Hah. Po śmierci może. Dokończ najważniejsze sprawozdanie za niego, bo komendant znowu będzie nade mną wisiał. – i również wyszedł z gabinetu. Porucznik przez chwilę wpatrywał się w drzwi. Zrezygnowany niepowodzeniem przywołania siłą woli kapitana z powrotem, wrócił do wypełniania sprawozdań.
Koniec.
Zobaczył twarz, która wykrzywiła się z niesmakiem. Była to jego twarz, ale jeszcze wczorajsza. - Powtórzenie. Nie jakieś bardzo rzucające się w oczy ale drugie zdanie z ,,gębą'' powiedzmy wypadłoby lepiej.
Było już dobrze po 15 cyklu, więc miasto żyło już w pełni. - znowu.
Zostało mu już tylko kilka przecznic do posterunku, a tłok na ulicach tylko gęstniał, utrudniając mu przejście i pogarszając mu i tak koszmarnie zaczęty dzień. - and again.
Nie wiedział ile czasu upłynęło, zanim dotarł do niego aromat kawy przyniesionej przez Travissa. Jeszcze dłuższą chwilę trwało, nim dotarł do niego jego głos. - and again...
jego źrenice zwęziły się i nadały jego twarzy,
Handlarze, by dostać się na Targ, mogli przechodzić jedynie przez Zachodnią Bramę, Targ znajdował się tuż przy niej i z jednej strony przylegał do muru miasta. Był to też jedyny targ w mieście,
Tekst, powiedziałbym, mocno przeciętny. Jakiś pomysł był, ale zagmatwane to trochę. Owszem, złe to też, mym zdaniem nie jest. Jednak przydałoby się kilka poprawek, w szczegółności nieszczęsne powtórzenia, których było z pewnością więcej, niż wymieniłem.
Pod względem fabuły, średnie.
Nie jest źle.
Pozdrawiam,
H.