
Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
(Krótkie, to prawda, ale nie chciałem robić zbyt dużego przestoju. Plauję kontynuować tę historię, jak już pewnie zdążyliście to wywnioskować :) Liczę, że… z dużą surowością pomożecie mi poprawić błędy. Przyda mi się kop w tyłek ;)).
Obudziłem się gdy świtało, a ptasi śpiew otulał mój dom. Wstałem z siennika, a następnie ocuciłem otumaniony, wyrwany ze snu umysł. Potrząsnąłem energicznie głową imitującą teraz wór kamieni, jakbym ugryzł coś cholernie kwaśnego. Coś tam pomogło. Zmrużyłem oczy patrząc w błyszczące słonecznym światłem okno, a potem znalazłem w sobie tę siłę, by wstać i rozpocząć swój dzień. Dzień, jak co dzień. Może monotonny i samotny, ale cichy, pełen sprzyjających refleksjom chwil, a co najważniejsze – mój własny. Od dawien dawna tylko dla mnie. W moim własnym, błogim miejscu na ziemi, którego nigdy wcześniej nie miałem. Prowadziłem niegdyś koczowniczy, odarty z uczuć i tożsamości tryb życia, przelewając w nim krew beznamiętnie jak piwo, i sprzedając swój głód zabijania jak mięso…
Tiaa, nieważne. Się kopany poeta znalazł.
Podszedłem do szafek z dębowego drewna obładowanych ziołami tudzież warzywami i począłem babrać się w miskach i talerzach. Trzeba by było coś zjeść. Żona? Gospodyni? Dobre sobie. Nigdy jej nie miałem. Nawet nie kochałem żadnej kobiety, chociaż nie przeczę, że by się przydała. Głównie do łóżka. Z drugiej strony, jakby miała mi tu gderać i tupać po całej chacie, to bym dostał szału. Wolę już sam prać i gotować.
Zjem później, mam na to cały dzień. Kiedyś jadało się raz na dobę i dużo. Tylko pełnowartościowe, lekkostrawne warzywa z domieszką mięsa i ziół, a popijało tę strawę naparem. A potem się pracowało, biegało, dźwigało żelastwo i te wszystkie. Teraz się Chuźwig rozpasał jak świnia i rozleniwił, bo cały dzień grzeje tyłek przy kominku i żre ile chce. Spadłem na psy.
Wyszedłem zupełnie nagi i ruszyłem w stronę jeziorka, tuż przy mojej chacie. Dookoła był tylko las. Szedłem teraz żwirową drogą, mijając wysokie kępki traw oraz połacie kwiatów jakie kołysały się tuż za moim oknem, a także krzewy obfite w jakieś krwistoczerwone, drobne owoce. Tuż nade mną latały ptaki. Bladobłękitne jak niezapominajki, o mieniących się złotem skrzydełkach i główkach, wijąc się w ekstatycznym, gwałtownym tańcu i przemykając z lewa na prawo jak słodcy szaleńcy. Poćwierkując i piskając co chwila całymi gromadami tak pięknie, że aż sędziwy, gęsty las szeleścił donośnie w rytm ich wokalu. Wymarzone miejsce na dom, w którym dożyję starości, co nie?
Przedarłem się przez chaszcze i ostrożnie włożyłem stopę do wody. Zanurzałem ją stopniowo, póki nie zmoczyłem też kostki. Potem przyszła kolej na drugą, dużo pewniejszą w ruchach niż ta poprzednia.
Woda była lodowata, aż przeszły mnie ciarki, ale nie było mi to problemem. Prawdziwy wojownik, nawet jeśli jest na spoczynku, nie traci swoich nawyków. Przez piętnaście lat brałem kąpiel w lodowatej, niemal parzącej mrozem wodzie. To pomaga. Ocuca, zmusza serce do wydajniejszej pracy i co najważniejsze – zachęca do działania, bo stawia na nogi wszystkie mięśnie razem z mózgiem. Do teraz sprawia mi to przyjemność i pewnie nigdy nie przestanie. Mimo codziennych kąpieli, na jakie rzadko kto w dzisiejszych czasach mógł sobie pozwolić włącznie z królem, nadal nie mogłem zmyć krwi z rąk. Może wszyscy mojego pokroju tak mają? Sam diabeł to wie. Pewnie mi powie, gdy się wreszcie spotkamy.
Stąpałem po grząskim, piaszczystym dnie aż woda sięgnęła mi do pasa, a potem zanurzyłem się i pływałem tak chwilę. Aż mrowienie przeszło wzdłuż pleców. Wychynąłem na powierzchnię szybko jak upiór łapiąc powietrze, a potem zagładziłem długie włosy na tył głowy. Dryfowałem sobie jak tratwa między żabiściekami i grzybieniami patrząc w niebo zasnute postrzępionymi chmurami i wodospad, jaki wlewał się tutaj ze skał. Ten pienisty, rwący słup wody, uderzający z łomotem o taflę mojego jeziora. Zjechałem połowę świata, a prawdziwą harmonię odnalazłem właśnie tutaj.
Dzień, jak co dzień. Monotonny i cichy, tylko mój. I kiedy myślałem, że już nigdy nic mi nie przeszkodzi, dobiegły mnie odgłosy kroków. Ciężkiego, grzmocącego marszu, a później szeleszczenia zbroi. Co u licha się wyczynia w mojej samotni?
Wyszedłem prędko z jeziorka zagryzając zęby i ociekając ogromem wody. Tak oto napuszony i bluźniący pod nosem wszedłem po wzniesieniu i stanąłem na środku drogi. Stąd do mojej chaty było kilka minut drogi szybkim marszem. A prócz niej gaj, jezioro i wzgórza. Odludzie. Nikt tutaj nigdy nie bywał. Ktoś chce mnie zabić za to wszystko, co zrobiłem przed laty? No nareszcie! Już myślałem, że Boga nie ma i wszystko ujdzie mi płazem.
Wtem zza drzew wyłoniła się grupka zbrojnych niosących sztandary, a prowadził ich niski, krępy mężczyzna w drogim, bufiastym odzieniu. Zbliżali się szybko, a ja wyczekiwałem na symbole, jakie zobaczę na sztandarach. Płasko położona ważka na czerwonym tle. Orszak królewski, no tak… Ale jak to orszak królewski?! Po kiego te patałachy…
– Zejdź mi z drogi… opętańcze – odparł z niesmakiem beczkowaty, patrząc na moje genitalia – albo poczęstuję cię żelazem! Wiesz, że w Nollburgu, za takie zachowanie już być wisiał?
Milczałem patrząc na niego spode łba. Jego trupa ostrożnie oparła ręce na rękojeściach mieczy, patrząc na mnie złowrogo.
– Czy powiedziałem coś niezrozumiałego? Chyba, że jesteś jednym z tych dzikusów biegających po lesie, którzy zapomnieli jak gadać – odparł nonszalancko i poprawił swoją napompowaną czapkę z pawim piórem.
– Czego tu szukacie? – zapytałem dość grzecznie. Ten zmierzył mnie posępnym wzrokiem, a potem zza pazuchy wyciągnął rodał i zaczął czytać; nie, krzyczeć:
– Z polecenia władyka tychże ziem, Koelmana Trullwiga Szóstego z rodu Palgów, Pierwszego Jeźdźca i Opiekuna Berła, a także…
Uciszyła go moja otwarta ręka, którą wyciągnąłem tuż przed jego nos. Wśród zbrojnych rozległy się stłumione szepty.
– Oszczędź sobie.
– Widzę, że nie nauczono cię manier! – fuknął i gestykulował coś rękami.
– Czego tutaj? Nikt tu nigdy nie zaglądał i nagle wy się zjawiacie! Spacerek królewskiego sekretarza wraz ze świtą?
– Dobrze, dobijmy targu – pokazał mi pulchny, dzwoniący mieszek i wyszczerzył się dumnie, jakby trzymał za cycka najlepszą dziwkę w mieście. – Dam ci to, jeśli zaprowadzisz mnie do niejakiego Chudźwiga, syna Gireta, który podobno ma tutaj chatę. Zresztą bezprawnie. Te ziemie to nie jego własność, a ja przybywam tutaj, by o tym pomówić. Nie, żeby od razu wyrzucić go na zbity pysk, ale… Nieważne dzikusie, masz mnie do niego zabrać. No, prowadź!
– Jam jest Chudźwig, syn Gireta.
Pękaty wybałuszył oczy, tak samo, jak jego straż. Nastała chwila niezręcznej ciszy, a ja miałem już dość stania nago przed bandą chłopców. Pękaty wybuchł władczym śmiechem, a zaraz za nim zarechotała reszta, zupełnie jakby wydano im takie polecenie.
– To ty?! – zapytał zanosząc się słabym chichotem. – To ty jesteś Chudźwig Flamwert, największy płatny zabójca Wschodu, który otruł cesarza Wikelmana, gdy ten spał? To niby ty wszedłeś do jego komnaty zupełnie niezauważony mimo, że całego zamku pilnowała setka rycerzy? Zrobiłeś to wszystko z TYM brzuchem?! – wskazał nieprawdopodobnie gładką dłonią na moje brzuszysko. Swoją drogą, wcale nie takie duże. Sam wyglądał jak wór ziemniaków, a moich małych fałdek się czepiał.
– I kto tu manier nie ma? – nadąsałem się.
– Dość już tej żenady Chudźwigu, o ile to naprawdę ty. Zaprowadź zatem mnie i moją świtę do swego domostwa, a omówimy szczegóły sprawy, z jaką przybywam.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
Tekst faktycznie dość krótki. Podoba mi się twój dość... bezpośredni język. Generalnie zapowiada się całkiem ciekawie. Czekam na kolejne części. Znalazłem kilka niezręcznych (moim zdaniem) wyrażeń:
- "ptasi śpiew otulał mój dom": wiem, oco ci chodzi, ale nie wiem czy śpiew może coś otulać...
- "imitującą teraz wór kamieni": użyłbym innego słowa niż "imitować"
- "Spadłem na psy.": nie można "spaść" na psy, można "spadać" na psy
- "mięśnie razem z mózgiem": może lepiej "mięśnie i mózg"?
- "szeleszczenia zbroi": zbroje chyba raczej brzęczą niz szeleszczą.
To wszystko, co wykryłem. Zaznaczam, iż moje uwagi są całkowicie niezobowiązujące!