Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Szła ciemnym korytarzem. Nie wiedziała skąd się tu wzięła, jak znalazła się w tym koszmarze. Co chwila rozbłyskała któraś z jarzeniówek umieszczonych wysoko na suficie. Niedostępnych.
Nie potrafiła myśleć racjonalnie. W głowie huczało jej setki pytań, ale na żadnym nie mogła skupić uwagi na dłużej. Koszmar dookoła rozbrzmiewał tysiącem przerażających odgłosów, ale nie bała się tego, co ją otaczało. Bała się wnętrza siebie, uciekała przed własnym ja.
Jarzeniówki nad jej głową co chwila rozbłyskały sztucznym, ale jakby przygaszonym światłem. W tych krótkich chwilach jasności dostrzegła swoje ubranie. Bordowa sukienka na ramiączkach cała pobrudzona. W niektórych miejscach dały się zauważyć dziury, jak po przypaleniu żelazkiem. Ale to nie żelazko tak zniszczyło tę sukienkę. Dziury miały kształt rowków po pazurach, jakby jakiś ogromny kot zabawiał się jej ubraniem. Musiałby mieć jednak parzące pazury.
Jej chorobliwie blade dłonie o połamanych paznokciach, gdzieniegdzie zdartych do żywego mięsa, przygładziły ten żałosny, bordowy strzęp.
Dziewczyna o bosych stopach z włosami pozlepianymi brudem i, czy to możliwe? zaschniętą krwią, która wyraźnie nie należała do niej. Kiedyś te włosy przywodziły na myśl małe elfiątko albo wróżkę. Teraz wyrażały straszny widok.
Ale oto w krótkim błysku jarzeniówki, na drugim końcu korytarza dostrzegła jakiś ruch. A może to tylko ściany napierały na nią w nieustannym tańcu śmierci? -Kim jesteś?– zawołała, ale jej krzyk był tylko beznamiętną mieszanką przerażenia i bełkotu osoby, która postradała zmysły. -Czym jesteś? – spróbowała znowu, ale w tym momencie bardzo blisko jej twarzy rozległ się donośny syk. Przerażona, tracąc resztkę zmysłów, instynktownie rzuciła się na podłogę. Syk nie ustawał i dopiero po dłużej chwili uświadomiła sobie jego źródło. Stara, przerdzewiała rura nad jej głową obfitowała w dziury, z których uchodziła para. Gorące powietrze nie mogło wyrządzić jej krzywdy, więc powoli, na chwiejnych nogach podniosła się z ziemi. Jarzeniówki migotały w psychodelicznym tańcu.
Spojrzała za siebie, ale dostrzegła tylko ciemną otchłań. Gotową pożreć resztki jej świadomości – pomyślała. Jarzeniówki migotały wpędzając ją w jakiś chory rodzaj transu.
Nagle drugi koniec korytarza rozbłysnął jak supernowa, pożerając wszechobecną czerń. Z jasności wyłoniły się dwie postacie. Jej serce z początku zabiło mocniej na myśl o wybawicielach, gotowych uchronić ją od złego snu. Ale kiedy przyjrzała im się dokładniej krzyk zamarł jej na ustach. Ubrani w srebrzyste uniformy, tak mocno przylegające do ich dziwnych ciał, że wydawały się drugą skórą. Mimo, że nie poruszali ustami, czy też tymi narządami, które zastępowały im usta, Wybawiciele rozmawiali ze sobą. Czuła ich rozmowę całym ciałem jako nieustanne mrowienie i choć nie rozumiała słów, wiedziała, że temat rozmowy dotyczy jej. Nie mogła przejrzeć ich zamiarów, więc instynktownie zaczęła się wycofywać. Ale chociaż za plecami przybyszów wciąż jaśniał srebrzysty okrąg, ciemność za nią nie została niczym rozrzedzona. Napierała na nią jak stalowa ściana. Nie miała możliwości odwrotu, więc niczym przestraszone zwierzę, przytuliwszy się do chropowatej, zimnej ściany, skuliła się w sobie czekając na cios i ból.
Z wysokości trzyletniego dziecka obserwowała nogi Wybawicieli. Systematyczny stukot obcasów przerażał ją, dawał znać o nieuniknionym. Przeraźliwe tup-tup-łup-tup-tup-łup wżynało się do jej podświadomości, wywołując kolejną falę strachu o jasność własnej psychiki.
Srebrzystobiałe kombinezony – Wybawiciele, dotarli do niej. Lecz zamiast ciosów, poczuła, jak chwytają ją pod ramiona i delikatnie podnoszą na nogi. Któryś z nich przyłożył jej do karku jakiś przedmiot, równocześnie stalowo zimny i papierowo gorący. Poczuła lekkie ukłucie, zakręciło jej się w głowie. Potem była tylko ciemność.
Ała. Słabe. Zarzut pierwszy: gdzie tu fantastyka? Zarzut drugi: zły zapis dialogów. Zarzut trzeci: Naprawdę tragiczny styl., czyli m.in. powtórzenia, ortografy, błędy interpunkcyjne, merytoryczne i do tego nieprzystępny język. Nie wiem, jaki był cel tego tekstu. Jeśli miał być dramatyczny - przykro mi, nie wyszło. Polecam zajrzeć np. tutaj: http://www.fantastyka.pl/10,4550.html
i spróbować pisac zgodnie z tymi zasadami. Życzę powodzenia na przyszłość.
Pozdrawiam
LK
Po pierwsze: nikt nie powiedział, że Wybawiciele NIE SĄ postaciami fantastycznymi. Co prawda nikt nie powiedział też wyraźnie, że postaciami fantastycznymi są. Zwracam więc honor. Być może rozwinęłabym to w drugiej części. A może nie.
Po drugie: tutaj nie ma dialogów, raczej monolog - ale i w tym wypadku zwracam honor z możliwie błędnym ich zapisem. Ortografów nie widzę, interpunkcyjnych parę.
Nieprzystępny język? W którym miejscu?
Powtórzenia zaś mają na celu nadawanie grozy sytuacji.
Czy miał być dramatyczny? Skąd mam wiedzieć, ja go po prostu napisałam.
A cel? Nauka pisania.
Dzięki za radę, a życzenie powodzenia się przyda.
A, i to nie jest jakiś wredny, chamski odpysk na nieprzychylny komentarz. Po prostu lubię, gdy wszystko jest klarowne :)
Pozdrawiam
To równie dobrze można udowadniać, że dowolna książka zawiera elementy fantastyczne, bo przecież mógł ich obserwować ufoludek, a główny bohater tak naprawdę to zszejpczendżowany smok :D
Nieprzystępny język - może nie do końca, ale jakby to powiedzieć, mocno epatujący.
Ja pozostawię bez oceny.
"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066
Jak jarzeniówki mogą tańczyć? A tam wyraźnie stoi - "migały w psychodelicznym tańcu."
Bardzo, bardzo przeciętne.
Tego bym się akurat nie przyczepił, ale tu po prostu nie ma treści (na razie).
Dziewczyna biegnie, podarta sukienka przez ognistego kota (!), strasznie się boi, koszmar w glowie, świetlówki mrygają w psychodelicznym tańcu, pojawiają się dwie postacie, cyk i koniec.
Miał być klimat, ale klimat istnieje jedynie w treści. Jakiejkolwiek
"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066
Mnie się to trochę kojarzy z Silent Hill.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
A ja pamiętam (a było to jakieś 10 lat temu) korytarze w grze AvP2, z migającymi korytarzami, syczącymi znienacka parą rurami. Wieczorem klimat był taki, że bałem sią właczać komp.
W tym opowiadaniu nie znalazlem takiego klimatu, a chyba głównie o to chodziło...
Ja bardziej się bałem w jedynce. Dwunasta w nocy, skradam się ciemnym korytarzem i jedyne co słyszę to pikanie tego cholernego detektora ruchu. A jak alien nagle wyskoczył zza rogu, to można było w gacie narobić ze strachu. Ech, to były czasy...
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Ja takie emocje znam ino z Half Life'a, który, na domiar złego, wcale nie jest straszny, tylko organicznie odrażający.
Załóżcie sobie wątek w hydeparku, kto przy której grze popuścił ze strachu w majtasy :)
(ja w resident evil 1 na konsoli - sam w wielkim pustym pokoju - tylko telewizor i konsola)
BRRR!
"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066
Ha, no proszę. Nie spodziewałam się, że to, co napisałam wywoła taką dyskusję. Kto by pomyślał :)
Hej! Ja wcale nie popuściłem!
Ucieczka pod łóżko na drugim końcu pokoju to zupełnie normalna reakcja...